Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2015, 12:17   #29
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ciemność otulała już całe Bragstone. Nawet grasujący na ulicach miasta najemnicy uznali, że czas znaleźć sobie schronienie. Kathil przemierzała więc ciche i puste uliczki, czując się nieco nieswojo. Miasto wydawało się wymarłe, ale przecież takim nie było.
Dlatego teraz właśnie… wśród tych panujących ciemności poruszała się ze zdwojoną czujnością. Nagle… stukot kopyt końskich, przerwał tą ciszę przecinając ją niczym miecz. Powolny i miarowy stukot… gdzieś w pobliżu.
Kathil uskoczyła w głębszy cień i naciągnęła mocniej kaptur na twarz. Zaczęła cichutko nucić zaklęcie niewidzialności. Odruchowo rozejrzała się też za drogą ucieczki.
“Kto o tej porze wybiera się na przejażdżkę konną?” pomyślała zaskoczona. “I czego albo kogo szuka o tej porze?”. Bardka odczekała chwilkę, by móc z ukrycia przyjrzeć się jeźdźcowi.
Koń okryty czarnym kropierzem. Zbroja czarnym aksamitem. Rycerz przemierzający miasto w środku nocy powoli zbliżał się do bram miejskich. Milczący i obliczu okrytym kolczym kapturem wydawał się być upiorem wyjętym z opowieści o duchach. Nic też dziwnego że “strażnicy” przy bramie nie próbowali go powstrzymać. Ba, nawet go nie zaczepiali.
Kathil przełknęła strach, który schwycił ją nagle na ten widok. W szaleńczej desperacji postanowiła jednak ruszyć za jeźdźcem. Chciała tylko sprawdzić w jakim kierunku udaje się ten demoniczny rycerz. Przy odrobinie szczęścia będzie mogła wysłać za nim swoich elfich tropicieli. Na razie jednak skoncentrowała się na śledzeniu tajemniczego rycerza.
Przemknęła niczym duch, licząc pod nosem okazje w których skorzystała z magicznych pieśni… Kolejnej niewidzialności przywołać tej nocy już by nie mogła niestety. To był ostatni raz. Rycerz dość długo posuwał się powoli w kierunku zamku należącego do ojca Ortusa.
Co jakiś czas się zatrzymywał. Nagle stanął w miejscu i obrócił się mówiąc nieco dudniącym echem głosem.- Wiem, że się gdzieś ty kryjesz przed moimi oczami. Nie czuję zła od ciebie, nie jesteś nieumarłym bytem… ale mój sygnet twierdzi że promieniujesz magią.
Kathil o mało się nie potknęła, gdy rycerz przemówił. Powoli pomachała do niego, nie czyniąc jednak gwałtownych ruchów. Chciała przekonać się czy ją widzi czy jedynie próbuje blefować. Wydawało się, że jednak jej samej nie widzi. Postanowiła schować się za plecami rycerza w gęstwinie krzewów i drzew. W razie ataku dałyby jej choć cząstkową osłonę, a być może i szansę na uniknięcie … nie wiadomo jakiego ataku?
- Więc… jak długo zamierzasz ukrywać? Azaliż masz złe zamiary?- rzekł cichy acz dudniący głos spod kaptura.- Jesteś naiwną duszyczką wynajętą przez magów z gospody. Wiedz, że twe życie możesz lepiej spożytkować, niż ginąć z mej ręki.
-Czemu magowie mieliby mnie na Ciebie nasyłać? - spytała bardka z ukrycia przesuwając się nieco by odsunąć się ciut od miejsca, z którego przed chwilą dobiegał jej głos
- Bo cuchną złem na odległość? Nie muszą mieć innego powodu.- odparł rycerz.- A jaki jest twój?
- Mój powód na co? Nie nasłałam nikogo na Ciebie - Kathil zamrugała zdając sobie sprawę z kulawego stylu rozmowy. Zdecydowanie rozmowy z demonami, upiorami czy czymkolwiek był jeździec, nie były jej forte. - Czemu podążasz w stronę zamku Vilgitzów? - dodała z nutką bezczelności w tonie.
- To tam… jest jakiś zamek? Ciekawe…- odparł rycerz. Przez chwilę milczał, nim rzekł.- Moje ścieżki nie są tymi, którymi ty kroczysz. Moje powody… podążam za wizjami.
-A jednak nasze ścieżki się przecinają… - skomentowała Kathil, odsuwając od siebie myśl, że w gruncie rzeczy to ona sama wpakowała się rycerzowi w drogę - Wizjami? A co widzisz zamiast zamku?
- To nie jest takie proste… zresztą, co ciebie obchodzi ów zamek?- odparł pytaniem czarny rycerz. -I zawsze tak rozmawiasz kryjąc się?
- Obchodzi mnie wiele spraw, które dzieją się w okolicy. Myślę, że jesteśmy kwita: Ty kryjesz się w mroku kaptura, ja w cieniach. - dodała z lekkim uśmiechem w głosie. - Pokażesz mi swą twarz? Ja wyjdę z ukrycia.
- To nie jest dobry pomysł.- w głosie rycerza słychać było nutki paniki.- Zresztą jaką mam gwarancję, że rzeczywiście to zrobisz?
- Moje słowo honoru - stwierdziła dumnie Kathil.
- Acha… ale… tylko potem nie uciekaj z krzykiem jak wiejska dziewucha.- odparł rycerz.
- Takiś groźny? - mruknęła dziewczyna - Ty pierwszy - powoli zrobiła kilka kroków bliżej brzegu zarośli, wpatrując się w rycerza.
Rycerz z wyraźnym wahaniem zsunął kaptur z głowy odsłaniając subtelne kobiece rysy twarzy… całkowicie zniekształcone przez diabelskie dziedzictwo. Wojowniczka okazała się być diablęciem z urodzenia, z całym bagażem takiego rodowodu. Duże rogi, czerwona skóra i łuski na nosie i policzkach.
Kathil cieszyła się, że wciąż siedzi zasłonięta krzakami. Zaskoczenie spowodowało, że aż otworzyła buzię i wpatrywała się w jeźdźca… wojowniczkę w szoku. Zamrugała gwałtownie i mocno się uszczypnęła, by wyrwać się z tego stanu.
-Noo… - odchrząknęła - tego… nie uciekłam - chociaż głos wcale nie chciał brzmieć specjalnie pewnie. - To …. wychodzę…. - zaszurała mocno krzakami i wyszła z nieco innej strony. Stanęła wciąż przyglądając się diabelstwu z dziwną fascynacją. “Yorrdach umrze z zazdrości” było główną myślą jaka kołatała się w jej głowie.
- No, no… Zwykle wysyłają za mną mniej zgrabniutkie ogony. Więc… złodziejko, co cię tak zaciekawiło, że za mną podążyłaś tej nocy?- zapytała kobieta walcząc z wyraźną ochotą by zakryć głowę kapturem.- Owszem… może pilnujesz zamku dla tego drania Grecko, albo któregoś z tych wielmożów, ale wszak nie mogłaś wiedzieć że moim celem jest zamek. Po prawdzie ja też nie wiedziałam, zresztą.. być może to niego nie dotrę. Nie jestem tutejsza… i ich konflikty mało mnie obchodzą. Już dawno się nauczyłam, że nie rozwiążę każdego problemu tego świata.
- Jeśli wolisz, załóż kaptur - mruknęła Kathil - i nie jestem złodziejką. - założyła ręce na piersiach. - Nie jestem w komitywie z żadnym z nich. Zamek interesuje mnie bo … bo pomagam komuś zaprowadzić tutaj sprawiedliwość i porządek.
- Prawo i porządek. Szlachetny cel.- uśmiechnęła diabliczka i szybko założyła kaptur na głowę. Jej głos od razu zrobił się bardziej dudniący.- I wybacz że uraziłam ciebie pani, po prostu… zazwyczaj jeśli ktoś siedzi mi na ogonie, to zwykle łotrzyk jakowyś.
- Cóż… obie chyba powinnyśmy odsunąć od siebie typowe założenia. - prychnęła lekko Kathil - To co to za wizje związane z tamtym miejscem wiodą Cię w kierunku zamku?- Kathil postąpiła parę kroków w stronę kobiety - I jak Ci na imię? Ja …. ja… jestem Kathil. - skinęła krótko głową z wahaniem podając swe imię w geście zaufania.
- Leonora mi dano na imię. Czy jest prawdziwe… moja matka nie raczyła zostawić odpowiedniej notki. I nie wiem czy jadę do zamku, równie dobrze mogę skręcić za kolejnymi drzewami.- szczęk zbroi oznajmij wzruszenie jej ramion.- Z woli Kelemvora zwracam śmierci, tych którzy utknęli na tym świecie po zgonie, w takiej lub innej formie.
- Ah - Kathil stropiła się - a nie masz żadnych wizji związanych z Bragstone?
- Na szczęście temu miasto oszczędzono plagi nieumarłych.- odparła kobieta i zaśmiała się dudniąco.- Doprawdy… świat się nie kończy na Bragstone i jego problemach.
- Mój obecny świat, owszem. - westchnęła Kathil. - A skoro wjechałaś w nie i Ty, Leonoro, znaczy, że ….. Cholerny Talis - Kathil z irytacją kopnęła czubkiem buta ziemię. Zmierzyła diablę spojrzeniem - Co byś powiedziała na propozycję współpracy? - bez pardonu i bez ostrzeżenia wyłożyła pytanie.
- Współpracy?- zdziwiła się Leonora i znów zaśmiała cicho.- Na jakich zasadach i jakiej współpracy?
- Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mi. Pomożesz mi zaprowadzić tutaj ład i pomóc… pewnemu mężczyźnie wprowadzić prawo i pomóc mieszkańcom regionu. A w zamian, ja pomogę Tobie w ...odzyskaniu dla Kelemvora następnych dusz.
- To dość… ciekawe postawienie sprawy, ale dotąd nie potrzebowałam pomocy w niszczeniu nieumarłych.- odparła kobieta i zamilkła na chwilę.- Z drugiej strony jeeednaaak… nie odmówię pomocy, jeśli sprawa jest prawa i służy dobru innych. Natomiast nie potrzebuję zapłaty za swą pomoc. Zresztą… nie wiem niby czy mogłabyś zapłacić.
- Hmmm… to dość nietypowe, pomagać bez oczekiwania zapłaty. Jesteś pewna? - upewniła się Kathil.
- Czynienie dobra jest zapłatą samą w sobie.- odparła Leonora.- Poza tym… nieumarli mają w grobach czasami różne kosztowności, więc… zwykle na jedzenie wystarcza. Nie potrzebuję wiele.
- A zatem dobrze. - bardka kiwnęła głową - chcesz omówić kwestię teraz czy wolisz...wykonać swą powinność najpierw?
-Jest późna noc.- podjechała bliżej Kathil wyciągając dłoń ku bardce.- Nie zostawię młodej damy samej w głuszy.
Kathil wyciągnęła swoją i wskoczyła przy pomocy Leonory na konia. Usadowiła się i z niejaką rezerwą objęła diablę rękoma by nie spaść.
- Hmm… kto by pomyślał… - zaczęła a potem ugryzła się w język.
Pod dłońmi czuła zimny metal zbroi, acz… coś energicznie ocierało się o jej lewe udo coś długiego i giętkiego. Żywego.
- Pomyślał o czym?- spytała Leonora dla podtrzymania rozmowy i ruszyła konno w las nieco przyspieszając tempa.
- Że wsiądę na konia z diablęciem w środku ciemnej nocy w środku nigdziebądź - mruknęła Kathil spoglądając na to, co ocierało się o jej udo.
Długi, twardy… czerwony ogon pokryty zaskakująco miękką łuską.
- Ja też nie myślałam o tym, że tej nocy porwę jakąś pannicę.- zaśmiała się cicho Leonora jadąc nieco szybciej. Co jakiś czas zatrzymywała się, by rozejrzeć się. Po czym ruszała dalej.
Kathil z ciekawością małej dziewczynki dotknęła ogona, najpierw czubkiem palca a potem przesunęła po nim dłonią. Gwałtownie ją cofnęła.
- Hmm…
- To prywatny ogonek.- odparła Leonora cicho.- Bardzo wrażliwy na dotyk, wybacz… niestety nie bardzo mam co z nim zrobić, gdy siedzę na koniu.
- Wygląda jakby żył własnym życiem - spojrzała z przekąsem na ogon ocierający się o jej nogę. Objęła ponownie Leonorę drugą ręką i zaczęła rozglądać się po okolicy. - Czego szukamy….szzz?
- Przepraszam… nie przywykłam do pasażerów na Bullticusie. I bliskości… w ogóle.- mruknęła zawstydzona kobieta, a jej ogon paradoksalnie zaczął wić się bardziej nerwowo.- Szukamy zła. Gdzieś w okolicy, musi być jego źródło.
- A jak je wyczuwasz? Pierścieniem?
- Pierścień wykrywa magię. Zło w sercach i istotach wyczuwam… dzięki łasce Kelemvora.- rzekła zbliżając się do cmentarza.- Czasem to zło zasiane przez nieszczęścia, czasem przez złe wybory. Tu… musisz poczekać.
- Dobrze - Kathil zeskoczył z konia - Jeśli będziesz potrzebować ratunku, krzycz. - mrugnęła wesoło do Leonory. Rozejrzała się po okolicy by znaleźć miejsce do ukrycia. Nie chciała zostać na środku bez żadnej osłony.
- Wolałabym żebyś została na Bullticusie. On by o ciebie zadbał.- rzekła Leonora zsiadając i odpinając przyczepiony do siodła dwuręczny miecz. Wysunęła go z pochwy i wykonała kilka szerokich zamachów.- Prawda Bullticus?
Koń zarżał w odpowiedzi.
Kathil niemalże oczekiwała, że koń również przemówi, ale bez szemrania wspięła się na niego ponownie.
-Trochę …. dziwne uczucie… siedzieć na koniu w środku pustkowia. - poklepała konia po szyi. - Ale skoro Bullticus się zgodził, to zostanę. Uważaj na siebie.
- Taki mam…- nie zdążyła odpowiedzieć, bo jakiś ludzki i nieludzki zarazem ryk rozniósł się po cmentarzu. Z pomiędzy grobów wyłoniła się sylwetka w zbroi…Szkielet uzbrojony w halabardę, acz był trochę dziwny. Kreacje Yorrdacha nigdy nie były tak ożywione, energicznie i szybkie. Nigdy też nie świeciły na niebiesko.
Kathil odruchowo sięgnęła po łuk, by nałożyć cięciwę i zakotwiczyć strzałę. Napięła mięśnie pleców, wycelowała i zwolniła cięciwę, wypuszczając strzałę z łuku. Liczyła przede wszystkim na odwrócenie uwagi nieumarłego i zapewnienie Leonorze szybszego zwycięstwa. Choć jakoś o tę kwestię, bardka się nie martwiła.
Płonąca strzała uderzyła w korpus nieumarłego, ale go nie spowolniła… ani nie rozproszyła uwagi. Szkielet wrzeszcząc coś o zemście, zdrajcach, krwi… nadal pędził na rycerkę wymachując halabardą. Pierwszy atak Leonora wzięła na ostrze. Odbiła je wykorzystując impet swego ciała i z zamachu cięła upiornego wojownika w tors. Ostrze jej miecza przecięło zbroję i zagłębiło się w jego korpus. Ale taki cios… jedynie odrzucił do tyłu lekkiego nieumarłego. Nie zabił, jakby to się stało w przypadku żywej.
- Twardy z ciebie skurczybyk, co?- rzekła głośno Leonora nie zwracając uwagi na akt, że kaptur zsunął się z jej głowy.
Kathil z zainteresowaniem obserwowała Leonorę w starciu. Widać było po niej, że walka jest jej żywiołem. Nadal celowała czekając na dogodną okazję by chociaż spróbować jeszcze raz odwrócić uwagę ożywieńca. Miała jednak wrażenie, że jej wysiłki są sztuką dla sztuki. Prędziej przydałyby się tu umiejętności Yorrdacha niż jej. Rozejrzała się jednak po okolicy, szczególnie ciekawa miejsca, z którego upiór pojawił się. Może tam znajdzie jakieś wskazówki na pozbycie się go?
- Bullticus, podjedźmy tam - wskazała dłonią kierunek szepcząc koniowi do ucha.
Koń… o dziwo ruszył w tamtym kierunku posłuszny jej słowom. A sama Leonora najwyraźniej trafiła na godnego siebie przeciwnika. Bo szkielet okazał się niezwykle twardym i zaciekłym przeciwnikiem. Szybko wymieniali ciosy. Choć halabarda była powolnym orężem i zwinna rycerka unikała większości jej uderzeń, to jednego ciosu nie zdołała i ciężkie ostrze wbiło się w jej bok. Nie pohamowało to jednak furii Leonory, która wyprowadziła silne uderzenie w czerep nieumarłego strącając mu hełm. Potwór cały czas bełkotał coś o zdradzie, zemście… ale trudno było dotrzeć sens jego słów. Był obłąkany nienawiścią. A grób z którego wyszedł… nieumarły był dziwny. Obsypany kręgiem soli… nagrobek był wyraźny w świetle płonącego grotu strzały nałożonej na łuk Wesalt. “Pathraus Gerstwin, żył jak rycerz, umarł jak bohater.”... Pathraus… Pathraus… znała to imię!
Kathil w zamyśleniu zeskoczyła z konia i poklepała go po szyi:
-Bullticus, poczekaj bo imię jest znajome. To…. kapitan straży matki mego męża. - wyszeptała Kathil z żalem.
- Pathrausie… - krzyknęła licząc sama nie wiedząc na co. Nie zwykła napotykać upiory. - Pathrausie… Ortus żyje! Bullticusie, o co chodzi z tym kręgiem? - spojrzała na konia z namysłem - Ma go zatrzymać?
Koń jednak nic nie odpowiedział zerkając na swą panią. Bo też co mógł powiedzieć. Także okrzyki Kathil nie zrobiły wrażenia na nieumarłym. Pogrążony w ślepej nienawiści atakował Leonorę. A ona sparowała kilka ataków mieczem, czając się i… nagle wyprowadziła uderzenie podczas którego ostrze jej miecza rozbłysło ciepłym światłem. Ten cios przepołowił tułów truposza. Kości i zbroja rozsypały się na ziemię, a widmowa sylwetka obliczu przepełnionym wściekłością rozmyła się niczym dym z fajki.
- Leonoro - Kathil podbiegła do kobiety zatrzymując się tuż przed wojowniczką - wiem
kim on był. - spojrzała na diablę - Pokaż ranę…
- To nic takiego… bywało gorzej.- rzekła w odpowiedzi diabliczka zsuwając z siebie tkaninę po czym biorąc się za odpinanie napierśnika.- Kim był za życia, bo teraz… stał się upiorem jakiegoś rodzaju, przepełnionym żalem i nienawiścią. Czystą wściekłością zamkniętą w skorupie szkieletu.
Bardka pomogła Leonorze ściągnąć napierśnik.
- Mam coś na rany, chcesz? - zaczęła sięgać po leczniczy napój. - Był strażnikiem na
służbie matki mego męża. - mruknęła zaglądając pod szaty Leonory i oceniając ranę - Zapewne zabity przez Archibalda i Bertolda albo też na ich zlecenie. Wszystko jedno. Liczyłam, że znajdę go jeszcze wśród żywych. - dodała zmartwionym tonem. - Czemu wokół grobu ma rozsypaną sól?
- Doceniam… twoją troskę, ale mam swoje sztuczki. Takie eliksiry są zbyt cenne by marnować je niepotrzebnie. - rozpięła z boku koszulkę kolczą, podwinęła ją wraz z koszulą, odsłaniając swój lewy bok i całkiem kształtną lewą pierś. Skórę miała czerwoną, ale bez łusek.- Możesz mi natomiast podtrzymać odzienie, gdy będę się leczyła.
- Nie znam się na diabelstwach, nie wiem jak się leczycie - tłumaczyła się Kathil posłusznie przytrzymując warstwy ubioru Leonory. Zamilkła dając kobiecie czas na skoncentrowanie uwagi na leczeniu. Przyglądała się za to jej twarzy.
- Jako potomkowie succubusów i incubusów leczymy się poprzez gorący, namiętny seks.- rzekła Leonora szybko starając się zachować kamienne oblicze.
Oburzona minka Kathil mówiła sama za siebie:
- Żarty sobie ze mnie stroisz? - ofuknęła diablicę.
- Tak… wybacz.- wybuchła śmiechem Leonora przykładając dłoń do rany i pod tym dotykiem jej rana zaczęła się zasklepiać.- Po prostu… widzisz rogi i wyobrażasz sobie nie wiadomo co. A my jesteśmy jak wszyscy inni, jemy, śpimy… mamy takie same potrzeby i słabości. To co potrafię nie jest umiejętnością mej rasy. To wszystko dary Kelemvora. To co mówiłaś o tej soli?
- Gdy widzę rogi, myślę tylko jedno. - docięła jej Kathil wystawiając język z niewinną minką - Że mam przed sobą rogacza. Niezależnie od rasy i płci. - dodała.
- Jego grób jest otoczony solą, cały krąg. - spoważniała - Co to znaczy?
- Że próbowano dopilnować by został w grobie. Może to jego niepierwsza ucieczka… z jego zbroi nic już nie zostało.- mruknęła zerkając na kupkę kości i dodała.- Obawiam się, że raczej nie ma co liczyć na rogacza. Rzadko mam… kontakty tego typu, nie mówiąc już o stałym partnerze czy partnerce. Nie ma kto mi doprawiać rogów.
Delikatnie wysunęła z palców Kathil swoje ubranie i kolczugę. Wepchnęła tkaninę w spodnie i zaczęła wiązać zapięcia kolczugi.- Możesz… wiesz pomóc poprzeć wrzucenie jego kości z powrotem do grobu.
- Dobrze… - Kathil ruszyła do grobu z kośćmi - A dużo jest diabelstw jak Ty?
- W Sembii ? Nie spotkałam drugiego… ale są krainy gdzie jest ich więcej. Ponoć przy twierdzy Zhentil na przykład. Albo w Neverwinter czy Mulhorandzie. Tak słyszałam.- rzekła Leonora zakładając napierśnik.- W Sembii pewnie też trochę jest, może w Odrulinie… ale niełatwo mi trafić na podobnego mnie bękarta.
- Musi być Ci ciężko… - Kathil wróciła po kolejną porcję kości - Wizje przyciągnęły Cię do Sembii? Czy to był Twój wybór? - dodała obojętnym tonem, jakby zupełnie jej to nie obchodziło. Obchodziło jak najbardziej, ale nie chciała tego dać po sobie poznać.
- W zasadzie to… po prostu jadę do siebie od czasu do czasu czując impuls, by udać się w jakieś miejsce.- rzekła rycerka zakładając sukno na zbroję i ruszając z kośćmi w kierunku Wesalt.- I po prostu tam jadę. Podróżuję cały czas. Z takim wyglądem… ciężko zapuścić korzenie.
- Może łatwiej by było w większych miastach? Bo na wsi… to faktycznie może być trudno. To chyba wszystko? - Kathil upewniła się, czy żadne pozostałości nie zostały na trawie. - I co teraz? Zamykasz grób i już? - bardka nie bardzo wiedziała co zrobić ze sobą. Sytuacja była mocno … nietypowa jak dla niej.
- Jeszcze… modlitwa do Władcy Umarłych.- rzekła rycerka opierając dłonie i z wysiłkiem widocznym na obliczu przesuwała płytę zapierając się stopami o ziemię. Była bardzo silna. Kathil przyglądając się jej czuła się w tej chwili, jak… kruszynka.
Po zamknięciu grobu, diabliczka zaczęła się cicho modlić do swego bóstwa, na moment zapominając o bardce.
Kathil uszanowała chwilę, w skupieniu prosząc o spokój dla Pathrausa. Westchnęła cicho.
Szkoda jej go było mimo, że wcale go nie znała. Ale skoro zamienił się w upiora po śmierci, wiele krzywd widział i doświadczył. Tym większą złość poczuła na myśl o wujach.
-To wszystko.- rzekła po chwili Leonora i gestem dłoni przywołała swego wierzchowca.- Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na pieszczotę gorącej kąpieli w cebrzyku. Należy mi się.
- Po pobycie w Bragstone nie wiem czy pomoże jedna kąpiel - mruknęła Kathil - ale tak, czas wracać. - poczekała aż wojowniczka dosiądzie konia i wskoczyła za nią. - Pojedziesz ze mną jutro wieczorem na spotkanie? - spytała po chwili ciszy.
- Zobaczymy… wieczorem. - mruknęła rycerka przez ramię i przyspieszyła jazdę. Jej ogon owinął się w pasie wokół bardki przyciągając ją do siebie. A Bullticus pędził coraz szybciej.
- Dobrze - Kathil czując owijający się ogon zachichotała w plecy Leonory - To prywatna talia … - objęła rycerkę mocniej i oparła policzkiem o jej plecy pozwalając sobie na przymknięcie oczu.
Przez chwilę jechały bardzo szybko niesione potężną siłą Bullticusa, dopiero gdy zbliżać zaczęły się do bramy, Leonora zwolniła i naciągnęła kaptur kolczy na głowę.- Nie wiem gdzie mam cię zostawić w mieście. Ja sama mieszkam w tamtejszym zajeździe o nazwie “Pijany Kapłon.”
- Wiem… - mruknęła Kathil - możesz mnie tam też zostawić - uśmiechnęła się do
pleców diabliczki.
- Dobrze…- mruknęła głucho Leonora, a gdy przekraczały bramę, Kathil widziała jak strażnicy odsuwają się ze strachem i patrząc na “zdobycz” rycerza z zazdrością.
Ruszyły uliczkami miasta kierując się do bramy zajazdu. - A jakie właściwie masz plany? Co do tego Bragstone? Walka z przeważającymi siłami nie jest mądrym pomysłem… nawet w szlachetnej sprawie.
-Pozbyć się czynnika zapalnego, odbić zamek, a potem chlusnąć na miasto i
wypłukać wszystkich tych zbirów. To tak w teorii. W praktyce… najpierw się przygotować. Zebrać informacje. Potem w zależności od informacji… podjąć działania. Zebrać może lokalnych lojalnych ludzi, choć wątpię by ktoś taki się tu jeszcze ostał. Chcę się dowiedzieć co się dzieje z zamkiem i czemu bracia tam nie mieszkają. - mruczała cicho Kathil.
- Obawiam się, że dyskrecja nie jest moją mocną stroną. Za bardzo się rzucam w oczy.- mruknęła Leonora cicho, gdy stukała włócznią w bramy “Pijanego Kapłona”... widok diabliczki wystarczył, by strażnicy bez narzekań otworzyli bramy. Leonora wjechała na koniu i jej ogon powoli odwinął się z talii Wesalt.
- Myślałam raczej o Tobie jako ramieniu zbrojnym - szepnęła bardka zeskakując na ziemię. Poczekała aż Leonora zeskoczy z konia i stanęła na przeciw niej: - Dziękuję za dzisiejszą wyprawę. Była niezwykle … pouczająca. Ja jestem tam - wskazała na wóz Karriake.
- Jedna z artystek? Nie zauważyłam cie podczas występu. Aaaa… z pewnością zapamiętałabym twoją twarz.- rzekła skonfundowana rycerka.
- Wszystko chcesz wiedzieć na pierwszej randce? - zachichotała cicho Kathil - To ja śpiewałam balladę. - powiedziała zasłaniając usta dłonia i pochylając się do diabliczki. - Śpij dobrze.
- Nawzajem i… wybacz że nie zauważyłam, że to była randka. Ja… nie mam za bardzo doświadczenia w tych sprawach.- zaśmiała się w odpowiedzi cicho.




Kathil pokręciła głową z udawanym smutkiem i ruszyła do wozu machając rycerce na pożegnanie. Zastukała cicho do okna wozu i poczekała aż gnomka jej otworzy.
- Gdzieś się włóczyła… już zaczęłam wróżyć, gdzie się podziałaś- mruknęła Karriake otwierając drzwi.- Wyszło mi że w jakiejś trumnie śpisz.
- Ja śpię w trumnie a Ty siedzisz niewzruszona? - oburzony szept miał za zadanie odwrócić uwagę Karriake. - Zbierałam informację i kontakty… - dodała próbując udobruchać gnomkę. - Ale jestem strasznie zmęczona. Jak występ? Co z tą kobietą? - Kathil padła na podłogę wozu i wyciągnęła się. Po chwili skopała buty.
- Trumna to nie wcale takie dziwne łóżko… widziałam już bardziej pokręcony wystrój wnętrz. Wychodziło mi w kartach, że jesteś zdrowa i pod opieką paladyna. A to zawsze dobra karta.- rzekła gnomka zamykając drzwi.- Poza tym… martwienie się o ciebie, co by to dało ? Nie wiedziałam gdzie byłaś.
Aranja już wylegiwała się w leżaku, przyglądając się Kathil rozleniwionym spojrzeniem świadczącym o przeżytej niedawno ekstazie. A gnomka usiadła po zamknięciu drzwi na beczułce.- Tamta kobieta… cóż… cały wieczór wodziła za nos Calgiostro, sadystycznie udając, że jest nim zainteresowana. Biedakowi nie dało się wytłumaczyć faktu, że nim sobie pogrywa.
- Może rzuciła na niego jakiś urok. Wygląda na jędzę. - ziewnęła Kathil - Nie mówę o jej hmm umiejętnościach tylko charakterku. W dodatku zaborczą jędzę. - Kathil czuła, że jej oczy się same zamykają. - Czyli siedziała cały wieczór w karczmie? Dziwne miejsce na takie wczasy. Z kimś rozmawiała oprócz Calgiostro? I czy wiesz o czym gadali? Mógł jej coś wypaplać?
- Wiesz… to jędza z klasą. Taka pod której obcasem chcesz się znaleźć.- wzruszyła ramionami Karriake i machnęła ręką.- O Calgiostro się nie martw… jedynie co jej robił, to podlizywał się na wszelkie sposoby. Co do samej jędzy… nie… z nikim innym nie rozmawiała. Ale wolę już jej nie śledzić… boję się, że mnie wciągnie pod swój obcas i… mi się to spodoba. Już raz byłam pod obcasem. Niełatwo się spod niego wyrwać.
- Dobrze, dziękuję i za to. Muszę porozmawiać z Calgiostro czy byście do zamku nie ruszyli. Trupa akrobatów byłaby dobrą przykrywką do zebrania informacji. - mruczała Kathil z zamkniętymi oczami. - Chodźmy spać?
- Nie ma sprawy. Lubię szpiegować... to ciekawsze niż cyrk.- uśmiechnęła się Karriake.- I porozmawiajmy jutro. To ważne.


Ranek był głośny, jasny i przyszedł zdecydowanie za wcześnie. I w dość niewygodnym miejscu. Barłogu na podłodze ułożonym z kocy, w którym jedynym miękkim miejscem był sprężysty biust Karriake, do którego Kathil tuliła głowę.
- Mmmm dzień dobry… czemu tak głośno? - Kathil przeciągnęła się zaspana,
zasłaniając oczy przed wdzierającym się słońcem. - Oo… - zdziwiła się widząc swoją poduszkę. Wyszczerzyła się w uśmiechu - Nie było Ci niewygodnie?
- Nie bardzo… Aranja też się wierci… i kopie.- mruknęła gnomka przeciągając.- Wczoraj wspominałaś coś o jakimś wyjeździe artystów, tak?
-Mhm - Kathil usiadła i też rozciągała zdrętwiałe członki - a co? Mówiłaś, że masz coś ważnego do powiedzienia? - wymruczała ziewając.
- Ooo tak… Nie pojedziemy do tamtego zamku jako artyści… Nie ma takiej możliwości. To praktycznie zbójeckie gniazdo w tej chwili. Lepiej by było zatrudnić się nam w tutejszym zamtuzie. Natomiast można odwiedzić zamki okolicznych możnowładców: Archibalda i Bertolda… acz, przy tym drugim, też trzeba by było uważać.- wyłożyła swoje racje drapiąc się po gęstej skołtunionej czuprynie.- Eeeech… pomożesz rozczesać?
- A skąd Ty to wszystko wiesz? - spytała Kathil wciąż ziewając i machając dłonią po grzebień lub szczotkę. - Myślisz, że możnowładcy w ogóle będą chcieli pomóc? - przetarła oczy i pokręciła głową nieprzekonana - Może i tak. Może będą chcieli w końcu pokoju w okolicach. - zaczęła rozczesywać włosy gnomki zaczynając od końcówek.
- Archibald i Bertold Vilgitzowie walczą ze sobą i… przez ich pat, na zamku siedzi jakiś dryblas z przerostem ego.- odparła Karriake pomrukując niczym kot i prężąc się pod grzebieniem.
- Albo dryblaska…- Kathil metodycznie przeczesywała skołtunioną grzywę. - posadzona z resztą przez jednego z nich. Przejęła zamek i nie chce oddać. Inaczej po co mieliby atakować zamek. Ale objechać możnowładców można. Możemy się dowiedzieć nieco więcej niż tutaj. Tylko… - Kathil zatroskała się nagle o Leonorę. Jak ją wprowadzić niepostrzeżenie…
- Mam jeszcze jedną sprawę do załatwienia tutaj. Potem możemy ruszać. Chyba więcej nie dowiem się. - zaplotła włosy gnomki w dwa warkocze połączone na dole w jeden.
- Nie musimy się spieszyć. Miasto jest zabawne na swój sposób, a kucharz strasznie gadatliwy po kilku głębszych i dobrze poinformowany.- uśmiechnęła się szeroko Karriake zerkając za siebie.- W każdym mieście to oberżysta i jego podwładni wiedzą najwięcej. Nie wiem po co właściwie wypuszczałaś się na miasto. Tylko się… zmęczyłaś.- pieszczotliwie pogłaskała palcami udo czeszącej ją dziewczyny.
- Każda z nas ma swoje metody - przytuliła gnomkę na chwilkę i wstała - skoro taki poinformowany, może będzie wiedział coś na temat jędzy? - Kathil postanowiła szybko się oporządzić i ruszyć na poszukiwania elfa. - Ten kucharz ma do sprzedania jakieś mięso?
- Jakie tylko chcesz… nawet żywe. Sprzedał żywe kurczaki owej jędzy.- mruknęła Karriake biorąc się za ubieranie, poprzez rozbieranie się do rosołu. Aranji już nie było. Półelfka musiała być rannym ptaszkiem.
- Może do wróżenia? Mogła jednak z kimś gadać - palnęła Kathil - Gdzie Aranja?
- Pewnie ćwiczy…- golutka gnomka przypominała dość pulchniutką miniaturkę ludzkiej kobiety, o uroczych krągłościach i odrobinie egzotyki, zwłaszcza otulona płaszczem swych długich włosów. Koszula, bielizna.. ubierając się Karriake mówiła.- Aranja lubi wczesny ranek, lubi biegać i wspinać się samotnie. Nic jej nie będzie. Jest najlepszą zabójczynią z całej naszej czwórki.
- No dobrze…. gdzie znajdę tego kucharza? Nie mów mi, że w kuchni - uprzedziła odpowiedź Karriake widząc jej chochlikową minę - tylko gdzie ta kuchnia - uśmiechnęła się.
- Wino…- westchnęła Karriake zakładając sukienkę.- Musisz go rozmiękczyć wpierw winem. A co adresu, z głównej sali, małe drzwi pod schodami na piętro. Tam go znajdziesz.
- Ech nie mam czasu na picie od rana - mruknęła Kathil - Chodź, Ty go będziesz rozmiękczać albo utwardzać, nie wiem na co masz nastrój - Kathil pociągnęła Karriake za rękę - ja wezmę tylko kawałek suszonego mięsa. Dobrze? - zrobiła proszącą minkę.
- No nie wiem… może najpierw powinnaś rozmiękczyć mnie?- zapytała gnomka wystawiając język. Uśmiechnęła się bezczelnie dodając.- Wzbudzasz moją ciekawość Kathil, a to… oznacza, że kusi mnie to… zbadania paru aspektów.
Zaśmiała się głośno zawstydzona własnymi słowami.
Kathil pochyliła się i cmoknęła Karriake w policzek:
- Nie trzeba Cię rozmiękczać, już jesteś dość mięciutka. Wiem, sprawdziłam tej nocy.
- Bzdura… niczego jeszcze nie sprawdziłaś.- mruknęła gnomka przymykając oczy podczas całusa.- O co chcesz go wypytać?
-Kucharza? O tego co na zamku siedzi. Czy widział, słyszał albo wie kto to. - Kathil wyskoczyła z wozu - I żeby dał kawałek mięcha. Dobrze uwędzonego i pachnącego.
- Nie jestem pewna czy długo dam się wykorzystywać w ten sposób.- odparła Karriake zamykając za sobą drzwi.- W końcu każę ci spłacić pewne długi.
- Jakie znowu długi? Przecież to jedynie pomoc z dobrego serca i za pomoc w uratowaniu was od obicia siedzeń. - mrugnęła do niej Kathil.
- Jesteś okropna…- Karriake wystawiła język i dodała.- Nie zdziw się, jak którejś nocy obudzisz się w więzach.
Zachichotała i ruszyła przodem.- Jak odnajdę buty… oby nie.
Kathil zaśmiała się:
- Jeśli chcesz kogoś pętać to wskażę Ci odpowiednią osobę. Idź już, idź. - dodała szeptem.
- Pfff… to nie jest zabawne. Nie mam ochoty pętać odpowiednich osób.- burknęła Karriake otwierając drzwi do wąskiego korytarzyka prowadzącego do kuchni.- Ty w ogóle nie rozumie… Arno!Jak się masz.- przeszła niemal błyskawicznie z jednej rozmowy na drugą witając się z dużym mężczyzną, o łysej głowie i gęstych bokobrodach. Owinięty w pasie fartuchem, rzeźnickim tasakiem szatkował marchewkę na drobną kosteczkę.
- Pieszczoszko! Jak ci się spało w wozie?- zapytał wesoło na jej widok.
- Ach.. nie najlepiej. Coś mnie gniotło o tu…- wskazała na swą pierś. Po czym szybko się wdrapała na stolik.- No…. co gotujesz? Kolejne mięsne arcydzieło, czy może roladę planujesz.
- Gulasz warzywny. Udało mi się zdobyć takie drobne papryczki z południa. Ostre jak samo piekło.- odparł kucharz i zerknął na Kathil.- A to kto?
- Moja przyjaciółka. Kathil… trochę zagubiona w tym mieście i chciała zobaczyć z bliska zamek Vilgitzów. Próbuję wybić jej to z głowy.- wyjaśniła gnomka załamując dłonie nad “naiwnością” swojej przyjaciółki.
- I dobrze… Do tamtego zamku lepiej się nie zbliżać. W tej chwili siedzą tam zbóje Archibalda z namiestnikiem.- mruknął Arno. A gnomka wzruszyła ramionami. -Ale może nie jest on taki zły. Przecież znasz go, prawda?
- Czy znam? Niezupełnie. Namiestnik Burke, który się tu zjawił… jakieś.. dwa tygodnie temu, był kawałem drania. I myślę, że już nie żyje. Namiestnicy… bez względu na to, któremu z braci służą.. umierają często i szybko. Część z powodu zdrad. Inni…- nachylił się ku kobieto i zbliżył ostrze do swej twarzy, by wyglądać bardziej złowieszczo.- … z powodu klątwy.
- Jakiej znowu klątwy? - zapytała Kathil z powątpiewaniem.
- Nooo… śmiertelnej najwyraźniej. Większość kolejnych “namiestników” nie dożywa drugiego tygodnia. - rzekł Arno urażony sceptycyzmem Kathil, podczas gdy Karriake wyglądała na taką, co nabrała się na jego słowa, otulając swą twarz dłońmi i wytrzeszczając oczy przerażeniu.- Ojej.
- No ale kto nałożył tę klątwę? Wiadomo może? Bo ja słyszałam różne historie o jakichś upiorach krążących wokół na przykład.
- Obecnie zamek to jest gniazdo bandytów, więc…- wzruszył ramionami Arno.-... na szczęście żywność kupują u nas, bo kto chciałby z własnej woli iść kucharzyć w takim miejscu, prawda? Słyszałem że lochy zostały zamknięte, jeszcze przez Bertolda, a Archibald podtrzymuje nakaz. No i… ponoć to klątwa nałożona przez najstarszego z braci, który nie chciał by jego młodsze rodzeństwo przejęło zamek i okoliczne ziemie.
Kathil pokręciła głową:
- Hmmm… ciekawe…. a często kupują żywność? Mmmm pachnie wspaniale… co to za przyprawy?
- Hmm… raz na cztery dni. Gotowe na miejskim targu.- odparł Arno wzruszając ramionami.- Oczywiście trzeba wcześnie wstać, by zdążyć z zakupami żywności.
- No tak… mam nadzieję, że płacą chociaż za te zakupy. - spojrzała na kucharza - A skoro mowa o zakupach… to nie wiesz gdzie można nabyć wędzone mięso… szukam i szukam od dawna. Wszędzie jeno suszone. - zrobiła smutną minkę ciągle węsząc zapachy z uznaniem.
- Zależy jak uwędzone… przyprawy które w tej chwili wąchasz w większości są miejscowe. Rzadko kiedy docierają do nas przyprawy za morskie. Daleko od portów jesteśmy… a po co ci wędzone mięso?- zapytał zaskoczony Arno, a Karriake mruknęła porozumiewawczo.- jest przy nadziei.
-Aaaa…. no cóż… mam dziczyznę wędzoną w jałowcu, ale… to drogi towar i dla gości mieszkających w najlepszych naszych komnatach. Mogę uszczknąć mały kawałeczek, ale tylko raz i musicie zachować to w sekrecie.- powiedział cicho Arno
Kathil klasnęła uradowana w dłonie i ucałowała kucharza siarczyście w policzek:
- Jesteś genialny! - popatrzyła na kucharza jak na ósmy cud świata.
- Poczekajcie tu ślicznotki… zaraz wracam. - po tych słowach Arno zszedł do piwniczki zostawiając dziewczyny same. Gnomka machając wesoło nogami i uśmiechając się szeroko rzekła.- A nie mówiłam?
Kathil pokazała jej kciuk bez słowa za to z uśmiechem.
- Ta cała historia o klątwie… może się uda ją wykorzystać - powiedziała powoli, gdy
pomysł zaczynał się kluć w jej głowie. - Kathil szybko przeszła posprawdzać garnki i uszczknąć nieco pieczywa.
- Klątwa czy nie.. kucharz ma nieco racji. Nie powinni ginąć tak czę…- Karriake nie dokończyła, bo pojawił się kucharz z kawałkiem mięsa.- Tylko nie zjedz wszystkiego naraz.
Wykroił dość duży kawałek wędzonego mięsiwa.
- Dziękuję Ci, Arno! No to wspaniale, w końcu, w końcu!- Kathil odtańczyła kilka
kroków tańca radości i popatrzyła na Karriake, aby przejęła pałeczkę. - Jakoś Ci się odwdzięczę.
- Nie żartuj panienko. To tylko mały kąsek.- zaśmiał się głośno kucharz, po czym zakrył usta zdając sobie sprawę, że mógł zostać usłyszany.- Tylko nie mów nikomu skąd go masz.
Gnomka dyskretnie zaś dała znać, by Kathil się już ulotniła.
- Nie powiem, obiecuję - Kathil piastując mięso czule uciekła z kuchni.
Upychając mięso za pasem, szybkim krokiem udała się do sklepu kapelusznika. Chciała dowiedzieć się czegoś więcej na temat półelfiego klienta. Mięso było ...dla wilka. Po drodze jeszcze przemyślała kolejne kroki. Pamiętała, że półelf i jego kompani udali się również do tej samej oberży, w której obiadował “burmistrz” Grecko. Mógł być to kolejny jej punkt w poszukiwaniach jeżeli kapelusznik nie będzie posiadał żadnych dodatkowych informacji na temat swego klienta. Ostatecznie mogła mu pozostawić wiadomości, aby łucznik sam ją spróbował znaleźć. Cóż, pierwsze kroki i tak wiodły do sklepiku Gerty i jej ojca.
 
corax jest offline