|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
05-12-2015, 08:23 | #11 |
Reputacja: 1 | Maximilian mocował się z klamrą pasa od spodni, kiedy z dymu przy bramie wyleciał niezidentyfikowany obiekt i lotem koszącym począł, niebezpiecznie szybko zbliżać się w jego kierunku. Strzała pozostawiła po sobie nieprzyjemny świst, kiedy przeleciała tuż koło ucha młodzieńca i wbiła się w ziemię. Ostatnio edytowane przez Hazard : 05-12-2015 o 08:26. |
05-12-2015, 17:20 | #12 |
Reputacja: 1 | Lago z rozbawieniem zaobserwował, jak łucznikowi usiłującemu strzelić do niego łuk wypada z rąk - najwyraźniej pękła cięciwa. Nie było jednak czasu na obserwowanie, gdyż zwalisty bandzior szarżował prosto na Ritsuko. Krasnolud ruszył w jego kierunku. Pierwszy cios bandziora, na szczęście, nie był trafiony. Lago natychmiast silnie uderzył młotem, zaraz po ataku Maximiliana, który również ruszył na odsiecz kobiecie, jednak zwalisty uniknął obu ciosów. Zaraz też Ritsuko jakby rozpłynęła się w powietrzu, a olbrzymi bandzior skupił się na Maximilianie. Na szczęście dla krasnoluda, bo w czasie atakowania dryblasa podbiegł do niego inny bandzior i zranił Khaldallinga kordelasem w lewe ramię. Lago zmrużył oczy i warknął: -Trochę mnie zdenerwowałeś. Zaraz też młotem zmiażdżył napastnikowi głowę. Gdy martwy padał, w jego miejscu wyrósł jak spod ziemi kolejny bandyta - ten, który wcześniej niezdarnie próbował strzelić do Laga z łuku - i, wzorem poprzedniego, również zranił krasnoluda, tym razem w brzuch. Na szczęście, nie była to groźna rana. - To też mnie wkurzyło - warknął Lago. W tym właśnie momencie obok nich padł na ziemię największy z bandytów, który na początku szarżował na Ritsuko. Przeciwnik Laga rozejrzał się szybko i zobaczył, że większość już zginęła - i rzucił się do ucieczki. O ile normalnie strach dodaje skrzydeł, to panika potrafi uczynić niezdarą. Lago zdołał natychmiast doskoczyć, miażdżąc mu młotem lewą nogę. Bandyta zawył donośnie z bólu, padając na prawo, jednak z tej strony był Maximilian, który, zmęczony walką z wielkoludem, ostatkiem sił wbił spanikowanemu miecz w pierś. *** Słysząc, co Ritsuko mówi na temat schwytanego przez Hrotha bandyty, odpowiedział: - Ja tam się założę o piwo, że zanim zacznie porządnie wyć z bólu, to już wcześniej będzie z gracją śpiewać informacjami, gdy mu się ładnie opisze, co go czeka. O ile w ogóle jest jakiś tekst piosenki do wyśpiewania. |
06-12-2015, 14:46 | #13 |
Reputacja: 1 | Hroth otworzył oczy i z pewnym niesmakiem stwierdził, że jest już jasno. Gdzieś w głębi swojego zaspanego umysłu czuł jednak, że coś jest nie tak z tą jasnością. Po paru sekundach oszołomienia zaczął wyłapywać dochodzące zza okna krzyki. – Co do... – szepnął do siebie i wstał gwałtownie z łóżka. Czerwona łuna oraz wyraźniejsze już teraz krzyki obudziły go całkiem i nie zwlekając zbytnio ubrał się i wybiegł na zewnątrz, gdzie część z jego towarzyszy uważnie obserwowało otoczenie. Próbował znaleźć trochę czasu na zorientowanie się w sytuacji, ale nagły wybuch oraz świst strzał w powietrzu dobitnie uświadomiły mu, że nadszedł właśnie czas na działanie, nie myślenie. Odruchowo dotknął wiszącego na szyi znaku Akadi, na parę sekund zamknął oczy i odmówił krótką modlitwę. Delikatny wietrzyk musnął jego skórę, na co kapłan uśmiechnął się mimowolnie. Bogini zawsze dawała mu znać, że go wspiera. Gdy otworzył oczy sytuacja zdawała się już nieco klarować. Zlokalizował młodzika biegnącego w stronę Maximiliana i dobywając po drodze swojego wielkiego korbacza próbował zajść go od tyłu. Młodzik chyba go nawet nie zauważył, jako, że był skupiony na swoich niezdarnych próbach wymachiwania kordelasem. W ostatnich ruchach Hroth przyspieszył kroku i przełożył korbacz do lewej ręki. Wykorzystując siłę odśrodkową wypuścił głowicę, która przemknęła centymetry nad ziemią, po czym pomknęła w kierunku bandyty. Druga ręka złapała drzewce i jeszcze zwiększyła potężną siłę uderzenia. Młodzieniec ostatecznie zobaczył kapłana kątem oka i odwrócił się w jego stronę. Początkowy grymas złości na jego twarzy szybko zastąpiło zaskoczenie, a następnie przerażenie. Hroth przez ułamek sekundy spoglądał w szeroko otwarte oczy młodzieńca i poczuł bolesne ukłucie. Chwilę później ciężka, najeżona kolcami metalowa kula wbiła się w kości czaszki miażdżąc je z głuchym trzaskiem. Spod zniszczonych tkanek gwałtownie trysnęła krew, kapłan poczuł jej ciepło na swojej twarzy. Młodzieniec umarł natychmiast, jego ciało bezwładnie uderzyło o ziemię. Hroth miał wrażenie, że widzi to wszystko w zwolnionym tempie. Pękające kości, tryskająca krew, paskudny obraz zmasakrowanej czaszki. Wiedział, że ten widok na długo zostanie w jego pamięci. W końcu tylko raz zabija się człowieka po raz pierwszy w życiu. Chwila oszołomienia zaburzyła jego ocenę sytuacji. Gdy się ocknął zobaczył leżące na ziemi ciała oraz dwóch bandytów rzucających się do ucieczki. Bez zastanowienia rzucił się w pogoń za łucznikiem. Wiedział, że jest od niego znacznie szybszy i postanowił to wykorzystać. Doganiając bandytę chwycił drzewce korbacza w poprzek i wyskoczył wysoko w powietrze. Jego kolana uderzyły w plecy uciekiniera zwalając go na ziemię, a potężny cios w głowę pozbawił przytomności na miejscu. Kapłan schował broń, chwycił nieprzytomnego chłopaka za szmaty i podążył w kierunku swoich towarzyszy. Gdy zobaczył Maxa bez zastanowienia rzucił ciągniętego bandytę na ziemię i podbiegł do rycerza. Położył rękę na rozległej ranie na jego boku i wyszeptał kilka słów. Krew szybko skrzepła przerywając masywny krwotok, a chwilowe znieczulenie pozwoliło Maxowi na wzięcie kilku głębszych oddechów. Jego stan był daleki od doskonałego, ale stabilny. Hroth położył rękę na jego ramieniu – No, no, no! Widzę, że płynie w Tobie prawdziwa rycerska krew... chociaż teraz niestety nieco jej mniej – spojrzał na kałużę krwi pod nim i uśmiechnął się. – Połatam was całkiem jak tu trochę posprzątamy – rzucił do Maxa i Lago. W roli lekarza czuł się zdecydowanie lepiej niż w roli zabójcy... |
07-12-2015, 02:42 | #14 |
Reputacja: 1 | Niewielu rzeczy można się było spodziewać po tej wiosze, ale na pewno nie kolejnego ataku, właśnie teraz. Goldor błyskawicznie zerwał się z twardego posłania, chwycił jedną ręką za łuk i strzały, a drugą pomagał sobie, szukając pośpiesznie drogi wyjścia z karczmy. W sali jadalnej przetoczył się przez stół, którego pozycji nie zapamiętał wczoraj, wywrócił jeszcze kilka krzeseł, zanim za głosami towarzyszy dotarł do wyjścia. Sądząc po chaosie jaki słyszał i tłustym zapachu dymu w nocnym powietrzu, sytuacja była poważna, ale w gaszeniu pożaru ślepiec raczej by się nie przydał. Po chwili huk rozerwał okolicę i na kilka uderzeń serca mnich stracił kontakt ze światem. Ciemność, cisza, jedynie dudnienie w klatce piersiowej. Słuch wrócił po kilku długich sekundach, a dochodzące odgłosy nie napawały optymizmem. Dwie strzały z lekkim świstem przeszyły powietrze kilka kroków od niego, a z tego samego kierunku dał się słyszeć gardłowy wrzask. Wszędzie naokoło bieganina, krzyki, zwyczajnie zbyt wiele naraz. Goldor złapał się za głowę i wytężył wszystkie siły, by się opanować. Towarzysze już przystąpili do akcji, szamotali się z napastnikiem, wymieniając ciosy… Lago z lewej, Maximillian tuż przed nim, zaraz, nie… bandytów jest więcej… odsuń się rycerzu, odsłoń głośnego… tak! - w wyuczonym odruchu w mgnieniu oka oddał dwa strzały w stronę głośnego adwersarza. Jedną ze strzał słyszał wyraźnie o sekundę zbyt długo, ta chybiła, ale druga zapewne sięgnęła celu. Od razu powrócił do pełnej koncentracji, starając się śledzić przebieg walki, na ile mógł. Dwie osoby upadły, nie sposób było stwierdzić kto. Był pewien, że Lago i Maximillian dalej walczyli, mógł wyraźnie odróżnić ich okrzyki i stęknięcia od reszty, ale sądząc po tych ostatnich bandyci nie byli łatwymi przeciwnikami. W kilka sekund jednak zauważył, że towaszysze wyraźnie zyskują pole. Wytężając zmysły, zorientował się skąd jeszcze padają strzały i posłał w kierunku źródła własną, świszczącą jasno i ostro… dokładnie tak długo jak wyliczył. Dostał. Odgłosy walki przerodziły się w czystkę po bitwie, ostatni wrzask bandyty sprawił, że Goldor był wdzięczny, że nie musi tego widzieć; ktoś również dopadł rannego łucznika, którego ustrzelił przed chwilą półelf. Było po wszystkim… Prawie. Jak dowiedział się po fakcie, Maximillian właściwie otarł się o śmierć, i gdyby nie interwencja Hrotha, byłoby z nim bardzo ciężko. Kapłan zbudował tym czynem odrobinę zaufania u mnicha. Stanie na uboczu i nie przeszkadzanie było prawie równie trudne, co sama walka. Poczucie bezużyteczności i niepewności, co teraz ze sobą zrobić były nie do zniesienia. Wreszcie usłyszał Ritsuko, której nie rejestrował wcześniej w ogóle w panującym chaosie. Chciała przesłuchać jeńca. Goldor zdecydowanie tego nie przepuści... |
07-12-2015, 11:02 | #15 |
Reputacja: 1 | Wieczorny spacer po ciepłym posiłku i bimbrze był idealny do lekkiego oprzytomnienia. Pozbycia się porannego bólu głowy, zachowując miłe szumienie w uszach. Powietrze znacznie ochłodziło się w porównaniu z dniem i chłodny wiatr co i raz muskał rozgorączkowaną atmosferą w knajpie twarz Chassa. Mężczyzna postanowił przejść się po okolicy najpierw bez celu, potem celem honorowego oddania moczu, by koniec końców przyjrzeć się palisadzie. Wpierw chciał się skierować w stronę bramy, którą przyszli, ale smród gnojowiska skierował go na południową bramę. I dobrze jak się okazało. [media]http://static5.depositphotos.com/1011991/481/i/950/depositphotos_4818347-Wooden-palisade.jpg[/media] Mężczyzna z ciekawością obserwował ślady zniszczeń i niezdarnego łatania. Nie był niepokojony przez nikogo, nie widział też strażników. Być może się pochowali, a może po prostu jest ich tak niewielu... Trudno powiedzieć, ale w razie ataku, wioska była praktycznie niechroniona. Nie trzeba było być inżynierem, żeby wiedzieć, że południowa palisada nie wytrzyma kolejnego ataku. Do tego, przypalone żerdzie wskazywały na użycie broni niekonwencjonalnej.... albo magii, albo fiolek z kwasem. Magik sprawdził ziemię wokół wypalonych miejsc w poszukiwaniu fragmentów szkła, ale przez szczeliny w palisadzie niewiele zobaczył. Stwierdził, że przyjrzy się temu o poranku, zakładając, że jego narowiści koledzy zdecydują się jednak działać. Nieniepokojony, wrócił do karczmy, gdzie zastała go parująca bania na środku pokoju. Chassowi nie udało się namówić dziewki na wspólną kąpiel, ani nawet na umycie pleców, ale nie starał się też przesadnie bardzo. Ze snu wybudził go gwar i lekki zapach palonego drewna. Chass spał przy uchylonym, choć zabezpieczonym przed włamaniem oknie, więc poczuł, zanim zobaczył płonący budynek. Wyskoczył jak poparzony z łóżka chwytając portki i koszulę. Zbiegając po schodach zakładał jeszcze kaftan i mocował się z pasem, do którego zawieszony był rapier i kusza. Wybiegł na zewnątrz. - Na Otchłań! - sapnął patrząc na budynki doszczętnie pochłonięte jaskrawym, gorącym i skwierczącym ogniem. Nie zdążył dobyć broni, gdy coś eksplodowało za jego plecami. Wiedział. Podświadomie wiedział, że należało załadować kuszę. Odwrócił się akurat by spostrzec atakujących rzezimieszków. Duży kafar atakował właśnie jego towarzyszkę, która nagle zniknęła. Chass uśmiechnął się pod nosem. Znał tę sztuczkę, bo wcześniej sam padł jej ofiarą. Wiedział, że za parę sekund dziewczyna znów będzie widoczna, ale zanim zdążył zareagować na pomoc rzucli się krasnolud i rycerz. Magik wykorzystał okazję i rzucił się w stronę budynku po swojej prawej wyciągając kuszę. Schowany przed bepośrednim atakiem, kołowrotek ładujący kusze działał błyskawicznie, bełt był na miejscu, mężczyzna wychylił się zza ściany i oddał celny strzał. Bełt wystrzelił z cichym jękiem cięciwy mknąc prosto w kierunku barku bandyty. ten trafiony wypuścił trzymany w ręku kordelas wyraźnie zaskoczony kolejnym przeciwnikiem, po czym rzucił się do ucieczki. Walka powoli dobiegała końca, kafar leżał w powiększającej się kałuzy krwi, jego przyboczni nie wyglądali wcale lepiej. Chass nie patrzył na rozłupaną czaszkę jednego ze zbirów, ani na spazmatyczne drgawki drugiego - za bardzo przypominały mu rodzinę. Podszedł natomiast do jedynego żywego, choć chwilowo nieprzytomnego przeciwnika, przy którym zebrała sie drużyna. Schował kuszę, zastanawiając się co dalej. Jeśli pozwoli dziewczynie na przesłuchiwanie, dziewczyna zabije chłystka w bardzo bolesny sposób - tego był pewien. Nie mógł jednak jawnie się przeciwstawić, dodał więc, że sprawdzi jego prawdomówność, po czym wrócił do reszty. - Zostaw ten łańcuszek! - krzyknął do Maxa, który sięgał do szyi po bezwartościowy miedziany naszyjnik. - Daj mi to, sprawdzę kim był nasz napastnik - stwierdził już spokojniej. Zależało mu by Max nie dotykał zbyt długo przedmiotu, by nie zniszczył jego unikalnej aury. - Spokojnie Kolego, oddam Ci go w jednym kawałku jeśli tak ci na nim zależy, ale ma on bardzo wartościowe informacje, które Twoje rycerskie dłonie mogą zniszczyć. |
07-12-2015, 22:33 | #16 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aro : 07-12-2015 o 22:44. |
09-12-2015, 10:07 | #17 |
Reputacja: 1 | Chłopak nie był gotowy. Może nikt mu nie powiedział, może jemu zabrakło wyobraźni. Bycie bandytą nie polegało na radosnym machaniu mieczem i liczeniu łupów. Kara czekała na każdym kroku. Z rąk strażników, konkurencji, własnego ojca. Zły świat, który nie wybaczał porażek. Niektórzy nosili ukrytą między zębami truciznę, inni potrafili udławić się własnym językiem, a chłopak... w całej okazałości nie był gotowy. Ritsuko niespiesznie przeglądała rozłożone na płótnie narzędzia. Cienie pochodni zawieszonej nisko na ścianie pełzały po jej pozbawionej wyrazu twarzy. Starała się nie okazywać emocji. Nie chciała by Chass, Lago i Goldor uznali ją za jeszcze bardziej niepoczytalną niż teraz. To mogłoby wpłynąć negatywnie na współpracę, w jakimś sensie. Zadawanie bólu było sztuką, wymagało precyzji i opanowania. |
10-12-2015, 19:09 | #18 |
Reputacja: 1 | Chass przyglądał się poczynaniom jego orientalnej towarzyszki z mieszaniną fascynacji i niesmaku. Nie podobało mu się, że dziewczyna skazuje na takie cierpienia chłystka, który ledwo co pozbył się pryszczy, a jego przyłączenie się do bandy było zapewne objawem młodzieńczego buntu. Po raz kolejny skłoniło go to do refleksji nad własnym życiem, nad w sumie szczęśliwymi czasami, gdy mógł biegać swobodnie po mieście w podartych portkach i nie zastanawiać się nad konsekwencjami. Ten młodzieniec też się nie zastanawiał i teraz ponosi najwyższą karę. Wyczyny Ritsuko nie uczyniły większego wrażenia na Chassie, trudno bowiem przebić widok siostry opętanej przez demona, z powykręcanym ciałem i topiącą się skórą, włosami i mięśniami mordującą bestialsko własną matkę. Tak, trudno będzie komukolwiek przebić obazy z dzieciństwa. Jednak niesmak związany ze wspomnieniami pozostał. Mężczyzna tylko mocniej ścisnął wisiorek zawieszony na szyi, co czynił zawsze, gdy wspomnienia wracały. [media]http://media.hollywood.com/images/l/Posessed2_350_073012.jpg[/media] Gdy młody wyzionął ducha, magik bez zbędnych słów wstał i opuścił pomieszczenie pozostawiając za sobą smugę papierosowego dymu.Wrócił do siebie do pokoju, zdjął naszyjnik, wyjął rapier i zepsutą lunetę i położył je przed sobą. Każdy z tych pozornie nieistotnych i małowartych przedmiotów niósł ze sobą historię i magię w niej zawartą. Np. wisiorek był pamiątką po praprapra dziadku, wielkim magu i stanowił oparcie dla Chassa i zabezpieczenie przed demonami. Zepsuta, powyginana luneta z wybitym szkłem to jedyna pamiątka po ojcu - wiecznie czujnym handlarzu, który bystrym okiem wyłapywał każdą okazję. Nieco wykrzywiony rapier wygrał w kości z pijanym elfim magiem, którego najwyraźniej pokonał własny nałóg. Mężczyzna brał po kolei każdy przedmiot do ręki przeżywając w myślach historie z nim związane. Robił tak codziennie by nie zapomnieć o bliskich, by chronić się przed demonami i by choć część mocy dawnych posiadaczy spłynęła na niego. Gdy zszedł na dół zobaczył, że większość siedzi już przy stole, a co i raz podchodzi do nich miejscowy wręczając podarek. Zwykle były to proste rzeczy, ale mężczyznę zainteresował szytlet. Od razu zobaczył solidne wykonanie, a wzięcie do ręki pokazało doskonałe wyważenie. Chass był ciekaw kto w wiosce miał sztylet, za którego sprzedaż mógłby do końca życia mieć zapewnione utrzymanie? Wyjął z torby kredę i świece, i zaczął rysować skomplikowany wzór na stole. Co prawda nie było to konieczne do zbadania przedmiotu, ale magik lubił przedstawienia. Okrąg wyszedł zgrabny, wokół symetrycznie rozłożone były mniejsze okręgi i wzory. Na koniec mężczyzna dorysował kilkoma prostymi liniami pentagram i rozpalił dwie czerwone świece od żarzącego się fajka. Położył je w środku małych okręgów nieco po bokach od środka największego, po czym położył sztylet w samym środku. Nie przejmując się innymi położył dłonie po obu stronach okręgu, a sztylet zaczął się powoli unosić na pięść nad powierzchnią blatu, a następnie kręcić kółka, jak igła w zegarze mechanicznym. [media]http://orig07.deviantart.net/71a0/f/2012/348/e/c/ecc648f9227ec949f8703e6f716dd44e-d5o0p6j.png[/media] Po chwili do ich stolika dosiadł się lekko kulejący mężczyzna, który mógł tylko być byłym najemnikiem. Maximilian podrapał się po brodzie w zamyśleniu, spoglądając tym samym na mężczyznę. Dzięki niezastąpionym zdolnościom leczniczym jego towarzyszy, na młodej twarzy, po zaciętej walce z wielkoludem nie pozostał ślad. - I co myślicie? - powiedział nagle, odwracając się do reszty drużyny. - Sto pięćdziesiąt sztuk złota, to wcale nie tak mało, a ta sprawa z karawaną może przecież zaczekać jeden dzień. W tym wypadku przynajmniej wiemy już, na czym stoimy. Raz spuściliśmy im łomot, nie trudno będzie ponowić nasz wyczyn, jeżeli włożymy w to element taktyki i zaskoczenia. - Maxymillianowi chyba zbyt daleko do chwalebnej śmierci ostatnio było. Uważam, że skoro zobowiązaliśmy się do niezwłocznego odszukania karawany, interesy podrzędnych wiosek muszą poczekać - Goldor od przybycia w to miejsce musiał stale przypominać innym o ich prawdziwym zadaniu, zaczynało to być męczące. Dalej zwrócił się do starosty: - Stracili wszystkich swoich w tym ataku, powinniście mieć teraz chwilę spokoju. - Cóż to? - zwrócił się Lago do Goldora. - To mnich Lathandera nie chce nieść pomocy potrzebującym i tak dalej? Wcale wszystkich nie stracili, słyszałeś przecież. - Tu krasnolud wzdrygnął się na wspomnienie przesłuchania. - A zadanie z karawaną… sprawa skomplikowana. Możemy potrzebować do tego pieniędzy, jeszcze zanim dostaniemy zapłatę od sióstr. Zarobienie na pomocy tej wiosce może nam pomóc. Złotko pomoże, złociutki, złotko pomoże. - Cóż - Chass zaczął nieco filozoficznie nadal bawiąc się sztyletem - [i]nie spodziewałem się, że osobą podnoszącą argument pieniędzy będzie rycerz, mnich Lathandera odmówi pomocy potrzebującym, a do sumienia odwoła się krasnolud. -[i] uśmiechnął się, a w tle rozległ się rechot krasnoluda. - Może i wychowali mnie mnisi w służbie Lathandera, Lago, jednak nie jest mi on bliższy niż Tyr czy Selune. Wszystko płynie, nie oceniaj zbyt pochopnie. - Ja bym przyjrzał się bliżej tej sprawie. Ostatnie czego byśmy chcieli, to zostawiać za soba niebezpieczny szlak. Będziemy tędy wracać, być może z częścią ładunku, różnie może być, nie? Lepiej mieć czysty szlak, niż ryzykować zasadzkę. - dokończył magik wydmuchując powoli dym nosem. - Ja także uważam, że powinniśmy im pomóc. – zabrał głos Hroth – Kasa nie śmierdzi i na pewno pomoże w naszym dochodzeniu, a tak już bardziej personalnie to szlag mnie trafia, gdy widzę takich cwaniaczków co to ledwie od cycka matki ich odciągnęli, a już się za wielkich samców alfa uważają i tworzą kółka wzajemnej adoracji żerujące na nieszczęściu innym – kapłan z cichym warknięciem uderzył w stół – Zajebmy skurwieli, w sumie co nam szkodzi, karawana już pewnie i tak nigdzie nie ucieknie. - Powinniśmy najpierw odnaleźć karawanę, uporać się z miejscowymi bandziorami możemy równie dobrze w drodze powrotnej - skwitował półelf, uważnie notując w głowie dobór słów Hrotha. Zaciekawiona Ritsuko pochyliła głowę i oparła podbródek na dłoni, śledząc zabiegi Chass'a. Pentagram był, świece były i dziwne znaki również. Nie było tylko demona. Postanowiła przemilczeć temat, żeby znów nie uderzył w nią jakąś ludową mądrością. - A czy ten Kieł cały czas siedzi w swojej jamie... - rozważała - je jaskiniowe grzyby, korzonki i podciera liśćmi. Co o nim wiesz? - zapytała Hagway'a. - Zwykły bandzior, jakich wiele - odparł starosta. - Wiadomo mi o nim tyle, co nic. Napada ze swoją bandą na podróżnych i słabo chronione transporty. Pełno takich. Dziewczyna z Kara-Tur rozejrzała się uważnie za obecnością niepowołanych uszu, zniżyła głos do poziomu szeptu. Mówiła powoli, z zimną bezwzględnością. - Chcesz pomocy... dobrze, ale na naszych warunkach. Wyjedziemy stąd, oficjalnie... a ty odeślij do Kła jednego z tych swoich pojmanych zbójców. Żeś teraz taki biedny i bezbronny, i że chcesz się ugadać co do miesięcznych danin, odbioru pierwszej. Niech tu przyjdą. Możemy walczyć, ale na naszym terenie. Bogatym w niespodzianki - chytrze zmrużyła oczy. - Niezły plan Ritsuko – kapłan zniżył głos i pokiwał z aprobatą głową – Problem w tym, że bandyci pewnie będą woleli przyjść i zabrać wszystko zamiast umawiać się na jakieś daniny, to raz, a dwa, że Kieł się tu raczej osobiście nie pofatyguje, od tego ma swoich przydupasów na pewno. Może lepszym pomysłem byłoby przygotowanie jakieś zasadzki na ich terenach, albo zaczajenie się na jakąś grupę wypadową by osłabić ich siły. Zastanawiam się też jakim cudem używają takiej silnej magii, nawet jak był to zwój to kupno takiego u maga pewnie przewyższyło by możliwości rabunku w tej wiosce. A jeśli mają maga w swoich szeregach to mierzenie się z nim trzeba z pewnością starannie zaplanować… - Zależy, czy głupi, czy coś im w głowie siedzi - Ritsuko odpowiedziała Hrothowi - Rabunek zrodzi opór, więc będą i trupy. Dużo lepsze jest ugadanie się z osadą. Spalony sklep nie przynosi zysków. Miesięczny haracz tak - rzekła z miną znawcy. - Na drugie nawet nie liczę, więcej trupów tu, oznacza mniej ludzi pod bronią tam. Dodatkowo Enry i jego straż na pewno nam pomogą, prawda? Taką ładną osadę tu macie... beczki z prochem umieszczone na wozie z daniną, fiolki z duszącym gazem pośród zbóż i miedziaków - rozmarzyła się, układając na stole makietę pola walki z okruchów chleba. - Proch? Duszący gaz? - Hagway spojrzał na Ritsuko, jakby ta spadła z księżyca. - To nie Derlusk, nie mamy tutaj alchemicznych dziwactw. - Taak, kompletna dziura - wdychane powietrze zapachniało Hissori nad wyraz wiejsko. - Burza jest wam gniewem bogów, a szczyny skrzatów kwaszą mleko. Łączenie pospolitych minerałów to wielkie dziwactwo. I moich zapasów na was szkoda. - Tylko czy ten ich szef przyśle tu wystarczającą liczbę swoich, by bawienie się w taki fortel się opłacił? - zastanawiał się głośno Lago. - Przecież najpierw trzeba ustalić wysokość daniny, a do tego wielu ludzi nie trzeba. Chyba że… no do tego by musieli przysłać kogoś sensownego, nie jakiegoś bezmózgiego chłystka, więc może i warto wyciągnąć… Nie wiem, na razie to tyle uwag, co reszta na to? - O ile nie jest idiotą, to Kieł każe przyjść z daniną do siebie, lub na neutralny grunt - zauważył Goldor - to oni stawiają warunki, możemy przygotować kilka pułapek, ale równie dobrze mogą one posłużyć za fortyfikację miasta, kiedy my udamy się w swoją stronę… Czy ktoś tu jeszcze ma godność i zamiar wykonania swojej właściwej pracy? - Pełen sprzeczności jesteś, mnichu - odparł krasnolud. - Ale o to mniejsza. Jeśli mamy wykonać zlecenie kupczyń, możemy potrzebować złota - na przykład na wykupienie jakiejś informacji, gdyby… ekhem… metody Ritsuko były nie do zastosowania. Albo czyjejś usługi, czy chociaż na jakiś sprzęt. Zaginięcie karawany kogoś takiego, jak siostry Lewyn, to nie w kij pierdział. - Nie podejrzewam, że ów Kieł zjawi się tutaj ze wszystkimi swoimi przydupasami - wtrącił się Chass. Sztylet przestał wirować i opadł z powrotem na stół. - To za głupie nawet na półorka. Poza tym, musielibyśmy założyć, że nikt nie uciekł i nie powiedział o porażce, a wysłany trep nie opisze jak rajd się nie powiódł. Nie, Kochani - magik potrząsnął przecząco głową - Nie będziemy w stanie zastawić na niego pułapki tutaj, ale mamy informacje, o których on nie wie - jesteśmy w stanie zaskoczyć go na jego własnym terytorium, ale musimy się do tego dobrze przygotować. - I prośba - Chass ściszył głos - nie rozpoiadajmy tak beztrosko o naszym zadaniu. |
11-12-2015, 12:09 | #19 |
Reputacja: 1 | Lago usiłował ciągle zachować zimną krew podczas przesłuchania. Coś tam chwilami bąknął, że bandyta chyba naprawdę już nic nie wie, ale nie było to zbyt głośne - Ritsuko mogła tego nawet nie słyszeć w swym zapamiętaniu - bo Lago skupiał się bardziej na tym, by przypadkiem nie dostać odruchu wymiotnego. Owszem, sam myślał o tym, by takimi rzeczami bandytę nastraszyć - ale tylko nastraszyć, a gdyby nie poskutkowało, zastosować metody bardziej... tradycyjne. To metodyczne, staranne kłucie igłami, bez śladu jakichkolwiek emocji, ba, z tym miłym uśmiechem i pieszczotliwością, wzbudziło w krasnoludzie poważne wątpliwości co do poczytalności towarzyszki. Śniadanie Lago jadł powoli, by go przypadkiem nie zwrócić w formie odrobinę strawionej - wciąż miał głowie to, co działo się podczas przesłuchania... i co musiał czuć jeniec. Nastrój poprawiła mu nieco możliwość przyjrzenia się klejnotowi przyniesionemu przez miejscowych, wyszlifowanemu agatowi. Był to Co prawda, jak na krasnoluda nie znał się na tym zbyt dobrze - był wojownikiem, nie jakimś jubilerem - jednak wystarczająco, by móc go wycenić. Zamyślił się przy tym nad swoimi krasnoludzkimi korzeniami, głaszcząc się dziwnie intensywnie przy tym po dokładnie wygolonym podbródku - smętnie rozpamiętywał swój klan, którego nie widział już tak długo, i być może już nie zobaczy. Normalnie nie wpadał w takie smętne myślenie, ale obecność przy, jego zdaniem, całkowicie chorych torturach znacząco wpłynęła na jego nastrój. Wreszcie jednak, z pewnym wysiłkiem woli, dziwnie teraz potrzebnym mimo swej praktyczności, Lago wrócił na ziemię, by rozważyć z kompanami dalsze plany. Pieniądz sam się nie zarobi. |
11-12-2015, 23:41 | #20 |
Reputacja: 1 | Najemnicy w najlepsze roztrząsali problem pozostałych przy życiu bandytów. Choć od pewnego miejsca ich narada zaczęła przypominać rozważania wędrownego rwacza zębów nad usunięciem korzenia pozostałego w dziąśle - z której strony, za ile i czy w ogóle ruszać? |