Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2015, 11:31   #61
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację

Przeklął w myślach ludzi, którzy odebrali mu ko-pai. Tę samą straż, która okazała się bezradna w obliczu ich podstawowego zadania. Starcie za pomocą miecza z powszedniej stali przebiegło bardzo problematycznie. Bestia okazała się diablo szybka. Ismael zdążył już zapomnieć jak niepozornie szybki refleks posiadają prymitywni wszakże przeciwnicy. Dopiero kiedy emocje opadły, a organizm przestał ignorować ból, wojownik oparł się o zimną ścianę. Obmacał głębokie rany i aż zasyczał pod nosem. Zacisnął szczękę, czując że każdy nerw wokół barku wysyła do mózgu informację o uszkodzeniu ciała. Poczuł jak samo odwracanie dłoni sprawia mu trudność. Mógł mieć zerwane ścięgno, wcale by go to nie zdziwiło. Garrosh spojrzał na poległego. Potwór żegnał się wreszcie ze światem w krótkich drgawkach. Szkaradna, potępiona istota brodziła krwią i ropą. Zdychała, zdecydowanie za późno. Już dawno powinna spłonąć, a dusza niegdyś ją zamieszkująca - zaznać spokoju.
Osunął się na ziemię. Próbował jeszcze raz powstać i sprawdzić czy do wejścia nie zbliży się kolejne monstrum. Ale było to nad jego siły. Nienawidził poczucia bezradności. Nagle poczuł na sobie kilka cieni. Z trudem otworzył sklejone posoką oczy. Na szczęście zamiast pozostałych zmorfiałych, ujrzał tagmatę. Ci szybko dokończyli dzieła. Zrobili to profesjonalnie i w absolutnej ciszy. Zaraz otwarły się drzwi i na dziedziniec wkroczyli diatrysi. Ich puste oczy beznamiętnie lustrowały zastaną scenę.
Skołowaciały umysł rozbłysnął jedną myślą. Fitzgerald. Obiecał go chronić, bez względu na okoliczności. Żadna sytuacja ani stan nie usprawiedliwiały go przed zwolnieniem ze służby. Tym samym podpełzł do najbliższego schodka i wspiął się na niego. Znów całe ciało przeszył spazm. Ponownie pokonał kolejny stopień, zmuszając się do tytanicznego wysiłku. Czuł jakby wszystkie członki były worami ciężkich cegieł, które z powrotem przygważdżają go do ziemi.
Myślał jeszcze o archigosie. W imię politycznych gierek dopuścił się złamania najważniejszego credo w mieście. Nawet jeśli nie przewidywał rozegranego właśnie scenariusza, to on był za to wszystko odpowiedzialny. Wątpił, aby cyniczny urzędnik tym się przejął, ale nosił krew na rękach. W tym również jego. A Garrosh był bardzo przywiązany do swojej krwi i wolał gdy pozostawała wewnątrz.
Kiedy wdrapał się z powrotem na krużganki (o ile pozwoliły mu na to siły), dopadł skarbnika i podniósł jego głowę. Delikatnie mówiąc wciąż był mało komunikatywny. Zamachowiec natomiast wykorzystał zamieszanie i zbiegł. Można było się tego spodziewać.
Garrosh spojrzał na Parwiza. Bez względu na winę, potrzebował teraz jego mocy decyzyjnej. Jeśli tamten wciąż nie doszedł do siebie, odszukał wzrokiem Białego.
- Ktoś próbował zabić Nicholasa - podkreślił raz jeszcze - Zbiegł. Musi być inne wyjście. Ale ważniejsze, Meredius! - średnia znajomość języka i emocje pozwoliły mu jedynie dukać zdania.
Zachwiał się i upadł na jedno kolano. Ktoś z tagmaty podbiegł mu pomóc.
- Zostaw - warknął czarnoskóry, gdy z trudem wstał - Chcę swoją broń. TERAZ.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 17-12-2015 o 17:53.
Caleb jest offline  
Stary 29-12-2015, 18:34   #62
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
W oddali ujrzał światło. Nie miał pewności czy to jest wyjście. Przez dłuższy czas nie wiedział, czy w ogóle jeszcze żyje. Blask słoneczny majaczący w oddali równie dobrze mógł być oznaką znalezienia się po drugiej stronie… Czy tym była śmierć i przeprawa na ten drugi świat? Pożarciem przez zmorfowanego potwora z mackami, które wciągają swoje ofiary do paszczy i połykają je w całości? Oparł się o kamienną ścianę, która była zaflegmiona niczym żołądek zmorfieńca. Ledwo utrzymał równowagę, gdy ręka mu się poślizgnęła. Mimo to był to dla niego ogromny wysiłek i kolejny raz z rzędu wypluł zawartość trzewi do brei, w której stąpał.

Po dłuższej chwili dotarł do końca kanału, który był zwieńczony kratą ściekową wychodzącą na jedno z ulic znajdujących się na obrzeżach Skilthry. Z podziemnego labiryntu wychodziło się jak z jaskini, a kraty były wbudowane na solidnych mosiężnych zawiasach i pozamykane na kłódki, tak żeby nikt nieproszony się do nich nie dostał. Poza tym, kto o zdrowych zmysłach pchałby się do takiego smrodu, którym było czuć na okoliczne ulice.

Kłódki dla Cyric’a nie stanowiły żadnego wyzwania. W końcu to on był odpowiedzialny za zapewnienie niedostępności podziemnego kompleksu kilka lat wcześniej. Wychodząc na światło dzienne o mało nie stracił przytomności. Blask słońca, który wlał się do jego oczu spowodował chwilową utratę wzroku, lecz po kilku sekundach Cyric zaczął rozpoznawać okolicę, w której się znalazł. Były to obrzeża Zaułka. Na samej granicy miasta nie było wielkiego tłumu, było wczesne popołudnie i ludzie znajdywali sobie atrakcje w centrum miasta. O wydarzeniach w kamienicy Darkbergów już się zrobiło na pewno głośno i kto tylko był w stanie z pewnością poleciał zobaczyć masakrę na własne oczy.

Całe ubranie, które jeszcze jakiś czas temu było śnieżno-białe, jak każdego służącego na imprezie Darkberga, teraz było mieszaniną kału, moczu, wymiocin i krwi. Jego własnej krwi… Nikt nie powiedziałby, że to ubranie było kiedykolwiek białego koloru. Cyric wiedział, że nie jest w stanie przemieszczać się po mieście w takim stanie, gdyż przyciągałby zbyt dużą uwagę na siebie. Pomagało jednak mu zamieszanie na Podzamczu, jak i to, że mieszkańcy Zaułka rzadko zwracali uwagę na takich jak on teraz – takich tutaj było wielu, począwszy od zachlapanych żuli, po umierających w rynsztokach kaleków.

Skierował swoje kroki do miejsca dobrze znanego mu jak i całej szajce Kleftisów. Przeszedł kilka ulic starając się iść w cieniu i unikać wszelkich, większych skupisk ludzkich. Co kilka budynków musiał przystawać, żeby zaczerpnąć oddechu, żebra czuł przy każdym ruchu, pewnie miał kilka połamanych. Przeklęty czarny zmorfieniec! Kiedyś dorwę skurwysyna – pocieszał się w duchu chłopak i pobudzał organizm do produkowania adrenaliny, która miała mu pomóc dotrzeć do celu w całym kawałku. Do kamienicy wszedł od tyłu – w Zaułku nie były to takie masywne budowle jak na Podzamczu. Miały co najwyżej dwa piętra, korytarze i klatki schodowe w środku były zdecydowanie bardziej wąskie. Zaczął wspinać się krętymi schodami na pierwsze piętro. Szedł, opierając się lewym barkiem cały czas ściany, skrupulatnie licząc schody. Gdy doliczył się piętnastego, zgiął swoje ciało w pół i z całej siły nadepnął na środek stopnia. Drewno zazgrzytało trąc o siebie wydając straszliwy charkot, ułamek sekundy później bełt przeleciał mu nad plecami i z cichym uderzeniem wbił się o ścianę. Wyprostował się i stęknął z bólu, chwytając się za klatkę piersiową – niech to morfa…Wszedł na piętro i podszedł do jedynych drzwi. Zamiast nacisnąć klamkę położył się na wznak na podłodze, z cholewki wyciągnął sztylet i wsunął go pomiędzy próg a odrzwia. Ostrzem przesuwał w bok tak długo, aż napotkał napór dokładnie w miejscu poniżej zamka. Szarpnął mocno i poczuł jak struna pęka niczym zbyt mocno naciągnięty włos. W momencie kolejna zapadka została zwolniona i w sam środek drzwi wbił się kolejny bełt.

Teraz spokojnie mógł wstać i przejść przez otwarte drzwi. Pomieszczenie było małe, wypełnione różnego rodzaju fiolkami pełnymi zawiesistych zawartości. Przeszedł przez pokój do kolejnego – w którym znajdowała się mała sypialnia. Pościelone łóżko przysunięte pod ścianę, małe biureczko z kałamarzem i rozrzuconymi notatkami na nim. Obok niewielka biblioteczka pełna grubych oprawionych w skórę ksiąg. W rogu pomieszczenia znajdowała się otwarta klapa z drabiną prowadzącą na dół do niższego pomieszczenia. Cyric wychylił się i wzrokiem poszukał jego…

***

Sazedius siedział na wysokim krześle przy ogromnym stole, na którym wysypanych miał wiele substancji chemicznych podzielonych w idealne kupki gotowe do użycia. Badał właśnie kombinację siarki zmieszaną z łupinami cyny i sproszkowanego liścia Feriuka. Obok w fiolce miał przygotowaną pełną miarę czystego spirytusu. Według przepisu z księgi, znalezionej jakiś czas temu przez chłopaków Brown’a podczas ostatnich napadów, kombinacja ta miała dodawać wypijającemu siłę dziesięciu mężczyzn na kilka uderzeń serca. Gdy dostał tą lekturę był zaintrygowany wiedzą znajdującą się na ich kartkach. Czytał kiedyś o takich rzeczach, ale do tej pory był przekonany, że to są tylko legendy. Jak najszybciej chciał to sprawdzić. Ostatnimi czasy siedział prawie dzień i noc próbując odtworzyć przepis po przepisie. W momencie, gdy starannie wsypywał do drewnianej miski siarkę usłyszał szelest w pomieszczeniu nad nim. Odepchnął te myśli od siebie od razu. Tylko kilka osób było w stanie dostać się na górną kondygnację kamienicy żywym poza nim. Kilka sekund później ponownie jego słuch wydobył dźwięk dochodzący z góry… Umysł płata mi figle – pomyślał Sazedius – będę musiał się dzisiaj położyć wreszcie spać i porządnie odpocząć. Trzeźwość umysłu przywróciły mu słowa, które usłyszał bardzo wyraźnie…


– Saze… Saze, to ja, Cyric, potrzebuję Twojej pomocy…


Zaskoczony wstał, podszedł do rogu gdzie przy ścianie stała oparta drabina i spojrzał w górę. Fiolka ze spirytusem wypadła mu z ręki i roztrzaskała się na małe kawałeczki…
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 29-12-2015 o 21:13.
Ognos jest offline  
Stary 05-01-2016, 06:04   #63
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Ostatni krzyk spaczeńca bolał. Nie wwiercał się w uszy, nie zdawał się rozrywać czaszki na drobne kawałki, ale osiadał jakoś na sercu. Patrzyła na Charesa ciężko opartego o ścianę budynku i widziała złamaną przyjaźń. Patrzyła ku bramie kamienicy Bezuchego i widziała stracone szansy. Patrzyła na martwych z placu egzekucyjnego, patrzyła na uciekających i widziała zapowiedź chaosu, który ją przerośnie. Krzyk spaczeńca był krzykiem skazanych, w którym starym ciężarem budziły się w niej wyrzuty sumienia: kłamstwa zbyt prawdziwe i powiedziane w złym momencie, szczerości nietrafione, pierwsze zdrady, wydane wyroki, samotne noce i wyczekiwanie noża wbitego w plecy. Krzywiła wargi, czując na języku smak żółci, a w głowie rozlewającą się czerwień i głód popielca. Jej i nie jej jednocześnie. Jak szept cudzy, odbijający się uszach niechcianym echem.

Nie przywykła do tego ciężaru.

Przestąpiła z nogi na nogę. Krótkie “zapierdalaj po ścierwników” wyszło jej z gardła suchym warknięciem. Splunęła na bruk, tuż koło trupa ciemnowłosej kobiety w sukience niebieskiej jak letnie niebo. Po jej wpół otwartych wargach już przechadzały się tłuste gomygi i Nekri z odrazą myślała o jajeczkach, które złożą w ścierwie. Przegoniła je machnięciem buta, gdy jedna z nich próbowała wpełznąć pod powiekę.

Czekała, a minuty dłużyły się jej jak wieczność. Czekała na kolejny okrzyk przycupniętych na dachu anakratoi, na działanie archigosa, na Białego, na Zamkowych, których wciąż nie widać było na placu, na Najwyższego Kurdupla przytulającego policzek do szorstkich desek bramy tak mocno, jakby chciał połączyć się z nią w jedno. Na otchłań, która pochłonęłaby ich wszystkich wraz z przeklętym słońcem zalewającym całe miasto niemiłosiernym skwarem.

Gdy w końcu Cemil wykrzyczał: “Biały na placu”, to co miało się wydarzyć, wydarzyło się szybko. Diatrysi odsunęli się od bramy, anakratoi cicho zmienili pozycje na dachu, resztki tłumu opuszczały plac w pośpiechu, gdy zgrzyta ciężka zasuwa i odrzwia kamienicy otworzyły się powoli. Dopiero wtedy uderzył ją metaliczny zapach przelanej juchy, bzyczenie gomyg przedziwnie wyraźne w nagłej ciszy, przytłumione skrzeczenie koragów dobiegające z ptaszarni na Przyzamczu. I wyraz twarzy Białego, który odbił się w niej ostrym refleksem jakiegoś wyrzutu. Jakby to była jej wina, że wykonał swoją pieprzoną robotę. Jakby wykpiła się od tej juchy, która pokrywała jego prosty miecz i wierzchnią tunikę. Jakby rzuciła mu na ramiona brzemię, które nigdy nie należało do niego. Splunęła ponownie, tym razem w odpowiedzi na jego “Nawet, kurwa, nie próbuj!” Wykrzywiła wargi, a w jej oczach odbiło się wyraźnie “zapamiętam”. Ale odstąpiła.

Odstąpiła, kurwa.

Gwizdnęła krótko na przycupniętych - jak kamienne maszkary na wschodniej ścianie zamku - na dachu anakratoi. Gestem ręki nakazała obserwować. Splunęła trzeci raz. Na Zamkowych, którym najwyraźniej w dupach się poprzewracało i bezpieczeństwo rady oraz archigosa mieli za nic. Szara jak popielnik plwocina wylądowała na ręce jednego z trupów.

- Amit - rzuciła, mrużąc powieki i ocierając usta wierzchem dłoni. - Złap Kurusha. Niech rozpuści swoich. Chcę wiedzieć co się mówi. Chcę wiedzieć co wydarzyło się w środku. Chcę wiedzieć czy Melis dycha. Dowiedz się czy Browna wywęszyć zdążył. Wypierdalaj już. Jesteś tu zbędny.

Nie chciała podejmować kolejnych decyzji w pośpiechu, na tym rozsłonecznionym placu, stojąc jak kołek na polu pod zatrzaśniętą na głucho bramą. Musiała porozmawiać ze Spalonym - radnym, który nie uświetnił swoją poparzoną osobą pechowego przyjęcia. Musiała zająć się Brownem i trupim owocem jego lędźwi. Musiała obstawić wygranego tego wyścigu. Tylko kogo?

Musiała wiedzieć więcej.
Bo bez tego była jak zakuty w kajdany ślepiec wrzucony do worka pełnego głodnych szczurów.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 06-01-2016 o 11:12. Powód: Merytoryczność Spalonego :)
obce jest offline  
Stary 08-01-2016, 18:04   #64
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Ismael Garrosh
Metaliczny zapach juchy zaścielającej dziedziniec mdlił. W upale dnia słodki odór stawał się nie do zniesienia. Do tego szybko doszedł smród zaczynającego się psuć mięsa. Zgnilizna rozkładu, którą szybko zwąchały gomygi. Biały rozkazał trzymającym się na nogach łapać za wiadra i spłukać dziedziniec.

- Ktoś próbował zabić Nicholasa - czarnoskóry wojownik z pobieloną twarzą, obryzgany krwią wyglądał upiornie, jak całe z resztą teatrum - Zbiegł. Musi być inne wyjście. Ale ważniejsze, Meredius!

- Katho - warknął perioczi na anoterisa, którego zgarnął z Zamkowego - weź dwóch swoich i przywiążcie grubasa do kolumny. Jakby się opierał to możecie go szturchnąć ale żyw ma być!

- Ta je!

- Czekaj kurwa! Nie skończyłem... - otarł pot z czoła zostawiając nieświadomie na twarzy krwawy ślad od zbrudzonej posoką dłoni. - Jaki burdel kurwa... Widziałeś gdzie uciekł?

To pytanie zadał już Garroshowi.

- Nie.

- To szukaj wiatru w polu. Mam za mało ludzi aby przeszukać teren. Jak miał uciec to uciekł. Teraz sobie pilnuj Fitzge...

Wojownik zachwiał się i upadł na jedno kolano.
- Zostaw - warknął gdy Katho chciał pomóc. Z trudem wstał - Chcę swoją broń. TERAZ.

- Czyś ty się z chujem na łby pozamieniał? Spierdalaj póki pozwalam, bo każę do tej grubej świni przytroczyć! Kurwa mać! Broni mu się zachciało, pojebaniec...

Odwrócił się do Ismaela bokiem, zupełnie go już ignorując i poświęcając swą uwagę tylko Katho.

- Jak skończysz, odnajdziesz Bezuchego i zrobisz z nim to samo.

- Mamy go związać?

- Niewyraźnie kurwa mówię?

- Radnego?

- Kurwa, ja pierdolę! - westchnął, przybliżył swoją twarz do twarzy anoterisa tak, że ten zmuszony był wpatrywać się w przekrwione białka jego oczu, po czym wycedził powoli przez zaciśnięte zęby. - Słuchaj, bo powiem to tylko raz. Nie wiem kurwa jakie tutaj u WAS panują zwyczaje ale u mnie w Zaułku wykonuje się rozkazy przełożonych bez poddawania ich w wątpliwość. Więc jeśli każę wam srać, to sracie, jeśli każę wam potem zjeść własne gówno, to żrecie z apetytem, zrozumiano?

- Tak jest.

- Nie usłyszałem!

- Ta je!

- Postawicie później przy Parwizie dwóch wartowników. Mają go nie odstępować na krok. Jak pierdnie mają czuć smród a jak pójdzie się wyszczać mają widzieć jak ściska kutasa. Zrozumiano?

- Ta je!

- Odmaszerować!... Wróć! - splunął. - Zacznij od warty dla archigosa i postaw trzech przy nim.

Syntyche Nekri
Ścierwniki pojawiły się najszybciej. Zawsze ściągały do padliny jak gomygi. Wszyscy co do jednego w połatanych szatach, w kapturach naciągniętych na głowę, zaciągniętych szmatą twarzach, jakby śmierć i rozkład wymagały takiej właśnie formy. Dzisiaj zbiorą żniwo. Miejska kasa płaciła za każde ścierwo dostarczone do bustuarium. Chares splunął na ich widok, nie przestając dłubać kozikiem pod popękanymi paznokciami. Splunął po raz drugi, gdy na rynek wylegli zamkowi. W końcu.

A Nekri wykrzywiła twarz w grymasie uśmiechu gdy usłyszeli od Białego, że "kurwa chyba was jaja swędzą" i zatrzasnął im drzwi przed nosem. Tykowaty anoteros został na zewnątrz z rozpaloną ze wściekłości twarzą, rozstawił zbrojnych przed budynkiem. Tyle mógł zrobić.

Do Darkbergowej kamienicy nie wpuszczano nikogo prócz ścierwników i kilku anakratoi do pomocy. Zaraz też zaczęły wyjeżdżać trupy a na pierwszym wozie, na koźle obok ścierwnika siedział przygarbiony Hmet, który wraz z kilkoma innymi anakratoi wszedł wcześniej do środka, dając jej ukradkowo znać by podążyła za nimi.

Gdy zjechali z Zamkowego w drogę w kierunku Zaułka zeskoczył niezdarnie z siodła i idąc pół kroku za wozem zaczął mówić ściszonymi, szybkimi słowy.

- Melis cała. Nic jej nie jest. Czerwoni nikogo nie puszczają na zewnątrz. Obwąchują kamienie, smakują krwi - splunął. - Wiesz... Stoliczny i Darkberg związani jak prosiaki. Bezuchy klął i kąsał, to mu szmatę do ust wcisnęli - zachichotał. - Yehuda żyw, ale nieprzytomny. Chyba z nim źle. Tagmatos przy nim stoją. Nie pozwalają podejść - poskrobał się za uchem. - Gundurm martwy. Fitzgerald nieprzytomny. Czarnuch stoi przy nim. Aaa... - podniósł palec, przypominając sobie o czymś istotnym. - Melis twierdzi, że przed tym nim to się stało, no wiesz... było jakieś zamieszanie na krużganku. Czarnuch szarpał się z kimś. Że niby zamach na diuka był.

***
Dojechali do bustuarium śledzeni ukradkiem, zza futryn przez miejscowych. Widziała te obserwujące ich postacie. Słyszała ściszone rozmowy za plecami.

Wkrótce też zaczęły zjeżdżać kolejne wozy z trupami i szybko się okazało, że przerobienie takiej ilości ciał zajmie im kilka dni. Zaraz też pojawił się inny problem. Poziom Zargi obniżony przez dni suszy zmalał na tyle, że okazało się niemożliwym korzystanie z kanału, którym spławiano popioły zmarłych.

Wnet zaczęły spływać również inne sygnały z miasta.
...ludzie oburzeni...
...szemrzą...
...mówią, co Jehuda Radę chce zmienić, sobie podporządkować... wykańcza niewygodnych...
...spaczeńców sprowadził na zgubę - mówią...
...Nikandera potruł...
...na Wistelana spisek uknuł...
...Gundurma zabił...

Jedną tylko dobrą wiadomość przyniósł ze sobą Amit.
- Kurush twierdzi, że wie gdzie jest Brown. Siedzi w norze i nosa nie wyściubia.

Cyric.

Sazedius przechadzający się po swojej sypialni wyglądał niczym pająk chodzący po sieci. Na długich, tyczkowatych, wygiętych w pałąk nogach, ostrożnie stawiający kroki, sięgając długimi, powykrzywianymi rękami do skrzyń i wyrzucając z nich ubrania na podłogę. Duża głowa kołysała mu się z jednej strony na drugą, współgrając z odchyleniami ciała w jakimś szamanistycznym, uspokajającym rytmie.

- Śmierdzisz jak łajno.

Odzywał się na przydechu, prawie bezdźwięcznie, jeszcze bardziej pogłębiając owadzie wrażenie.

- Wyglądasz jak łajno. Wypij to - ściągnął z półki jedną z glinianych buteleczek. - Przyniosę wody do misy, przynajmniej smród spłuczesz.

- Co to? - Cyric spojrzał podejrzliwie na miksturę.

- Wypij. Poczujesz się lepiej.

***
Wyszli razem. Cyric w nowych, czystych szatach, skrywając twarz pod głębokim kapturem. Alchemik krocząc wolno obok niego. Zabójca nie zdziwił się gdy dotarli pod przybytek Hagne. Słyszał o tym, że Browna z burdelmamą wiąże jakiś interes. Zdziwił się natomiast, gdy Sazedius nie skierował się wprost do zamtuza, lecz do zakładu szewskiego Trzewik, który z nim sąsiadował.

W nozdrza uderzyła ich ostra woń kleju. W ciemnym, dusznym pomieszczeniu na niskim zydlu siedział pochylony nad szewskim kopytem wysuszony, siwy staruszek. W wąskich ustach trzymał gwoździe. Obrzucił ich wzrokiem, najwidoczniej poznał Sazediusa, bo skinął mu głową i nie odzywając się słowem chwycił za młotek. Cyricowi nie dane było dłużej przyjrzeć się szewcowi bo jego towarzysz nie zatrzymał się, tylko podszedł do starej szafy na końcu pomieszczenia i wszedł do środka. Wychylił się jeszcze na chwilę.

- Pospiesz się - tchnął i zniknął ponownie.

Znaleźli się w małym pomieszczeniu. Dwóch osiłków stało przy solidnych metalowych drzwiach. Sazedius musiał mieć chyba tutaj specjalne względy, bo również ci nie spytali go o nic, tylko wystukali w drzwiach odpowiedni rytm, po którym to sygnale ktoś otworzył je od środka. Przeszli przez kolejny korytarz, kolejne drzwi, kolejne pomieszczenia, czasami kogoś mijali, czasami dochodziły ich jakieś krzyki z pomieszczeń obok, jęki, zapach palonych ziół czy narkotyków. Cyric stracił już orientację i zastanawiał się jak właściwie daleko zaszli gdy w kolejnym pomieszczeniu zastał Browna.

Brown był już starszym mężczyzną, koło pięćdziesiątki. Gładko wygoloną głowę przecinała ukośna blizna. Twarz porastała kilkudniowa, siwa szczecina. Siedział w fotelu a na oparciach siedziały dwie młode dziewczyny. Nie mogły mieć więcej niż dwanaście lat. Dzieci prawie. Obie gładkie, z długimi, splątanymi w warkocz włosami. Śmiały się a on im coś opowiadał, gdy weszli. Twarz mu na chwilę stężała, by zaraz później pojawił się na niej szeroki uśmiech.

- Cyric! - otworzył ramiona podchodząc do złodzieja. - Zostawcie nas samych! Dobrze, że się pojawiłeś, mamy do pogadania!

Porwał go w ramiona i uściskał, czekając aż wszyscy sobie pójdą. Gdy zamknęły się drzwi zdzielił go pięścią w twarz aż odrzuciło go na ścianę.

- Ty skurwielu!

Cios miał silny. Cyric poczuł w ustach smak krwi. W oczach mu pociemniało. Kolejny cios spadł na żołądek. Zwinął się z bólu a powietrze uszło z niego w jednej chwili.

- Kto ci płaci sukinsynu? Dałem ci dach nad głową, nauczyłem fachu a ty mi się czym odpłacasz?

Kopnięcie w żebra. Cyricowi zdawało się, że jedno z nich chrupnęło. Podniósł twarz. Brown chwycił za ciężkie krzesło. Uniósł je z trudem w górę.

"Zabije mnie" - przemknęło złodziejowi przez głowę, zamknął oczy.

Huknęło. Mebel roztrzaskał się tuż obok niego.

- Mów! Dlaczego?

Ismael Garrosh
Kamienicę powoli doprowadzano do odpowiedniego stanu, chociaż w powietrzu i tak roznosił się smród śmierci. Trupy wywieziono już wozami w kierunku bustuarium, natomiast ścierwa skrzywieńców do siedziby Diatrysów.

Trito kazał powieść do Diatrysów również Parwiza. Biały nie zastanawiał się długo. Przekazał straż przy archigosie chudemu anoterisowi, który do tej pory czekał przed bramą.

Wszystkich przytomnych Diatrysi dokładnie badali, obwąchując i przykładając dłoń do czoła i jednego po drugim wypuszczali za bramy.

W końcu przyszła też kolej na Garrosha i Fitzgeralda.

- Iść - zawyrokował Gładki po obwąchaniu wojownika.

- Diatrysi Zamek - zaskrzeczał karzeł odchodząc od Fitzgeralda.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 14-01-2016, 20:11   #65
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
"Zabije mnie" - przemknęło złodziejowi przez myśl. Widział jak Brown trzyma krzesło nad głową i wpatruje się w niego oczami, w sposób, że jakby tylko był w stanie to by błyskawicami z nich strzelał. Olbrzymie krzesło zawisło w powietrzu na sekundy. Były to najdłuższe sekundy w życiu Cyric’a. Miał wystarczająco czasu, żeby przyjrzeć się, co będzie jego szubienicą. Mebel. Wytworzony przez bardzo znanego stolarza w Skilthry, obity czarną skórą na siedzeniu i oparciu. Wszędzie drzewo było starannie wyrzeźbione, przedstawiając scenki z życia wyższej klasy społecznej. Zamknął oczy.

Huknęło. Mebel roztrzaskał się tuż obok niego. Odgłos rozbijającego się na kawałki mebla wyrwał go z letargu, otworzył oczy i obok siebie zobaczył roztrzaskane dzieło warte grubą fortunę.

- Mistrzu... Zajebali Baltarysa! No moich kurwa oczach! - wykrzyczał chłopak chcąc zagłuszyć tętno wybijające miarowy rytm w jego uszach, niczym bębny wojenne - Jebana Tagmata przedziurawiła go bełtami w Zaułku!

- Tagmata powiadasz? - warknął. - Bełtami? To ciekawe...

Z ust Browna sączyła się kpina.

- Ciekawe bardzo, bo ja słyszałem trochę inną wersję. Słyszałem, że Tagmata cię ściga boś Baltarysa sprzedał. Powiedz - złapał Cyrica za łachmany podnosząc do góry jak kocię, żeby wywarczeć mu wprost do ucha - sam mu metal pod żebra włożyłeś? Miałeś odwagę mu w oczy spojrzeć jak gasło w nim życie?

Cyric'a aż wmurowało – to już koniec, nie uwierzy mi – załamał się złodziej. Mimo tego podjął rozpaczliwą próbę ucieczki ze szponów śmierci.

Wyrwał się z uchwytu Brown'a i spojrzał mu prosto w oczy. Wiedział, że w kontaktach z Mistrzem nie można sobie pozwolić na chwilę słabości, inaczej deptał ludzi jak karaluchy.

- Tak się składa, że trzymałem go na rękach jak uchodziło z niego życie! Umarł na moich rękach! - krzyczał chłopak aż ślina ściekała mu po brodzie. - Ojcze?! Kto Ci wcisnął te wszystkie bzdury?!

Wytarł rękawem twarz. Pot gęsto skroplił jego czoło. Nie wiedział już, czy w tym przybytku jest tak ciepło, czy ta cała sytuacja wywierała w nim takie odczucia.

- Uciekaliśmy uliczkami Zaułku przed oddziałem Tagmaty - ciągnął Cyric, dalej nie pozwalając sobie na chwilę wytchnienia, żeby tylko nie dać Brown'owi okazji do powiedzenia ani jednego słowa - przebiegliśmy dobre pół dzielnicy! Już dawno myśleliśmy, że zgubiliśmy ogon! Jednak jakaś cipa wyskoczyła z drugiej strony uliczki i nafaszerowała go bełtami! Trzymałem go na rękach lecz nie mogłem nic zrobić inaczej bym skończył tak jak on. Wtedy to już nigdy byś się prawdy nie dowiedział!

Zamilkł czekając na reakcję Brown'a.

- Dlaczego? - spytał krótko, a Cyric widział jak szrama na głowie nabiegła mu krwią. - Dlaczego mieliby was gonić? Dlaczego mieliby wpakować mu bełty w brzuch? Żaden pierdolony tagmatos z Zaułka by tego nie zrobił. Wiesz dlaczego...

- Bo Baltarys nie opanował swoich nerwów i zaszlachtował na targu jakiegoś grubasa na oczach wszystkich ludzi i nie tylko... Tagmatosi też tam byli... - ostatnie słowa wypowiadał coraz ciszej ze strachu przed naganą za tak nieprofesjonalne zachowanie.

Z trudem opanował trzęsące się dłonie, którymi nerwowo przecierał policzek z potu zmieszanego z krwią po uderzeniu Mistrza. Wiedział, że teraz na szali waży się jego życie. Brown miał kontakty wszędzie. Nie tylko w kanałach i kryjówkach, ale również na salonach i wśród Tagmaty. W powietrzu wisiało tylko jedno pytanie, komu uwierzy.

- Nie pozostało nam nic innego jak ucieczka. Potem była pogoń, resztę już znasz. - Recytował złodziej - Nie miałem mu jak pomóc, bo inaczej miałbyś dwóch synów naszpikowanych bełtami jak jeże!

Cios przyszedł niespodziewanie. Z przeciętej wargi popłynęła krew, która sprawiła, że na białej ścianie pojawił się malowniczy wykwit.

- Mówię ci kurwa, że żaden pierdolony tagmatos z Zaułka nie zabiłby Baltarysa! Możesz takie bujdy wciskać swoim kurwom, nie mi! Dlaczego?!

Już widział jak jego ręka uderza Mistrza w jego poznaczoną zmarszczkami twarz... Poczuł uderzenie na knykciach, w które wbiły się jego pożółkłe zęby... Z trudem opanował swój odruch. Gdyby to był ktoś inny już by skończył z nożem w krtani, lecz to był Brown. Jego Mistrz i Ojciec zarazem.

- Ile razy mam kurwa powtarzać, że Tagmata go podziurawiła na moich pierdolonych oczach!? Zawołaj po swój pieprzony kontakt i dowiedz się, gdzie w tym momencie była Origa Torukia i jej podwładni! Robili z Twojego syna sitko do zmorfowanej dziwki! A z drugiego próbowali zrobić kilka godzin później! – dał o sobie znać metaliczny posmak krwi w ustach , która sączyła się nieprzerwanie z świeżo rozciętej wargi. Przetarł rękawem twarz i poczuł jak kiepskiej jakości materiał tylko pogarsza sprawę i pogłębia ranę. Nie zdawał sobie z tego sprawy, jak bardzo było widać jak się trzęsie. Próbował napiąć mięśnie całego ciała, ale na nic się to zdało. Dreszcze przebiegały z góry na dół. Próbując utrzymać równowagę oparł się barkiem o ścianę, dopiero co świeżo upstrzoną czerwoną juchą z jego ust.

Brown znowu uniósł pięść. Cyric odruchowo zasłonił twarz i korpus rękami, cofając się krok do tyłu, lecz cios nie nadszedł. Zatrzymał się w połowie drogi.

- Kto?

- Origa Torukia i jej zapchlone kundle w zbrojach…

- Jaka kurwa Origa Torukia?!

***

Brown zawołał jedną ze swoich nieletnich dziwek i nakazał przyniesienie wina. Pojawiła się ponownie w przeciągu kilku oddechów. Suknia zafalowała na jej dziecięcym ciele, gdy nalewała wieloletni trunek do wielkich złotych pucharów. Tak, Brown’a było stać na wszystko. Od nieletnich dziewic, do obrazów tworzonych przez najznamienitszych malarzy. Brandon Brown słynął w mieście i poza nim z tego, że był w stanie mieć wszystko, kompletnie za nic nie płacąc. Nikt nie wiedział dokładnie ilu Kleftisów działa w jego gildii – nawet sami jego członkowie.

Mistrz obrócił puchar w dłoni, aby wino zafalowało na ściankach niczym morze na skałach podczas porannego przypływu. Nachylił się nad wonnym napojem i zrobił głęboki wdech. Odchylając się do tyłu na takim samym krześle, które jeszcze dwie świece temu zostało roztrzaskane na ścianie, wypuścił powietrze z ust. Sięgnął do szufladki w biurku i wyciągnął z niej drewnianą fajkę z grawerowanymi runami. Rozwiązał zamszowy woreczek i wysypał na rękę brązowo-żółte kuleczki. Kwiat Marahandy. Liście suszone przez kapłanów mających swoje klasztory bardzo wysoko w górach. Mało ludzi w Skilthry wiedziało o czymś takim. Ale to był Mistrz Brown. Miał swoich ludzi wszędzie i dzięki nim miał wszystko. Nabijanie fajki było dla Brandon’a niczym rytuał. Starannie przepalał drewno od spodu, wydrapywał resztki popiołu. Nabijając fajkę zawsze nucił pewną melodię, która przypominała mu szczęśliwe czasy młodości. Dzisiaj podczas swojego codziennego rytuału milczał jak grób.

***

Dym unosił się wysoko pod sufitem. W pomieszczeniu zrobiło się tak, jakby mgła gęstymi pasmami wdarła się przez otwarte okiennice. Zapach w powietrzu był drażniący dla płuc, lecz działał kojąco na wszystkie inne zmysły.

- Za Baltarysa. – powiedział Mistrz unosząc puchar do góry. – A więc tak to było.

Chwila milczenia. Brown podrapał się wolną ręką po siwej szczecinie na brodzie.

- Chcę mieć na tacy głowę tej Torukii. – rzekł, starannie wypowiadając każde słowo. – Nie zapominając o tej skurwiałej kuszniczce. Zrobię z nich nocnik i popielniczkę.

- Twoje słowo jest dla mnie rozkazem Ojcze – odparł Cyric, czekając aż Brown wychyli pierwszy puchar w stronę ust. Szacunek należało okazywać na każdym kroku.

- Już Cię tu nie ma! – warknął Mistrz. – Wychodząc, każ moich dziewczynkom wrócić do czynności, które raczyłeś przerwać swoim nadejściem.
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 14-01-2016 o 20:44.
Ognos jest offline  
Stary 15-01-2016, 12:09   #66
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Między płytkami dziedzińca zalegała tak duża ilość krwi, że kolejne hausty wody zdawały się tylko rozlewać ją na wszystkie strony. Karminowe kałuże nabierały jedynie lekko jaśniejszej barwy, gdy łapczywie oblekały podwórzec Darkberga. Wojownik spoglądał na tę scenę zdawałoby się beznamiętnie. Powinien przyzwyczaić się do podobnych obrazów. Prawdą było jednak to, że kiedy człowiek stawał oko w oko z personifikacją morfy, nie mógł przejść z tym do porządku dziennego. Ani za pierwszym razem, ani za dwudziestym. Raz spojrzawszy w oczy abominacji, nie zapominało się jej nigdy. Widok choćby drobnej mutacji potrafił uchwycić ludzkie serce w zimnostalowe objęcia strachu. I choć Ismael czuł dojmujący gniew, pierwotna część jego prostej natury identyfikowała morfę z lękami tak odwiecznymi ten przed ciemnością. Prymitywny, pełzający strach, przed którym nie szło się uchronić, gdyż stanowił element człowieczeństwa. Znów nie dał o sobie zapomnieć. Ale żeby tutaj. W środku miasta.
- Chcę swoją broń. TERAZ - warknął Garrosh, zaciskając w złości ręce.
Perioczi Zaułka spojrzał na niego, jakby usłyszał właśnie kiepski żart.
- Czyś ty się z chujem na łby pozamieniał? Spierdalaj póki pozwalam, bo każę do tej grubej świni przytroczyć! Kurwa mać! Broni mu się zachciało, pojebaniec…
Odwrócił się od ochroniarza, ale ten nie zamierzał ustąpić.
- Nie jestem człowiekiem... - szukał odpowiedniego słowa w ograniczonym słowniku - ...pysznym. Ale gdyby nie ja, skarbnik byłby martwy. Sam powaliłem jedno monstrum. Tyle mi się należy.
Nie chodziło o udowodnienie swojej racji, ani pokazania czyje jest na wierzchu. Słyszał o temperamencie Białego i nie uśmiechało mu się dyskutować z człowiekiem, który aż tak kieruje się emocjami. Ale Ismael traktował swój miecz jak przedłużenie ręki i bez niego czuł się wybrakowany. W temacie jego kilku plemiennych artefaktów, które przywiózł z ojczyzny nie istniały dla niego tytuły i stołki. Spojrzał w kierunku Fitzgeralda, który najwyraźniej dochodził do siebie. Szukał poparcia w jego wciąż mętnym wzroku. Nie zamierzał jednak o nic prosić.
Zleceniodawca (czy na pewno?) zamachu został pojmany, ale niedoszły morderca przepadł. Dalsze śledztwo na miejscu nie miało sensu. Zezwolono gościom na stopniowe opuszczanie posiadłości. Kiedy wychodzili przez okrągłą bramę, do każdej osoby podchodził diatrys by w osobliwy sposób zweryfikować czy ktoś nie padł ofiarą zarażenia. Nie należało to do miłych doświadczeń, ale większość osób przepuszczali dalej.
- Diatrysi Zamek - słowa skierowane w kierunku Nicholasa brzmiały jak wyrok.
Ismael podniósł w zdumieniu brew. W żaden sposób to mu się nie kalkulowało. Czy skabrnik mógł zostać spaczony? Był moment dziwnego rozbłysku w trakcie przemowy Parwiza, którego nikt nie pamiętał. Jednak przez większość czasu Fitzgerald leżał na krużgankach, z dala od zawieruchy. Jeśli już, to on - w obliczu walki z potworem był odsłonięty na działanie złego pierwiastka. To niebezpiecznie powracało do zamachu. Nie sądził, aby diatrysi uknuli spisek mający na celu odosobnienie celu. To nie pasowało do Zakonu. Z drugiej strony, zbyt wiele pewności osłabia czujność - przypomniał sobie stare, plemienne przysłowie.
Zatrzymał się w pół kroku. Sprzeciw wyrażony diatrysowi stygmatyzował. Wyszedłby prawie na zdrajcę ludzkości. Dyskusja z nimi pozbawiona była sensu. W najlepszym przypadku otrzymałby odpowiedź typu “odejdź, nie twoje miejsce”.
- Dołożę starań, by wyjaśnić sprawę - rzucił przez ramię do mocodawcy i ruszył wzdłuż bramy.
Wyglądało na to, że na zewnątrz doszło do paru incydentów. Widział kilka wybitych zagłębień po kamieniach w ścianach zamku. Zauważył też, że wrota zostały odrapane, jakby chciało przedostać się przezeń stado dzikich zwierząt. Wykrzywił twarz w grymasie. Nie znosił motłochu. Człowiek zebrany w energiczny tłum zawsze zatracał część swojego rozumu.
Zatrzymał się i odwrócił, przypatrując kolejnym osobom wychodzącym przez podwoje.


Poproszę w docu o szerszy opis co i kogo widzę poza murami. Wstępnie moim celem jest wyjście na przeciw ludzi archigosa i poproszenie o rozmowę z nim powoławszy się na Fitzgeralda.
 
Caleb jest offline  
Stary 18-01-2016, 06:21   #67
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
- Zwlekali - próbowała wytłumaczyć się Adara, gdy zamkowi raczyli pojawić się w końcu na placu. - Kazali czekać...

Nekri gestem kazała jej się zamknąć. Nie przywaliła młodej anakratissy w twarz, nie złapała za szmaty, nie sprawiła bólu, nie upokorzyła za porażkę, za to typowe dla niej “czekać kazali, więc czekałam”. Jak dobra suczka. Jak bezwolny wycieruch. Zawsze miała do dziewczyny dużo cierpliwej wyrozumiałości, może zbyt wiele nawet, ale - nawet pomijając ziarna niezrozumiałej sympatii - widziała w niej potencjał, nieukształtowane jeszcze narzędzie, które w przyszłości mogło stać się wielce użyteczne. Nie tylko z powodu gładkiej buźki i dobrej pamięci. Przede wszystkim dlatego, że Adara doskonale zjednywała sobie ludzi. Nawet tych najbardziej nieufnych.

Dlatego oprawczyni jedynie przechyliła głowę, przymrużyła podpuchnięte oczy i ponownie splunęła szarą plwociną na rozgrzany słońcem bruk.

- Spierdoliłaś, głupia - poinformowała dziewczynę, z wyrachowaniem odmierzając w głosie kolejne miarki rozczarowania. Cicho, spokojnie, z głębszym smutkiem niż naprawdę czuła, bo młoda oprócz wielu niezrozumiałych dla Nekri cech, posiadała jeszcze jedną, najdziwniejszą: upatrzyła sobie Syntyche na pozór starszej siostry, matki, opiekunki czy co tam się jeszcze w tej pustej głowie zrodziło. I naprawdę, naprawdę nie chciała jej zawieść. - Poszłaś do którego z archigowskich straszaków? Uderzyłaś do sekretarza? - Adara tylko kręciła głową, odgarniając spotniałe, brązowe kosmyki włosów z czerwieniejącej straży.

Szara na końcu litanii machnęła tylko na to ręką. Wiedziała w końcu, kogo do Zamku posyła. Liczyła się z tym i ostatecznie nawet na dobre to wyszło. Bo przynajmniej teraz miała prawie pewność.

- Poczekasz aż ludzi wypuszczać zaczną. Porozmawiasz z radnymi. Zainteresujesz się czy cali są. Posłuchasz co do powiedzenia mają. Porozmawiasz z bogatymi. Porozmawiasz z kimkolwiek, kto istotny ci się wyda. I obstawą archigosa. Porozmawiasz też z Białym - wykrzywiła wargi w czymś, co wyglądało jak zalążek uśmiechu. - Posłuchasz co do powiedzenia ma. Porozmawiasz z Gaiosem. Jeśli żyje. Posłuchasz. Powiesz, że chcę… Nie. Że musimy się spotkać.


~ * ~


Gdy podchodziła do tykowatego anoterosa miała prawie pewność. Jego trochę krzywy nos, przeciągnięta błyskiem potu śniada twarz, żyły nabrzmiałe na skroniach utwierdzały ją w tym przekonaniu. Sygnet z heliodorem przypominający odprysk słońca uwięziony w złotek klatce, pachnidło, które czuła od niego już na cztery kroki, obciążone mieczem ozdobne cingulum. Uśmiechnęła się do niego. Nie miał kochanki. Nie miał kochanka. Nie miał patrona. Nie stać go było na to. Był przekupny. Jak niemal każdy w tym mieście.

I teraz ktoś go kupił także.
Jego czas dzielący moment wezwania od momentu przybycia.
Więcej niż jedną, pieprzoną godzinę.

Ciekawa tylko była czy periocziego także.

- Straszny z niego kutas - stwierdziła szczerą prawdę. - A do tego cham i ćwok - po całych dwóch sekundach namysłu, dołożyła swoje dwa kamyczki do ogródka, w którym bujnie rozkwitała reputacja Białego jako nieokrzesanego gbura. - Kiedyś wezwał dwie piątki i ścigał z nimi rzekomego złodzieja-idiotę, który sobie dzwonek u szyi zawiesił. Jak u krowy. Tylko mniejszy. Ganiał z nimi pół nocy po dachach zaułka. Podemolował dachy, wpadł do trzech domów, w których strop nie wytrzymał. Raz prawie nie wylądował w garnku z polewką - łgała mu w żywe oczy, choć jak w każdym kłamstwie i w tym tkwiły okruchy prawdy. - W końcu złodzieja dorwał. Tyle tylko, że nie był to złodziej, tylko zaginiony kot Arystomachy, tej grubej kurwy z Kwadratu. Przez całą jesień wołali potem za nim Koci Dzyndzel.

Oparła się ramieniem o ciepły kamień, zatknęła kciuki za szeroki, skórzany pas.

- Ale wiesz… Teraz dobrze zrobił, że ci bramę zatrzasnął przed twarzą. Wiem, żeś na błysk łasy i dary z cudzej kiesy przyjmujesz chętnie. Nic mi do tego. Twoja sprawa dopóki nie ciągniesz z sakiewki mi niechętnej. Ale wkoło tego… - Oszczędnym ruchem podbródka wskazała ku zamkniętym odrzwiom. - Wkoło tego zrobi się smród jak koło ciepłego gówna. Polecą głowy. Masz teraz czas, więc pomyśl. A jak pomyślisz, rzuć któremuś z moich imię. Lub dwa. Jeśli tylko wykonywałeś rozkaz.


~ * ~


Żałowała, że nie dane był jej zobaczyć obrazu tych rozkosznych wydarzeń, który roztoczył przed nią Hmet. Darkberg i Stoliczny związani jak prosiaki. Bezuchy ze szmatą w pysku. Gundurm nieodwracalnym trupem. Fizgerald zemdlony niczym panna, której ktoś cyca w garść zapał. O tak, zdecydowanie brakowało jej ostatnio w życiu prawdziwych rozrywek.

Uśmiech jednak szybko jednak spełzł jej warg. Skilthra tak po prawdzie w dupie miała możnych i ich walki o władzę. Spaczeńców w mieście jednak nieprędko zapomni i nieprędko wybaczy.

- Niewiele - mruknęła.

- Miałem kwadrans jeno - wzruszył ramionami. - Ale wiesz, Nekri. Tak sobie myślę, że dla nas to szansa.

Uniosła na to brwi, rzuciła mu kose spojrzenie.

- Moglibyśmy… Nie wiem… Mogłabyś do Rady pójść. Wtedy te wszystkie rzeczy, to moglibyśmy w prawie robić.

Musiała się na to zaśmiać.

- Robimy przecie. A do Rady nikt mnie nie weźmie. Nie dość, że plebsu w niej dużo, to archigosowi użyteczniejsza jestem poza nią. Zresztą… Nawet z innym… Nie, Hmet. Tak więcej ugrać możemy.

- Więc co dalej?

- Nic. Czekamy - teraz ona wzruszyła ramionami. - Ani z nas polityki, ani z nas tagmata. Zobaczymy co się wygotuje z tej zupy i wtedy zaczniemy działać. Na razie musimy utrzymać wszystko za mordę. Niech Chares trzyma wszystkich w pogotowiu. Pójdę do trupiarni. Załatwię jedną sprawę w Zaułku i też wrócę.

- Sama?

- Nie. Dziś nie. Azra i Fidan powinni czekać na mnie w bustuarium. Idź już - rozkazała cicho, jakoś tak łagodnie.


~ * ~


Ścierwniki mogły ciągnąć do ścierwa jak gomygi, mogły cuchnąć jak gówno, brudne szmaty, pot, starość i ropiejące wrzody. Ale były wszędzie. Słyszały wiele. I jeśli człowiek przełknął obrzydzenie i poczucie wyższości oraz sypnął błyskiem w trędowate ręce - mógł usłyszeć historie, których nie słyszeli nawet ludzie Kurusha.

Zanim dowieźli trupy do bustuarium zdążyła usłyszeć obrazowe opisy podwórca, przywoływane z pamięci strzępy rozmów i tyle luźnych uwag, że nie była pewna czy je wszystkie spamięta. Nie mówili jednak tylko o kamienicy Darkberga. Opowiedzieli o kobiecie, która wyrzuciła dwa płody. O rzeźniku, który bił swoją rodzinę do nieprzytomności. O grubym kupcy z kwadratu, co szukał podrzynacza gardeł. O medyku, który…

Nekri słuchała uważnie.

Miejska kasa mogła płacić za każde zwłoki dostarczone do bustuarium.
Ścierwniki jednak już dawno zorientowały się, że oprawczyni Skilthry za jedną, dobrą informację potrafi zapłacić znacznie, znacznie więcej.


~ * ~


W trupiarni nie wiadomo było w co ręce włożyć najpierw. Zosime bezradnie patrzyła na piętrzący się powoli stos ciał. Choć nie wionęło od nich jeszcze rozkładem, chłodna przestrzeń dawnej świątyni szybko wypełniła się mdlącym zapachem krzepnącej krwi. Dla Syntyche zawsze był to “odór strupa” - określenie, które odziedziczyła, jak wiele innych, po wyszukanym języku swojego ojca.

Nie było miejsca na te wszystkie trupy. Nie było miejsca na te wszystkie popioły. Przez suszę, nie dało się ich spławić wodnym kanałem i Nekri musiała kazać przynieść z górnych poziomów wielkie amfory, w których kiedyś - jeszcze zanim morfa nie spaczyła bogów - podług dawnego obrządku chowano zmarłych. Nie obchodziło jej specjalnie, co stanie się z nimi później: czy wysypią z nich popioły prosto do rzeki, czy zatkają woskiem, lnem i drewnem po czym wstawią do dolnych katakumb, czy w końcu roztrzaskają je, gdy rzeka wzbierze i spłuczą kanałem razem jak zawsze. Trupy możnych trzeba było niestety przetrzymać przynajmniej jeden dzień - resztę spalić jak najszybciej, by ograniczyć ryzyko zarazy.

I uważać, żeby miasto nie zechciało z Gundurma zrobić męczennika.


~ * ~


Gdy przyszedł Amit, miała już wrażenie, jakby ten jeden dzień rozciągnął się na kilka lat. Oparła się ciężko o kamienną ławę.

- Wracaj na Przyzamcze, Amit. - Ucisnęła mocno nasadę nosa, przetarła oczy. - Powiedz tylko Kurushowi, żeby plotki zrównoważył. Cicho. Dyskretnie. Żeby nie wróciło do nas. Że Stołeczny wszystko ustawił. Z Satorem. Że Wistelana odsunął, by złoto miejskie zgarnąć. Że… - zawahała się krótko. - Gaios na jego smyczy chodzi. Wszyscy widzieli, że tagmata spotworzeńce przez miasto prowadziła. Że tagmata się z Satorem kurwi niech też nie będzie tajemnicą. Będzie chciał imię daj mu. Torukia. Że Fizgeralda też próbowali zabić. Zarządcę złota i skarbnika. Uwierzą. Że diatrysi Jehudę w opiekę wziąć musieli, bo jego też chcieli ubić. Zresztą będzie wiedział co zrobić.

Wykrzywił się niechętnie, łyknął z niewielkiego bukłaka zaczepionego o pas. Podał jej. Łyknęła także. Rozwodnione wino ciepławą strugą spłynęło przez suche gardło. Oddała bukłak, wstała przeciągając się tak, że aż chrupnęły jej kości.

- Biorę Fidana i przejdę się do Browna. Wieczorem powinnam wrócić do nas. Azra zostanie tutaj, żeby ogarnąć ten burdel.

Skinęła mu krótko głową i zniknęła w trupiarni, szukając anakratoi.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 23-01-2016 o 07:00.
obce jest offline  
Stary 23-01-2016, 22:01   #68
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Plac zamkowy. Przed siedzibą Darkberga.
Chudy, bo tak zwano tyczkowatego, wypachnionego zamkowego anoterisa, chłonął słowa Nekri jak spękana ziemia wodę.

- ...rzuć któremuś z moich imię...

Było ciepło.

- ...lub dwa...

Starł kciukiem kroplę potu, która spływała mu po krzywym nosie.

- Jeśli myślisz, że ja - zacietrzewił się.

- Jeśli tylko wykonywałeś rozkaz - podpowiedziała.

Zamilkł. Nabrzmiała żyła na skroni pulsowała, jakby pod skórą żył przemorfowany czerw, który wił się drążąc nowy korytarz w poszukiwaniu żywotnych organów żywiciela.

Splunął, gdy tylko zniknęła z pola widzenia. Gdy upewnił się, że nie zobaczy.

- Szara murwa - mruknął jeszcze.

Było ciepło. Chudy pocił się jak świnia przed zamkniętą Darkbergową bramą. I gdy mu Biały otworzył łaskawie bramę zgrzytał zębami. Fuczał gdy wysługiwał się nim jakby był zamkową zdzirą. Przełknął i groźbę, że gdzie-mu-to głowę wsadzi jak archigos ducha wyzionie. Wszystko wytrzymał ale wtedy przyszedł do niego ochroniarz skarbnika...

Ismael oparł się o pordzewiałą latarnię, stojąc możliwie jak najbliżej bramy. Jego przekrwione oczy czujnie śledziły kolejne osoby, które opuszczały siedzibę Darkberga. Zastanawiał się czy archigos w ogóle zechce z nim rozmawiać. Garrosh nie był co prawda pierwszym lepszym przybłędą z rynsztoka. Pełnił służbę u jednego z najważniejszych ludzi w mieście. Z drugiej strony pozostawał też jedynie najemnym orężem. Na dodatek dzierżąca ów broń ręka była czarna, a ten kolor źle odbierano w mieście. Delikatnie mówiąc. Wojownik przypomniał sobie, że sam Parwiz był tutaj obcym. Może to miało pozwolić nawiązać nić porozumienia. Że też musiał rozważać podobne opcje w stosunku do człowieka, który z własnej woli wpuścł do Skilthry potwory.

Wyszedł na przeciw. Nie spodziewał się, aby eskortowany był odsłonięty i dostępny dla tłumu, z którego wciąż nie uleciały gniewne emocje. Dlatego odnalazł wzrokiem najwyższego oficera albo kapitana.

- Jestem człowiekiem Fitzgeralda. Zapytajcie go jeśli chcecie - dodał pro forma, bowiem nie dało się zapomnieć czarnej góry mięśni. - Proszę o audiencję u Jehudy. Pilna sprawa.

- Wiem - odburknął anoteris, niespecjalnie uprzejmie. - Archigos nie przyjmuje teraz. Nie widzisz? Chcesz z nim gadać, to załatw z Diatrysami, bo on ICH teraz… jako i skarbnik.

- Co będzie z Merediusem? - zapytał jeszcze zbrojnego - I kto przejmie obowiązki archigosa?

- Merediusem? - Chudy zmarszczył czoło. - Nie znam. Archigosa… chyba… Duża Rada, nie? Odstąp. Obowiązki - warknął.

Anoteris nie był specjalnie zainteresowany rozmową z ochroniarzem i zbył go oddalając się w kierunku zamku, zabierając z sobą archigosa, skarbnika i zamkowych.

Garrosh został przez chwilę sam na pustym placu, gdy z Darkbergowej siedziby tagmatosi zaczęli wyprowadzać Merediusa i Darkberga, obu spętanych grubym powrozem. Kupiec szedł pokornie, blady na twarzy, ze wzrokiem wbitym w brukową kostkę. Pogodzony z losem lub jeszcze otumaniony po ataku spaczeńca. Radny wręcz przeciwnie. Szarpał się i wyzywał najwidoczniej, lecz głos tłumił mu knebel wepchnięty w usta i słychać było tylko nieartykułowane ryki.

Z kamienicy wychodzili powoli uwięzieni w niej wcześniej uczestnicy krwawej biesiady. Ci z nich, którzy przeżyli. Wielu bowiem zostało już wcześniej wywiezionych przez ścierwników do trupiarni.

Wśród nagłego zgiełku wojownik wyłowił jednego z osiłków, którzy zarekwirowali mu broń. W bramie natomiast stał Biały rozmawiając z jakąś kobietą.

Bustuarium.
Ścierwniki śpiewały swe pieśni o brudach Skilthrańskich uliczek jak sępy licząc na to, że za te ochłapy informacji Nekri sypnie błyskiem. Wylewali pomyje, które tak wiele razy słyszała. O rudej kurwie, która psuła klientów zarazą. O szczurach wielkości małych psów, które biegają nocą po rynsztokach świecąc czerwonymi oczami. O czarnym diable z białą twarzą, który w środku miasta zarżnął strażnika. O chłopie, który wielbił kozy bardziej niż swoją żonę.

Przed Zamtuzem Hagne.
Zamtuz, zbyt wielkie słowo na obdrapaną kamienicę jakich wiele w Zaułku. Burdel zdecydowanie lepiej pasował do tego przybytku. Lecz tak jak najgorsza dzielnica Skilthry zyskała piękną nazwę Zaułka, tak burdel Hagne zwano nie inaczej jak Zamtuzem Hagne. Przekora.

Cyric wyszedłszy z zakładu szewskiego Trzewiczek ciągle myślał o spotkaniu z Mistrzem, o przebiegu całej rozmowy i o swojej nowej rodzinie.

***

- Nim wyjdziesz - Brown złapał go za kark dłonią, przyciągając do siebie - chciałbym was zapoznać.

Wskazał na nastoletnie dziewczynki. Uśmiechnęły się niewinnie. Pięknie.

- Utisha, Altija to mój syn, Cyric. Synu, poznaj swoje nowe siostry.

***

Swojemu zamyśleniu tylko może zarzucać, że nie zobaczył ich wcześniej. Nekri Syntyche wraz z anakratoi stojących w cieniu budynku, po przeciwnej stronie ulicy.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
Stary 29-01-2016, 10:17   #69
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Nie dowiedział się zbyt wiele. Hierarchia tutejszych władz była dla prostego wojownika trudna do zrozumienia. W jego plemieniu funkcjonowały trzy tytuły: hosh-nak czyli szaman i duchowy przywódca, aregonaman ergo przywódca wojowników oraz herszt całej grupy Wieczny Ogień i Piewca Wiatru Oggeron. Tutaj zaś, w wielkim mieście istniała cała sieć powiązań na różnych szczeblach władzy. Ismael oczywiście kojarzył urząd archigosa oraz Dużej Rady, wszakże Fitzgerald był jej częścią. Jednak pozostałe figury rozpatrywał dotychczas jako obcych ludzi na stołkach. Mielili dużo ozorem, ale ich działalność pozostawała poza polem zainteresowań czarnoskórego. Które to pole z resztą ograniczało się do przestrzeni między Nicholasem a bezpośrednim zagrożeniem.
Wiedział że Tagmata dzieli swoją pieczę nad Skilthry na poszczególnie dzielnice. Ale znów - nie pojmował dokładnie ich struktur. Jak każdy, znał legendę diatrysów lecz pamiętał ledwie garść tytułów. Prostolinijny umysł człowieka wychowanego na dzikim archipelagu Skillage nie mieścił się w ramach, które dla tutejszych mogły być oczywiste.
Uznał również, że takie dybanie pod bramą i zaczepianie wychodzących wyglądało co najmniej dziwnie. Wciąż było za gorąco, nadal zbyt wiele emocji przyćmiewało właściwy osąd sprawy. Postanowił już do kogo uda się w następnej kolejności, ale owo spotkanie musiało jeszcze zaczekać.
Odruchowo poklepał się po ko-pai, którego czarna dłoń oczywiście nie odnalazła. Rzucił w swoim języku przekleństwo pod adresem strażnika (którego dobrze zapamiętał) oraz jego rodu trzy pokolenia wstecz. Skierował swoje kroki do przepastnych włości Fitzgeralda.
Znajoma okolica ukoiła nieco jego nerwy. Zachowanie spokoju było teraz najważniejsze. Jakiekolwiek impulsywne działanie mogło tylko pogorszyć nawarstwiającą się intrygę. Skręcił na ścieżkę, która prowadziła po mostku i wieńczyła przed dzieloną na trzy części fasadą. Posiadłość Nicholasa zwieńczona była ostrymi wieżami wyrastającymi z czarnego, czterospadowego dachu. Na przodzie budynku wspinała się winorośl, która zgrabnie oplatała grawery przedstawiające różne wariacje rodu Fitzgerald. Przez wieki umieszczano je stopniowo, wypełniając prawie całą szerokość ściany. To nie była ledwie czynszówka, a dom samego skarbnika. Biali ludzie bardzo lubili zaznaczać swój status, czego dowodem był wygląd budynku, do którego właśnie wchodził.
Garrosh zawezwał straż, służbę oraz wszystkich pomniejszych urzędników, którzy pomagali skarbnikowi przy finansach. Wytłumaczył sytuację najprościej jak się dało. Z resztą, inaczej nie potrafił.
- U Darkberga incydent. Morfa w mieście. Próba zamachu. Celem sir Nicholas. Rzekł: wzmocnijcie straże. Choćby z kiesy miasta. Jeśli trzeba - skłamał, ale dobrze znał Fitzgeralda i spodziewał się takiej decyzji - Oczy szeroko otwarte. Wszyscy. Nawet ogrodnicy i pomywacze.
Czuł na sobie wiele spojrzeń. Nie darzyli go sympatią. Był czarny, pochodził “nie wiadomo skąd” i cały czas nosił minę jakby miał komuś przetrącić matkę. Ale musieli się z nim liczyć, wiedzieli że Garrosh miał szczególne względy u szlachcica.
- Wy - rzucił do służbistów w piśmie - Biblioteka. Znajdźcie mi co o historii miasta. Dom Darkberga. Podzamcze. Jak je budowano. Plany, szkice archi… tektoniczne? - z trudem wyłowił z pamięci długi termin.
Zamachowiec nie rozpłynął się przecież w powietrzu. Musiał użyć podziemnego przejścia lub czegoś w tym rodzaju. Nie liczył na wiele, ale być może tego typu księgi potrafiłyby wskazać gdzie należało szukać jego śladów.
Zatrzymał się jeszcze w pół kroku. Przypomniał sobie niezdecydowane odpowiedzi zbrojnego na jego pytania. Wskazał palcem na urzędnika w rozklekotanych okularach.
- Jeszcze. Kto zastępuje Jehudę?
Strategos - otrzymał odpowiedź. Człowiek który piastował ten urząd był zaprzeczeniem męstwa. Zaś ostatni z godnych noszenia tytułu dołączył tego dnia do przodków. Kiedy coś się raz spieprzyło, to na całego.
Udał się jeszcze do swojej celi w celu poświęcenia chwili przy ołtarzu starszych bogów. Uklęknął na jednej nodze i złączył ręce. Szeptem podziękował im za pomyśle starcie, nawet jeśli naznaczone cierpkim bólem. Złożył los diuka w ich rękach. Na sam koniec pod adresem archigosa dodał złożoną strofę w swoim dialekcie, która w wolnym tłumaczeniu znaczyła tyle, żeby trafił go szlag.
Wreszcie opuścił swój pokój, a z niego bezpośrednio udał się do hallu. Teraz miał jeden konkretny cel. Zamek.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 29-01-2016 o 11:16.
Caleb jest offline  
Stary 30-01-2016, 16:34   #70
 
Ognos's Avatar
 
Reputacja: 1 Ognos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skałOgnos jest jak klejnot wśród skał
Zakrył twarz głębiej pod kapturem, żeby jak najmniej mogli dojrzeć. Nie chciał zostać rozpoznany, zależało mu na natychmiastowym opuszczeniu tego miejsca. Szybkim tempem skierował swoje kroki na lewo od burdelu. Za drugim budynkiem skręcił ponownie zatapiając się w tłumie pędzącym przez wąską alejkę. Musiał być ostrożny, na wszelki wypadek gdyby ktoś zechciał go śledzić. Zgubienie ogona podążającego za nim było dla Cyric’a niczym gra w Drakę z początkującym.

***

Wieczorem miał okazję ponownie spotkać się z Utishą i Altiją. Jego nowe siostry okazały się mistrzyniami w swoim fachu. Bał się tego spotkania. Nie wiedział jak go będą postrzegać, po tym jak nasłuchały się błędnych informacji dotyczących jego rzekomego morderstwa na swoim przybranym bracie Baltarysie. Liczył, że sympatia jaką okazywały w stosunku do niego nie jest udawana i że będzie mógł im zaufać.

Utisha spojrzała na Cyric’a swoimi brązowymi oczami. Chłopak poczuł jak się czerwieni. Była piękna, czarne włosy opadające na ramiona, oczy, w których mógł dojrzeć niezmierzoną głębię, delikatne usta – wszystko to w momencie przypomniało mu jak dawno nie był z żadną kobietą. Dziewczyna czując na sobie wzrok Cyric’a uśmiechnęła się jednoznacznie.

- Zrobimy to dla Ciebie – wyszeptała ponętnie – Bracie

***
Wiedział, że każdego wieczoru można go zastać w karczmie „Bezpański Kuc”. Był to drugi taki przybytek w Zaułku po Kocim Łbie. Przychodzili do tego miejsca wszyscy, którzy uważali się za lepszych w tej najgorszej dzielnicy Skilthry. Wszystko było tutaj droższe, ale też nieco lepszej jakości. O ile jakością można nazwać brak szczurzych odchodów w kaszy, lub szczyn w piwie. Skierował swe kroki prosto do szynkarza i poprosił o piwo. Wziął głęboki łyk świeżo nalanego płynu z beczki. Pod nosem poczuł pozostałości piany. Gorzki smak piwa spowodował lekkie skrzywienie na twarzy Cyric’a. Rozejrzał się po sali. Po kilku uderzeniach serca udało mu się go odnaleźć wzrokiem. Siedział w miejscu najbardziej oddalonym od kominka, w którym łatwo można było skrywać swoją twarz w cieniu. Wziął gliniany kufel dziękując szynkarzowi kilkoma Lisami i ruszył w stronę Thormunda.

- Witam Cię Języku – przywitał się z siedzącym w cieniu Kontaktem – Co tam ściany szepcą w Skilthry, hę?

- A któż to mnie zaszczycił swoją obecnością – jadowicie wyszeptał Język – Cyric, Cyric, Cyric… Zabójca swojego kochanego braciszka?

- Zamknij się Thorm bo zaraz poczujesz mój nóź w płucach! Dobrze wiesz jak było, a jak nie, to nie jesteś już moim informatorem, złamanego Lisa więcej nie dostaniesz! – Oburzony zaczął wstawać od stołu.

- Poczekaj Kleftisie – Język chwycił go za dłoń i przytrzymał przy stole – siadaj i pytaj.

***

Noc była piękna. Siedział na dachu oparty o ścianę przylegającego budynku. Patrzył w górę próbując z gwiazd poukładać pewne wzory. Dawno nie widział tak jaśniejących punktów na niebie. W głowie przelatywały mu ciągle informacje przekazane przez Thormunda.

- …w Zaułku tylko jedna potrafiła się tak sprawnie kuszą posługiwać…
- …na dodatek była Tagmatissą u Torukii
- …Amber
- …po służbie, często zahacza ze swoim kolegą po mieczu Batesem na piwko…
- …żegnali się na skrzyżowaniu 3 alei od wschodu i 4 alei od południa…

Czekał na tą chwilę od dnia, w którym bełt tej suki podziurawił trzewia Baltarysa. Teraz będzie czas zemsty.

***

Kobieta pożegnała się z mężczyzną pocałunkiem w policzek. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i każdy z nich poszedł w swoją stronę. Amber do swojego mieszkania miała tylko kawałek. Zaledwie dwa budynki, skręt w boczną uliczkę i kilkanaście kroków. Lecz nie zdawała sobie sprawy, że tego dnia do domu już nie dotrze, nie przejdzie tych kilkunastu kroków, które były dla niej zawsze zwieńczeniem dnia po ciężkiej służbie. Z ciemności ponad nią do jej uszu doszedł ledwo słyszalny szelest, jakby kot skradał się w zakamarkach ulicy polując na mysz. Odwróciła się zaalarmowana tym niepokojącym dźwiękiem. W momencie, gdy jej ciało zwracało się, poczuła silny uchwyt na swojej twarzy, który odchylił jej głowę do tyłu. Całe życie szkolenia nie poszło na marne. Zwinnym ruchem wykręciła się z uchwytu napastnika i wyciągnęła miecz z pochwy.

- Ty…. Ty… - zaczęła mówić, gdy zobaczyła chłopaka w czarnym ubraniu ze sztyletem w ręce. Z ostrza gęsto kapała krew… Jej krew… - Kto Ty kurwa… - Żółć wymieszana z krwią wypełniła jej usta. Poczuła pod pancerzem jak zaczyna się pocić. To nie był pot, lecz krew, która ciurkiem ściekała z otwartej rany na szyi i wsiąkała w kaftan pod pancerzem.

- Pozdrowienia od Brown’a – wysyczał napastnik, gdy miecz ofiary ciężko opadł na wyschniętą ziemię w zaułku. Po nim upadło ciało Amber całe ogarnięte pośmiertnymi drgawkami. W kilka uderzeń serca wokół głowy zaczęła tworzyć się ogromna szkarłatna kałuża.

***
Byli umówieni przed każdą służbą zanim wzejdzie słońce. Bates skręcił w wąską uliczkę niedaleko jej mieszkania, w której zawsze na niego czekała. Tego dnia też tak było, lecz nie tego się spodziewał. Amber siedziała oparta o ścianę budynku… Bez głowy…
 

Ostatnio edytowane przez Ognos : 30-01-2016 o 16:42.
Ognos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:44.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172