Pies ruszył jak tylko dostał na to pozwolenie od pana. Nie musieli oddalać się zbyt daleko, bo odgłosy dochodziły z niedużego, zarośniętego krzakami wejścia pod ziemię. Otwin dostrzegł go w prawdzie z wielką trudnością, bowiem była ciemna noc, a gęsty las na koronach bujnych drzew zbierał blask księżyca, który nie mógł przedrzeć się niżej. W tym momencie pies był najlepszym pomocnikiem, jak niektórzy mawiali podobno te zwierze potrafiło widzieć w ciemności, ale czy to prawda?
Z wnętrza unosi się zapach zgnilizny, widać też błyszczące zaschnięte plamy śluzu na skałach i ziemi.
Ernesto jak widać trzymał się od nich z daleka jak gdyby jakiejś trucizny. Było pewne, że z pewnością nie mieszka tu żaden człowiek. Pojawił się kolejny mrożący krzyk w żyłach rannego.
- Ron, pomóż. Cholera gdzie jesteś. Aaauuuuuuuuu.
Otwin zdał sobie sprawę, że niczego nie będzie w stanie widzieć jeśli nie zawoła kogoś z pochodnią.