Wątek: Rozdarcie
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-12-2015, 19:37   #40
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dla Gonaela ta wspólna niby podróż była czymś całkiem innym, niż dotychczasowe wędrówki z Tiri. Wtedy szli tak szybko, jak chcieli, zatrzymywali się, gdzie i kiedy chcieli, a podczas wędrówki rozmawiali ze sobą co chwila.
Teraz było to nieco utrudnione. Biec obok jadącej Tiri? Latać nad jej głową? To było mało rozsądne.
Ponownie wzbił się w górę.
Być zwiadowcą - miało to swoje plusy i minusy, przynajmniej jeśli chodzi o sytuację drużyny. Z wysoka widać było dużo więcej, niż z dołu.
Ale i zwiadowcę widać było z daleka.

Zsiadając Tiria czuła się nie tylko zmęczona, ale i głodna. Ta wyprawa zdecydowanie nie przypominała tego, z czym do tej pory miała do czynienia. To zaś nijak nie pomagało na jej nastrój. Potrzebowała odpoczynku, jedzenia, a przede wszystkim spokoju. Zamiast więc zająć się koniem, jak to reszta uczyniła, ograniczyła się do użycia go jako bariery oddzielającej ją od pozostałych. Tak zabezpieczona czekała na pojawienie się Gonaela.
Anioł podszedł do niej natychmiast po wylądowaniu. I nawet nie musiał pytać o to, jak minęła podróż - widać to było po minie demonicy.
- Przyda ci się trochę odpoczynku - powiedział oczywistą oczywistość. - Zjesz coś?
- Jabłka - odparła, rozluźniając się nieco. Za zasłoną ze skrzydeł Gonaela czuła się zdecydowanie bezpieczniej.
Anioł uśmiechnął się, po czym sięgnął do juków.
Jabłka, ulubiona potrawa Tiri, znajdowały się na samym wierzchu, by w każdej chwili można było po nie sięgnąć.
- Proszę. - Podał Tiri rumiane jabłuszko.
Podziękowała mu radosnym uśmiechem, nie chcąc tracić czasu na słowa, szczególnie gdy można go było spożytkować na wbicie ząbków w soczysty owoc.
- Nie podoba mi się liczebność tej grupy - ponownie zabrała głos dopiero gdy jabłko zniknęło z jej dłoni. Nie chcąc by czyjeś czujne uszy wyłapały o czym mówili, przeszła na rodzimy język Gonaela.
- Zbyt wielki tłok, czy zwracamy za dużą uwagę? - spytał, w tym samym języku, anioł.
- Jedno i drugie - odparła, a w jej głosie pojawiły się nutki niepokoju. - Nie wiem czy sobie poradzę w razie kłopotów.
- Będziesz umiała - odparł z niezachwianą pewnością. - Poza tym oni są dorośli, dadzą sobie radę, a ty się zajmiesz tym, co ważne.
- Chciałabym mieć tę pewność - przymarudziła nieco. - Pewnie tylko niepotrzebnie się martwię i nic się nie wydarzy. Młyn wygląda obiecująco - zmieniła temat.
- Rozejrzymy się za dnia - odparł. - Im więcej oczu, tym łatwiej znaleźć coś ciekawego. Urwiemy się reszcie i pomyszkujemy we dwoje - zaproponował.
Skinęła głową bowiem ten plan zdecydowanie przypadł jej do gustu.
- Zajmę się koniem - oświadczyła wreszcie, wracając do wspólnego, w którym to nieco łatwiej było się porozumiewać. - Zanim biedak padnie z pragnienia i zmęczenia.
- Sądzisz, ze jest bardziej zmęczony, niż ty? - uśmiechnął się Gonael.
- Wątpię - odpowiedziała uśmiechem. - Jednak trzeba się nim zająć. To w końcu on niósł mnie całą drogę, należy się jakoś odwdzięczyć. Chyba że chce ci się mnie wyręczyć - dodała, z nadzieją lśniącą w spojrzeniu.
- Znaj moje dobre serce - odparł Gonael, który podczas ich kilkumiesięcznej znajomości zajmował się wierzchowcem, cierpliwie noszącym na swym grzbiecie demonicę.

Po paru chwilach koń, któremu Tiri jakoś do tej pory nie nadała imienia, znalazł się w stajni i zaczął pałaszować siano.
- Chodź, pora zadbać o własny żołądek - powiedział Gonael.
Ambitne plany wykwintnej kolacji, przy buzującym ognisku, pokrzyżowane zostały przez dobiegający z oddali dźwięk. Dźwięk, który sugerował jedno - należy brać nogi za pas i wiać jak najdalej.
Jeśli, oczywiście, ma się taką szansę.
Tiria na owe dźwięki zareagowała instynktownie szukając schronienia. Najlepszym zaś i to dostępnym pod ręką był anioł. Skorzystała zatem z okazji na zebranie sił przed czekającą ich walką i wtuliła się w niego.
Potwory, które przed momentem dały znać o swojej obecności, były jeszcze daleko, więc Gonael nie wyrwał się z tego uścisku.
- Damy radę, nie bój się - zapewnił.
- Będziesz ostrożny, obiecaj - mruknęła w anielskim, nie chcąc by reszta zrozumiała.
- Będę. A ty trzymaj się za plecami innych - odparł równie cicho, w tym samym języku.
- Dobrze - zgodziła się. W końcu tchórze zwykle za czyimiś plecami się znajdowały. - Postaram się pilnować - dodała, nieco pewniej. - Leć już.
Odsunęła się na krok, starając nie patrzeć na innych i skupić na zebraniu dostatecznej ilości magii. Uważnie wysłuchała poleceń Set’a i zamierzała się do nich zastosować. Gdy tylko upewni się, że Gonael odleciał na bezpieczną odległość.

Goneal co prawda słyszał, co mówi Set, ale nie bardzo miał ochotę zastosować się do poleceń. Jeśli kilku walczących nie da sobie rady z jednym nocnym łowcą, to co mówić o ich większej liczbie... Lepiej był sprawić, by reszta watahy zainteresowała się innym celem.
Wzbiwszy się na bezpieczną wysokość ruszył naprzeciw pozostałym potworom. Miał zamiar ustrzelić co najmniej jednego, a pozostałych odciągnąć, jak najdalej od pozostałych członków drużyny. A, przede wszystkim, od jego demonicy.

Ona zaś, gdy anioł znalazł się wysoko nad ziemią, skupiła się na otoczeniu. Przede wszystkim należało zadbać o bezpieczeństwo dla tych, którzy zostawali z tyłu oraz zapewnić idącym na pierwszy ogień, dodatkowy czas na zadanie ciosów. Wybrała odpowiednie miejsce, tak by krąg objął całą, pozostającą na ziemi drużynę, po czym przyklęknęła na jedno kolano i położyła dłoń na ziemi. Nie musiała tego robić, jednak zwykle ów dotyk pozwalał jej na dodatkowe skupienie się na rzucanym zaklęciu. Wybór był oczywisty i padł na to, które miało dłuższy czas działania i większy zasięg. Postawiwszy ściany sanktuarium wstała i sięgnęła po bichwy. Ciężar w lewej dłoni był nowy, nieznany. Pojedyncze ostrze lśniło nowością, a rękojeść była mniej dopasowana do jej dłoni, niż ta u podwójnego sztyletu. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Istotniejsze było by kontrolować przebieg wydarzeń i w razie potrzeby zareagować. Czy to kolejną barierą, uzdrowieniem czy też własnym atakiem, gdyby zaszła taka konieczność.
 
Kerm jest offline