Na propozycję elfa mężczyźni nie zwrócili uwagi. Może nie ufali długouchym, a może po prostu nie chcieli rozstawać się z bronią. Bez względu na przyczynę – nie odezwali się. W między czasie młody chłopak podał krasnoludowi i Ulliemu pochodnie oraz dwa krzesiwa do rozpalenia. Nie omieszkał przypomnieć, że krzesiwa trzeba będzie zwrócić, bo to w dziczy tania sprawa nie jest. Potem przedstawił się jeszcze jako Frank, wyciągając dłoń do przywitania.
–
Jasna sprawa – odpowiedziała Katrin –
że wchodzicie zaraz za nami. Nie jesteśmy szczurami, co byśmy w ciemności widzieli. Skoro żadnych więcej uwag – idziemy! – rozkazała i skierowała się ku północy.
Po drodze blondyn przedstawił się jako Ralf Kuster, natomiast mężczyzna z toporem jako pan Lehmann, miejscowy węglarz. W trakcie marszu piękny, iglasty las, w którym pachniało żywicą i olejkami sosen, powoli się przemieniał. Między iglakami pojawiły się pierwsze drzewa liściaste, karłowate buki i topole. Potem zaczęły zastępować je wyschnięte pnie, stare modrzewie pozbawione igieł i bezlistne wierzby. W momencie, w którym brązy i suchość zaczęły dominować nad zielenią i soczystością, Katrin ruchem ręki zatrzymała wszystkich.
–
Zwiadowcy – zwróciła się cicho do elfa i dwójki mężczyzn –
pora na was. Steffen, wiesz co robić.
Siwy mężczyzna, którego białe włosy połyskiwały czerwienią, skinął jedynie na elfa i Ralfa. Ruszyli przed siebie. Katrin kazała reszcie czekać w ciszy i skupieniu. Niebo pociemniało i zaczął sączyć się leniwy deszcz. Wspaniałe wiosenne załamania pogody…
Steffen prowadził elfa i młodzieńca przez w miarę zakrzewiony teren, pełen zdradliwych suchych gałązek, których trzaski mogły w każdym momencie zaalarmować strażników. Po kilku minutach szybkiego marszu, starszy mężczyzna kazał przykucnąć i przeprowadził zwiadowców za zwalony pień olbrzymiego i zapewne niegdyś pięknego dębu. Wczołgał się pod niego, a wraz z nim pozostała dwójka. Wskazał na uschnięty zagajnik, w którym coś się poruszyło. Nathaniel przyjrzał się i dostrzegł, że jest to dwójka orków, którzy siedzą i coś pożerają. Jeden miał na sobie kirys, zrobiony chyba z drewna, drugi narzucił na tłustawy korpus związane sznurem kości jakiegoś stworzenia.
Nagle jeden z orków wskazał w stronę ukrytych mężczyzn, na co drugi wybuchnął śmiechem. Jak można było się spodziewać, pierwszy zapomniał o dojrzanych mężczyznach i potężnie przyłożył zielonemu towarzyszowi w szczękę.
Steffen klepnął elfa i kazał mu biec do Katrin, sam zaś, jak powiedział, zaatakują z Ralfem za moment.
Nathaniel wyczołgał się spod drzewa i pobiegł po resztę. Za nim rozbrzmiewały porykiwania bijących się orków, a potem ryk wściekłości. Przewaga zaskoczenia prawdopodobnie została właśnie sprowadzona do zera, jednak kto wie, jak głęboko żyli orkowie i czy przejęli się krzykami strażników?
Grupa czekająca na wieści, dostrzegła gnającego w ich stronę elfa. Katrin przyjęła szybkie sprawozdanie i rozkazała biegiem ruszyć w stronę potyczki. Pod nosem klęła jeszcze, że to nie to co zwiadowcy za dawnych dni…
Na miejscu Steffen i Ralf atakowali nożami orka w kościanej zbroi, który zamachnął się właśnie ciężką i brzydką bronię, siekaczem, jak skonstatował Ragnar. Ralf uchylił się przed ciosem w ostatnim momencie. Drugi z orków tymczasem wpatrywał się w rozpołowioną okrutnym cięciem dłoń, a z obu ramion sterczały mu strzały.
Zanim drużyna dotarła w pobliże bitwy Steffen odwrócił uwagę orka, a młody zaatakował wtedy i wbił myśliwskie ostrze w przedramię dzierżące broń. Ork odwdzięczył się celnym ciosem w nogę – nogawka od razu zabarwiła się jasną posoką. To jednak było ostatnie, co orkowie zdążyli zrobić – postrzelony padł na suche runo blednącą twarzą, a krew z dłoni sączyła się już bardzo słabo, drugiego dopadł od tyłu Frank, który rozbił mu głowę kiścieniem. Tobias dopadł do Ralfa i chciał przyjrzeć się dokładniej jego ranie, natomiast Katrin kazała wszystkim przygotować się na ewentualną walkę, jeżeli orkowie mieliby wypaść na nich z groty.