Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2015, 22:33   #16
Aro
 
Aro's Avatar
 
Reputacja: 1 Aro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputacjęAro ma wspaniałą reputację
Świt, a wraz z nim nowy dzień, nadszedł równocześnie wolno i szybko. Wolno dla bogobojnych miejscowych, których rutyna i poczucie bezpieczeństwa legły w gruzach. Przewracali się z boku na bok w łóżkach, bojąc się kolejnego najazdu na wioskę, którego wizja skutecznie odpędzała sen. Wolno dla strażników, którzy wzmocnili południową stronę drewnianej palisady i wypatrywali niebezpieczeństwa czającego się w mroku. Szybko dla tych, którzy zdołali jakoś zasnąć i przechrapali lub prześnili resztę nocy.

Niektórym nie było jednak dane ujrzeć świtu. Grupie młodocianych bandytów, których zaszlachtowali najemnicy. Pojedynczym bandytom, którzy rozleźli się po wiosce i których zatrzymała tutejsza „straż”. Strażnikom z wysadzonej w powietrze palisady, odważnym ochotnikom którzy rzucili się do gaszenia pożaru, obrońcom wioski, pechowcom i niewinnym osobom. Nie było dane ujrzeć świtu posiwiałej zielarce, niedźwiedziowatemu kowalowi, pryszczatemu dziewczęciu, smarkaczowi z mlekiem pod nosem. Śmierć była nieubłagana w zbieraniu swego żniwa. Maximilian i Hroth mogli to poświadczyć.

Świt nie przywitał również jeńca, którego udało się pochwycić najemnikom. Związanego i nieprzytomnego ulokowali w piwnicy „Ostoji”, która wyludniała podczas ataku. Młody rudzielec, z dziewiczym wąsikiem i śladami po ospie, wyglądał marnie jeszcze przed czułymi pieszczotami Ritsuko. Po nich... po nich był cieniem siebie samego, ledwo przypominającym człowieka. Krzyki i błagania prędko przerodziły się w serie zwierzęcych niemalże dźwięków, które co jakiś czas przerywało szlochanie. Nie było to przyjemne dla nikogo, ale taka była cena informacji.

Wyrwane z rudego strzępki wiadomości tworzyły - o dziwo - spójną całość. W swych zeznaniach był również całkowicie szczery, ale temu nie można było się dziwić. W końcu strach przed bólem dobrze motywował większość populacji. Zadawane pytania padały na żyzny grunt, odpowiedzi nadchodziły natychmiastowo - początkowo pełnymi zdaniami, później pojedynczymi słowami. Ogień był, tak jak podejrzewali, jedynie dywersją sprezentowaną przez jednego z kolegów rudzielca. Wybuch bramy, który dał bandytom dostęp do wioski, był sprawką czaromiota. Nie na tyle zdolnego, by samodzielnie potrafił spleść tak silne zaklęcie, ale posiłkował się magicznym wsparciem w postaci zwoju. Chass mógł to potwierdzić dzięki miedzianemu wisiorkowi, którego zbadanie skutkowało w takiej właśnie wizji.

Grupa planowała również napad rabunkowy w niedalekiej przyszłości. Nocny atak miał na celu zastraszenie mieszkańców i wybadanie potencjału obronnego wioski, a jego pomysłodawcą był sam przywódca szajki - półork Kieł. Pytanie o obóz zostało początkowo zbyte milczeniem, które prędko przerwał widok Ritsuko sięgającej po kolejną igłę. Jaskinia we wzgórzach, trzy ligi na zachód od wioski. Na najważniejsze pytanie - o karawanę sióstr Lewyn - nie padła odpowiedź i nie pomógł któryś z kolei szpikulec wbity w ciało. Ani ten, ani następny.

Ritsuko naszpikowałaby rudzielca jak krawcowa poduszeczkę, ale nie było jej to dane. Chłopakowi brakowało sił na krzyki, później zabrakło łez, jeszcze później moczu w pęcherzu. Każdy organizm miał swoje granice wytrzymałości i te gówniarza zostały przekroczone. Ból okazał się być zbyt intensywny i w pewnym momencie przesłuchiwany zwiotczał w krześle, a oczy uciekły mu w tył czaszki. Szybkie przyłożenie palców do szyi potwierdziło przypuszczenia - serce młodziaka przestało bić.


* * *


O świcie dalej było czuć smród spalenizny w powietrzu. Spichlerz został częściowo uratowany, podobnie jak jego zawartość, ale przylegające doń chałupki nie miały tyle szczęścia. Uwaga zdecydowanie była skupiona na ratowaniu zapasów żywności, których strata o wiele bardziej odbiłaby się na społeczności niż dwa czy trzy budynki mniej. Miejsce do spania zawsze się znajdzie.

Śniadanie, którym najemników uraczył Ronald, było skromne. Pajdy chleba, masło, ser i trochę mięsa, do tego dzban mleka. Może nie było ucztą, ale przynajmniej nie musieli za nie płacić. Wieść o ich starciu z bandytami prędko rozniosła się po wiosce i zyskali w oczach mieszkańców, którzy widzieli w nich swoich obrońców. Ronald nie był jedyną osobą, która chciała im ukazać wdzięczność. Drzwi „Ostoji” co i rusz otwierały się, wpuszczając coraz to kolejnych wieśniaków, chcących jakoś wynagrodzić ich odwagę i poświęcenie. Stół bardzo prędko wzbogacił się o parę rzeczy - srebrną obrączkę, wyszlifowany agat, połyskujący sztylet, paręnaście srebrników, kilka złociszy oraz miedziane kolczyki. Były i wyrazy podzięki, które nie miały równowartości w monetach, i składały się głównie z ustnych podziękowań, błogosławieństwa miejscowego kapłana Chauntei oraz wianuszka z kwiatów, który jasnowłosa dziewczynka wręczyła Ritsuko.

Ostatnią osobą, która zawitała do „Ostoji”, był postawny mężczyzna w kolczudze. Mimo siwizny we włosach, zmarszczkach na twarzy i utykania na prawą nogę, momentalnie się na nim poznali. Nie był stąd, a przynajmniej większość życia spędził na szlaku. Najemnik, tak jak oni. Mężczyzna bez ceregieli przysiadł się do stołu i zmierzył ich po kolei wzrokiem, najdłużej zatrzymując się na Maximilianie.

- Enry Hagway, starosta - przedstawił się basowo. - Dziękuję wam za pomoc w obronie wioski, mimo że wszyscy wiemy, że nie mieliście za bardzo wyboru. Nie mam ani czasu, ani chęci na długie rozmowy, więc będę mówić krótko i na temat. Potrzebujemy waszej pomocy, bez niej długo nie wytrzymamy. Południowa część palisady poszła się jebać, a bez niej równie dobrze możemy otworzyć nasze domy dla tych skurwieli i dać wszystko, czego chcą. Każdy mężczyzna potrafiący walczyć jest teraz potrzebny tutaj, więc jesteście moją jedyną nadzieję na ukręcenie łba sprawie. Sto pięćdziesiąt - Hagway spojrzał po najemnikach - sto pięćdzięsiąt sztuk złota dla was, jeśli nam pomożecie. Oraz dozgonna wdzięczność całej wioski, ale nie na nią liczycie. Nie patrzcie tak, też kiedyś byłem jednym z was.

Hagway burknął pod nosem coś, co brzmiało jak ”gdyby nie ta pieprzona strzała”, ale prędko wrócił do tematu pomocy.

- Decydujcie, czy sto pięćdziesiąt sztuk złota to wartościowe wynagrodzenie i pomożecie. Mam jeszcze parę spraw do załatwienia.
 

Ostatnio edytowane przez Aro : 07-12-2015 o 22:44.
Aro jest offline