Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-12-2015, 19:20   #24
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
- Morgan Juurgen. Jestem Krukiem - wskazał srebrnegu kruka wyszytego na płaszczu - na misji. Mogę wejść?
- Gdybym powiedział, że nie możesz i tak to by nic nie zmieniło, prawda?- burknął starzec i dodał zamykając drzwi. - Poczekaj tu chwilę.
Powrócił po chwili z jakimś dokumentem i otwierając drzwi wskazał na nieduży stolik z piórem i inkaustem.
- Podpisz imieniem, nazwiskiem i osobistą magiczną runą jeśli potrafisz.- mruknął podając papier.
Morgan nie protestował i podążał za procedurą. Był wśród swoich sojuszników. Starczy uwagi.
Starzec zwinął dokument i schował.- No to o co chodzi.-
- Potrzebuję dostępu do laboratorium magicznego. Muszę sobie zbudować magiczny przedmiot, bez którego nie dam rady.
- Nie ma… -wzruszył ramionami i sięgnął po klucz.- Ale masz tu kluczyk do magazynów. Są tam komponenty dla magów, jakieś eliksiry odczynniki i inne materiały. Dobrej zabawy.
Zamknął drzwi i ruszył w kierunku najbliższych schodów.- Coś jeszcze, czy już mogę iść spać?
- Nie. Dziękuję za pomoc.
- Taa… obyś tylko nie okazał się jakimś oszustem. Kruka można zrabować lub sfałszować jak wszystko.- mruknął starzec idąc na górę.*

Juurgen zaczął przygotowania. Pierwszy krok. Jako, że była noc to przygotował sobie miejsce pracy. Wybrał specyfiki i magiczne komponenty. Miejsce i zaczął kilka pomniejszych rytuałów mających ukierunkować energie przepływające przez świat aby mu nie przeszkadzały. Krok drugi. To już ścisłym rankiem. Kupić plecak. Ale nie pierwszy z brzegu, ale prawdziwy, porządny. Z grubej twardej skóry, w którego stworzenie ktoś się bardzo przyłożył. To zajęło stosunkowo niedużo czasu. Juurgen trzech posłańców którzy za srebrnika pobiegli do trzech miejscowych mistrzów fachu… może nie mistrzów, ale najlepszych w mieście. Tam zakupili po najlepszym plecaku i wrócili, a Morgan już przygotowywał aparatury. Wybrał zwycięzcę i umieścił go na stole arkanistycznym. Więc zaczął pracę. Osiem godzin pierwszego dnia. Jakiś jajogłowy kiedyś wymyślił, że to najlepszy czas. I zmęczenie materiału i zmęczenie twórcy. To drugie nie tyczyło Morgana, ale pierwsze pozostawało niezmienne. Rytuały, nasączanie plecaka alchemią, wypalanie potwornie drogich kadzideł w pobliżu… teraz trzeba było pozwolić tworowi pokosić się we własnym smrodzie kilkanaście godzin, a Morgan… Morgan poszedł spać. Bo ostatnio zdecydowanie zbyt mało spał.
Zrzędliwy starzec przydzielił mu dużą pracownię i małą klitkę do spania. Coś za coś. Ale odpoczynek rzeczywiście był potrzebny. Gdy tak drzemał, ktoś zapukał do jego drzwi i dość piskliwym głosikiem spytał.- Ummm… mogę wejść, przyniosłam ręczniki i jedzenie i wino. I chciałam wziąć ubrania do przepierki?
Morgan walczył ze sobą przez chwilę, po czym musztra i dyscyplina zrobiły swoje. Wbrew swojej woli usiadł na łóżku, zakrywając swoją nagość kocem, na wyciągnięcie ręki od rapiera.
- Jasne. Proszę bardzo - zaprosił.
Dziewczyna szybko weszła do środka. Młoda, jasnowłosa, zapewne miejscowa. Dygnęła szybko i nerwowo i zaczęła wykładać jedzenie i wino z koszyka. Oraz zabrała się za zmienianie kwiatów w wazonach, pytając.- To co do prania idzie?
- Wszystko. Długo w drodze byłem - wskazał stertę ubrań na krześle.
- Coś jeszcze zrobić?- zapytała zbierając ciuchy i wrzucając je do koszyka wraz z zwiędłymi już kwiatami.
Juurgen pochylił głowę na sekundę, uśmiechając się lubieżnie do samego siebie.
- Nie. Teraz potrzebuję tylko snu. Miłego dnia.
- Tak panie.- rzekła dziewczyna i wyszła zamykając za sobą drzwi, a Morgan z powrotem legł na łóżku, jeszcze tylko rzucając okiem czy w pokoju jest wszystko co powinno być, ale nie było to godne miana “przeszukania” pokoju. Nie spodziewał się wcale, by coś zaginęło. Po prostu pewne procedury które sobie zakodował głęboko w głowie swego czasu.
Nic nie zginęło i Juurgen mógł odpocząć, a po przebudzeniu… wyprane i wyprasowane ubrania leżały złożone przy łóżku. Zadowolony z siebie szybko dowiedział się która godzina i uznając, że plecak powinien się kisić jeszcze trzy godziny położył się dalej spać. Wstał dopiero godzinę później i od razu skierował się do łaźni. Czas wyszorować z siebie brud podróży. Potem jeszcze zjadł w karczmie, zabrał coś na potem i wrócił do pracowni, gdzie podjął pracę.
Teraz skóra z której zbudowany był plecak była wystarczająco wrażliwa na magię. Wszedł do pracowni w goglach ochronnych i przepasce na twarzy nasączonej alchemicznymi substancjami mającymi go uchronić przed jakimś paskudnym magicznym zatruciem. Krąg na podłodze rozrysował już dzień wcześniej. Podwójny Ciąg Alamusei, standardowy przy tego typu przedmiotach. W jednym kręgu położył plecak, w drugim usiadł sam i zamknął oczy. Teraz musiał się skupić i nie wzrokiem postrzegać świat. Wyczuł jak magia przepływała przez pomieszczenie. Teraz musiał ją pozwijać. Poskręcać w symbole, runy, sygile czy jeszcze co innego… miały one wiele nazw. Tak czy siak musiał ułożyć te niematerialne znaki głęboko w samej strukturze plecaka i to był najtrudniejszy moment całej pracy. Najbardziej wyczerpujący i najżmudniejszy.
Jeden drugi, trzeci… symbole uaktywniały tak jak zakładał.
W końcu mu się udało… z trudem, ale jednak.Energia magiczna utworzyła wzorzec, teraz musiał dać przedmiotowi się ustabilizować, zanim będzie gotów do użycia. Jednak to było zadanie na kolejny dzień. Teraz znów potrzeba było kilku godzin by sygile się do końca uformowały. By co słabsze ogniwa rozerwały się i mogły zostać zastąpione jutro, przed ukoronowaniem pracy poprzez utwardzenie ich. Aby stały się tak trwałe jak sam plecak.

Morgan poszedł do łóżka… i nagle stwierdził, że nie chce mu się spać. Teraz zabrakło mu innego dobra cywilizacji. Towarzystwa. Wstał i wyszedł do karczmy. Wypić kilka piw, obić kilka łbów, pośmiać się, ponarzekać.
W karczmie było głośno i gwarno. Zjeżdżało się tu sporo karawan z Sembii i Cormyru mogących handlować między sobą, bez problemów związanych z napiętymi stosunkami pomiędzy tymi dwoma królestwami (a rzadko nie były one napiętę). Morgan mógł więc czuć się jak u siebie słysząc siarczyste przekleństwa w ojczystej mowie wplatane w rozmowy.
Nagle… zauważył rosłego i brodatego mężczyznę w zbroi płytowej siedzącego z dwójką najmników i grającego w starca. Pokryte zmarszczkami oblicze, wydało mu się znajome. Bo też był to Grenefir Spearfist, najemnik z Cormyru i weteran wielu wojen. Dobrze znany Juurgenowi wojak.
Mina Morganowi zrzedła na widok dawnego towarzysza.
- Dobra panowie, na mnie już pora. Ta kolejka na mnie - zadeklarował rzucając na stół kilka monet i porzegnał się z nowymi znajomymi i ruszył do wyjścia jakby nie zauważył Grenefira. Nie rozmawiać z dawnym towarzyszem.
- Morgan! Brachu… Co u ciebie? Jak życie? - zaśmiał się wesoło odganiając towarzyszy dłonia.- Później pogramy. To stary znajomy z czasów ostatnich wojen.
Juurgen spojrzał w dach karczmy złożecząc swojemu szczęściu, po czym odwrócił się.
- Grenefir! Bydlaku, żyjesz jeszcze?! - zaśmiał się - A u mnie dużo się zmieniło. Co u ciebie? Wciąż gary szorujesz gdy mężczyźni walczą? - wyszczerzył się serdecznie rozpoczynając klasyczną wojnę na obelgi, której nikt jeszcze nigdy nie wygrał, ani nie rozstrzygnął.
- Ale musisz przyznać. Nikt w całej armii nie miał tak czystych garów jak ja!- zaśmiał się głośno Grenefir.- A ty nadal robisz za lokaja generałów? Pewnie teraz z jakimiś listami pędzisz,co?
- Nah… stare czasy. Po piwo mnie jakiś oficerzyna wysłał - zaskomlał Juurgen i zdzielił byłego towarzysza w opancerzony bark - tam widzę miejsce. Usiądźmy. Wymienimy historie - zaproponował.
- A co tu wymieniać? Wróciłem po wojnie w rodzinne strony i zastałem kompletną ruinę.- wzruszył ramionami Spearfist.- Pola wypalone do gołej ziemi, twierdza… w ruinie. Wieś wyludniona. A jeść trzeba… to się zaciągam pod karawany i zbieram grosiwo.
- Przykro mi. Cóż. Chyba spokojniejsza robota niż wojenne rzemiosło. Przynajmniej wygraliśmy. Może nie wróci to życia Nyuurze, czy Wasylowi, ale ocaliło wiele innych. Przynajmniej tak staram się wierzyć. Co pijesz? - zapytał wołając kelnerkę.
- Wojna. Na wojnie się ginie… jeśli jest się nieuważnym lub ma się pecha. Taka dola.- stwierdził filozoficznie Grenefir, po czym dodał.- A piję to co postawisz i za co zapłacisz.
- Ale rzuć pan hasłem! Piwo, wino, rum? - zaśmiał się Morgan - Nie martw się kosztami. Mam trochę zapasów.
- Rumu tu nie mają, wino spsiałe… ale mają mocny krasnoludzki porter, drogi jak dupa arcykapłana, a wart każdego miedziaka.- odparł ze śmiechem Grenefir.
Morgan zamówił dwa razy i wdał się w dyskusję. O wszystkim i o niczym. O rodzinie, planach, przeszłości, poległych towarzyszach, podczas czego Morgan zmarkotniał nieco.
- Jakie masz plany teraz? - zapytał Morgan towarzysza.
- Ja? Mam karawanę… posiedzimy tu trochę, aż mój pracodawca skończy interesy i wracamy do Cormyru.- odparł Grenefir.
- A ja na zadaniu jestem. Miałem drużynę która miała mi pomóc, ale kazałem im iść w diabły. Rozwydrzone panienki, co dyscypliną się podcierają. Jak to, na ogół, wygląda u ciebie? Luz i spokój, czy przedzieracie się przez legiony bandytów? W sumie dawno na drodze nie byłem. Ostatnio przecieram własne szlaki.
- U mnie też dyscypliny nie ma. Ale wiedzą co mają robić podczas ataku bandytów i to wystarcza.- wzruszył ramionami Grenefir.- Można się przyzwyczaić. Awanturnicy to jednak nie wojsko… swój rozum mają. A co do ataków. Jest niebezpiecznie, ale większość przypadków da się szybko rozgromić. Za dwa trzy lata… granica między Dolinami a Cormyrem winna być czysta. Od strony Sembii już ponoć jest.
- Średnio na jeża, ale idzie w dobrym kierunku. Choć co ja wiem… właśnie. Podobno kogoś ostatnio ubili? Kogoś ważnego, wiesz może o co może chodzić?
- Jakąś szychę z ichniej rady… tak powiadają - stwierdził cicho Grenefir nachylając się.- Tyle że nie wiadomo kto ubił. Może nikt… Sembijczycy plotkują co prawda, ale wiesz… sprawa świeża. Nikt szczegółów nie zna.
- Rozumiem - skwitował krótko Morgan, po czym wrócili do swobodnej rozmowy o niczym.
Dopiero późną nocą wrócił on do siebie. Zmęczony, ale zadowolony. Choć nastrój mu psuło nieco, że zaraz znów ruszy w dziesięciodniową drogę podczas której znów nie zmruży oka.
Następny poranek był nieco deszczowy, ale to przecież nie mogło mu przeszkodzić prawda?
Przed nim długa droga, co prawda nie tak niebezpieczna… jak by się mogło wydawać, ale jednak nie wiadomo, czy nie trafią się jakieś opóźnienia.
 
Arvelus jest offline