Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2015, 13:23   #83
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Wnętrze ciemnego pieca rozpościerało się na podobieństwo paszczy stalowego giganta. Blaszany bęben wydawał się dobrą kryjówką. O ile człowiek zapomniał, że kilka minut wcześniej stała tam ściana żywego ognia. Denis podjął szybką decyzję. Przesadził nogi nad okaflowaną framugą i wsunął je do wnętrza. Lurkera zrosił deszcz wirujących drobinek wody. Wciąż było tu gorąco, ale nie na tyle aby się oparzyć. Zachowując dyskrecję, zamknął za sobą metalowe skrzydło poprzecinanie pionowymi otworami. Z jednej strony nie było tu bardziej ustronnego miejsca, z drugiej - Arcon czuł się jak w pułapce. Dość! Nie wolno mu było tak myśleć.
Wstrzymał oddech. Teraz pozostało już tylko oczekiwanie.



Jacob ukradkowo odprowadził wzrokiem Zoi. Jak wiele potrafiły powiedzieć kobiece oczy. Widział już spojrzenia zalotne, rozmarzone, prowokujące i o wiele mniej przyjemne. To, które posłała mu Clemes z pewnością należało do ostatniej kategorii.
Na razie jednak skupił się na młodej La Croix. W tym momencie posiadała ona bardziej newralgiczne dla sprawy informacje. Pozwolił dziewczynie mówić. Primo, miało to efekt pospołu terapeutyczny. Jednocześnie on sam mógł się skupić i znów łączyć wątki sieci, w której się wił. Wiedział już wiele, ale wciąż brakowało spoiwa, które łączyłoby intrygę w logiczną całość.
- Wiesz czemu Richard wyruszył właśnie na Antiguę? W tej całej historii są luki, a to nie podoba mi się tak jak oficjalne podręczniki historii.
- Odleciał bardzo szybko. Zostawił tylko to.
Podała mu świstek papieru. Istotnie, list był lakoniczny.


- Może jest to niezwiązane ze sprawą, ale wcześniej Richard kupował zboże od takiego korsarza. Jak mu było. Casimir. Na wyspie zrobiło się paskudnie, zaatakowała ich Hanza i musieli uciekać. Wrócili tu razem, a Richard zatrudnił nowego lurkera dla rodziny. Domyślam się, że umówili Anitguę jako kolejne miejsce spotkania.
Eloiza podeszła do bulaju. Obok przypłynęła ławica miniaturowych, fluorescencyjnych ryb. To właśnie te jaśniejące punkty widzieli, wypływając z portu.
- Wiem, że to mało. Bracia zdawkowo mówią o interesach w mojej obecności. Nadal mają mnie za dziecko - zmarszczyła czoło.
- Obawiam się, iż bardzo mocno, w ostatnie wydarzenia zaangażowany był Black Cross. Moim zdaniem ten mężczyzna, który cię zaatakował był ich agentem. Co o nich wiesz?
Nie odwzajemniła przyjaznego gestu. Wciąż była skonfundowana i nic dziwnego. Dopiero co uskuteczniała schadzki w bibliotece, by spotykać się z jakimś gołowąsem. A teraz, niedługo po zamachu i porwaniu, płynęła dwie setki metrów pod wodą. Zbyt wiele jak na dziewiczy umysł. Dziewczyna zagryzła wargę.
- Już ci mówiłam. Niewiele mi wiadomo. Gadano o nich na salonach, ale to były miejskie legendy.
Zatopiła ręce w dłoniach. Klatka piersiowa ukryta za skąpym kubrakiem zatrzęsła się.
- Wybacz. Ja… tak się o niego martwię. I o nas. Co będzie dalej?



Richard czuł wściekłość przebijającą się nawet przez dziesiątki obaw i pomniejszych fobii związanych z obecnością doktora. Zdrajca na jego własnym pokładzie. To było skandaliczne. Wciąż analizował po co ktoś miałby go sabotować. Stawka nie była tego warta. Nawet gdyby ugrali sterowiec, wciąż narażali się na gniew jego rodziny. Tylko idioci zadzierali ze szlachtą, a szczególnie członkami powiązanymi z Delegaturą. Ludzie Dewayne’a kombinowali coś dziwnego albo prezentowali głupotę wyższych lotów.
- Jest tu ktoś jeszcze?
Ocknął się.
- Nie. Reszta załogi jest na pokładzie i sprawdzają ożaglowanie i zabezpieczenia balonu. Możemy do nich od razu iść, bo zaraz tutaj będzie jeszcze goręcej.
Tamten nie usłuchał. Richardowi pozostało iść dalej za enigmatycznym mężczyzną. Nie widział Denisa, ale coś mu mówiło, że doktor będzie bardziej spostrzegawczy. Tymczasem emisariusz wtopił się już daleko między urządzenia kotłowni.

Denis widział poprzez szpary zbliżający się kontur. Jego nemezis wreszcie zjawiła się tu vis-a-vis i stała dosłownie obok niego. Kawałek dalej szedł Richard. Szlachcic pocił się, z gorąca lub strachu. Jeśli to drugie, znaczy że nie posiadał planu. I obydwaj mieli mówiąc wprost, przejebane.
Najgorszy pozostawał ten dziób. Facet mógłby mieć i tysiąc blizn, łypać groźnym okiem albo być zwyczajnie owrzodziałym. Już chyba wszystko było lepsze niż beznamiętna maska, nie wyrażająca dosłownie niczego.
Medyk czekał. Być może zobaczył go i dawał szansę, aby pierwszy do niego wyszedł. Albo wciąż węszył. To były najdłuższe sekundy w życiu Denisa.
- Tak. Myślę, że to mi wystarczy - doktor skinął na La Croix'a - Możecie kontynuować swoje sprawy, sir Richardzie. Sam znajdę wyjście.
Ruszył z powrotem, ale tylko na chwilę. Jeszcze raz obrócił głowę poprzez ramię.
- W razie alarmującej zmiany ilości pasażerów na statku, proszę dać mi znać. W najbliższym czasie będę w dzielnicy przemysłowej.
Kiedy wysoka sylwetka zniknęła za drzwiami obydwaj towarzysze mogli wreszcie głęboko odetchnąć. Czuli się, jakby zdjęto z nich właśnie gorejące jarzmo.



Nigdy nie była zmuszona poruszać się w podobnym miejscu celem opchnięcia czegokolwiek. Próbowała obserwować innych i podchwycić manieryzmy od osobliwej tłuszczy. Kilka razy krzyknęła nawet poza tłumem, ale została zignorowana. Sekstans zniknął w morzu zachwalanych afrodyzjaków, magicznych proszków i niegasnących lamp. Uznała, że jest słabym oratorem wobec tłumu i powinna zmierzyć się z konkretnym, potencjalnym klientem.
- Ekhem - podjęła próbę zwrócenia uwagi zgrzybiałego dziada, który podpierał ścianę jednej z chat.
- Ziółka, herbatka, viagra że może, hę? - staruch wypluł coś do kubka obok siebie, który i tak był wypełniony osobliwą substancją.


- Ja... Ja raczej chciałam spytać, czy da się tutaj porządny sprzęt za złote owalić, ale wisz Pan... Nie drąc ryja jak szmata, tylko godnie, nie? Każdy z nas ma jakąś godność.
Podniósł na nią zmęczone oczy. Zatrzęsła się broda pokryta szczeciniastym zarostem.
- Nie jesteś stąd, co? He he! Od razu widać.
Odczekała przerwę na serię kolejnych kaszlnięć i przekleństw pod adresem dusznicy.
- Myślisz, że wystarczy do kogoś podejść i da ci listę najlepszych kontrahentów? Na-ah. Popatrz na ten tłum. Co za popieprzona masa dziwaków! Ale większość z nich jutro wyrzeknie się obecności tutaj. Do czego dążę. Nikt nie chce być osoba kojarzoną z Pomrokami to i nie przybywa tu na stałe. Trzeba baczyć na bieżąco co kto wart.
Miała szczęście. Pomimo wątpliwej aparycji trafiła na wygadanego faceta. Może dziwnego, ale dość lotnego. Wskazał, aby Samantha się nachyliła.
- Pozwól, że coś ci opowiem o chodzeniu na skróty. W Antigua żyło dwóch braci. Odziedziczyli po ojcu manufakturę produkującą luksusowe łodzie. O coś się tam poprztykali i rozbili spółkę na dwie. Pierwszy z nich skupował tylko najlepszej próby drewno, wypłacał pracownikom pensję na czas i wyznawał twarde zasady w handlu. Na przykład żadnej Hanzy. Drugi brat miał wyjebane. Jego personel pracował w beznadziejnych warunkach, przez co łodzie wychodziły takie sobie. Ale hej, marka to marka. W dodatku sprzedawał je każdemu, kto miał złoto. Nawet piratom. Wyobrażasz sobie? W każdym razie ten drugi zajebał pierwszego, przejął interes i jest teraz milionerem. Wniosek taki, że opłaca się być chciwym chujem, a ty masz kiepską parę oczu. Bo kiedy opowiadałem te pierdoły, koło nas przeszło przynajmniej trzech dobrych handlarzy. Nie zauważyłaś, mam rację? Eh. Pozwól, że coś ci podpowiem.
Skinął na monstrualnych rozmiarów trefnisia, wepchniętego we frak, co nadawało mu komicznego wizerunku. Zajmował jeden z największych straganów na targu.
- To Mrówa. Tak go zwą. Zabawnych mamy przezywaczy - powiedział wcale się nie śmiejąc - Koleś próbuje wyrobić sobie renomę kolekcjonera. Ale gówno tam wie. Rzuca losową cenę i robi mądre miny. Zbyt ostentacyjny.
Odwrócił się do przeciwległej uliczki.
- A teraz patrz. Ten brunet z orlim nosem. Prosty ubiór. Zadbany, ale nie rzucający się w oczy. Zwróć uwagę na jego wzrok. Pewny siebie, podobnie co ruchy. Podchodzi do każdego i zagaduje. Uśmiecha się. Ma klasę. Ale zauważy to tylko osoba, która zna się na ludziach. Trzeba umieć obserwować innych, zawodowcy nie podadzą ci się na tacy.
Westchnął. Ujął pokryty żółtą skorupą kubek. Upił z niego łyk, jakby zawierał w sobie najzwyklejszy napój.
- Ewentualnie możesz iść do Clyde’a. On tu tak naprawdę rządzi, ale na twoim miejscu bym tego nie robił. To świr. Skrajny przypadek.
Wskazał nad siebie, ku oszklonym balkonom. Za jedną z lśniących matowo szyb stał mężczyzna w skórzanej kurtce i przepaską na oku. Palił grube cygaro i żywo gestykulował, co sugerowało że z kimś rozmawia.
- No, droga pani. Kurewsko miło się rozmawiało, ale człowiek musi coś jeść, nie? Hie hie. Może dukata na jakąś bułeczkę, chlebek, skręta? Ewentualnie zachlanie się jak świnia.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 04-12-2015 o 16:48.
Caleb jest offline