Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2015, 20:32   #9
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
„Ostoja”, w osobach Ronalda i - jak mniemali - jego córek, ugościła ich bardzo prędko i nad wyraz przyjacielsko. Widzieli, jak gospodarz łakomie spogląda na ich sakiewki oraz monety, które już wylądowały w jego łapach, i byli pewni, że gdyby sypnęli groszem, gotów byłby ściągnąć dla nich gwiazdę z nieba. Niestety, zajazdu nie mieli na wyłączność i gospodarz niebawem zajął się tutejtszymi, biegając wte i wewte z kuflami rozwodnionego piwa. Ronalda zastąpiły jego córki - zwłaszcza ta śmielsza, która jeszcze nie tak dawno została obdarowana srebrną monetą przez Maximiliana.

Jakaż to była trafiona inwestycja! Angelopoulos za jednego srebrnika zyskał prawie że osobistą służkę. Dziewczę uśmiechało się i skakało wokół młodziaka, donosząc co chciał i uzupełniając naczynie trunkiem. Było oczywiste, że próbuje go uwieść. Sąsiedzi najemników z pobliskiego stolika obserwowali spektakl pobłażliwymi spojrzeniami, śmiejąc się pod nosem. Ronaldowej córce brakowało w tej materii wiele, ale nade wszystko subtelności - w pewnej chwili, gdy pochylała się nad stołem, mało brakowało, a zakryłaby cyckami maximilianową twarz.

Gdy już głód i pragnienie zostały zaspokojone, a zmęczenie podróżą nieco zmalało, najemnicy zaczęli się powoli rozchodzić. Goldor, prosząc o najprostszy pokój, został poprowadzony przez salę ku drzwiom w dalekim końcu, za którym krył się wąski korytarzyk. Pierwsze drzwi po prawej skrzypnęły, gdy ronaldowa córka (ta spokojniejsza) pociągnęła za klamkę i cichutkim głosikiem zaprosiła mnicha do środka. Ach!, Goldor przez chwilę poczuł się jak w klasztorze, bo pokoik można było uznać za celę klasztorną. Klitka; nie szło nawet wyprostować rąk, a miejscem do spania był pamiętający lepsze czasy siennik. Cóż, bywało gorzej.

Reszta została ulokowana na piętrze, w nieco większych pokojach. Po „Ostoji” nie można było spodziewać się derluskańskich standardów, ale przynajmniej było czysto. Łóżka nie należały do najwygodniejszych, ale przynamniej nie klekotały złowróżbnie, grożąc załamaniem się. Maximiliana, który wedle życzenia został ulokowany w najlepszym pokoju, powitał widok dużego łóżka, dwóch foteli oraz balii z parującą wodą. Iście królewskie komnaty, jak na skromną wioskę.

Mimo że słońce powoli chowało się za horyzontem, a cienie robiły się coraz dłuższe i dłuższe, nie wszystkim w głowie było łóżko i sen. Lago, Hroth i Chass postanowili zaczerpnąć nieco świeżego, wiosennego powietrza i ruszyli na wieczorny spacer. Krasnolud i kapłan pospacerowali po wiosce parę długich chwil, oglądając chałupki i mężczyzn doń wracających, w różnych stopniach upojenia alkoholowego. Szczęśliwie nikt ich nie zaczepił i wrócili do „Ostoji” bez wrażeń.

Chass natomiast, człowiek pragmatyczny, postanowił spędzić swój spacer na rekonesansie. Północna strona palisady, którą przekroczyli przy przybyciu, była zdrowo poharatana przez - jeśli wierzyć słowom Ronalda - gówniarzerię bawiącą się w bandytów. Południowa strona, gdzie znajdowała się druga brama, była jednak jemu nieznana i to właśnie tam skierował kroki. Chass prędko zauważył, że była w o wiele gorszym stanie. Miejscowi próbowali ją co prawda naprawić, ale o ile stawianie chałup szło im śpiewająco, tak o fortyfikacjach nie wiedzieli nic.

Dziury w palach zasłonięte były najzwyklejszymi deskami, które ktoś przymocował gwoździami. Robota była wykonana dobrze, ale nie na tyle dobrze, by Miklagard nie mógł dostrzec przypalonych krawędzi otworów. Nie był w stanie określić, co uszkodziło palisadę, ale na pewno nie był to ogień - drewno nie było osmalone. Kwas? Może. Rozmyślał nad tym w drodze powrotnej do „Ostoji”.

* * *


Blask bardzo skutecznie motywował ludzi do podniesienia się z łóżek. Większość pracujących wstawała skoro świt, gdy tylko pierwsze promienie słońca zaczynały wpadać przez okna. Jak się okazuje, blask słońca motywował dobrze, ale blask łuny był skuteczniejszy. Dowodem na to mogła być prędkość, z jaką obudziła się wieś. Ludzie wyskoczyli z domostw i zaczęli gnać ile sił w nogach w stronę pożaru, drąc się wniebogłosy.

„Pożar, ludzie!”
„Pali się, wstawać, już!”
„Bogowie uchowajcie!”
„Spichlerz, na bogów!”
„Kurwa, dawajcie wiadra, ino raz!”





Obudzili się i najemnicy. Niestety nie przy pianiu koguta o świcie, a przy łunie barwiącej atramentowe niebo na czerwono oraz przekrzykiwaniach miejscowych. Jeszcze na wpół w krainie snów zerwali się z łóżek, łapiąc ubrania i - odruchowo - oręż, po czym wytoczyli się z pokojów. „Dębowa Ostoja” może i była dębowa tylko z nazwy, ale nie zmieniało to faktu, że była drewniana, podobnie jak cała wieś. Pożar, nawet małych rozmiarów, w takich okolicznościach mógł błyskawicznie przekształcić się w szalejące inferno.

Wypadli z „Ostoji” na zewnątrz, gdzie krzyki ludzi momentalnie przybrały na głośności. Strażnicy w ciężkich buciorach nie zwrócili na nich uwagi, biegnąć z wiadrami w dłoniach i bluzgając na czym świat stoi. Z zasłyszanych strzępków chaotycznego misz-maszu pokrzykiwań zdołali wychwycić, że pali się miejscowy spichlerz. Panika była w tym momencie zrozumiała i wskazana, w końcu razem z budynkiem w dym mogły pójść zapasy żywności.

Chaos. Tak można było podsumować całą sytuację. Nic więc dziwnego, że wśród krzyków, płaczów i coraz głośniejszych trzasków płomieni, nie szło wyłapać wszystkich detali. Ritsuko wyłapała jeden detal i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku, do jej towarzyszy. Przy południowej bramie, zaledwie kilkanaście kroków od „Ostoji”, trwało jakieś poruszenie. Strażnicy, którzy - posłuszni rozkazom - zostali na palisadzie, właśnie sięgali po kusze i bełty. Ritsuko już miała coś powiedzieć do swoich kompanionów, gdy...

Huk. Potężny, ogłuszający huk zatrząsł okolicą. Południowa brama eksplodowała w drzazgi i kawałki desek, które poszybowały we wszystkie strony. Dym i piach rozlał się między chałupami, owijając je czarno-szarą opończą. Zwęglony korpus strażnika wylądował między zdezorientowanymi najemnikami, którzy teraz byli już zupełnie rozbudzeni.

Zwłaszcza Ritsuko, której oczęta widziały nadciągające z gęstej „mgły” kształty.
 
Aro jest offline