Schierke zbudził się, a jego ręka powędrowała w stronę noża. Kiedy upewnił się, że jest tam nadal, odetchnął. Stary nawyk odżywał znowu. Powstał raptownie i poszedł w stronę najbliższej studni. Kiedy tylko odświeżył się nieco, używając wody z cebra, powrócił do reszty, gdzie zjadł śniadanie.
- Iście, dawno tak dobrze nie jadłem - Franz pokiwał głową z uznaniem. - Co do chmur kurzu zaś, tego nie widziałem. Ale też z drugiej strony, w życiu niewiele się nawojowałem z zielonymi. Te ręce ludzi tłukły, nie bestie chaosu. Ale też po prawdzie pewnie żadną będzie to różnicą.
Wyszedł z milczeniu na plac przed domem, patrząc na bohaterską kompanię, która miała się zmierzyć z orkami. Schierke nie mógł się powstrzymać przed myślą o tym, z którego z tych typów będzie zdzierał kolczugę, kiedy będzie gryzł piach. Wysłuchał bez zbędnych komentarzy plan kobiety i uznał, że jest słuszny.
- Tedy większość roboty będzie zrobiona - rzekł najemnik. - Pierwsi wpadacie wy, my dobijamy pozostałych. Ot. prosta sprawa. Jak nie przymierzając, świniobicie - wzruszył ramionami. - Dość będzie powiedzieć, że i ja na łataniu ludzi się nieco znam, więc może się przydam, jak ktoś zarobi o jeden raz za dużo. A poza tym, nie mam nic do dodania. Proponowałbym zatem wyruszać. Żeby przed podwieczorkiem zdążyć, kurwa.