Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2015, 18:02   #8
Hazard
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację

- Matko! - Donośny, mocny głos rozniósł się po saloniku małej chaty w Splondar. Wiejski dom z pewnością nie należał do najbiedniejszych domów chłopskich, jednak bardzo daleki był do nadania mu miana “królewskiego”. Ot, trzy niewielkie pomieszczenia, z których największą powierzchnię stanowił owy salon, w którym znalazł się właśnie Maximilian. W pokoju panował półmrok, kominek był wygaszony, jednak mężczyzna i bez tego mógł dostrzec dumnie wiszący nad nim długi miecz, z symbolem słońca misternie wygrawerowanym na jego rękojeści. Herba Angelopoulosów.
Kiedy Maximilian wkroczył do środka, zaraz usłyszał jakiś ruch nad głową, na strychu domu. W mig z otworu w suficie wyłoniła się głowa młodej dziewczyny, która po spostrzeżeniu go, westchnęła z niedowierzaniem ale i radością, po czym poczęła schodzić po drabinie. Znał ją bardzo dobrze, choć ze zdumieniem musiał przyznać, że od ich ostatniego spotkania, jego siostra zdawała się postarzeć o kilka lat. A nie było to wcale tak dawano...
- Crisa! Max wrócił! - zawołała, nie spuszczając wzroku z brata. Zaraz znów dotarło do niego skrzypnięcie desek nad głowa, a z piętra schodzić zaczęła jego druga siostra. Niespełna rok młodsza od niego, Crisa z pewnością mogła pochwalić się urodą księżniczki, mimo, że pokrywał ją makijaż z kurzu i pajęczyn, zaś brązowe włosy straciły swój dawny blask.
- Witaj, bracie... - rzekła pogodnym głosem, kiedy jej najmłodsza siostra - Zoe - rzuciła się na niego z dziecięcym entuzjazmem. - Witaj w domu.
Maximilian od razu wyczuł gorycz w jej ostatnich słowach.
- Nie na długo, obiecuję - rzekł, spoglądając na obie z bratnią miłością.
- Ojciec zawsze mawiał, byśmy nie brali na swe barki obietnic, do których spełniania potrzebna jest czyjaś krew.
- Być może miał rację, ale z was wszystkich odziedziczyłem po rodzicach najmniej rozwagi.
Maximilian zaśmiał się głośno, po czym spoważniał. Nagły smutek spowodowany przypływem wspomnień ukłuł go w serce.
- Przybyłem tylko na chwilę, gdzie jest matka i Priam?
- Priam wyjechał dziś rano do innej wioski, załatwić jakieś sprawy. A matka za domem - powiedziała Zoe.
- Jak najszybciej się jej pokaż, bo dzień w dzień zamartwia się o Ciebie. Nie mówi tego wprost, duma jej na to nie pozwala, ale widać do po niej…

Maximilian zmierzwił krótkie, brązowe włosy swej najmłodszej siostry, po czym ruszył za dom. Już z oddali doszedł go dźwięk rąbanego drewna. Otworzył spróchniałą furtkę i zaraz znalazł się na niewielkim placu, gdzie swobodnie spacerowało kilka kur i śniady, stary koń.
- Matko. - Maximilian chciał ją zawołać, jednak na jej widok głos uwiązł mu w gardle i wypowiedział swe słowa ledwo słyszalnym szeptem.
Starsza kobieta, o kasztanowych włosach, przyprószonych już pasemkami siwizny, zdołała najwyraźniej dosłyszeć jego słowa. Na jego widok źrenice jej brązowych oczu rozszerzyły, jednak zaraz wróciły do normy. Spoglądała na niego, milcząc. Maximilianowi zdawało się, że matka w przeciągu kilku miesięcy zestarzała się o parę dekad. W chudej ręce trzymała siekierę i wcale nie przypominała królowej, którą niegdyś była, a mimo to, on schylił przed nią głowę. Duma i wzniosłość biła od niej nadal, niczym ze światło ze słońca.
Zbliżyła się do niego powoli, odrzucając siekierę. Stanęła na palcach i poprawiła klamrę jego peleryny. Zawsze sprawiała, że czuł się jak dziecko.
- Witaj mój synu. Witaj królu...


Do sielskiej wioski Maximilian wjechał na grzbiecie swego izabelowatego rumaka, wypinając dumnie pierś. Mimo, że spotkanie z rodziną w Splondar wybiło go nieco, ze zwykłego mu entuzjazmu, ten koniec końców powrócił, a z nim głupkowaty uśmiech widniejący na jego młodej twarzy. Mahoniowe włosy i broda tworzyły ramy jego oblicza, tworząc wrażenie, że jest nieco mniej kościste. Spięte w kucyk włosy, opadały krótko do ramion. Brązowe oczy, wypełnione beztroską i humorem, zdawały bez lęku czy jakiejkolwiek niepewności, spozierać na otoczenie. Był wysoki jak wieża oblężnicza, a siedząc w siodle swego wierzchowca potęgował jeszcze takie wrażenie. Na jego plecach zawieszona była duża, tarcza, a przy pasie spoczywał w pochwie długi mecz. Oba z symbolami słońca. Symbolami jego dziedzictwa.
Za jego plecami siedział Goldor. Towarzysz, którego poznał jakiś czas temu na szlaku i od tego czasu razem podróżowali. Maximilian cenił go sobie. Dzielili wspólne ideały i przekonania, mimo, że ich charaktery były skrajnie różne. Zaś reszta towarzystwa również przypadła Maximilianowi do gustu, mimo że nie zdążył jeszcze do końca ich poznać. Choć w swej głupiej arogancji i naiwności już zdążyło zrodzić się nastawienie, że z ich pomocą bez przeszkód uda się mu pokonać każdy problem. “Niczym jest bogactwo samotnego króla, wobec człowieka z gronem zaufanych kompanów” - powtarzał mu zawsze ojciec.
W karczmie nawiała się między nimi rozmowa odnośnie ich przyszłych poczynań. Na wieści o bandytach, oczy rycerza rozjarzyły się blaskiem płomienia. Wspaniała okazja by się wykazać! No i zarobić kilka groszy, bo fundusze z jego sakiewki zaczęły błyskawicznie się kurczyć. W końcu w każdej karczmie, w której się zatrzymywał przez ostatnie tygodnie, zawsze brał najdroższy, a zarazem najwygodniejszy pokój. Nie mówiąc już o napiwkach dla stajennego, by szczególną uwagę zwracał na rumaka Maximiliana - Bucefała, a mimo to Angelopoulos spędzał przy nim wiele czasu. W końcu przywilejem rycerzy była opieka nad własnymi wierzchowcami, które stawiali na równi z towarzyszami broni.
Po wieczerzy i ostatniej wizycie w “stajni” (a raczej jej kiepskiej parodii) by zając się Bucefałem, Maximilian ruszył do swojego pokoju “królewskiego”. Zdążył idealnie, bowiem jedna z dziewczyn, która podawała im kolację, właśnie nalewała wrzątku do jego balii. Zdążył się do niej jeszcze uśmiechnąć i rzec dobre słowo podzięki, nim ta prędko czmychnęła z pokoju.
Reszta wieczoru upłynęła na kąpieli i śnie, w który Maximilian zapadł szybko, niczym wymordowany ekscytującym dniem zabaw dzieciak.


 
Hazard jest offline