Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-12-2015, 16:41   #34
SWAT
 
SWAT's Avatar
 
Reputacja: 1 SWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputacjęSWAT ma wspaniałą reputację
Elfka, jak się przedstawiła Setowi, Ivyet, czekała na Seta gotowa do drogi. Strój jej był idealny do drogi, lekki, wytrzymały, dobrze dopasowany. Cały swój dobytek zmieścił się elfce na plecach czyli plecak i lutnia. Nie było tego wiele, bo i wiele nie potrzebowała. Spiczaste uszy schowane były pod głębokim kapturem spod którego niedbale zwisały blond kosmyki włosów. Ivyet nie wiedziała że będzie miała aż nadmiar materiału na ballady w swym długim życiu, a wcale nie tak dawno rozpoczętym. A jedno jej przyznać było trzeba, przygody uwielbiała i choć jeszcze żadnej nie przeżyła, liczyła na to że w końcu jakaś się jej przytrafi. Była młoda, jeszcze nie obeznana z Granitem i istotami je zamieszkującymi, a już wiedziała że to pieniądz rządzi tym światem. Pieniądz oraz śmierć, dlatego przy pasie miała solidny kawał stali przekuty w zgrabny sztylet. Jej koń był łaciaty jak krowa i widać że nie był to koń z północy, był delikatny i można było założyć że z pewnością i kruchy. Można tak było sądzić, chyba że widziało się słynne cyrki konne z dalekiego wschodu, gdzie na takich właśnie koniach jeźdźcy robili prawdziwe cuda akrobatyczne, a ich konie potrafiły przeskoczyć wysoką przeszkodę przy czym były szybkie jak wiatr. Elfka uśmiechnęła się do Seta i pozwoliła się zaprowadzić tam, gdzie czekała reszta.

Prawie wszyscy mieli ze sobą zwierzę. Jak zdobyte, to już była osobista sprawa każdego z osobna. W najlepszej sytuacji był Gonael, jego środek transportu był uczepiony do jego pleców, a co za tym idzie umożliwiał mu podróżowanie w chmurach, daleko od kłopotów. To niwelowało możliwość wpadnięcia w pułapkę, a przy takim orszaku takowych można było się spodziewać. W końcu szczęśliwa siódemka jeźdźców przyciągała wzrok i pobudzała wyobraźnię. Najmici czy agenci Królewscy? Magowie czy rębajła? Kmiotkowie umykali z drogi, a młodzieniaszki patrzyły zazdrosnym wzrokiem. Tylko elfka z lutnią się wyróżniała z tej grupy, ale w końcu nawet krwawy oprych potrzebuje czasem sztuki przy ognisku.

Niestety pierwsze schody zaczęły się już przy bramie. Krata została wam bezceremonialne spuszczona przed twarze, a konie o mało nie powpadały na siebie. Szybko koło was pojawił się jeden ze strażników miejskich, tłumacząc że wie kim jesteście, że też był w Lodowym Upiorze i że kapitan Edgar chce wam coś przekazać. Zapewniał przy tym że nikomu nic się nie stanie. I faktycznie, zatrzymanie nie miało na celu was skrzywdzić, a jedynie ostrzec. Edgar wyszedł ze strażnicy dziesięć minut po waszym zatrzymaniu.
- Wybaczcie że zatrzymuję was tuż przed wycieczką, ale byliście obserwowani i domyślam się co knujecie. Przypadkowe osoby ot tak nie zostają towarzyszami miecza. Chętnie bym zebrał ludzi i ruszył z wami, ale niestety to miasto potrzebuje mnie bardziej. Nim wyruszycie musi wiedzieć że zidentyfikowałem jednego z napastników, to ten co stracił głowę za sprawą minotaura. Drugiego nie udało się zidentyfikować, spłonął prawie na popiół. Ten zdekapitowany Luca Moench, pochodzi z Bractwa Triangulorów. Niestety nie wiele o nim wiemy, poza tym że to prawdopodobnie ich symbol, przynajmniej taki miał na szyi jeden z zabitych. – w tym momencie kapitan pokazał odręcznie narysowany symbol, zapewne skopiowany z szyi – Dzisiaj dotarliśmy do trzeciego, prawdopodobnie przywiózł tamtą dwójkę do miasta ale milczy nawet przy torturach. Pierwszy raz coś takiego widzę by koleś milczał przy polewaniu wrzącą oliwą i miażdżeniu stopy młotem. Jednakże jeśli chcecie zrobić to co myślę, uważajcie na siebie. – a potem już tylko krzyknął w stronę strażnika przy bramie – Otworzyć!

Ruszyliście zastawiając za sobą wzbity przez końskie kopyta w powietrze śnieg i ruszyliście gościńcem w stronę Zimowego Lwa. Miejscowość była dzień drogi od miasta i mieliście szansę dotrzeć do niej nocą jeszcze tego samego dnia.

Mogliście zobaczyć jak kiedyś piękne, kwitnące sady i lasy, teraz ustępowały duszone przez krwawy korzeń. Zielony porost zza portalu postępował coraz dalej na północ, a z obserwacji i wiadomości niesionych przez kurierów wiadomo było że pustynne rejony południa Granitu są niepokojone przez tą zarazę. Na tamte krainy przybyły zupełnie inne plagi, możliwe że gorsze od tych które nawiedzały północ. Ale to jeszcze było nic, w porównaniu do terenów wokół Rozdarcia. Portal wypaczał najbliższą okolicę i z roku na rok zmieniał ją coraz bardziej. A granica jego działania powiększała się i powiększała, wypierając istoty Granitu coraz to dalej i dalej. Wizjonerzy i wyrocznie przepowiadały wprost – wszyscy zginą. Ale kto by wierzył opętanym staruchom i starym babom. Liczyło się tu i teraz.

Droga do Zimowego Lwa minęły bez większych przeszkód, istoty trzymały się z dala od szlaku, a i żadnym bandytom nie przyszło na myśl zaczajać się akurat teraz. Możliwe że zapełnili już swoje kieszenie, sami straciliście rachubę przy dwudziestym piątym wozie porzuconym na szlaku, bez dobytku, bez koni, bez właścicieli okazyjnie spotykając w okolicy rozkładające się ciała lub wysuszone szkielety. Coś lub ktoś nad wami czuwał.


Zimowy Lew, tak jak wam mówiono był opuszczony a budynki to były ledwo trzymające się konstrukcje. Poza jednym, młynem, jakby magicznie się utrzymującym na obrzeżach wioski. Utrzymywaliście dobre tępo to też dość szybko dotarliście na miejsce, konie co prawda były zmęczone ale w studni pośrodku zabudowań nadal zbierała się woda. Największa chata, z pewnością należąca do wójta wyglądała jako całkiem łakomy kąsek na noclegownię. Droga nie była w najlepszym stanie i wszyscy czuliście się nią zmęczeni, poza Gonaelem który szybował cały czas ponad wami. Zbliżała się noc i gmeranie przy opuszczonym młynie o tej porze nie wydawało się najrozsądniejszym pomysłem.

Z siedliście z koni, daliście im nieco wody i namierzyliście jakąś stajnie w której nadal było sporo siana, co najważniejsze suchego. Mogliście zauważyć że wieś było wielokrotnie szabrowana, można też było znaleźć gnijące ciała wypaczonych, jednego z wielu rodzajów potworów. Dopiero wtedy z lasu za polami doszedł waszych uszu dziwny dźwięk. Łowcy potworów od razu rozpoznali ten dźwięk, choć same kreatury nosiły różne nazwy. Nocni łowcy, ślepaki, uszaki, trój-paluchy… Faktem było że zawsze poruszały się w watahach składających się z minimum pięciu członków i starały się atakować od pleców. Jeszcze były daleko, dlatego mogliście się przygotować, ale walka była raczej nie unikniona. Nocni łowcy złapali wasz trop o czym świadczyły te donośne krzyki, a nie porzucały posiłku bez bardzo ważnej potrzeby. W dodatku okolica była wyludniona, byliście jednymi daniami w promieniu kilkudziesięciu kilometrów. Po niecałych siedmiu minutach na polu pojawił się pierwszy z nich.


Elfka z prawdziwym przerażeniem w oczach chwyciła mocno swój sztylet i wycofała się za wasze plecy, rozglądając się za jakąś kryjówką.
- Tego nie było w umowie ty podły gadzie… – wypowiedziała tylko w kierunku Seta.
 
__________________
Po prostu być, iść tam gdzie masz iść.
Po prostu być, urzeczywistniać sny.
Po prostu być, żyć tak jak chcesz żyć.
Po prostu być, po prostu być.

Ostatnio edytowane przez SWAT : 12-12-2015 o 17:04.
SWAT jest offline