Gunther zabierał się z uporem do wyjazdu, jednak szybko wyszło na to, że plany spalą na panewce, bo ani chłopi pomagać nie chcieli, ani wierzyli że potwora już ubita, a na domiar złego pogoda się popsuła a to co brali za nadchodzący zmrok było w istocie jesienną nawałnicą.
Klnąc pod nosem i przytrzymując kaptur co i rusz strącany wzbierającymi podmuchami wiatru wielkolud zaniechał wyjazdu i schował się pod wiatą. Machnął rękę w stronę mytnika by ten ruszył ku niemu swój smokoodporny zad.
- Nie da rady się przeprawić w taką pogodę. Drewna też nie ruszymy bez tych zafajdanych kmiotków, psia ich mać. Jaszczur zeżarł kukłę i pewnie zdycha w najlepsze gdzieś w krzakach, a Ci dalej spietrani. Jakby się kurwa spodziewali, że im przyniesiemy jego łeb nadziany na pikę. Banda powsinogich mizerotów.
Leuden splunął w rosnący na placu strumyczek, a wartki prąd porwał jego plwocinę w dół zbocza. Drzewa szumiały, jakaś zagubiona gęś zagęgała zza płota przerywając proces myślowy Gunthera, który ostatnio i tak za wiele mędrkował jak na swoje upodobania.
- Ja to widzę tak, czekamy aż przestanie lać, wsiadamy na koń i wracamy do faktorii. Można też jechać sprawdzić co z gadem, ale to szaleństwo.
Gunther pokiwał głową w zamyśleniu. Pogrzebał w uchu, obejrzał swoje znalezisko, po czym wypstryknął je w ciemność.
- No chyba, że stwór ma przy sobie coś cennego... |