Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2015, 13:56   #3
Grave Witch
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Ostatniego wieczoru odwiedziła Kokardę, by pożegnać Petera i uzupełnić zapas o to, co miał najmocniejszego. Na pytanie, czy widziała się z Paulem, potrząsnęła głową. Toshu nie pytał, czy się wybiera, wiedział, że jeżeli nie zrobiła tego do tej pory to znak, że nie ma zamiaru tego robić. Nie prawił jej kazań, postawił kolejkę. Jak za dawnych czasów. Tego trupa żałowała. Przynajmniej starał się ją zrozumieć. Nauczył tego i owego. Był lepszym ojcem niż ten, który ją spłodził. Teraz jednak nie był jej do niczego potrzebny, więc mogła zostawić go za sobą, niczym starą skarpetkę. Niech umiera z pozostałymi. Uśmiechała się jednak, żartowała. Jeszcze tylko te parę godzin…

Gdy wróciła do pokoju, był już najwyższy czas na zmianę straży. Nie odezwała się słowem do Ortegi, który zastąpił Rodrigueza. Nawet na niego nie spojrzała otwierając drzwi i wchodząc do środka. Jej zachowanie nie odbiegało od normy i tak być powinno. Odstawiła przyniesione zapasy na stolik i zaczęła je układać wedle siły trunku. Od mocnego do tego tylko odrobinę słabszego. Przejechała palcem po grubym szkle, z którego zrobiono butelki. Obiecała, że je odda gdy wróci. Prędzej je rozbije…
Otwierając tą, która wedle jej oceny powinna zawierać zwykły bimber, zabrała się za sprawdzenie jakości owego tworu, który Peter produkował na zapleczu. Zapach się zgadzał, smak także. Istna rozkosz dla podniebienia połączona z torturą żywych płomieni. Westchnęła cicho, usta ułożyły się w błogi uśmiech. Gdyby chciała, mogłaby odlecieć. Gdyby chciała, mogłaby zakończyć życie w bardzo przyjemny sposób. To co miała przed sobą wystarczyłoby do tego w zupełności. Na upartego, starczyłaby nawet połowa. Ona jednak zabezpieczyła butelkę i odłożyła ją na miejsce. Musiała być w pełni sił jeżeli chciała nadążyć za ludźmi Ortegi, a nie zamierzała dawać mu powodów do kpin. To mogłoby w znacznym stopniu zaszkodzić umowie, którą z nim zawarła.
Otwarła kolejną. Produkty Petera zawsze należało sprawdzać. Nigdy człowiek nie wiedział co też tym razem zostało dodane, a niektóre twory nadawały się tylko do jednorazowego użytku...
- Nie pij tyle. - Oschły, średnio zadowolony głos rozległ się gdzieś za jej plecami, z prawej strony. Tam gdzie stał wysłużony stół. - Pamięć ci po tym szwankuje. Skacowana też daleko nie ujdziesz.
- Nie piję
- odparła, tylko delikatnie mijając się z prawdą i ostrożnie odkładając butelkę, bowiem nagle naszła ją ochota by rzucić nią w pewną osobę, a szkoda było zawartości. - Testuję - oznajmiła, odwracając się ze słodkim uśmieszkiem przyklejonym do twarzy.
- Moją cierpliwość - odparował tym samym tonem, krzyżując równocześnie ręce na piersi. Wyglądał kiepsko: blady, z podkrążonymi oczami. Siedział też dziwnie sztywno, krzywiąc się nieznacznie przy ruchach ramion. Choć starał się to maskować, to jednak ona znała się na ludziach. I umiała patrzeć. - Masz wszystko?
- Prawie.
- Wciąż bowiem czekała na dwie rzeczy, które miała nadzieję wkrótce otrzymać. - Świetnie dziś wyglądasz - oświadczyła, podchodząc bliżej.
Mężczyzna zmrużył oczy i prychnął cicho. Spod półprzymkniętych powiek obserwował jak dziewczyna zbliża się do niego, prawy bark nieznacznie drgnął.
- Siedzenie pod ziemią zawsze dobrze na mnie działało. - mruknął z przekąsem, zaraz też zmienił temat. - Swoje zabaweczki dostaniesz za bramą, jak już zejdziemy z widoku Martina i jego psów. Tak, daliśmy radę. - Skrzywił kąciki ust w imitacji uśmiechu.
Wiadomość ta zarówno ją ucieszyła co i rozczarowała. Liczyła na to, że będzie mogła je założyć od razu, jednak… Skarżenie się nie było jej zwyczajem.
- Dobrze - odpowiedziała, skinąwszy głową. Przez chwilę zastanawiała się czy nie podejść do niego, nie położyć dłoni na barkach i nie zacisnąć palców. Wizja ta była wyjątkowo przyjemna. Nie wszystko jednak co przyjemne, służyło zdrowiu. Zamiast więc pójść za ową ochotą, wróciła do butelek i chwyciła tę, którą już sprawdziła. - Napijesz się? Za powodzenie wyprawy - dodała, wyciągając szkło w jego stronę. - I na zdrowie.
Kiwnął głową i bez słowa przyjął poczęstunek, wyciągając po niego lewą rękę. Nie patrząc na zawartość podetknął szyjkę do ust i pociągnął zdrowo, aż zabulgotało.
- Niech i tak będzie - sapnął, odkaszlnął i oddał szkło. - Jak popołudnie z Rhysem, nie pogryźliście się?
- Gryźć się z tak uroczym facetem? Chyba żartujesz.
- Odebrała od niego butelkę i sama także skorzystała z okazji. - Wszystko jednak przed nami. Kto wie, może nawet coś z tego wyjdzie.
- Mówiłem ci, na górze wszystko wygląda inaczej.
- Tym razem uśmiechnął się w pełni, naturalnie i z cieniem sympatii - Odłóż szkło, na dziś wystarczy. Zostaw sobie na kolejny toast. W nowym domu.
- Muszę je sprawdzić
- odparła, odkładając napoczętą butelkę na jej miejsce w szeregu. - Peter lubi się bawić, a nie chcę ryzykować zabierania niepewnego towaru. Szkoda miejsca.
- Nawet niepewna się przyda, jest łatwopalna. Większość zwierząt boi się ognia
- skwitował wypowiedź uniesieniem brwi. - Alisa może je sprawdzić na miejscu i tam dokonać selekcji na pitne i trujące. Szkoda truć siebie, kiepsko stoimy z lekami. Z innymi drobiazgami tak samo - zakończył i ponownie prychnął, wyraźnie zły.
- Problemy? - zapytała, ciekawa, co takiego wprawiło go w ów radosny nastrój.
- Jak zawsze kiedy planuje się coś nowego, co niezbyt pasuje reszcie szczekaczy. - Wzruszył ramionami i skrzywił się. - Spokojnie, nic nie opóźni naszego wyjścia. To tylko… drobne, przejściowe kłopoty, ale dzięki za troskę.
- Nie wyglądają na drobne, ani na przejściowe
- mruknęła pod nosem. - Cóż, pozostaje zatem zaufać twoim słowom, prawda? - zapytała unosząc nieco kąciki ust, w niezbyt przekonywującym uśmieszku.
- To zawsze dobry początek - odwzajemnił grymas, a jego dłoń powędrowała do twarzy Sydney, zatrzymując się w okolicach jej brody. Poczuła ciepło na skórze w miejscu, w którym chropowate opuszki zetknęły się z delikatniejszą powierzchnią. - Wszyscy odetchną, jak stąd odejdziemy, bez obaw. Nie dzieje się nic, z czym byśmy sobie nie poradzili. To tylko polityka, niegroźna. Upierdliwa.
Zignorowała jego pieprzenie i zamiast słuchać uniosła dłoń i przyłożyła ją do czoła Aidana.
- Jak cholera - skwitowała, wściekła z jakiegoś powodu, nad którym zastanawiać się będzie później. - Co jest grane, tylko bez bajek Ortega. Prawda.
W pierwszej chwili mężczyzna uciekł głową do tyłu, szybko się jednak zmitygował i wrócił na poprzednią pozycję, opierając czoło o rękę dziewczyny. Westchnął przy tym, zmarkotniał wyraźnie i po chwili uśmiechnął się cynicznie, przymykając oczy.
- Spotkałem Nowego, był szybszy niż się spodziewałem - zbagatelizował, chcąc przekonać, że nie dzieje się nic niezwykłego. - To norma, zawsze po zimie wylezie coś, czego jeszcze nie widzieliśmy… ale jak mówiłem, nie masz się czym przejmować. Rano ruszamy, to tylko drobna niedogodność, nie pierwsza i nie ostatnia. Taki urok tej roboty.
Wizja wyruszenia jakoś dziwnie się oddalała z każdym jego słowem, co wcale nie pomagało.
- A mówią, że to ze mną jest coś nie tak - warknęła. - Prawy bark - mruknęła, próbując wybrać właściwy sposób postępowania. - Jaki rodzaj rany? - zapytała w końcu, łagodząc nieco głos.
- Opatrzony. - burknął i dodał już spokojniej, prawie wesoło. - Nawet nie wiem, czy to była gadzina, czy coś innego. Alisa wzięła ścierwo na warsztat. Bydlak spadł mi na plecy, miał ostre kły i pazury. Rutyna. Nie był jednak jadowity, inaczej byśmy nie rozmawiali. Rozorał mi prawe ramię, zostanie blizna. Nie pierwsza i nie ostatnia. Mam ich już kilka, może kiedyś ci pokażę - parsknął.
Skinęła głową, wciąż nie do końca przekonana, czy powinna odpuścić. Nie żeby jej na nim zależało, już dawno temu zwątpiła w to, że kiedykolwiek poczuje coś tak ckliwego. Był jej jednak potrzebny, a ona zwykła dbać o to, by trupy, których potrzebowała, znajdowały się w dobrym stanie. Ten w dodatku się jej podobał, a to tylko umacniało ją w tym dążeniu.
- No dobra - westchnęła, przymykając oczy i obracając dłoń wnętrzem do jego czoła. Powinna pewnie zadbać o zimny kompres ale póki co, nie chciała się ruszać. - Jak zamierzasz z tą gorączką wyruszyć? - zapytała, unosząc powieki i wbijając wzrok w te szare oczy. - Wystarczy na ciebie spojrzeć by zobaczyć, że nie jesteś w formie. Nikt nie będzie cię niósł, ani ciągnął za rączkę - powtórzyła jego własne słowa, którymi próbował ją namówić do spania, nie tak znowu dawno temu. Uniosła drugą dłoń z zamiarem przyłożenia jej do jego policzka. Nie zamierzała jednak naciskać. Jeżeli cofnie głowę, to się wycofa.
- Nie będzie musiał, nic mi nie jest - tym razem w ton głosu blondyna wdarły się ochrypłe, nieprzyjemne nuty. Spoglądał na nią chłodno, oceniająco, wyraźnie ciekawy do czego zmierza. - Mówiłem ci, to nic wielkiego, bywało gorzej… a jak padnę zastąpi mnie Simmons. Jego Jinx, potem Simmons. Prędzej to ciebie lub Kit’a trzeba będzie nieść, więc lepiej idź do łóżka. Ranek na nas nie poczeka.
Roześmiała się, cofając obie dłonie.
- Nie lubisz okazywać słabości, czy to po prostu czyjaś troska ci przeszkadza? - zapytała, robiąc krok do tyłu. - Jak wolisz. Zmykaj więc na swoje krzesło - dodała, ruchem głowy wskazując drzwi.
- Od kiedy troszczysz się o kogoś poza sobą? - spytał zamiast ruszać się gdziekolwiek. Przypominał przyczajonego drapieżnika: spiętego, czujnego. Gotowego do ataku.
- Od zawsze - odparła, lekko przechylając głowę, obserwując jego zachowanie. - Lubię gdy ci, którzy są mi potrzebni, mają się dobrze. To praktyczne podejście, które ułatwia życie.
- I cyniczne
- dorzucił mimochodem.
Wzruszyła ramionami. Zwał jak zwał, sens pozostawał ten sam.
- Jakie to ma znaczenie? - zapytała otwarcie. - Mi jest dobrze, im jest dobrze. Szczęśliwa rodzinka.
- Od zawsze mieszkałaś tutaj
- powiódł wzrokiem po ciemnych, popękanych ścianach. - Właśnie… masz zamiar pożegnać się z rodziną? Kojarzę, że masz brata. Bart... nie czekaj. Ben…- zamyślił się, choć nie była pewna czy nie robi tego na pokaz. Jakby ją sprawdzał, badał. A może był po prostu ciekawy.
- Nie - odparła, po chwili. - Nie mam zamiaru żegnać się z rodziną. - Przy ostatnim słowie skrzywiła się nieco, jakby jej spojrzenie natrafiło na wyjątkowo oślizgłego robaka.
- Aż tak mini gardzisz? - Podniósł się w końcu i zrobiwszy krok do przodu, stanął tuż nad niewielką brunetką. Różniło ich dobre dwadzieścia centymetrów wzrostu, wagowo pewnie musiałaby się złożyć z drugą sobą aby wyrównać szale. - Zasłużyli?
Uniosła głowę, aczkolwiek nie można było powiedzieć by była zadowolona z tego faktu. Wolała gdy siedział na stole.
- Nie - odpowiedziała, gdyż wedle wszelkich standardów powinna być dumna ze swoich rodziców i brata. - To jednak nie zmienia niczego. Nie potrafię zmusić się do szanowania kogoś tylko dlatego, że wydał mnie na ten cholerny świat. Taka moja... drobna wada.
- Przynajmniej nie liżesz nikomu dupy, bo tak wypada.
- Naraz się uśmiechnął, a z szarych oczu zniknął dystans. Gapił się na nią tak jak na samym początku. - Szacunek to coś, na co trzeba sobie zasłużyć, Teri. Dobrze, że to rozumiesz. Dzięki temu wszystko będzie prostsze.
- Co będzie prostsze?
- zapytała, bo te gierki zaczynały ją powoli męczyć.
- Współpraca - odparł bez chwili wahania i przeskoczył na kolejny temat - Strzelałaś kiedyś z broni palnej? Karabin, pistolet… cokolwiek?
- Przestań zmieniać temat
- warknęła. Uznała, że stoi za blisko więc niechętnie zdecydowała się na krok w tył. - Na czym ma polegać ta współpraca. I nie zbywaj mnie. Trochę na to za późno. - Wzięła głębszy wdech. - Nie, nie z broni palnej - odpowiedziała na jego pytanie, starając się nadać głosowi w miarę obojętny ton.
- Współpraca… nie zbywam cię, Teri. Nawet nie mam takiego zamiaru. - Wychylił się i strzepnął paproch, który osiadł na podkoszulku dziewczyny, w okolicach dekoltu - Jeżeli wydam rozkaz aby kogoś zabić, zrobisz to. Nawet jeżeli celem będę ja sam. Bez pytań, zawahania. Na wszystko dostaniesz swoje odpowiedzi. Z zabijaniem nie masz problemów - dokończył z cynicznym błyskiem w oczach.
- A co z marnowaniem zasobów? - zapytała, ponownie używając jego własnych słów. Nie zaprzeczyła jednak swojej gotowości do odbierania życia. Ani nie miała zamiaru wzbudzać w nim jakiejkolwiek wątpliwości co do tego, że gdy wyda rozkaz żeby go zabić, bez wahania to zrobi. Podroczyć się jednak… to co innego.
- Jeżeli ktoś z nas zostanie ranny i nie będzie szans aby mu pomóc... - Przeniósł rękę z jej tułowia na brodę, unosząc ją ku górze, aby patrzyła mu prosto w oczy. - Zostanie poważnie okaleczony, będzie umierał… a prócz ciebie nie będzie nikogo w okolicy, skrócisz jego cierpienia. Szybko, bezboleśnie. Bez znęcania i zwlekania. Akt łaski. To samo dostaniesz od nas, gdy zajdzie taka potrzeba. To ci mogę obiecać. Uwierz mi, czasem lepiej umrzeć z ręki przyjaciela, niż zdychać godzinami, rozrywany po kawałku i pożerany żywcem. W tym wypadku nie ma marnowania zasobów, tylko humanitaryzm. Wciąż jesteśmy ludźmi, jakkolwiek cynicznie by to nie zabrzmiało.
Dla niej wszyscy byli trupami, uznała jednak, że wyjawienie tego drobnego szczegółu nie było w tej chwili odpowiednie. Zabić szybko, bezboleśnie. Wolała nieco inny rodzaj zadawania śmierci. Czasami jednak trzeba coś poświęcić w tej słodkiej grze o życie.
- Przyjaciela - pozwoliła sobie na krótką chwilę delektowania się tym słowem, którego znaczenie zazwyczaj jej umykało. - Ograniczę swoje zapędy - obiecała. - Czysta śmierć.
- Znajdę ci coś innego do zabawy, celów nie zabraknie
- mruknął sunąc palcami od brody do jej ucha tuż po linii żuchwy i zatrzymał się na policzku. - Masz jeszcze jakieś pytania, wątpliwości? Chcesz… informacji, dowodów? Z tymi ostatnimi będzie ciężko, ale coś wymyślę. - Wyszczerzył się bezczelnie.
Pytania? Wątpliwości? Szczerze wątpiła, by chciał je wszystkie usłyszeć. Jedna noc raczej by nie wystarczyła. Zamiast tego przymknęła oczy, pozwalając sobie na krótką chwilę przyjemności czerpanej z dotyku jego ręki.
- Jedyne czego chcę - odezwała się gdy uznała, że na dany moment wystarczy jej tych czułości - to twoje zapewnienie, że nie skończę jako wasza zabawka. Reszta w gruncie rzeczy mnie nie obchodzi. Nie chcę jednak wejść w większe gówno, niż to, z którego jutro wyjdę. Nie oczekuję równej pozycji. Obserwowałam Jinx i ciebie i zdaję sobie sprawę, że daleko mi do was. - Skrzywiła się, bowiem jawne przyznawanie się do własnej słabości było dla niej czymś nowym. - Nowe terytorium oznacza nowy układ władz. Nie zamierzam wylądować na samym dole tej drabiny.
- Upadek z samego dołu jest najmniej widowiskowy.
- Zbliżył twarz do jej twarzy. - I najmniej boli. Nie jesteśmy jak Ballard i Buske, nie bawimy się ludźmi. Nie spodoba ci się z nami, odczekasz i wrócisz tutaj. Ktoś cię odprowadzi. Nie bądź taka pesymistyczna, mamy się uzupełniać, nie powielać. Każda para rąk jest cenna, bo umie co innego. Równowaga.
Ewidentnie żył w innym świecie niż ten, który ona znała. W innym wypadku nie nazwałby jej obaw pesymizmem. Rozłożyła skład wyprawy na czynniki pierwsze, co tylko dolało tym obawom oliwy. Była słabym punktem, a przynajmniej tak wychodziło w jej obliczeniach.
- Patrzę na sprawę ze swojego punktu widzenia. Jestem ostrożna, nie pesymistyczna. Tego człowiek się uczy mieszkając całe życie w tym grobowcu. Bycia ostrożnym, kalkulacji, obserwowania… W ten sposób jesteś w stanie utrzymać się na powierzchni, a jak raz tam dotrzesz... - Wzruszyła ramionami, lekko, z pozoru obojętnie. - Nie masz ochoty wracać na dno.
- A co widzisz teraz?
- spytał i doprecyzował. - Patrząc na siebie. Patrząc na mnie. Na ludzi z dołu i tych z góry? Co widzisz, Teri? - powtórzył cicho.
- Trupy - odpowiedziała, również zniżając głos. - Widzę grobowiec pełen trupów który tylko czeka by ich pochłonąć. I widzę życie, które jednak rozwija się tam na górze. Rośnie w siłę, przystosowuje się i przejmuje władzę. Widzę szansę, jednak na tyle niepewną, że nie umiem jej zaufać, wbrew temu co powiedziałam. Nie umiem, bo za długo się bez niej obywałam. Bo to jest zbyt proste.
Ortega słuchał uważnie, czekając aż Sydney skończy. Dopiero gdy dźwięki z zewnątrz wkradły się w ciszę między nimi, zabrał głos.
- Czasem najprostsze rozwiązania są najlepsze - powiedział i pchnął ją delikatnie, obracając w stronę łóżka. Poczuła jak kładzie dłonie na zakrytych podkoszulką ramionach i zbliża twarz do ucha. Stała plecami do niego, nie widziała czy się uśmiecha, czy jest zły. Mówił spokojnie, a bijące od trawionego gorączką ciała prawie parzyło. - Daj sobie czas, chyba tylko tyle mogę ci teraz poradzić. Czas. Idź spać. Wyruszamy za parę godzin, nie będę cię już dłużej męczył.
- Zrób coś z tą gorączką
- odparła tylko, a w jej głosie pojawił się chłód. - Rada za radę.
- Zrobię
- schylił się i zostawiwszy przelotny pocałunek tym razem na drugim policzku. Parsknął. - Skoro tak ładnie prosisz, nie śmiem odmówić.
Zniknął napór na ramionach, skórę pleców znów owiał chłód, gdy Ortega odsunął się do tyłu.
- Śpij dobrze, Teri.
Miała ochotę rzucić czymś ciężkim, ale ograniczyła się do objęcia ramionami, ot co by zbytnio na ową pokusę się nie wystawiać. Nie zamierzała odpowiadać, żeby jej głos nie zdradził. Odczekała chwilę i dopiero wtedy odwróciła by sprawdzić czy wyszedł. Cholerny duch…

Nie ruszyła się z miejsca, czekając aż ciało powtórnie przystosuje się do panującej w pokoju temperatury. Pieprzony grzejnik bez rozumu. Była wściekła na siebie za to, że pozwalała, by on tę wściekłość u niej wywoływał. Chyba faktycznie miała coś nie tak z głową. Liczyła na to, że z czasem, z kolejnymi odkrytymi tajemnicami, jej pociąg do niego zniknie. Był niebezpieczny, nowy i cholernie nie na rękę. Komplikował proste wytyczne, którymi się kierowała w życiu. Siedź cicho, obserwuj, wykorzystuj, unikaj niepewnych sytuacji. Poza “obserwuj” wszystko szlag trafiał, gdy tylko otwierała usta w jego towarzystwie.
Głęboki wdech… Odsunęła włosy, które opadły na twarz. Powinna je chyba ściąć, ale zbytnio je lubiła, by zdecydować się na wygodę. Przeciągnęła się, powoli budząc zasypiające mięśnie. Jeszcze nie czas na sen, wciąż miała trochę do zrobienia. Chociażby ćwiczenia. Wieczorna rutyna, która pozwalała ułożyć w głowie zebrane przez dzień informacje i zdecydować, które z nich były dla niej przydatne, a które można było pominąć.
Zaczęła od palców rąk, rozciągając je, napinając. Później nadgarstki…
Układ sił w strażnicy. Ortega, Simmons, Jinx, Simmons… Musiała zapamiętać tą kolejność i dowiedzieć się które z rodzeństwa ma pierwszeństwo. Powinna także zatroszczyć się o dobry kontakt z Alisą. Kit’a mogła sobie chwilowo darować. Mechanik nie był jej do niczego potrzebny. Rhys natomiast… Uśmiechnęła się półgębkiem. Tu musiała uważać, jednak liczyła na w miarę luźną współpracę. Pozostawał Dieter. Nie znała go zbyt dobrze. Nie był w jej kręgu zainteresowania, więc nie poświęcała cennego czasu, by zbadać tego człowieka. Będzie musiała to nadrobić.
Powróciła myślami do Aidana. Była z nim dziś szczera. Nie do końca, ale w stopniu większym niż miała w zwyczaju. Budził w niej tę część, która chciała wygarnąć światu to co o nim myślała. Jednocześnie chciała, by był po jej stronie. Te dwie ochoty kłóciły się ze sobą i jedna drugiej nóż w plecy wbijała. Powinna być ostrożniejsza, miarkować słowa i skupić się na obserwacji. Zamiast tego chlapała jęzorem, jakby nie miała niczego lepszego do roboty. Coś z nim było nie tak… Już, już miała wrażenie, że łapie właściwy trop, po czym nagle okazywało się, że stoi przed przepaścią, a trop diabli wzięli. Irytowało ją to i popychało do dalszego grzebania. Dalszej gry w półprawdy, nie do końca prawdy i idiotyczną szczerość.
- Teri… Obudź się, kurwa - warknęła cicho, sama do siebie.
Po rozciągnięciu przeszła do właściwych ćwiczeń. Powoli i systematycznie zwiększając ich intensywność. Każda partia jej ciała zasługiwała na uwagę. Powoli wyciszała umysł przygotowując się do snu.

Przerwała ćwiczenia gdy usłyszała rozmowę za drzwiami. Natychmiast zamarła, nasłuchując. Bez problemu rozpoznała głos Rhysa.
- Wyglądasz jak gówno. - Miała ochotę roześmiać się słysząc ten komentarz, jednak powstrzymała owe zapędy.
- Przynajmniej nie śmierdzę. - Z Aidanem nie mogło być najwyraźniej aż tak źle, skoro był w stanie żartować. Wątpiła w słuszność owego stwierdzenia, jednak dawało pewną szansę, że jednak dotrzyma on słowa i jutro wszystko pójdzie zgodnie z planem. Potwierdzało także jej opinię o tym, że nie lubi gdy się o niego troszczono.
- Jeszcze.
Parsknęła cicho, tłumiąc dźwięk dłonią. Bez wątpienia Rhys był jej typem człowieka.
- Dzięki.
Sama słodycz, nie ma co. Może w sumie mieli co nieco wspólnego. Też nie lubiła, gdy się z nią patyczkowano. Było to niepokojące spostrzeżenie, nad którym musiała się zastanowić. Później...
- Spoko, a teraz spierdalaj.
Skrzypienie krzesła mogło oznaczać tylko jedno. Podły zastąpił Aidana.
Odczekała chwilę, poświęcając ją na unormowanie oddechu. Spocone włosy właziły jej do oka, więc je odsunęła. Skoro Rhys zastąpił Aidana na warcie, musieli wcześniej przedyskutować tą sprawę. Niech go szlag trafi…
Podniosła tyłek z podłogi i ruszyła w stronę drzwi.
- Rhys - odezwała się cicho, nocna pora nie sprzyjała głośniejszym rozmowom. - Co z nim? - zapytała poważnie. Gierki gierkami, teraz jednak potrzebowała jasnych informacji.

W przeciwieństwie do Ortegi, jej nowy strażnik siedział rozwalony na krześle, z rękami założonymi za głowę i pogardliwie oberwował przemykających w dalszej części korytarza ludzi. Poruszali się chyłkiem, z całych sił próbując nie patrzeć w stronę drzwi Sydney, co wydawało się bawić Podłego w pewien specyficzny sposób.
- Jest debilem - skwitował krótko, ale widząc minę dziewczyny przewrócił oczami i rozwinął wątek. - Wyliże się, a ty nic nie wiesz i nie widziałaś.
- Że jest debilem, to akurat wiem
- odparła, starając się trzymać nerwy na wodzy. - I nie interesuje mnie, czy się wyliże, a czy da radę jutro - zignorowała jego “nic nie wiesz, ni nie widziałaś”. Z tą dziecinadą mógł sobie wylatywać do panienek na piątym.
- Mhm. - Widać wyczerpał w swoim mniemaniu wątek, tak samo jak sylaby potrzebne do przekazania wieści.
Pełna i wyczerpująca odpowiedź Podłego była akurat wystarczająca.
- Dobrej zabawy - dorzuciła jeszcze, uśmiechając się półgębkiem.
- Wyskocz z kielona - łaskawie przeniósł wzrok z dalszego obiektu na Teri. - Wiem, że masz. Czuję.
- Testowane czy nie?
- zapytała tylko.
- Sami przetestujemy. - Przez zarośniętą gębę przetoczył się uśmiech, ale zaraz zniknął. - No jedziesz mała, zanim tu kurwa pousychamy.
- Się robi, skarbie.
- Wyszczerzyła ząbki w firmowym uśmiechu, znikając na chwilę w pokoju. Butelkę wybrała uważnie, aczkolwiek trwało to tylko chwilę. Nie chciała się zbytnio zeszmacić, żeby rano była w stanie iść.
- Trzymaj. - Wyciągnęła ją do Rhysa, gdy wróciła.
- Od tego leszcza z Kokardy, czy od nas z “piątego”? - poruszył interesującą go kwestię, nim odkorkował flaszkę i nie bawiąc się w nalewanie, pociągnął z gwinta. Wziął porządny łyk, przez moment trzymał go w ustach i chyba nie wyczuł żadnych podejrzanych dodatków, bo przełknął gładko, bez dalszej zwłoki.
- Chujowe jak zawsze - mruknął ponownie się częstując i przekazał butelkę - ale wypitne. Chlapnij sobie, mała.
- Wreszcie ktoś gada jak człowiek
- odparła, chwytając szkło i testując jego zawartość. Musiała przyznać, że pijała już gorsze świństwa produkcji Petera. Przynajmniej dobrze paliło, smak był jednak do dupy. - Zostawię ją z tobą. - Oddała mu butelkę. - Nie mój klimat.
W ciemnych oczach bruneta dostrzegła dziki, drapieżny błysk i wyraźną aprobatę.
- Zajmę się nią, co będzie tak parować sama? Szkoda dziewczyny. - Przyjął flaszkę i wręcz czule pogładził gładką powierzchnię. - A ty co, mała? Spać nie możesz?
- Się wybieram
- mruknęła, opierając ciało o framugę przy krześle, nie sprawiając przy tym wrażenia chętnej do powrotu w zacisze pokoju. - Czekam tylko na odpowiedni moment.
- Pomóc ci z tym?
- Pytanie było krótkie, a po nim zapadła cisza.
- Ciekawa propozycja - przeciągnęła się, sprawdzając stan mięśni po ćwiczeniach. - Jakiś konkretny pomysł? - rzuciła, zerkając na niego z leniwym uśmiechem na ustach.
Równie leniwym ruchem facet sięgnął do kieszeni spodni, wyciągając z niej plastikowy woreczek z niewielkimi, ciemnozielonymi tabletkami.
- Prosto z Rynku, źródło sprawdzone. - Schował pakunek w dłoni, aby nikt niepowołany go nie dostrzegł. - Poprawia koncentrację, usuwa ból. W połączeniu z wódą usypia - wyjaśnił tonem eksperta, kiwając przy tym głową, jakby zgadzał się sam ze sobą, własnymi doświadczeniami czy wspomnieniami. - Pasi, czy chcesz coś innego? Pierwsza działka gratis.
Śledziła jego rękę, w której trzymał pakunek, starając się myśleć rozsądnie. Pięć tygodni przerwy, przeżytych na samym bimbrze były niczym. Niech go szlag trafi… Jakby nie mógł z tym wyskoczyć na górze…
-Kurwa Rhys, rano muszę być do życia - warknęła, odgarniając włosy. - Jakie ma efekty po?
- Pożegnasz się na kilka godzin z widzeniem kolorów, ale to gówniana zapłata za święty spokój. I tak na górze prawie wszystko jest kurewsko szare
- kusił dalej, nieświadom rozterek rozmówczyni. - Normalnie nie daję towaru za darmo, to wbrew zasadom. Ale powiedzmy że flacha na wymianę styknie. To chcesz, czy nie?
Do cholery! Pomyśleć, że mogła siedzieć w pokoju i nie wychylać nosa…
- A alternatywa? - Podjęła ostatni wysiłek by jednak zwalczyć pokusę. Ręce założyła za plecy i przycisnęła je do framugi. Ot, na wszelki wypadek.
Podły obciął ją spojrzeniem od góry do dołu. Czynność powtórzył w drugą stronę i mruknął pod nosem coś, czego nie dosłyszała.
- Zawsze mogę cię dojechać. - Wzruszył ramionami w geście samczego zadowolenia z własnej osoby. - Duża jesteś, płakać nie będziesz. Szybko zaśniesz.
- To brzmi nawet lepiej.
- Odsunęła się od framugi, obracając do niego i obdarzając nieco taksującym spojrzeniem. - Problem w tym, że rano mam być w stanie chodzić, skarbie. Może innym razem - dodała, używając zdradliwych rąk by wyciągnąć podkoszulek ze spodni. - Szkoda, że tak późno z tym przylazłeś - dodała, ściągając ubranie przez głowę. - Mogłoby być ciekawie.
- Sorry mała, też musiałem się pożegnać. Kolejka była spora.
- Z uśmieszkiem błąkającym się po twarzy obserwował co Teri wyrabia. Rozsiadł się też wygodniej, prochów nie schował. Jeszcze.
- Trochę się razem pobujamy, adres znasz.
Ona zaś owinęła podkoszulek wokół prawej ręki, leniwie się nim bawiąc.
- Taa - mruknęła, unosząc nieco kącik ust. - Do jutra, skarbie - rzuciła, starając się omijać wzrokiem tabletki, patrząc w oczy Rhysowi. - Może następnym razem.
- To jednak na sucho?
- parsknął, strzelając kostkami dłoni skrywającej narkotyk. - Od tego nie będziesz chodzić okrakiem, nie dygaj.
- Rhys
- ni to warknęła, ni jęknęła. Miała ochotę wyrżnąć go w pysk za te jego głupie teksty. Co się niby stało ze starym dobrym dobranoc? Człowiek mógł sobie iść w spokoju spać, dumny że wytrwał, ale nie…
- Słodki jesteś ale muszę się trzymać. Zostaw na potem.
- Potem możesz być martwa
- parsknął, teraz już rozbawiony jej uporem. - Chuj wie jak tam bedzie. - Wymownie zazezował na sufit.
Ona zaś obniżyła spojrzenie natrafiając nim na pakunek.
- Daj - odparła, podejmując szybką decyzję, zanim rozsądek zdążył ją przekonać do tego, by brała dupę w troki i zwiewała do łóżka.
Podły wyłuskał pojedynczą tabletkę, przetoczył ją w palcach i podał dalej.
- Rozgryź i popij - doradził, drugą ręką łapiąc za butelkę. - Ścina prawie z marszu, więc rusz dupkę do wyra. Nie chce mi się zbierać ciebie z podłogi. - Koniec wymarudził, widać nie podobało mu się taszczenie kogokolwiek, gdziekolwiek, nawet jeśli było to raptem dziesięć metrów.
- Się robi - odparła, zaciskając palce na tabletce. - Jesteś pewien co do tych efektów? - zapytała, szukając czegoś, czegokolwiek co zdoła ją przekonać, że jest kompletną idiotką i powinna zmienić zdanie.
- Weź mnie, kurwa, nie obrażaj - prychnął tonem świadczącym, że owa uwaga ugodziła prosto w jego dumę i dobre imię. Mógł też robić sobie jaja, nie potrafiła stwierdzić. Mimo to przekaz był jasny.
- Gdzieżbym śmiała - odparła, obdarzając go uśmiechem. - Pełne zaufanie - rzuciła, obracając się w stronę wejścia do pokoju. - Nie wspominaj mu o tym - mruknęła jeszcze.
- Nic nie wiem, nie widziałem - usłyszała rozbawione mruknięcie dokładnie z tego miejsca, w którym zostawiła rozmówcę. - Trzym się mała.
- Taa
- odpowiedziała w sposób wysoce kulturalny, wchodząc i zamykając za sobą drzwi.

Oparła się o nie i wzięła głęboki oddech. Co ona do cholery wyprawiała?! Może i Rhys miał swoje źródła sprawdzone, jednak ona nie sprawdzała jego. Kurwa…
Otworzyła dłoń, spoglądając na leżącą na niej tabletkę. Ręka lekko drżała. Uniosła wzrok i rozejrzała się po pokoju. Była spakowana, zostały tylko butelki, a to nie zajmie dużo czasu. Powinna zdążyć zrobić to rano, o ile… No tak, o ile się obudzi.
Nie… Za duży margines błędu. Odbiła się od drzwi i ruszyła w stronę stolika, niechętnie i powoli odkładając na niego swoją zdobycz. Najpierw obowiązki.
Spakowanie butelek zajęło nieco dłuższą chwilę niż planowała. Musiała się upewnić, czy są odpowiednio zabezpieczone. Zostawiła tylko jedną, tę zawierającą zwykły bimber. Czymś musiała popić. Sprawdziła, czy nóż jest na swoim miejscu, rozebrała się, składając ubranie w zwyczajowy sposób. Odwinęła i rozprostowała podkoszulek. Jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko znajduje się dokładnie tam, gdzie powinno i gdzie ona chce, by się znajdowało. Odetchnęła.
Jej wzrok padł na stolik. Pięć pieprzonych tygodni na płynach… Pięć tygodni dowalania sobie żeby paść na łóżko i odpłynąć.
- Jebać to - warknęła podchodząc i biorąc tabletkę do ręki. Nie był jej sprawdzonym źródłem, jednak darzyła go tym pokręconym rodzajem zaufania, jakie możliwe jest tylko między dwojgiem popaprańców ich pokroju. Mogła nawet powiedzieć, że go szanuje, co nie mijałoby się zbytnio z prawdą. To zaś miało pewne konsekwencje. Jeżeli jutro zaliczy coś więcej, poza chwilowym zanikiem barw, to go zabije. Jak? O tym pomyśli jak przyjdzie na to pora. O ile się obudzi...

Czarno-biały świat nie wyglądał tak źle, co stwierdziła gdy otworzyła oczy. Czuła się… dobrze. Rozciągnęła mięśnie, ciesząc się ich odzewem. Brak zakwasów przywitała z uśmiechem. Dzięki Rhys…
Ubrała się powoli, dokładnie sprawdzając każdy element garderoby. Podkoszulek, bluza, spodnie, kurtka. Buty porządnie zawiązane, sznurówki wciśnięte do środka. Włosy związane w koński ogon. Okulary na nosie.

Starała się wyeliminować każdą ewentualność głupiej wpadki. Perfekcja… Lubiła przekaz jakie niosło za sobą to słowo, lubiła jego brzmienie. Wprowadzało ład do chaosu.
Gdy Ortegowie i Chloe po nią przyszli, była gotowa.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 29-12-2016 o 03:44.
Grave Witch jest offline