Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-12-2015, 03:17   #29
malahaj
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Noc była jak smoła. Czarna, lepka i nieprzenikniona. Na niebie próżno było szukać księżyca czy gwiazd. W takie noce wieśniacy szczelnie zamykali drzwi i okiennice, rysowali na nich ochronne symbole i czuwali przy świecach, nad swym śpiącymi dziećmi, w jednej dłoni mając święty symbol w drugiej stary dziadkowy miecz... W takie noce na cuchnących bagnach dziwne stworzenia wychodziły z bulgocących niecek błota i zapalały swe światła, mamiące podróżnych ku zatraceniu. W takie noce podli czarnoksiężnicy i złe czarownice odprawiają plugawe rytuały na szczytach samotnych wzgórz. Względnie zwyczajnie się grupowo chędożyli, ubrani w śmieszne ciuchy. W każdym razie było ciemno. Bardzo ciemno.

Stożek światła rzucany przez latarnie przyczepioną do wozu, był jedynym co rozświetlało mrok. Powóz toczył się miarowo, ospale, tak, że woźnica musiał dobrze uważać, aby nie usnąć na koźle. Zazdrościł dwójce podróżującej wewnątrz. Mieli ciepło i przytulnie, teraz pewnie już od dawna spali. A on? Musiał gapić się w wąski dukt, oświetlony jedynie latarnią, aby konie nie zboczyły z drogi albo nie najechali na jakiś kamulec, który rozwaliłby koła. Zaklął tylko pod nosem, przeklinając głupotę tego starego pierdziela i sięgną za pazuchę po piersiówkę. Zadarł wysoko głowę, chcąc odnaleźć ostatnie krople rozgrzewającego płynu w pustej butelce. Pewnie dlatego nie zauważały topora, który gładkim cieciem uciął mu ową głowę, wraz z dłonią trzymająca flaszkę. Krwawy czerep upadł na dach powozu, przetoczył się po nim i spadł z drugiej strony. Flaszka nie zdążyła upaść na ziemie, złapana wprawnych chwytem. Wszak nic nie może się zmarnować.

- Co do stu diabłów! -

Z wnętrz pojazdu wypał mężczyzna z mieczem w dłoni. W sile wieku, lekko siwiejący, choć nie wiele z tego było widać w mroku. Zresztą mało to było ważne dla strzały, która przeszyła mu pierś, zanim jeszcze postawił stopę na ziemi. Serce jeszcze biło, kiedy druga wbiła się w czaszkę, dokładnie między oczami, wyszła z drugiej strony i przybiła szlachetkę do ścianki powozu.

Z wnętrza rozległ się paniczny, kobiecy krzyk i poniósł daleko w mrok. Tylko na chwile. Wielka postać błyskawicznie wparowała do środka a powóz aż przysiadł i zaskrzypiał pod jej ciężarem. Kobieta została wyciągnęła na zewnątrz i dowleczona przed powóz. Nie widziała swego oprawcy, po części przez mrok nocy a po części, przez fakt, że ten złapał ja za długie, rude włosy i wlókł po kamienistym dukcie, jak worek ziemniaków. Teraz rzucona przed powóz leżała w snopie jasnego światła z latarni.

- Kurwa! -
Rozległo się gdzieś w mroku.
- Przecież mówiłam... -
Też znikąd. Głos był miękki, kobiecy, łagodny. A mimo to, skuwał serce lodem i przerażaniem.
- Ogg? -
Szorstkie, ochryple szczeknięcie dla odmiany doleciało gdzieś od powozu, sądząc po wysokości, z kozła. Nie widziała, światło ją oślepiało. Tyle, że na pewno nie było to Albert, który miał tam siedzieć ...
- Nie wiem. Weź ją sobie jeśli chcesz. Tylko niech to nie potrwa długo. -
- Ogg! -
Wydawało jej się, czy ten głos brzmiał z zadowoleniem? Po jej ciele przeszedł dreszcz. Chciała błagać o litość, ale stłumiła krzyk.
- Tak wiem, że nigdy nie trwa... Spotkamy się tam, gdzie poprzednio. A Ty co? -
Może jak się nie odezwie, może jak nie wyda dźwięku, to nie zauważą... Mówiła jej przecież...
- Chce popatrzeć... -

W tym momencie z powozu odezwał się jeszcze jeden głos, dziecięcy głos, który sprawił, że kobieta zaczęła szlochać.

- Mamo? Tato? Co się dzieje? -

Pod Wijącym się Węgorzem

Revald popatrzył na nich chłodno, mierząc spojrzeniem zarówno Malcolma jak i nieco dłuższym Gasparda.

- Nic wam nie powiedzieli, prawda? Pewnie nawet nie wiecie po co tu jesteście. Cholerni głupcy. -
Revald westchnął cicho i upił spory łyk piwa z kufla, przezornie przyniesionego mu przez Kamulca.
- Cóż, biorąc pod uwagę okoliczności, spisaliście się nieźle. Szczególnie Ty, młody Jauffrecie. O swe słowa się nie martw. Wszak poparłeś je czynami, a te są najważniejsze. Choć z osądem tego czy udało Ci się wypełnić powierzone Ci zadanie, jeszcze się wstrzymam, póki będę to mógł na własne oczy zobaczyć. Będzie ku temu jeszcze wiele okazji, bo musimy ruszać natychmiast. Tylko miało być was więcej... -

- I jest. -

Zza jego pleców wyłoniła się kobieca postać. Nikt nie zarejestrował kiedy weszła, ale uwadze nikogo nie uszły szpiczaste uszy i ta charakterystyczna lekkość ruchów. Elfka. Kolejna.

- Wybaczcie spóźnienie. Coś zatrzymało mnie po drodze. Jestem Kaeasa. Legion również mnie skierował, do waszego... Naszego zadania. -

Imię było awanturnikom znajome. Ich mocodawcy w istocie wspominali o kimś go noszącym, kto miał do nich dołączyć. Wszystko się zgadzało... Revald skinął tylko głową nowo przybyłej, zanim jednak zdążył się odezwać drzwi karczmy otwarły się z hukiem i wparował przez nie młodzieniec.



Mimo, że widać było, że jest znużony mocno drogą, od razu podbiegło do rycerza.

- Panie! Czy nic Ci nie jest? Słyszałem, że... -
- Nic, ale nie dzięki tobie Tristanie. - odrzekł cierpko Krull - Gdzie się podziewałeś! Czy kupienie tych marnych kilku rzeczy na drogę zajęło Ci cały dzień leniu?! Czy może zadbałeś o to, aby nie być tam, gdzie przypadkiem musiałbyś użyć tego toporka, co ci dynda przy pasie? -
Głos Revlad ciął jak biczem a chłopak, na oko może piętnastoletni, zaczerwienił się jak burak i zaczął jąkać niewyraźnie. I tylko Tyralyon wpatrywał się w niego uważniej... Coś mu się kojarzyło, ale z tej perspektywy pewny być nie mógł.

- Co?! Ja nie... Ja... A Panienka Izabell? Czy ona... -
- Wszystko ze mną w porządku Tristanie. Dziękuje... -

Dziewczyna stała na schodach, najwyraźniej gotowa do drogi. Patrzyła na chłopka dziwnym spojrzeniem, które i on sam odwzajemnił, teraz już zupełnie tracąc oddech, próbując coś odpowiedzieć. Wszystko przerwał Revald w swoim stylu, który wszyscy mieli niedługo poznać.

- Tak, tak, wszyscy cali, zwarci i gotowi. Skoro poznaliście już mojego leniwego i tchórzliwego giermka, to możemy już ruszać. W drogę! -

Na szlaku

Wyruszyli kilkanaście minut potem. Ravald uregulował rachunek, wszyscy dosiedli koni i ruszyli przed siebie, oświetlając sobie nieprzenikniony mrok nocy pochodniami i dwoma lampami, które wydobył skądś giermek Revalda. Tristan w czasie jazdy nie odstępował Izabel, która z kolei jechała kawałek za swym wujem, opatulona szczelnie podszytym futrem płaszczem. Wprawne oczy chwytały spojrzenia, jakie ta dwójka od czasu do czasu sobie posyłała. Nie rozmawiali jednak, może speszeni nadzwyczaj dużym towarzystwem. Mówił za to Krull, który zaczął wprowadzać ich w szczegóły ich zadania, kiedy tylko oddalili się od Wijącego się Węgorza.

- Nazywam się Revald Krull, choć od tego pewnie powinienem zacząć. Niektórzy z was pewnie o mnie słyszeli a inni... Cóż, ci pierwsi bez wątpienia już wam opowiedzieli. Nie dbam o to. Sława i chwała, czymkolwiek one są, już mnie nie interesując... Zresztą, nie Ja tu jestem ważny. Młoda dama, która mi towarzyszy, to Lady Izabel de Vries z Wolnego Miasta Dekspoint. Choć ta druga część budzi wśród niektórych spore wątpliwości...

- Od początku jednak. Po ostatniej wojnie z Marchii Kości nie zostało wiele. Kraj w większości jest okupowany przez zielonoskórych. Wszędzie tam, gdzie dotarła ta zielona zaraza, wszystko jest zniszczone i spalone, łącznie ze stolicą, Zamkiem Cierni. Tak, brałem udział w tej wojnie, jak chyba w każdej ostatnio... W każdym razie, większość szlachty zginęła, albo został wygnana, tutaj do Ratiku, który jest jedynym w miarę przyjaznym nam sąsiadem. Inni jednak nie są. W tym Północne Królestwo, tego kundla Grenella. Ten pies i jego parszywe "imperium" nigdy nie uznało niepodległości Marchii i każdy kto ma odrobinę rozumu wie, że to za jego sprawką zalały nas orki. Teraz pewnie sam nie wie jak ich zabrać i tylko dla tego jeszcze oficjalnie jego wojska nie przekroczyły granicy.

- Dekspoint to jednak inna historia. Jeszcze za czasów mego ojca uzyskali tytuł Wolnego Miasta. Miejsce było od zawsze terenem sporów Ratiku, Marchii i Północnego Królestwa, ale rodzina de Vriesów zawsze dobrze lawirowała między tymi siłami, mając poparcie w dwóch pierwszych. Nie uchroniło ich to przed ostatnią inwazją i z zielona zaraza zniszczyła miasto i zdobyła Czarcie Kieł, siedzibę rodową de Vriesów. W rzeczy samej upadek miasta i zamku, był jednym z pierwszych akordów tej wojny. Choć to ostatnie nie miałoby miejsca, gdyby nie zdrada... Zrozumiecie dlaczego, kiedy zobaczycie zamek. Nie jest duży, ale... Zresztą, sami zobaczycie.

- Wtedy zginęli rodzice Izabell i wszyscy inni jej krewni. Oprócz mnie, ale choć nazywa mnie "wujem", to bardzo odległe pokrewieństwo. Ona sama ocalała cudem, uciekając z zamku na łodzi z zaufanymi służącymi. Na tyle cudownie, że mało kto w to uwierzył. Zwłaszcza, że do niedawna, że tak to wyrażę, nie obnosiła się ze swym nazwiskiem. I tu właśnie zaczyna się nasze zadanie.

- Jak mówiłem Dekspoint oficjalnie ma status Wolnego Miasta. Teraz jednak, kiedy Marchia praktycznie przestała istnieć, tylko Ratik i Północne Królestwo rywalizują o jego przejęcie. Póki co, z różnych względów, nie jest to rywalizacja zbrojna, nie oznacza to jednak, że nie jest zaciekła, podła i pełna brudnych sztuczek. Tak, to właśnie polityka. Baronessa Ratiku najchętniej widziałaby miasto w swych granicach, ale nie ma do tego formalnych praw, jeśli nikt z rodziny de Vriesów nie zasiada na zamku, bo to oni swego czasu przysięgli wierność zarówno Ratikowi jak i Marchii w zmian za ową "niepodległość". Północni zaś utrzymują, że wszyscy członkowie tej rodziny zginęli podczas oblężenia i zdobycia Czarciego Kła, natomiast uratowanie Izabell uznają za zwykłą plotkę, a ją samą za oszustkę. Normalnie pewnie rozstrzygnięto by to w polu, ale sytuacja jest delikatna. Powołano więc, pożal się boże, "Sędziów Rozjemców", mających osądzić, komu przynależny jest zamek i miasto. Mają oni stwierdzić czy Dekspoint ma wciąż dziedzica, czy już nie, bo w tym drugim przypadku, na mocy jakiegoś tam starego, zatęchłego traktatu, który podobno podpisali z nimi de Vriesowie, Północni będą mieli wolną drogę do jego przejęcia. Problem polega na tym, że do tej pory wszyscy widzieli tylko kopie tego dokumentu...

- Nie wiemy kto z Północnego Królestwa za tym stoi, ale pewne jest, że udało mu się skutecznie "ustawić" owych Sędziów Rozjemców. Nasza ekipa powitalna z przed karczmy też pewnie dla niego pracowała, choć to płotki i zapewne nawet nie wiedzieli, o co toczy się gra. Izabell musi się strzec, odkąd ujawniała swoją tożsamość. Do tej pory mogła być bezpieczna w jednej z zimowych siedzib Baronessy, ale teraz musi wracać na zamek. Za siedem dni przybędą tam owi Sędziowie. Tu wszak jest dla nas nadzieja, gdyż de Vriesowie potrafili się zabezpieczyć na różne ewentualności. Gdzieś na zamku jest ukryty rodziny sygnet z rodową pieczęcią. Izabel powinna go mieć ze sobą, ale z jakiś powodów nie dano go jej przed wyruszeniem. Jest ukryty gdzieś w Czarcim Kle i co ważne, tylko członek rodziny de Vries potrafi odnaleźć i otworzyć, miejsce jego ukrycia. Nie pytajcie mnie jak, to jakaś magia. Dzięki temu Izabell może udowodnić swoją tożsamość, bo sprawa jest powszechnie znana i Sędziwoje będą musieli uznać taki dowód. Z drugiej strony, Północni też potrzebują owego pierścienia, gdyż tylko za jego pomocą, mogą uautentycznić, ów dokument. A przynajmniej tak przypuszczamy. To da im niepodważalne prawo do tych ziem, nawet jeśli Izabel by przeżyła, choć w takich okolicznościach, to mało prawdopodobne. Sęk w tym, że nawet jak nie pokażą dokumentu, to wystarczy, że Izabell nie pojawi się w wyznaczonym terminie na Zamku. Wtedy Sędziowie wyznaczą "Zarządce" na czas wyjaśnienia sprawy. Oczywiście "tymczasowo", ale źródła Baronessy nie spodziewają się, że będzie to ktoś przychylny Ratikowi czy Marchii. Wręcz przeciwnie. Zwłaszcza, jak ten ktoś pojawi się w roli gospodarza, w momencie ich przybycia.

- Wszystko to brzmi jak ze starej, tandetnej opowiastki, dla dzieci i starych panien, jednak tak to wygląda. Dekspoint, po najeździe powoli się odbudowuje, choć oficjalnie nie ma władcy i stanowi punk zapalny między Północnym Królestwem i Ratikiem, jednocześnie może się stać przyczółkiem do odzyskania Marchii przez ocalałą z wojny szlachtę. Samo miasto było też kiedyś konkurencją dla Johnsportu, jako port przeładunkowy a tam rządzą teraz poplecznicy Północnych.

- Dlatego musimy tam dotrzeć za wszelką cenę i nie dopuścić do przejęcia Czarciego Kła i Dekspointu przez kogokolwiek innego, niż Izabel. To jej dziedzictwo a Ja przysiągłem, że je odzyska i bogowie mi świadkiem, że tak się stanie! -


Noc była czarna jak smoła i takie też zaczynały być ich myśli, kiedy uświadamiali sobie w co się wpakowali. Śmierdziało to polityką i trupem. Ciężko powiedzieć czym bardziej i który zapach był gorszy. W każdym razie mieli chwile aby przetrawić słowa rycerza i zadać nurtujące ich pytania. Revald odpowiadał, a jako jedno z pierwszych pytań, doczekało się odpowiedzi to o ich dalszą drogę.

- Teraz trzeba nam jechać szlakiem aż do Optwall, potem droga skręca na północ do Fedric i dalej biegnie mniej więcej wzdłuż wybrzeża, przez Fort Bredivan, Woodshire do Dekspointu. Czarci Kieł jest kawałek na północ od miasta, na skalistym wybrzeżu. To w każdym razie najszybsza droga. Można też ominąć Fedric przez ziemie gnomów, przechodząc przez Daberestead, ale szlak stamtąd do Fortu Bredivan jest dużo trudniejszy i wolniejszy. -

Jechali powoli, bo pomimo światła latarń i pochodni, niewiele było widać. Był więc czas zadawać pytania a Revald udzielał odpowiedzi. Choć pewnie nie zawsze takich jak by chcieli i się spodziewali.

*****

Minęło już kilka godzin, odkąd wyruszyli z gospody. Każdy już powiedział, co chciał powiedzieć i usłyszał, co miał usłyszeć. Podróżowali więc w ciszy, zakłócanej jedynie człapaniem koni. Czarna noc zrobiła się jeszcze czarniejsza a przynajmniej takie mieli wrażanie. Ciemność coraz bardziej leniwie i niechętnie uciekała przed światłem dwóch już tylko pochodni, zapalonych na początku i na końcu kolumny. Do tego zrobiło się bardzo zimno i zaczął siąpić paskudny deszcz. Ludzie którzy w taką noc wyganiali psy z ciepły domów, mieli zapewnione specjalne miejsce w piekle. Zimne, ciemne i mokre. Gdzieś tam za nimi został ciepły, przytulny i suchy Wyjący się Węgorz. Kto by pomyślał, że można pałać tak ciepłymi uczuciami do ryby. Tutaj zaś byli oni. Coraz bardziej skuleni, coraz bardziej przemarznięci i a niektórzy nawet ukradkiem wycierający gluty z cieknącego nosa w rodowe barwy tunik i płaszczy. Przeklinając w duchu, że nie postawili się bardziej owemu siwemu rycerzowi i jego "ruszamy natychmiast".

- Coś jest przed nami. -

To był Kaczor, któremu akurat teraz przypadła rola szpicy. Wracał z wieściami do reszty, która zrazu skupiła się wokół niego.

- Co jest? - warknął krótko Revald.
- Jatka. Wóz, trupy, nie wesoło to wygląda, ale przynajmniej parę godzin po wszystkim. -
- Dobra, chodźmy zobaczyć. Tylko ostrożnie. -
- Jaśnie panienkę zostawcie może z tyłu Panie, raczej nie powinna tego oglądać... -
- Zgoda - Revald pokiwał głową - Tristan z nią zostanie, ale tylko kilka kroków za resztą. Ruszamy. -

Powóz stał na środku drogi. Po koniach nie było śladu. Pierwsze co zobaczyli to odcięta głowa, leżąca na drodze za pojazdem. Mężczyzna miał szeroko otwarte usta i zamknięte oczy, jakby spodziewał się, że coś zaraz mu do gęby wleci.

Kolejny trup był przyszpilony strzałami do wozu. Jedna wbiła mu się w pierś, druga przebiła czaszkę i przybiła ją do ścinaki pojazdu. Dobrze ubrany mężczyzna w wieku mniej więcej Revalda. Bez wątpienia szlachcic. Obok niego leżał miecz. Dwie drużynowe elfi od razu zwróciły uwagę na strzały. Bez wątpienia robota ich pobratymców. Najżwawszej próby, same takich nie miały. Sam fakt, że ktoś od tak, zostawił je na pobojowisku już o czymś świadczył. Czegoś takiego nie dało się kupić na targu. Zwłaszcza na ludzkim targu.

Najgorzej prezentowała się kobieta. Lub to co z niej zostało. Wielu spośród nich "chadzało na wojny" a tam widok zgwałconych kobiet nie należała do rzadkości. To jednak... Była praktycznie rozerwana od krocza do połowy tułowia. Na zewnątrz wylewały się wnętrzności. Wyraz jej twarzy miał na długo zagościć w ich snach. Nawet tych, spośród nich, którzy sypiali nader rzadko. Lub wcale.

Poznali ich. To było to awanturujące się małżeństwo z Węgorza, co im porywacze podwędzili powóz. Widać musieli kupić nowy i odjechać. Tylko, że z nimi była jeszcze...

Robert z Jasperem szybko przeszukali wóz. Kosztowności zabrano, nie zostało nic wartościowego, poza ubraniami. Młodszy Tumuluz przyniósł jedno z nich i pokazał bez słowa reszcie. Czerwony płaszczyk, podszyty białym futrem, zdobiony w ręcznie haftowane, dziecięce motywy. Sadząc po rozmiarze, jego właścicielka nie miała więcej jak sześc lat.

- Tam! Światło! -

Kaeasa uniosła się w strzemionach, wskazując kierunek. Tylko ona wyglądała, jakby to wszystko nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Pozostali szybko podążyli za jej wzrokiem. Krasnolud nawet szybko wdrapał się na kozioł. On tu chyba widział najlepiej. Co nie znaczy, że jakoś specjalnie daleko i dobrze. Kopalnie jego ziomków wydawały się teraz przytulniejsze i jaśniejsze, niż świat w tę cholerną noc.

- Przemieszcza się - stwierdził brodacz - ale ciężko stwierdzić jak daleko jest ani w ogóle cokolwiek... -
Dyskusja była szybka i gorąca.

- Ktoś przeżył! -
- Albo i nie, sadząc po tych tutaj... -
- To może być zasadzka, może nawet tych samych, co tutaj te jatkę urządzili. -
- Ta, albo oni mogą być i kawałek dalej, czekać na nas. Myślisz, że ich w tej smole zobaczymy? Że zobaczymy, jak polecą w nas takie strzały? -
- Oni czekali na nas a tam może być ktoś, kto przeżył i ich widział! -
- No, albo to właśnie oni i szukają uciekiniera. -
- To pewnie dziecko! I może jeszcze żyje! -
- Taaa... a wtedy weszlibyśmy im na plecy... Może żywcem by któregoś szło zabrać... -
- Spokój. -

Revlad uciął szybko dyskusje.

- Jando jest pewne, za mało nas, żebyśmy mogli się rozdzielać. - stary rycerz zmarszczył brwi i obrzucił ich ponurym spojrzeniem - Nie znam was, nie wiem co umiecie. Tych ziem też nie znam. Radźcie więc co robić a ja podejmę decyzje. Gadać szybko. -

Noc czarna i lepka jak smoła, teraz zrobiła się jeszcze czarniejsza. Lub możne to tylko im się zdawało i to mrok zagościł w końcu i w ich sercach?
 
malahaj jest offline