Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2015, 22:20   #31
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Widząc dumnie i butnie wjeżdżającego Archibalda, Kathil jęknęła w duchu. Musiała przyznać w skrytości ducha, że nie doceniała pozostałych dwóch braci. Tymczasem, co najmniej jeden z nich wydawać się zdawał prawdziwym “twardym orzechem” do zgryzienia. Wcześniejsze zebranie informacji i pokręcenie się po mieście zdawało się być dobrym pomysłem. Zastanawiała się, czy jego przyjazd jest związany z jakimiś nowymi knuciami przeciwko Bertoldowi, czy jest to raczej jedna z regularnych wizyt. Bardka szybo oceniła oręż rycerzy towarzyszących seniorowi i próbując ukryć głęboko lekkie zauroczenie, poszukała miejsca, z którego mogła poobserwować czwórkę, pozostałą przed ratuszem. Ciekawa też była reakcji okolicznych najemników na to… niespodziewane, dla niej, przybycie “władcy”.
Dwóch z nich weszło wraz ze swym przywódcą i Grecko do ratusza. Pozostała zaś dwójka siedziała na wierzchowcach wymieniając cicho uwagi. Oczywiście… budzili lekkie zainteresowanie przechodniów i najemników. Ale nie zdziwienie. Pewnie niepierwszy raz wjeżdżali tak do miasta. Reszta oddziału czekała znudzona. Na razie nie zwrócili uwagi na kręcącą się Kathil, która mogła ocenić ich uzbrojenie: długie miecze, topory bojowe, kopie kusze i mizerykordie były mistrzowsko wykonane i z pewnością część z nich była magiczna. Pomijając jednak rynsztunek rycerzy, reszta wojska była uzbrojona raczej w zwyczajny oręż jaki byle płatnerz potrafił wykonać.
Kathil zdecydowała się odejść niejaki kawałek od przybyszów. Nie chciała zwrócić na siebie uwagi, chciała jedynie zobaczyć dokąd uda się Archibald. Do zamku? Gdzie indziej? Pozostanie w mieście? Jeśli tak, to gdzie ulokuje swój oddział? Przypomniała sobie jak nużące i czasochłonne jest zbieranie informacji. A przy tym wszystkim jak bardzo zżera nerwy.

Odeszła na sporą odległość i zdecydowała się wysłać wiadomości do Logana i Condrada.

Wiadomość do Logana:
“A. przybył hucznie do miasta, obserwuję rozwój sytuacji. Może wyprawa do jego leża skoro jest obecnie opuszczone?”



Wiadomość do Condrada:
“Wycieczka się przeciągnie, sytuacja bardziej skomplikowana niż myślałam. Potrzeba armii, nie zaś kobiecej ręki. Bądź grzeczny podczas mej nieobecności.”



Nikt jej na szczęście nie przeszkadzał w pisaniu i mogła spokojnie poświęcić dwa kolejne amulety, by wysłać wiadomości poprzez pierzastych posłańców. Tak sądziła, dopóki…
- Co my tu mamy, jakaś… sikoreczka liściki wysyła, co?- usłyszała i zobaczyła trzech obdartusów. Półorka i dwóch ludzi. Same zakazane mordy i duże tasaki przy pasie.
- Pewnie do kochasiów… z pewnością.- zaśmiał się zezowaty rudzielec o paskudnej bliźnie na policzku.
- Ano z pewnością… taka ładna dupcia ma sporo kochasiów, a i pewnie Grecko chętnie się dowie, że liściki pisywała.- stwierdził półork napinając mięśnie, by wydać się groźniejszym. Jego dwaj kompani zarechotali głośno.
Kathil słuchając przemowy wypuściła posłańców z wiadomościami i rozejrzała się wokół po okolicy sprawdzając, czy na karku ma jedynie ową trójkę amantów. Na słowa rudzielca o kochasiach odwróciła się ze słodkim uśmiechem na buzi.
- Takich amantów jak wy… - zmierzyła każdego z napastników od góry do dołu niby to oceniając ich przydatność. W między czasie jednak powoli wyciągała patyczek dymny - … to doprawdy… - kontynuowała pocierając go o ścianę zapalając w ten sposób i rzucając dymiący patyczek przed siebie - ...szukać ze świecą.
Nie czekała dłużej widząc formujący się ciemny, gęsty dym i rzuciła się do ucieczki za siebie. Przeszkodą okazał się jednak stary wóz zawalony starymi beczkami. Bardka zaczęła się na niego wdrapywać, chcąc wykorzystać jak najlepiej efekt zaskoczenia.
- Brać.. ją! Już! Suka… Znachor mówił, żebym wdych… odwal się z tym… znachorem!- zaskoczyła ich spowijając trzy sylwetki w oparach czarnego dymu. Ale to była chwilowa przewaga. Wszak byli wąskiej uliczce i dlatego potykali się o siebie. Kathil zaś wdrapała się na wóz… dołem się nie dało. Porzucony pojazd był zawalony u dołu i góry beczkami.
A oni przeklinając i obrzucając ją wyzwiskami podążali tuż za nią. Nie zamierzali odpuścić. Na czworaka przepełzła po beczkach i zeskoczyła na bruk uliczki, słysząc za sobą.
- Łapcie ją. Nie dajcie uciec tej dziwce!- nie odpuszczali.
Kathil uciekała rozglądając się za miejscem, w którym mogłaby się schować, by móc zmienić swój wygląd. Jakikolwiek zaułek lub też zakręt mógłby pozwolić jej odmienić się lub użyć niewidoczności. Walka z trzema przeciwnikami nie była jej w smak.
Tych jednak nie dostrzegała, za to ją dostrzegło paru najemników. Nie wiedzieli czemu bardkę ścigano, ale odruchowo sięgnęli po broń by dołączyć do pościgu. Niczym ogary na widok przebiegającego królika.
I wtedy… nieduży sokół zatoczył koło nad bardką. A ona usłyszała zbliżający się tętent końskich kopyt. Czarny kropierz, czarne okrycie zbroi… twarz niknąca pod kolczym kapturem.
Na ten widok bandyci i najemnicy woleli schodzić z drogi. Leonora zatrzymała wierzchowca tuż przed Kathil i zwróciła się owym dudniącym głosem wprost do bandytów przełażących przez wóz.- Wynocha mi stąd. Już.
- Taaa.. a jakim prawem możesz mi mówić co mam robić?- burknął półork starając się zachować resztki buty, ale widok rycerki… robił przerażające wrażenia na wszystkich zbójach.
- A takim prawem że przeszyję cię kopią na wylot, jak mnie nie posłuchasz… i każdego kto stanie mi na drodze. To obecnie chyba jedyne prawo obowiązujące w tym mieście, prawda?- odpowiedź Leonory i zimny ton jej głosu sprawił, że zbóje tak jakoś zaczęli się szybko rozchodzić na boki i kryć w pobliskich uliczkach.
Zdyszana Kathil poklepała przyjaźnie Bullticusa po szyi i uśmiechnęła się do Leonory:
- Czyżbyś brał - specjalnie podtrzymując przeświadczenie otoczenia, że to
mężczyzna - lekcje z poprzedniego wieczora? - spytała patrząc w górę w okolice twarzy rycerki.
- Mój sokół cię zauważył… jestem tu przypadkiem… ale zawsze z pomocą.- odparła Leonora, niestety mrok kaptura nie pozwalał zauważyć jej miny.
-Hej.. nie ignorujcie mnie.- warknął półork.
- A ty tu jeszcze jesteś ? Twoi kompani już się ulotnili.- rzeczywiście, półork był sam. Toteż z okrzykiem: “Ja wam pokażę… później!” rzucił się do ucieczki, a paladynka podała rękę bardce.
- Auć! - skrzywiła się Kathil wskakując na konia - nie dość, że moja duma ucierpiała w
pościgu, to jeszcze dostałam kosza. - mruknęła żartobliwie, sadowiąc się za Leonorą. - Widziałaś cały orszak? - dodała nieco ciszej, obejmując Leonorę w pasie.
- Nie powiedziałabym, że dostałaś kosza.- zaśmiała się cicho Leonora, obejmując bardkę pieszczotliwie ogonem w pasie i ruszając stępa. Sokół krążył nad paladynką.- Można powiedzieć, że ja dostałam to co chciałam, a co do orszaku to… widziałam, cuchnie złem, choć najgorszy jest jeden z przybocznych Archibalda. Też w czarnej zbroi.
- Dostałaś co chciałaś? - spytała wścibsko Kathil - Mam coraz mniejsza ochotę spotykać Archibalda osobiście. Chcę się wybrać do jego siedziby korzystając z tego, że jego tam nie ma. Podpytać w okolicach i rozeznać się w tamtejszej sytuacji. Dołączysz? - Kathil mówiła do ramion i karku Leonory.
- Dostałam ciebie w moje łapska… cóż... ogonek.- zażartowała Leonora, prowadząc wierzchowca wąskimi uliczkami miasta.- A ponoć Bertold jest od niego gorszy, jeśli wierzyć plotkom. Zaś skoro ja cię porwałam, to chyba ja powinnam decydować dokąd pojedziemy?
- Hmm - stropiła się Kathil - cóż… w tym co mówisz jest niewątpliwie ziarno słuszności. Chociaż nie wiedziałam, że mnie porwałaś. Dokąd chcesz jechać?
- Planowałam ruszyć na modły do małej kapliczki Kelemvora, która gdzieś w pobliżu została zbudowana. Chciałabym ocenić jej stan. Potem… możemy udać się gdzie chcesz, acz… wkradanie się do czyjegoś zamku nie jest tym, w czym mogłabym być przydatna.- wyjaśniła Leonora i spytała.- Dlaczego cię ścigali?
- Dobrze, jedźmy tam zatem. Zgadzam się - powiedziała Kathil królewskim tonem powstrzymując śmiech. Wzruszyła ramionami: - Bo jestem kobietą? Dałam się głupio zaskoczyć. Chcieli mnie zabrać do Grecko. Z oczywistych względów tego spotkania wolałam uniknąć.
- Miasto zeszło na psy.- potwierdziła Leonora odwijając ogon, bowiem zbliżały się do bramy.- Spotkałam tego Grecko… zabawne, ale nie czułam od niego smrodu zła, co nie znaczy że jest z niego dobry półork. Za to tak szpetny, że ja wyglądam przy nim uroczo.
- Może nie jest zły ale nie wiem czy brałabym go pod uwagę jako potencjalnego współpracownika. Nigdy nie byłabym go pewna. A sobie wystawiasz zbyt niską ocenę, moja droga. - mruknęła bardka.
- Może…- zaśmiała się cicho kobieta ruszając w kierunku skrzyżowania dróg i skręciła w kierunku niedużego bagnistego zagajnika.- Ale za urodziwa też nie jestem. Nie uważasz, że za bardzo się narażasz. To szlachetne, ale czy warto?
- Uważasz, że nie ma nadziei na uporządkowanie tego miejsca? - odpowiedziała z namysłem bardka. - Nie unikam odpowiedzi, jestem ciekawa twego zdania.
- Uważam, że sama tego nie zrobisz. Choć szanuję twój upór i podziwiam zamiary.- mruknęła w odpowiedzi Leonora i zdjęła sokoła ze swego ramienia posyłając go w powietrze.- Samo miasto nie jest problemem. Ot wystarczy uporządkować okolicę. Jeśli nikt nie będzie miał zamiaru najmować bandytów… sami opuszczą Bragstone. To wojna podjazdowa między braćmi jest problemem.
- Najprostsze co przychodzi mi do głowy to nająć zabójców. Wiem, wiem… - poklepała Leonorę po zbroi na brzuchu - … jak to dla Ciebie brzmi. Minus tego planu jest taki, że i jeden i drugi na pewno próbowali nasyłać zabójców już nie raz czy dwa. I obaj przedsięwzięli odpowiednie kroki. Na najęcie armii mnie nie stać. Jest ktoś z kim mogłabym ewentualnie omówić kwestię pomocy, ale obawiam się kosztów. I nie mówię o kwestii pieniędzy. - dodała myśląc o Jaegere. Chociaż z drugiej strony, gdyby zaoferowała w zamian Bragstone jako miejsce rozpoczęcia działalności … kto wie, czy nie byłaby to umowa akceptowalna dla półelfa.
- Chodzi o twego męża? Dziwi mnie, że on nie jest z tobą. Czyż nie powinien bronić twej czci?- zapytała Leonora ostrożnie.- Czy… wszystko między wami dobrze się układa?
- Mój mąż jest młody, to syn trzeciego z braci. Do tej pory żył zamknięty w opactwie, dopiero zaczyna swe szkolenie, które z racji urodzenia powinien rozpocząć lata temu. - wyjaśniła Kathil - Martwię się o jego bezpieczeństwo, dlatego nie jesteśmy w mieście razem. Nie, mówię o kimś innym. Kimś z kim prowadzę interesy. - mruknęła.
- Więc pewnie wiesz, jak on się czuje… wiedząc, że narażasz swoją skórę.- westchnęła Leonora odwijając ogon z talii Kathil i zatrzymując konia w cieniu zagajnika.- Dalej raczej pójdę pieszo.
- Mogę myśleć o jednym na raz. - mruknęła kwaśno Kathil - Nie mogłabym działać gdybym myślała jedynie o naszym wspólnym o siebie zamartwianiu się. Mam poczekać na Ciebie?
- Może masz rację… nigdy nie byłam w twojej sytuacji.- mruknęła rycerka zsiadając z konia i spojrzała w górę na Kathil.- Jak wolisz, choć nic ciekawego raczej nie zobaczysz idąc ze mną.
Kathil rozejrzała się wokół:
-W przeciwieństwie do tych szaleńczo interesujących krzaków wokół? - spytała unosząc brew i uśmiechając się - Bullticus zostanie sam?
- Poradzi sobie, jest silny i bardzo mądry.- rzekła Leonora zabierając ze sobą krótki miecz.- O Bullticusa się tak nie martwię, jak o ciebie. Jesteś bardzo… delikatniutka.
- Delikatniutka? - Kathil osłupiała.
-Noo… taka drobna… zwinna i… delikatna… drobna w porównaniu ze mną.- odparła Leonora podążając w głąb zagajnika.- I zdecydowanie nie masz budowy wojownika i mięciutka jesteś. W przeciwieństwie do mnie. Chyba cię nie uraziłam?
Wesalt roześmiała się:
-Nie, nie… tylko… zaskoczyłaś mnie. Nie myślę o sobie jak o delikatniutkiej osobie. Nigdy nie myślałam. Co zrobisz z kapliczką?
- Sprawdzę czy istnieje… może nawet posprzątam. Co innego mogę zrobić, skoro w Bragstone nie ma żadnego kapłana?- rycerka zatrzymała się i zerknęła za siebie.-Mogłabym cię bez problemu podnieść, wiesz?
- Ano nie ma. Moja teściowa, której nigdy nie poznałam, miała plany ściągnięcia kapłanów. Zginęła zanim jej się udało. Pomogę Ci. - Kathil spojrzała na Leonorę - Sama nie jesteś znowu aż taka duża.
- Nie widziałaś mojej muskulatury.- odparła z dumą Leonora, gdy docierali do dużego obelisku oplecionego starym bluszczem.-Uprzątnij bluszcz, a ja wykarczuję okolicę.

- Ano nie, nie widziałam.- zgodziła się bardka - Zawsze możesz mi ją pokazać.
Kathil dygnęła przed rycerką ze skromnie spuszczoną główką:
- Tak jest, Pani. Twe życzenie jest dla mnie rozkazem - chowając uśmiech zabrała się za przycinanie roślinności.
- Nie wiem czy będzie okazja…- westchnęła Leonora i dodała wstydliwie. - Zresztą nie powinnam chwalić się ciałem, zwłaszcza że kobieta źle wygląda, aż tak umięśniona. To nie tylko rogi mnie szpecą.
-Teraz robisz to specjalnie - rzuciła Kathil pracując - pobudzasz mą ciekawość. - zachichotała, bo przypomniała jej się Karriake. - Zaczynam zamieniać się w gnomkę.
- W gnomkę? Ach… tak…. gnomy. Bardzo gadatliwy ludek. Trudno za nimi nadążyć w rozmowie.- odparła ze śmiechem Leonora szybko machając mieczem, nadal z kapturem na głowie.
- I ciekawskie...do przesady... - uśmiechnęła się na myśl o akrobatce. Ścinając bluszcz jednak rozważała słowa Leonory i w myślach formowała plan działania. - Leonoro, chciałabyś przyjąć ofertę gościny? - spytała nagle.
- Gościny?- spytała zaskoczona i zsunęła w końcu kaptur by podrapać się po rogu w zastanowieniu.- Co dokładnie masz na myśli?
- Myślę, że jednak wrócę do domu. Masz rację. Sama utknę tutaj jak śliwka w kompocie. W domu mogę zebrać sojuszników i zapewnić mężowi bezpieczeństwo. Pytam, czy chciałabyś nam towarzyszyć i pobyć u nas jako gość?
- Hmm… stawiasz mnie w dziwnej pozycji.- mruknęła speszona kobieta.- Nikt mnie nigdy nie zapraszał. No i… cóż…- zamyśliła się przygryzając wargę.- W zasadzie mogę się zgodzić. Co prawda nigdy nie zostawałam w jednym miejscu. Ale też nigdy nie byłam gościem. Mogę przez jakiś czas pobyć w jednym miejscu… jeśli nie sprawię kłopotu.
- Nie sprawisz. No i nikt Cię siłą nie zatrzyma. Możesz odejść i powrócić, jeśli doznasz wizji w między czasie. Myślę, że mogłabyś mi pomóc wspierając poradą taktyczną przy planowaniu następnych posunięć. A w między czasie, zakosztować stabilnego życia - mrugnęła do rycerki.
- No cóż… nie wiem czy rzeczywiście będzie ze mnie pożytek. Nie jestem dobra w tych całych intrygach politycznych i wojskowych. I nie dowodziłam nikim poza sobą.- dodała zmieszana diabliczka.
- No to może podszkolisz Ortusa?
- W czym dokładnie go podszkolić?- zamyśliła się Leonora przerywając porządkowanie, na moment.
- Na przykład w walce mieczem…
- No cóż… zobaczymy co do się zrobić.- Leonora szybko zarzuciła kaptur kolczy na głowę.- Nigdy nikogo nie uczyłam, ale mogę pokazać mu podstawy.
- Dobrze, zobaczysz co umie, a raczej czego nie i podejmiesz decyzję. - uśmiechnęła się Kathil kończąc wycinanie bluszczu.
- A nie powinien mieć osobistego nauczyciela ? Słyszałam o sembijskiej szkole szermierki, ale… ja używam dużego ciężkiego dwuręcznego miecza. Nie dla mnie te fikuśne rapierki.- zaśmiała się Leonora.- A naprawdę to bym chciała władać rtęciowym mieczem. Ale takie cudeńka wymagają olbrzymiej siły w dłoniach i umiejętności.
- Ma mistrza… tak jakby. Ale innego rodzaju. Nie wiem czy on się nadaje na szermierza. To skryba jest - uśmiechnęła się ciepło na myśl o gburowatym młodziku w klasztorze. - A może Ty znajdziesz mistrza dla siebie? - podchwyciła wyznanie rycerki.
- Nauczyciele kosztują. Nawet sporo jeśli prowadzą szkoły szermiecze, poza tym większość uczy walki zwykle rapierem, mieczem długim… miecze dwuręczne nie są tak popularne. To oręż dla mięśniaków.- odparła Leonora i podeszła do kapliczki.- Wygląda całkiem nieźle… chyba postawiono ją wkrótce po Czasie Kłopotów. Widać, że artysta był raczej… dobrym rzemieślnikiem, prawda?
- Jeszcze niedawno mówiłaś, że masz całkiem dochodowy zawód - uśmiechnęła się Kathil stając obok Leonory - Nie wiem wiele na temat mistrzów szermierki, to zupełnie nie moje obszary zainteresowań. Ale jeśli chcesz to się dowiem więcej. Kto wie, może się poszczęści. - spojrzała na kapliczkę - Wygląda wcale, wcale. - zgodziła się, spoglądając na kapliczkę..
- Dochodowy na tyle, by nie musieć się martwić o pustą miskę czy też kąt do spania. Ten się znajdzie za darmo nawet w świątyniach mego Pana. Ale raczej nie na tyle, by mnie rozpieszczać.- zaśmiała się w odpowiedzi rycerka i przesunęła palcami po rysach twarzy bóstwa.- Mój zawód to posługa… a posługa nie jest czymś co robisz dla siebie. Tylko dla innych.
- Może w takim razie warto poszukać mistrza gdzieś w opactwach lub zakonach?
- W opactwach albo zakonach... tak... tylko najpierw trzeba je znaleźć.- odparła rycerka i odetchnęła głęboko.- Teraz przez chwilę pomodlę się w ciszy, a potem udamy się gdzie masz ochotę i może zrobimy co będziesz miała ochotę zrobić.
Kathil pokiwała głową i zrobiła miejsce rycerce na modły. Sama z grzeczności i szacunku pozostała w ciszy do czasu, aż Leonora zakończyła swój obrządek. Paladynka modliła się przez w milczeniu, klęcząc na jednym kolanie przed kapliczką i opierając dłonie o wbity w ziemię dwuręczny miecz. Po tych modłach wstała i spytała przyglądającej się temu Kathil.- To gdzie mam cię zabrać teraz, moja pani?
Spytała żartobliwym tonem głosu, ale kaptur nadał temu bardziej dudniącą intonację… niemal ponurą.
- Do naszej karczmy, moja szlachetna paladynko! - powiedziała z eufemizmem bardka
i roześmiała się ciepło.
- To… mało romantyczne miejsce.- prychnęła ze śmiechem Leonora podchodząc do swego wierzchowca i chowając miecz do pochwy przytroczonej do jego siodła.- Z drugiej strony marna ze mnie porywaczka dziewoi, nieprawdaż? Takich rzeczy nie uczą w klasztorze.
- Zaczynam podejrzewać, że niewielu rzeczy uczą w klasztorach - prychnęła Wesalt - A mówiąc poważnie, chciałabym ruszyć do domu jeszcze dziś. Muszę jedynie porozmawiać z akrobatami.
- Oczywiście, moja pani.- Leonora podjechała na Bullticusie i podała dłoń bardce, by ta mogła wsiąść.
Kathil wskoczyła na konia i zwyczajowo przytuliła do diabliczki.
 
corax jest offline