Dłonie miał już lepkie od żywicy. Melierax nie mógł mu już się zdać na wiele. Co zresztą pasowało do sytuacji. Opuścił ciężko ranną Irgun. Nie pomógł Eddzie i Ratharowi w złapaniu złodzieja. A teraz nawet nie dogonił czwórki jeźdźców i psa, których złudna nadzieja przez chwilę pozwoliła nazywać właśnie imionami towarzyszy. W końcu zaś otoczony przez wyplute z mglistogórskich jaskiń gówno, siedział sam na szczycie sosny. Kolejna kronikarska drwina losu z Mikkela, syna Thoralda. Zapisana pięknym pismem na kartach pergaminu w pewną noc w dalijskiej karczmie. Jak to było? Piętnastu ptaszkom na pięciu drzewach?
Spojrzał na Lagorhadrona uśmiechając się raczej smutno.
- Nas jest tu jednak dwóch, przyjacielu - powiedział z westchnieniem rezygnacji - Wiem. Naprawdę wiem. Ale prawda jest taka, że to powinno było się skończyć wtedy na tamtym wzgórzu. Byłoby lepiej. Byłoby właściwiej. I po dalijsku. Teraz jest nijak. Zupełnie nijak. Bo nie znajdę jej Lagorhadronie. Nie znajdę. I ani fałszywą wiarą, że to możliwe, ani gotującą w żyłach krew przygodą nie wypełnię tego… tego że mi jej tak niewyobrażalnie potwornie brakuje.
Uśmiechnął się do małego kosa i spojrzał w dół. Orkowie zdawali się bawić równie dobrze jak ci opisywani naocznym zeznaniem krasnoludzkich oczu. Chyba nawet coś śpiewali. W między czasie rechocząc i wypuszczając haniebnie niecelne strzały. Nawet orła nie brakowało, jeśli wybaczyć mu pomylenie scen i wystąpienie w jednej za wcześnie.
- Oczywiście jak i wtedy muszę cię o coś poprosić. Przekonamy się na ile orków łatwiej podejść niż ludzi Valtera.
Potrzebował tylko kilku gałązek…
- Poddaję się! - krzyknął zlęknionym głosem - Zejdę na dół! I oddam wam broń! I złoto! Tylko obiecajcie, że mnie puścicie!
Prześmiewcza piosenka zamilkła. Za to wzmógł się rechot. Któryś z orków ochoczo odkrzyknął, że obiecują i żeby złaził w takim razie.
- Tylko nie strzelajcie! Poddaję się! - odkrzyknął i zrzucił na ziemię kolejno łuk z kołczanem, włócznię i sztylet, w końcu też i zawartość sakiewki - Widzicie? Jestem bezbronny!
Po czym zaczął schodzić. Znawcą orków nie był. Ale nie trzeba było takim być by wiedzieć, że ich charaktery ponad chciwość i mord cenią sobię rozrywkę z czyjegoś cierpienia i bólu, które można zadać przed zadaniem śmierci. Dlatego też właśnie był prawie pewien, że zejść mu pozwolą. I nie przeliczył się.
Chwilę później zeskoczył z najniższej gałęzi twardo na obie nogi. Obserwowany przez przeszło dwa tuziny kaprawych ślepi, które aż iskrzyły na myśl o igraszkach jakich zapewnią im wrzaski tego włóczęgi. Zaden łuk już w niego nie celował. Nikt nie gotował się do walki z bezbronnym. Kilku natomiast liczyło monety, jeden oglądał łuk, a jeden z chciwą lubością ściskał włócznię króle Bladorthina. Największy z wargów noszący na grzbiecie paskudnie szczerzącego się orka, który również zamiast broni w łapskach trzymał powróz, po chwili wysunął się powoli do przodu.
- Więc? - spytał Mikkel - Obiecaliście mi wolne przejście.
- Ja obiecałem - zarechotał jeden z orków. Ten który hołubił teraz włócznię - Oni nie.
Paskudny śmiech tuzina gardzieli przeszył polanę.
- Więc tylko ciebie oszczędzę - powiedział wolno rycerz poważnym już tonem, po czym zagwizdał i z zamachu cisnął garścią igliwia i ziemi w oczy wargowi.
Coś spadło z góry. Warg nie wiedział co to było. Przekonał się o tym dopiero gdy w końcu ocierając łapą pysk, dostrzegł zbliżającą się ku swoim ślepiom klingę.