Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2015, 20:13   #25
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Trzy wozy akrobatów chybotały się na drodze prowadzącej do Bragstone. Pierwszy powoził przywódca trupy Calgiostro. Na koźle drugiego siedziała Aranja, Karriake z Kathil siedziały zaś w wozie zabijając czas rozmową. Ostatni powóz należał do Durbas… krasnoludzkiego ponurego osiłka.


A sama podróż upływała leniwie i spokojnie. Poranek był słoneczny, a w południe słońce jedynie skryło się z kilkoma chmurami leniwie płynącymi przez nieboskłon.
I właśnie w południe Kathil mogła zobaczyć Bragstone. Dość duże i dość gwarna miasto z jednej strony otoczone przez las. Z drugiej pola ciągnęły się do paru wsi i widocznego w oddali zamku. Na podobnym wzgórzu znacznie bliżej miasta widać było ruiny twierdzy. Kształt owego wzgórza, bardzo łagodny i regularny, sugerował że to właśnie jest ów cycek Sune.
Rzeczywiście… łatwo było do niego trafić. Tuż przed miastem droga się rozwidlała na aż trzy ścieżki. Jedna prowadziła do Bragstone, druga w prawo… prawdopodobnie prowadząca wprost do zamku, trzecia w lewo wprost w leśne odstępy.
Samo miasto Bragstone okazywało się mocno.. zaniedbane Mury miejskie były uszkodzone i to najwyraźniej w wyniku niedawnego oblężenia.Uliczki zaniedbane, ubłocone i porośnięte trawą. Budynki mieszkalne często w podobnie kiepskim. W miasteczku było pełno ludzi i nieludzi. Część z nich była z pewnością mieszkańcami, ale wśród mijanych twarzy łatwo można było dostrzec oblicza charakterystyczne dla najemników i zabijaków do wynajęcia. Ci się co prawda obijali, ale… mieli czym płacić za piwo i posiłek, więc niewątpliwie byli na czyimś żołdzie. W dodatku przejeżdżając przez miasto Kathil dostrzegła rycerza na białym ogierze, okrytym czarnym kropierzem. Czarna zbroja okrywała go od stóp do głowy. Kolczy kaptur okrywał jego głowę zasłaniając całkowicie twarz. Wyglądał niczym upiór przyzwany z zaświatów. Pasował do nieco niepokojącego Bragstone. Bowiem w twarzach mieszkańców widać było lęk.
Po kilku minutach jazdy akrobaci wraz z Wesalt dotarli do “Pijanego Kapłona”, największej i pewnie najlepszej karczmy w mieście. Wjechali na dziedziniec przybytku, którego bramy zawarto tuż za nimi. Spora liczba uzbrojonych w miecze sług i najemników, małe okna i niewielka furtka, przez którą można było wejść do karczmy robiło wrażenie, że “Pijany Kapłon” szykował się do oblężenia. Co to szalone miasto?!

Morgan Juurgen


Za dużo już stracił czasu…
Morgan tym razem podążał nieprzerwanie, wykorzystując swoją magię do maksimum i nie pozwalając sobie na dalsze opóźnienia. Omijał potencjalnych wrogów, których na wzgórzach było wszak sporo.
Znowu zaczęła doskwierać samotność. I cóż… wielokrotnie musiał napełniać bukłak źródlaną wodą.
Ta misja robiła się coraz bardziej męcząca dla Juurgena, ale niestety… cormyrczyk mógł obwiniać tylko jedną osobę. Siebie.
W końcu jednak po kilku dniach dotarł do Hallow Creek. Jego widok przyjął z ulgą. Przed nim zaś pozostawała druga część zdania. Wejść w zieloną otchłań Cormanthoru.


Potężna prastara puszcza, kiedyś miejcie istnienia potężnego elfiego imperium, kryła w swoich trzewiach tysiące sekretów, tajemnic, ruin i skarbów. I była piękna… oczach druidów i elfów. Tysiące olbrzymich drzew, niektórych tak starych jak sam Toril, dawało tutejszym drapieżnikom wiele miejsc na pułapki i zasadzki. A oprócz czteronożnych drapieżników, kryły się również te groźniejsze… dwunożne. A i o smokach nie należy zapominać. Co prawda Cormanthor ze smoków nie słynął, to jednak z pewnością parę skrzydlatych gadów mogło wybrać sobie siedzibę w tym prastarym lesie. Odosobnienie i magiczne skarby. Czyż istniała lepsza pokusa do założenia tu legowiska?
Dla czujnego do skraju paranoi Morgana to miejsce było koszmarem. Zbyt wiele możliwych miejsc na zasadzki, zbyt dużo zagrożeń. Choć Juurgen był czujny i starał się być skryty, to im dłużej tu przebywał tym w większym się znajdował niebezpieczeństwie. W końcu wykryją jego nieobecność, tym bardziej że….


… w okolicy były drowy. I to dość liczne patrole tej rasy. Musieli mieć gdzieś podziemną siedzibę. Liczne patrole wojowników tej rasy, przeczesywały ten fragment lasu. To mógł być przypadek, a może… coś innego? Cóż, Juurgen cieszył się nieco, że wykrył ich zanim oni wykryli jego. Pozostało więc jak najszybciej dotrzeć do celu, którym były opuszczone i zapomniane ruiny starej elfiej świątyni. Okrągła budowla wyglądała na zapomnianą i opuszczoną. I obrabowaną. Taką też była? Jakie więc skarby skrywała ? Żadne.
Jak się okazało na miejscu, mapa wskazywała miejsce złożenia ośmiu ciężkich skrzyń zamkniętych na skomplikowane zamki. Każda skrzyń, była nowa, każda miała symbol pająka wyryty w drewnie, każda była okuta. Każda miała ponad metr długości i dwadzieścia centymetrów szerokości i ważyła na tyle dużo, że wymagała dwóch mężczyzn do niesienia. Morgan spróbował włożyć pierwszą z nich do przygotowanej sakwy i… nic z tego. Sakwa zachowywała się jak zwykły przedmiot. Kilka prostych eksperymentów pozwoliło stwierdzić powód tej sytuacji. Świątynia stała w epicentrum obszaru martwej magii roztaczającej się na dziesięć metrów dookoła centrum świątyni. Cudnie…
Zapewne zawartość skrzyń była magiczna i użyto świątyni do ukrycia tego faktu, przed patrolami drowów. Ale teraz to, co chroniło skrzynie, było problemem dla Morgana.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline