Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2015, 20:44   #81
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Richard był wściekły. Oto właśnie szczury ze statku Casimira donosiły. Czyli jednak korsarz otaczał się wyjątkowymi mętami. Pewnie to oni namawiali do buntu. Szlachcic zagryzł zęby. Jego szczęka była jeszcze bardziej zarysowana niż zazwyczaj. A może to sam Casimir połasił się na jego sterowiec? Najszybszy w tej części świata. Wspaniałe zastępstwo w zamian za utracony statek. Cóż ich powstrzymuje? Czyżby wpływy La Croix? O nie. Korsarz jest zbyt pragmatyczny, żeby przejmować się takimi rzeczami. Powstrzymuje go jedynie fakt, że sterowcem umie latać Manuela i Malfloy. I nikt inny. Cały układ sterowania był dopasowywany pod rudowłosą pilotkę. Jedyne co mogli zrobić to sprzedać maszynę na lokalnym rynku. Dla wielu z nich skromny udział w zyskach byłby fortuną. Ale nie mieliby sterowca. Richard nawet na chwilę uśmiechnął się do swoich myśli.

Ale po chwili dotarło do niego, że jeżeli sprzedadzą sterowiec, to on, mechanik i ich pilotka będą już tylko anonimowymi zwłokami wyłowionymi z kanałów Antigui.



- Jest tu ktoś jeszcze? - Słowa Doktora wyrwały szlachcica z zamyślenia.
- Nie. Reszta załogi jest na pokładzie i sprawdzają ożaglowanie i zabezpieczenia balonu. Możemy do nich od razu iść, bo zaraz tutaj będzie jeszcze goręcej. - Dla podkreślenia swoich słów zaczął rozganiać parę która wypełniała sporą część pomieszczenia. Richard wmawiał sobie, że to przez tę parę jest oblany potem.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-12-2015, 23:49   #82
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Samantha zbyt często na lądzie nie bywała, w sumie, to można by śmiało stwierdzić, że wcale, a mimo to owe targowisko coś jej przypominało. Czuła znajomy zapach, gwar, a nawet jakby głosy były jej znane.
Każdy tutaj przekrzykiwał się, jakby tylko jego towar był najlepszy, kompletnie nie pytając klienta, czego potrzebuje. Po prostu "mam tylko to i masz to kupić". No, może nie do końca takie nastawienie, bo z takim to ona by ten sekstans sprzedała w parę minut.

Rozpychając się łokciami starała się przedrzeć do samego centrum, by nie stać na obrzeżach, gdzie tych szczurów było najwięcej. Miała wrażenie, że ludzie tutaj przychodzili tylko na 10 minut, ponieważ kłębili się przy wyjściu zupełnie tak, jakby oczekiwali... Nie, jakby spodziewali się, że lada moment wpadną tutaj strażnicy i rozniosą cały tłum w drobny mak, bawiąc się przy okazji w łapanki. Na samą myśl lekko się wzdrygnęła.

Kiedy przebijała się przez chmarę, dosłownie ze dwa razy krzyknęła "SEKSTANS!", "WYKURWISTY SEKSTANS", ale po tych krótkich próbach przestała już się wydzierać, bo czuła, że to poniżej jej godności i zaraz trafi ją niemały szlag i to prędzej niż zdąży przeliterować ten kurewski wyraz. Nie przeliterowałaby go nawet gdyby jej wór kukurydzy dawali, bo po prostu nie umiała! No na co piratom ta umiejętność, hę?


Samantha, gdy tylko stanęła na ścieżce większego przerzedzenia ludzi, szybko obejrzała swój strój, analizując jego poszczególne elementy. Wyglądała jak Pirat? A może bardziej jak prawy korsarz, co po falach się pnie wysokich niczym obłoki samego Zeusa? Głupi tekst, ale gdzieś tak kiedyś zasłyszała. Czy powinna tak mówić, jeśli chciała osiągnąć swój cel?

- Ekhem. - Odchrząknęła stając przy jakimś starszym mężczyźnie, który siedział na ziemi po turecku, za plecami miał wielki pień czy też ścianę, o którą to opierał się plecami. Dziadek nawet na nią nie zerknął.

- Ziółka, herbatka, viagra że może, hę? - wybełkotał i zakasłał.

- Ja... Ja raczej chciałam spytać, czy da się tutaj porządny sprzęt za złote owalić, ale wisz Pan... Nie drąc ryja jak szmata, tylko godnie, nie? Każdy z nas ma - splunęła siarczyście w bok - jakąś godność. - Zakończyła kładąc ręce na biodrach i przechylając ciało w bok, przez co jej biodro znacznie się wychyliło zza osi długiej ciała.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-12-2015, 13:23   #83
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Wnętrze ciemnego pieca rozpościerało się na podobieństwo paszczy stalowego giganta. Blaszany bęben wydawał się dobrą kryjówką. O ile człowiek zapomniał, że kilka minut wcześniej stała tam ściana żywego ognia. Denis podjął szybką decyzję. Przesadził nogi nad okaflowaną framugą i wsunął je do wnętrza. Lurkera zrosił deszcz wirujących drobinek wody. Wciąż było tu gorąco, ale nie na tyle aby się oparzyć. Zachowując dyskrecję, zamknął za sobą metalowe skrzydło poprzecinanie pionowymi otworami. Z jednej strony nie było tu bardziej ustronnego miejsca, z drugiej - Arcon czuł się jak w pułapce. Dość! Nie wolno mu było tak myśleć.
Wstrzymał oddech. Teraz pozostało już tylko oczekiwanie.



Jacob ukradkowo odprowadził wzrokiem Zoi. Jak wiele potrafiły powiedzieć kobiece oczy. Widział już spojrzenia zalotne, rozmarzone, prowokujące i o wiele mniej przyjemne. To, które posłała mu Clemes z pewnością należało do ostatniej kategorii.
Na razie jednak skupił się na młodej La Croix. W tym momencie posiadała ona bardziej newralgiczne dla sprawy informacje. Pozwolił dziewczynie mówić. Primo, miało to efekt pospołu terapeutyczny. Jednocześnie on sam mógł się skupić i znów łączyć wątki sieci, w której się wił. Wiedział już wiele, ale wciąż brakowało spoiwa, które łączyłoby intrygę w logiczną całość.
- Wiesz czemu Richard wyruszył właśnie na Antiguę? W tej całej historii są luki, a to nie podoba mi się tak jak oficjalne podręczniki historii.
- Odleciał bardzo szybko. Zostawił tylko to.
Podała mu świstek papieru. Istotnie, list był lakoniczny.


- Może jest to niezwiązane ze sprawą, ale wcześniej Richard kupował zboże od takiego korsarza. Jak mu było. Casimir. Na wyspie zrobiło się paskudnie, zaatakowała ich Hanza i musieli uciekać. Wrócili tu razem, a Richard zatrudnił nowego lurkera dla rodziny. Domyślam się, że umówili Anitguę jako kolejne miejsce spotkania.
Eloiza podeszła do bulaju. Obok przypłynęła ławica miniaturowych, fluorescencyjnych ryb. To właśnie te jaśniejące punkty widzieli, wypływając z portu.
- Wiem, że to mało. Bracia zdawkowo mówią o interesach w mojej obecności. Nadal mają mnie za dziecko - zmarszczyła czoło.
- Obawiam się, iż bardzo mocno, w ostatnie wydarzenia zaangażowany był Black Cross. Moim zdaniem ten mężczyzna, który cię zaatakował był ich agentem. Co o nich wiesz?
Nie odwzajemniła przyjaznego gestu. Wciąż była skonfundowana i nic dziwnego. Dopiero co uskuteczniała schadzki w bibliotece, by spotykać się z jakimś gołowąsem. A teraz, niedługo po zamachu i porwaniu, płynęła dwie setki metrów pod wodą. Zbyt wiele jak na dziewiczy umysł. Dziewczyna zagryzła wargę.
- Już ci mówiłam. Niewiele mi wiadomo. Gadano o nich na salonach, ale to były miejskie legendy.
Zatopiła ręce w dłoniach. Klatka piersiowa ukryta za skąpym kubrakiem zatrzęsła się.
- Wybacz. Ja… tak się o niego martwię. I o nas. Co będzie dalej?



Richard czuł wściekłość przebijającą się nawet przez dziesiątki obaw i pomniejszych fobii związanych z obecnością doktora. Zdrajca na jego własnym pokładzie. To było skandaliczne. Wciąż analizował po co ktoś miałby go sabotować. Stawka nie była tego warta. Nawet gdyby ugrali sterowiec, wciąż narażali się na gniew jego rodziny. Tylko idioci zadzierali ze szlachtą, a szczególnie członkami powiązanymi z Delegaturą. Ludzie Dewayne’a kombinowali coś dziwnego albo prezentowali głupotę wyższych lotów.
- Jest tu ktoś jeszcze?
Ocknął się.
- Nie. Reszta załogi jest na pokładzie i sprawdzają ożaglowanie i zabezpieczenia balonu. Możemy do nich od razu iść, bo zaraz tutaj będzie jeszcze goręcej.
Tamten nie usłuchał. Richardowi pozostało iść dalej za enigmatycznym mężczyzną. Nie widział Denisa, ale coś mu mówiło, że doktor będzie bardziej spostrzegawczy. Tymczasem emisariusz wtopił się już daleko między urządzenia kotłowni.

Denis widział poprzez szpary zbliżający się kontur. Jego nemezis wreszcie zjawiła się tu vis-a-vis i stała dosłownie obok niego. Kawałek dalej szedł Richard. Szlachcic pocił się, z gorąca lub strachu. Jeśli to drugie, znaczy że nie posiadał planu. I obydwaj mieli mówiąc wprost, przejebane.
Najgorszy pozostawał ten dziób. Facet mógłby mieć i tysiąc blizn, łypać groźnym okiem albo być zwyczajnie owrzodziałym. Już chyba wszystko było lepsze niż beznamiętna maska, nie wyrażająca dosłownie niczego.
Medyk czekał. Być może zobaczył go i dawał szansę, aby pierwszy do niego wyszedł. Albo wciąż węszył. To były najdłuższe sekundy w życiu Denisa.
- Tak. Myślę, że to mi wystarczy - doktor skinął na La Croix'a - Możecie kontynuować swoje sprawy, sir Richardzie. Sam znajdę wyjście.
Ruszył z powrotem, ale tylko na chwilę. Jeszcze raz obrócił głowę poprzez ramię.
- W razie alarmującej zmiany ilości pasażerów na statku, proszę dać mi znać. W najbliższym czasie będę w dzielnicy przemysłowej.
Kiedy wysoka sylwetka zniknęła za drzwiami obydwaj towarzysze mogli wreszcie głęboko odetchnąć. Czuli się, jakby zdjęto z nich właśnie gorejące jarzmo.



Nigdy nie była zmuszona poruszać się w podobnym miejscu celem opchnięcia czegokolwiek. Próbowała obserwować innych i podchwycić manieryzmy od osobliwej tłuszczy. Kilka razy krzyknęła nawet poza tłumem, ale została zignorowana. Sekstans zniknął w morzu zachwalanych afrodyzjaków, magicznych proszków i niegasnących lamp. Uznała, że jest słabym oratorem wobec tłumu i powinna zmierzyć się z konkretnym, potencjalnym klientem.
- Ekhem - podjęła próbę zwrócenia uwagi zgrzybiałego dziada, który podpierał ścianę jednej z chat.
- Ziółka, herbatka, viagra że może, hę? - staruch wypluł coś do kubka obok siebie, który i tak był wypełniony osobliwą substancją.


- Ja... Ja raczej chciałam spytać, czy da się tutaj porządny sprzęt za złote owalić, ale wisz Pan... Nie drąc ryja jak szmata, tylko godnie, nie? Każdy z nas ma jakąś godność.
Podniósł na nią zmęczone oczy. Zatrzęsła się broda pokryta szczeciniastym zarostem.
- Nie jesteś stąd, co? He he! Od razu widać.
Odczekała przerwę na serię kolejnych kaszlnięć i przekleństw pod adresem dusznicy.
- Myślisz, że wystarczy do kogoś podejść i da ci listę najlepszych kontrahentów? Na-ah. Popatrz na ten tłum. Co za popieprzona masa dziwaków! Ale większość z nich jutro wyrzeknie się obecności tutaj. Do czego dążę. Nikt nie chce być osoba kojarzoną z Pomrokami to i nie przybywa tu na stałe. Trzeba baczyć na bieżąco co kto wart.
Miała szczęście. Pomimo wątpliwej aparycji trafiła na wygadanego faceta. Może dziwnego, ale dość lotnego. Wskazał, aby Samantha się nachyliła.
- Pozwól, że coś ci opowiem o chodzeniu na skróty. W Antigua żyło dwóch braci. Odziedziczyli po ojcu manufakturę produkującą luksusowe łodzie. O coś się tam poprztykali i rozbili spółkę na dwie. Pierwszy z nich skupował tylko najlepszej próby drewno, wypłacał pracownikom pensję na czas i wyznawał twarde zasady w handlu. Na przykład żadnej Hanzy. Drugi brat miał wyjebane. Jego personel pracował w beznadziejnych warunkach, przez co łodzie wychodziły takie sobie. Ale hej, marka to marka. W dodatku sprzedawał je każdemu, kto miał złoto. Nawet piratom. Wyobrażasz sobie? W każdym razie ten drugi zajebał pierwszego, przejął interes i jest teraz milionerem. Wniosek taki, że opłaca się być chciwym chujem, a ty masz kiepską parę oczu. Bo kiedy opowiadałem te pierdoły, koło nas przeszło przynajmniej trzech dobrych handlarzy. Nie zauważyłaś, mam rację? Eh. Pozwól, że coś ci podpowiem.
Skinął na monstrualnych rozmiarów trefnisia, wepchniętego we frak, co nadawało mu komicznego wizerunku. Zajmował jeden z największych straganów na targu.
- To Mrówa. Tak go zwą. Zabawnych mamy przezywaczy - powiedział wcale się nie śmiejąc - Koleś próbuje wyrobić sobie renomę kolekcjonera. Ale gówno tam wie. Rzuca losową cenę i robi mądre miny. Zbyt ostentacyjny.
Odwrócił się do przeciwległej uliczki.
- A teraz patrz. Ten brunet z orlim nosem. Prosty ubiór. Zadbany, ale nie rzucający się w oczy. Zwróć uwagę na jego wzrok. Pewny siebie, podobnie co ruchy. Podchodzi do każdego i zagaduje. Uśmiecha się. Ma klasę. Ale zauważy to tylko osoba, która zna się na ludziach. Trzeba umieć obserwować innych, zawodowcy nie podadzą ci się na tacy.
Westchnął. Ujął pokryty żółtą skorupą kubek. Upił z niego łyk, jakby zawierał w sobie najzwyklejszy napój.
- Ewentualnie możesz iść do Clyde’a. On tu tak naprawdę rządzi, ale na twoim miejscu bym tego nie robił. To świr. Skrajny przypadek.
Wskazał nad siebie, ku oszklonym balkonom. Za jedną z lśniących matowo szyb stał mężczyzna w skórzanej kurtce i przepaską na oku. Palił grube cygaro i żywo gestykulował, co sugerowało że z kimś rozmawia.
- No, droga pani. Kurewsko miło się rozmawiało, ale człowiek musi coś jeść, nie? Hie hie. Może dukata na jakąś bułeczkę, chlebek, skręta? Ewentualnie zachlanie się jak świnia.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 04-12-2015 o 16:48.
Caleb jest offline  
Stary 09-12-2015, 20:03   #84
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Maszynownia sterowca La Croix, port Antigua

Miał okazję z bliska, skrycie przyglądać się doktorowi. Brak najmniejszych oznak ludzkich odruchów mroził zmysły i dokuczał bardziej niż najbardziej szpetny wizerunek. Lurker zastanawiał się, co zrobiłby sir Richard w przypadku odkrycia zbiega? Czy ośmieliłby się wystąpić przeciw reprezentantowi ZOA? Czy biernie przypatrywałby się jego interwencji? Medyk zastygł jak gdyby liczył, że uciekinier nie wytrzyma napięcia i zdradzi swoje położenie. W tej chwili Denis nie czuł obawy, że usmaży się w płomieniach cylindra. Sekundy wlokły się w leniwym, surrealistycznym pochodzie. Wreszcie stanowczy głos wydostał się spod nieruchomej figury grozy.



- Tak. Myślę, że to mi wystarczy - Możecie kontynuować swoje sprawy, sir Richardzie. Sam znajdę wyjście.

Mężczyzna zaczął oddalać się pośród syków pary. Lurker ani drgnął, nie pozwolił też sobie na oddech przynoszący ulgę. Słusznie uczynił. Medyk bowiem nie dał jeszcze za wygraną. Odwrócił się i zakomunikował delegatowi, gdzie można go szukać, jeśli ten odkryje czyjąś alarmującą obecność na sterowcu. Poławiacz podziwiał La Croix za wykazywany stoicki spokój, chociaż mógł tylko przypuszczać ile kosztuje on szlachetnie urodzonego. Kiedy czyściciel ostatecznie opuścił maszynownię, wydawało się, że zaczęła ona ponownie pracować we właściwym rytmie... Młodzieniec wydostał się z pieca, przypatrując z ciekawością delegatowi, ale w pomrokach pomieszczenia nie mógł wyraźnie dojrzeć surowej twarzy.
Nagle przypomniał sobie o fragmencie gazety, który przezornie schował za pazuchę. Wyciągnął pergamin, chcąc rozproszyć ponury nastrój. - Sir Richardzie, wydaje mi się, że odkryłem wiadomość, którą zaszyfrował Enzo... Brzmi ona: "Nie wierzyć w słowa kamiennego rodu. Operacja sto dziesięć jest odpowiedzią...."

Miał nieodparte wrażenie, że swoimi słowami dostarczył tylko nowych trosk szlachcicowi...
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-12-2015 o 21:41.
Deszatie jest offline  
Stary 15-12-2015, 23:42   #85
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob mocno zmarszczył brwi. Richard handlował z korsarzem Casimirem i wtrąciła się Hanza, a potem dochodzi do dwóch nieudanych zamachów na Eloizę i pojawia się zarażony.

To pasowało Cooperowi jak kwadratowy klocek do okrągłego otworu. Może faktycznie zdarzenia były ze sobą niepowiązane? Może, ale bezpieczniej było zakładać, iż istnieje jakiś związek, a przypadek nie istnieje, niż ignorować możliwość maczania tłustych, hanzyckich paluchów.

Jeśli związek istniał, to jaki mógł on być?
Za porwania Eloizy odpowiadał Black Cross, czego Jacob był niemal całkowicie pewien, więc jakie są możliwe scenariusze?

Pierwszy, Krzyżowcy to ramię Hanzy, więc chcieli zemścić się na rodzinie La Croix za handel z korsarzem oraz dokopać Richardowi przez uderzenie w jego siostrę.

Drugi, Hanza znajduje się pod butem Krzyżowców, więc ten, kto szkodzi interesom Hanzy, szkodzi interesom Krzyżowców. Konkluzja? Zabić.

Trzeci, Krzyżowcy są tożsami z Hanzą, więc zależność interesów byłaby jeszcze silniejsza.

Te teorie nie przekonywały Jacoba, ponieważ usuwały z jego układanki części, które mogły, choć nie musiały do siebie pasować. Podstawowym zarzutem było to, iż nie było tu związku z Enzo Castellarim i jego odkryciem, a wokół niego kręci się zainteresowanie Black Cross.

Zdecydowanie mocniej przemawiała do Starra teoria przeciwstawna.
La Croixowie zrobili coś, co stało się motywem dla Black Cross. Natomiast Hanza wpadła na pomysł poradzenia sobie z problematycznymi Wolnymi Miastami nie akceptującymi jej wpływów. Przykładowo takim chcącym kompromisów Rigel, którego miejscowy szlachcic handluje z korsarzami. Hanzie to się nie podoba, więc wysyła swojego zarażonego pieska radośnie obsikującego zarazkami każdy domek.

Tylko dlaczego im pomógł? Choć Cooper był najlepszym historykiem i mitologiem na świecie wątpił, by to z jego powodu ów człowiek się tam znalazł. Ochronił Eloizę.
Być może chodziło po prostu o moralność, ale jakoś Starr nie był szczególnie do tego argumentu przekonany.

Tymczasem Richard wyjeżdża i, najprawdopodobniej, dociera na Antiguę, gdzie Czarni zmuszają go do czegoś, a Eloiza ma się stać zabezpieczeniem tego.
Przy tej teorii Black Cross mógłby bardzo, ale to bardzo chcieć, by szlachcic pozbył się problemu zarażonych. Tylko dlaczego?
Niesnaski schodzą na dalszy plan przeciw wspólnemu wrogowi.

A jeśli...?

- To zależy - odparł z nieco gorzkim uśmiechem Jacob.

- Zależy głównie od tego jak szybko uda mi się odkryć co się tu dzieje, a brak mi jeszcze całkiem sporo, bo mam za mało danych. Black Cross czegoś potrzebuje od Richarda, więc z ich strony nic mu nie grozi. My mamy się całkowicie przeciwnie. Być może Hanza nam pomogła, natomiast Black Cross może nas szukać. Głównie ciebie, ale prędzej czy później wyda się mój udział - wzruszył ramionami.

- A my płyniemy prosto na Antiguę, gdzie znajdują się, moim zdaniem, jakieś koszary czy baza Black Cross. Ale nie przejmuj się, może najciemniej będzie pod latarnią - mrugnął zbliżając się do meritum, które chciał poruszyć.

- Ale potrzebne mi są dane w każdej postaci. Powiedz mi, czy niedawno przybyło do waszej rodziny coś... cokolwiek, w stosunku do czego ktokolwiek zachowywał się tak, jakby było to bardzo ważne? I czy Richard przywiózł kupione zboże? - zapytał Cooper.

Nie miał wielkich nadziei na to, iż dziewczyna zna odpowiedzi. Jeśli tak było, to musiał porozmawiać z osobą, która wie więcej. Musiał zobaczyć się z Zoi.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 17-12-2015, 14:49   #86
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Parszywe uczucie. Stać jedną nogą po stronie realnych rozwiązań, ale wciąż nie widzieć konkluzji. Jacob czuł ingerencję Hanzy, jednocześnie umykała mu dokładna jej rola. Dopóki nie sięgnął szczytu całego przedsięwzięcia, mógł tylko zgadywać kto na nim zasiada. Eloiza była tutaj pionkiem, to pewne. Najpierw Black Cross chciało ją zabić, lecz później zmienili zdanie. Z czyjego rozkazu? Coś musiało się stać, iż żywa dziewczyna okazała się więcej warta niż martwa. A co jeśli Richard zgodził się na jakiś pakt, a jej byt miał być gwarantem tego zobowiązania? Nie chcesz z nami współpracować? No to patrz. Ręka twojej siostry. Chcesz zobaczyć resztę w jednym kawałku? Rób dalej co ci mówimy. Słyszał już o zbyt wielu scenariuszach tego typu.
Ale znowuż gdzie tu Enzo, zaraza i Yarvis? Wyciągnięte jakby z zupełnie innej bajki. Cooper miał prawo czuć się zdezorientowany. Ponieważ było tu coś jeszcze. Rzecz o której wiedział lurker. Musiała to być wiedza niebagatelna i jak widać, niebezpieczna.
- Zależy głównie od tego jak szybko uda mi się odkryć co się tu dzieje, a brak mi jeszcze całkiem sporo, bo mam za mało danych. Black Cross czegoś potrzebuje od Richarda, więc z ich strony nic mu nie grozi. My mamy się całkowicie przeciwnie. Być może Hanza nam pomogła, natomiast Black Cross może nas szukać. Głównie ciebie, ale prędzej czy później wyda się mój udział.
Kiwnęła głową. Jej sarnie oczy nie nabiegały już co chwila łzami. Widocznie zimna kalkulacja faktów uspokajała niewiastę.
- A my płyniemy prosto na Antiguę, gdzie znajdują się, moim zdaniem, jakieś koszary czy baza Black Cross. Ale nie przejmuj się, może najciemniej będzie pod latarnią.
- Może. Richard kiedyś mówił o tym miejscu. Właściwie to przestrzegał mnie, żeby nie przyszło mi do głowy tam ruszać. Że dużo przemytników i pospolitej bandyterki. Posłuszna ze mnie siostrzyczka, nie ma co - wymusiła uśmiech.
- Potrzebne mi są dane w każdej postaci. Powiedz mi, czy niedawno przybyło do waszej rodziny coś... cokolwiek, w stosunku do czego ktokolwiek zachowywał się tak, jakby było to bardzo ważne? I czy Richard przywiózł kupione zboże?
- Służba mówiła, że widziała kruka z wiadomością. Chyba trafiła do tego korsarza. Zboże? Tak. Możliwe że trochę zbyło w tej awanturze na wyspie, ale większość trafiła do zapasów miasta. Tą operacją zarządzał szef Richarda. Nazywał się Lionel Uberton, jeśli ci coś to da.
Eloiza zaczęła bawić się włosami, próbując ukryć zażenowanie. Cmoknęła.
- Głupio mi tak rozprawiać o sprawach brata za jego plecami. Tym bardziej, że są to rzeczy z drugiej ręki. Jestem pewna że Richard powie ci osobiście o wiele więcej.
Jacob czuł, że istotnie mało wyciśnie ze szlachcianki. Jego następnym celem miała być zatem Zoi. Zostawił młodą towarzyszkę, by ruszyć przez duszne przejście do największej z komór.
Tamże rzuciły mu się w oczy rzędy metalowych bloków z przyciskami. Słyszał jak wcześniej pracownicy nazywali “komputerami”. Po środku wzrastał ogromny ekran. Wyświetlał ruch na morzu w promieniu kilku mil. Historyk nie musiał się długo przyglądać, by dojść do wniosku że wszystko to pochodziło z Xanou. Poza łodzią otaczała ich ciemność, z której tylko czasem wyłaniały się groteskowe kształty wodnej fauny. Z rzadka można było również zaobserwować zarysy zatopionych wieki temu gmachów. Milczące pomniki dawnej potęgi.
Clemes stała bezpośrednio przed matrycą, gdzie śledziła przebytą drogę. Szeptała coś do siebie, widocznie próbując ustalić najlepszą możliwą trasę.
 
Caleb jest offline  
Stary 28-12-2015, 09:40   #87
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Sterowiec - dziesięć minut po opuszczeniu pokładu przez Doktora.

Szlachcic obracał w dłoniach pustą szklankę. Kolejny raz tego dnia zaglądał do buteki. A dopiero co minęło południe. Analizował sytuację i wszystkie przesłanki sprowadzały się do faktu, że jest w czarnej dupie.

Nienawidził bycia marionetką. A tym był w rękach rodu Barens. Odkrycie lurkera wcale nie rzucało nowego światła na sprawę. Oczywistym było, że nie można wierzyć w słowa kamiennego rodu. Pociągali za sznurki jak chcieli. Z jednej strony uderzali do jego ambicji, z drugiej strony był niemal pewien, że byli odpowiedzialni za pułapkę na wyspie Jerry. Pociągali za sznurki tak jak chcieli.

Na pokładzie miał zarażonego. Zarażonego, który potrzebował leków. Nic prostrzego. Na Antiguii można kupić wszystko. No, prawie wszystko. Pytanie tylko jak pytać, żeby informacja nie dotarła do prowadzącego dochodzenie Doktora. Czy nie byłoby najprościej wydać mu lurkera? Ale jak wtedy Richard spojrzy sobie w oczy? Chłopak już stracił wuja w czasie podróży na którą namówił go szlachcic. Czy miał też stracić wolność osadzony w archipelagu Andromedy? Kim był delegat wolnego miasta, żeby decydować o jego losie?

Ale czy życie jednego człowieka jest ważniejsze od życia całej załogi? Martwią się. Mogą się zarazić. Wszyscy mogą wylądować u Doktorów. Łącznie z nim samym. Czy zatem życie jednego człowieka jest ważniejsze od życia kilkunastu osób? I w tym momencie wybór nie jest już taki oczywisty. Czy Richard jest gotów ponieść ryzyko?

A co z Casimirem? Czy tak jak Richard myślał w pierwszej chwili mógł przygotowywać bunt? A może to zwykły strach przed tą zarazą zachwiał osąd jego ludzi? Musiał z nim porozmawiać.
Wyszedł ze swojej kajuty szukając korsarza.

Nieco chwiejąc się, Richard wyszedł ze swojej kajuty. Ledwie opuścił próg gabinetu, a drogę zaszedł mu Dewayne. Był zziajany i czerwony na twarzy. Musiał bardzo spieszyć się na spotkanie ze szlachcicem. Właściciel statku pierwszy raz widział go tak wzburzonego. Pamiętał jak przed spotkaniem na wyspie Jerry Manuel opowiadała mu, że pod wpływem gniewu z Casimira wychodziło prawdziwe zwierzę.
- Przyszedłem kiedy tylko dowiedziałem się o tej chryi - wysapał, zawracając Richarda - Zapewniam cię, że nie mam z tym nic wspólnego.
Usiedli. Korsarz trząsł się, emanował realną frustracją.
- Papuga nigdzie nie zwieje. Upewniłem się. Słuchaj, biorę to na siebie. Jedno słowo, a połamię gnoja. Chociaż wciąż w to nie wierzę. On jest za głupi na taką konspirę.

Richard w milczeniu oceniał swojego rozmówcę. Dużo mówił, co wydało się szlachcicowi dość dziwne. Za głupi na konspirę? Czyli jest jakaś konspiracja. Oczy szlachcica zwężały się.
- Zorganizowałeś sterydy dla Arcona? Nadal nie wygląda dobrze.
- Nie ma. Nawet w Pomrokach, a tam można dostać wszystko. Wygląda to tak, jakby ktoś wszystko wykupił akurat kiedy my ich szukamy. Nieźle to popieprzone.
Richard opuścił głowę. Czyżby ZOA miało być ich ostatnią nadzieją? Czy Denis wolałby poświęcić wolność w zamian za życie?
- Słyszałeś cokolwiek o operacji sto dziesięć?
Korsarz podniósł badawczo brew. Chwilowo jego złość ustąpiła zdziwieniu.
- Co? Czemu w ogóle o to pytasz? - westchnął - Wcześniej pracowałem z kilkoma innymi delegatami. Przekazywali rozkazy to i się człek dowiedział drugim obiegiem co w świecie piszczy. Jeśli dobrze pamiętam chodziło o ułożenie się Wolnych Miast z Hanzą w jakiejś transakcji. Doszło… do wypadku? Ciężko powiedzieć. Wiem że była jakaś chryja, ale zamietli to pod dywan. Ja jestem prosty chłop, sam wiesz. Tu potrzeba uczonej głowy.
- Według Denisa operacja 110 może być kluczem do odnalezienia tego drugiego lurkera. W jakiś sposób jest to też powiązane z rodem Barensów.
- Możliwe. Teraz jednak skupmy się na Denisie, bo nam chłopak zejdzie.
- Czyżbyś miał jakiś genialny pomysł, który mi umknął? Bo póki co zadawanie pytań o sterydy zamiast sterydów sprowadziło nam doktora na pokład.
- Po prostu to ciekawe, że my potrzebujemy suplementów, a nieznana osoba je zgarnia. Może ktoś chce na nas wymusić spotkanie. Zauważ że doktor szybko odpuścił jak na swoją upierdliwą profesję. I wyraźnie zaznaczył gdzie będzie potem. Niczego nie sugeruję, po prostu głośno myślę.
Richard zdawał się zmęczony psychicznie tym wszystkim co działo się wokół. Wstał i rzucił do korsarza:
- Chodźmy do lurkera, zobaczysz w jakim jest stanie. Może jakimś cudem rzuci to światło na nasze dalsze poczynania - szlachcic zaczął wokół twarzy zawijać chustę.
To samo uczynił Dewayne. Skręcili do kotłowni.

Lurker bił się z myślami, siedząc w mrokach maszynowni. Z jednej strony stan fizyczny przestał budzić jego obawy. Podskórnie czuł, że zdoła zwalczyć zarazę atakującą jego organizm. Ale czy nie stanie się zagrożeniem dla załogi i dalszych planów delegata? Doktor nie zjawił się na sterowcu przypadkiem. Chwilowo dał im spokój, ale bez wątpienia mógł mieć szpiegów, którzy doniosą mu o obecności zarażonego. Denis był gotów w tajemnicy opuścić statek, lecz dokąd miałby się udać? Do kanałów w których kryli się wyrzutkowie, odmieńcy i wszelkiej maści przestępcy Antigui? Wypłynąć łodzią, by dokonać żywota samotnie w oceanie? A może oddać się dobrowolnie w ręce doktora i jeśli ten nie zabije go od razu, trafić do jednego z obozów na Andromedzie? Na tę ostatnią myśl mimowolnie odczuł dreszcz lęku. Wewnętrzne rozważania przerwane zostały przez odgłos kroków, po chwil dostrzegł wyłaniające się z oparów barczyste sylwetki Dewayne'a i sir Richarda....
Szlachcic oparł się o bliżej nie określone urządzenie, na którym wyróżniały się manometry. Ich wskazania były różne, jednak wskazówki nie drgnęły nawet o minimetr, co świadczyło o ciągłej pracy. Lampy u góry pomieszczenia emitowały wprawdzie sporo światła, jednak przez natłok różnego rodzaju maszynerii zdawali się stać w półmroku.
- Czy tobie coś mówi hasło, które rozszyfrowałeś? Ta operacja? - Zaczął bez zbędnych wstępów La Croix.
- Nie, ale musi być niezwykle istotna. Enzo nie zadałby sobie tyle trudu, gdyby sprawa nie była tego warta. Możliwe, że to jego epitafium. Wierzył, że przekaz dotrze do kogo trzeba…
- Muszę odwiedzić jakąś delegaturę i dowiedzieć się czegoś więcej. Niestety problemem jest kwestia leków. Już i tak przciągneliśmy uwagę tego Doktora. Masz jakieś pomysły?- spojrzał na korsarza - Jeżeli nie, to chciałbym, żebyś zastanowił się nad spotkaniem z tym Doktorem.
Szlachcic spojrzał na Denisa wyczekująco.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 03-01-2016, 18:17   #88
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Maszynownia sterowca cd

- Jest to opcja. Najpierw jednak proponuję rozmowę z Papugą. Chyba że chcecie abym osobiście wyrwał mu nogi z tyłka. Denis, jak uważasz? Ostatecznie to ciebie sprawa tego gówniarza dotyczy najbardziej.
Lurker wywołany do odpowiedzi spojrzał nieco zakłopotany na Dewayne"a. Natłok i tempo ostatnich wydarzeń sprawiały, że czuł jakby całkowicie tracił kontrolę nad swoim życiem. - Nie rób mu krzywdy - powiedział łagodnie. - Nie mamy pewności, że to jego sprawka. - A doktor... - zastanowił się, mając jeszcze przed oczami grozę ptasiej maski. - Może doskonale wie, że skrywacie mnie na statku, tylko realizuje jakiś swój plan... Poważne miny korsarza i szlachcica zdawały się potwierdzać, iż biorą pod uwagę taką opcję.

- Sir Richardzie, bez wątpienia potrzebuję silnych medykamentów, a dostać je można jedynie w nielegalny sposób. Chyba, żeby otwarcie poprosić o nie przedstawicieli rodu, któremu obiecałeś przysługę. A jeśli już poruszyłem ten temat, to wybacz śmiałość, lecz szczerze wątpię, aby szukanie przywódcy ruchu zarażonych mogło przynieść nam coś dobrego... - popatrzył na Delegata. - Ta moneta, którą pokazywałem w gospodzie. Ona jest rodzajem hasła, zobowiązującego innych do pomocy. Jeśli prawdą jest to, co mówił człowiek z wyspy, zarażeni mają licznych zwolenników we wszystkich miastach. Warto w takim razie założyć, że na Antidze również...
- Szukaliśmy tych sterydów z moimi chłopakami i Manuel. Jak mówiłem już Richardowi, zbrakło ich w całym mieście. A wiem jak pytać, o to spokojna głowa. I coś wam powiem. Nie znam się na gospodarce i tego typu bzdurach. Lecz skoro jakiś drań wykupuje nagle z rynku towar, to wie że zaraz ktoś będzie go potrzebować.
Korsarz spojrzał na monetę. Chyba coś zrozumiał bo podniósł ją delikatnie, skinął głową i z powrotem oddał Denisowi.
- Zdaje się że widziałem kogoś w Pomrokach posługującego się podobnym krążkiem.
- To ciekawy ślad, gdyby warunki.. pozwalały wybrałbym się z tobą do kanałów, ale na to niestety mogę nie mieć wystarczająco sił. - powiedział lurker. - Może ta osoba pomogłaby zdobyć potrzebne mi specyfiki...? Dodając do tego nietuzinkowe zdolności Jonasa miałbym szansę na być może całkowite wyleczenie…
- Pójdę z tobą do Podmroków. Papugę zostawiam tobie - odpowiedział szlachcic i opuścił pomieszczenie, żeby się przebrać.


Dopisali się Mi Raaz i Caleb
 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 03-01-2016 o 18:20.
Deszatie jest offline  
Stary 03-01-2016, 19:00   #89
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Jacob wszedł do pomieszczenia wyposażonego w najnowocześniejszą technologię, jaką kiedykolwiek widział. Nie miał pojęcia do czego służą te wszystkie sprzęty, ale wiedział skąd pochodzą.

Xanou. Ani Corvus, ani Wolne Miasta, ani tym bardziej Andromeda nie posiadały taki rozwiniętej myśli technologicznej.

- Piękny statek. Pierwszy raz płynę pod wodą w ten sposób. Jak głęboko może się zanurzyć? - zapytał spoglądając z ciekawością na komputery.
Choć nie wiedział nawet w jakim miejscu znajduje się zaginione, zatopione miasto wiedział, iż okręt Zoi może się przydać do eksploracji. Tylko w ten sposób mógłby zobaczyć to, co widzą lurkerzy. Zazwyczaj tego nie potrzebował, ale ten przypadek był inny. Całego miasta w nienaruszonej formie nie wydobędą.

- Sto trzydzieści i pięć stopni… oh, nie zauważyłam cię - mina Zoi nie wyrażała kompletnie niczego - Nautilus może zejść na pięćset metrów. Ale w związku z całą tą chryją nie zdążyliśmy ze wszystkimi testami.

Stanął obok Zoi lekko wspierając się o obudowę jednego z komputerów.
- Tak, dość szybko zrobiło się gorąco na Rigel. Jeden zarażony, a tyle problemów. Zastanawia mnie tylko, skąd on się wziął. Nie wierzę, że uciekł sam z nieźle izolowanej zony, przebył taki kawał i dotarł do Rigel. Dlaczego nie na Betelgezę czy Alnitak? Albo na Qin. Niezależnie skąd płynął, Rigel nie jest po drodze. Jak myślisz, kto mógł to zrobić? - zapytał opierając również głowę, by móc lepiej widzieć rozmówczynię.
Zdało się jakby Zoi chciała coś powiedzieć, ale w połowie decyzji zamknęła usta. Spojrzała raz jeszcze na jaskrawy ekran z dziesiątkami punktów i przecinających się linii. Podjęła jakąś decyzję. Dla Jacoba było to widoczne jak na dłoni. Pilnowała się by nie wyjawić zbyt wiele.

- Zarażeni uderzają w różnych miejscach. Polują na rodzinę Barnes. Zaraz rozpęta się medialna burza na ten temat. O ile już się to nie stało. Pomniejszej szlachty z rodu jest mnóstwo. Pewnie gnilce idą po nitce do kłębka i szukają ważniejszych głów. A może chodziło o tę panienkę? Wygląda na ważną nie tylko dla ciebie. Jedno jest pewne. Bez pomocy postronnych, zdrowych ludzi chorzy nie dostaliby się do żadnej aglomeracji.

Jacob zmarszczył brwi.
- Zaraz, zaraz. Mówisz, że zarażeni uciekli z Andromedy, by dorwać producentów najnudniejszej biżuterii na świecie? Powiedz mi, dlaczego to ma sens? - zapytał zainteresowany.

- Ma sens jeśli przyjmiemy wersję że nie są jubilerami.

- Kim są Barnesowie? - ponownie zapytał, choć miał już kilka podejrzeń. Pierwsza możliwość prezentowała ich jako bardzo wpływową szlachtę, która nadepnęła na odcisk pewnym równie wpływowym osobom. Mógł być to wywiad z Corvus lub Xanou, agenci Hanzy lub Black Cross. Więcej podejrzanych nie miał. W myśl teorii, jaką miał, najmniej pasowała Hanza jako dość prawdopodobni organizatorzy ucieczki zarażonych z Andromedy i likwidatorzy zabójców z Black Cross. Logicznym byłoby wtedy przypuszczenie, iż jubilerzy są Krzyżowcami. Niemniej były to tylko przypuszczenia. W rzeczywistości nie mógł odrzucić nawet Hanzy, której związek z uciekinierami był jedynie hipotetyczny, choć bardzo prawdopodobny.
W końcu Hanza to żeglarze.

- Myślisz że jeśli ty nie masz pojęcia, to wiem cokolwiek więcej?

Przez chwilę nie mówił nic. Tylko uśmiechał się bezczelnie.
- Tak, myślę, że wiesz i się droczysz.

Dwójka mierzyła się wzrokiem. Odeszli kawałek, aby pracownicy nie słyszeli rozmowy.
- No dobra. I tak nieprędko się spotkamy, a szanuję cię i nie potrafię kłamać w żywe oczy. Musisz wiedzieć że… podjęłam kilka złych decyzji. Tego dnia, kiedy Enzo ostatni raz był w Rigel, najpierw udał się do mnie. Miał tę szkatułkę z Yarvis i chciał ją u kogoś przechować. Odbyliśmy dość nerwową dyskusję. Uznał że ja się nie nadaję, bo moja gildia woli otaczać się artefaktami zamiast je badać. Nazwał mnie psem ogrodnika. Potem stwierdził że lepiej wykorzysta to Ferat. Wkurwiłam się. Wiedziałam że szukają go krzyżowcy i dobrze płacą za każdą informację. A ja wiedziałam gdzie dalej rusza Castelari, bo sam mi to powiedział - na wody Qard. Nie obchodziło mnie czego od niego chcą. Zrozum, odmówił mi, właścicielce jednej z największych gildii lurkerów w trzymaniu pieczy nad artefaktem z Yarvis. Tej pieprzonej, legendarnej wyspy o której strzępek informacji wielu dałoby się pociąć na kawałki. Black Cross dało mi sporo sprzętu z Xanou za samo zdradzenie jakie są dalsze plany Enzo. Nie wiedziałam dla kogo pracują, dopiero przy następnych spotkaniach padło nazwisko Barnes. Z ich lakonicznych wypowiedzi wynika, że rodzina zajmowała się testowaniem broni dla Wolnych Miast.

Zagryzła wargi i uderzyła pięścią w metalową barierkę.
- Byłam głupia i teraz narażam wszystkich tak bez słowa uciekając z Rigel. Uznają mnie za swojego wroga, dezertera. Ale nie mogłam dłużej żyć z świadomością, że moja ambicja kogoś zabiła a ja spijam z tego soki. Teraz rozumiesz dlaczego nie chcę abyś mi towarzyszył. Odstawię was na Antiguę, a ciebie tylko proszę o jedno. Również gdzieś się schowaj, przepadnij. Gramy z lepszymi od siebie.

Starr przez chwilę nie odzywał się. Przetwarzał.

- Aha. To o to chodzi. Wolne Miasta zaprzęgły do roboty Black Cross, by ci drudzy dostarczyli broń. Agenci Hanzytów spisali się całkiem nieźle. Wyprowadzili biologiczne uderzenie wyprzedzające cios technologiczny ze strony Wolnych Miast. A właściwie to jedynie wzięli zamach. Dlatego zarażeni polują na rodzinę jubilerów - powiedział w zamyśleniu.

- Tylko jak połączyć z tym Yarvis? Do czego Black Cross wiedza o Yarvis? Ja również poszukuję tego miejsca. Od niedawna, ale tempo przyrostu informacji jest dość zadowalające. Enzo miał trochę racji. To miejsce trzeba zbadać, ale bez naruszania. Wyciągnięty pomnik nie powie aż tyle, co stojący we właściwym miejscu. Proponuję spółkę - uśmiechnął się Cooper.

- Myślę, że oboje chcielibyśmy zobaczyć to miejsce takim, jakie jest. Nautilus nadaje się do tego celu doskonale. Ja zapewniam informację, ty sposób dotarcia tam. Co ty na to? Musiałabyś wtedy powiedzieć jak będę mógł się z tobą skontaktować, gdy już się tego dowiem.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 06-01-2016, 11:03   #90
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Posępny wicher zerwał się znikąd, wpadając przez otwarte okiennice, wzbijając w górę obłoki śmieci i zawodząc niczym morska wiedźma. Postrzępione cumulusy rozrywały się, znów uderzały wzajemnie by tworzyć fantastyczne kształty. Nieliczni mieszkańcy na ulicach-kanałach wiosłowali ile sił, aby schować się w szarej kwadraturze domów. Tego wieczora Antiguę smagało jakby kilkanaście monsunów na raz. Setki kanałów zadziałało na zasadzie skomplikowanego, ogromnego instrumentu. Gdy stanąć przy jednym z wylotów miasta, można było usłyszeć przedziwną kakofonię. Tworzył ją przez toczony po ulicach świst. Ci bardziej przesądni odnaleźliby w nim złowieszcze szepty. Głosy zwiastujące że niedługo sprawy przybiorą parszywy obrót. A może to stojący na uboczu starzec w długiej todze nucił po raz kolejny…
- I still have the demon
back inside my head.




Lurker ponownie musiał odpocząć. Kolejny raz odezwały się stawy, ponadto czuł intensywne mdłości. Jak się miało okazać, chwilowe nawroty formy pozostawały tylko pozorne. Każda czynność wymagająca konkretnego wysiłku pokutowana była przez fale dreszczy oraz potu. Dopiero po trzech modlitwach do Noasa przestało mu się kręcić w głowie na tyle, żeby znów wstać. Wtedy też do Denisa zawitał pokładowy technik, Malfoy.
- Ten brak powietrza źle ci służy, chłopcze - właśnie czyścił odkręconą rurkę metalowym bacikiem - Ja przy tych maszynach robię pół życia, ale ty nie jesteś przyzwyczajony. Podczas postojów otwieramy zewnętrzne balkony. Chodź - wziął Denisa za ramię jakby ten dopiero nie był śmiertelnie chory.
Wyszli na platformę otoczoną stalowymi barierkami. Rozpościerał się stąd fantastyczny widok na całe miasto.


Poprzednio Arcon był zwyczajnie zajęty walką o swoje życie, aby docenić piękno takiego pejzażu. Aglomeracja przypominała pokrzywiony galimatias niebieskich sieci. Niezliczona ilość wodnych refleksów oplatała serpentyny wysokich gmachów i czynszówek. Z tej perspektywy człowiek zapominał z jak parszywym miejscem miał do czynienia. Na dużej wysokości powietrze uderzało z ogromnym impetem, ale to wcale nie przeszkadzało Denisowi. Czuł że wreszcie ma czym oddychać i rzeczywiście, poczuł ulgę.
- A nie mówiłem? Zaczekaj tutaj, a ja przyprowadzę tego gagatka - skwitował Malfoy i zniknął w przejściu.
Papuga. Co właściwie wiedział o majtku Dewayne’a? Tyle co nic. Młody chłopak, prawdopodobnie został zwyczajnie przygarnięty przez kapitana. Dotychczas trzymał się na uboczu. Nie dzielili żadnych, prywatnych niesnasek. Wciąż zatem pozostawało zagadką dlaczego postanowił wydać Arcona.
Jak się okazało, młodziak bardzo chętnie przystał na propozycję rozmowy w cztery oczy. I nic dziwnego. Nikt nie lubił kapusiów, którzy skutecznie psuli każdą atmosferę. Jak twierdził inżynier, zastał chłopaka powieszonego do góry nogami na jednej ze ścian. Załoga na zmianę rzucała lotkami pomiędzy jego rękoma i szyją. Nim doszło do jakiegoś wypadku, udało się odprowadzić Papugę na balkon (ku niezadowoleniu sporej części ekipy).
Już na wejściu chłopak pocił się i wyraźnie denerwował. Kiedy tylko zobaczył Denisa, dosłownie padł przed nim na kolana.
- Panie! To nie jest tak jak mówią!



Jacob mógł mówić o progresie. I to dużym. Zoi wreszcie wyłożyła karty na stół i nic nie wskazywało, aby na szybko wymyślała głodną historyjkę.
- Tylko jak połączyć z tym Yarvis? Do czego Black Cross wiedza o Yarvis?
- Kiedy Enzo mnie odwiedził był bardzo, hm, podburzony. Twierdził że nastąpił jakiś przełom albo jest już niego bardzo blisko. Myślę że mówił to w kontekście wyspy. Inaczej dlaczego poruszałby temat pokazując szkatułkę właśnie stamtąd. Coś związanego z tym miejscem jest niewygodne dla Black Cross, a zatem i Barnesów. Wychodzi na jedno. Enzo zabrał tę zagadkę do grobu… - nagła pauza - Choć niekoniecznie. Skoro był tak dziany, jego akwalung mógł być wyposażony w kilka implantów. U lurkerów czasami instaluje się moduł dyktafonu, aby w razie wypadku odtworzyć ostatnie logi. Nawet jeśli Castelari nie żyje, jego ciało wciąż może być źródłem informacji.
Przez chwilę milczeli, co było naturalną puentą przy rozmowie o zmarłym. Gdzieś z mechanicznych wnętrzności Nautilusa dochodził złożony dźwięk przekładni oraz niskie dudnienie. Starr postanowił pierwszy przerwać ciszę.
- Proponuję spółkę. Myślę, że oboje chcielibyśmy zobaczyć to miejsce takim, jakie jest. Nautilus nadaje się do tego celu doskonale. Ja zapewniam informację, ty sposób dotarcia tam. Co ty na to? Musiałabyś wtedy powiedzieć jak będę mógł się z tobą skontaktować, gdy już się tego dowiem. [Trudny test Obycia]
- To intrygująca propozycja. Ale taka wyprawa oznacza koszta, a te znów zakupy. Z kolei ich ilość z pewnością zwróciłaby uwagę pilnych oczu. Dlatego niczego nie obiecuję. Wyślij list do stolicy na anagram mojego imienia i nazwiska. Mam tam kilku zaufanych ludzi, którzy będą wiedzieli gdzie to dalej przekazać. No co? Lubię łamigłówki. Tak jak i ty kiedy mocowałeś się z szyfrem przy skafandrze w mojej sypialni - uśmiechnęła się szeroko i zręcznie zwróciła temat wskazując na ekran - Ostatnia prosta! Zaraz będziemy na miejscu!


Anitigua początkowo była tylko obrysem na jednej z matryc. W miarę jak się wynurzali, elektroniczny zapis zanikał, a obraz za oszklonymi ścianami stawał się wyraźniejszy. Łódź obrała kierunek na jeden z doków przeznaczony dla statków o większych gabarytach. Wszyscy usłyszeli nad głowami plusk, który rozlał się na boki. Tym samym łódź wypłynęła na powierzchnię, a pasażerowie mogli zobaczyć miasto przemytników w pełnej krasie. Nie trzeba było długo czekać, aby przy punkcie wyładunkowym pojawił się jeden z grubych zawiadowców. Dzierżył obowiązkowy instrument każdego formalisty, gruby notes i pióro.
- Sto pięćdziesiąt metrów długości, dwie turbiny, wyporność w zanurzeniu jakieś czterdzieści tysięcy ton - zaczął wyliczać nim, ktokolwiek zdążył wyjść na ląd - Osiemdziesiąt dukatów, jeśli nie zamierza opuszczać pani dzisiaj portu - przekrzykiwał wichurę, kierując się do wychodzącej właśnie Zoi.
- Przewodzę gildii Nautilus. Możesz mnie cmoknąć.
Tamten szybko zrozumiał jak się sprawy mają. Zasalutował i oddalił się w swoją stronę.
Wyszli na długie, kamienne molo, z trudem przeciwstawiając się wzbierającym wiatrom. Spowodowana nią bryza siekła po twarzach, przez co “miasto kanałów” widzieli w niewyraźnej mgle. Pożegnanie było krótkie i konkretne, tak jak Clemes lubiła. Na Eloizę jedynie skinęła, do Jacoba na chwilę zaś przylgnęła.
- Czy jestem o nią zła? Tak. Czy będę robić z tego problem? Nie. Jestem profesjonalistką i mam nadzieję, że kiedy ponownie się spotkamy, nasze relacje będą czysto zawodowe. Hm? No powiedz coś!
Równocześnie młodej La Croix udało się coś dostrzec.
- Sterowiec! - wskazała na na dryfujący punkt w oddali - Jest tutaj! Nie wierzę! - zaczęła się ekscytować i krzyczeć w kierunku Jacoba, którego Zoi wciąż trzymała w objęciach.
- Najpierw powiedz jak się mają sprawy między nami.
- No dalej, idziesz?



Pozbywszy się stroju służbowego, Richard postanowił towarzyszyć korsarzowi. Zamówili wolną gondolę i już w niej, półgłosem zaczęli omawiać plan.
- Trzymajmy się blisko i zabawmy tam możliwe jak najkrócej. Pomroki to posrane miejsce, mówię ci - zazwyczaj butny korsarz mówił teraz bardzo poważnie.
Istotnie. Dzielnica przypominała bardziej ściernisko albo żywy śmietnik. W podziemnych kanałach nie odnaleźli nawet zwykłych domostw, a coś bardziej przypominającego lepianki. Na niższych kondygnacjach było już tylko gorzej. Ponure parodie ludzi przewijały się wzdłuż ścian, często szepcząc coś niezrozumiale. Odpadki wyściełające podłoże przegniły do tego stopnia, iż utworzyły lepką, śmierdzącą breję. Świszczący wiatr między otworami w ziemi tylko potęgował nieprzyjemne wrażenie.
Zeszli do szerokiej komnaty przypominającej targ. Kłębiło się tu mrowie indywiduów z mniej lub bardziej zakazanymi gębami. Korsarz skinął na pokrytą grzybem ścianę. Ledwie widoczny, prostokątny zarys zdradzał położenie drzwi z prostokątną zasuwą na wysokości oczu.
- Widziałem jak ktoś tam rozmawiał, pokazując sobie monetę. Chodźmy.
Stanęli przed metalowym wejściem, z miejsca dobijając się pięściami. Początkowo nikt nie dawał odezwy z drugiej strony. Dopiero po kilku minutach dało się usłyszeć szuranie nogami i zawodzące kasłanie. Ktoś otworzył zasuwę. Skryte w mroku, przekrwione oczy nie zapowiadały łatwej rozmowy.


- Czego?



Siedziba zarządcy Pomroków rozciągała się w schowanych za przyciemnym szkłem pomieszczeniach. Jako że lokowała wysoko nad targiem i tak naprawdę wisiała na jednej z jego ścian, do wejścia prowadziła tylko wąska kładka. Kiedy wkroczyło się do środka, od razu było znać, że ma się do czynienia z miejscem, gdzie reguły przestały mieć znaczenie. Większość ochrony Clyde’a składało się młodych wykolejeńców o krzykliwych fryzurach i takich też tatuażach. Ich ciała upstrzone były ponadto kolczykami w każdym możliwym miejscu. Nie wszyscy taksowali lub wręcz zaczepiali wchodzących interesantów. Część siedziała w rogu jednego z pomieszczeń uderzając w małe bębny i co chwila zarzucając z półmisków wielokolorowe tabletki. Jakby sama ich prezencja nie odstręczała, to od sufitu aż po wysokość pasa zwisało na łańcuszkach tysiące gadżetów: tykających zegarów, resorów, diod, felg. Nie sposób porównać tego miejsca z żadnym innym. Najbardziej przypominało imprezę dla zwolenników substancji legalnych inaczej i to wciąż w mocno onirycznym stylu.
Gabinet Clyde’a znajdował się w głębi. Jeśli przedsionek tej groteski nie wydał się komuś osobliwy, tutaj musiał zmienić zdanie. Prócz standardowego wyposażenia jak biurko i drewniany sekretarzyk, nad wchodzącym pochylały się ogromne tuby i słoje. W żółtawej, gęstej cieczy unosiły się wewnątrz zakonserwowane istoty z morskiego dna.


Obślizgłe macki. Długie czułki. Wypustki uzbrojone w łuski. Wszystko było w jakiś sposób zdeformowane i odzywało w człowieku pierwotne instynkty nakazujące ucieczkę. Oczywiście właściciel martwej fauny miał co do tego inne zdane.
Ubrany w grube futro mężczyzna jeszcze raz podniósł sekstans z blatu i obejrzał go zdrowym okiem. Nie spodziewał się, że dziś trafi mu się takie cacko. Ta cała piratka, Samantha umiała negocjować. I nie srała w gacie na wejściu, jak wielu tumanów, którzy myśleli że mogą przyjść do niego i po cichym “proszę” dostać czego chcą. Jasne, przez pewien okres pertraktacji mierzyli do siebie z broni. Lecz on uznawał to jedynie za wisienkę na szczycie kwiecistej konwersacji. Te pięćset dukatów należało jej się jak psu buda. Nikt i tak nie dałby jej więcej za to cacko. Bo i niewielu znało jego realną wartość. Podobno sekstans wytworzono z materiału, który tkwił w lodowych bryłach na północy. Skąd się tam wziął, jaka jest jego geneza? - zachodził w głowę Clyde. Kto wie, może kiedyś przeprowadzę tam ekspedycję. Co stoi na przeszkodzie? Stać mnie. Może znajdę inne animalistyczne relikty, które trafią do kolegów.
Drzwi otwarły się ponownie. Jednooki odłożył artefakt i ostentacyjnie ziewnął, taksując tyczkowatego, bladego mężczyznę w asyście dwóch swoich ochroniarzy. Chwilę zajęło mu dostrzeżenie emblematu na klapie gościa. Herb z kotwicą przytrzymywany przez dwa smoki i otoczony monetami. Hanza.
- Powiadają, że jesteś jednym z lepiej poinformowanych ludzi w tym mieście - zapowiedział się tamten bez cienia strachu. Ciekawe.
- Różne rzeczy gadają.
- Pan pozwoli że się przedstawię. Patrick von Tier z Kompanii Wilka.
  • 500 dukatów
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 06-01-2016 o 21:40.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172