“Wycieczka się przeciągnie, sytuacja bardziej skomplikowana niż myślałam. Potrzeba armii, nie zaś kobiecej ręki. Bądź grzeczny podczas mej nieobecności.”
Nikt jej na szczęście nie przeszkadzał w pisaniu i mogła spokojnie poświęcić dwa kolejne amulety, by wysłać wiadomości poprzez pierzastych posłańców. Tak sądziła, dopóki…
- Co my tu mamy, jakaś… sikoreczka liściki wysyła, co?- usłyszała i zobaczyła trzech obdartusów. Półorka i dwóch ludzi. Same zakazane mordy i duże tasaki przy pasie.
- Pewnie do kochasiów… z pewnością.- zaśmiał się zezowaty rudzielec o paskudnej bliźnie na policzku.
- Ano z pewnością… taka ładna dupcia ma sporo kochasiów, a i pewnie Grecko chętnie się dowie, że liściki pisywała.- stwierdził półork napinając mięśnie, by wydać się groźniejszym. Jego dwaj kompani zarechotali głośno.
Kathil słuchając przemowy wypuściła posłańców z wiadomościami i rozejrzała się wokół po okolicy sprawdzając, czy na karku ma jedynie ową trójkę amantów. Na słowa rudzielca o kochasiach odwróciła się ze słodkim uśmiechem na buzi.
- Takich amantów jak wy… - zmierzyła każdego z napastników od góry do dołu niby to oceniając ich przydatność. W między czasie jednak powoli wyciągała patyczek dymny - … to doprawdy… - kontynuowała pocierając go o ścianę zapalając w ten sposób i rzucając dymiący patyczek przed siebie - ...szukać ze świecą.
Nie czekała dłużej widząc formujący się ciemny, gęsty dym i rzuciła się do ucieczki za siebie. Przeszkodą okazał się jednak stary wóz zawalony starymi beczkami. Bardka zaczęła się na niego wdrapywać, chcąc wykorzystać jak najlepiej efekt zaskoczenia.
- Brać.. ją! Już! Suka… Znachor mówił, żebym wdych… odwal się z tym… znachorem!- zaskoczyła ich spowijając trzy sylwetki w oparach czarnego dymu. Ale to była chwilowa przewaga. Wszak byli wąskiej uliczce i dlatego potykali się o siebie. Kathil zaś wdrapała się na wóz… dołem się nie dało. Porzucony pojazd był zawalony u dołu i góry beczkami.
A oni przeklinając i obrzucając ją wyzwiskami podążali tuż za nią. Nie zamierzali odpuścić. Na czworaka przepełzła po beczkach i zeskoczyła na bruk uliczki, słysząc za sobą.
- Łapcie ją. Nie dajcie uciec tej dziwce!- nie odpuszczali.
Kathil uciekała rozglądając się za miejscem, w którym mogłaby się schować, by móc zmienić swój wygląd. Jakikolwiek zaułek lub też zakręt mógłby pozwolić jej odmienić się lub użyć niewidoczności. Walka z trzema przeciwnikami nie była jej w smak.
Tych jednak nie dostrzegała, za to ją dostrzegło paru najemników. Nie wiedzieli czemu bardkę ścigano, ale odruchowo sięgnęli po broń by dołączyć do pościgu. Niczym ogary na widok przebiegającego królika.
I wtedy… nieduży sokół zatoczył koło nad bardką. A ona usłyszała zbliżający się tętent końskich kopyt. Czarny kropierz, czarne okrycie zbroi… twarz niknąca pod kolczym kapturem.
Na ten widok bandyci i najemnicy woleli schodzić z drogi. Leonora zatrzymała wierzchowca tuż przed Kathil i zwróciła się owym dudniącym głosem wprost do bandytów przełażących przez wóz.- Wynocha mi stąd. Już.
- Taaa.. a jakim prawem możesz mi mówić co mam robić?- burknął półork starając się zachować resztki buty, ale widok rycerki… robił przerażające wrażenia na wszystkich zbójach.
- A takim prawem że przeszyję cię kopią na wylot, jak mnie nie posłuchasz… i każdego kto stanie mi na drodze. To obecnie chyba jedyne prawo obowiązujące w tym mieście, prawda?- odpowiedź Leonory i zimny ton jej głosu sprawił, że zbóje tak jakoś zaczęli się szybko rozchodzić na boki i kryć w pobliskich uliczkach.
Zdyszana Kathil poklepała przyjaźnie Bullticusa po szyi i uśmiechnęła się do Leonory:
- Czyżbyś brał - specjalnie podtrzymując przeświadczenie otoczenia, że to
mężczyzna - lekcje z poprzedniego wieczora? - spytała patrząc w górę w okolice twarzy rycerki.
- Mój sokół cię zauważył… jestem tu przypadkiem… ale zawsze z pomocą.- odparła Leonora, niestety mrok kaptura nie pozwalał zauważyć jej miny.
-Hej.. nie ignorujcie mnie.- warknął półork.
- A ty tu jeszcze jesteś ? Twoi kompani już się ulotnili.- rzeczywiście, półork był sam. Toteż z okrzykiem: “Ja wam pokażę… później!” rzucił się do ucieczki, a paladynka podała rękę bardce.
- Auć! - skrzywiła się Kathil wskakując na konia - nie dość, że moja duma ucierpiała w
pościgu, to jeszcze dostałam kosza. - mruknęła żartobliwie, sadowiąc się za Leonorą. - Widziałaś cały orszak? - dodała nieco ciszej, obejmując Leonorę w pasie.
- Nie powiedziałabym, że dostałaś kosza.- zaśmiała się cicho Leonora, obejmując bardkę pieszczotliwie ogonem w pasie i ruszając stępa. Sokół krążył nad paladynką.- Można powiedzieć, że ja dostałam to co chciałam, a co do orszaku to… widziałam, cuchnie złem, choć najgorszy jest jeden z przybocznych Archibalda. Też w czarnej zbroi.
- Dostałaś co chciałaś? - spytała wścibsko Kathil - Mam coraz mniejsza ochotę spotykać Archibalda osobiście. Chcę się wybrać do jego siedziby korzystając z tego, że jego tam nie ma. Podpytać w okolicach i rozeznać się w tamtejszej sytuacji. Dołączysz? - Kathil mówiła do ramion i karku Leonory.
- Dostałam ciebie w moje łapska… cóż... ogonek.- zażartowała Leonora, prowadząc wierzchowca wąskimi uliczkami miasta.- A ponoć Bertold jest od niego gorszy, jeśli wierzyć plotkom. Zaś skoro ja cię porwałam, to chyba ja powinnam decydować dokąd pojedziemy?
- Hmm - stropiła się Kathil - cóż… w tym co mówisz jest niewątpliwie ziarno słuszności. Chociaż nie wiedziałam, że mnie porwałaś. Dokąd chcesz jechać?
- Planowałam ruszyć na modły do małej kapliczki Kelemvora, która gdzieś w pobliżu została zbudowana. Chciałabym ocenić jej stan. Potem… możemy udać się gdzie chcesz, acz… wkradanie się do czyjegoś zamku nie jest tym, w czym mogłabym być przydatna.- wyjaśniła Leonora i spytała.- Dlaczego cię ścigali?
- Dobrze, jedźmy tam zatem. Zgadzam się - powiedziała Kathil królewskim tonem powstrzymując śmiech. Wzruszyła ramionami: - Bo jestem kobietą? Dałam się głupio zaskoczyć. Chcieli mnie zabrać do Grecko. Z oczywistych względów tego spotkania wolałam uniknąć.
- Miasto zeszło na psy.- potwierdziła Leonora odwijając ogon, bowiem zbliżały się do bramy.- Spotkałam tego Grecko… zabawne, ale nie czułam od niego smrodu zła, co nie znaczy że jest z niego dobry półork. Za to tak szpetny, że ja wyglądam przy nim uroczo.
- Może nie jest zły ale nie wiem czy brałabym go pod uwagę jako potencjalnego współpracownika. Nigdy nie byłabym go pewna. A sobie wystawiasz zbyt niską ocenę, moja droga. - mruknęła bardka.
- Może…- zaśmiała się cicho kobieta ruszając w kierunku skrzyżowania dróg i skręciła w kierunku niedużego bagnistego zagajnika.- Ale za urodziwa też nie jestem. Nie uważasz, że za bardzo się narażasz. To szlachetne, ale czy warto?
- Uważasz, że nie ma nadziei na uporządkowanie tego miejsca? - odpowiedziała z namysłem bardka. - Nie unikam odpowiedzi, jestem ciekawa twego zdania.
- Uważam, że sama tego nie zrobisz. Choć szanuję twój upór i podziwiam zamiary.- mruknęła w odpowiedzi Leonora i zdjęła sokoła ze swego ramienia posyłając go w powietrze.- Samo miasto nie jest problemem. Ot wystarczy uporządkować okolicę. Jeśli nikt nie będzie miał zamiaru najmować bandytów… sami opuszczą Bragstone. To wojna podjazdowa między braćmi jest problemem.
- Najprostsze co przychodzi mi do głowy to nająć zabójców. Wiem, wiem… - poklepała Leonorę po zbroi na brzuchu - … jak to dla Ciebie brzmi. Minus tego planu jest taki, że i jeden i drugi na pewno próbowali nasyłać zabójców już nie raz czy dwa. I obaj przedsięwzięli odpowiednie kroki. Na najęcie armii mnie nie stać. Jest ktoś z kim mogłabym ewentualnie omówić kwestię pomocy, ale obawiam się kosztów. I nie mówię o kwestii pieniędzy. - dodała myśląc o Jaegere. Chociaż z drugiej strony, gdyby zaoferowała w zamian Bragstone jako miejsce rozpoczęcia działalności … kto wie, czy nie byłaby to umowa akceptowalna dla półelfa.
- Chodzi o twego męża? Dziwi mnie, że on nie jest z tobą. Czyż nie powinien bronić twej czci?- zapytała Leonora ostrożnie.- Czy… wszystko między wami dobrze się układa?
- Mój mąż jest młody, to syn trzeciego z braci. Do tej pory żył zamknięty w opactwie, dopiero zaczyna swe szkolenie, które z racji urodzenia powinien rozpocząć lata temu. - wyjaśniła Kathil - Martwię się o jego bezpieczeństwo, dlatego nie jesteśmy w mieście razem. Nie, mówię o kimś innym. Kimś z kim prowadzę interesy. - mruknęła.
- Więc pewnie wiesz, jak on się czuje… wiedząc, że narażasz swoją skórę.- westchnęła Leonora odwijając ogon z talii Kathil i zatrzymując konia w cieniu zagajnika.- Dalej raczej pójdę pieszo.
- Mogę myśleć o jednym na raz. - mruknęła kwaśno Kathil - Nie mogłabym działać gdybym myślała jedynie o naszym wspólnym o siebie zamartwianiu się. Mam poczekać na Ciebie?
- Może masz rację… nigdy nie byłam w twojej sytuacji.- mruknęła rycerka zsiadając z konia i spojrzała w górę na Kathil.- Jak wolisz, choć nic ciekawego raczej nie zobaczysz idąc ze mną.
Kathil rozejrzała się wokół:
-W przeciwieństwie do tych szaleńczo interesujących krzaków wokół? - spytała unosząc brew i uśmiechając się - Bullticus zostanie sam?
- Poradzi sobie, jest silny i bardzo mądry.- rzekła Leonora zabierając ze sobą krótki miecz.- O Bullticusa się tak nie martwię, jak o ciebie. Jesteś bardzo… delikatniutka.
- Delikatniutka? - Kathil osłupiała.
-Noo… taka drobna… zwinna i… delikatna… drobna w porównaniu ze mną.- odparła Leonora podążając w głąb zagajnika.- I zdecydowanie nie masz budowy wojownika i mięciutka jesteś. W przeciwieństwie do mnie. Chyba cię nie uraziłam?
Wesalt roześmiała się:
-Nie, nie… tylko… zaskoczyłaś mnie. Nie myślę o sobie jak o delikatniutkiej osobie. Nigdy nie myślałam. Co zrobisz z kapliczką?
- Sprawdzę czy istnieje… może nawet posprzątam. Co innego mogę zrobić, skoro w Bragstone nie ma żadnego kapłana?- rycerka zatrzymała się i zerknęła za siebie.-Mogłabym cię bez problemu podnieść, wiesz?
- Ano nie ma. Moja teściowa, której nigdy nie poznałam, miała plany ściągnięcia kapłanów. Zginęła zanim jej się udało. Pomogę Ci. - Kathil spojrzała na Leonorę - Sama nie jesteś znowu aż taka duża.
- Nie widziałaś mojej muskulatury.- odparła z dumą Leonora, gdy docierali do dużego obelisku oplecionego starym bluszczem.-Uprzątnij bluszcz, a ja wykarczuję okolicę.
- Ano nie, nie widziałam.- zgodziła się bardka - Zawsze możesz mi ją pokazać.
Kathil dygnęła przed rycerką ze skromnie spuszczoną główką:
- Tak jest, Pani. Twe życzenie jest dla mnie rozkazem - chowając uśmiech zabrała się za przycinanie roślinności.
- Nie wiem czy będzie okazja…- westchnęła Leonora i dodała wstydliwie. - Zresztą nie powinnam chwalić się ciałem, zwłaszcza że kobieta źle wygląda, aż tak umięśniona. To nie tylko rogi mnie szpecą.
-Teraz robisz to specjalnie - rzuciła Kathil pracując - pobudzasz mą ciekawość. - zachichotała, bo przypomniała jej się Karriake. - Zaczynam zamieniać się w gnomkę.
- W gnomkę? Ach… tak…. gnomy. Bardzo gadatliwy ludek. Trudno za nimi nadążyć w rozmowie.- odparła ze śmiechem Leonora szybko machając mieczem, nadal z kapturem na głowie.
- I ciekawskie...do przesady... - uśmiechnęła się na myśl o akrobatce. Ścinając bluszcz jednak rozważała słowa Leonory i w myślach formowała plan działania. - Leonoro, chciałabyś przyjąć ofertę gościny? - spytała nagle.
- Gościny?- spytała zaskoczona i zsunęła w końcu kaptur by podrapać się po rogu w zastanowieniu.- Co dokładnie masz na myśli?
- Myślę, że jednak wrócę do domu. Masz rację. Sama utknę tutaj jak śliwka w kompocie. W domu mogę zebrać sojuszników i zapewnić mężowi bezpieczeństwo. Pytam, czy chciałabyś nam towarzyszyć i pobyć u nas jako gość?
- Hmm… stawiasz mnie w dziwnej pozycji.- mruknęła speszona kobieta.- Nikt mnie nigdy nie zapraszał. No i… cóż…- zamyśliła się przygryzając wargę.- W zasadzie mogę się zgodzić. Co prawda nigdy nie zostawałam w jednym miejscu. Ale też nigdy nie byłam gościem. Mogę przez jakiś czas pobyć w jednym miejscu… jeśli nie sprawię kłopotu.
- Nie sprawisz. No i nikt Cię siłą nie zatrzyma. Możesz odejść i powrócić, jeśli doznasz wizji w między czasie. Myślę, że mogłabyś mi pomóc wspierając poradą taktyczną przy planowaniu następnych posunięć. A w między czasie, zakosztować stabilnego życia - mrugnęła do rycerki.
- No cóż… nie wiem czy rzeczywiście będzie ze mnie pożytek. Nie jestem dobra w tych całych intrygach politycznych i wojskowych. I nie dowodziłam nikim poza sobą.- dodała zmieszana diabliczka.
- No to może podszkolisz Ortusa?
- W czym dokładnie go podszkolić?- zamyśliła się Leonora przerywając porządkowanie, na moment.
- Na przykład w walce mieczem…
- No cóż… zobaczymy co do się zrobić.- Leonora szybko zarzuciła kaptur kolczy na głowę.- Nigdy nikogo nie uczyłam, ale mogę pokazać mu podstawy.
- Dobrze, zobaczysz co umie, a raczej czego nie i podejmiesz decyzję. - uśmiechnęła się Kathil kończąc wycinanie bluszczu.
- A nie powinien mieć osobistego nauczyciela ? Słyszałam o sembijskiej szkole szermierki, ale… ja używam dużego ciężkiego dwuręcznego miecza. Nie dla mnie te fikuśne rapierki.- zaśmiała się Leonora.- A naprawdę to bym chciała władać rtęciowym mieczem. Ale takie cudeńka wymagają olbrzymiej siły w dłoniach i umiejętności.
- Ma mistrza… tak jakby. Ale innego rodzaju. Nie wiem czy on się nadaje na szermierza. To skryba jest - uśmiechnęła się ciepło na myśl o gburowatym młodziku w klasztorze. - A może Ty znajdziesz mistrza dla siebie? - podchwyciła wyznanie rycerki.
- Nauczyciele kosztują. Nawet sporo jeśli prowadzą szkoły szermiecze, poza tym większość uczy walki zwykle rapierem, mieczem długim… miecze dwuręczne nie są tak popularne. To oręż dla mięśniaków.- odparła Leonora i podeszła do kapliczki.- Wygląda całkiem nieźle… chyba postawiono ją wkrótce po Czasie Kłopotów. Widać, że artysta był raczej… dobrym rzemieślnikiem, prawda?
- Jeszcze niedawno mówiłaś, że masz całkiem dochodowy zawód - uśmiechnęła się Kathil stając obok Leonory - Nie wiem wiele na temat mistrzów szermierki, to zupełnie nie moje obszary zainteresowań. Ale jeśli chcesz to się dowiem więcej. Kto wie, może się poszczęści. - spojrzała na kapliczkę - Wygląda wcale, wcale. - zgodziła się, spoglądając na kapliczkę..
- Dochodowy na tyle, by nie musieć się martwić o pustą miskę czy też kąt do spania. Ten się znajdzie za darmo nawet w świątyniach mego Pana. Ale raczej nie na tyle, by mnie rozpieszczać.- zaśmiała się w odpowiedzi rycerka i przesunęła palcami po rysach twarzy bóstwa.- Mój zawód to posługa… a posługa nie jest czymś co robisz dla siebie. Tylko dla innych.
- Może w takim razie warto poszukać mistrza gdzieś w opactwach lub zakonach?
- W opactwach albo zakonach... tak... tylko najpierw trzeba je znaleźć.- odparła rycerka i odetchnęła głęboko.- Teraz przez chwilę pomodlę się w ciszy, a potem udamy się gdzie masz ochotę i może zrobimy co będziesz miała ochotę zrobić.
Kathil pokiwała głową i zrobiła miejsce rycerce na modły. Sama z grzeczności i szacunku pozostała w ciszy do czasu, aż Leonora zakończyła swój obrządek. Paladynka modliła się przez w milczeniu, klęcząc na jednym kolanie przed kapliczką i opierając dłonie o wbity w ziemię dwuręczny miecz. Po tych modłach wstała i spytała przyglądającej się temu Kathil.- To gdzie mam cię zabrać teraz, moja pani?
Spytała żartobliwym tonem głosu, ale kaptur nadał temu bardziej dudniącą intonację… niemal ponurą.
- Do naszej karczmy, moja szlachetna paladynko! - powiedziała z eufemizmem bardka
i roześmiała się ciepło.
- To… mało romantyczne miejsce.- prychnęła ze śmiechem Leonora podchodząc do swego wierzchowca i chowając miecz do pochwy przytroczonej do jego siodła.- Z drugiej strony marna ze mnie porywaczka dziewoi, nieprawdaż? Takich rzeczy nie uczą w klasztorze.
- Zaczynam podejrzewać, że niewielu rzeczy uczą w klasztorach - prychnęła Wesalt - A mówiąc poważnie, chciałabym ruszyć do domu jeszcze dziś. Muszę jedynie porozmawiać z akrobatami.
- Oczywiście, moja pani.- Leonora podjechała na Bullticusie i podała dłoń bardce, by ta mogła wsiąść.
Kathil wskoczyła na konia i zwyczajowo przytuliła do diabliczki.