Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2015, 11:04   #57
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Post współfinansowany przez narrację GreKa


Ostatnie wydarzenia odpłynęły w niebyt. Kiedy Ismael z trudem dźwignął się na nogi, czuł oszołomienie porównywalne do ciosu kowalskim młotem. Głowa pulsowała mu punktowo, jak gdyby dziesiątki gomyg składało pod jego skórą swoje jaja. Początkowo zdezorientowana świadomość sugerowała, że trafił do zaświatów. W wierzeniach jego ludu pojawiał się odpowiednik takowego miejsca. Miałby tamże spotkać swoich przodków w ich pełnym majestacie. Ale nie tak… nie w makabrycznie rozciągniętych pozach. Sceny rozgrywające się na jego oczach szybko zmusiły organizm do pracy na najwyższych obrotach. Uruchomił się odwieczny instynkt, adrenalina wypełniła każdy zakamarek ciała, a Garrosh poczuł nowy dopływ sił. Kręcący się jak w kalejdoskopie świat nieco zwolnił.
Dźwignął Fitzgeralda, aby przyjął pozycję siedzącą i uderzył go wierzchem dłoni w twarz. Nie spodziewał się że szybko dojdzie do siebie, ale próbował choć trochę go ocucić.
- Nicholasie. Słyszysz mnie? Możesz mówić?
Diuk poruszył bezgłośnie ustami. Próbował unieść powieki, lecz te zamknęły się ponownie. Siły najwyraźniej opuściły go, skoro tak mały wysiłek przerósł jego możliwości.
Na piętrze nie dostrzegał bezpośredniego zagrożenia, toteż przekazał aby nie ruszał się stąd dopóki nie wróci. Wprawdzie mało do niego nie docierało… ale cóż, i tak nigdzie się nie wybierał.
Spojrzał przez balustradę, a jego pięści mimowolnie zacisnęły się w niepisanej złości. Widział kalkę dawnego zdarzenia. A mimo to, wciąż budzącego tak wielkie emocje, teraz spotęgowane do ogromnym rozmiarów. Jakaś część kazała mu ruszyć na dół, choćby już i zetrzeć się z pokrzywieńcami. Bez względu na konsekwencje.
Odwrócił się, szukając wzrokiem jakiejś broni. Rejestrował że głośno dyszy i drży na całym ciele, ale była to jakby zewnętrzna obserwacja. Gniew przejął już nad nim niemal pełną kontrolę i tylko czas decydował, kiedy ten miał znaleźć ujście w tańcu śmierci. Podszedł do leżącego nieprzytomnie strażnika i ujął jego broń, wymachując na próbę kilka razy. Marny substytut jego oręża, ale zawsze.
Tuż za zbrojnymi leżał archigos Parwiz Jehuda. Nie trudno go było rozpoznać, ubranego na wschodnią modłę z przykrytą chustą głową. Poruszył się próbując wstać. Garrosh zauważył też przynajmniej dwie osoby ze służby, które usiadły i rozglądały się przerażone oraz chyba jednego z synów Eleanore nachylającym się nad matroną i potrząsający delikatnie jej ramionami. Na piętro wszedł, dysząc kulejący perioczi z tagmatosem. Szybko rozejrzał się w sytuacji i skierował swe kroki prosto do czarnoskórego wojownika. Zerknął na broń w jego rękach, umięśnione, naoliwione ciało i pobieloną twarz.
- Musimy ich powstrzymać nim tutaj się wedrą - rzekł ze spokojem o jaki Ismael by go nie podejrzewał - Zaryglujesz drzwi.
Stwierdził bardziej niż zapytał, wskazując wejście do budynku.
- My zajmiemy się ostatnimi - wskazał ostatnie, trzecie zejście na plac.
Przesunął wzrokiem po leżącej postaci archigosa. Intrygujące. Mało kto mógł podejść tak blisko władcy. A co więcej: ujrzeć najważniejszą osobę w mieście, która spoczywała ot tak, bezbronnie. Pomyśleć, że ten człowiek sprowadził do miasta potwory. Cokolwiek chciał udowodnić swoją przemową, nie posiadał moralnego prawa do takich operacji. Mógłby go ukarać tu i teraz, później nie miałby takiej okazji. Wystarczyłoby jedno szybkie cięcie na pomarszczonej niczym papirus szyi.
Nim podjął decyzję, pojawili się zbrojni. Jeden z nich szybko otaksował zastaną scenę i od razu skierował kroki do Garrosha. Mówił coś do niego, ale on sam słyszał tylko podźwięk. Ismael przechylił głowę, z trudem wyłapując słowa, które równie dobrze ktoś mógł wypowiadać zza ściany. Dopiero po chwili zrozumiał, co miał na myśli perioczi.
- Baczajcie na skarbnika. Był nań zamach - odpowiedział zapewne niezgodnie z protokołem, ale teraz mało go to obchodziło.
Schodził kamiennymi schodami, słysząc przytłumione odgłosy własnych kroków. Zadziwiało go swoje opanowanie. Raz, że powstrzymał się od starcia ze zmorfiałymi, dwa iż darował Parwizowi. Oczywiście realizacja któregoś z pomysłów była więcej niż szalona. Lecz silne bodźce rządziły się własnymi prawami. Niedźwiedzie dłonie aż trzęsły się spazmatycznie.
Zbiegł na dół jeden poziom, szerokimi schodami, skąd drewniane drzwi, wzmacnione metalowymi wstawkami, prowadziły prosto na dziedziniec. Krwawe strzępy ciał i czerwona breja, która zalała brukową kostkę zmroziły nawet jego, twardego wojownika, któremu widok śmierci nie był obcy. Czy przyciągamy swoją przyszłość?
Spojrzał na wrota, rozmyślając jak najefektywniej je zablokować. Rozejrzał się za jakimś mechanizmem lub po prostu belkami. Złapał się nawet na fakcie, że trochę przeciąga całą czynność, aby któreś z monstr go zauważyło. Niech mu dadzą choćby pretekst - pomyślał.
Garrosh przeciągał chwilę zatrzaśnięcia bramy, by oddzielić się od widoku jatki, gdy stwór pojawił się w przejściu, ślizgając się stopami po lepkiej nawierzchni. Rozdziawił nieludzko - ludzką twarz ukazując dwa rzędy ostrych kłów. Zagulgotał gardłowo.
Jednocześnie doszedł go dźwięk jednostajnych uderzeń, gdzieś z pomieszczenia obok, jakby ktoś z zewnątrz próbował sforsować zamknięte drzwi, by dostać się do środka.
Garrosh starł ręką krople potu, które wykwitły na jego czole. Nawet poprzez jego podświadome dążenie do konfrontacji, pierwotny impuls rwał się w nim i uderzał gorącem. Suma sumarum prawda była taka, że oczekiwał tego pojedynku. Właściwie, nie był pewien czy potrafiłby zabić drzwi bez prowokowania przeciwnika. Głupota? Z pewnością. Obowiązek? Tym bardziej. Te dwa terminy zmieliły się w jedno. Isamel przypominał teraz bardziej kierowane instynktem zwierzę niż człowieka. Oczy nabiegły mu krwią, mięśnie napięły pod skórą niczym tryby olbrzymiej maszynerii.


Stanął w pozycji szermierczej. Ugiął łokieć, by przedramię ułożone zostało równolegle do ziemi. Poprawił uchwyt, próbując wyczuć nową broń. Z kącików ust Garrosha popłynęły cienkie strużki śliny. Ledwo się kontrolował, w celu pilnowania właściwej techniki przyszłej walki. Gwałtownie postąpił o krok, żeby zachęcić bestię do zadania ciosu. Warknął, nie skromniej niż ona. No dalej, nie pozwól mi czekać. Jeśli po chwili monstrum samo nie przeszło do konfrontacji, zrobił to Ismael. Wybił się z obu nóg i wykonał młyńca jeszcze w powietrzu. Dopadł potwora, wykonując pchnięcie. Wiedział na ile te bestie potrafią być szybkie. Toteż zaraz odbił się z powrotem do tyłu, zasłaniając sztychem wskroś klatki piersiowej. Sekundę później nastąpiło kolejne cięcie. I następne. Jakby w majakach widział swoją rodzinę i bliskich, rozrywanych na strzępy. Kim byłby odpuszczając sukinsynom, kierowanym tym samym diabelstwem, które położyło cień na jego historii?
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 03-12-2015 o 00:18.
Caleb jest offline