Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2015, 11:31   #61
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Przeklął w myślach ludzi, którzy odebrali mu ko-pai. Tę samą straż, która okazała się bezradna w obliczu ich podstawowego zadania. Starcie za pomocą miecza z powszedniej stali przebiegło bardzo problematycznie. Bestia okazała się diablo szybka. Ismael zdążył już zapomnieć jak niepozornie szybki refleks posiadają prymitywni wszakże przeciwnicy. Dopiero kiedy emocje opadły, a organizm przestał ignorować ból, wojownik oparł się o zimną ścianę. Obmacał głębokie rany i aż zasyczał pod nosem. Zacisnął szczękę, czując że każdy nerw wokół barku wysyła do mózgu informację o uszkodzeniu ciała. Poczuł jak samo odwracanie dłoni sprawia mu trudność. Mógł mieć zerwane ścięgno, wcale by go to nie zdziwiło. Garrosh spojrzał na poległego. Potwór żegnał się wreszcie ze światem w krótkich drgawkach. Szkaradna, potępiona istota brodziła krwią i ropą. Zdychała, zdecydowanie za późno. Już dawno powinna spłonąć, a dusza niegdyś ją zamieszkująca - zaznać spokoju.
Osunął się na ziemię. Próbował jeszcze raz powstać i sprawdzić czy do wejścia nie zbliży się kolejne monstrum. Ale było to nad jego siły. Nienawidził poczucia bezradności. Nagle poczuł na sobie kilka cieni. Z trudem otworzył sklejone posoką oczy. Na szczęście zamiast pozostałych zmorfiałych, ujrzał tagmatę. Ci szybko dokończyli dzieła. Zrobili to profesjonalnie i w absolutnej ciszy. Zaraz otwarły się drzwi i na dziedziniec wkroczyli diatrysi. Ich puste oczy beznamiętnie lustrowały zastaną scenę.
Skołowaciały umysł rozbłysnął jedną myślą. Fitzgerald. Obiecał go chronić, bez względu na okoliczności. Żadna sytuacja ani stan nie usprawiedliwiały go przed zwolnieniem ze służby. Tym samym podpełzł do najbliższego schodka i wspiął się na niego. Znów całe ciało przeszył spazm. Ponownie pokonał kolejny stopień, zmuszając się do tytanicznego wysiłku. Czuł jakby wszystkie członki były worami ciężkich cegieł, które z powrotem przygważdżają go do ziemi.
Myślał jeszcze o archigosie. W imię politycznych gierek dopuścił się złamania najważniejszego credo w mieście. Nawet jeśli nie przewidywał rozegranego właśnie scenariusza, to on był za to wszystko odpowiedzialny. Wątpił, aby cyniczny urzędnik tym się przejął, ale nosił krew na rękach. W tym również jego. A Garrosh był bardzo przywiązany do swojej krwi i wolał gdy pozostawała wewnątrz.
Kiedy wdrapał się z powrotem na krużganki (o ile pozwoliły mu na to siły), dopadł skarbnika i podniósł jego głowę. Delikatnie mówiąc wciąż był mało komunikatywny. Zamachowiec natomiast wykorzystał zamieszanie i zbiegł. Można było się tego spodziewać.
Garrosh spojrzał na Parwiza. Bez względu na winę, potrzebował teraz jego mocy decyzyjnej. Jeśli tamten wciąż nie doszedł do siebie, odszukał wzrokiem Białego.
- Ktoś próbował zabić Nicholasa - podkreślił raz jeszcze - Zbiegł. Musi być inne wyjście. Ale ważniejsze, Meredius! - średnia znajomość języka i emocje pozwoliły mu jedynie dukać zdania.
Zachwiał się i upadł na jedno kolano. Ktoś z tagmaty podbiegł mu pomóc.
- Zostaw - warknął czarnoskóry, gdy z trudem wstał - Chcę swoją broń. TERAZ.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-12-2015 o 17:53.
Caleb jest offline