Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2015, 13:55   #2
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Nitka do nitki… Dłonie działały same, niemal bez nakazów ze strony umysłu. Wiedziały co robić więc nie było potrzeby im w tym przeszkadzać. Cieszyła się ową prostą czynnością splatania. Była niczym powiew świeżego powietrza, zapowiedź zmiany, innego życia. Jej wyrok… Roześmiała się cicho. Śmiech ów na chwilę zakłócił czysty obraz tworzony z dźwięków jakie do niej docierały. Trupy krzątały się wokół swoich wieczornych obowiązków. Słyszała ich głosy, dźwięki które wydawały ich buty, ubrania ocierające się o ubrania, przyspieszone oddechy gdy oddawali się przyjemnościom. Wtapiała się w ten świat dźwięków pozbawionych barw. Jej ciche obrazy.

Praca na powierzchni męczyła. Nie była przyzwyczajona do tego typu zajęcia. Dłonie ją bolały od odcisków, ręce od machania, plecy od ich zginania. Nie marudziła jednak, nie odzywała się słowem, słuchała. Lubiła to robić. Słuchać. Obserwować. Jej milczenie sprawiało że nikt nie próbował jej nachodzić. Milczenie i śmierć jednego trupa.
Ponownie się roześmiała. Jak można było karać ją za zabicie ścierwa, które już nie żyło, tylko ktoś zapomniał mu o tym powiedzieć. Kara… Niezbyt odpowiednie słowo, nawet gdy wzięło się pod uwagę trening, który musiała przejść z Aidanem.

Trzask… Wspomnienie blondyna sprawiło, że musiała skupić się na swoim zajęciu, o ile nie chciała zaczynać od nowa. Nic nie szkodziło jednak, miała czas. Aidan. Jego dłonie na jej ciele, powolne, metodyczne. Nawet nieco zbyt metodyczne, jednak nie interesowało jej robienie kłopotów. Dobrowolnie poddawała się tej codziennej rutynie. Podobała się jej podejrzliwość strażników. Z każdym dniem sprawdzano ją dokładniej. Chwile darmowej przyjemności dla grupki trupów. Była w stanie je znieść, dopóki trzymali swoje interesy przy sobie. Już niedługo wyrwie się z tego piekła. Oni zaś w nim zostaną. Słodka zemsta… Szkoda tylko, że pewnie nie dane jej będzie oglądać tego ich konania.
Zastanawiała się czasem, czy chcą, by uciekła. By sama zdecydowała o pozbawieniu ich tego kłopotu, jakim bez wątpienia była. Uciekaj Sydney, uciekaj… Biegnij przed siebie i zgiń.
Może i była nienormalna, jak szeptano po kątach, nie była jednak głupia. Była ciekawa. Lekcje z synem Ortegi wzbudziły u niej to uczucie, które łaskotało, drażniło i pobudzało jej zmysły. Świat poza tym bagnem, w którym ludzie myślą, że są bezpieczni, że żyją, a tak naprawdę tylko umierają. Są trupami, które należałoby wytępić. Życie jest tam, na górze. To tam się ono rozwija, przystosowuje, rośnie w siłę. Tu, na dole… Tu się tylko powoli obumiera.



Ręce się nieco trzęsły. Kiedy zaliczyła ostatnią dawkę? Przed Gigim, to na pewno. Potrzebowała czegoś by zająć myśli i palce. Nitki były dobre, łatwo dostępne. Nie były niebezpieczne w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, więc je oszczędzono. Zabrali jednak wszystko co z takim trudem stworzyła lub zebrała. Jej ostrza, jej bronie, jej zabawki. Nie rzucała się, zawsze mogła zrobić nowe. Jej mała terapia. Z nitek tylko krok był do sznurka, a z sznurkiem… Z sznurkiem zrobić można wiele rzeczy. Dodaj kamień i kawałek szmaty, a roztrzaskasz trupowi czaszkę. Wpleć w niego fragmenty zaostrzonej blachy, a każdy, komu założysz ten naszyjnik, pozbędzie się prawa głosu. Wpleć gwóźdź pośrodku i owiń wokół pięści, a wystarczy jeden cios, by ofiara pożegnała się z okiem, lub życiem. O tak, pozornie niewinna nitka była początkiem wielu sposobów zadawania bólu, a ona znała ich dość, by zabranie jej tylko tych rzeczy, które w sposób oczywisty mogły spowodować obrażenia, nazwać głupotą. Nie skarżyła się jednak… O nie.


Aidan. Jego osoba nie schodziła z jej myśli. Działał na nerwy, intrygował, sprawiał, że miała ochotę przeciągnąć ostrzem po tej jego ślicznej twarzyczce, zetrzeć z niej ten uśmieszek. Nie chciała go jednak zabić, a to było dziwne. Trupy należało wyżynać... Jak Gigiego…
Słodkie wspomnienia tej wspaniałej chwili. Świńskie oczka wytrzeszczone w wyrazie przerażenia, ręce obejmujące brzuch, powstrzymujące wylewające się jelita. Zapach jego krwi zmieszany z odchodami. I ten strach. Jego fale napływające od każdego z klientów. Niedowierzanie… Bo jak tak można, zabić bez powodu. Życie jest przecież takie cenne, tak niewielu ich zostało, a ona… Chyba się śmiała, jak teraz… O tak, była pewna że się śmiała, bowiem ich strach ją bawił. Bawiły ją starania Gigiego. Bawił szok i bawiły ręce, które się na nią rzuciły, by unieruchomić i pozbawić ją możliwości kolejnego ataku. Bawiła cela i bawił ojciec. Jego obrzydzenie, atak, jej krew z rozciętej wargi. Wreszcie poczuła się dobrze. Poczuła się wolna, odnalazła siebie. A potem… Aidan i jego “propozycja”. Miała szansę rzucić to gówno, zacząć od nowa. Namiastka wolności, która równie dobrze może okazać się pułapką. Lubiła życie na krawędzi. Musiała być jednak bardzo ostrożna, gdy po niej stąpała. Jeden krok w złą stronę, a czekał na nią marny koniec. Jeden w drugą i czekała stagnacja. Krawędź zdecydowanie bardziej ją pociągała. Czuła się z nią dobrze. Była jak ostrze w jej dłoni. Pozwalała na własne decyzje, na to kiedy się ześlizgnąć, kiedy pogrążyć, a kiedy po prostu trwać. Wystarczył jeden krok. Jeden maleńki kroczek…


Nitka… Odrzuciła niedokończoną plecionkę. Sen odmawiał z nią współpracy, myśli kotłowały w głowie. Potrzebowała je zatrzymać, zdusić, by dały jej wreszcie spokój. Odpłynąć w mrok bez snów, bez majaków będących odbiciem szaleństwa, które w niej tkwiło. A może to cała reszta tego świata była szalona, a ona tylko próbowała wypłynąć na powierzchnię by zaczerpnąć oddechu. Kogo to obchodziło?
Zerknęła na pojemniki, równo ułożone na półce. W większości zawierały smar i drobiazgi, które wpadły jej w oko. Śrubki, nakładki, kawałki sznurka, nawet drobne kamienie. Śmieci, dla których jeszcze nie znalazła zastosowania. To nie one jednak zajmowały jej umysł w tej chwili. Nie… Jej myśli i spojrzenie utknęło na stojącej pośrodku kolekcji, butelce. Do połowy pełna, zakorkowana. Na ich własne szczęście nie tknęli jej zapasu dopalacza w płynie. Gdyby ją całkiem odstawili pewnie nie byłaby taka milutka w obyciu, jak teraz.
Walczyła z tym, ot tak, dla samej walki. Uniosła spojrzenie wyżej, by uparcie odmówić butelce jej prawa. Pustka na ścianie, gdzie powinny być jej ulubione ostrza, raziła ją. Wszystko inne powróciło na swoje miejsce, dokładnie tak jak być powinno. Ład i porządek pomagał w skupieniu, w planowaniu. Bałagan działał jej na nerwy. Raził oczy, wciskał się w głowę, mącił.

Odetchnęła głęboko, spojrzała na dłonie. Potrzebowała się napić. Zapalić… Czegokolwiek, co uspokoi pobudzone ciało i zmysły. Wstała i przeciągnęła się. Nie należała do wysokich kobiet. Raczej średniego wzrostu, szczupła i gibka. Jej ciało było przydatnym narzędziem więc starała się o nie dbać w ramach możliwości. Długie włosy były proste i czarne. Podobnie jak ciało - zadbane. Dotknęła palcami nakładki na oko. Była jedyną rzeczą, która psuła ów doprowadzony do perfekcji obraz. Pamiątka, która przypominała jej o tym dlaczego należy dbać o to by zawsze być panem sytuacji. By mieć oczy wokoło głowy, by słuchać i reagować nim ktokolwiek zdąży cię wyprzedzić w zamiarach. Kosztowna lekcja, która przyniosła ze sobą potrzebną do przetrwania wiedzę.

Było już późno, trupy w większości położyły się spać. Wsłuchała się w odgłosy jakie ją otaczały. W Czyśćcu nigdy nie zapadała kompletna cisza. Stale coś trzeszczało, obracało się, drżało. Niekiedy wydawało się jej, że miejsce to jest bardziej żywe, niż jego mieszkańcy. Oswojona bestia, która tylko stwarza pozory udomowionej, a tak naprawdę czeka na właściwy moment by zagryźć swą ofiarę.

Chwyciła butelkę oraz kubek i podeszła do drzwi by sprawdzić, kto tym razem tkwi na warcie. Musiała znaleźć sobie coś do roboty. Coś, co ją wykończy, co sprawi, że padnie na posłanie i odpłynie. Oczywiście to musiał być młody Ortega, bo któż inny. Obrzuciła go uważnym, acz przyjaznym spojrzeniem. Trup. Musiała o tym pamiętać. To tylko kolejny trup w tej cholernie zatłoczonej trupiarni. Ciekawy, ale… Czasami jednak nawet one bywały przydatne.
- Masz ochotę? - zapytała.

W pierwszej chwili mężczyzna nie odpowiedział, skupiony pozornie na polerowaniu sporego noża. Nasączona oliwą szmatka przesuwała się wzdłuż krawędzi w górę i w dół, śledzona przez parę czujnych, szarych oczu.
- Czemu jeszcze nie śpisz? - spytał w końcu, rozsiadając się wygodnie na obdrapanym krześle. Czatował tuż za progiem, jak zawsze od momentu w którym ogłoszono tą przeklętą wyprawę. Za dnia zmieniał się z którymś z mundurowych, lecz nocą zwykle pilnował jej osobiście. Lub chronił - ciężko było stwierdzić przed czym, bądź przed kim. A może resztę przed nią?
- Czemu cię to interesuje? - odparła pytaniem na pytanie. - Może nie mam ochoty… - dodała, odkorkowując butelkę i nalewając nieco jej zawartości do kubka.
- Masz zbierać siły i odpoczywać póki jest czas - przeniósł uwagę z ostrza na dziewczynę, uśmiechając się przy tym dość krzywo, choć uśmiech ten gościł jedynie na ustach. - Nikt nie będzie cię niósł, ani ciągnął za rączkę. Musisz za nami nadążyć, a nie idziemy na wycieczkę. Nie jesteś przyzwyczajona do długiego marszu, nigdy nie byłaś na zewnątrz. Idź spać, odpocznij, póki masz czas. Za parę dni podziękujesz mi za radę.
- Właśnie je zbieram.
- Uniosła kubek. - I odpoczywam - dodała, opierając się o framugę. - Nie widać? - dodała, upijając solidny łyk i przymykając oczy z rozkoszy. Bez wątpienia tego jej właśnie brakowało. - Czyżbyś się o mnie martwił? - zapytała, z lekką kpiną w głosie.
- Trupy źle wyglądają w raporcie - odpowiedział całkiem poważnie i odrzuciwszy ściereczkę gdzieś pod nogi, kiwnął brodą w stronę sali gdzie obradowała “góra” Czyśćca - A martwię się zdecydowanie bardziej, niż reszta tych idiotów. Wrócicie w jednym kawałku, czy im się to podoba, czy nie. Każdy z was. Nawet Rhys… i ty.
- Niektóre trupy wyglądają całkiem dobrze
- skrzywiła się przy tym, widząc rzuconą ścierkę. Zupełnie jakby nie mógł jej odłożyć na właściwe miejsce. - Więc chcesz nas wszystkich ochronić… To takie… słodkie. - Wyszczerzyła ząbki w kpiącym uśmieszku. - Masz jednak rację, wszyscy są tu idiotami. Idiotami kryjącymi się w tym cholernym grobowcu - dodała, osuszając kubek i dolewając do niego kolejną porcję.
Blondyn prychnął i pokręcił głową nadal z tą samą miną.
- Mam was doprowadzić na miejsce w jednym kawałku i przypilnować, żeby ten stan rzeczy utrzymał się aż do naszego powrotu. - Z niechęcią spoglądał na co i rusz napełniane naczynko. - To nie słodkość, to pragmatyzm. Nie zostało nas wielu, więc dobrze by było, gdybyś poza murami słuchała się mnie, Drake’a, Chester lub Jinx. Tutaj albo na posterunku możesz nas nie lubić i marudzić, po drodze nie będzie miejsca na samowolkę, rozumiesz? - zakończył z naciskiem, patrząc jej prosto w oczy.
- Mniej więcej, ale możesz powtórzyć - odparła wesoło, zatrzymując to co o jego słowach i przestrogach sądzi, dla siebie.
- Daj - wyciągnął rękę po napitek - Widać że szkodzi na pamięć, pomogę ci z tym.
Podała mu butelkę, zatrzymując jednak kubek. I tak niewiele w niej już zostało.
- Częstuj się - dodała, skupiając na delektowaniu się paleniem, które czuła w gardle i tym przyjemnym ciepłem jakie rozchodziło się po ciele.
Mężczyzna zakołysał szkłem, sprawdzając ile z zawartości jeszcze pozostało, po czym podniósł je do ust i kilkoma porządnymi łykami osuszył do samego końca. Przez jego twarz przeszedł skurcz, złapał z sykiem powietrze i naraz uśmiechnął się całkiem miło.
- W skrócie: za bramą patrzysz na kogoś ze zwiadu, w murach rób co chcesz. W granicach rozsądku. - Oddał butelkę prawowitej właścicielce. - Nie jesteśmy nadzorcami, nikogo nie będziemy prowadzić w kajdankach. Co prawda Martin nalegał, ale w dupie mam jego prośby i nakazy. Chcesz czy nie, jesteś częścią grupy. Zobaczysz, nie gryziemy. - Parsknął, a w szarych oczach pojawiły się cyniczne błyski. - Mocno.
- Nie mogę obiecać tego samego
- odparła, biorąc od niego szkło. - Postaram się jednak być grzeczną dziewczynką. W granicach rozsądku - dodała, kończąc jednym łykiem to co jej zostało. - Chyba że wolisz niegrzeczne - dodała, śmiejąc się cicho, co by nie ściągać zbytniej uwagi.
- Lubię żywe. - mruknął, chowając nóż za pas.
- Dobrze się składa - odpowiedziała, przekładając kubek do tej samej dłoni, w której trzymała butelkę i odsuwając włosy, które opadały jej na oczy. - Bo nie mam zamiaru umierać - dodała, cofając się do pokoju, jednak zostawiając półotwarte drzwi. Wejdzie to wejdzie, nie… Najwyżej poćwiczy trochę i padnie.
- I tego się trzymajmy - doszło do niej rozdzierające ziewnięcie i klekot rozciąganych kości - Kładziesz się już, czy tylko stwarzasz pozory?
- Zastanawiam się właśnie nad tym zagadnieniem
- odparła, uśmiechając się pod nosem. - Noc wciąż młoda - dodała, odkładając butelkę i kubek na ich wcześniejsze miejsce.
Usłyszała ciche parsknięcie, tym razem bliżej, gdzieś zza swoich pleców, a gdy się obróciła, zobaczyła że Ortega stoi parę kroków od niej, oparty nonszalancko o ścianę. Przyglądał się jej spode łba, a założone na piersi ręce chował pod rozpiętą bluzą. Nie słyszała aby się przemieścił, zdążyła się jednak do tego już przyzwyczaić.
- Nie za mało ci atrakcji jak na jeden dzień? - Pił wyraźnie do nowego przydziału byłej barmanki, która szklanki i butelki zamienić musiała na łopatę i motykę. - A pomyśleć, że po staniu za barem będziesz bardziej narzekać na świeże powietrze. Podobno w nadmiarze potrafi człowieka uśpić, a tu proszę… - Udał że nad czymś się zastanawia, wodząc przy okazji wzrokiem po wnętrzu pokoju. - Muszę ci znaleźć jutro dodatkowe zajęcia. Może kolejny trening? Już prawie dobrze ci idzie - dorzucił, prawie bez zbędnej złośliwości.
Parsknęła śmiechem.
- To było nawet zabawne - rzuciła, zdejmując bluzę. - A trening i tak możesz dorzucić. Mam jednak nadzieję, że nie oczekujesz, że zacznę skamleć o litość. Musiałbyś się nieco bardziej postarać - dodała, składając bluzę i odkładając ją na brzeg łóżka.
- Na razie masz być w stanie za nami nadążyć. - Wzruszył ramionami i przysiadł na krawędzi niewielkiego stołu, nie spuszczając wzroku z Sydney. Nie wyglądało, żeby miał zamiar specjalnie przejmować się jej prywatnością i sprawiało mu to frajdę. Poznała to po wyjątkowo zębatym wyszczerzu. - Z tym skamleniem przypomnij się na miejscu, coś ci wymyślę specjalnego. Przeczołgam pod gruzem i w błocie, przegonię z dwudziestokilowym plecakiem… jestem kreatywny kiedy trzeba.
- Mam nadzieję
- odpowiedziała, wyciągając podkoszulek ze spodni i robiąc z nim to samo co z bluzą. Nie przejmowała się tym, że ma widza. Nawet się jej to w pewien sposób podobało. Dreszczyk emocji zawsze był mile widzianym gościem. - Nie lubię się nudzić - dorzuciła, zabierając się za zdejmowanie spodni. - Nuda bywa zabójcza.
- Dlatego zabiłaś tego jebańca?
- Jasna brew podjechała ku górze, akcentując pytanie. Uśmiech wrócił do fazy nieznacznego skrzywienia ust. - Z nudy?
- Nie
- odparła spokojnie. - To by świadczyło o tym że jestem nienormalna, prawda? - zapytała niewinnie. - Zaszlachtowałam go, bo to był dobry moment na to, by ktoś coś zrobił z tym obślizgłym skurwysynem - dodała, uśmiechając się do niego. Spodnie powędrowały na kupkę pozostałych ubrań, porządnie złożone i gotowe do ubrania gdy nadejdzie taka pora. Pochyliła się i podniosła całość, ruszając w stronę stolika gdzie zamierzała je położyć.
- Wpieprzanie się w kompetencje Martina i jego psów nie jest mądrym posunięciem, Teri. - Wzrok Ortegi błądził od jej twarzy do odkrytych nóg, jakby nie mogąc się zdecydować, który fragment zasługuje na większą uwagę. - Nie, jeżeli żyjesz pod ziemią całą dobę. Nie będę go bronił czy oceniał twoją normalność. Nie od tego tu jestem. Zresztą wszyscy tu jesteśmy pierdolnięci, bez wyjątku. - Przechylił nieznacznie głowę, widząc jak rusza w jego kierunku. Pozostał jednak na swoim miejscu. - Ale zabójstwo to… marnowanie zasobów. Mogliśmy go wykorzystać do pożytecznych zajęć. Przynajmniej raz by kurwa zrobił coś dla innych, a tak jeszcze trzeba było chujka grzebać. Na koszt społeczeństwa. - Pokręcił łepetyną z wyraźną naganą.
- Bywa - wzruszyła ramionami. - Następnym razem poproszę o odpowiednie zezwolenie - dorzuciła. - I ewentualnie ograniczę się tylko do uszczerbku na zdrowiu. To by nawet mogło być zabawniejsze. Nie licz jednak że wyrażę skruchę… Gdybym mogła, zabiłabym go jeszcze raz.
- To zawsze jest zabawniejsze.
- Naraz zrobił się poważny, skupiony. - Patrzenie jak się męczą. Każdy zasługuje na drugą szansę, na znalezienie rozumu… a ile razy przy tym dostanie wychowawczo wpierdol, cóż. Jego problem. - poruszył barkami aż zachrupały przeskakujące kości. - Mam w dupie twoją skruchę. Ją zostaw dla tych świętojebliwych z dołu i z góry. Chcę rozsądku. Jak zaczną się kwasy i dym, najpierw przyjdź z tym do mnie. Może dam ci to zezwolenie, jeśli będzie trzeba. Ale bez zabijania. Tyczy się to wszystkich, nie ma wyjątków. Dobrze pójdzie, a nie wrócisz do tego grobowca przez bardzo długi czas. Chyba o to ci chodzi, co? Żeby się stąd wyrwać. Da się załatwić.
Przyglądała mu się milcząc. Wesołość gdzieś uleciała, zastąpiona czujnością. Nie była pewna, czy powinna zaufać jego słowom. Szukała oznak fałszu, skrytych pod tą nagłą szczerością. Czegokolwiek, co by jej powiedziało, że to tylko pieprzenie, że tylko się bawi, bo przecież nie było szansy, by w tym cholernym miejscu znalazło się dwoje ludzi o podobnym sposobie myślenia. Nie takim samym, ale wystarczająco bliskim by się zrozumieć.
- To ładna bajka - zaczęła ostrożnie. - Gdzie haczyk?
- Za bramą jest dość niebezpieczeństw, aby jeszcze patrzeć sobie na ręce. Chcę żebyś była jedną z nas, kimś komu możemy zaufać i kto da radę zaufać nam. To twój haczyk, jeśli tak chcesz to zwać.
- Wychylił się nieznacznie do przodu. - Zobaczysz, na zewnątrz panują trochę… inne zasady. Szybko załapiesz o co chodzi.
- Zaufanie to dość wysoka waluta
- odparła, nie ruszając się. - Szczególnie gdy trzeba ją dodatkowo rozbić na więcej niż jedną osobę. Pomyślę nad tym - oświadczyła w końcu. - Jakie zasady? - zapytała, nadal czujnie go obserwując.
- Więc na razie spróbuj zaufam jednemu idiocie, reszta przyjdzie z czasem. - Znów się uśmiechnął, spoglądając na nią spode łba. - Zobaczysz na górze, nie martw się. Spodoba ci się. Muszę mieć dla ciebie jakieś niespodzianki, no nie? Nie wywalę wszystkiego od razu na ławę, bo byś się szybko zanudziła.
- Byle były to miłe niespodzianki
- odparła, pozostawiając problem zaufania komukolwiek nierozwiązanym. - Kto wie, może faktycznie mi się spodoba - dodała, unosząc kąciki ust w leniwym uśmiechu.
Ortega nie odpowiedział, zamiast tego zapraszająco wyciągnął w kierunku dziewczyny rękę, chcąc aby podeszła do niego z własnej woli.
Zastanowiła się chwilę zanim podjęła decyzję. Nie żeby nie chciała, ot, dla zasady. Dla złożenia ukłonu w stronę rozsądku. Pewnie także z paru innych powodów, wśród których była także chęć potrzymania go w niepewności o te parę sekund dłużej. Tylko nie była do końca pewna, czy o niepewności można było mówić w jego przypadku. Wciąż miała to nieprzyjemne wrażenie, że jest zabawką. Paranoja czy instynkt? Może jedno i drugie?
Była jednak ciekawa więc podeszła bliżej, ot, co by sprawdzić jak mocno gryzie.
- Widzisz… - zaczął cicho, podnosząc odrobinę rękę i patrząc dziewczynie prosto w oczy, dotknął opuszkami palców skóry na jej ramieniu. Po chwili zaczął zjeżdżać nimi w dół, aż do niewielkiej dłoni, którą stanowczo ujął. - Zaufanie działa w dwie strony. Nie będę wymagał od ciebie czegoś, czego sam nie jestem w stanie ci dać. To byłoby nieuczciwe. - Drugą ręką począł intensywnie szukać czegoś w kieszeni bluzy. Zmarszczył czoło, skrzywił się, aż w końcu ponownie uśmiechnął, zaś Teri poczuła jak zimny, twardy kształt ląduje pomiędzy ich palcami. Cholernie znajomy kształt.
- Paul brzdąkał, że to twoja ulubiona zabawka. Pomyślałem, że chciałabyś ją odzyskać. - Aidan mrugnął porozumiewawczo, zabierając kończyny na powrót do siebie. Zostawił jej nóż: niewielki, składany sprężynowiec o wytartej, drewnianej rękojeści. - Tylko nie wynoś go na razie z pokoju, bo znowu wpadnie w łapy Martina. Ten wąsaty debil z miejsca zorientuje się kto mu grzebał w sejfie i nie będzie zadowolony.


Od chwili, w której poczuła swój nóż, przestała słuchać tego co mówił. To było z pewnością nieczyste zagranie, jednak nie miała ochoty się nad tym w tej chwili rozwodzić. Gdy cofnął dłoń, uwolniła otrze, które z cichym “klik” pojawiło się przed jej oczami. Przesunęła po nim czule palcami by sprawdzić czy jest w takim stanie, w jakim go zostawiła. Czy nie ma wyszczerbień, czy nikt nie bawił się nim w czasie gdy byli rozdzieleni. Ludzie byli jej obojętni, jednak ostrza... Te kochała szczerą miłością.
- Jedna osoba - oświadczyła, unosząc wzrok i jednocześnie chowając ostrze. - Zgoda.
- Masz jeszcze coś, co chcesz odzyskać przed wyjściem?
- zapytał i wydawało się jej, że jest tym szczerze zainteresowany. - Coś czego mogą nie chcieć ci oddać po dobroci? Nie wiem, co trzymałaś po kątach, ale jak coś niewielkiego, damy radę z Rhysem to podwinąć jutro w nocy. Bierz wszystko, czego potrzebujesz, z myślą że już tu nie wrócisz. - Poklepał ją po ramieniu w geście dodawania otuchy. - To tylko trzy dni, wytrzymasz.
- Wytrzymałam dwadzieścia jeden lat. Trzy dni nie powinny sprawić problemu
- odparła spokojnie. Nóż w dłoni działał lepiej niż butelka. Niż dwie butelki… Odetchnęła głęboko, uśmiechnęła się. - Moje sprężynowce - odparła na jego pytanie. - Dwa, przytwierdzone do rękawic. Łatwo je rozpoznać - dodała, niemal czując ich ciężar na nadgarstkach.
- Nie tracisz ducha, dobrze. - Kiwnął głową z zadowoleniem. Nad resztą informacji się zamyślił, marszcząc przy tym czoło.
- Ogarniemy, powiedz tylko, kto je zabrał i kiedy. Martin, Paul, ktoś inny? - Jego ton stał się rzeczowy, skupiony. Tak samo jak wzrok. - Kiedy ci je zabrali, tak w przybliżeniu? Są dwie noce, ale wolę to załatwić jak najszybciej. Zanim nie wpadną na pomysł, żeby je zutylizować.
- Stawiałabym na szperaczy Martina. Wątpię, by Paul chciał się w to mieszać
- odgarnęła włosy, próbując skupić się na tym nowym problemie. - Były w pokoju, więc musieli zabrać je z resztą zabawek. Poradzisz sobie z tym? - Wyraźnie widać było, że jej na tych konkretnych nożach zależy.
- A jeżeli tak? - Wyszczerzył się bezczelnie, rozkładając ramiona jakby chciał ją objąć, dystans jednak zachował.
- Wtedy pogadamy odparła. - Albo i nie - dodała, uśmiechając się półgębkiem, robiąc krok w jego stronę. - Co ty na to? - zapytała opierając obie dłonie na jego barkach.
- Nie potrzebuję zapłaty, nie dlatego ci pomagam - mruknął, przejeżdżając spojrzeniem od jej dłoni, poprzez przedramiona i zakończył zwiad na twarzy. - Najpierw przetransportujmy się do nowego domu w jednym kawałku. Wtedy pomyślimy… albo i nie. - Zakończył wyraźnie ją parodiując i niby przypadkiem zahaczył opuszczaną ręką o prawie nagie biodro.
- Czy ja wspomniałam cokolwiek o zapłacie? - zdziwiła się, przechylając lekko głowę. - Nie przypominam sobie - dodała cofając dłonie, jednak zostając w miejscu. - Idę spać - oświadczyła. - Możesz się przyłączyć albo wrócić na krzesło, twoja wola.
- Poczekać aż uśniesz?
- spytał tylko, podnosząc się ze stołu i stając na własnych nogach. Lekko się skrzywił, jakby przy tej czynności coś go zabolało. - Na bajkę nie licz. Za leniwe bydle ze mnie.
- Usłyszałam dość bajek, jak na jeden wieczór, ale dzięki za ostrzeżenie
- odparła ze śmiechem, który jednak nie objął oczu. Te pozostały czujne. - Poczekaj, jak masz ochotę - rzuciła, ruszając w stronę łóżka, na którym usiadła i zajęła się zdejmowaniem butów, ówcześnie położywszy nóż przy biodrze.
W niewielkim pokoju zapanowała cisza, dzięki czemu dźwięki z zewnątrz stały się wyraźniejsze. Ktoś krzyczał, żądając najwyraźniej od drugiej osoby spełnienia dawno danej obietnicy. Z dalszej części piętra dolatywało ich głośne chrapanie, z mniejszej odległości płaczliwe kwilenie niemowlaka. Mimo późnej pory Czyściec wciąż tętnił życiem, jakże irytującym i męczącym na dłuższą metę.
Sydney pozbywała się ubrania powoli, metodycznie i gdy miała odłożyć na podłogę drugi but, dłoń Ortegi zatrzymała przedmiot w miejscu, zabierając go z drobniejszych placów. Po raz kolejny przemieścił się niewiadomo jak i kiedy, a trzeszcząca zazwyczaj terakota nie zdradziła owej podróży najmniejszym jękiem.
- W każdej bajce jest ziarno prawdy. Tyle że ja kurwa nienawidzę bajek, wolę prawdę. - Usłyszała szept tuż przy swoim uchu. Blondyn pochylał się nad nią, dzieląc uwagę na to co w klitce i poza nią. Co kilka sekund obracał nieznacznie głowę, łowiąc kolejne dźwięki z ogólnego hałasu.
- Nie chodzi o to czego chcę, tylko czego nie mogę zrobić teraz. Martin i Carl tylko czekają żebym się potknął, dzięki czemu odebranie mi dowództwa stanie się czystą formalnością. Nie tylko ty jesteś tu pod lupą. Myślisz, że dlaczego praktycznie nie schodzę pod ziemię? - westchnął i pierwszy raz ujrzała u niego… smutek? - Zawsze wolałem jasno stawiać sprawy, niż kryć się za słownymi gierkami i czyimiś plecami. Też mnie tu nie lubią. - Wysilił się na cieplejszy ton.
Podniosła lekko głowę, za którą podążyła ręka. Miała ochotę wpleść palce w jego czuprynę i tak też zrobiła.
- Trzy dni - wyszeptała.
Pokiwał głową i trącił ją palcem w czubek nosa.
- Trzy dni. Potem wszystko się zmieni, zobaczysz. - Wyprostował plecy i zwyczajowym, burkliwym tonem dorzucił. - Kładź się, w razie czego jestem za drzwiami. Jutro darujemy sobie trening, też muszę się wyspać. Chyba że chcesz się poruszać, pogadam z Podłym albo Chester. Są wolni i też nie lubią tu siedzieć.
- Pogadaj
- odparła, wzruszając lekko ramionami. - Może być wesoło - dodała, uśmiechając się.
- Będzie. - Ponownie przytaknął i nagle pochylił się. Poczuła muśnięcie warg tuż przy uchu, na lewym policzku. Jakby nigdy nic Ortega odłożył but na ziemię i ruszył ku drzwiom.
- Zgarnę ci Rhysa - rzucił przez ramię i parsknął. - Dogadacie się.

Miał rację w tej kwestii. Po jego wyjściu odrzuciła niepotrzebne myśli, zaciskając palce wokół przyjaciela, który powrócił do niej po prawie pięciu tygodniach. Jego dotyk uspokoił chaos w jej głowie, a obecność Oretgi za drzwiami zadziałała jako jego wspomagacz. Powinna zapewne poświęcić temu kilka minut. Zbadać problem, rozłożyć go na czynniki pierwsze. Zamiast tego usnęła.


Poranek przywitał ją jak zwykle. Pobudka, ogarnięcie się, ubranie i wyjście pod eskortą. Ponownie zamieniła się w milczka. Ponownie obserwowała, słuchała, myślała i czekała. Zajęcie, które jej wyznaczono, nie wymagało zbytniego nakładu pracy umysłowej. Dzięki temu miała okazję, by dokładnie przemyśleć rozmowę z Ortegą. Wciąż nie była go pewna. Byłoby doprawdy dziwne, gdyby, ot tak, wskoczyła w tryb zaufania. Nie dało się jednak ukryć, że oddziaływał na jej psychikę w sposób, który był dla niej nowy. Gdyby chodziło o ciało, wiedziałaby jak sobie z tym poradzić. Jej umysł jednak był dla niej swoistą twierdzą. Nikt nie miał do niego dostępu, nikt nie miał wystarczającego wpływu, by tam namieszać. Była tego pewna do wczoraj. Teraz wszystko stanęło pod znakiem zapytania, który pociągał ją i przerażał. Rozkoszne połączenie, które sprawiało, że z niecierpliwością wyczekiwała godziny wymarszu.

Gdy Rhys i Jinx po nią przyszli, była bardziej niż gotowa na to, by ktoś dał jej ostry wycisk. Chciała wykończona paść na łóżko i odpłynąć. Zapomnieć… Nie spodziewała się jednak tego, co dla niej przygotowali. Kolejna niespodzianka, na którą nie była gotowa. Miła niespodzianka, należało dodać.
Rzucanie nożami do celu nie było dla niej czymś nowym. Zwykle jednak zabawy takie odbywały się pod dachem, a nie na świeżym powietrzu. Podstawy były takie same. Wyczuć ostrze. Wyważyć je w dłoni, obliczyć ile siły trzeba będzie użyć by atak okazał się skuteczny. Ocenić odległość do celu, jego rozmiar i położenie. Na powierzchni dochodziły jeszcze nierówności terenu, wiatr, światło. Nowe elementy, które wymagały wyćwiczenia, opanowania do perfekcji, wyczucia. Rhys mówił jednak jej językiem. Ostrym niczym noże, którymi się posługiwał. Twardym jak stal. Teri ze zdziwieniem musiała przyznać, że dobrze się jej współpracowało z tym człowiekiem. Nie patrzyła na niego przez pryzmat jego przeszłości, ale przez preferencje w doborze broni. Tak było łatwiej.
Jinx natomiast… Migała jej gdzieś na obrzeżu, pilnując by nie przyłapali ich strażnicy. Sydney śledziła ją uważnie, gdy tylko miała chwilę przerwy w rzucaniu. To jak się poruszała, jakie pozycje obierała, które miejsca preferowała do obserwacji. Nie mówiła wiele, nie widziała takiej potrzeby. Czuła się jednak dobrze… Jak w domu, tylko tym właściwym, a nie pośród ścierwa zamieszkującego Czyściec. Do cholery… Nawet się uśmiechała, tak normalnie, bez zbędnego marnowania energii na udawanie.
Pozostała jednak czujna. Wciąż miała za mało informacji, za mało dowodów na to, że może im zaufać. Podążała za nimi, nie z nimi. Ortega wymagał od niej wiele, może nawet zbyt dużo. Jedna osoba… Jednak nawet ta jedna kryła tysiące tajemnic. Przeczeka te dni, które dzieliły ich od momentu wyruszenia, i wtedy zdecyduje. Już postanowiła, że spełni jego życzenie i dostosuje się do praw obowiązujących w trakcie drogi do strażnicy. Nie była idiotką. Widziała gołym okiem, że wiele jej brakuje do tego wyczucia, szóstego zmysłu, który pozwalał łowcom przetrwać na górze. Uczyła się jednak szybko, zawsze tak było.
- Teraz coś innego - głos Podłego wybił ją z tych myśli, zmuszając do skupienia na obecnym problemie. Na resztę miała czas.


Po zakończonych ćwiczeniach czuła się rozluźniona i przyjemnie zmęczona. Ramię bolało ją nieco, jednak ból ten znajdował się idealnie na granicy wytrzymania. Przyjemny ból, taki który mówi człowiekowi, że wykonał kawał dobrej roboty.
Poświęciła jakiś czas na ćwiczenia w skradaniu. Umiejętności Aidana wzbudzały w niej kłującą zazdrość. Nieważne, jak się starała, terakota i tak prędzej czy później wydawała z siebie ów drażniący uszy dźwięk oznajmiający porażkę.
Po tych ćwiczeniach zabrała się do pakowania. Nie musiała tracić na tą czynność dużej ilości czasu. Nie miała wiele, a już z pewnością nie było wiele rzeczy, które chciałaby ze sobą zabierać. Oliwa, smar, narzędzia, słoiki i puszki z drobiazgami, które zawsze mogły się przydać. Ubrania i koc. Ostatnią butelkę samogonu, która miała być na czarną godzinę. Zastanawiała się czy nie skoczyć do Kokardy i nie uzupełnić zapasu. Zostawiła to jednak na później. Sprawdziła wagę bagażu. Dało się go nieść. Po namyśle przepatrzyła wszystko dokładnie. Gdy skończyła, usiadła na podłodze z nożem w dłoni. “Klik” i ostrze powitało ją swoim chłodnym uśmiechem. Odpowiedziała mu tym samym, przyglądając się własnemu odbiciu. Przejechała po nim opuszkami palców. Powoli, czule.
Problem pierwszy - Aidan. Na ile mogła mu zaufać. Kim był. Co z nim zrobiło życie na powierzchni i jak bardzo powinna się go obawiać.
Problem drugi - sama wyprawa. Co na nich czekało i czy jest wystarczająco dobra by stawić temu czoła.
Problem trzeci - Podły i Małpa. Kim mieli być w tej ich małej grupie. Kim ona miała być.
Głęboki wdech i wydech. Trochę miała na głowie, nie dało się tego ukryć. Aby pomóc sobie w myśleniu zaczęła ćwiczyć. Najpierw rozciągając mięśnie, później zmuszając je do wysiłku. Ktoś mógłby powiedzieć, że powinna mieć już dość po całym dniu na górze. Nie miała.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:44.
Grave Witch jest offline