Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2015, 11:12   #58
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Ja pierdolę - mamrocze Biały, smarkając krwią na bruk. - Co to było?

Nekri prostuje się, ogarniając spojrzeniem plac. W głowie wciąż brzęczy jej natrętne echo, a uszy bolą od tego upiornego dźwięku, na który nawet nie ma nazwy. Nie skowyt przecież. Nie krzyk. Nie gwizd. Jeno wizg jakiś wwiercający się w uszy jak piła konowała w spróchniałą kość. Nie sposób uwierzyć, że wydało go żywe gardło.

Jeśli pokrzywieńców w ogóle można nazwać żywymi.

A jednak.

Czy naprawdę musi odpowiadać Białemu? Rzuca mu wymowne spojrzenie, krzywi szare, spierzchnięte wargi. Nie musi przecież. Obydwoje wiedzą doskonale co dzieje się za zatrzaśniętą na głucho bramą domu Bezuchego. Nekri doskonale zna wilgotny dźwięk rozdzieranego mięsa i ma dla niego wiele nazw. Drugie tyle ma dla odgłosów łapczywego chłeptania i żarłocznych kłapnięć, które tak często słyszała z klatek ogarów Arygosa i Aesopa szarpiących między sobą strzępy krwawiącego ścierwa.

- Thalos - mówi głośno, ze spokojem, którego nie czuje.

Kusznik przechyla głowę jak zaciekawione ptaszysko, dłubie paluchem w uchu, mruga powiekami i jak nigdy przypomina wyliniałego puchacza. Syntyche bawi się trzymanym w ręku biczem. Czeka moment aż skupi na niej swoje spojrzenie. Grube, okrwawione rzemienie uderzają we wzmocnione skórą nogawki spodni - lekko, nerwowo.

- Zapierdalaj na dach i mów co się dzieje.

- Kurwa… - syczy mężczyzna pod nosem, ale przerzuca kuszę przez wąskie ramiona i zaczyna pełznąć po ścianie kamienicy. Nie tak szybko i zwinnie jak zawsze. Bez zwyczajowej pewności w ruchach.

- Pomarli wszyscy! - drze się już z dachu. Przycupnięty za jednym z załomów, prawie niewidoczny dla jej oczu. - Trupy same! - wrzeszczy dalej krótkimi, urywanymi zdaniami. - Jucha wszędzie. Morfy ścierwa rozwłóczą! - Przesuwa się kilka kroków, by wyraźniej widzieć i prawie spada, gdy dachówka ucieka mu spod stopy i z trzaskiem rozbija się na bruku trzy kondygnacje niżej. - Nie wszyscy! Ktoś dycha jeszcze!

- Archigos?! - odkrzykuje mu prawie natychmiast.

- Nie widzę! - pada krótka odpowiedź.

- Kurwi syn przeklęty. - Nekri obraca w ustach kolejną obelgę. I sama nie wie czego bardziej się obawia: że szlachetny władca miasta jest kupą stygnącej padliny czy żyje nietknięty przez konsekwencje własnej arogancji.

Mógł ją uprzedzić - wraca jak mantra.
Mogła być gotowa na to wszystko.
Mogła mieć to wszystko pod kontrolą.

Chyba, że prowadził grę, której nie rozumiała.

Biały nie chce dłużej czekać. Zbiera tagmatoi, którzy stoją samodzielnie na nogach, charka jej prawie pod stopy. Jego blada, spotniała twarz w końcu przypomina jej własną i patrząc na niego Nekri przez moment czuje się odrobinę lepiej.

- Spierdalam stąd - oznajmia perioczi, wycierając rękawem wargi i brodę. - Wejdę od tylca.

- Idź - wychodzi jej spomiędzy ust przyzwoleniem bardziej niż akceptacją jego planu. Jakby pod jej rozkazami pozostawał. - Otwórz bramę jak tylko będziesz mógł.

Mogłaby kazać Thalosowi zaryzykować. Zeskoczyć na krużganek, zejść na dziedziniec i mieć nadzieję, że uda mu się skobel odchylić nim spotworzeńce rozerwą go na strzępy. Po co jednak ma tracić swoich ludzi, gdy jest tylu innych, lepiej do tego przeznaczonych. Tagmata. Zakowi. Diatrysi. Mieszczanie. Niech oni giną. To ich rola.

- Archigos żyje! Leży! Ale juchy nie widzę! - krzyczy nagle z dachu kusznik, wychylając na moment zza jednego z kominów ciemną głowę. - Robić co?

- Zaniechaj! - odkrzykuje mu krótko. - Gdyby kto chciał go zranić - zabij!

Wysyła resztę swoich strzelców na górę z takim samym poleceniem. Szybkonogiego śle z powrotem do Przyzamcza po wosk, którymi mogliby zatkać sobie uszy na wypadek kolejnego wycia. Charesa strzela w pysk - mocno, tak że czerwony ślad jej dłoni na długo odciśnie się na jego twarzy. Olbrzym warczy coś tylko na to, potrząsa łbem zdezorientowany, ręką tłucze w bok głowy, jakby mu kto jakiego robaka do ucha wpuścił. Ale wstaje, tym swoim nieśpiesznym tempem przemieszczającej się góry. Syntyche na zimno przelicza czas, jaki zajmie morfom żer na nieprzytomnych i martwych mieszczanach. Razem z Charesem odciągają nieprzytomnym anakratoi od bramy. Na wszelki wypadek.

- Mamy kuszniczkę! - wrzeszczy ponownie z dachu któryś z jej chłopaków. - Nieprzytomną!

- Zrzuć ją! - odpowiada mu, nie poświęcając temu więcej myśli.

Nie patrzy nawet w jego stronę, bo w końcu zza Zamkowej bramy wychodzi Enato Gładki i Trito Mały. Przeklęty karzeł, najwyższy diatrys pieprzonej Skilhtry, kolebie się na swoich krótkich, krzywych nóżkach i Nekri musi odwrócić głowę, by ukryć wyraz odrazy, głębokiej niechęci i niezdrowej fascynacji. W jej oczach Kurdupel jest takim samym małym, plugawym, pobliźnionym spotworzeniem jak morfy żrące ludzkie mięso na dziedzińcu Bezuchego. Jest takim samym małym, plugawym spotworzeniem jak dziecięce truchło w bustuarium.

Karzeł podchodzi do bramy, przytula policzek do szorstkiego drewna jak troskliwy ojciec tulący się do brzucha swojej ciężarnej żony. A oprawczyni zaciska zęby, strzepuje z bicza krew i zwija starannie grube rzemienie. Za jej plecami z trzaskiem i mlaśnięciem uderza o bruk ciało nieznanej kuszniczki.

- Odbramić otwierć! - warczy Trito, odwracając się do niej. - Morfuje śmierdź!

Zmusza się, żeby nie odwrócić spojrzenia od jego małych, paciorkowatych oczu łypiących spod masywnych, małpich brwi i przerośniętego czoła. Wdech. Wydech. Z uporem patrzy bardziej poprzez niż na niego.

- Tagmata ma otworzyć bramę - informuje go sucho, przesadnie wyraźnie akcentując słowa. Nie robi tego specjalnie, przy przeklętym pokurczu maniera sama się pojawia. - Od środka.

Nie proponuje pomocy. Nie proponuje wsparcia. Nie zaplata ramion na piersi tylko dlatego, że byłaby to zbędna ostentacja. Nie jest z tagmaty. Nie jest z zamkowych. Nie jest z odźwiernych. Na pewno nie jest też z diatrysów i to, co tknęła morfa życzy sobie oglądać tylko, gdy gotowe jest do spalenia, zimne i martwe jak głaz.

O dziwo diatrysi nie nalegają. Kurdupel znowu przytula się do bramy, a Nekri w końcu podchodzi do zrzuconego z dachu ciała. Kuszniczka - choć ciepła jeszcze - jest martwa jak głaz. Ze straszkanej czaszki na szary kamień wylewa się mózg i gdy nogą przewraca trupa na plecy, zdaje sobie sprawę, że zna tą kobietę, że widziała ją ledwie poprzedniego dnia. Łowczyni morfów. Kania. Szkoda, uznaje po chwili. Mogła być użyteczna.

Nie przeszukuje ciała. Doskonale wie, że Cemil zabrał z niego wszystko co przedstawiało jakąkolwiek wartość. Znów patrzy w kierunku zamkowych bram. Czeka, aż w końcu pojawią się ci, co archigosa przysięgali bronic. Czeka, aż Biały otworzy odrzwia kamienicy. Czeka i ciekawa jest czy Jehuda wyda Gaiosa jako ofiarnego kozła - czy winę zrzuci na kulawego i jego ludzi, co spotworzeńców przeprowadzili przez miasto. Wszyscy widzieli morfy na łańcuchach tagmaty. I choć nic nie mogło się dziać bez przyzwolenia archigosa, ciekawa jest kto zapłaci za tą całą krew.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."
obce jest offline