Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2015, 12:14   #27
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

- Na zarośnięty tyłek Tyra! - Kathil sapnęła pod nosem, oglądając stan miasta. Za gardło złapał ją jakiś żal. Pomyślała, że Ortus będzie załamany stanem swoich rodzinnych włości.
- Karriake … ta cholerna choroba. - mruknęła do gnomki - … całkiem realnie wygląda.
“Od czego w ogóle tu zacząć?” - pomyślała w pierwszej chwili paniki. Odetchnęła głęboko i skoncentrowała, aby się uspokoić. A następnie skoncentrowała się aby nałożyć na siebie iluzję: ciemne włosy, pospolita twarz, prosty ubiór.
- Miasto trochę podupadło… i zmieniło się w legowisko bandytów.- stwierdziła gnomka potwierdzając jej obawy.

Mijany przez akrobatów czarny rycerz zwracał na siebie zbyt wiele uwagi, aby go zignorować lub przegapić. Bardka zdecydowała się sprawdzić, czy jest istota magiczna czy nie. Prosta melodyjka i rzucenie magii pozwoliło stwierdzić, że ubrany w czerń osobnik promieniuje dość silnymi magicznymi aurami. Czy jednak sam był pod wpływem czarów, czy też to była magia ekwipunku? Tego rozeznać nie mogła.

Po wjeździe do karczmy, podeszła do Calgiostro i Karriake i szepnęła im:
- Załatwiaj nocleg i występ, a ja się rozejrzę.
Na dziedzińcu karczmy zrobił niezły kociołek, bo pojawili się od razu słudzy i najemnicy. Wyszedł sam karczmarz i od razu podszedł do Calgiostro, by ugadać z przywódcą artystów kwestię opłaty za nocleg i występu. Karczmarz był osobnikiem prostym jak strzała i bystrym spojrzeniu. Schludnie ubrany i bez fartucha opasującego dolne partie ciała nie przypominał typowego oberżysty.
Kathil mogła się teraz wycofać i wtopić w tłum, ale… gdzie się udać? Czy może do karczmy, poznać innych gości tego przybytku. Może pomyszkować w stajni, a może wyjść przez furtkę w murze otaczającym dziedziniec i samotnie pomyszkować po ulicach Bragstone?
Bardka ruszyła by posprawdzać ulice miasta. Chciała zobaczyć jak najwięcej, by móc ocenić sytuację i ewentualne kroki, konieczne to “oczyszczenia” miasta. Wymknęła się więc cichaczem dając znać Karriake i rozpoczęła zwiedzanie.
Przemierzając kolejne zarośnięte trawą, brukowane uliczki Wesalt mogła się dobrze napatrzeć upadkowi miasta i nasłuchać uwag na temat swego zadka od mijanych, podpitych najemników. Mieszkańcy niewątpliwie żyli w w strachu, ale sklepy i stragany prosperowały niczym w normalny dzień… więc jakaś namiastka prawa musiała tu istnieć.
Namiastka jedynie, bo Kathil była świadkiem, jak trójka bandytów obdzierała zwłoki swojego wroga lub kompana ze wszystkiego co miało jakąś wartość. I nikt na to nie zwracał większej uwagi. A Kathil… wolała nie sprawdzać, co zrobi trójka wojaków, gdy już skończy “żerowanie” na trupie. Zresztą jej uwagę przyciągnął głośny kobiecy krzyk dochodzący z pobliskiej alejki.
Starając się nie przyciągać zbytniej uwagi do siebie, przeszła udawanie spokojnym krokiem w kierunku, z którego dochodził krzyk. Niby przechodząc obok rzuciła szybkie spojrzenie by ocenić sytuację. Nie chciała się też dać zaskoczyć od tyłu, szczególnie trójce trupich grabieżców.
Widok jaki spostrzegła nie bardzo ją zdziwił. Ot, jedna z mieszczanek dała się zaskoczyć w uliczce bez wyjścia. I jeden z tutejszych najemników, duży jak niedźwiedź i okryty płaszczem z niedźwiedziego futra postanowił skorzystać z jej wdzięków, wbrew jej woli.
Łysy brodaty staruch o twarzy naznaczonej blizną.

Wysoki i mocarny i uzbrojony w długi miecz… w tej chwili popchnął dziewczynę na ziemię i opuścił gacie, by inny “miecz” wyciągnąć.
Poza plecami wielkiego zbrojnego, Kathil podniosła kawał ubitego bruku i ruszyła w stronę napastnika, skradając się. Wzięła zamach, dobrze przycelowała wprost w głowę wielkoluda i walnęła z całej siły. Jednocześnie szykowała się do całkowitego i skutecznego pozbycia się tego ścierwa z uliczek Bragstone. Wszak szybkie poderżnięcie gardła przeniesie go do krainy Kelemvora bez większego hałasu.
Wojak okazał się być trochę za wysoki i atak… nie powiódł się tak dobrze, jak Kathil planowała. Ostrze sztyletu rozharatało grubą szyję mężczyzny. Nie dosięgło jednak krtani. Ale zaskoczony atakiem dryblas odwrócił się do niej z trudem i wyciągać zaczął miecz. Z opuszczonymi gaciami nie był dość zwinny, z głęboką raną szyi nie mógł zawołać o pomoc. No i… jad zaczął działać.
Zanim zdążył wyciągnąć miecz, Kathil doskoczyła do niego skracając dystans i przytrzymując go kopnęła w jego nagi “oręż”. Chciała poczekać aż “wojownik” zacznie osuwać się z bólu i upewnić, że nie przeżyje tego spotkania, pomagając mu już na koniec kolejnym cięciem w szyję.
Okazał się jednak twardym skurczybykiem i zignorował ból atakując mieczem. Chybił… Kathil zdołała uskoczyć przed jego ostrzem.
- Wy… szę… ko… zar… urewskie na..e.. biję cię.- starał się coś powiedzieć rozwścieczony bandzior. Krew wypływała za jego rany i pot rosił jego czoło. Śmierć prawie zaglądała mu w oczy. Ale walczył nadal.
Kathil postanowiła zatem zagrać na czas i zmęczyć go bardziej, to markując atak, to odwracając jego uwagę. Igrając z nim w ten sposób, szukała jednak otwarcia by móc wykończyć przeciwnika.
Była zwinna i szybka.. a jego wykańczał upływ krwi i wściekłość. Próbował się do niej zbliżyć. Co rusz ciął mieczem na boki, próbując ją zabić. W końcu osłabł na tyle, by mogła użyć drugiego adamantowego sztyletu, którego niezwykle twardy metal nadrobiłby brak jej siły. I mogła wykonać szybkie pchnięcie w serce przebijając kolczugę.
Tak też zrobiła. Wbijając sztylet w serce mężczyzny patrzyła mu w oczy, wyczuwając drgania jego ciała. Nie chciała dać mu szansy na zranienie jej więc nie trwoniła zbyt wiele czasu. Doskok, śmiertelny cios, odskok. Krótka chwila a mimo to, czas jakby zwolnił, jak zwykle gdy obserwowała swe umierające ofiary.
Nie słyszała przedśmiertnych słów swego przeciwnika. Jedynie rzężenie. Bandyta zwalił się po prostu na ziemię niczym duża kłoda i zmarł po chwili.
Dziewczyna przyglądała się temu wszystkiemu w przerażeniu, sama nie wiedząc co powiedzieć… czy zrobić. Sparaliżowana strachem.

Sądząc po szarej koszuli i brudnej czarnej spódnicy, była córką jakiegoś rzemieślnika, może szewca, może kaletnika. W każdym razie na bogatą nie wyglądała. Nie była też brzydka, choć niewątpliwie nie olśniewała urodą. Ot… przeciętna mieszczanka.
Kathil podeszła do niej szybko, zatrzymała się w odległości dwóch kroków.
- Wstawaj, trzeba się stąd wynieść. Szybko - rozglądnęła się wokół, również po
dachach, by sprawdzić czy cała ta potyczka nie miała więcej świadków. - zanim znajdą się gapie. Odprowadzić cię do domu?
- Tak. Dom. Chcę do domu.- odparła dziewczyna szybko wstając. Przez chwilę gapiła się na martwego bandytę i kopnęła go w wypięty zadek.
- Chodźmy.- rzekła drżąc i ruszając przodem kilka kroków. Po czym zatrzymała się i spojrzała za siebie.
Kathil kiwnęła krótko głową i ruszyła za dziewczyną:
- Jesteś cała? Nic Ci nie zrobił? Jak Ci na imię? - obserwując okolicę.
- Chyba nic… nie zdążył. Jestem Gerta Hartlean. A ty pani?- zapytała idąc szybko i rozglądając się dookoła. Kathil zaś nie dostrzegała zagrożenia. Co prawda trupa najemnika już znaleźli bandyci, którzy przed chwilą łupili poprzedniego nieboszczyka, ale nie zainteresowali się dwójką dziewczyn oddalających się od miejsca zbrodni. Tylko zabrali za okradanie owego nieboszczyka.
- Jestem Kathil. - mruknęła bardka przedstawiając się z imienia. - To mój pierwszy pobyt tutaj. Zawsze tu tak jest?
- Ostatnio… tak… Przez parę ostatnich lat z każdym miesiącem coraz gorzej.- westchnęła dziewczyna starając otrzepać swoje pośladki z błota.
- Nie ma tutaj właściciela ziemi? Żadnego rządzącego? Straży? - dziwowała się Kathil - Trupy na ulicach? Jak wy tutaj wytrzymujecie?
- Teraz.. chyba rządzi Grecko… o ile go nie zabili. Rządzący zmieniają się co jakiś czas, w zależności od tego, który z braci zdobywa przewagę. Grecko utrzymuje się już kilka miesięcy i próbuje wprowadzić jakąś dyscyplinę… ale nie idzie mu za dobrze. Grecko płynie z prądem… tak twierdzi mój ojciec… ale w końcu go ukatrupią.- stwierdziła cicho dziewczyna.
- Ten Grecko to kto? Najemnik jak ta cała reszta tutaj? - Kathil podążała za Gertą obserwując uliczki i starając się zapamiętywać drogę.
- Tak. Pierwotnie najemnik na służbie… barona Archibalda Vilgitza, ale potem zaczął zmieniać pracodawców jak prostytutka bieliznę.- mruknęła Gerta.- Nieoficjalny burmistrz… pobiera podatki za ochronę i trzyma najemników za pyski… jak tatko mówił, dopóki biją się między sobą Grecko daje im spokój.
- A jak zakonnicy? Jacyś tu jeszcze są? Powinni mieć pełne ręce roboty.. - Kathil wyciskała informacje powolutku.
- Nie ma żadnych zakonników.- wzruszyła ramionami Gerta.
-Wygnani? Czy wybici?
- Nigdy żadnych nie było… mieli być kiedyś, jakiś klasztor na wzgórzu. Ale nie został skończony. - wyjaśniła Greta, gdy dochodziły do niedużego sklepiku o solidnych drzwiach.
- A mieszkańcy miasta jak się trzymają? Ktoś ich reprezentuje? Dba o ich interesy?
- Nikt… każdy działa na własną rękę, bo Grecko przymyka oczy na śmiertelne wypadki wśród takich reprezentantów. Wszyscy liczą, że Archibald w końcu zabije Bertolda, albo na odwrót i w końcu… zapanuje spokój.- rzekła cicho Greta i otworzyła drzwi mówiąc.- jestem już ojcze.
- Gdzie się tyle włóczyłaś… Mamy klienta!- sarkastyczny, gniewny głos. Kathil rozejrzała się po zawartości sklepu. Kapelusze… więc tym się zajmował jej ojciec? Była blisko ze swymi podejrzeniami.
- Mój przyjacielu… nie wypada krzyczeć na młodą damę. Zwłaszcza tak śliczną.- aksamitny męski ton głosu należał do klienta. Półelfa.

Łucznika o gładkim licu i zwinnym języku. Zauważył on i Kathil.- Gratuluję dwóch tak olśniewających córek, maestro Kurt.
- Ta druga to…- stary mężczyzna przyglądał się podejrzliwie wchodzącej Wesalt. Ostre rysy i kręcone jasne włosy świadczyły o tym, że Gerta odziedziczyła urodę po matce.

Wyraźnie oceniał strój Kathil i na jego podstawie szacował zawartość sakiewki.
- Miałam… wypadek…- rzekła cicho Gerta i ruszyła do stolika z kapeluszami.- Jakie pan sobie upodobał?
- Za drogie najwyraźniej… szukam czegoś urokliwego, ale nie bardzo chcę potem głodować.- wyjaśnił półelf zerkając to na Wesalt, to na pupę Grety.
- Miło było Cię poznać, Greto i twego ojca. Na mnie już czas. Powodzenia. - Kathil również zmierzyła półelfa bacznym spojrzeniem. Nie chciała dać mu zapamiętać za wielu szczegółów swojej osoby. Wolała odwrócić się na pięcie i wyjść, zanim półelfi amant rozpocznie jakiekolwiek pytania. Dyskretnie, niby poprawiając włosy, przyłożyła palec do ust spoglądając na Gretę i otworzyła drzwi do sklepiku.
Na szczęście półelf był zbyt zajęty zakupami, by podążyć za Wesalt, więc dziewczyna spokojnie oddaliła się sklepiku i… znów znalazła się na ulicy potencjalnie wrogiego miasta.


Postanowiła wykorzystać jeszcze czas przed wieczorem i znaleźć siedzibę Grecko, choćby i zorientować się gdzie ona leży.
Właściwym więc wyborem wydawał się ratusz. I rzeczywiście, na głównym rynku była siedziba władz miejskich. Całkowicie zdemolowany budynek okupowali jacyś najemnicy.
I tu… były straże przy wejściach.
Kathil stanęła w jednym z zaułków, próbując wtopić się w otoczenie. Chciała poobserwować ratusz i strażników. Zmiany warty? Ilość ludzi? Może nawet kogoś, kto by wyglądał na szefa tego burdelu. Miała coraz mniej złudzeń i zdawała sobie w pełni sprawę, że obecna wyprawa… jest skazana na …. fiasko. Posprzątanie tego miejsca nie będzie szybką robótką. Zdecydowała się zatem wycisnąć z tej wizyty ile się da. Chociaż najchętniej wycisnęłaby ile się da z obu braci.
Musiała się przyczaić i czekać w cieniu dość długo. Co gorsza … zaczął sączyć się deszczyk z chmur. Nieciekawa sytuacją, ale cierpliwość w końcu się opłaciła.
W otoczeniu ochroniarzy, wyszedł wyjątkowo paskudny półork w srebrzystej i pokrytej kolcami zbroi płytowej.

Jego świńska twarz była zaczerwieniona od wina, ale szedł prosto. Zużyta tarcza świadczyła o tym, że w niejednym boju przelewał krew. Miał liczną obstawę… więc to musiał być osławiony Grecko.
- Yyyyyh - mruknęła w duchu Kathil licząc obstawę półorka - jeszcze tego brakowało.
Obserwowała kierunek, w którym cała banda kierowała się. Rzuciła też okiem co działo się w okolicach ratusza po ich wyjściu. Ciekawa była czy dyscyplina ulega poluzowaniu.
Grecko zaszedł niedaleko. Do pobliskiej oberży na obiad. Dyscyplina w jego norze zaś nie uległa zmianie. Strażnicy, znudzeni co prawda i gadając ze sobą, trwali jednak na posterunkach mimo deszczu.
Kathil oderwała się od miejsca, w którym czatowała. Narzuciła kaptur na twarz i ruszyła do oberży. Chciała nierzucając się w oczy podsłuchać o czym gada Grecko ze swoimi towarzyszami. Jedzenie i napitek zawsze rozwiązywały języki.
Niestety na miejscu okazało się, że Grecko je w oddzielnej sali do której nikt nie ma wstępu i karczmarz zaproponował Wesalt posiłek w innej części sali.
Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, usiadła, tak by za jej plecami nie można było się zakraść i zamówiła kufelek piwa i niewielki posiłek. Obserwowała obecnych w oberży, udając, że pilnuje jedynie własnego interesu.
I było to nudne zajęcie… i żmudne. Część gości stanowili mieszkańcy miasta i chłopi z pobliskich wiosek. Ci odzywali się do siebie rzadko i bardzo cicho. Najemnicy i bandyci zaś zaczepiali służki, klęli, chwalili się kogo i gdzie zabili oraz… ile to kobiet i jakich zaciągnęli do łóżka. Ot… typowe gadki męskie, z których najbardziej wyróżniła się kłótnia o wyższości włóczni nad mieczem. I na odwrót. Spór dwóch adwersarzy robił się coraz gorętszy i głośniejszy.
Kathil pojadając posiłek z ciekawością obserwowała co z tego wyniknie. W końcu jest tu straż. Chciała zobaczyć ją w akcji.
Obaj w końcu zaczęli walczyć między sobą, włócznia kontra miecz. Obaj byli zapalczywi i podpici. Obaj zaczęli wymieniać ciosy, a gapie, i to zarówno mieszczanie, chłopi jak i strażnicy zaczęli im kibicować i obstawiać zakłady. Walka przybierała coraz krwawszy przebieg, po tym jak włócznik zdołał przeszyć bark miecznika, ale nikt… nawet strażnicy nie zamierzał interweniować. Greta miała rację, nikt się nie wtrącał w burdy najemników.
Kathil nie zamierzała interweniować. Chcą się pozabijać, ich sprawa. Dwóch mniej to pozbycia się później. Spokojnie dokończyła posiłek i zapłaciła. Ruszyła do wyjścia. Nie wiedziała jak długo półork planuje się posilać. Chciała sprawdzić jeszcze okolice rynku miasta i w końcu okolice samej oberży, w której zatrzymali się akrobaci. Na wszelki wypadek chciała mieć opracowaną drogę ucieczki.
Gdy rozglądała się po rynku, zauważyła kilka wąskich dróżek prowadzących w inne rejony miasta i zamkniętą na cztery spusty świątynię Lathandera. Widać nie było kapłanów mogących się nią zaopiekować zły znak. Co gorsza zauważyła półelfa z dwoma kumplami najwyraźniej czegoś szukającego… a może kogoś. Wesalt miała złe przeczucie, że wpadła temu półelfowi ze sklepu w oko.
Kathil szybko poszukała wyjścia na…. dachy. Chciała wspiąć się wyżej i przeczekać niechciane towarzystwo. Chciała się również przyjrzeć dwóm towarzyszom półelfa o zwodniczo uwodzicielskim głosie.
Wspinaczka po ścianie kamienicy okazała się bardzo trudna i ryzykowna. Wszak padało. Ściany były mokre i śliskie i Wesalt z trudem udało się wspiąć na dach budynku.
Stamtąd jednak mogła podejrzeć półelfa i dwójkę jego towarzyszy.
Ciemnoskórego mężczyznę o jasnych włosach wyglądającego na druida.

Najwyższego z nich i dobrze zbudowanego mężczyznę, oraz niziołczycę z jakiegoś mnisiego klasztoru uzbrojoną w sai.


Dość nietypowy trójkącik nawet jak na to miasto. Towarzyszył im jeszcze sporej wielkości dziwny czarny wilk o potężnych kłach.
Kathil zdyszana, oddychała głęboko by wyrównać oddech po wspinaczce. Przyczajona obserwowała zachowanie całej czwórki. Wilk martwił ją najbardziej - mógł wszak ją wywęszyć pomimo padającego deszczu.
Przez chwilę oceniała swoje szanse przeciwko tej grupce, ale w pojedynkę nie zamierzała wystawiać się ani ryzykować. Poobserwowała zbieraninę jeszcze chwilkę ciekawa co poczną i w którym kierunku się udadzą.
Kłócili się przez chwilę cicho między sobą, aż wilk wskazał im kierunek po dłuższym kluczeniu tam i z powrotem. Na szczęście dla Kathil tym kierunkiem była karczma z której wyszła niedawno. Uff… przemoczona i zziębnięta była już bezpieczna w miarę. Patrzyła jak oni się oddalają.
Wciąż przyczajona, bardka ruszyła po dachu, szukając bezpiecznego zejścia. Gdy znalazła obniżający się dach, zjechała po nim w dól, by w końcu zeskoczyć na ziemię.
Co jakiś czas oglądała się przez ramię, sprawdzając, czy nikt jej nie śledzi. Pokluczyła również dla zmylenia śladów aż w końcu udała się w okolice karczmy. Na miejscu obeszła karczmę wokół zapamiętując mapę jej okolic, wysokość muru, najbliższych domów i ich wysokość. Na podwórcu karczmy sprawdziła ile wyjść jest dostępnych i odnalazła trupę akrobatów. Sprawdziła umieszczenie kwater i zaplanowała wyjście….awaryjne.
Wysuszyła się i odpoczęła nieco. Z kwaśną miną napisała i wysłała wiadomość do Yorrdacha. W zasadzie nie widziała za bardzo powodu, dla którego najemnicy mieli się chować w lasku. Mogli być bliżej, pod ręką w razie nagłej potrzeby. Szczególnie gdy ta potrzeba składa się z półelfa, druida, niziołczycy i wilka. W końcu zaczęła przygotowywać się do występu, po którym miała spotkać się z Loganem i Ortusem.
 

Ostatnio edytowane przez corax : 09-12-2015 o 12:03.
corax jest offline