-
Dokąd to pięknisiu?! - Warknął kapitan na Evameta, który próbował iść za Tagrenem i Kolwenem. Kiedy tropiciel został z powrotem umiejscowiony w rządku, a Czarny Ząb wysłuchał co pozostali mieli do powiedzenia na swój temat, wyciągnął zza pazuchy notes w skórzanej okładce. Podał go siedzącej obok Gildiel.
-
Umiesz pisać, maszkaro? - Zapytał, co ta potwierdziła skinieniem. -
Dobrze. Znajdź ostatnią zapisaną kartkę i dopisz waszą parszywą szóstkę nierobów wraz z waszymi dzisiejszymi obowiązkami. Siebie możesz zapisać jako adiutantkę.
Półork postukał się w jeden ze swoich wystających kłów i myślał. Czekał aż Gildiel zorientuje się w zawartości notesa. Był to faktycznie terminarz z przydziałem obowiązków. Wynikało z niego, że załoga składa się z trzydziestu zwykłych “przydupasów”, czterech oficerów, sternika i kucharza. No i kapitana. Każdy z przydupasów miał przypisanego oficera, wychodziło siedmiu - ośmiu na każdego. Oficerowie zaś mieli przypisane zakresy obowiązków…
-
Długo jeszcze!? Ile można skrobać sześć imion? - Warknął kapitan ze zniecierpliwieniem i Aventi postanowiła, że jeśli jej się uda, to później przeanalizuje resztę notesu. Naskrobała kawałkiem grafitu imiona ich szóstki. Dwóch przypisała już do Zgnilizny, siebie jako adiutantkę, a pozostałych…
-
Wy dwaj, do kuchni. - Zarządził wreszcie Filigan, kiedy nowa przyboczna dała mu znak, że czeka na dalsze dyktowanie. Mówił to do Ymir i Gaaxa.
Wtem podłoga pod nimi łupnęła, jakby coś wyjątkowo ciężkiego się przewróciło albo zniszczyło poziom niżej.
-
GROGU?! DALIŚCIE JEJ GROGU? - usłyszęli wściekły głos Dwójki dochodzący z dołu. Wywołało to krzywy uśmiech na twarzy kapitana.
-
Ronald będzie niepocieszony… - powiedział z rozbawieniem. -
Jak już pójdziecie do kuchni, to powiedzcie mu, że operacja “Świnia przez duże Gie” zakończyła się fiaskiem.
Nie rozumieli, ale zapamiętali. Poszli, zeszli z Mostka. W tym samym czasie z klapy w podłodze wynużyła się Dwójka trzymająca za fraki wierzgającego się młodzika, który co chwila wykrzykiwał błagalne “tylko nie to!”, “ja już nie będę!” albo “to tamci, to oni, to nie ja!”. W końcu dostał solidnie w twarz i postanowił się zmierzyć ze swoją karą. Został posadzony na podeście jakieś pół metra nad ziemią, który był przymocowany do masztu. Chłopak stał teraz przodem do masztu i obejmował go rękami, po czym został doń przywiązany za ręce i nogi tak, że praktycznie nie mógł się ruszyć.
-
Znacie zasady. Każdy kto chce. Pięćdziesiąt razy! - Krzyknęła na odchodnym Dwójka i odeszła, by pozornie zająć się swoimi sprawami. Jednak tak naprawdę obserwowała to co działo się dalej.
Po chwili podszedł pierwszy. Wziął solidny kij ze stojaka i grzmotnął młodego przez plecy - najwyraźniej po to, aby się wyżyć i dlatego, że mógł.
-
Raz! - Zakrzyknął tryumfalnie przy wtórze syku bólu młodzieńca i odłożył kij. Za nim poszedł drugi, trzeci…
Manto na maszcie. Tak to wyglądało.
-
No dobra piękniś. - Powiedział kapitan po chwili, zwracając się do Evameta. -
Wygląda na to, że w Zgniliźnie potrzebują trzeciego. Odmaszerować.
Po nim na mostku został tylko sternik, kapitan i Gildiel. Filigan zwrócił się właśnie do niej.
-
Naskrobała? To oddaj notes. - Wyrwał jej dziennik i schował z powrotem za pazuchę. Wyciągnął za to coś co wyglądało na bardzo ładną, kolorową broszkę. I bardzo cenną.
-
Wiesz co to jest? - Zapytał rzeczowo, pokazując jej błyskotkę z bliska. Aventi czuła się zauroczona przez migotliwe światełka, które odbijały się od broszki i ciężko było jej się skupić…
W międzyczasie Ymir i Gaax dotarli do kuchni. Ten drugi wszedł jako pierwszy i nie uchylił się. Dostał na powitanie patelnią w twarz i poleciał jak długi na towarzyszkę. Stracił przytomność momentalnie, toteż wojowniczka musiała go podtrzymać, żeby nie upadł.
-
Ha! Myślicie, że możecie sobie tutaj tak wchodzić jak się wam podoba, co?! - Zarzucił tryumfalnie krasnolud, który musiał być kucharzem. -
Nie ma podjadania! Ani podglądania! Won, jak będzie gotowe, to zawołam!
Kolwen i Tagren w tym samym czasie zeszli na drugi poziom poniżej pokładu. W tamtym czasie został tam już tylko jeden załogant (ze zwyczajowej czwórki, która powinna być zawsze w Zgniliźnie). Wydedukowali, że drugi to ten, który został wywleczony na pokład, a pozostała dwójka została zwolniona ich przyjściem. Uderzył ich straszny smród zwyczajowo towarzyszący stajni czy innemu obornikowi. Na pierwszy rzut oka założyli, że “mieszkania” kurczaków i świnek sprzątano najwyżej raz na tydzień.
-
Wy jesteście ci nowi? - Zapytał wcale trzeźwo mężczyzna z czerwoną opaską na głowie. Nie miał koszuli, jedynie brązowe spodnie. Przez lewy bark przechodziła blizna po ostrzu, zaś twarz naznaczona była wieloma zmarszczkami, co w połączeniu z niewielką ilością światła utrudniało wyczytanie czegokolwiek z jego rysów. -
Szczurki, hę? Połóżcie Pusię tam w kącie. Przewróćcie ją jeszcze na drugi bok. Świeeeetnie. Uważajcie, nie zbijcie jajek. Doskonale. Można chlać.
Zgnilizna podzielona była na trzy części: w zasadzie na dwie i pół biorąc pod uwagę ich rozmiar. Pierwsza - na dziobie - została zamieniona na kurnik. Za nim kury gdakały, skakały i robiły co chciały. Od reszty oddzielony był gęstą kratą w której było wejście. Wyglądało trochę jak cela. A może właśnie nią było?
Na środku był kawałek podłogi pod ścianą statku wydzielony jako siennik dla świń. Oddzielało go kilka skrzyń, które można było w razie potrzeby odsunąć. Były pieruńsko ciężkie.
Tylna część przypominała magazyn piętro wyżej, tylko że znajdował się tam prowiant. Suchary, kiszone warzywa, wędzone mięso i sery. Było też trochę świerzych warzyw i chleba z racji tego, że dopiero co wypłynęli z portu. I cytryny. Całe beczki pełne cytryn.
Po chwili dołączył do nich Evamet i również rozejrzał się po okolicy.
-
Kolejny szczurek? - Zapytał stary. Wychylił butelkę grogu i podał Tagrenowi, jednak zanim tamten zdążył wziąć.
-
Alarm, kurczak na wolności! - zakrzyknął marynarz i wskazał palcem uciekający drób, który jakimś cudem uwolnił się z kurnika i gnał ku prowiantom. Mężczyzna zerwał się do akcji ratunkowej. Ledwo jednak wstał to upadł twarzą wprzód wypuszczając butelkę z której drogocenny płyn zaczął się wylewać. I powstało pytanie: ratować trunek, czy biec za kurczakiem?