Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2015, 22:58   #30
harry_p
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Tehanu obudził się jak zwykle od razu w pełni przytomny. Przez dłuższą chwilę cieszył się ciepłem pościeli. Przez kilka kolejnych dni nie przewidywał takich luksusów. Nawet gdyby Reeva i Set wystawili go dupą do wiatru.
Spakował swój dobytek zdecydowanie za szybko, jak sam ocenił. „Można opuścić stepy ale stepy zostaną w tobie na zawsze” . Jedna torba, żadnych zbędnych rzeczy. Układane od lat w taki sam sposób. Mógłby się rozpakować i spakować z zamkniętymi oczyma. Stary nawyk, gdy Tabun rusza pakują się jeszcze przed świtem i mało kto ma czas palić kaganek. Na patrolach w stepie zawsze działali w ciemności. Teraz zamierzał nieco nagiąć tradycję. Miał udawać kucharza. Uśmiechnął się do siebie. „Ciekawe jaką zrobią minę jak zobaczą moje przyprawy”
Zjadł pośpieszne śniadanie. Zamówienie zamierzał odebrać przed wyjazdem. Potem ruszył do alchemika.



Sklep mimo wczesnej pory był już otwarty. Wszedł i nim się przywitał pociągnął kilka razy nosem. Od dawna miał swój sposób oceny alchemików, na węch. Osobliwa mieszanka kurzu, suszonych roślin, grzybów, alkoholu, sproszkowanych rogów, skał trochę stęchlizny i żadnej zgnilizny.
Mruknął z aprobatą. Przysadzisty człowiek w binoklach spojrzał na rosłego kotowatego. Jedną ręką sięgnął do kieszeni drugą z kolei uczynił zapraszający do rozejrzenia się gest w kierunku klienta.
- Rozejrzę się wpierw. – Po chwili jednak zapytał. – Odtrutkę na trucizny z rozdarcia znajdą się? – Zapytał dalej rozglądając po sklepie. - Śmierdzącą stopę znajdę, drakwie leczącą? – Pytał dalej.

Mężczyzna był tu raczej tylko w formie ochrony, ale na co starej alchemiczce ochroniarz, nie było dane mu poznać. Stara babinka siedziała za czymś będącym ladą, a nad nią paliły się liczne świeczniki. Sklep ciągnął się korytarzem w prawo, a mężczyzna chodził za tobą i udzielał mniej lub bardziej szczegółowych informacji.
- Zależy na co. Na co z Rozdarcia. Potrzebna odtrutka. - mężczyzna mówił dziwnie, ale zrozumiale - Na wypaczonych mamy gotowe specyfiki, tak samo jak na morfagi, przeklętych, krwisty korzeń, rozłamców i tak dalej. Samych składników mamy mało, na własny użytek. Ale niewielką uncję tego czy tamtego babka może sprzeda.
Jak przystało na pomocnika sklepikarza, nawet jeśli nie chciałeś zostały Ci zaprezentowane owe specyfiki, były w małych fiolkach gotowych do jednorazowego użycia.

- Ze tym pierwszym będzie problem, ale drakwie mamy. - mężczyzna sięgnął pod sufit sięgając pęk wysuszonych gałązek na których znajdowały się jeszcze owoce. - Jeżeli masz czas, mogę ją zdobyć na maks do jutra wieczór.
Babka przypatrywała się wam zza lady mętnym, sennym wzrokiem.

- Nie, dzięki. Na dziś bym potrzebował. Za kilka dni powinienem wracać jak by wtedy był to bym kupił. Tyle że głowy nie dam czy droga w ostatniej chwili nie wypadnie inaczej. A z pirotechnikaliów coś będzie? Smocze ognie, śluz salamandry? O i szczyptę tych goździków - Wskazał na nie najtańszą przyprawę.

- Nie, nie mamy takich rzeczy - mężczyzna pokręcił głową pakując goździki. - Babka Pana podliczy jeśli to już wszystko.

- Taa... Wszystko. - Liczył na więcej i pewnie by znalazł gdyby mógł spokojnie poszperać. Niestety musiał sobie jeszcze konia załatwić. Już sama myśl o posiadaniu wierzchowca psuła mu humor a będzie musiał go kupić i na nim jechać. Tamta dwójka jest konno i nie wyglądali na takich co chcieli by wlec się w tempie piechura. Więc nie miał za bardzo wyboru. Nie lubił koni, i to ze wzajemnością więc wydawanie na nie pieniędzy było dla niego zwyczajną aberracją.

Zapłacił Babce kładąc marki na ladzie nie targując się nawet. Nie miał do tego teraz głowy. Na odchodne spytał subiekta o koński targ.



Tak trafił do dzielnicy portowej. Ścisk i hałas zapach starych wodorostów nie przeszkadzały mu nawet w połowie tak jak smród końskiego łajna i gdyby nie stawka o którą szło pewnie by sobie cały ten interes odpuścił. Gdy zbliżył się do pierwszej końskiej zagrody narowisty kary ogier od razu spróbował go ugryźć.. Zgrabnie wywinął się końskim zębom. Spodziewał się czegoś podobnego. Nim handlarz zdążył go przeprosić poszedł dalej. W głębi dzielnicy portowej było więcej zagród. Pytał kolejnych kupców o ceny ale każda wydawała mu się za wysoka.

Nagle w tłumie mignęła mu twarz z obwieszczenia. „Upiekło ci się cwaniaczku” spojrzał za odchodzącą „nagrodą”.
- Czekaj, czeka… - mrukną do siebie. W głowie zakiełkował mu pomysł.
Ruszył za koniokradem. I śledził go aż doszli do mniej obleganych zagród. Tam poszukiwany wszedł do niewielkiego kantorka z przyległą zagrodą z niewielkim stadem koni. Nim Tehanu wszedł do środka z plecaka wyciągnął ciasno zwinięty rulon z mnóstwem małych kieszonek wyciągnął dwa niewielkie flakoniki i schował w zanadrze. Zapukał i nie czekając wszedł do środka. Jorin właśnie chował pieniądze ze sprzedaży Gwizda karego wałacha. Na widok klienta szybkim ruchem zgarnął gotowiznę do szuflady.
- A tak… - udał zakłopotanie. - W czym mogę pomóc? – Gestem zaprosił pasiastego by usiadł.
- Konia mi trzeba a czegóż by innego. Jakiegoś spokojnego, konie zwykle mnie nie lubią. – odparł z uśmiechem siadając naprzeciwko - … Panie Jorin.
- Chyba mnie pan z kimś pomylił. Nazywam się Hub, Hub Janas – i wyciągnął rękę na przywitanie. – A pan to…
Tyczkowaty koniokrad mógłby z powodzeniem iść w konkury z aktorami. Ani ręka ani głos mu nie zadrżały.
- Faktycznie, mój błąd – uścisnął wyciągniętą prawicę - ale i tak mamy chyba wspólnych znajomych Irmin’a, Keru, Jazyra. – po kolei wymienił imiona którymi posługiwał się koniokrad – i strażników z Indago.
Kończąc zdanie zdusił dłoń mężczyzny w uścisku i zapierając się nogami o biurko pociągając z całej siły. Zaskoczony złodziej dał się wysadzić z krzesła i przeciągnąć przez biurko, gubiąc po drodze sztylet który zabrzęczał na podłodze.
- Ja tu do ciebie przychodzę w dobrej wierze, z interesem, a ty do mnie tak? Z nożem? – Drugim szarpnięciem przeciągnął go po podłodze. - Przecież mówiłem że konia mi trzeba. Kupić chcę, albo lepiej, wymienić. Jeden koń za jedną ocaloną głowę i żeby nie było niedomówień, twoją głowę. Dasz mi konia a ja zapomnę, nie tylko że cię znalazłem ale też że był na ciebie kontrakt.
Hub przestał się miotać gdy Tehanu skończył wycierać nim meble i zaczął gadać.
- Ktoś ci nakłamał… Nie znam nikogo z tych o których mówisz… ahh! – Zająknął się cofając rękę gdy Tehanu wbił nóż między jego palce. - ..a nawet gdybym wiedział o czym mówisz…
Kotołak przytrzymał dłoń złodzieja na podłodze i zamierzył się do ponownego ciosu.
- Nie zwykłem oddawać koni za darmo. – Jorin przestał kręcić - Nic na mnie nie masz. Nikt tutaj nic na mnie nie ma. Wszyscy znają Huba, skromnego i uczciwego handlarza końmi który nawet nie zdziera za bardzo. Listem gończym tutaj możesz sobie co najwyżej zadek wytrzeć. Więc jest tylko twoje słowo przeciw mojemu. Nikt cię tu nie zna, nie potwierdzi twoich słów i do tego jeszcze pobicie uczciwego obywatela… - uśmiechnął się złośliwie. – Więc coś mi się widzi kotek…

Tehanu nie zdążył się dowiedzieć co widział koniokrad bo jedną ręką chwycił go za gębę otwierając usta a druga wlał kilka kropel z przygotowanego wcześniej flakonika.
Jorin zakrztusił się ale przełkną płyn bo Tehanu zakrył mu usta i przytrzymał.
- Po pierwsze nie mów do mnie kotek. Po wtóre to jest jad czerwonego węża z południowych krain. Paskudna trucizna bo trochę się pomęczysz zanim zdechniesz. Za martwego, dają ledwie połowę tego co za żywego ale trup, jak się pewnie domyślasz nie pyskuje.
- Coś, coś ty mi zrobił… - jękną koniokrad.
To co czujesz na języku, to mrowienie, to oznaka że jad już zaczął cię toczyć. Zaraz dostaniesz dreszczy, potem zimnych potów…
W oczach koniokrada pojawił się strach gdy pojawiły się kolejne objawy.
- Morderca. – zaskomlał Jorin
- Koniokrad – odpowiedział ucieszony Tehanu – Za martwego dają mniej niż za konia. – Podsunął mu myśl i z zanadrza wyciągnął drugi flakonik. Postawił go jednak poza zasięgiem rąk złodzieja.
- To jest… - spojrzał na pasiastego z nadzieją. – Tak, oddam konia, bierz którego chcesz.
- Mówiłem że potrzebuję spokojnego wierzchowca.
- To weź Krowę.
- Oj chłopie ty chyba naprawdę chcesz zdechnąć. – powiedział niezadowolony Tehanu
- Krowa to taka większa jabłkowata klacz długim włosem na pęcinach. Mam ją od jednego koniuszego. Miała być pod siodło do walki ale okazała się za spokojna. Nic jej nie rusza. Dlatego wołam na nią Krowa. Jest twoja tylko daj mi to. – Zaczął czołgać się do fiolki.
- Nie tak prędko. Jad działa powoli jeszcze zdążysz. A mnie potrzebne są na nią papiery.
- Tak, tak. Papiery. Druga szuflada.
Tehanu z biurka wyciągną plik pergaminów podał je Jorinowi wraz z piórem. Podniósł z ziemi kubek nalał do niego wina i kilka kropel z drugiego flakonika. Koniokrad tymczasem wybrał odpowiedni pergamin i wpisał cenę. Co jakiś czas zerkając na kubek z antidotum. – Na kogo wystawić?
- Sam wypisze. – Zabrał pergamin z ręki koniokrada i podał mu kubek. Jorin nim wypił zapytał.
- Antidotum, nie oszukujesz?
- Nie, tak samo jak Ty byś mnie nie oszukał, prawda? Jutro będziesz zdrów jak ryba. [/i]
Złodziej wypił duszkiem wino. Gdy pasiasty skończył wypisywać dowód kupna Jorin już spał.
- Widzisz a można było po dobroci. – Poklepał śpiącego po policzku i wylał na niego resztę wina.
Za kantorkiem na koźle znalazł siodło a w zagrodzie jabłkowatą klacz. Z sześciu koni tylko ona nie uciekła. „No proszę, nie kłamał.” Klacz dała się osiodłać i wyprowadzić.
- Nawet dla mnie Krowa to kiepskie imię. Ty będziesz… Cynamon. W końcu kucharski koń. – Zawyrokował zadowolony z siebie. Klacz i tym razem nie protestowała.
Przy wyjściu z części targowej zaczepił go ubrany w liberię człowiek.
Tehanu zacisną dłoń na wodzach.
- Postronkowe. – Powiedział urzędnik jak by to jedno słowo miało wszystko wyjaśnić. – Podatek. Pokaż kwit.
Urzędnik zainkasował 10 marek podatku, przybił pieczęć i życzył miłego dnia.

Humor od razu mu się poprawił. Dostał konia praktycznie za darmo. Jorin obudzi się najwcześniej pod wieczór. Placebo powinno ustąpić następnego dnia nie zostawiając żadnych śladów. Na kwicie jest pieczęć urzędowa. A nawet jak go ktoś teraz znajdzie to pomyśli że się napruł jak na święto przesilenia

Wracając do Kruka zahaczył jeszcze raz o sklep alchemika. Kupił odtrutki na jady z rozdarcia które pokazał mu subiekt w sklepie. Na targowisku poszukał garnka. Wybrał coś co przypominało okrągłą tarczę z dwoma uchwytami głęboką na dobre pół łokcia. Od jowialnej, trajkoczącej baby kupił nieco suszonych ziół, czosnek i suszony chrzan. U innej kupił obrok, rzepę, kaszę, marchew, cebulę, ser, flaszkę octu i gomółkę masła. Kupił nawet dużą chochlę i kilka drewnianych miseczek. Teraz jak nie musiał wszystkiego dźwigać na własnym grzbiecie mógł spokojnie popracować nad swoją „legendą” kucharza.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.

Ostatnio edytowane przez harry_p : 06-12-2015 o 01:16. Powód: literówka
harry_p jest offline