Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-12-2015, 04:48   #18
mORGAN
 
Reputacja: 1 mORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znanymORGAN nie jest za bardzo znany
Gildiel szybko odnalazła kuchnię.
W środku nie zastała kucharza. Zastała za to Ymir i Gaaxa, którzy zostali oddelegowani do pomocy w kuchni, a także poznanego już wcześniej oficera - Jacka. Ymir i Jack szarpali się aktualnie o władzę nad wielkim garem z jedzeniem, zaś Gaax próbował pozbierać drewniane miski z podłogi.

Starając się puścić w zapomnienie incydent z patelnią, Gaax podjął się wykonywania swoich obowiązków. Mycie naczyń nie było wymagającym zajęciem a już na pewno gdy ma się jako takie doświadczenie z czyszczeniem delikatnej aparatury alchemicznej. Czasem nawet miał wrażenie że co poniektóre, szczególnie osyfione miski były pokryte warstwą cudownego kleju a nie resztkami już stęchłego posiłku.

Gdy zadanie zaczęło się robić nużące a tematy do rozmowy z Ymir się skończyły przyśpiewywał sobie zwrotkę z jakieś zasłyszanej szanty.
-Kuchnia nasza jest wspaniała,
Czterech już do morza wnieśli,
Pozostałych zaś latryna
Nie może pomieścić.


I tak kilka razy, do czasu aż waleń (któremu to potem życzył jak najgorszej śmierci jaka tylko może spotkać wieloryba) uderzył w ich okręt przez co cześć wyczyszczonych naczyń upadła na podłogę. Nie przejął by się tym szczególnie ale kilka miało niefart umorusać się ponownie w śmieciach jakie to znalazły się na podłodze w wyniku wstrząsu.

Zebrał je wściekły i klnąc pod nosem, przekleństwa w znanych mu językach ponownie ponownie zabrał się do ich czyszczenia, co tym razem jednak szło dużo szybciej. W tym czasie do kuchni wpadł Jack i domagał się dopuszczenie do potrawy Ronalda którą co poniektórzy optymiści mogli nazwać gulaszem. Nawet nie dziwił się oficerowi bo choć się na tym nie znał, Gaax też uważał że potrawkę można było doprawić lepiej. Jednak obowiązek to obowiązek.
-Oficerze Jack, wie pan że my wachta kuchenna mamy swoje obowiązki, w tym wypełnianie poleceń kucharza a ten zabronił dopuszczenia do gara kogokolwiek. Więc jeśli na sercu ma pan nasze dobro a także swoje, bo jak poznałem nawet krótko Ronalda to wiem że skory jest agresji gdy w rachubę wchodzi jego kuchenne królestwo to proszę odpuścić abordaż naszego kociołka.- powiedział obserwując jak dotychczas skuteczną obronę gara przez Ymir.

W czasie tej przemowy zauważył że do pomieszczenia weszła Gildiel, która choć była tutaj nowa już trafiła prawdopodobnie na najlepszą fuchę z nich wszystkich. Oczywiście pod warunkiem że jej stanowisko nie będzie wymagało nastawiania co nocy kupra kapitanowi. A dzierlatka choć co nie co dziwna, musiał przyznać nie tylko kuper miała interesujący. Ciekawiło go czego chciała, bo nie sadził by tak jak Jack dobrać się do gulaszu.

- Puść ci go! Nie dam oficerowi! – Zawołała Rashemitka osłaniając w dalszym ciągu kociołek niczym syna jedynego. Wyjęła chochlę z gara i szybko oceniła pod względem przydatności bojowej. Inspekcja nie wypadła pomyślnie, odrzuciła więc przyrząd na ziemię.

- Niech pan oficer niczego tam nie dodaje! Bo jeszcze wszyscy dostaniemy ostrej obstrukcji i pomrzemy na tej łajbie. Chciałby oficer tak skończyć? Co!? Legenda o statku widmo, na którym wszyscy załoganci pomarli na sraczkę. To taką legendą mają obrosnąć nasze imiona?

Oczywiście całą tę wypowiedź starała się obrócić w żart. Ale trzeba było przyznać, że sytuacja była dość nieprzyjemna. Wygięta w pałąk nad bulgoczącym gulaszem mogła już poczuć ciepło unoszące jej włosy. Ale ten drań ciągle napierał. Już nie tylko całą koszulkę miała w sosie. Włosom też się oberwało.
- Posłuchaj ty… wara od gulaszu, oficer czy nie oficer, A ja mój rozkaz otrzymałam od kapitana. A jak ci się to nie podoba to już twoja sprawa! – cedziła przez zęby. Złapała napastnika za ręce i stanęła pewniej na nogach. Gaax odsunął się na bezpieczniejszą odległość. Wiedział czym takie zaciśnięte zęby zwykle się u niej kończyły.
- Zaraz zawołam Ronalda, a on zwyczajowo przyłoży ci patelnią przez łeb. – Pogroziła starając się nie pośliznąć na plamie sosu pod ich nogami.

Gildiel szybko oceniła sytuację rozgrywającą się w kuchni. Trzeba było ratować skórę czy nawet głowy członków załogi. Znowu. Z gracją podeszła do szarpiących się nad kociołkiem, sprawnie niemal z taneczną gracją, uniknęła bryzgów gulaszu, nie potknęła się również na już rozlanym. Delikatnie pogładziła oficera po policzku, zwracając na siebie jego uwagę. Z uśmiechem zagadnęła.
- Czyż to przystoi oficerowi szarpać się z kuchcikami. Właśnie oficerze, gdzież to znajdę naszego kuka? Kapitan ma dla niego ważne zadanie. Najlepiej dla wszystkich będzie, gdy go szybko odnajdę.

- Co za pokraki, nawet doprawić dobrze posiłku nie dadzą! - Poddał się Jack. Był nieco niższy od Rashemitki i kiedy stanęła tak przed nim w pozycji bojowej, chyba zrozumiał że ta nie żartuje. - Nasz kuchcik jeśli nie ukrył się w jednej z tych skrzyń to najpewniej zszedł do magazynu po więcej glonów albo innych planktonów, czy jak on to nazywa.
Z tymi słowy oficer wybiegł z kuchni widząc, że nic tu po nim, natomiast Gildiel uznała że warto sprawdzić niższe poziomy w poszukiwaniu Ronalda.

Ymir odprowadziła oficera wzrokiem. Cieszyło ją, że dał sobie spokój z tymi zapędami kulinarnymi. Ale nijak nie poprawiało to stanu, w jakim znajdowało się jej odzienie. Sięgnęła do dekoltu i wyciągnęła “coś”, co wpadło tam przy okazji ataku walenia. Miała głęboką nadzieję, że była to tłuściutka wieprzowina, ale tutaj chyba niczego nie można być pewnym. Z wyrazem zniesmaczenia na twarzy wrzuciła mięsko z powrotem do gara.

Nie żeby była to sytuacja ekstremalna ale i tak Gaax odetchnął z ulgą gdy Jack dał sobie spokój z zgrywaniem kucharza. Rolę w tym odegrała też ciemnowłosa niewiasta i będzie o tym pamiętać. Wszakże nie naruszony gulasz oznaczał jeden powód mniej by po powrocie kuka oberwać patelnią.
Nim wrócił do swojej mozolnej pracy obserwował jak oficer a potem dziewczyna opuszczają kuchnię. Po tym jak wdzięki Gildiel zniknęły mu z oczu spojrzał na Ymir.
-Dziękujmy bogom że jesteś taka wielka!- i po tej kolejnej złośliwej aluzji do gabarytów towarzyszki niczym na komendę wrócił do szorowania naczyń. Musiał przyznać że nawet takie niezbyt ekscytujące zajęcie miało na statku swój urok. I gdy kompanka szykowała się do jakieś wymyślnej kontry Gaax znowu cicho zaśpiewał.

-Synowie mórz bliskich i dalekich mórz,
Od wichrów spalone ich twarze,
Za pasem złowrogo zatknięty tkwi nóż,
Ci ludzie to właśnie korsarze.

Ich życie to wino, dziewczyna i śpiew,
Świst wiatru na wantach i linach.
Że pokład jest twardy, to bajka, to cóż,
Lecz miękkie ma ciało dziewczyna.


-Ymir ale mnie naszło na te śpiewki, trza było mi bardem zostać, nie czarnoksiężnikiem. - powiedział i roześmiał się. I tak właśnie zabijał czas jaki przyszło mu spędzać w kambuzie.

- Świetnie Ci idzie, o wiele lepiej niż czarowanie. Masz rację minąłeś się z przeznaczeniem. - odburknęła rashemitka, próbując doprowadzić się do porządku. Duża czy nie, ciągle była kobietą. W uświnionych rzeczach chodzić jej nie wypadało. Zerknęła na towarzysza, by już za chwilę podkraść się do tego złośliwca szorującego talerze, "ukraść" mu ścierę i metodycznie pozbyć się uporczywej plamy. Dopiero kiedy sytuacja na lnianym froncie została opanowana, oddała mu narzędzie pracy.
 
mORGAN jest offline