Mogło być lepiej ale zawsze mogło być gorzej, rozmyślał Gaax zmierzając do kuchni. Dopóki będzie jedynie pomagał kucharzowi a nie go zastępował nie powinien niczego spieprzyć. Chociaż z drugiej strony od kiedy to kucharzenie na pirackiej łajbie musiało wymagać wielkiego kunsztu? No nie bał się tej roboty a oprócz tego i to właśnie było w tym wszystkim najlepsze nie rozdzielono go z Ymir. Dzięki czemu ciągle mógł liczyć na ochronę że strony Rashamitki.
-Cóż… Przynajmniej nie skończymy jako wychudzone “szczurki”. Dzięki tej robocie jest szansa że nie stracisz nic że swoich gabarytów!- rzucił do towarzyszki złośliwy przytyk, przekraczając próg kambozu. Potem usłyszał świst i nagle kutyna ciemności opadała na niego. Nie widział ile czasu minęło nim wróciła mu świadomość ale promieniujący po twarzy ostry ból i smak świeżej krwi w ustach podpowiadały że na krótko. Zerwał się na równe nogi, wyrywając z ramion Ymir i choć jeszcze miał problem z utrzymaniem równowagi ruszył wściekły na napastnika.
-Ty cholern…- urwał uświadamiając sobie że do niczego to nie prowadzi. Ba! Jeszcze może się skończyć czymś więcej niż trzaśnięciem patelnią w twarz.
-Przysyła nas kapitan- powiedział przecierając usta rękawem. -Mieliśmy się zgłosić, chyba do pomocy panie Kuku. Jestem Gaxkang a panienka za mną to Ymir. A i mieliśmy przekazać ze operacja “Świnia przez duże Gie” zakończyła się fiaskiem.- zameldował. -No i nie mamy zamiaru niczego podjadać- dodał, korzystając z mowy krasnoludów, siląc się na uprzejmość i uśmiech. Chociaż za ten nagły atak naczyniem kuchennym najchętniej urwał by karłowi jaja, usmażył je na patelni a potem wepchnął do jego kudłatej gęby. Jednak Gaax starał się być miły. Taki sympatyczny skurwiel, jak nazwała go niegdyś jedna z portowych ladacznic. |