Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-12-2015, 22:20   #31
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Widząc dumnie i butnie wjeżdżającego Archibalda, Kathil jęknęła w duchu. Musiała przyznać w skrytości ducha, że nie doceniała pozostałych dwóch braci. Tymczasem, co najmniej jeden z nich wydawać się zdawał prawdziwym “twardym orzechem” do zgryzienia. Wcześniejsze zebranie informacji i pokręcenie się po mieście zdawało się być dobrym pomysłem. Zastanawiała się, czy jego przyjazd jest związany z jakimiś nowymi knuciami przeciwko Bertoldowi, czy jest to raczej jedna z regularnych wizyt. Bardka szybo oceniła oręż rycerzy towarzyszących seniorowi i próbując ukryć głęboko lekkie zauroczenie, poszukała miejsca, z którego mogła poobserwować czwórkę, pozostałą przed ratuszem. Ciekawa też była reakcji okolicznych najemników na to… niespodziewane, dla niej, przybycie “władcy”.
Dwóch z nich weszło wraz ze swym przywódcą i Grecko do ratusza. Pozostała zaś dwójka siedziała na wierzchowcach wymieniając cicho uwagi. Oczywiście… budzili lekkie zainteresowanie przechodniów i najemników. Ale nie zdziwienie. Pewnie niepierwszy raz wjeżdżali tak do miasta. Reszta oddziału czekała znudzona. Na razie nie zwrócili uwagi na kręcącą się Kathil, która mogła ocenić ich uzbrojenie: długie miecze, topory bojowe, kopie kusze i mizerykordie były mistrzowsko wykonane i z pewnością część z nich była magiczna. Pomijając jednak rynsztunek rycerzy, reszta wojska była uzbrojona raczej w zwyczajny oręż jaki byle płatnerz potrafił wykonać.
Kathil zdecydowała się odejść niejaki kawałek od przybyszów. Nie chciała zwrócić na siebie uwagi, chciała jedynie zobaczyć dokąd uda się Archibald. Do zamku? Gdzie indziej? Pozostanie w mieście? Jeśli tak, to gdzie ulokuje swój oddział? Przypomniała sobie jak nużące i czasochłonne jest zbieranie informacji. A przy tym wszystkim jak bardzo zżera nerwy.

Odeszła na sporą odległość i zdecydowała się wysłać wiadomości do Logana i Condrada.

Wiadomość do Logana:
“A. przybył hucznie do miasta, obserwuję rozwój sytuacji. Może wyprawa do jego leża skoro jest obecnie opuszczone?”



Wiadomość do Condrada:
“Wycieczka się przeciągnie, sytuacja bardziej skomplikowana niż myślałam. Potrzeba armii, nie zaś kobiecej ręki. Bądź grzeczny podczas mej nieobecności.”



Nikt jej na szczęście nie przeszkadzał w pisaniu i mogła spokojnie poświęcić dwa kolejne amulety, by wysłać wiadomości poprzez pierzastych posłańców. Tak sądziła, dopóki…
- Co my tu mamy, jakaś… sikoreczka liściki wysyła, co?- usłyszała i zobaczyła trzech obdartusów. Półorka i dwóch ludzi. Same zakazane mordy i duże tasaki przy pasie.
- Pewnie do kochasiów… z pewnością.- zaśmiał się zezowaty rudzielec o paskudnej bliźnie na policzku.
- Ano z pewnością… taka ładna dupcia ma sporo kochasiów, a i pewnie Grecko chętnie się dowie, że liściki pisywała.- stwierdził półork napinając mięśnie, by wydać się groźniejszym. Jego dwaj kompani zarechotali głośno.
Kathil słuchając przemowy wypuściła posłańców z wiadomościami i rozejrzała się wokół po okolicy sprawdzając, czy na karku ma jedynie ową trójkę amantów. Na słowa rudzielca o kochasiach odwróciła się ze słodkim uśmiechem na buzi.
- Takich amantów jak wy… - zmierzyła każdego z napastników od góry do dołu niby to oceniając ich przydatność. W między czasie jednak powoli wyciągała patyczek dymny - … to doprawdy… - kontynuowała pocierając go o ścianę zapalając w ten sposób i rzucając dymiący patyczek przed siebie - ...szukać ze świecą.
Nie czekała dłużej widząc formujący się ciemny, gęsty dym i rzuciła się do ucieczki za siebie. Przeszkodą okazał się jednak stary wóz zawalony starymi beczkami. Bardka zaczęła się na niego wdrapywać, chcąc wykorzystać jak najlepiej efekt zaskoczenia.
- Brać.. ją! Już! Suka… Znachor mówił, żebym wdych… odwal się z tym… znachorem!- zaskoczyła ich spowijając trzy sylwetki w oparach czarnego dymu. Ale to była chwilowa przewaga. Wszak byli wąskiej uliczce i dlatego potykali się o siebie. Kathil zaś wdrapała się na wóz… dołem się nie dało. Porzucony pojazd był zawalony u dołu i góry beczkami.
A oni przeklinając i obrzucając ją wyzwiskami podążali tuż za nią. Nie zamierzali odpuścić. Na czworaka przepełzła po beczkach i zeskoczyła na bruk uliczki, słysząc za sobą.
- Łapcie ją. Nie dajcie uciec tej dziwce!- nie odpuszczali.
Kathil uciekała rozglądając się za miejscem, w którym mogłaby się schować, by móc zmienić swój wygląd. Jakikolwiek zaułek lub też zakręt mógłby pozwolić jej odmienić się lub użyć niewidoczności. Walka z trzema przeciwnikami nie była jej w smak.
Tych jednak nie dostrzegała, za to ją dostrzegło paru najemników. Nie wiedzieli czemu bardkę ścigano, ale odruchowo sięgnęli po broń by dołączyć do pościgu. Niczym ogary na widok przebiegającego królika.
I wtedy… nieduży sokół zatoczył koło nad bardką. A ona usłyszała zbliżający się tętent końskich kopyt. Czarny kropierz, czarne okrycie zbroi… twarz niknąca pod kolczym kapturem.
Na ten widok bandyci i najemnicy woleli schodzić z drogi. Leonora zatrzymała wierzchowca tuż przed Kathil i zwróciła się owym dudniącym głosem wprost do bandytów przełażących przez wóz.- Wynocha mi stąd. Już.
- Taaa.. a jakim prawem możesz mi mówić co mam robić?- burknął półork starając się zachować resztki buty, ale widok rycerki… robił przerażające wrażenia na wszystkich zbójach.
- A takim prawem że przeszyję cię kopią na wylot, jak mnie nie posłuchasz… i każdego kto stanie mi na drodze. To obecnie chyba jedyne prawo obowiązujące w tym mieście, prawda?- odpowiedź Leonory i zimny ton jej głosu sprawił, że zbóje tak jakoś zaczęli się szybko rozchodzić na boki i kryć w pobliskich uliczkach.
Zdyszana Kathil poklepała przyjaźnie Bullticusa po szyi i uśmiechnęła się do Leonory:
- Czyżbyś brał - specjalnie podtrzymując przeświadczenie otoczenia, że to
mężczyzna - lekcje z poprzedniego wieczora? - spytała patrząc w górę w okolice twarzy rycerki.
- Mój sokół cię zauważył… jestem tu przypadkiem… ale zawsze z pomocą.- odparła Leonora, niestety mrok kaptura nie pozwalał zauważyć jej miny.
-Hej.. nie ignorujcie mnie.- warknął półork.
- A ty tu jeszcze jesteś ? Twoi kompani już się ulotnili.- rzeczywiście, półork był sam. Toteż z okrzykiem: “Ja wam pokażę… później!” rzucił się do ucieczki, a paladynka podała rękę bardce.
- Auć! - skrzywiła się Kathil wskakując na konia - nie dość, że moja duma ucierpiała w
pościgu, to jeszcze dostałam kosza. - mruknęła żartobliwie, sadowiąc się za Leonorą. - Widziałaś cały orszak? - dodała nieco ciszej, obejmując Leonorę w pasie.
- Nie powiedziałabym, że dostałaś kosza.- zaśmiała się cicho Leonora, obejmując bardkę pieszczotliwie ogonem w pasie i ruszając stępa. Sokół krążył nad paladynką.- Można powiedzieć, że ja dostałam to co chciałam, a co do orszaku to… widziałam, cuchnie złem, choć najgorszy jest jeden z przybocznych Archibalda. Też w czarnej zbroi.
- Dostałaś co chciałaś? - spytała wścibsko Kathil - Mam coraz mniejsza ochotę spotykać Archibalda osobiście. Chcę się wybrać do jego siedziby korzystając z tego, że jego tam nie ma. Podpytać w okolicach i rozeznać się w tamtejszej sytuacji. Dołączysz? - Kathil mówiła do ramion i karku Leonory.
- Dostałam ciebie w moje łapska… cóż... ogonek.- zażartowała Leonora, prowadząc wierzchowca wąskimi uliczkami miasta.- A ponoć Bertold jest od niego gorszy, jeśli wierzyć plotkom. Zaś skoro ja cię porwałam, to chyba ja powinnam decydować dokąd pojedziemy?
- Hmm - stropiła się Kathil - cóż… w tym co mówisz jest niewątpliwie ziarno słuszności. Chociaż nie wiedziałam, że mnie porwałaś. Dokąd chcesz jechać?
- Planowałam ruszyć na modły do małej kapliczki Kelemvora, która gdzieś w pobliżu została zbudowana. Chciałabym ocenić jej stan. Potem… możemy udać się gdzie chcesz, acz… wkradanie się do czyjegoś zamku nie jest tym, w czym mogłabym być przydatna.- wyjaśniła Leonora i spytała.- Dlaczego cię ścigali?
- Dobrze, jedźmy tam zatem. Zgadzam się - powiedziała Kathil królewskim tonem powstrzymując śmiech. Wzruszyła ramionami: - Bo jestem kobietą? Dałam się głupio zaskoczyć. Chcieli mnie zabrać do Grecko. Z oczywistych względów tego spotkania wolałam uniknąć.
- Miasto zeszło na psy.- potwierdziła Leonora odwijając ogon, bowiem zbliżały się do bramy.- Spotkałam tego Grecko… zabawne, ale nie czułam od niego smrodu zła, co nie znaczy że jest z niego dobry półork. Za to tak szpetny, że ja wyglądam przy nim uroczo.
- Może nie jest zły ale nie wiem czy brałabym go pod uwagę jako potencjalnego współpracownika. Nigdy nie byłabym go pewna. A sobie wystawiasz zbyt niską ocenę, moja droga. - mruknęła bardka.
- Może…- zaśmiała się cicho kobieta ruszając w kierunku skrzyżowania dróg i skręciła w kierunku niedużego bagnistego zagajnika.- Ale za urodziwa też nie jestem. Nie uważasz, że za bardzo się narażasz. To szlachetne, ale czy warto?
- Uważasz, że nie ma nadziei na uporządkowanie tego miejsca? - odpowiedziała z namysłem bardka. - Nie unikam odpowiedzi, jestem ciekawa twego zdania.
- Uważam, że sama tego nie zrobisz. Choć szanuję twój upór i podziwiam zamiary.- mruknęła w odpowiedzi Leonora i zdjęła sokoła ze swego ramienia posyłając go w powietrze.- Samo miasto nie jest problemem. Ot wystarczy uporządkować okolicę. Jeśli nikt nie będzie miał zamiaru najmować bandytów… sami opuszczą Bragstone. To wojna podjazdowa między braćmi jest problemem.
- Najprostsze co przychodzi mi do głowy to nająć zabójców. Wiem, wiem… - poklepała Leonorę po zbroi na brzuchu - … jak to dla Ciebie brzmi. Minus tego planu jest taki, że i jeden i drugi na pewno próbowali nasyłać zabójców już nie raz czy dwa. I obaj przedsięwzięli odpowiednie kroki. Na najęcie armii mnie nie stać. Jest ktoś z kim mogłabym ewentualnie omówić kwestię pomocy, ale obawiam się kosztów. I nie mówię o kwestii pieniędzy. - dodała myśląc o Jaegere. Chociaż z drugiej strony, gdyby zaoferowała w zamian Bragstone jako miejsce rozpoczęcia działalności … kto wie, czy nie byłaby to umowa akceptowalna dla półelfa.
- Chodzi o twego męża? Dziwi mnie, że on nie jest z tobą. Czyż nie powinien bronić twej czci?- zapytała Leonora ostrożnie.- Czy… wszystko między wami dobrze się układa?
- Mój mąż jest młody, to syn trzeciego z braci. Do tej pory żył zamknięty w opactwie, dopiero zaczyna swe szkolenie, które z racji urodzenia powinien rozpocząć lata temu. - wyjaśniła Kathil - Martwię się o jego bezpieczeństwo, dlatego nie jesteśmy w mieście razem. Nie, mówię o kimś innym. Kimś z kim prowadzę interesy. - mruknęła.
- Więc pewnie wiesz, jak on się czuje… wiedząc, że narażasz swoją skórę.- westchnęła Leonora odwijając ogon z talii Kathil i zatrzymując konia w cieniu zagajnika.- Dalej raczej pójdę pieszo.
- Mogę myśleć o jednym na raz. - mruknęła kwaśno Kathil - Nie mogłabym działać gdybym myślała jedynie o naszym wspólnym o siebie zamartwianiu się. Mam poczekać na Ciebie?
- Może masz rację… nigdy nie byłam w twojej sytuacji.- mruknęła rycerka zsiadając z konia i spojrzała w górę na Kathil.- Jak wolisz, choć nic ciekawego raczej nie zobaczysz idąc ze mną.
Kathil rozejrzała się wokół:
-W przeciwieństwie do tych szaleńczo interesujących krzaków wokół? - spytała unosząc brew i uśmiechając się - Bullticus zostanie sam?
- Poradzi sobie, jest silny i bardzo mądry.- rzekła Leonora zabierając ze sobą krótki miecz.- O Bullticusa się tak nie martwię, jak o ciebie. Jesteś bardzo… delikatniutka.
- Delikatniutka? - Kathil osłupiała.
-Noo… taka drobna… zwinna i… delikatna… drobna w porównaniu ze mną.- odparła Leonora podążając w głąb zagajnika.- I zdecydowanie nie masz budowy wojownika i mięciutka jesteś. W przeciwieństwie do mnie. Chyba cię nie uraziłam?
Wesalt roześmiała się:
-Nie, nie… tylko… zaskoczyłaś mnie. Nie myślę o sobie jak o delikatniutkiej osobie. Nigdy nie myślałam. Co zrobisz z kapliczką?
- Sprawdzę czy istnieje… może nawet posprzątam. Co innego mogę zrobić, skoro w Bragstone nie ma żadnego kapłana?- rycerka zatrzymała się i zerknęła za siebie.-Mogłabym cię bez problemu podnieść, wiesz?
- Ano nie ma. Moja teściowa, której nigdy nie poznałam, miała plany ściągnięcia kapłanów. Zginęła zanim jej się udało. Pomogę Ci. - Kathil spojrzała na Leonorę - Sama nie jesteś znowu aż taka duża.
- Nie widziałaś mojej muskulatury.- odparła z dumą Leonora, gdy docierali do dużego obelisku oplecionego starym bluszczem.-Uprzątnij bluszcz, a ja wykarczuję okolicę.

- Ano nie, nie widziałam.- zgodziła się bardka - Zawsze możesz mi ją pokazać.
Kathil dygnęła przed rycerką ze skromnie spuszczoną główką:
- Tak jest, Pani. Twe życzenie jest dla mnie rozkazem - chowając uśmiech zabrała się za przycinanie roślinności.
- Nie wiem czy będzie okazja…- westchnęła Leonora i dodała wstydliwie. - Zresztą nie powinnam chwalić się ciałem, zwłaszcza że kobieta źle wygląda, aż tak umięśniona. To nie tylko rogi mnie szpecą.
-Teraz robisz to specjalnie - rzuciła Kathil pracując - pobudzasz mą ciekawość. - zachichotała, bo przypomniała jej się Karriake. - Zaczynam zamieniać się w gnomkę.
- W gnomkę? Ach… tak…. gnomy. Bardzo gadatliwy ludek. Trudno za nimi nadążyć w rozmowie.- odparła ze śmiechem Leonora szybko machając mieczem, nadal z kapturem na głowie.
- I ciekawskie...do przesady... - uśmiechnęła się na myśl o akrobatce. Ścinając bluszcz jednak rozważała słowa Leonory i w myślach formowała plan działania. - Leonoro, chciałabyś przyjąć ofertę gościny? - spytała nagle.
- Gościny?- spytała zaskoczona i zsunęła w końcu kaptur by podrapać się po rogu w zastanowieniu.- Co dokładnie masz na myśli?
- Myślę, że jednak wrócę do domu. Masz rację. Sama utknę tutaj jak śliwka w kompocie. W domu mogę zebrać sojuszników i zapewnić mężowi bezpieczeństwo. Pytam, czy chciałabyś nam towarzyszyć i pobyć u nas jako gość?
- Hmm… stawiasz mnie w dziwnej pozycji.- mruknęła speszona kobieta.- Nikt mnie nigdy nie zapraszał. No i… cóż…- zamyśliła się przygryzając wargę.- W zasadzie mogę się zgodzić. Co prawda nigdy nie zostawałam w jednym miejscu. Ale też nigdy nie byłam gościem. Mogę przez jakiś czas pobyć w jednym miejscu… jeśli nie sprawię kłopotu.
- Nie sprawisz. No i nikt Cię siłą nie zatrzyma. Możesz odejść i powrócić, jeśli doznasz wizji w między czasie. Myślę, że mogłabyś mi pomóc wspierając poradą taktyczną przy planowaniu następnych posunięć. A w między czasie, zakosztować stabilnego życia - mrugnęła do rycerki.
- No cóż… nie wiem czy rzeczywiście będzie ze mnie pożytek. Nie jestem dobra w tych całych intrygach politycznych i wojskowych. I nie dowodziłam nikim poza sobą.- dodała zmieszana diabliczka.
- No to może podszkolisz Ortusa?
- W czym dokładnie go podszkolić?- zamyśliła się Leonora przerywając porządkowanie, na moment.
- Na przykład w walce mieczem…
- No cóż… zobaczymy co do się zrobić.- Leonora szybko zarzuciła kaptur kolczy na głowę.- Nigdy nikogo nie uczyłam, ale mogę pokazać mu podstawy.
- Dobrze, zobaczysz co umie, a raczej czego nie i podejmiesz decyzję. - uśmiechnęła się Kathil kończąc wycinanie bluszczu.
- A nie powinien mieć osobistego nauczyciela ? Słyszałam o sembijskiej szkole szermierki, ale… ja używam dużego ciężkiego dwuręcznego miecza. Nie dla mnie te fikuśne rapierki.- zaśmiała się Leonora.- A naprawdę to bym chciała władać rtęciowym mieczem. Ale takie cudeńka wymagają olbrzymiej siły w dłoniach i umiejętności.
- Ma mistrza… tak jakby. Ale innego rodzaju. Nie wiem czy on się nadaje na szermierza. To skryba jest - uśmiechnęła się ciepło na myśl o gburowatym młodziku w klasztorze. - A może Ty znajdziesz mistrza dla siebie? - podchwyciła wyznanie rycerki.
- Nauczyciele kosztują. Nawet sporo jeśli prowadzą szkoły szermiecze, poza tym większość uczy walki zwykle rapierem, mieczem długim… miecze dwuręczne nie są tak popularne. To oręż dla mięśniaków.- odparła Leonora i podeszła do kapliczki.- Wygląda całkiem nieźle… chyba postawiono ją wkrótce po Czasie Kłopotów. Widać, że artysta był raczej… dobrym rzemieślnikiem, prawda?
- Jeszcze niedawno mówiłaś, że masz całkiem dochodowy zawód - uśmiechnęła się Kathil stając obok Leonory - Nie wiem wiele na temat mistrzów szermierki, to zupełnie nie moje obszary zainteresowań. Ale jeśli chcesz to się dowiem więcej. Kto wie, może się poszczęści. - spojrzała na kapliczkę - Wygląda wcale, wcale. - zgodziła się, spoglądając na kapliczkę..
- Dochodowy na tyle, by nie musieć się martwić o pustą miskę czy też kąt do spania. Ten się znajdzie za darmo nawet w świątyniach mego Pana. Ale raczej nie na tyle, by mnie rozpieszczać.- zaśmiała się w odpowiedzi rycerka i przesunęła palcami po rysach twarzy bóstwa.- Mój zawód to posługa… a posługa nie jest czymś co robisz dla siebie. Tylko dla innych.
- Może w takim razie warto poszukać mistrza gdzieś w opactwach lub zakonach?
- W opactwach albo zakonach... tak... tylko najpierw trzeba je znaleźć.- odparła rycerka i odetchnęła głęboko.- Teraz przez chwilę pomodlę się w ciszy, a potem udamy się gdzie masz ochotę i może zrobimy co będziesz miała ochotę zrobić.
Kathil pokiwała głową i zrobiła miejsce rycerce na modły. Sama z grzeczności i szacunku pozostała w ciszy do czasu, aż Leonora zakończyła swój obrządek. Paladynka modliła się przez w milczeniu, klęcząc na jednym kolanie przed kapliczką i opierając dłonie o wbity w ziemię dwuręczny miecz. Po tych modłach wstała i spytała przyglądającej się temu Kathil.- To gdzie mam cię zabrać teraz, moja pani?
Spytała żartobliwym tonem głosu, ale kaptur nadał temu bardziej dudniącą intonację… niemal ponurą.
- Do naszej karczmy, moja szlachetna paladynko! - powiedziała z eufemizmem bardka
i roześmiała się ciepło.
- To… mało romantyczne miejsce.- prychnęła ze śmiechem Leonora podchodząc do swego wierzchowca i chowając miecz do pochwy przytroczonej do jego siodła.- Z drugiej strony marna ze mnie porywaczka dziewoi, nieprawdaż? Takich rzeczy nie uczą w klasztorze.
- Zaczynam podejrzewać, że niewielu rzeczy uczą w klasztorach - prychnęła Wesalt - A mówiąc poważnie, chciałabym ruszyć do domu jeszcze dziś. Muszę jedynie porozmawiać z akrobatami.
- Oczywiście, moja pani.- Leonora podjechała na Bullticusie i podała dłoń bardce, by ta mogła wsiąść.
Kathil wskoczyła na konia i zwyczajowo przytuliła do diabliczki.
 
corax jest offline  
Stary 17-12-2015, 22:29   #32
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ruszyły z kopyta w kierunku miasta, dość szybko co sprawiło że ogon Leonory znów owinął się wokół pasa tulącej się do niej dziewczyny. Pęd powietrza zapierał dech w piersiach Bullticus nic sobie nie robił z dodatkowego ciężar i pędził galopem.
A zwolnił dopiero kilka metrów przy bramie. I wtedy też gołąb z wieścią od Logana wylądował na ramieniu Kathil.

“To jaki plan? Już wyruszyłem z ludźmi do zamku.”



- Leonoro, zaczekaj chwilkę. Moi ludzie ruszyli w stronę zamku Vilgitzów. Muszę wysłać wiadomość. - powiedziała nieco nerwowo Wesalt. Siedząc wciąż na grzbiecie Bullticusa naskrobała parę słów do zabójcy.
“Zmiana planów. Kierujcie się z powrotem do domu. Dogonię was niedługo.” - i wypuściła posłańca. Odetchnęła:
- Już, już gotowa. Jedźmy do karczmy.
Było przyjemnie jechać wtuloną w plecy Leonory. Jej mroczny image odstraszał wszystkich od zaczepiania bardki. Ba… nie musiały nawet płacić myta za przejazd. I szybko dotarły do karczmy, w której już czekała na Kathil dwójka mrukliwych tropicieli raczących się piwem przy kontuarze.
Kathil pozdrowiła ich gestem i dała znak, że za chwilkę z nim porozmawia.
- Leonoro, przyszykujesz się do drogi? - zwróciła się do paladynki ciepło - A ja porozmawiam z moimi towarzyszami. Dobrze?
- Tak szybko? Myślałam… może dasz sobie i mnie z dwie, trzy godziny na przygotowania?- zapytała zaskoczona Leonora.- Planowałam kąpiel. Noszenie cały czas cieżkiej zbroi, ma swoje minusy i nie tylko związane z samą jej wagą.
- Oczywiście - zreflektowała się Kathil - spotkamy się tutaj za dwie godzinki zatem? - posłała diablęciu buziaka i zaczęła się rozglądać za Karriake. Zbliżyła się również do dwójki tropcieli:
- Witajcie. Za dwie godziny ruszamy w drogę. Do tego czasu macie chwilę na odpoczynek.
- Gdzie wyruszamy? -odezwała się zaskoczona kobieta, zerkając to na Kathil, to na swego towarzysza równie zaskoczonego co ona. Karriake najwyraźniej nie było w karczmie, podobnie Calgiostro, była za to Aranja i towarzyszący jej krasnolud. Członek artystycznej trupy, którego znała najmniej.
- W drogę powrotną - wyjaśniła Wesalt.- Raczej nie kręćcie się za bardzo po mieście.
Ruszyła ku Aranji i krasnoluda:
- Dzień dobry, można się przysiąść?
- Oczywiście.- odparła Aranja robiąc miejsce, a krasnolud skinął głową w milczeniu.

Przyglądał się bardce bardzo podejrzliwie.
- Gdzie można znaleźć Karriake i Calgiostro? Coś się stało? - spytała bezpośrednio widząc podejrzliwe spojrzenia.
- Nie… niby czemu? -spytała zaskoczona Aranja, po czym zerknęła na krasnoluda i dodała.- On zawsze tak wygląda. Nie ufa nikomu.
- I zazwyczaj mam rację.- mruknął krasnolud.
- A co we mnie wprawia cię w nieufność, mości krasnoludzie? - spytała Kathil z uśmiechem i gestem ręki zamówiła kufelek piwa.
- Przyjaciele twoi są podejrzani, to że cię lubi Karriake to kolejny powód. Tę małą kretynkę kłopoty przyciągają jak ćmię płomień świecy.- burknął krasnolud.- Potrzebuję więcej powodów?
- Kretynkę? - powtórzyła Kathil - Coś nie bardzo lubisz Karriake? A co podejrzanego w mych przyjaciołach? I… dużo podejrzanych osób ratowało Ci tyłek? - uniosła brew.
- Lubienie nie ma tu nic do rzeczy panienko. Oboje dobrze wiemy, że Karriake nic się nie nauczyła ze swojej przeszłości i wprost się prosi o następne kłopoty… a my… jesteśmy w mieścinie, w której bandyci piorą się między sobą na ulicy. Wdepnęliśmy z gówna w zwłoki, moja dobrodziejko.- mruknął krasnolud, którego imię sobie Kathil przypomniała… Durbas. Tak go zwał Calgiostro.- Bez obrazy… nie mam nic do ciebie panienko, ale to nie znaczy, że uwierzę w każdą historyjkę, tylko dlatego że w ramach własnego interesu uratowałaś nam dup…- tu Aranja bezczelnie zakryła mu usta dodając.- Durbas po prostu bardzo powoli przekonuje się do ludzi. Calgiostro zaś zabawia tę szlachciankę swoimi opowieściami w jej komnacie. Natomiast Karriake odpręża się w wozie. Rozładowuje napięcie.
- Sama? - Kathil spytała z niedowierzaniem mierząc krasnoluda leniwym spojrzeniem - Calgiostro długo już tak bawi? Co do mieściny właśnie przyszłam by was stąd zabrać. Im szybciej, tym lepiej - spojrzała znacząco na Aranję.
- Sama… chyba.- zamyśliła się półelfka, a potem wzruszyła ramionami.- A Calgiostro nie wychodzi od godziny.
- Myślę, że godzina na opowieści to dość. Dasz radę go ściągnąć na dół? Zdecydowanie?
- Ja? - spanikowała Aranja.- Ja nie zamierzam.
- Jeśli to decyzja naszej szefowej.- uśmiechnął się sadystycznie Durbas.- To z chęcią to zrobię. Tamta baba cuchnie kłopotami na odległość. Widziałem jak Karriake na nią patrzyła. Takie spojrzenie wróży kłopoty.
- To mości Durbasie, raczysz ściągnąć mistrza ucieczek? - dodała Kathil z krzywym uśmieszkiem.
- Jasne…- wzruszył ramionami krasnolud i podał fajkę Aranji.- Trzymaj… tylko się nie zaciągaj. Za młoda szprota z ciebie.
Po czym ruszył na górę, a półelfka tylko na to czekała i zaciągnęła się fajeczką, by potem kaszleć głośno i krztusić się.- Czym on ją nabija.. prochem strzelniczym?!
Wesalt zachichotała:
- Może gdyby nabijał zielem miałby lepszy humor. Jak szybko dacie radę się zebrać?
- To zależy… z godzinę, dwie… myślę, że tyle wystarczy. Gdzie jedziemy?- zapytała półelfka.
- Byle dalej stąd - mruknęła krzywiąc się Kathil - Chciałabym, żebyście po okolicznych posiadłościach pojeździli i wywiedzieli się jak tam w okolicy sytuacja wygląda. Jedna, dwie posiadłości, a potem byście ruszyli w stronę Ordulinu.
- Nie lepiej żebyś o tym powiedziała Calgio..- zaczęła Aranja, acz przerwała, gdy obie usłyszały wrzaski. Nie one jedne zresztą. Wszyscy usłyszeli wrzaski ciągniętego za nogi Calgiostro. Biedak był wleczony po schodach przez Durbasa. Ubrany… toteż zapewne musiał znowu uznać swoja porażkę w dobieraniu się szlachetnej pod suknię.
Kathil przyglądała się całej scence z lekko otwartymi ustami:
- Durbas…. nie wie ...co to metafora? - pochyliła się do Aranji nie odrywając wzroku od przedstawienia.
- Wie… ale lubi wszystko interpretować po swojemu.- mruknęła Aranja uśmiechając się ironicznie.- A ty dałaś mu okazję ku temu.
- Taaaak, ewidentnie jest to moja wina… Calgiostro! - ruszyła ku protestującemu mężczyźnie by pomóc mu wstać - Dzięki, Durbasie - poklepała krasnoluda po ramieniu. - Calgiostro, dobrze Cię widzieć. Piwa?
- To twoja wina!- rzekł leżący na ziemi i obolały akrobata.- To ty go na mnie nasłałaś. I po co?!
- Może by sprowadzić cię na ziemię.- burknął Durbas ponuro.- Czas właściwy ku temu.
- Nie sądzę mój drogi by imć Durbas zrobił cokolwiek na czyjkolwiek rozkaz, gdyby tego sam nie chciał - mrugnęła do krasnoluda i wyciągnęła dłoń do Calgiostro. Przy okazji pochyliła się do niego i szepnęła: - Wstawaj, nie marudź. Bo zacznę głośno mówić, że mistrz ucieczek nie potrafi uciec krasnoludowi. - bardka pociągnęła go za dłoń w górę.
- Nie wiesz kim był ten krasnolud.- mruknął obolały akrobata.- Zepsuł mi obiecującą randkę.
- Ta obiecująca randka przestała być obiecująca po pierwszej godzinie jeszcze w karczmie na drodze. - Kathil poklepała akrobatę po ramieniu - Wierz mi. Ciesz się, że żyjesz. Zarządzisz odjazd? - podała mężczyźnie kufel piwa.
- Odjazd? Czemu… nie miałaś przypadkiem czegoś szukać?- zdziwił się Calgiostro, a Durbas skinął głową.- Dziewczyna ma rację, mogłeś skończyć jako obiad tamtej baby.
- Krasnolud pewnie nie zrozumie tego, ale właśnie o to chodziło.- burknął Calgiostro.
- Już znalazłam, pora na nas. A szczególnie na Ciebie. - puknęła marudzącego mistrza ucieczek w pierś. - Gdyby ona chciała obiadować na Tobie, to i ja dołączyłabym do zakładu. - pokręciła głową na minę Calgiostro. - Proszę, zarządź odjazd. - dodała z uśmiechem.
- Eeech… zgoda. Gdzie jedziemy?- zapytał niechętnie akrobata, a krasnolud uśmiechnął się dodając.- Najważniejsze, że odjeżdżamy stąd.
- Chciałabym, abyście objechali ze dwie okoliczne włości - Kathil prowadziła Calgiostro ku wyjściu i ku wozom - i wywiedzieli się jak tam się sprawy mają. Potem ruszajcie do Ordulinu. Spotkamy się tam i przekażę wam dalsze instrukcje oraz fundusze. - mówiła szeptem do akrobaty.
- Okoliczne włości… obu braci Vilgitz też?- zapytał Calgiostro, który jakoś się do tego nie palił. Nic dziwnego… musiał o nich usłyszeć w Bragstone.
- Nie, sąsiadów. Braci … omijajcie.
- Uff… -skomentował krasnolud. A Calgiostro stwierdził niechętnie.- Zgoda… zgoda. Wyruszamy z Bragstone jeszcze dziś. Coś jeszcze?
- Masz tutaj - wręczyła akrobacie dwa pierzaste amulety. - na wypadek jakbyś potrzebował się szybko skontaktować. Wiesz jak ich użyć?
- Tak. Z pewnością.- potwierdził Calgiostro. A Aranja dodała.- A jak nie on… to Karriake też potrafi.
Kathil skinęła głową:
-Dobrze. Zatem zbierajcie się moi drodzy. I czekam na was w Ordulinie.
Kathil wróciła do pary elfów by oczekiwać na pojawienie się Leonory.
- Dołączy do nas jeszcze jedna osoba. - powiedziała cicho z lekkim uśmiechem
przyglądając się zwiadowcom.
- Jasne… nie ma sprawy.- stwierdził elf, a kobieta wzruszyła ramionami.- Ty płacisz, ty decydujesz. Żaden problem.
-Coś się wam po drodze rzuciło specjalnie w oczy? Jakieś uwagi na temat samego miasta? - dopytywała Kathil, która chciała wykorzystać wszelkie możliwe obserwacje i uwagi. Szczególnie ludzi niezamieszanych w cały patowy status quo.
- Śmierdzi.- mruknął mężczyzna, a kobieta warknęła.- Śmierdzi… dużo ludzi, dużo zwierząt… worgi.
- Dużo zbrojnych, mało dyscypliny.- dodał mężczyzna.
- Okolica spustoszona. Mało zwierzyny, małe zbiory… zastraszeni chłopi.- wymieniła swoje spostrzeżenia Marthil.
Bardka z uwagą wysłuchiwała uwag elfickich tropicieli:
- Worgi? - spytała lekko zwężając oczy. - Dużo ich tutaj? - pomyślała, o jednym
szczególnym i skrzywiła się.
- Czułam jednego… A ty co tak łazisz z tym mięsem za pazuchą?- zapytała Marthil wzruszając ramionami.
- No właśnie go spotkałam i w ten sposób chciałam się dowiedzieć co to za jedni co z nim łażą. - wyciągnęła wędzone mięso - Ale może jednak też się wykąpię zanim ruszymy. - dodała z kwaśną miną.
- Wolę zapach mięsa niż mydła.- oblizała się Marthil i Kathil nie potrafiła stwierdzić, czy bardziej lubieżnie… czy wygłodniale… czy drapieżnie. Logan miał rację. Ta parka była dziwna, ale znali się z pewnością na rzeczy.
- Chcesz? - bardka podsunęła mięso Marthil - Częstuj się.
Kobieta pochwyciła mięso i wbiła w nie zęby szarpiąc je drapieżnie. Jej partner próbował ją powstrzymać, ale ta tylko warknęła w odpowiedzi. Niby można było jeść mięso palcami, ale… dobrze, że byli po stronie Kathil. Bardka nie chciała ich jakoś spotkać po stronie przeciwnej.
Wesalt przyglądała się półelfce ze zdumieniem, które próbowała pokryć lekkim chrząknięciem i zmianą pozycji. Sama wiedziała, że raczej nie udało się jej pokryć zaskoczenia. Przeniosła wzrok na półelfa. Nie skomentowała jednak w żaden sposób zachowania kobiety.
- Hmmm… tak… pójdę załatwić kąpiel. Jeśli … nadal jesteście głodni… zamówcie
posiłek. Nie zajmie mi to długo. - i odeszła w stronę karczmarza by dowiedzieć się o możliwość kąpieli.
- Jesteśmy głodni…- mruknął speszony Teorven i wziął do ust kawałek, który Marthil łaskawie mu odstąpiła, pochłaniając go z podobną żarłocznością.
Kathil zaś z ulgą i szybko oddaliwszy się od owej niepokojącej dwójki, dotarła do karczmarza, który stropił się słysząc jej słowa.- To będzie problem. Bowiem, owszem możemy przynieść balię z gorącą wodą do panny pokoju, tyle że… wy nie macie pokojów, a ja nie mam wolnych kwater w tej chwili. Gdyby ktoś zgodził się ustąpić ci pokoju na czas kąpieli, to zaniesiemy tam balię.
- Ah - stropiła się Kathil - no dobrze, trudno zatem. Nie będę nikogo wyrzucać z
kwatery - uśmiechnęła się słodko - Mój drogi, karczmarzu, czy masz może mięso wędzone? - spytała dobrze wiedząc, że i owszem jest ono w “ofercie” - Jeśli tak, czy podasz talerz moim towarzyszom? - Kathil sięgnęła po monety.
- Żaden problem…-skłonił się głęboko mężczyzna zwinnie wyciągając dłoń po zapłatę.
Kathil zapłaciła odpowiednią sumkę i w oczekiwaniu na Leonorę i resztę wyszła na podwórzec karczmy, aby poprzyglądać się przygotowaniom akrobatów do wyjazdu. Przy okazji chciała zamienić słówko czy dwa z Karriake.
Przygotowaniem zajął się przede wszystkim krasnolud, a Aranja mu pomagała wyprowadzać konie ze stajni i zaprzęgać do wozów. Calgiostro nigdzie nie było. Karriake też.
- Tylko mi nie mówcie, że wrócił do obiadowania - zaśmiała się cicho Kathil podchodząc do Aranji - Karriake w wozie?
- Eee..chyba… nie sprawdzałam.- wyjaśniła półelfka.- Ale nie opuszczała karczmy, więc gdzie niby miała być?
Kathil podeszła do drzwi wozu i zastukała:
-Karriake? Jesteś tam? - spytała próbując lekko otworzyć drzwi.
Drzwi nie były zamknięte. Ale odpowiedzi też nie było.
Bardka zaglądnęła zatem przez uchylone drzwi:
- Karriake?
W środku czuć było jakiś zapach korzennego kadzidła, a wóz był jeszcze bardziej zagracony leżącymi na ziemi przedmiotami, niektórymi przypominającymi przeszłość gnomki w świątyni. Coś się poruszyło na hamaku… Gęsta grzywa włosów wysunęła się z koronkowej czarnej tkaniny. Błysnęło dziko jedno oko, podczas gdy drugie było okryte kurtyną włosów.
- Czego… - słowo przypominało bardziej pomruk rozleniwionej pumy, niż kobiecy głos.
- Hmm, widzę, że jesteś hm.. zajęta. Przyszłam się pożegnać… - bardka powiodła spojrzeniem po wozie zawalonym “skarbami” - … wszystko ...w porządku?
- Pożegnać ? Dlaczego? I co się stało?- wymruczała Karriake.
- Ruszamy dalej i chwilowo się rozjeżdżamy. Nic się nie stało, jeszcze. Więc wolę przegrupować … swoje siły. - uśmiechnęła się Wesalt. - Spotkamy się w Ordulinie.
- A ja zostaję w tym… nudnym miejscu. Jestem... rozczarowana.- odparła gnomka smętnie.
- Jak to zostajesz? Wy też wyjeżdżacie. Potrzebuję Twych oczu i uszu.
- Właśnie… to nudna robota.- mruknęła Karriake ziewając.
- Ale bardzo potrzebna - mrugnęła do niej bardka - poza tym… to jedynie kilka dni. Potem będziesz mogła znowu zaspakajać swą ciekawość.
- Wątpię… mojej ciekawości nie da się zaspokoić.- zaśmiała się cicho Karriake.
- No dobrze, będziesz mogła próbować zaspokoić - zachichotała Kathil - zdecydowanie będziesz w dobrym ku temu miejscu. Mam nadzieję, że przeżyjesz jeszcze tę drobną niedogodność kilku dni.
- Nie złoże żadnych obietnic.- odparła Karriake wystawiając język.
- I znowu jestem żuczkiem… Jak to się dzieje? - Wesalt odwdzięczyła się tym samym. - Wstajesz? Czas się przygotować.
- Przygotować do czego?- mruknęła gnomka próbując skupić myśli.- Występ jest wieczorem.
- Do wyjazdu, Karriake. Ruszacie za niedługo. A przynajmniej taki jest plan.
- Ale ja jadę w wozie… a nie biegnę za nim.- uniosła rękę w górę palcem wskazującym celując w niebo i pozwalając stwierdzić Wesalt, że jest odziana w koronkowy prześwitujacy szlafroczek.- Co niby mam robić?
Kathil bezsilnie roześmiała się:
- Najwyraźniej nic - rzuciła z sympatią. - leniuszku. Dałam Calgiostro pierzaste amulety na wypadek, gdybyście chcieli się kontaktować. Będę czekać na was w Ordulinie. Masz być cała i zdrowa, tak samo jak pozostali - pogroziła gnomce palcem, odwracając się ku wyjściu.
- Zastanowię się. Co dostanę jeśli będę grzeczna i przeżyję?- zapytała żartobliwym tonem gnomka.
- Niespodziankę - Kathil mrugnęła do niej wyskakując z wozu - jak nie przeżyjesz to się nie dowiesz jaką - zagrała na ciekawości Karriake.
Pożegnana była wystawionym językiem, znowu.
Chichocząc wróciła do karczmy by sprawdzić, czy Leonora jednak skończyła swe ablucje wcześniej. Chciała ruszać z tego miejsca. Im wcześniej tym lepiej. Zdała sobie sprawę, że nawet myśl o powrocie do posiadłości, którą “nawiedza” żyjący Condrad jest lepszą opcją niż pozostawanie w Bragstone. Ze smutkiem pomyślała o chłopach, zastraszonych i znajdujących się w sytuacji bez wyjścia. A potem znowu pomyślała o co najmniej dwunastu bolesnych sposobach na uśmiercenie obu braci za doprowadzenie sytuacji i ziem do takiego stanu. Chciała jak najszybciej doprowadzić do realizacji chociaż jeden z nich.
Paladynka już zdołała się wykąpać i w tej chwili posilała się w pełnym rynsztunku bojowym z kapturem kolczym naciągniętym na głowę. Jak zwykle z resztą. Jej sokół siedział na ramieniu. Kathil weszła do karczmy wraz Durbasem. Krasnolud ruszył w kierunku pięterka, by… znów wyciągnąć Calgiostro z łap tamtej damy. Trzeba było przyznać akrobacie… był uparty.
- Durbasie, może przywiąż go do kozła tym razem - powiedziała z przekąsem Kathil. Zwróciła się też do przywódcy trupy:
- Mogę na Ciebie liczyć czy nadal będziesz wracać do karczmy by szukać drogi pod jej suknię? Jeśli tak, to gadaj od razu, bo szkoda naszego czasu. - obserwowała przy tym czujnie jego reakcję zastanawiając się nad tym, czy kobieta nie nałożyła jakiegoś uroku na biednego Calgiostro.
- Już wyjeżdżamy… jesteś gorsza niż Durbas.-jęknął Calgiostro, a krasnolud uniósł się dumą.- Zobaczymy później, a teraz ruszamy szefie.
- Durbasie, miej na niego oko - Kathil ściągnęła groźnie brwi i odprowadziła dwójkę do wozów. Poczekała aż wyjadą. Wszyscy.
Na szczęście nie było z tym takiego problemu. Calgiostro wyjechał pierwszy, Aranja druga z Karriake w wozie, a Durbas ostatni.
Kathil z ulgą wróciła do karczmy. Czuła się nieco jak matka kwoka doglądająca swe pisklęta. Aż otrząsnęła się na tę myśl.
Dosiadła się do Leonory:
- Urwanie głowy z tymi akrobatami. - mruknęła.
- Rodzina twoja?- zapytała zaciekawiona diabliczka.
- Nie, jedynie trupa, którą spotkała po drodze tu. Mieli niejakie kłopoty. Zwerbowałam ich. Co sądzisz o tej dwójce? - spytała cicho rycerkę dyskretnie wskazując jej parę półelfich tropicieli.
- Jest zło ukryte w nich głęboko. Pradawny prymitywny głód i dzikość.- rzekła w odpowiedzi rycerka po chwili przyglądania się im. - Ale oni sami nie są źli. Kontrolują to zło.
- Hmm - Kathil pokiwała głową - sprawiają wrażenie … nie do końca ujarzmionych bestii. - mruknęła cicho. - Dobrze, że są tym razem po mojej stronie. - I jak? Gotowa? - dodała głośniej.
- Tak. A ty? Masz już konia?- zapytała Leonora.
Kathil pacnęła się w czoło.
- Nie… Dobrze, dobrze, wychodzi ze mnie księżniczka na ziarnku grochu, co? Do tej pory… cóż… a nie ważne. - machnęła ręką. - Idę popytać o jakiegoś wierzchowca.
Ruszyła w kierunku karczmarza by spytać nawet nie o zakup, ale może o najem. W końcu karczma pośrodku drogi pewnie miała jakieś układy z Bragstone. Możliwe jednak, że te układy na czas kłopotów zostały też zawieszone.
- Mości karczmarzu - stanęła z uśmiechem przed mężczyzną, gdy w końcu go namierzyła - można tu u was nająć wierzchowca?
- Nie bardzo… Grecko zakazał najmu wierzchowców bez jego pozwolenia.- odparł mężczyzna cicho i rozglądając się bacznie dookoła.- Takoż i kupienia oręża większego od sztyletu. Ponoć ze względów bezpieczeństwa. Pytanie tylko czyjego bezpieczeństwa.
- Zakup koni też zabroniony? - skrzywiła się Kathil.
- Nie wiem czemu.- odparł kupiec wzruszając ramionami.
Kathil powstrzymała się przed wyrażeniem co sądzi o tym. A zakaz zapewne miał na celu uniemożliwienie zagrożenia ...dla warstw rządzących. Podziękowała karczmarzowi i wróciła do Leonory.
- Nie znajdę tutaj wierzchowca, chyba, że go ukradnę. Ale… nie jestem złodziejką a nawet jeśli to będą nas ścigać. Mogę wysłać wiadomość do moich ludzi ale to opóźni wyjazd. Bullticus nie da rady nas udźwignąć we dwie? Niedaleko jest karczma, gdzie spotkamy się z moimi towarzyszami. - spytała paladynki.
- Uniesie, uniesie… jesteś leciutka.- odparła ze śmiechem Leonora. I wstała.- No to ruszamy? A twoi towarzysze? Nie będę im przeszkadzać?
Kathil skinęła elfom ręką zwracając ich uwagę na rycerkę i pokazując, że nadszedł czas wymarszu:
- Cytując: “ja płacę, ja mówię z kim jedziemy”. - bardka również się podniosła - Jeden z tych, których spotkamy jest magiem. Mmm… może mieć parę pytań. Pozostali raczej nie powinni mieć ani pytań ani problemów z Twą obecnością. Jesteś moim gościem - uśmiechnęła się do diabliczki - Nie przejmuj się tak bardzo. Porozmawiam z nimi. Ruszamy!
- Mam wrażenie, że chodzi o tego złego maga… którego cnotliwi rycerze ubijają po wyrżnięciu jego złych sług.- westchnęła Leonora wstając i ruszając do wyjścia. Tak samo zrobiło dwoje ochroniarzy Kathil.
- Niech będzie. Nie zabiję go od razu. Ale niech tylko zacznie przy mnie swoje mroczne mamrotanie to mnie popamięta.- dodała spokojnym tonem rycerka.
- Ciiiiii - Kathil przyłożyła palec do ust i mrugnęła - postaram się go trzymać w ryzach. Może się mu to nawet spodoba. - dodała drepcząc za Leonorą. “Jako przedsmak tej obiecanej niespodzianki” - dodała w duchu.
- Oby oby…- rzekła rycerka wsiadając na Bullticusa i podając dłoń Kathil.- Niech wie, że rękę mam ciężką, a miecz ostry.
- Bądź pewna, że go ostrzegę! - zgodziła się potulnie bardka wsiadając na konia. - Ale on też do końca zły nie jest. Czasem bywa wręcz słodki. Więc może nie strasz go tak od razu, dobrze?
- Dobrze… nie pokażę mu co mam pod kapturem.- zgodziła się potulnie rycerka i gwizdem przywołala swojego sokoła. Wyruszyli więc w trzy konie, szybko przemierzając bramę i bez kłopotu. Strażnicy jakoś nie ośmielili się pobrać myta.
 
corax jest offline  
Stary 17-12-2015, 22:33   #33
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Dalsza podróż upływała na leniwym przemierzaniu drogi i rozmowie o technikach polowania z wykorzystaniem sokołów i innych szkolonych zwierząt. Temat z którym obie radziły sobie kiepsko. Paladynka słabo się na tym znała. Sokoła zakupiła całkiem przypadkiem, a przez “zakup” rozumiała przyjęcie zwierzaka za symbolicznego miedziaka od lokalnego kręgu druidzkiego w ramach wdzięczności za pomoc z nieumarłym wampirem.
- Tak naprawdę nigdy go nie szkoliłam. I jest znacznie mądrzejszy niż być powinien. Ponoć został przebudzony… cokolwiek to znaczy.- dodała na koniec.
Temat był im prawie obcy za to wysnuwane teorie wzbudzały co chwilę chichoty.
- A wy wiecie może co to znaczy, że sokół jest przebudzony? - Kathil spytała elfów.
- To znaczy… że zmądrzał poddany magii. Że osiągnął stopień zrozumienia świata dookoła.- próbował wytłumaczyć pokrętnie Teorven, sam chyba nie do końca rozumiejąc o co chodzi.
- Hm… interesujące. Możemy dopytać Yorrdacha jak to dokładnie działa. - Kathil poprawiła się na Bullticusie.
- A kim jest ten Yorrdach?- zapytała Leonora.
- To ten mag, o którym Ci wspomniałam - wyjaśniła cicho Kathil i westchnęła. - Mam nadzieję, że się uda wam porozumieć. I że będzie w stanie wyjaśnić kwestię przebudzenia.
- Wolałabym, żebyś jednak nie pytała.- odparła uprzejmie rycerka. Zatrzymała wierzchowca, podobnie jak dwoje tropicieli.
- Ktoś się do nas zbliża.- stwierdziła spoglądając w tą samą stronę, co półelfy.
- Nasi.- rzekła kobieta. I miała rację. Po chwili zza małego zagajnika wyłoniła się cała grupka z Yorrdachem, Loganem i Ortusem na czele.
- Dobrze, nie spytam. - Kathil odwróciła się na tyle na mogła i z uśmiechem przyglądała się zbliżającym się ku nim towarzyszom. Pomachała lekko dłonią.
- Leonoro, pozwól, że Ci przedstawię moich towarzyszy - powiedziała gdy cały orszak zatrzymał się. - To Logan, Yorrdach, Ortus, Iriana, Gordhal i Lhass i Draven. - skierowała wzrok na Logana i resztę - A to Leonora, mój gość.
Jej spojrzenie wyraźnie mówiło, że wątpliwości wyjaśni później.
A wątpliwości były spore, bo ukryta pod kolczym kapturem Leonora wydawała się mało “kobieca”, dudniący głos też nie pomagał. Niemniej to była sprawa na później i po wymianie uprzejmości...
- Zaskoczyłaś nas.- stwierdził krótko Logan.- Co z poprzednimi planami?
- Przemyślałam sprawę. Za dużo kwestii do uchwycenia, za mało ludzi. Muszę przegrupować siły. - nie chciała wdawać się w szczegóły przy wszystkich. Szczególnie przy najemnikach. - Wracajmy do Ordulinu. - zwróciła się do najemników - Pozostaniemy w kontakcie. Będę was prawdopodobnie jeszcze raz potrzebować, jeśli nie będziecie mieć innych zleceń. - skinęła im głową.
- Powinnaś się przesiąść na konia swego męża… tak wypada.- dodała cicho Leonora, a Yorrdach wtrącił.- Myślę, że przydałoby się sprawę omówić przy wieczerzy w karczmie.
Kathil zsunęła się z Bullticusa i podeszła do Ortusa:
- Zmieszczę się? - spytała z uśmiechem i wyciągnęła dłoń do męża.
- Tak, Yorrdach, chętnie wysłucham porad i sugestii. - zgodziła się. Nie widziała przeszkód, wręcz przeciwnie, same zalety uzyskania wsparcia taktycznego od swych towarzyszy. - Ruszajmy stąd… nie ma co stać na otwartej przestrzeni.
Ortus wpuścił swą żonę przed siebie i otulił lewą ręką tuląc zaborczo do siebie. Przez całą podróż szeptał jej do ucha na temat obozowiska w lesie i trudów jakie się z nim wiązały. I całował, to szyję, to ucho Kathil muskając wargami i językiem. I zdecydowanie miał ochotę na więcej. Jak to mnisie umartwienia wpływają na apetyt.



Pod wieczór dotarli do celu. Karczmy, którą opuścili niedawno.
Miejsca były i zginający się w pół karczmarz gotów był ich przyjąć, tak jak ich monety. Leonora stawiała niejaki opór, przed tym by Wesalt płaciła i za nią. Ale ostatecznie poddała się. A Kathil miała z dwie godziny czasu dla siebie i dla męża odpoczywając z nim we wspólnym pokoju i szykując się do wieczornej narady.
Kathil użyła ostatecznego argumentu podczas przekonywania Leonory: kąpiel. Z pewnością po takim czasie podróży miała ochotę na pozbycie się zbroi i wyciągnięcie w balii gorącej wody.
Podobnie jednak jak i Kathil, która z zadowoleniem i ulgą zamówiła kąpiel dla siebie oraz Ortusa. Pluszcząc się w gorącej wodzie, opowiadała mężowi szeptem o przejściach w Bragstone. Przynajmniej przez krótką chwilę, gdy młodzik mógł się jeszcze skoncentrować na rozmowie.
Nie trwało to długo… bo balia była dość duża i nagi Ortus również zanurzył się w wodzie, by ustami pieścić piersi swej żony, a dłonią sięgnął między jej uda. Bezczelny i niepoprawny… nie pozwalał jej się skoncentrować na kąpieli! I pomyśleć, że taki pojętny i chętny do nauki! Cóż było robić… Kathil poddała się woli oraz dłoniom męża. I sama zaczęła odpłacać pięknym za nadobne mrucząc i wdychając z przyjemności.
Ostatecznie wylądowała na nim, dosiadając jego wierzchowca i z głową męża wtuloną we własne piersi ujeżdżając go intensywnie. Spocona i rozpalona tymi figlami, jęknęła głośno, gdy Ortus doprowadził ją tam, gdzie chciała. I opadła na równie zmęczonego tym galopem męża.
- Myślisz, że sobie poradzimy z moimi wujami? Ich pokonanie może być dopiero początkiem kłopotów, a jeszcze jest kochany… stryjek.- uśmiechnął Ortus głaszcząc Wesalt po włosach.
Kathil przytuliła się do Ortusa zaplatając ramiona wokół niego. Nie przestawała przesuwać dłońmi po jego ciele. Ciepła woda jeszcze bardziej rozleniwiała już i tak odprężone ciała.
- Jeśli chcesz odzyskać majątek to nie sądzę, żebyśmy mogli czekać, bo niedługo nie
będzie co odzyskiwać. Okolica jest wyniszczona walkami, ludność zastraszona, kiepskie zbiory. Mam pewien pomysł, który muszę omówić z potencjalnym sprzymierzeńcem. Pokonanie wujów… cóż zdajesz sobie sprawę co to oznacza, prawda?
- Nie żywię do nich ciepłych uczuć.- mruknął Ortus delikatnie wodząc opuszkami palców po podbrzuszu żony, utrudniając jej nieco koncentrację podczas rozmowy. Łobuz! Robił to z premedytacją.
- Hmmm robisz się coraz lepszy - mruknęła i ugryzła płatek jego ucha - Chcę zaprosić wujów do nas. Przyjąć na własnym gruncie. Condrad nie zrobi nic co mogłoby zaszkodzić rodowi Vandyecków. Szczególnie jeśli przedstawimy mu potencjalne zyski. - wciągnęła głęboko powietrze pod pieszczotą Ortusa, odwdzięczając się pocałunkami składanymi na jego szyi.
- Będę najlepszym kochankiem jakiego kiedykolwiek miałaś… kiedyś.- mruknął cicho Ortus sięgając palcami, głębiej i wodząc nadal delikatnie.- Wiesz, że będą wietrzyć podstęp za twym zaproszeniem? Nie przepadają za mną.
- Niech wietrzą, przecież tego im nie zabronię. - wygięła się by pogłębić jego dotyk, zacisnęła dłonie na ramionach młodzika - Tego Cię nie uczyłam… - mruknęła - … wolę ich poznać na własnym terenie, a nie na ich… - popatrzyła na męża lekko zamglonym z pożądania wzrokiem i poruszyła lekko biodrami, całując go powoli i namiętnie.
- Czytałem… różne zakazane… księgi.- zaczerwienił się, sięgając palcami w głąb i poruszając nieco mocniej, ale nadal badawczo. Spojrzał w oczy Kathil.- A jak ich skusisz?
Wesalt jęknęła głośniej i wyprężyła się czując lekkie drżenie ud. - Ty … sprytny… skrybo - wydyszała zaciskając powieki i wtulając twarz w zagłębienie szyi Ortusa. Ocierała się ciałem o jego ciało oddychając głęboko. - Sku… skuszę? - starała się myśleć logicznie - Wyślę… zaproszenie. Celebracja małżeństwa.
- Powiedz co mam zrobić… księgi nie były tak dokładne w opisach.- mruknął cicho Ortus poruszając dłonią pomiędzy udami Kathil i każdym sztychem palców budząc znów żądzę w jej ciele.- Będą źli. Widzieli mnie martwym wraz ślubami zakonnymi.
-Będą - zgodziła się - ale wieści do nich dotrą, lub nawet już dotarły.
- Zegnij lekko palce - wydyszała mu napiętym głosem do ucha - wolniej… tak - wydała przeciągły jęk, gdy mąż znalazł centrum jej rozkoszy. Poddała się jego dotykowi czując wypieki na policzkach i spazmy rozkoszy budujące się w jej ciele.
Ortus patrzył z zachwytem i podstępnym uśmieszkiem w oblicze Kathil poruszając palcami zgodnie z jej wytycznymi. Rozpalał jej ciało i był z tego dumny. I równie pobudzony co ona.
Rzeczywiście… istniało coraz większe niebezpieczeństwo, że Wesalt może uzależnić się od pieszczot młodego męża. Kuszące niebezpieczeństwo.
Ta myśl przebiegła przez umysł bardki ale Kathil nie była w stanie obecnie jej utrzymać. Poruszała powoli biodrami rozkoszując się dotykiem Ortusa. Oparła swe czoło o jego, zaciskając kurczowo dłoń na brzegu bali i jego szyi. Brała przyjemność bez żenady i jękami i szeptem prosiła o jeszcze.
Nie przerywając ruchów palców między udami Kathil drugą dłonią Ortus wodził po jej udach, biodrach i pośladkach. Spoglądając mu w oczy widziała, że jej mąż nie jest twardą skałą. W jej pieszczocie i spojrzeniu brakowało wyrachowania. Podobała mu się taka dzika, nieskrępowana, lubieżna… ten widok go pobudzał równie mocno, jak wtedy gdy dotykała cioci Mei na jego oczach. Dobry znak… on też się od niej uzależniał.
Kathil czuła jak przyjemność narasta z każdym ruchem dłoni, z każdym zagłębieniem palców. Chciała dzielić tę chwilę z mężem. Sięgnęła dłonią za siebie, ujmując i prowadząc jego oręż w głąb swego ciała. Boleśnie powoli nadziała się na miecz i jeszcze wolniej objęła go całego. Głośny jęk wydarł się z jej ust. Poprowadziła dłoń Ortusa na swą kobiecość i pokazała jak pieścić ukryty punkt. Zaczęła poruszać się na nim w rytm jego dotyku, tak aby i on zorientował się i mógł dyktować tempo. Spojrzała z czułym napięciem młodzikowi w oczy, nie chciała przerwać tego połączenia, z którego nagle zdała sobie sprawę.
Była teraz w jego władzy… ocierając się ciałem i pozwalając mu zdobywać swą kobiecość. Była drżąca i delikatna i pieszczona raz wolniej, raz szybciej. Jej ciało drżało, jej piersi drżały, oddech, głos… Była drżąca cała. I było to przyjemne. Jeszcze parę ruchów bioder i.. głośny jęk wyrwał się z jej ust. Ciało wygięło w łuk. Znów doszła na szczyt ekstazy, razem z Ortusem. Znów było to mocne i bardzo przyjemne.
Opadła na męża… bez tchu, bez trosk czy myśli w tej chwili. Liczyli się oni, tu i teraz. Przez chwilę leżała bez ruchu, uspokajając oddech. Uniosła się lekko z uśmiechem i pocałowała go czule:
- Chyba musisz częściej obozować w lesie - powiedziała z szelmowskim uśmiechem i nie dając mu czasu na odpowiedź pocałowała znowu. - Czas się zbierać, mężulku. - skubnęła zębami koniuszek ucha młodego mężczyzny i…. uszczypnęła leciutko w pośladek.
- Muszę się jeszcze nieco nauczyć o tobie.- marudził Ortus choć bez przekonania delikatnie tuląc Wesalt do siebie. Ale niezbyt mocno. Sam wiedział, że już woda wystygła i robiło się zimno w balii.
- Nauczyć o mnie? Mało już wiesz? - podniosła się i pozwoliła by skapująca woda opryskała i Ortusa.
- No… zawsze można wiedzieć więcej.- odparł Ortus i dał delikatnego klapsa w pupę swej żony.


Kathil wyszła z balii i … zakręciła pupcią poza zasięgiem jego rąk:
- Teraz czas na naukę o przeciwniku - mrugnęła zawadiacko i zaczęła się wycierać
płótnem. - Potrzebujesz pomocy? - spytała niewinnie.
- Nie potrzebuję pomocy w gapieniu się na ciebie.- mruknął Ortus nadal siedząc w balii i przyglądając się Kathil.- O jakim przeciwniku myślisz?
- Twoich wujach - kobieta pokręciła głową - wyłaź, bo zamarzniesz i będę musiała prosić Yorrdacha o pomoc w ożywieniu Cię. - dodała z uśmiechem i zasłoniła się płachtą płótna.
- Dobrze, dobrze…- westchnął młodzian i wynurzył się z balii, biorąc się za wycieranie.- Najbardziej się boję tego, że jestem tym… czego oni potrzebują do zapomnienia dawnych uraz i zjednoczenia się. Nie mam dowodów, ale myślę nadal, że stoją za śmiercią mego ojca.
- Pamięć o Twym ojcu jest wciąż żywa. Widziałam jak ludzie reagowali na pieśń o nim.
- dodała bardka ze smutkiem - Co do zjednoczenia...myślałam aby wykorzystać ich słabość do ...twej matki. Jeśli się zgodzisz.
- Ona nie żyje… więc nie ma to znaczenia.- mruknął ponuro Ortus ubierając się.- Tylko bądź ostrożna… nie chcę byś podzieliła jej los.
- Będę - pogładziła męża po policzku - chciałabym wykorzystać jakąś jej charakterystyczną cechę. Czy to sposób układania głowy, albo sposób mówienia, poruszania się. Coś co wywołałoby natychmiastowe skojarzenie z nią. Jest coś takiego?
- Będziemy musieli zatrudnić balwierza… jeśli chcesz się do niej upodobnić.- westchnął Ortus.
- Nie chcę by to było pełne prawdopobieństwo, raczej detale, takie które wywołają piknięcia w ich ciemnych sercach. Balwierza? - spytała lekko zaskoczona.
- Ułożyć włosy… przyciąć je… rozjaśnić lekko... jakoś inaczej się to nazywa poza klasztorem?- zapytał skołowany jej zaskoczeniem Ortus.
- Ah, nie, nie. To ciągle ta sama nazwa. - roześmiała się lekko - a co z gestami? Dygnięcie? Ukłony? Sposób chodzenia?
- Omówimy to w domu.- odparł młodzian.- Muszę sobie przypomnieć.
- Dobrze - Kathil dokończyła ubieranie się i związała mokre włosy w luźny warkocz - Swoją drogą, Leonora może pokazać Ci walkę mieczem jeśli chcesz. - rzuciła luźno.
- Leonora… ten rycerz w ciężkiej czarnej zbroi?- upewnił się Ortus ubierając.
- Tak, ta z którą jechałam na koniu. Jest bardzo specyficzna - dodała Kathil z wachaniem - i służy Kelemvorowi. Jednak walczy mieczem doskonale, warto by było się od niej uczyć. Jeśli jesteś zainteresowany. Myślałeś czym chcesz się wogóle zajmować? - spytała przyglądając się mężowi - Zarządzaniem majątkiem, poszerzaniem dobra, polityką, wychowywaniem dzieci - zachowała powagę choć w oczach błyszczały chochliki humoru - czy jeszcze czymś innym?
- Szczerze powiedziawszy, nie wiem. Wiesz… to wszystko spadło na mnie jak grom z jasnego nieba. I… rozbieranie ciebie i dobieranie się przy każdej okazji… bardzo mi się spodobało.- zamyślił się Ortus drapiąc się po karku.- Nie wiem…- podszedł do Wesalt, z lekkim wahaniem ją objął w pasie i przesunął dłonie na pośladki. Wtedy je zacisnął mocno na nich i przytulił Kathil do siebie. Spoglądając jej w oczy.- Na razie rozkoszuję miesiącem miodowym… a ty, jakie masz plany względem swego męża?
Kathil zarzuciła ramiona na szyję Ortusa i przylgnęła tuląc się do niego:
- Nie mam planów … to znaczy… jakieś plany mam - stwierdziła z krzywym uśmieszkiem i cmoknęła go lekko - ale nie takie, które określałyby jak ma żyć. Czym się interesowałeś przed klasztorem?
- Próbowałem… być czarodziejem. Zupełny brak talentu…- westchnął Ortus przyciskając dłonie do pośladków Kathil.- Teraz wolę ciebie czarować w łóżku, przyjemniejsza robota i… mam chyba talent. W klasztorze przyuczano mnie do bycia mnichem, po tym jak okazało się że Oghma jakoś nie darzy mnie łaską. Też mi nie wychodziło. Za to nauczyłem się otwierać zamki, czytać mapy i odcyfrowywać stare zapiski, z nauki magii… pozostała mi smykałka do języków. A żebyś ty widziała te obrazki w zakazanych księgach.
- Może zatem zostaniesz złodziejem? Albo poszukiwaczem skarbów? - zaśmiała się bardka - Tudzież hmm… zawodowym uwodzicielem? - uniosła żartobliwie brew - Chociaż z tym ostatnim … hm… nie wiem czy się łatwo pogodzę. - traciła palcem czubek nosa Ortusa.
- Czy ja wiem.. jestem szlachcicem, tak jak ty. Nie powinniśmy się obijać w naszej posiadłości? Poza tym jedyne co kradłem to księgi z opowieściami i sprośnymi historyjkami. A teraz… podkradam bieliznę mojej żony.- mruknął żartobliwie Ortus, wsuwając dłonie pod pas i spodnie Kathil.- A na uwodziciela to się w ogóle nie nadaję. Gdyby nie to małżeństwo, to pewnie bym nadal… no… ostrzył włócznię po kryjomu.
Dłoń Kathil sama wsunęła się pod świeżo założoną koszulę męża, druga powędrowała na jego kark w drażniącej pieszczocie:
- No… możemy się obijać ale tylko dopóki starczy nam na to pieniędzy. Potem… pojawią się ci wszyscy wierzyciele i wywalą nas na bruk. Cristobal nie zostawił wiele. Sama posiadłość, służba, obijanie się kosztuje. Nie mówiąc o przepiórkach, które ktoś chciał jadać na śniadania - pokazała mu język ze śmiechem. - Nie zakładam, aby Condrad chciał nas oboje utrzymywać.
- Wiem, wiem… ale nie sądzę bym włamywanie się do domów dawało sensowny zarobek, czy też… było właściwie. Złodziejstwo nie przynosi dużych profitów. Mógłbym popatrzeć w księgach za skarbami, między zarządzaniem majątkiem a wadzeniem się z wujem Condradem, który z pewnością… również chce się nim zaopiekować. I nami.- odparł z przekąsem Ortus i uśmiechnął się. Bowiem jego dłonie wreszcie dosięgły pupę żony pod spodniami.
- Włamywanie się do cudzych domów jest średnio ciekawym pomysłem, szczególnie w Ordulinie. Za dużo konkurencji to raz, za dużo zabezpieczeń to dwa, ryzykuje się życiem to trzy. Poszukiwacz skarbów, hm… brzmi nieźle. Condrad chce ….wielu rzeczy… a przede wszystkim być głową rodziny. Dosłownie. Nie zamierzam mu przeszkadzać. Niech sobie będzie. Ktoś w końcu tą głową musi kręcić - possała lekko dolną wargę męża - Gdyby zaś udało się odzyskać twoje dobra, trzeba będzie jeszcze pomyśleć o zarządzaniu i nimi. A to będzie wymagać sporo pracy. I pieniędzy.
- Nie chcę w nich siedzieć sam… Mogę je oddać Condradowi. To by było najlepsze, nieprawdaż? Niech się brytany gryzą między sobą.- odparł Ortus całując nagle Kathil drapieżnie namiętnie i tak samo gwałtownie dociskając jej ciało do swego.
Kathil właśnie nabierała tchu by odpowiedzieć, gdy młodzian całkowicie zaskoczył ją swym nagłym miłosnym atakiem. Sapnęła cicho i odpowiedziała tym samym. Ciałem napierając na Ortusa uniosła jedną nogę by wtulić się w męża jeszcze ciaśniej. Dłoń pod koszulą gładziła szaleńczo jego rozgrzaną skórę by za chwilę podrażnić ją drapnięciem. Namiętny taniec ich ciał pozbawiał ją tchu, więc by odzyskać nieco szybko traconej godności zsunęła dłoń na ukrytą męskość Ortusa. Zacisnęła lekko palce, drażniąc i kusząc przez materiał.
- Sto.. lik… teraz… oprzyj.. tak jak w księg..aach…- jęknął cicho Ortus czując palce Kathil i zaciskając przez chwile mocno palce na jej pośladkach. Wysunął dłonie z jej spodni nie przerywając całowania jej szyi gorącymi z pożądania ustami.
Bardka odsunęła się na kilka centymetrów, po czym ponownie zbliżyła do Ortusa i wyszeptała mu do ucha:
- Powiedz… - trąciła płatek ucha językiem - dokładnie … co - uchwyciła lekko skórę na
szyi zębami - mam … robić… - droczyła się z mężem czując igiełki podniecenia samym pomysłem. - Tak? - odsunęła się i przesunęła uwodzicielsko dłońmi po swych piersiach. Nie spuszczała wzroku z Ortusa, jej oddech przyspieszył.
Ortus wyraźnie się speszył i zawstydził, ale też i nie mógł oderwać od niej wzroku. Jego spojrzenie… niemal identyczne gdy pozwoliła sobie na wiele z ciocia Meą. Niemniej… pragnął jej i to też widziała spoglądając niżej.
- Piersi… odsłoń je… chce je zobaczyć.- wydukał w końcu, dłonią muskając własne podbrzusze. Był taki niewinny… i lubieżny zarazem. Ale mógł być władczy, może nie aż tak, jak Condrad, ale jednak.
Wesalt pochyliła lekko głowę i spoglądając na męża z uśmiechem powoli rozsznurowała wiązanie koszuli. Każdy ruch miał na celu rozpalenie jego zmysłów i pragnienia. Bardka cieszyła się uwodzeniem męża. Czuła przyjemny dreszczyk obserwując jego reakcję na pojawiające się kolejne partie jej skóry… osunęła koszulę nisko na jedno ramię, powoli obnażając krągłość piersi i sterczący szczyt:
- Tak? Czy wolniej? - zagryzła wargę, nie ukrywała pragnienia widocznego w jej oczach. Sięgnęła by opuścić materiał na drugim ramieniu, pochyliła się lekko do przodu by podrażnić męża innym widokiem.
- Ja chcę… je poczuć… pochwycić.- na sztywnych nogach podszedł do Kathil. Drżącą dłonią drapieżnie chwycił odsłoniętą pierś ugniatając i miętosząc ją, jak dzieciak. Ale pragnienie w nim narastało… zupełnie niedziecięce. I tylko kwestią czasu były kolejne polecenia.
Wesalt przymknęła oczy od ostrej pieszczoty. Nakryła jego dłoń swoją i powoli uspokoiła jego ruch. Wciąż wpatrując się w jego twarz, pokazała mu pieszczotę szczytów, od której w jej ciele wybuchł nagły pożar. Stęknęła z przyjemności i zadrżała. Niecierpliwie uwolniła drugą nabrzmiałą półkulę wystawiając ją pieszczotę Ortusa.
Napiętym szeptem spytała:
- Co dalej?
- Ja… lepiej.. ja…- pieszcząc szczyty prężących się przed nim piersi swej żony Ortus tracił język w gębie.-... jesteś taka podniecają… piękna… to chciałem… powiedzieć. Lepiej się… odsunę… na łóżko..tak…
Cofnął się zawstydzony i dyszący z pożądania… powoli brał się do zsunięcia własnych spodni i przyodziewku. - A ty… odsłoń swoją pupę.. jest taka… krągła i sprężysta… piękna… jestem.. tragiczny.
- Tragiczny? - spytała zaskoczona Kathil, którą to stwierdzenie nieco otrzeźwiło - Jak to?
Stanęła lekko bokiem do Ortusa i powolutku wyłuskiwała się ze spodni, kręcąc biodrami. Pochyliła się by ściągnąć ubranie przy okazji wypinając pupcię ku jego uciesze.
- Nie panuję… nad sobą… w ogóle… mam ochotę się rzucić na ciebie jak dzikus… i jednocześnie nie mogę oderwać od ciebie oczu…- jęknął coraz bardziej rozpalony, zsunął w dół swój przyodziewek. Siedział wpatrzony w jej gibkie ciało z zachwytem w oczach i imponującą owacją na stojąco poniżej.
- Ah … a jakbyś się rzucił? - wymruczała pytanie i odwróciła się wokół własnej osi wciąż na wpół osłonięta koszulą, która jednak więcej odsłaniała niż zasłaniała. Przesunęła palcem po sterczących szczytach piersi, drugą dłonią przesuwając po odsłoniętej szyi.
- No…- jęknął młodzian dysząc i zamknął oczy.- Tak jak ci barbarzyńcy w księgach… popchnął brzuchem na stolik i… posiadł od tyłu, trzymając za włosy. Tak tam napisali, tyle że boję się zrobić ci krzywdę.
- Pokaż mi … - podeszła nieco bliżej męża i przesunęła dłonią po jego udzie.
Ortus wstał powoli, pochwyciwszy dłonią pieszczącą rękę swej żony i delikatnym ruchem starał się ją obrócić w okół osi, by stanęła plecami do niego… nie był zbyt silny i był dość niezdarny w tych rucham, ale… przyjemnie było poczuć czubek jego pala rozkoszy ocierający się o jej pośladki.
Kathil poddała się jego wymogom. Stanęła posłusznie tyłem do męża i podrażniła go ocierając swe biodra o jego prężącą się męskość. Leciutko się szarpnęła, nie na tyle by się wyrwać, lecz by wzbudzić w młodzianie chęć “walki”.
Ortus na chwilę zapomniał o pokazywaniu. Otulił swym ciałem Wesalt, ustami wodził po szyi, jedną dłonią drażnił i piersi, a drugą sięgnął pomiędzy uda, by drżącymi palcami przyjemnie drażnić struny rozkoszy, pieszcząc wnętrze Kathil tak jak mu pokazywała… co tylko dorzucało drew do już płonącego ognia.
Ognia, który zaczął przeważać nad jej rozsądkiem. Instynktownie wtuliła się w stojącego za nią mężczyznę i otoczyła ramionami jego szyję, naprężając swe ciało i oddając je mu we władanie. Odwróciła twarz by móc kraść urywane pocałunki, w których jawiło się coraz więcej pasji i niecierpliwości.
- Stolikk… pochyl się.. - pomrukiwał pomiędzy pocałunkami rozpalony już całkiem młodzik ocierając się mimowolnie swym orężem o jej pupę. Lub na odwrót. Wszak ich ciała się wiły o siebie w szalonej pieszczocie.
- Już… już - wydyszała i pospiesznie oparła się łokciami o stolik, wyginając plecy w łuk i wypinając swą pupę na jego widok. Była gotowa i drżąca… nie chciała dłużej czekać. Popatrzyła na Ortusa bokiem i wspięła się na palce stóp, zakręciła ponaglająco biodrami:
- Tak … jak… w księgach? - sapnęła cicho.
- W księgach… nie było tak ślicznych obrazków.- Ortus wpatrywał się z zachwytem i pożądaniem. Drżał, ale nie mógł się uwolnić od tego hipnotyzującego uroku jej pośladków.
- Ortusie - jęknęła z pragnienia i nie mogąc doczekać się sama zaczęła pieścić swą nabrzmiałą kobiecość.
To wystarczyło… ten jęk. Bo przecież nie widok. Wszak dobrze wiedziała, że Ortus mógł wpatrywać w nią godzinami, całkowicie tym pochłonięty widokiem. Tak było przy Mei. Jej głos jednak wystarczył. Młodzian podszedł, delikatnie masował jej pośladki przez chwilę. Delikatnie połączył się z nią i… tu delikatność się skończyła. Mocno pochwycił za jej pośladki i szturmować zaczął jej kobiecość swym palem rozkoszy. Mocno, gwałtownie… i głęboko. Rozkołysał jej piersi i sprawiał, że łokcie Kathil ślizgać się poczęły po stoliku.
Jęki i głośne oddechy wypełniły pomieszczenie. Oraz świadomość bardki. Czuła ruchy męża i reakcję swego ciała na nie. Wygięła się mocno starając się utrzymać równowagę. Logiczne myślenie uleciało jednak z kolejnym pchnięciem Ortusa. Ekstaza przejęła kontrolę, a Kathil opadła nisko na stolik unosząc biodra i poddając się kontroli męża. Szeptała i na zmianę jęczała jego imię dochodząc raptownie ku szczytowi. A Ortus był nieubłagany i dziki w każdym pchnięciu, aż ona… a potem on osiągnęli gwałtownie ekstazę. A potem… łobuz jeden... opadł na kolana tuż za nią i obsypywał jej gołe, wypięte pośladki pocałunkami.
Zdyszana Kathil trzymała się stolika by nie upaść. Nie była pewna, czy drżące nogi uniosłyby ją. Zagryzała wargę z przyjemności i mruczała i wzdychała.
Obejrzała się z wyrazem zaspokojenia na twarzy:
- Wariat - pomarudziła z chichotem - zupełny wariat.
- Dziwisz się mi?- mruknął Ortus muskając językiem jej pupę i przesuwając jego czubkiem pomiędzy pośladkami sięgnął w końcu do podbrzusza.- Przeżyj pół życia w klasztorze… przepisując księgi, a potem… poznaj zmysłową kobietę, którą widziałaś w sukni ślubnej z tak rozkosznym dekoltem… proponującą ci umowę z tak apetycznym dodatkiem. Dziwisz się mej zachłanności?
- Nie, mój gburku. - Kathil powoli odepchnęła lekko Ortusa i wyprostowała się. Odwróciła się przodem i usiadła na stoliku, powolnym ruchem rozsuwając uda tuż przed twarzą Ortusa.. - Nie dziwię. Aaaaale…. - zaśmiała się - … kiedyś musimy zejść na dół. - odgięła się lekko opierając na wyprostowanych ramionach i ...założyła nogę na nogę.
- Musimy?- zamarudził Ortus zsuwając trzewiczek ze stopy Kathil i muskając ustami tę część ciała Wesalt. Z jednej strony, bardka była zadowolona, bowiem nie musiała się martwić o lojalność męża… z drugiej… Ortus sprawiał, że uzależniała się od niego. Był ta chciwy uroków jej ciała, tak ciekawy, tak pojętny… że sama zaczęła się od tego uzależniać.
Oczywiście, że musieli iść. Oczywiście… byli spóźnieni.
 
corax jest offline  
Stary 17-12-2015, 22:35   #34
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Pukanie do drzwi.
- Przepraszam. Ale państwo na dole przy stole w jadalni, zamówili wino dla tego pokoju.- słychać było głos służki.
- Już, już - Kathil ponagliła gestem Ortusa by odebrał zamówienie, a sama również zaczęła się nieco okrywać. To był miły gest zaprawiony złośliwością. Stawiała na Yorrdacha i jego … takt.
Ortus ostrożnie otworzył drzwi, kryjąc dolną nagą część swego ciała za nimi. Od razu przejął dzban wina i potem kielichy stawiając je za sobą na podłodze. Nie wpuścił służki, a i ona na szczęście nie chciała wchodzić. Po przekazaniu podarunku, dygnęła i znikła za zamykającymi się drzwiami.
- Hmm… - mruknęła Kathil podchodząc by podnieść kielichy - … wygląda na to, że
jednak pogodzono się z naszym spóźnieniem, a wręcz nieobecnością na dole. - powąchała wino, próbując ocenić który z jej towarzyszy wybierał trunek.
- A ty pogodziłaś się z faktem, że twój mąż ciągle cię rozbiera.- wino było młode, ale zapewne dobre. Coś pod gust Yorrdacha.
- I tak będę musiała z nimi pomówić. Wcześniej czy później. - dla odmiany Kathil stanęła za Ortusem obejmując go w pasie i całując ramiona i kark. Ukąsiła skórę na łopatce i przekazała dzban mężowi i zsunęła dłonie na jego podbrzusze. Ocierała się o jego plecy i pośladki, nie pozwalając się mu odwrócić.
- Nie upuść dzbana - wymruczała pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
- Wymagasz ode mnie… wiele… bardzo… wiele…- jęknął Ortus drżąc i ocierając się plecami o piersi swej żony.- Wspominałaś o dzieciach. Jedno z pewnością zamknęłoby usta Condradowi. Mimo wszystko… tylko ja jestem z krwi… Vandyecków. Chyba że on jakiegoś spłodzi.
Wesalt sapnęła lekko z zaskoczeniem. Temat dziecka czy dzieci nie był obecnie na szczycie jej listy. Wiedziała jednak, że wiecznie nie będzie w stanie unikać tej kwestii.
- Dzieci… - bardka odsunęła się nieco od męża i ostatecznie usiadła na łóżku - Condrad nie może mieć dzieci. A przynajmniej tak twierdzi. A ja… - spojrzała na męża - … hm… - nie wiedziała jak ująć kwestię potomstwa w słowa - … nie jestem przekonana, czy to już czas. Z drugiej strony, masz rację. Condrad nie miałby argumentu.
- Mnie się nie spieszy… - mruknął Ortus zerkając na piersi Kathil.- … do dzieci. Ale ich robienie, polubiłem bardzo… bardzo bardzo…
Kilka kropelek wina spadło na pierś Wesalt. Ortus klęknął przed siedzącą Kathil i językiem zebrał kropelki wina z jej skóry, po czym wstał mówiąc żartobliwie.- Nie rozlałem wina… jeszcze.
- To dobrze - powiedziała z niejaką ulgą bardka - To by dopiero była zmiana. Kilka dni
temu w klasztorze, jeden dekatydzień później z ciężarną żoną - pokazała mu żartobliwie język. - Hm…. - spojrzała najpierw na ślady na swej skórze, potem na rozradowanego młodzieńca. - … podaj mi kielich wina, mężu. - poprosiła z poważną i dostojną minką.
Ortus ruszył po stojące na podłodze kielichy i nalał wina do jednego z nich i powrócił z nim do niej. I podał go jej ze słowami.
- To prawda… choć ten poranek z tobą i twoją przyjaciółką był najbardziej zaskakujący. Ciężko go będzie przebić.- wspomnienie go dodatkowo ożywiło Ortusa poniżej pasa.
- Pamiętasz o nagrodzie? - spytała przyjmując kielich i stając na łóżku. Górując nad Ortusem, stanęła w lekkim rozkroku balansując dla równowagi. Wychyliła łyk wina i jeszcze jeden. Trzecim łykiem…. podzieliła się z mężem powoli sącząc trunek wprost w jego usta. Delikatnie uniosła jego podbródek i nie pozwoliła odsunąć twarzy. Wspólne smakowanie wina zakończyła namiętnym pocałunkiem wyciskającym im obojgu powietrze z płuc.
- Ja… w tej chwili… nie mogę.. myśleć…- mruknął po pocałunku, dociskając dzban z winem do ciała. Bo tylko w ten sposób mógł go utrzymać.
- To dobrze - Kathil pocałowała go znowu i nakazała cicho - odstaw dzban.
Poczekała aż dzban będzie bezpieczny a potem powoli objęła Ortusa ramionami i udami:
- Jeśli jestem za ciężka - wyszeptała mu w usta - … mamy łóżko. Ty dowodzisz,
mężu. - kolejnym pocałunkiem wytrąciła ich oboje z logicznej trajektorii myśli.
- Będę silniejszy… potem… wkrótce…- mruknął Ortus, a Kathil wylądowała w łóżku, czując plecami pościel, a podbrzuszem przesuwającą się po niej męskość… aż… poczuła jak ją zdobywa ją gwałtownie. Całował ją czule i nerwowo i nieco niezdarnie. Jeszcze było przed nim wiele nauki, ale cóż.. mieli całą noc na praktykę, prawda?



Praktykowanie przyniosło kolejne przyjemne i bardzo przyjemne momenty. Kathil o mały włos nie zapomniała o obiecanej Loganowi i Yorrdachowi rozmowie. Skarciła się sama w duchu, tuż przed tym jak zaczęła sama odpływać w sen.
Zamiast jednak ułożyć się wygodnie w objęciach męża postanowiła zejść na dół. Być może znajdzie ich obu wciąż przy winie.
Było już ciemno i cicho. Mrok wypełniał korytarze i salę, ale jedną sylwetkę w mroku potrafiła rozpoznać. Leonora siedziała przy stoliku w zbroi i kapturze… sama. I piła wino po ciemku.
- Leonoro? - zaczęła cicho Wesalt - Czemu siedzisz po ciemku? I pijesz w samotności?
- Po ciemku? No tak… zapomniałam, że ty nie widzisz w ciemnościach. Dla mnie jest dość jasno.- zaśmiała się cicho i wskazała dłonią na miejsce naprzeciw siebie. - Bo ja mam pokój dokładnie obok waszego. I byłaś… byliście bardzo głośni. Poza tym nie sypiam długo w nocy… jak wiesz poluję na truposzy, a większość nieumarłych nie lubi światła i prowadzi nocny tryb życia.
Bardka usiadła z lekkim stęknięciem:
- Przepraszam - powiedziała chociaż w zasadzie nie czuła zawstydzenia - trzeba było zapukać, dostosowalibyśmy się. Jak minął wieczór?
- Trochę dziwnie… rozmowa się nie kleiła.- westchnęła Leonora i dodała podsuwając wino Kathil.- Między mną, a twoimi… wspólnikami? Podwładnymi? A co do pukania… to co niby miałabym zrobić… zapukać i wprosić się na imprezę?
Zaśmiała się głośno, po czy zakryła zapewne usta kryjąc dłoń w kapturze.- Słyszałam, że dobrze się bawiliście… trochę zazdrościłam… tobie, jemu… trochę. Ale najbardziej, to cieszyło mnie wasze szczęście. Z pewnością nie byłoby moim zamiarem go zakłócać.
- Taaak… - powiedziała Kathil z uśmiechem kota, który właśnie wychłeptał miseczkę śmietanki - zabawa była zaiste niczego sobie. Ortus jest niezaspokojony. - zachichotała po czym spoważniała - A czemu się nie kleiła? Nie wierzę, że Yorrdach nie był ciekaw Ciebie.
- Za bardzo jak na mój gust. Ta jego aura zła miała posmak grobu i trochę mnie dusiła. - westchnęła Leonora.- Poza tym.. nie jestem dobra w pogaduszkach z mężczyznami. Uczono mnie słuchać i wydawać rozkazy… nie rozmawiać. Klasztorni kapłani wychowujący sieroty pilnują czystości swych podopiecznych do czasu… ich dorosłości. Więc mam większe doświadczenia rozmów z własną płcią.-
- Postaram się zatem zapewnić Ci więcej kobiecego towarzystwa w Ordulinie - stwierdziła Kathil po czym westchnęła - Miałaś kiedyś wątpliwości, czy postępujesz słusznie?
- Nigdy. Ale też i moja ścieżka jest prosta. Niszczyć tych, którzy nie zaznali spokoju po śmierci, bez względu na ich historię. - wzruszyła ramionami Leonora.- A ciebie coś gnębi? Nie jestem kapłanką, ale mogę udzielić porady… albo przynajmniej wysłuchać.
- To nic - machnęła dłonią bardka - nic takiego… To nie kwestia ścieżki w moim przypadku lecz wyborów. Do tej pory to były moje wybory i ja ponosiłam ich konsekwencje… dobre… złe. Ale teraz nie jestem sama. A przynajmniej wybory nie dotyczą jedynie mnie. Ach… nie słuchaj mnie. Plotę trzy po trzy. - roześmiała się Kathil.
- Skoro ty byłaś do tej pory sama, to co ja mam powiedzieć?- zachichotała Leonora dudniącym przez kaptur kolczy głosem.- Nie będzie tak źle. Mimo wszystko wiesz, że ktoś się o ciebie martwi i troszczy. To pewnie miłe uczucie, prawda?
- Niebezpieczne - mruknęła Wesalt - Byłaś kiedyś w Ordulinie lub okolicach? - spytała zmieniając temat.
- Nie… nie miałam okazji.- stwierdziła Leonora nalewając wina do kielicha.- A niebezpieczeństwami się nie martw. Na coś trzeba umrzeć, prawda?
- Śmierć od uzależnienia? Najczęstszy rodzaj śmierci. - uśmiechnęła się Kathil - Ciekawa jestem Twej opinii o mieście. No i ludziach tam żyjących. Nieczęsto mam okazję poznać opinię osoby całkiem niezależnej jak Ty.
- Ordulin to stolica całego kraju.- stwierdziła oczywistość Leonora.- To bardzo dużo ludzi i bardzo duże miasto. Trudno je szybko ocenić. A ty… kochasz Ordulin?
- Cóż… kocham to chyba za dużo powiedziane… ale jest mi bliski. Z różnych powodów. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, jak dom.
- Więc stawiasz mnie w trudnej sytuacji.- zaśmiała się Leonora i skinęła głową.- Ale podejmę się tego wyzwania. Przyjrzałam się też twemu mężowi. Uroczy… drobniutki, pasujecie do siebie. Młodziutki… tego się nie spodziewałam.
- Czemu? Oczekiwałaś, że mój mąż jest dużo starszy? - zachichotała Kathil myśląc o pokrzyżowanych planach Condrada.
- Bardziej… męski… raczej, ale… twój wybranek ma swój urok.- stwierdziła ze śmiechem Leonora.- Może po prostu inaczej go sobie wyobrażałam, po prostu.
- Cóż wybraliśmy się nawzajem. Z konieczności. I tak, jest uroczy i zaczyna sobie zdawać z tego w pełni sprawę - Kathil pokręciła głową z udawanym niesmakiem - z każdym dniem coraz bardziej. - uśmiechnęła się niewinnie. - A jaki jest Twój typ?
- Mój typ? Emmm… nie uciekający na mój widok i mniej szpetny ode mnie? Niebieskooki blondyn? Nie miałam… żadnej romantycznej relacji z mężczyzną.- wzruszyła ramionami Leonora.- Czy też z kimkolwiek.
- Niebieskooki blondyn? - mruknęła Kathil ze zdziwieniem, dumając gdzie by tu takiego znaleźć - Też paladyn?
- Albo niebieskooka blondynka, albo w ogóle coś sympatycznego i ładnego. Nie jestem wybredna… chyba… tak w zasadzie, to nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam.- stwierdziła Leonora wzruszając ramionami.- Na pewno ktoś, kto nie śmierdzi złem na odległość.
- Rozumiem… - bardka pokiwała głową - A co byś zrobiła jak już takiego kogoś poznasz? Dalej podróżowałabyś? - czuła się jak mała dziewczynka spiskująca i planująca bajkową przyszłość z koleżanką.
- Nie wiem… naprawdę…- speszyła się Leonora pochylając niżej głowę wraz z kapturem.- Jesteś pierwszą dziewcz… osobą, którą porwałam. Pierwszą, przy której odsłoniłam twarz. To dla mnie była nowość.
- Hmmm…. chwilka… jakie porwałam? Ja Ci się pozwoliłam porwać. I zaszantażowałam do odsłonięcia twarzy. Nie powinnaś przypisywać sobie całej zasługi - oburzony ton głosu bardki kontrastował z rozbawionym wyrazem jej twarzy - No dobrze, nie męczę Cię zatem. - poklepała Leonorę lekko po ramieniu.
- Więc miłych snów.- rzekła w odpowiedzi Leonora upijając znów trunków.- Śpij dobrze.
- Ty nie zamierzasz się kłaść? Obiecuję, będziemy cicho.
- Nie czuję się w tej chwili zmęczona. Zresztą puste łóżko nie jest dla mnie wielkim luksusem, przywykłam do sypiania na siedząco.- odparła rycerka i wzruszyła ramionami zaskoczona.- Chyba nie sądzisz, że siedzę tu z waszego powodu? Może nie jestem tak doświadczona jak wy, ale pruderyjna też nie jestem.
- No dobrze, w takim razie, spokojnej nocy. - stwierdziła Kathil - A… wiesz, w której kwaterze nocuje Logan?
- Ten mrukliwy?- zapytała Leonora.
- Tak, ten mrukliwy.
- Wiem. Co z tego?- zapytała rycerka.
- Ano nic, ale pytam, bo chciałabym z nim pomówić. A nie chcę budzić całej karczmy. Wskażesz mi kwaterę?
- Będzie druga od schodów.- wyjaśniła Leonora.- Po prawej… trafisz?
- Postaram się, a co? Chcesz iść ze mną?
- Nie sądzę by to co chciał ujrzeć w drzwiach, to rycerz o ukrytej w mroku twarzy. Niech ma tę przyjemność widoku tylko twej ślicznej buzi.- rzekła półżartem półserio diabliczka.
- Niestety widok mojej buzi już na niego nie działa, opatrzyła się mu za bardzo. Ale nie przymuszam. Do zobaczenia zatem.



Kathil pożegnała się z rycerką i ruszyła do kwatery Logana. Zastukała dwukrotnie do drzwi.
- Kto tam?- usłyszała w odpowiedzi po długiej chwili czekania. Logan pewnie stał obok drzwi, ze sztyletem w dłoni.
- Kathil… - powiedziała cicho -... jesteś sam? - spytała na wypadek gdyby nagle znalazł jednak towarzystwo na noc.
- Oczywiście że jestem sam. Nie sypiam z przygodnymi kobietami, to niebezpieczne.- burknął Logan lekko otwierając drzwi i zerkając przez szczelinę.
Kathil popchnęła lekko drzwi i wślizgnęła się do jego komnaty:
- No nie burmusz się. Obudziłam Cię? Możemy porozmawiać?
- Pewnie że mnie obudziłaś. I możemy porozmawiać. - ubrany do pasa Logan splótł ramiona razem.- O czym chcesz pogadać?
Bardka poszukała krzesła i usiadła:
- O zmianie planów. Chcę poznać Twoje zdanie. - ściszyła głos do ledwie słyszalnego szeptu - Planuję wrócić do domu i zaprosić obu braci do siebie. Będą na moim terytorium z dala od zgrai najemników. Nie pociągną przecież z oddziałem do Ordulinu. W miedzy czasie, wysłałam akrobatów na zebranie informacji po okolicznych sąsiadach. Rozważam również dyskretne rozwiązanie konfliktu - spojrzała przeciągle na Logana - a na koniec, co zasugerował Ortus, wysłać stryja do zarządzania okolicą. - zamilkła i popatrzyła na zabójcę.
- Cóż… nie jest to prawda. Mogą wziąć sporą świtę i “dworaków”...- uśmiechnął się krzywo Logan i potarł podbródek dodając.- Nie wiem… za dużo niewiadomych. Lepsze to co prawda, niż uderzanie z wojskiem do Bragstone. Niemniej... może lepiej nie rozpuszczać tych ludzi, których już zebrałem. Sprawdzili się jako tako podczas tej misji. A każdy miecz może być potrzebny, gdy się wujowie zjadą. Nie wiem czy ci się uda z Condradem. Ty znasz go lepiej.
- Muszę z nim pomówić. Hm.. dobry pomysł z najemnikami. Co do ich przyjazdu, myślę nad czymś jeszcze. Ale do tego też muszę wrócić do Ordulinu. Być może uda mi się załatwić pewne wsparcie.
- Wsparcie nam się przyda.- skinął głową Logan.- Tylko nie narób długów, których nie będziesz w stanie spłacić.
Kathil pokiwała głową:
- Myślę raczej o transakcji wiązanej. Nie zaproszę wujów do czasu ustalenia tego. No
chyba, że sami ściągną z wizytą, gdy w końcu dotrze do nich radosna nowina.
- Myślisz? Jakoś tego nie widzę.- podrapał się po głowie Logan. Westchnął.- Gorzej jak się zmówią przed czasem. Teraz ponoć drą koty, ale ty dasz im wspólnego wroga.
- Dlatego zależy mi na czasie. Myślisz, żeby zaprosić ich już tak od razu? - spytała niepewnie. - Bez żadnych ustaleń i bez pewności wsparcia?
- Nie… bo oni z pewnością przyjadą kiedy będą gotowi. Nie wcześniej. Więc my też bądźmy gotowi.- mruknął Logan.
Wesalt przysunęła się do zabójcy:
- Planuję wykorzystać również kwestię matki Ortusa. Nie upodobnić się całkiem, ale
pewne elementy. By pomóc sobie wbić kij w mrowisko i skontrować ewentualne zjednoczenie. To będzie balansowanie na linie. Dlatego potrzebuje wsparcia Condrada i waszego. Zaproszenie mogę wysłać z konkretnym terminem, nie wiem, zbliżające się urodziny…
- Moje masz… ale intrygi takie, to nie moja działka.- wzruszył ramionami Logan.- Nie oczekuj ode mnie porad w tej sprawie. Gdybyś chciała się włamać do ich zamku, nooo… to tu mogę ci pomóc i doradzić.
- Tej porady na pewno będę oczekiwać - uśmiechnęła się Kathil - i to jest zamek Ortusa - mrugnęła okiem. - Dobrze, ruszajmy skoro świt. Wracaj do łóżka. - Wesalt ruszyła do drzwi.
- Ty też…- stwierdził krótko Logan otwierając jej drzwi.
- Yorrdach w której kwaterze?
- Obok… śpi. Chyba nie sam.- odparł Logan.
- O… - bardka uśmiechnęła się złośliwie - tak? Dobrze, że spytałam. A z kim? - machnęła ręką - nie interesuje mnie imię, a raczej wiek.
- Z jakimś kuchcikiem.. chyba.- stwierdził Logan wzruszając ramionami.- Młody.
- Mhm - mruknęła Wesalt - no dobrze, w takim razie dobranoc. Widzimy się wkrótce.
Ostatecznie zdecydowała się wrócić do swojej kwatery i spróbować się przespać. Czekała ich wczesna pobudka. Ułożyła się koło Ortusa z galopującymi myślami i planami, których elementy przestawiała jak pionki. Spotkanie z Jaegere, przekonanie Condrada, przygotowania do przyjazdu wujów. Gdyby to od niej zależało, ruszyliby już teraz.
 
corax jest offline  
Stary 20-12-2015, 22:00   #35
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Wizyta Bragstone nie była co prawda stratą czasu, ale… ukazała dziewczynie, że czasami można ugryźć za dużą kość. Wparowanie z kilkoma najemnikami i z planem: “jakoś to będzie”, okazało klapą. Cóż… przynajmniej zyskała paru nowych pracowników i dość niezwykłą sojuszniczkę.
Takie były jej myśli, gdy zasypiała… takie też, gdy wstawała rano z łoża. Śniadanie, podróż… wszystko to sprowadzało się do dotarcia do Ordulinu, serca Sembii i miasta intryg.


Stolica jej ojczyzny prezentowała się majestatyczne i pięknie i spokojnie.


Murowane budynki pokryte czerwoną dachówką otaczały dość szerokie uliczki pełne ludzi i nieludzi. W tej części Torilu Ordulin było największym miastem… prawdziwym odpowiednikiem Waterdeep dla okolicy. Kathil znała je dość dobrze, wszak wychowała się tu.
Niemniej ten ośrodek cywilizacji, w tej chwili przypominał gniazdo os. Śmierć namiestnika stwarzała tyle okazji do intryg, tyle dywagacji, na ulicach, tyle spekulacji…
Gdy Kathil przejeżdżała przez ulice kupieckiego miasta, te rozmowy zlewały się w jej uszach w jedno wielkie brzęczenie. Ktoś obudził gniazdo os, a to nigdy nie jest dobry znak.
Ordulin było jej przystankiem w drodze do domu, ale przecież tyle osób miała odwiedzić. Jaegere był jedną z nich. A Krantz, a ciocia Mea?
Bragstone było prowincją, ważną dla niej i jej męża, ale jednak prowincją. Co się wydarzyło w czasie, gdy ona zajmowała się swoimi sprawami?
Kathil była dzieckiem ulicy i czuła puls. Ten był przyśpieszony. Miasto było niespokojne… i przez to sama Kathil.
Jaegere to na pewno, ale chyba nie tylko on.
Wyglądało na to, że trzeba będzie zostać w stolicy przynajmniej dzień...

Podróż do domu ze stolicy nie trwała długo i była o wiele wygodniejsza. Jej małe gniazdko które sobie uwiła, było połączone z Ordulin całkiem wygodnym traktem. Jej mały pałacyk, był rozkoszną perełką architektury, stworzoną dla uciechy oka i ciała i…
Gdy dojeżdżali do rodowej siedziby, Kathil wyjrzała przez okno karocy nie wierząc własnym oczom. Na bogów, przecież nie było jej tu tylko kilka dni! Jak to się stało?! Kiedy!
Pola przed pałacykiem były bowiem usiane namiotami z zielonego sukna. Pomiędzy nimi kręcili najemni żołnierze. Na oko koło czterdziestu ludzi… Jedynym pocieszającym faktem, było to że nad namiotami powiewały sztandary Vandyecków.
Niewątpliwie ci ludzie należeli do Condrada. Tylko kiedy ich sprowadził i co najważniejsze, po co?
Nigdzie nie widziała nestora rodu, bandzie tej przewodził niewątpliwie jasnowłosy rycerz w czarnej zbroi płytowej. Głośny i arogancki mężczyzna, który z pewnością posłuch wymuszał strachem. Ale to akurat był najmniejszy problem w tej chwili, bo Leona opuściła kopię i z krzykiem.- Broń się!
Zaszarżowała wprost na niego mają zapewne ochotę nadziać blondyna na swoją kopię niczym mięso na szaszłyk. I nie przejmowała się faktem, że stał otoczony podległymi sobie ludźmi.
Póki co zdziwienie i zaskoczenie sytuacją sprawiło, że blondyn nie podjął jeszcze żadnych działań, ale Wesalt miała niewiele czasu by zapobiec wyrwaniu się całej sytuacji spod czyjejkolwiek kontroli.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-12-2015, 22:49   #36
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

W końcu dotarli do Ordulinu. To dziwne, lecz Wesalt brakowało atmosfery stolicy mimo, że przecież wyjazd na prowincję wcale nie trwał znowu aż tak długo. Jednak gdy Bragstone zostawiło na niej wrażenie wciągającego w swe otchłanie bagna, to Ordulin napełnił ją energią.
Spotkanie z Ashką, Cioteczką, Jaegere, Krantzem po odbiór sygnetów, rozmowa z Condradem. Lecz jeszcze przed tym, chciała porozmawiać z Yorrdachem. Sam na sam.
Zarządziła jednodniowy postój w stolicy dla najemników na czas ponownego spotkania wyznaczając południe dnia następnego.
Wraz z Yorrdachem, Ortusem i Leonorą skierowała się ku siedzibie Cioteczki Mei by poprosić o nocleg. Wiedziała, że to nieco bezczelna prośba, ale biorąc pod uwagę nabytą słabostkę Mei do młodzieńca, liczyła, że ta się jednak zgodzi na przetrzymanie ich jedną noc.
Po drodze przysiadła się do Yorrdacha i pochyliła niemal do jego ucha:
- Mój drogi… wpadł mi po drodze jeden pomysł i chciałam zapytać jak się na niego zapatrujesz. Czy byłoby możliwe, by wykorzystać ożywieńca do dyskretnego usunięcia problemu z Bragstone? Jak trudne by to było?
- Dość trudne w sumie. Nieumarli są gorsi niż marionetki. Niekontrolowane bezpośrednio, w najlepszym przypadku nic nie robią… w najgorszym atakują kogo popadnie.- wyjaśnił Yorrdach i uśmiechając się kwaśno dodał - I ostatnie co możesz powiedzieć o nieumarłych to to że są subtelni bądź dyskretni.
- No nie, nie myślałam o subtelności w takim wypadku. - powiedziała Kathil z namysłem - Raczej myślałam o niespodziance po drodze. Ale nie chcę Cię bezpośrednio narażać, a wygląda na to, że musiałbyś być gdzieś w pobliżu. - westchnęła ciężko - No dobrze, zostaje mi ostatni wariant rozwiązania sprawy zatem.
- Jeśli na drodze naszych przeciwników jest jakiś cmentarz, to mogę nasłać na nich jego zawartość i uciec, ale…- zamyślił się Yorrdach.- … mam wrażenie, że twój nowy pupilek w czarnej zbroi, by tego nie pochwalił.
“Oho, zaczyna się” - pomyślała Kathil.
- Nie pupilek, tylko gość. Ty zajmujesz niepodzielnie pierwsze miejsce w rankingu
pupili moich. - przytuliła się do ramienia maga. - Nie masz powodów do obaw. Absolutnie. - bardka popatrzyła na Yorrdacha z lekkim uśmiechem i pogładziła jego dłoń. - W każdym bądź razie pomyślę jeszcze. Cmentarz jest opcją.
- Doprawdy… a nie Ortus przypadkiem? Wczoraj dość często krzyczałaś jego imię.- odparł z uprzejmym uśmieszkiem Yorrdach, ciesząc się z udanego przytyku.
- Muszę sobie jakoś radzić skoro Ciebie moje wdzięki nie interesują - bardka naburmuszyła się lekko - Dziewczyna nie może żyć wiecznymi marzeniami - przekomarzała się z sojusznikiem.
- Są zaklęcia zmiany płci…- odparł Yorrdach uśmiechając się ironicznie i wzruszył ramionami dodając.- Gdzieś tam.
- Oj to nie byłoby to samo, sam dobrze wiesz. No chyba, że - Kathil zrobiła zamyśloną minkę - chcesz by to była część prezentu urodzinowego - dokończyła pokazując magowi język ze śmiechem.
- Jak rzekłem, nie wiem gdzie są takie zaklęcia nie wspominając, że płaska mogłabyś się okazać nie tak urocza.- mruknął Yorrdach i wzruszył ramionami.- To co zrobisz z tym swoim gościem? Ja tam jestem elastyczny i nie mam parcia na zabawę zwłokami, ale ten rycerz cały sztywny pod zbroją. Co ma swój urok, jeśli jest przystojny. Jednak głos… kojarzy mi się z mięśniakiem, a ja nie jestem taki, co leci na byle wojaków. Ładną ma buźkę?
- Nieee… Ty lecisz na kuchcików - Kathil odsunęła się na wszelki wypadek, by móc uniknąć podstępnego ataku nekromanty. Nigdy nic nie wiadomo co mu strzeli do głowy: foch, kuksaniec czy może jeszcze coś innego. - Chyba nie w Twoim typie. Poza tym preferuje blondynów z niebieskimi oczami. A co zrobię? Pokażę okolicę i ugoszczę. A jeśli przyjdzie pora na użycie Twych mocy, porozmawiam wcześniej. Albo odeślę by nie prowokować wielkiego konfliktu. Póki co, muszę pomówić z jedną osobą i połączyć wszystkie elementy układanki. - Kathil powtórzyła Yorrdachowi plan, który poprzedniego wieczora zaprezentowała Loganowi.
- To lepszy plan… rozpal ich lędźwie, niech się zagryzą między sobą.- mruknął Yorrdach z uśmiechem. Zamknął oczy i zamyślił.- Ale strzeż się ich doradców. Nie ty jedna podróżujesz ze świtą. Hmm… może mają kurtyzany, które mogłabyś przekupić? Albo uwieść? Jeśli to prostaki z prowincji, z pewnością tęsknią za subtelnym dotykiem.
Kathil rzuciła spojrzenie na Ortusa zajętego widokami stolicy.
- Z obu mam się przespać? Nie dam rady uwieść wszystkich doradców i wujów. Przynajmniej nie w te kilka dni, na jakie ich planuję zaprosić. Mogę natomiast wynająć dziewczynki. Ale to z kolei będzie zbyt jawne zagranie. Z drugiej strony, rozpalenie obu Vilgizów pod nosem Condrada podoba mi się. Może się uda całą trójkę zaangażować i niech się kłócą między sobą. - Kathil zacytowała Ortusa - Obawiam się jedynie o bezpieczeństwo Ortusa. Ale to załatwiłabym z Loganem, tak myślę.
- Ja bym odradzał przespanie się z nimi. Za to sugerowanie iż… mogłabyś być dla każdego z nich taką nagrodą, o ile wyeliminuje konkurenta. Kobiety ponoć z chęcią rozkładają nogi przed zwycięzcami.- uśmiechnął się ironicznie nekromanta.- A za ochroniarza daj tego rycerzyka. Nic się mu nie prześlizgnie między nogami. I odpuść sobie dziewki od cioci Mei, szkoda pieniędzy na polepszanie wujom nastroju, niech sami sobie płacą za dodatkowe rozrywki.
Wesalt słuchała porad maga, biorą je sobie do serca. Nie pierwszy raz Yorrdach pomagał jej w planowaniach.
- Jedyny problem jaki widzę, to kwestia mego zamążpójścia. Jeśli mam im dyndać marchewką, na pewno padnie pytanie co z młodzikiem. Taka “zachęta” zapewne zmotywuje wujów do podjęcia tematu. Chociaż … - Kathil zamyśliła się - ...raczej nie będą postrzegać Ortusa jako zagrożenie większe niż drugi brat. No dobrze… - nabrała powietrza z uśmiechem - … zaczynam pleść pajęczynkę. Dziękuję.
- Odeślij Ortusa na czas przyjęcia…- mruknął Yorrdach, co sprawiło że młodzian podejrzliwie spojrzał na nekromantę.- .. będzie ci łatwiej pleść bajeczkę, że nie tego się spodziewałaś, że chcesz wymienić młodego męża na bardziej dojrzały i męski model. “Mąż wyjechał w interesach, nie wiem gdzie…”: Taka wymówka powinna wystarczyć i uwiarygodni twoje poszukiwania najlepszego z Vilgitzów. I tak się nie kochają, nie potrzebują zbyt wiele zachęty, by rzucić się sobie do gardeł.- kontynuował mag nie przejmując się spojrzeniem Ortusa.
- Hmm… - spojrzała na Ortusa badawczo - … to nie jest taki głupi pomysł. Z Leo byłby bezpieczny. Lub też z akrobatami…. Zdecydowanie opcja to rozważenia - dodała wciąż przypatrując się mężowi.
- Czuję się teraz bezużytecznym pionkiem na szachownicy…- burknął Ortus, a Yorrdach wzruszył ramionami.- Przynajmniej nie jesteś pionkiem do poświecenia.
- Nie do końca. Będę mieć dla Ciebie zadanie. - rzuciła Kathil - Bardzo konkretne i bardzo użyteczne. Opowiem Ci szczegóły przed Twym wyjazdem.
- Zgoda.- mruknął Ortus już będąc w nieco lepszym nastroju.
“Mężczyźni” - pomyślała bardka a na głos dodała:
- Dojeżdżamy. Yorrdachu, idziesz z nami na herbatę do cioteczki?
- Po co… przecież tam są same kobiety, gadające i ocierające się o mnie. Jedna nawet próbowała mnie szczypać w zadek…- wzdrygnął się nekromanta i spojrzał podejrzliwie na Kathil.- Mam wrażenie, że ktoś ustanowił jakąś nagrodę dla nich… dla pierwszej która zaciągnie mnie do łóżka. Nie wiesz czegoś na temat przypadkiem?
Kathil zrobiła zbulwersowaną minkę:
- Skąd miałabym wiedzieć? Ja szanuję Ciebie i Twe wybory. - spojrzała na maga oczkami wcielonej niewinności. - Może Logan lub Ashka będą coś wiedzieć?
- Może. - czarownik nie dał się jednak całkiem nabrać na tą niewinność.- Ja się tam jednak wolę trzymać z dala od tego siedliska nieestetycznej rozpusty. Kobiece ciała są takie… nooo…. bulwiaste.
-Bulwiaste… - Kathil nie wytrzymała i wybuchnęła śmiechem - A męskie ciała to takie zupełnie pozbawione ...wypustek niby tak?
- Męskie ciała to wykute w brązie przez bogów, idealne proporcje między siłą a delikatnością… z wyjątkiem barbarzyńców. To chodzące góry mięsa. I krasnoludów… to chodzące kupy mięsa. I gnomów… to… istoty… zbyt dziecinne… z wyglądu…- mruknął Yorrdach.- Gdyby elfy byłyby bardziej męskie, to byłyby tak idealne jak półelfy.
- Zapamiętam tę przyspieszoną lekcję na temat ideału Yorrdacha. A jaka gama kolorystyczna jest idealna?
- Nie jestem jak twój rycerzyk, by mieć z góry ustalone gusta… cenię naturalne piękno cherubów.- westchnął smętnie Yorrdach.- Niestety w piekłach i otchłani też gustują w mięśniakach, a niebiańskie plany są przesłodko grzeczniutkie.
Wesalt nie znalazła na te słowa odpowiedzi więc jedynie poklepała maga pocieszająco po dłoni.
- Widzimy się zatem jutro? - zmieniła temat.
- Albo pojutrze… zależy co złowię na mieście.- odparł Yorrdach.- Chyba mam dobrą passę od czasu powrotu z Bragstone.
-Przyślesz mi wiadomość zatem? - dziewczyna dopytywała się z uśmiechem.
- Z pewnością.- stwierdził Yorrdach, po czym uderzeniem w dach zatrzymał powóz dodając żartobliwie.- Ślicznego chłopca z różą w zębach i z napisem. “Mój ci on” na płaszczu. Żebyś mogła pozazdrościć i pozachwycać się.
- Nie wiem, czy mąż mój wyraziłby zgodę na zachwycanie się innym - Kathil spuściła skromnie oczka, rzucając rozbawione spojrzenia to Ortusowi to Yorrdachowi - … ale powodzenia w łowach.
- Nawz… aaa no tak. Niech no znowu sprawi, ze będziesz jęczała.- odparł speszony przez chwilę nekromanta. Przez chwilę tylko.- Do jutra.


Kathil pożegnała maga ze śmiechem i sama wraz z Ortusem zaczęła wysiadać z karocy.
- Leo, Ortusie, zobaczymy, czy uda się nam tu znaleźć nocleg. - rzekła i ruszyła ku bocznemu wejściu. Poprosiła o widzenie z cioteczką, próbując nie zwracać uwagi na minę obojga towarzyszących jej osób.
Trudno było ocenić minę Leonory, która zwracała uwagę dam do towarzystwa bardziej niż czerwieniejący się coraz bardziej Ortus. Młodzian ledwo dukał na widok tylu ślicznotek i nie bardzo wiedział jak odpowiadać. Był beznadziejny… co nie znaczy, że Leonora była pod tym względem reszta, starając się uprzejmie odmawiać zsunięcia kolczego kaptura.
Kathil zaś temu się przyglądała przez chwilę, zanim służka powiadomiła, że Mea już czeka na nią.
- Chodźmy. - ruszyła, rozganiając ciekawskie kokietki cioteczki - Dajcie im przejść. Potem będziecie się zachwycać dwójką nowych gości!
Poprowadziła zaskoczoną parę za sobą, zastukała do komnaty i sprawdziła, czy Mea jest odpowiednio ubrana czy przyjmie ją w negliżu.
- Ciociu, mam ze sobą gości. Mają zaczekać?
- To zależy… po co przybyliście?- spytała półelfka ubrana w stonowany strój elegantki i czytając jakieś dokumenty.- Bo przybyliście z jakiegoś powodu?
- Potrzebuję noclegu na jedną noc. Czy możemy się zatrzymać tutaj? Czy będziemy przeszkadzać? - Kathil weszła do pokoju wprowadzając pozostałą dwójkę.
- Cóż… trochę was sporo, ale myślę że dwa pokoje mogę dla was wygospodarować, o ile nie przeszkadzają wam hałasy w nocy?- zapytała Mea z uśmiechem.
- Z tego co wiem… nikt z nas nie jest pruderyjny. - Kathil odpowiedziała uśmiechem. - Dziękuję, cioteczko.
- Ortusie, Leonoro, poczekacie na mnie? W korytarzu jest wygodna sofa. Zaraz do was wrócę, dobrze? - Kathil nie chciała załatwiać kwestii zlecenia Mei przy tej dwójce.
- Dobrze…- odparła diabliczka wyciągająca czerwonego na twarzy Ortusa z komnaty. Młodzian z pewnością rozpoznał Meę.
- Ciociu co się dzieje na mieście, że taka wrzawa? - spytała Kathil, gdy Leonora i Ortus opuścili pokój.
- Nie znam wszystkiego, ale ponoć testament zmarłego Kendricka Wysokiego narobił kłopotu najbardziej wpływowym członkom rodziny. Selkirkowie zaczynają knuć… i to nie tylko Miklos z Mirabetą.- wyjaśniła ciocia Mea cicho.- Młodsze rodzeństwo Miklosa nabrało wiatru. Zapowiadają się… ciekawe czasy.
- Hmm… - zamyśliła się Kathil - … a co konkretnie narobiło problemu? Wiadomo?
- Podział majątku. Miklos i Mirabeta zostali nieco pominięci, tak jak niemal wszyscy członkowie rodziny… Jest więc co podważać w sądach.- wyjaśniła ciocia.- Tak szłyszałam… na razie wszystko jest utajnione, łącznie z okolicznościami śmierci namiestnika.
- Ciekawe kogo wyszczególniono w testamencie. Nieszczęśnik będzie mieć ciężki los. Nie zazdroszczę “wybrańcowi”. - Kathil pokręciła głową. - Spróbuję się dowiedzieć czegoś więcej. A co ze zleceniem?
- Aż tak ci pilno do spłaty długu? Ufam więc, że sprawy męża już załatwiłaś?- spytała z ciepłym uśmiechem ciocia Mea i dodała z uśmiechem.- A i pewna kapitan straży pytała się o ciebie.
- Sprawy męża to dłuższa sprawa - zasępiła się bardka - To straszna ruina ten jego majątek. Ale poradzę sobie. Nie spieszno ale wolę mieć takie drobnostki z głowy by nie musieć się nimi martwić. - po czym ze zdziwieniem spytała - Favetta? Kiedy?
- Mimochodem, na pewnym przyjęciu przedwczoraj. -ciocia podrapała się po podbródku. - A co do spłaty długu, jutrzejszą noc miałabyś wolną?
- Wyślę posłańca i sprawdzę. Dam odpowiedź niedługo? Dobrze? A o coś konkretnie pytała? - dociekała bardka.
- O to gdzie się podziałaś. Wspominała, że nie widuje na ulicach Ordulinu twego powozu. Nic konkretnego…- stwierdziła Mea.- To sprytna kobieta, umie ukrywać swoje intencje.
- Nie wątpię. A co jej powiedziałaś? Wolę ujednolicić wersje. - Kathil uśmiechnęła się do kurtyzany.
- Prawdę… Powiedziałam, że wybrałaś się na romantyczny wypad w rodzinne strony twego męża.- odparła z uśmiechem Mea, sięgając po karafkę i dwa kielichy, ukryte w biurku.- Czasami prawda jest najlepszym wyborem. No… opowiadaj co widziałaś i co odkryłaś.
Wesalt zdała pełny raport z pobytu w Bragstone oraz przedstawiła po krótce swój plan.
- Zastanawiam się dodatkowo nad włączeniem w to Jaegere. W zamian za pomoc, zaoferowanie mu na przykład rocznego pobytu w Bragstone jako bazy do budowania ramienia. Przy okazji można by odbudować miasteczko i okoliczne tereny. W końcu musiałoby być reprezentacyjne.
- Nie jestem pewna czy akurat złodzieje są najlepszym materiałem na budowniczych, ale muszę przyznać… oferta hojna, nawet jak na skórę dzieloną na niedźwiedziu. Z drugiej strony, czyż Jaegere nie szuka właśnie takich aktywnych wspólniczek z inicjatywą. Samą propozycją możesz mu zaimponować. Na mnie robi duże wrażenie.- nalała trunku do kielichów dodając.- A co zrobisz z mężem?
- A co mam z nim zrobić? Zostawię dla siebie. - sięgnęła po jeden kielich i pociągnęła wina - Ortus miał ciekawą propozycję, by wysłać tam Condrada. Ale jeśli Jaegere zgodzi się pomóc, to ta opcja odpadnie. Będę musiała kursować między stolicą, a Bragstone zapewne. Mąż musi się zacząć szkolić. Póki co… - zawiesiła głos i dokończyła lekko pobłażliwie - ...chce szukać skarbów.
- Jak to miło być młodym i naiwnym.- zachichotała Mea i upiła nieco trunku.- Ale czemuż mam wrażenie że najchętniej szuka skarbów pod twoją spódnicą?
Kathil roześmiała się serdecznie.
- No cóż… zapewne dlatego, że te skarby są faktycznie bezcenne. - mrugnęła do Mei. - Muszę wysłać umyślnego do Jaegere. Czy będziesz miała zbędną suknię by pożyczyć mi na spotkanie z półelfim amantem?
- Tak. Oczywiście. Jaką tylko chcesz.. a co do pomysłu twego męża, to… Cieniści Złodzieje z Amm, działają z cienia właśnie… więc Jaegere raczej nie interesowałby się zarządzaniem Bragstone i jego okolicami, a raczej budowaniem własnych struktur niezależnie.- oceniła Mea.- Ze złodziei są marni zarządcy majątku.
- Dlatego ich pobyt byłby jedynie tymczasowy. Zarządzaniem musiałabym zająć się sama. Lub porozumieć się z Jaegere w sprawie połączenia obu kwestii pod jednym ….pantofelkiem. - stwierdziła Kathil skrobiąc wiadomość do Ashki z prośbą o podanie aktualnego miejsca pobytu Jaegere.
- Jesteś pewna, że zdołasz wciągnąć Condrada pod swój pantofelek? Może być odwrotnie.- mruknęła Mea.
- Nie, akurat tego nie jestem pewna. Dlatego chciałabym porozumieć się z Jaegere i zacząć budować sobie plan awaryjny. By mieć jakąś asekurację i nie pozostać na łasce i niełasce nestora.
- Dobrze…- mruknęła Mea zamyślona.- Co mam zaś zrobić z twoim mężem i tą rycerką, gdy ty będziesz negocjować?
I przywołała dzwoneczkiem swoją służkę, by ta wzięła wiadomość od Kathil i przekazała ją jednemu z łobuziaków podległych Ashce.
- Ortusowi mogłabyś podesłać tę czarnulkę, Anyę chyba.... Chyba się jej spodobał. A rycerce… blondynkę, która nie boi się wyzwań. Chociaż nie wiem czy akurat Leonora skorzysta. Na pewno kąpiel i kolacja byłaby mile widziana.
- Zgoda… choć nie Anyę. Twój młodzik jest… beznadziejny jeśli chodzi o podbijanie kobiecych serc. Wybiorę taką która go sama zdobędzie.- uśmiechnęła się Mea.- Nie należy przed nim stawiać wyzwań, którym nie podoła. Weź sobie różową komnatę na przygotowania. Też chcesz kąpiel i posiłek?
- Kąpiel poproszę, i coś lekkiego. - Kathil pochyliła się by cmoknąć Meę w czoło. - Może powinnam zostawić Ortusa tutaj na dłużej. Obawiam się tylko, że rozpuściłybyście go jak dziadowski bicz.
- Och… nie sądzę. No idź, idź.- uśmiechnęła się ciepło Mea.
 
corax jest offline  
Stary 29-12-2015, 23:07   #37
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

List zastał Kathil w połowie przygotowań. Ashka cieszyła się z jej powrotu i czekała na okazję do oblania spotkania w Ordulinie. Miasta opuścić nie mogła z powodu dziejących się wydarzeń i po prawdzie nie chciała… również z powodu dziejących się wydarzeń. Podała w liście miejsce pobytu Jaegere. Nieduża reprezentacyjna posiadłość miejska, którą Jaegere wynajmował od szlachciców mieszkających na prowincji.
Wykorzystując chwilę spokoju i samotności Kathil rozkoszowała się kąpielą i przygotowaniami z pomocą dziewczyn służących cioteczki Mei. Gdy otrzymała wiadomość właśnie wychodziła z wanny. Wiadomość półelfki umocniła jej dobry nastrój i wywołała uśmiech na twarzy.
Odesłała zatem wiadomość przyjaciółce, że chętnie się spotka jeszcze tego samego dnia jeśli tylko czas im obu pozwoli. I że jest spragniona jej towarzystwa.
Kolejną wiadomość wysłała do Jaegere prosząc go uprzejmie o spotkanie, jeśli to możliwe jeszcze tego wieczoru.
“Będę czekać na miejsce i czas. Mam nadzieję, do zobaczenia. Kathil”.
Póki co kontynuowała przygotowania by być gotową na wypadek gdyby Jaegere znalazł czas. Liczyła, że nieco się stęsknił, szczególnie, że ostatnie “negocjacje” przebiegały bardzo dobrze. No i zostawiła go samego świtem. Chociaż nie tylko jego. Nie miała w zwyczaju zostawać u kochanków. Wolała unikać niewygodnej ciszy albo dziwnych zachowań, które nieodzownie przychodzą gdy namiętność nocy zastępuje światło dnia.
Dokończyła ubieranie się w przepiękną suknię Cioteczki i upięła kunsztownie włosy, by stworzyć wrażenie chaosu.
Zostało jej jedynie czekać na wiadomość od półelfa. W między czasie postanowiła pomówić z Leonorą i może Ortusem.
Nie przyszło jej czekać długo, wkrótce zjawił się posłaniec z zaproszeniem do posiadłości, której adres zgadzał się z tym znanym Wesalt. Jaegere nie miał czasu przygotować innego miejsca spotkania więc zaprosił Kathil do swej posiadłości.
Zadowolona Kathil pozostawiła zatem wiadomości dla swych towarzyszy aby ci czuli się jak u siebie u Cioci Mei i ze ona sama spotka się z nimi następnego ranka.
Sama zaś w drodze do Jaegere postanowiła spotkać się z Ashką.
Musiała więc wyruszyć znacznie wcześniej, bo nie wiadomo ile jej zajmie spotkanie z ciekawską elfką. Problemem jednaka sama suknia, raczej nie nadająca się do miejsc w których Ashka zwykła bywać i spotykać się. Mogłaby ubrudzić lub ubłocić ów delikatny strój, a już z pewnością nie zdąży z powrotem do posiadłości Mei, by się znów przebrać. Ach te kobiece dylematy.
Rozwiązanie było jedno: zabrać Ashkę na przejażdżkę karocą. Mogły zrobić parę rund lub też zatrzymać powóz w mniejszej uliczce by nie zwracać uwagi na siebie. Wysłanie umyślnego z informacją miejsca spotkania i "porwania" połelfki nie było wszak problemem.

Wóz Kathil ruszył, posłaniec pognał na swych krótkich chłopięcych nóżkach zawiadomić szefową i kilkunastu minutach jazdy, woźnica dostrzegł Ashkę stojącą na rogu ulicy.
Gdy karoca się zatrzymała, Kathil otworzyła drzwiczki i zaprosiła przyjaciółkę:
-Witaj moja droga, zapraszam - powiedziała z uśmiechem.
Ashka wskoczyła do środka i spojrzała z ironicznym uśmieszkiem na Kathil.- Widzę, że w pełni gotowa do dyplomatycznych zadań.
Po czym spytała.- Jak było u wujów, nie spodziewałam się że wrócisz tak szybko.
- Wujowie okazali się nieco większymi orzeszkami do zgryzienia więc musiałam
zmienić plany. Plany obejmują dyplomację - wyjaśniła z uśmiechem. - A co się dzieje w mieście. Co za biedak został wybrańcem namiestnika?
- Och… ciocia Mea ci nie zdradziła?- zdziwiła się elfka i wzruszyła ramionami.- Skoro nawet ona nie wie, to Selkirkowie rzeczywiście zacisnęli zęby.
- A ty się nie dowiedziałaś? - zdziwiła się Kathil - no, no… to faktycznie musi być coś niezwykłego. Albo ktoś. Albo więcej niż jeden ktoś. Nowy ród u władzy? Interesujące. - mówiła z zaciekawieniem Wesalt. - A co jeszcze w mieście? Coś nowego na temat mojego zlecenia?
- Którego dokładnie… było ich parę o ile pamiętam. Trevail, Jaegere, Rediecowie. Stanowczo za mało mi płacisz.- przekomarzała się Ashka licząc na palcach.
- Za mało?! No wiesz co? Chyba rzeczywiście za długo mnie nie było. Rozwydrzyłaś się! - roześmiała się Kathil - Zacznij od Redieców.
- O młodszych dzieciach nie wiem nic. Ismena… pozostała w mieście i wynajmuje sobie w miarę ładne i tanie kurtyzany dla rozrywki, podczas gdy jej mąż załatwia sprawy w mieście. Ziemianie szykują własną frakcją, by spośród popieranych przez nich kupców wybrać następnego namiestnika. Averanowi bardzo zależy na wybraniu kogoś, kto będzie faworyzował Miklosa. Danirisa i jego ludzi nasz kochany Trevail wynajął do ochrony. Wyrzutki z Cormyru knują coś na boku, ale jak wiesz… bez cormyrskiego rodowodu i szlacheckich manier nie da się przeniknąć ich szeregu. Obecna sytuacja to szansa, z której każdy chce skorzystać, zwłaszcza jak ma niewiele do stracenia.- wyjaśniła z lisim uśmiechem Ashka.
- A Ty? Coś ugrywasz dla siebie? - bardka spojrzała uważnie na półelfkę - A co z Jaegere?
- On? On się dobrze bawi. Całe pielgrzymki kupców chodzą do niego. Składa im wiele mętnych obietnic bez pokrycia.- zaśmiała się Ashka. I zamyśliła się.- Choć możliwe, że nie wszystkie te obietnice są bez pokrycia. Ot, lubi udawać że ma wielki wpływ… choć teoretycznie nie ma żadnego. Ciężko rozgryźć tego półelfa. Ma zwinny język.
- Hmm, palce też ma niczego sobie - Kathil zniżyła ton do półszeptu - aż dziw, że nie próbowałaś znaleźć wspólnego języka. - zakończyła mrugnięciem. - Cóż zobaczymy co powie mi dzisiaj. - Condrad pojawiał się w mieście podczas mojej nieobecności? Nie wiesz?
- Hej… jestem tylko plebejuszką z ciemnych zaułków. Nie spotykam się z pozerami udającymi bogatych kupców. Te drzwi… są dla mnie zamknięte.- wzruszyła ramioonami elfka.- Condrad był, ale przejazdem. I nie wracał przez Ordulin.
- Hmmm …. no dobrze. Trochę się martwię tym olbrzymem. No cóż, wszystko się wyjaśni całkiem niedługo. Te kurtyzany dla Ismeny to jakiś specjalny typ? Czy ciągle zmienia? A co z mężem i jego kochankami?
- Ma stałą… ale gdzieś spoza miasta. - uśmiechnęła się ironicznie Ashka i schyliła, cicho dodając.- Ismena woli bardzo “męskie” kurtyzany, takie przycięte na pazia najlepiej. I każe im zakładać uprząż z drewnianym poprawiaczem nastroju. Co prawda musi być wtedy dość pijana, by to robić… ale cóż. Kto zrozumie bogaczy?
- Znasz nazwisko tej kurtyzany? - Kathil pokazała Ashce język na jej zaczepkę o ekscentrycznym zachowaniu bogaczy.
- Flawina… tak się przedstawia. Bardzo tajemnicza kobieta.- stwierdziła Ashka.- Mieszka poza miastem i ma dość wąskie grono klientów, za to bardzo bogate i dość wpływowe. Więc trochę dziwi w tym gronie Averan. Z drugiej strony… może ta Flawina jest powodem jego kłopotów finansowych?
- Dobrze, to już coś konkretnego. Dasz radę dowiedzieć się więcej na temat jej relacji z Averanem? Wypytam jeszcze o nią Meę. Flawina ma jakieś dzieci? - Kathil myślała naprędce.
- Nic na jej temat nie wiem. Nie widziałam jej nawet na oczy.- westchnęła Ashka.- To jedna z tych dam do towarzystwa, co używają tajemnicy jako wabika na klientów.
- No dobrze, spróbuję się dowiedzieć przez ciocię Meę. Wyślę Ci umyślnego jeśli będę potrzebować pomocy w tym temacie. - bardka uśmiechnęła się ciepło do przyjaciółki. - Może za parę dni umówimy się na dłuższe pogaduszki?
- I dla odmiany ja przesłucham ciebie. Już sobie przygotuję na tą okazję jakąś jedwabną linę.- zażartowała Ashka zastanawiając się głośno.- Może… czerwonej barwy?
- Och, moja droga… musisz się ustawić w kolejce… wiesz jestem teraz mężatką - stwierdziła Kathil z miną matrony. - Możliwe, że będę mieć dla Ciebie godne wyzwanie. Poznałam jedną taka gnomkę… - mruknęła.
- Gnomy są małe… i przeważnie stare.- odparła Ashka przypominając o swoich gustach.
- Ta nie wygląda na starą. Mam cały koncert życzeń: od Ciebie, od Yorrdacha, od Ortusa. Czy ja wyglądam na złotą rybkę? - Wesalt wymierzyła Ashce lekkiego kuksańca. - Dość, wysiadaj. Jadę załatwiać interesy, inaczej nigdy się nie uwolnię od Ciebie. - dodała ze śmiechem.
- Ale wyglądają dojrzale… przynajmniej większość z nich.- wystawiła język wysiadając.- Powodzenia z tym Jaegere i jego paluszkami.
- Nie dziękuję, pa! - posłała półelfce buziaka i ruszyła ku posiadłości Jaegere.
 
corax jest offline  
Stary 29-12-2015, 23:27   #38
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Przed posiadłością już czekał na nią sługa, z dość paskudną gębą niczym nie wyróżniającego się ochroniarza, którego można było zatrudnić w byle tawernie. Ale strój miał porządny, włosy umyte, był czysty i nie śmierdział piwem. Czyli w miarę porządny najemnik.
Sama posiadłość też… była niczego sobie, ale… była niczym się nie wyróżniająca spomiędzy innych kupiecko-szlacheckich posiadłości zbudowanych wzdłuż tej stolicy. Jaegere wydawał się lubować w takim unikaniu zaznaczania swojej tożsamości.
Kathil wysiadła z karocy i kazała woźnicy zaczekać. Uprzedziła go, że wizyta może jednak potrwać. Dała się poprowadzić ochroniarzowi dyskretnie rozglądając się po posiadłości. Nie liczyła jednak na znalezienie jakichś znaków szczególnych.
Dojrzała jedynie standardowe zabezpieczenia budynku i paru podejrzanych typków obserwujących posiadłość Jaegere, udając przy tym bez entuzjazmu, że zajmują się czymś innym. Nawet nie starali się zbytnio zamaskować swej roli szpiegów… ot, rutyna i monotonia zadania ich pokonała. A półelf pewnie śmiał w duchu z nich i ich panów.
Jaegere wystrojony w haftowaną białą koszulę, czarne spodnie ze złotym szamerunkiem oraz czarną kamizelę i kubrak również w złote hafty prezentował się dostojnie. Widać było, że cenił gościa z którym przyszło się mu spotkać.
- Ach droga baronesso, nie spodziewałem się ciebie tak szybko. Chyba wybaczysz mi, że za poczęstunek posłużą jedynie wino i pierniki? Jestem już po kolacji, a nawet gdybym zagonił kucharza do kuchni to i tak miałby zbyt mało czasu, by zadowolić nasze podniebienia.- rzekł na wstępie, kłaniając się nisko i szarmancko całując wierzch dłoni Wesalt.
Kathil zgodnie ze zwyczajem dygnęła nisko na powitanie.
- Mój drogi Jaegere, poczęstunek w zupełności wystarczy. Nie wybaczyłabym sobie,
gdybyś przeze mnie musiał zmuszać biednego kucharza do pracy o tej porze a i sam byś miał się kłopotać. - wsunęła dłoń na przedramię półelfa i spojrzała na niego z lekkim uśmiechem. - Cieszę się jednak, że znalazłeś dla mnie chwilę w swym napiętym kalendarzu. Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałam Ci żadnych planów - zrobiła smutną minkę.
- Och… nic ważnego. Wierz mi. Więc… jak się udała wycieczka? A może podróż poślubna?- zapytał półelf prowadząc Kathil do małego, ale urządzonego ze smakiem, choć bez odrobiny oryginalności, salonu. Gdzie przed wygodną kanapą, piętrzyły się na talerzu stojącym na małym stoliku pierniki, a obok nich wino w karafce.
- Cóż… to wszystko potoczyło się dość nagle - wyraz twarzy bardki wyrażał zakłopotanie - A zaś sama podróż była raczej przyczynkiem do mojej dzisiejszej wizyty. - spojrzała uważnie na półelfa - Chyba, że wolisz byśmy porozmawiali najpierw o czymś przyjemniejszym? - połaskotała jego ciekawość.
- Jesteś moim gościem, więc to chyba ty powinnaś decydować, prawda?- mruknął Jaegere wprost do ucha Kathil, muskając je jednocześnie czubkiem języka.- Więc na co masz ochotę, moja droga?
Wesalt traciła palcem czubek nosa Jaegere, by następnie tym samym palcem przesunąć po jego ustach:
- Ty zaś poddasz się całkowicie mojej woli czy tak? - zaśmiała się cicho i wsunęła dłonie we włosy mężczyzny - Mam dla Ciebie propozycję. Możemy tu rozmawiać? - wyszeptała z ustami przy jego ustach.
- Możemy… możemy też i w łóżku na górze… bardzo wygodnym.- palce półelfa pochwyciły pośladki Kathil stanowczo je ugniatając, a usta przylgnęły do jej warg w pocałunku.
Bardka oparła się o Jaegere, wtulając się miękko. Palcami przeczesywała jego włosy, druga dłoń delikatnie pieściła i drażniła wrażliwe ucho mężczyzny. Oderwała się od jego ust, gdy zabrakło jej oddechu.
- To Ty jesteś maestro dzisiejszego spotkania - pogładziła ramiona półelfa i przysunęła nieco bliżej by ciaśniej wtulić się w jego ciało. Zabawny geścik, lekko zaprzeczający jej słowom. Wiedziała, że Jaegere lubi takie gierki i niedopowiedzenia. - Ja pragnę jedynie okazać mą … wdzięczność za Twój czas. - uśmiechnęła się leciutko i przesunęła palcem po lekko nabrzmiałych już ustach mężczyzny.
Jego wargi ujęły jej palec pieszczotliwie, delikatnie masował opuszek jej palca językiem, by w końcu rzec. - Chyba nie sądzisz, że mógłbym się oprzeć twojej pokusie prawda?
Gwałtownie chwycił ją w ramiona i uniósł w górę niczym małą bezbronną dziewuszkę. Nie był słabowitym mieszczaninem na jakiego pozował.- Więc może od razu przenieśmy się do sypialni?
- Jak mogłabym odmówić po takim komplemencie? - wymruczała i obsypała jego szyję i
płatek ucha pocałunkami. Czuła się bezbronna; dawno nikt jej nie nosił w ramionach. Ale półelfowi chyba zależało na takim efekcie, nie chciała mu psuć zabawy. - Ale, ale …. czy to znaczy, że się stęskniłeś? - delikatnie pogładziła jego policzek z psotną minką.
- To chyba retoryczne pytanie? Większość kupców ma tak ograniczoną… wyobraźnię i pospolite ambicje. Rozmowy z nimi, były stratą czasu.- westchnął Jaegere przeciągle i cmoknął czubek nosa dziewczyny wnosząc ją po schodach na górę.- A ty? Tęskniłaś za mną i wspólnymi negocjacjami?
- Tęskniłam - nie zaprzestawała drażniących pieszczot i ustami drażniła płatek ucha Jaegere - i to tak bardzo, że jesteś pierwszą osobą, którą odwiedzam po powrocie. - dodała z uśmiechem słyszalnym w głosie. - Teraz liczę, że uda się nam… - zawiesiła głos i dmuchnęła ciepłym powietrzem na ucho i szyję półelfa - … wynegocjować nawet … “ciaśniejszą” współpracę. - znów zabawiła się dwuznacznością.
- Intrygujące…- mruknął wyraźnie zainteresowany półelf. Po czym spytał.- A nie masz przypadkiem jakichś niespodzianek przygotowanych dla mnie, jak ostatnio? Bo też nie chcę ci wchodzić w drogę w twoich zamiarach.
Dotarli już do drzwi jego sypialni, lekkim kopnięciem półelf je otworzył. Łóżko jak i sam gabinet były dość małe i samo pomieszczenie dość ascetyczne. Niemniej samo łoże wydawało się dość wygodne, mimo że skłaniało do tulenia się podczas snu.
- Cieszę się, że Ci sprawiłam przyjemność ostatnio. Zasłoń okna. Będę potrzebować świecy. - Kathil pocałowała mężczyznę kusząco.
Półelf delikatnie położył Kathil na łożu, po czym ruszył zasłonić okna. Przy okazji spytał.- Jak tam twa podróż poślubna, tuszę że udana mimo krótkiego trwania?
- Podróż sama w sobie dość spokojna. Przykro mi, że musiałeś wykorzystywać swoje zasoby, by się dowiedzieć o zamążpójściu. - Kathil ułożyła się wygodnie na łożu. Bawiła się pasmami włosów obserwując Jaegere palącym spojrzeniem. - Uznawałam dotąd, że nasze kontakty powinny pozostać tak prywatnymi jak to możliwe. Mąż uroczy lecz dużo bardziej urocza jest kwestia z nim związana. - powolnymi gestami dłoni muskała swą szyję w oczekiwaniu na świecę.
Półelf jednakże zamiast ruszyć od razu po świecę, usiadł przy niej na łóżku i jedną dłonią pieszcząc jej kostkę, nachylił się by pocałunkami pieścić jej szyję niespiesznie.- Nie czuję się urażony. Rozumiem potrzebę dyskrecji… a co to za kwestia?
- Majątek należny memu mężowi, - Kathil poddawała się pieszczotom z
przymkniętymi oczyma, odchylając głowę by ułatwić Jaegere dostęp do wrażliwych punktów na jej ciele. - czyli w tej chwili również i mnie - otworzyła leniwie oczy i spojrzała na kochanka. - Rozpieszczasz mnie - mruknęła ciszej z przyjemności.
- Jedynym malutkim problemem są wujowie mego ukochanego męża, którzy rujnują okolicę i majątek próbując przejąć go dla siebie. W okolicy panuje impas. I tu dochodzimy do punktu negocjacji. - uniosła się na ręce, zagryzła wargę i spojrzała na Jaegere. - Pomyślałam, że byłbyś zainteresowany… - niewinna minka kontrastowała z pomrukami zadowolenia - … udzieleniem mi pomocy w rozwiązaniu tego problemu. Najlepiej permanentnym rozwiązaniu. W zamian za to, udostępniłabym Tobie i Twoim zwierzchnikom majątek, w celu założenia tamże przyczółku dla waszego … interesu. Czas udostępnienia oczywiście do uzgodnienia, powiedzmy, rok. Majątek jest położony co prawda około czterech dni podróży od stolicy lecz nie jest to dystans znaczący. W obecnej sytuacji uważam to raczej za zaletę: w miarę blisko, prowincja, którą mało kto się interesuje... W chwili gdy odzyskam majątek będę chciała wprowadzić pewne zmiany, które można również wykorzystać jako przykrywkę. Co Ty na to? - ucałowała wnętrze dłoni Jaegere i possała jego kciuk wpatrując się w twarz kochanka.
- Cóż…- Półelf położył się na boku obok Kathil, jego usta wędrowały po jej szyi, dekolcie i odsłoniętych ramionach. Muskał czubkiem języka skórę Wesalt.-... to intrygujące, ale nie mogę tak po prostu zarządzać majątkiem należącym do ciebie i twego męża. To za bardzo by zwracało uwagę… Niemniej miejsce na bazę rzeczywiście idealne, ale na bazę ukrytą w cieniu kogoś innego.
Na moment oderwał wargi od Kathil i spojrzał jej w oczy. - Co zaś do permanentnego rozwiązania problemu to… - palce półelfa powoli rozwiązywały wiązanie wierzchniej szaty Kathil znajdujące się na boku.-... hmmm… to możliwe. Wymaga jednak czasu na sprowadzenie specjalistów i przygotowanie dla nich informacji na temat zadania. Ile czasu mamy?
- Masz kogoś konkretnego na myśli? - spytała bardka wtulając się ciasno w ciało kochanka i ocierając się lekko o niego - Co do zarządzania, myślałam o nieco innym rozwiązaniu: zarządzałabym majątkiem sama. Zaś Ty lub inni wysłannicy moglibyście używać tego jako zasłony dla wdrażania się w okoliczny koloryt i budowania kontaktów. Ty jako zarządca na świeczniku … nie, to nie ma sensu… nie powinieneś się w ogóle kojarzyć z tym majątkiem.
- spojrzała kochankowi w twarz. Wygięła się w lekki łuk i wsunęła dłoń ponownie we włosy Jaegere. Zaplotła w nich palce i lekko pociągnęła, pragnąc pocałunku. Z westchnieniem oderwała się od półelfa, nie zwolniła jednak delikatnego uścisku:
- Planuję zaprosić wujów do swojej posiadłości za parę dni. - wymruczała czując leciutkie wypieki na policzkach - Na pewno wkrótce dotrze do nich wiadomość o ślubie. Zrobiłam wywiad, mogę podać Ci informacje, które udało mi się zebrać. Może być potrzeba dodatkowego zbadania sprawy, bo wujowie na pewno mają doświadczenie z rozwiązaniami tego typu.
- Cóż… dopiero muszę posłać wiadomość do Amm, by moi szefowie wysłali to odpowiedniego specjalistę, więc pośpiechu nie ma… natomiast chętnie poznam obu wujów.- uśmiechnął się półelf całując czubek nosa Kathil.- Planujesz coś w związku z nimi?
- Planuję - uśmiechnęła się Wesalt - więc będziesz się musiał zachowywać przyzwoicie - uśmiechnęła się znowu… tym razem kusząco.
- A na jaką nagrodę.. będę mógł liczyć jeśli będę grzeczny?- jego dłoń przesunęła się po jej sukni docierając do lewej piersi i ugniatając ją powoli acz stanowczo.- Wyglądasz ślicznie w tej sukni.
Kathil westchnęła cichutko czując dłoń Jaegere zaciskającą się na jej piersi. Przymknęła oczy:
- Mmmm… pamiętasz co powiedziałam w Żółtej Ciżemce? - zaśmiała się lekko - Obiecałam, że jeśli będziesz bardzo, bardzo grzeczny to użyję parawanu i wbudowanych w niego...detali. Czy to wystarczająco - zsunęła dłoń na pośladek półelfa i zacisnęła na nim dłoń. Poruszyła sugestywnie biodrami, ocierając się o podbrzusze kochanka - kusząca oferta?
- Przyznaję że tak… ale bądź miłościwa i nie prowokuj mnie w swej posiadłości.- zaśmiał się cicho Jaegere, nadal drapieżnie ugniatając jej pierś.- A choć… jesteś śliczna w tej sukni, to zjawiskowa jesteś, gdy żaden strój nie ogranicza twej urody.
- Postaram się - Kathil zadrżała pod dotykiem Jaegere - choć będziesz musiał wykazać się silną wolą. - Gdzie świeca? - wymruczała.
- No tak świeca… wiedziałem, że o czymś zapomniałem.- zaśmiał się półelf wstał i ruszył do świecznika na biurku.- Ale musisz przyznać, umiesz rozpraszać myśli… i skupiać uwagę na sobie.
- Nie zauważyłam - uśmiechnięta Kathil ześlizgnęła się z łóżka i podreptała za półelfem po drodze zrzucając pantofelki. Stanęła za nim, wspinając się na palce i oplatając go w pasie ramionami. - Daj… poradzę sobie. Usiądź na łóżku. - dłonie tańczyły po ciele kochanka, palce powoli rozpięły zapięcie kamizeli.
- Kiedyś będę musiał się odwdzięczyć podobnym spektaklem moja droga.- mruknął półelf zsuwając z siebie kamizelę i kubrak. A następnie potulnie usiadł na łożu, przyglądając się działaniom Wesalt.
- Och liczę na to - posłała mu psotne spojrzenie i odwróciła plecami by zająć się zapaleniem świecy.
Wciąż stojąc tyłem, w ciszy, bez słów, zaczęła rozsznurowywać doszywane, ozdobne rękawy sukni. Zamknęła oczy, by lepiej wyobrazić sobie mowę jej ciała. Delikatnymi ruchami rozsznurowała i zsunęła jeden a potem drugi rękaw. Następnie najpierw poluzowała a potem szarpnięciem rozwiązała wiązanie wierzchniej części sukni. Wygięła się lekko by uwidocznić kształt swych bioder i pośladków gdy pozbywała się warstwy materiału, pozostając w cienkiej sukni ukrytej pod spodem.
Nie odwracała się, budując napięcie, bawiąc się myślą, że szykuje się do spoczynku, zaś kochanek obserwuje ją z ukrycia. Przesunęła się pod światło by oświetlić zarys ciała wciąż ukrytego przed wzrokiem Jaegere. Pochyliła się jakby chcąc ściągnąć pończoszkę. Podciągnęła kraniec sukni ukazując smukłą nogę, ale zmieniła zdanie. Zamiast tego opuściła najpierw jedno a potem drugie ramiączko sukni i pozwoliła materiałowi opaść swobodnie na podłogę. Uniosła ramiona i rozpuściła włosy. Sięgnęła po świecę i ułożyła ją między piersiami. Dopiero wtedy powoli odwróciła się by spojrzeć na półelfa.
Ruszyła powolutku ku półelfowi, odziana jedynie w pończoszki, kusząco kołysząc biodrami. Zatrzymała się parę kroków przed nim i pozwalając światłu świecy pełgać po swym ciele, zaśpiewała wpatrując się wprost w oczy kochanka. Spojrzeniem obiecując, kusząc, a słowami i tonem głosu próbując przenieść go w świat dostępny tylko dla wybrańców. Jej wybrańców.
Był jak zahipnotyzowany. Jego spojrzenie wędrowało po jej nagim ciele, zaciskał palce na pościeli zapewne po to by nie zerwać się z łóżka i nie posiąść jej na najbliższej odpowiedniej ku temu powierzchni… a gdy Kathil spojrzała niżej, ujrzała to czego oczekiwała. Wyraźną i sporą wypukłość próbującą rozerwać jego spodnie. Był… jej w tej chwili.
Kathil zakończyła niespodziankę kiwając na Jaegere paluszkiem i cichutko rozkazując:
- Uklęknij… - zdmuchnęła świecę.
Jaegere to pospiesznie uczynił, nie odrywając głodnego spojrzenia od ciała dziewczyny. Jego oddech był przyspieszony, a jego oczy błyszczały żądzą.
Bardka podeszła bliżej półelfa przesuwając lubieżnie dłońmi po swym ciele, drażniąc wygłodniałego kochanka swymi ruchami i swym zapachem. Ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała delikatnie nieco się nad nim pochylając a potem nakierowała jego usta ku szczytowi prawej piersi. Gestem tym przyzwalając mężczyźnie na dotyk.
Chwycił drapieżnie ową pierś swą dłonią zaciskając na niej palce. A potem zaczął smakować jej skórę muśnięciami język, wodził lubieżnie powoli i z rozmysłem. To był niestety… bardzo przyjemny dotyk. Doznanie to rozpraszało nieco myśli i kierowało je ku niższym obszarom ciała. I jego i jej. Jaegere był doświadczonym kochankiem, potrafiącym w przyjemny sposób skubać zębami skórę jej piersi i jej szczyt.
Kathil próbowała dyktować sposób i natężenie pieszczoty lekkimi pociągnięciami za włosy. Dyktando jednak szybko zamieniło się w pieszczotę wrażliwych uszu Jaegere:
- Potraktuj to… - wydyszała - … jako przygotowanie … - wciągnęła mocno powietrze,
co uwidoczniło mocniej linię żeber - … na przyjęcie u mnie.
Odsunęła się raptownie od półelfa i wróciła do biurka, kręcąc wdzięcznie biodrami. Wskoczyła na mebel z wyzywającą minką i najpierw powoli zsunęła jedną pończoszkę, a potem drugą. Rzuciła delikatną część garderoby w stronę kochanka z lekkim śmiechem. - Nadajmy nieco wspomnień twemu miejscu pracy. - uśmiechnęła się kokieteryjnie przekrzywiając głowę.
Półelf wstał, energicznym ruchem podwinął i ściągnął koszulę odrzucając ją na bok. Jego gibkie, umięśnione ciało błysnęło potem, ruszył w jej kierunku. I znów klęknął chwytając ją za uda i rozchylając je władczo.- Dodajmy…
Jego język nieśpiesznie przesunął się po jej intymnym zakątku, smakując jej drżące ciało. Delikatnie powolnie i prowokująco. Gdy tak muskał językiem, nogi Kathil wylądowały na jego ramionach.
- Pozwolisz, że spytam, czy i te obszary… lubią być podbijane? - nadal muskając językiem podbrzusze kochanki, palcem przesunął pomiędzy jej pośladkami, zatrzymując się przy punkcie przeznaczonym na szczególnie wyuzdane figle.
Wesalt zadrżała lekko i otworzyła na wpół przymknięte z przyjemności oczy.
- Tylko przez wybrańców. - wyszeptała; zagryzła dolną wargę i nieco bardziej
otworzyła się dla Jaegere. Opadła na łokcie i wygięła wijące się niecierpliwie ciało.
- Więc… poczekamy, aż zostanę wybrany.- mruknął półelf i powoli zagłębił język w intymny sekret Kathil. Za delikatnymi wrotami czekał już na niego żar. A on pieścił raz szybciej, raz mocniej wijąc owym ciepłym językiem i… prowokująco muskając palcem między jej pośladkami, sprawiając przy tym że oparte o jego ramiona nogi Kathil drżały.
Kathil opadła na plecy, jedna dłoń wylądowała bez udziału jej świadomości na głowie Jaegere, to gładząc, to bawią się, to kurczowo zaciskając w jego włosach. Drugą dłonią po omacku szukała czegoś, czegokolwiek by zacisnąć palce gdy kochanek prowadził ją dalej i dalej na spirali rozkoszy. Czuła jego wyrafinowane pieszczoty i słyszała przyspieszone oddechy mieszające się z jękami. Gdy doprowadził ją na szczyt, wykrzyczała jego imię bezwstydnie pełnym głosem.
- To był rozkoszny… początek. Acz.. kim mam być dla ciebie, gdy zjawię się w twej posiadłości?- zapytał Jaegere zsuwając na boki jej nogi z ramion i wstając. Delektując się widokiem jej nagiego ciała odprężającego się po niedawnym gwałtownym szczycie, półelf niespiesznie wyswobadzał swój oręż ze spodni.- Były kochanek, może? Bliski przyjaciel z którym dzielisz nostalgię do dawnych lat? To byłby dobry wybór… przy twym mężu?
Wesalt wciąż leżąc na biurku i obserwując pożądliwie Jaegere, oparła wypielęgnowaną stopę o jego tors. Dłońmi przesuwała po swym płaskim brzuchu i zataczała kręgi wokół piersi.
- Mąż wyjedzie na czas wizyty. Kwestie bezpieczeństwa. Bliski przyjaciel… brzmi
nieźle. Choć ...póki co, bliski to eufemizm. - dodała, wsuwając czubek palca wskazującego między wargi.
- Zaprawdę… wystawiasz mnie na ciężką próbę.- uśmiechnął się półelf uwalniając dolne partie ciała od tkanin. Delikatnie odsunął na bok nogę dziewczyny i oparł dłonie na jej udach szykując się do podboju jej ciała. Drżał… z trudem nad sobą panując.- Jestem otwarty na propozycje w sprawie… naszych “oficjalnych”relacji moja droga.
- Do bliskiego przyjaciela dzieli Cię tak niewiele - mruknęła prowokacyjnie i dwuznacznie i sięgnęła by podrażnić dłonią jego męskość.
- Cóż…-westchnął głośno czując jej palce na swym orężu, twardym i gotowym do podboju jej ciała, co czuła pod opuszkami palców.-... trudno nie poddać się pokusie zostania nim, nieprawdaż?
Bardka naprowadziła oręż Jaegere tak by poczuł gorąco jej kobiecości:
- Więc na cóż czekasz? - rzuciła mu wyzwanie z dumną minką mimo, że leżała na biurku naga, drżąca i przepełniona pożądaniem, przypilona niczym motyl.
Nie musiała długo czekać. Zacisnął dłonie na jej udach i nadział ją dociskając swe ciało do jej. Dreszcz przeszył Kathil trzymaną drapieżnie jego dłoni, a potem kolejne...gdy biodra półelfa zaczęła poruszać się energicznie raz po raz poruszając także jej ciałem i wprawiając piersi Kathil w falowanie. Sprowokowany Jaegere stał się dziką bestią, w najprzyjemniejszym znaczeniu tego słowa.
Wesalt poruszała się w jednym rytmie z półelfim kochankiem, ciesząc się odczuwaną i dawaną rozkoszą. Lubiła to poczucie władzy, jakie pojawiało się, gdy jej kochankowie byli odarci z masek, gdy pokazywali swe prawdziwe, miłosne oblicze. Odkrycie nienasyconej bestii w Jaegere sprawiło jej dużą przyjemność. Otoczyła biodra kochanka udami przyciskając go..siebie..ich..mocniej i wygięła się mocno, naciskając biodrami na jego biodra.
- Wygodne… biurko… - wyjęczała pomiędzy jednym sztychem a kolejnym - myślałeś o takim dla niego zastosowaniu wcześniej?
- Było… testowane…- jęknął cicho półelf nie przerywając podboju jej ciała. Intensywnego i gwałtownego. Zbierała w nim żądza i w niej też… drżenie ciała połączone było z kolejną pieszczotą. Uwolniwszy dłonie zacisnął je na piersiach kochanki, mocno i gwałtownie je miętosząc. Był trochę mało delikatny, ale tym dotykiem pokazywał kochance swe odczucia w tej chwili… podobnie jak swą obecnością. Był dobrym kochankiem, nawet wtedy gdy tracił nad sobą kontrolę, choć daleko mu było do dzikości Condrada. Mimo to, Kathil nie miała powodów do narzekań i głowy do tego.
- Jaegere - jęknęła Kathil czując narastającą ekstazę - za..czekaj… - bardka powstrzymała kochanka łapiąc raptownie i urywanie powietrze. Nie kontrolowała drżenia ciała, protestującego przeciwko przerwanej rozkoszy. - Nie… nie ruszaj się. - Kathil chciała przedłużyć i zintensyfikować przyjemność ich obojga. Delikatnie pogładziła ramię półelfa. Gdy wyczuła, że w obojgu napięcie nieco opadło odsunęła się uwalniając kochanka powoli. Zeszła z biurka i obróciła się tyłem do Jaegere. Ocierając się pośladkami o jego męskość oparła się o biurko i wypięła zachęcająco pupcię.
- W wybrane miejsce… czy niżej?- zapytał półelf, obejmując dłońmi pośladki i drżąc z niecierpliwości masował jej pośladki oczekując decyzji.
- Dzisiaj jesteś wybrańcem - mruknęła Kathil oglądając się przez ramię na kochanka - ale… bądź delikatny.
Był… zacisnął dłonie, odetchnął głęboko i sięgnął tam, gdzie zwykle męskość kochanków nie miała okazji sięgnąć. Na szczęście pobyt w ciepłym zakątku Wesalt nadał owej włóczni odpowiedni poślizg. A ona… czuła go wyraźniej i mocno. Intruza, który poruszał wszystkie czułe na rozkosz nici nerwów w jej ciele, powoli wzbudzając jej ciało do lekkiego wahadłowego ruchu. Dłonie półelfa zacisnęły się delikatnie, acz stanowczo. Był gotów powoli zwiększać tempo figli.
Bardka oddychała głęboko rozluźniając się powoli i zaczynając odczuwać nowe, nieco odmienne fale rozkoszy. Sięgnęła dłonią ku swej kobiecości i z jękiem zaczęła pieścić zakątek: - Mocniej - mruknęła prosząco, gdy poczuła mocniejsze iskierki rozkoszy.
Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, sam miał na to ochotę. Dał lekkiego klapsa w pupę kochanki i od razu ruszył do gwałtowniejszych szturmów, które niemal ugięły nogi Kathil. Drżała pod doznaniami zadawanym sobie poprzez muśnięcia palców, jak i tymi odczuwanymi od strony pupy. To narastało gwałtownie, szybko i intensywnie. Ciało Kathil drżało, piersi falowały od oddechu i sztychów. Była blisko… i dobrze. Wiedziała, że następnym razem powinna wybrać bardziej stabilną pozycję. Bo teraz teraz… dotarła z głośnym okrzykiem ledwo trzymając się na nogach. Podobnie jak jej kochanek.
Opadła na biurko oddychając szybko, ledwie świadoma otoczenia i mokra od potu. Na sobie czuła podobnie zdyszanego Jaegere, który wciąż ją wypełniał . Przyjemny ciężar w tej chwili.
- Wyjątkowo .... udane… negocjacje - stęknęła, gdy przez jej ciało przebiegł dreszcz-echo niedawno przeżytej ekstazy.
- Chyba nigdzie ci się nie spieszy tej nocy? A może jednak?- czule odgarnął włosy znad jej ucha i cmoknął je. - Jakie masz jeszcze plany?
Kathil skrzywiła się w duchu na to pytanie. Jednak postanowiła obrócić sytuację na swą korzyść i wybadać nieco Jaegere. Pokręciła się leciutko by wyzwolić się spod kochanka. Obróciła się by wtulić się w stojącego mężczyznę z zadowolonym westchnieniem i uśmiechem na twarzy.
- To zależy co masz na myśli… - przesunęła dłonią po twarzy półelfa w pieszczotliwym geście i zrobiła nieco zadziwioną minkę jakby coś sobie uzmysłowiła - … nawet nie wiem jak Cię tytułować, mój bliski przyjacielu. - sondowała delikatnie - Powiesz mi jaką rolę w swej organizacji pełnisz? - mruczała zasypując szyję i tors Jaegere pocałunkami i ukąszeniami.
- Na myśli mam resztę nocy. W tym domostwie jest jeszcze sporo mebli zasługujących na miłe wspomnienia.- mruknął Jaegere uśmiechając się i delikatnie uderzył dłonią pośladek Kathil.- A noc zapowiada się pikantna.
Wzruszył ramionami.- A co do tytułów… nie jestem żołnierzem, żeby mieć stopnie. Tylko wysłannikiem. Jaegere z pewnością....wystarczy.- przytulił do siebie Wesalt, ugniatając jej pośladki i sprawiając że ocierała się swym ciałem o jego. Tęsknił za nią z pewnością.
Wesalt poddała się Jaegere, słuchając odpowiedzi. Cóż, nie zdradził więcej niż już wiedziała. Osunęła się powoli po jego ciele na kolana, przesuwając dłońmi po brzuchu półelfa. Uniosła lekko głowę by z tej pozycji spoglądać mu w twarz:
- Ciekawa propozycja. - uśmiechnęła się kusząco - A skoro o propozycjach mowa, to
jak idzie mym konkurentom? Mam nadzieję, że nadal utrzymuję się w… - dmuchnęła na podbrzusze Jaegere i złożyła delikatny pocałunek ...tuż pod pępkiem - … czołówce.
- Na razie jest tylko dwójka konkurentów… obiecujących kandydatów, ale nie okazują aż takiej inicjatywy jak ty.- uśmiechnął się Jaegere, głaszcząc po włosach całującą go po ciele Wesalt.- I są bardziej ostrożni w kontaktach. Możliwe, że będą użyteczni… w inny sposób później.
Bardka zaczęła delikatną i drażniącą pieszczotę podbrzusza i męskości półelfa:
- Co do tej pory zaraportowałeś zwierzchnikom na temat sytuacji w stolicy i potencjalnych opcji do założenia tutaj ramienia organizacji?
- Opcji? Nie żartuj…- zaśmiał się cicho półelf i westchnął pod muśnięciem jej języka.- Obecny chaos jest nam nie na rękę. Cieniści złodzieje jeszcze nie zapuścili korzeni w Sembii. Cała ta sytuacja ze zgonem Kendricka, postawi straż i wszystkie organizacje w stan czujności. Nie wiesz, że młode roślinki lubią ciszę i spokój? A nad Sembią zbierają się burzowe chmury.
- Czemu nie odwrócić tego na korzyść? - Kathil nasiliła pieszczoty ust i dłoni, płonącym spojrzeniem przyglądając się co raz bardziej pobudzonemu kochankowi.
- Bo wymagałoby to olbrzymich środków i większej aktywności, a nawet wyjścia z cienia. Nazwa jednak zobowiązuje nieprawdaż?- odparł półelf czując aktywność kochanki w dolnych partiach swego ciała tak jak ona czuła swymi wargami jego prężność bojową.- Poza tym… Złodzieje Cienia są teraz mocno zaangażowani w intrygi w samej Athkatli - stolicy Amm, nie wspominając o armii potworów okupujących część tego państwa. Nie jest nam a rękę otwieranie kolejnego frontu tu w Sembii… Nie jesteśmy przygotowani na jego podbój. Gorzej jeśli ktoś… inny… jest…- jęknął cicho spoglądając z góry na pracowitą kochankę rozpalonym spojrzeniem.
To nie były wiadomości, na które do końca liczyła. Jednak Kathil uznała, że lepsza jest świadomość wahań Złodziei niż jej brak. Wciąż pieszcząc Jaegere postanowiła skontaktować się z Miklosem. Krantz wspominał przecież na balu coś o spotkaniu czy kolacji. Aż dziw, że do tej pory nie było kontaktu. Możliwe jednak, że wiadomość oczekiwała na nią w posiadłości. Tak rozmyślając prowadziła kochanka ku ekstazie, pomrukując z zadowolenia na jego reakcje na jej dotyk.
- Skąd będziemy się znać? Opowiesz mi co nieco o sobie, bym wiedziała coś więcej o swym bliskim przyjacielu niż to …- Kathil odsunęła się na chwilkę - ...że lubi mój dotyk? - dokończyła z cichym śmiechem.
- Zgoda… ale w takim razie… czyż ty nie powinnaś mi powiedzieć też coś więcej o sobie. Poza tym co usłyszałem od mych informatorów.- dyszał głośno będąc blisko ekstazy, ale ta przerwa pozwoliła mu jasno myśleć. Takiej samokontroli wymaga się tylko od jednego typu osoby… prostytutki. Już więc wiedziała, że Jaegere był w przeszłości profesjonalnym utrzymankiem.
- Dobrze… to brzmi fair. A czego się dowiedziałeś? - spytała niewinnie i na powrót rozpoczęła pieszczotę ustami i językiem, przedłużając każdy ruch, by wprawić go w niespokojne drżenie. Chciała sprawdzić jak bardzo może przeciągnąć przysłowiową strunę.
- Że jesteś… wychowanicą znanej w Ordulin Mei, wła… ści.. cieli… sieci.. zam..tuzów… że wyszłaś… za mąż, owdow… mąż zginął szyb… ko, że…- radził sobie z trudem, dumnie stercząc przed Kathil, jednak jej usteczka czyniły to sterczenie trudnym.. jak i skupienie.- … że lawirujesz… między… Mikloseeeeeem, a Mirrabetą i… wykonuje… eeeesz, różne… zadania.. i masz.. już maaałą… siatkę…- krzyknął eksplodując wprost w usta kochanki. Trzymał się długo, to mu trzeba było przyznać.
Kathil była pod wrażeniem opanowania Jaegere. Powoli kończyła pieszczotę, teraz już nie spiesząc się, lecz pozwalając mężczyźnie na pełne odprężenie. Po chwili podniosła się, wspinając się po jego ciele i ocierając się o kochanka.
- Mój ulubiony kolor to błękit - powiedziała wspinając się na palce i całując zdyszanego półelfa. Mrugnęła do niego i powoli ruszyła w kierunku opuszczonej przez mężczyznę haftowanej koszuli. Nałożyła ją na siebie, pamiętając nauki Mei o męskiej wyobraźni. Koszula była na nią za duża ale to w niczym nie przeszkadzało. - Byłam spokojnym dzieckiem. Nie miałam zwierzątek, żadnych piesków czy kotków. - rozłożyła ramiona. - Trudno o sobie opowiadać, nieprawdaż? - pokręciła głową, spoglądając na kochanka spod burzy włosów.
- Zawsze można zacząć od początków, od wyjadania ze śmietników przy karczmach, żebrania i kłamania... i kryjówek wśród uliczek Athkatli.- mruknął półelf obchodząc dookoła Kathil i stając tuż za nią. Jego usta musnęły delikatnie szyję Wesalt, a jego dłonie… cóż wsunęły się pod jej (obecnie) koszulę i pieszczotliwie muskały skórę ud, bez pośpiechu i bez sięgania do najwrażliwszych zakątków.
- Nie znałeś swoich rodziców? - spytała wtulając się w półelfa i gładząc dłońmi jego ramiona - Czy ich nie pamiętasz?
- Moja matka… popadła w obłęd jak miałem piętnaście lat i zginęła szybko, acz boleśnie później. Mój ojciec zginął przed moimi narodzinami… z rąk Eldreth Veluuthra, jeśli istnieją. Wedle matki… istnieli. A jak było w twoim przypadku?- mruknął Jaegere całując je szyję powoli i z rozmysłem.Ocierając się pupą o jego ciało Kathil z pewną satysfakcją czuła, że jej wysiłki nie pokonały możliwości kochanka. Znów nabierał na nią ochoty.
- Co to znaczy Eldreth… ta nazwa? - zapytała ciekawie - Ja… cóż… swoich rodziców nie znałam. Moja matka zmarła w połogu, zaś ojciec… był jakimś możnowładcą czy kupcem. Takich jakich pełno można spotkać w zamtuzach. - Kathil skrzywiła się nieświadomie na samą myśl o swym ojcu, nie zdradziła jednak szczegółów swej proweniencji.
- Zwycięskie ostrze ludu… ponoć tatuś zginął, bo został uznany przez nich za zdrajcę. Ale… zapytaj jakiegokolwiek elfa a powie ci że Eldreth Veluuthra… nie istnieje.- wymruczał cicho Jaegere wprost do jej ucha.- To może coś osobistego… jakie pieszczoty, najbardziej lubisz?
- Zdrajcę? - zdziwiła się bardka - Niech zgadnę… bo był z Twą matką? - odwróciła lekko twarz by sięgnąć ust Jaegere - To nie jest osobiste pytanie. Lubię sporo pieszczot… - uśmiechnęła się - … sam powiedziałeś, że wychowywała mnie właścicielka sieci przybytków rozkoszy. - bardka wsunęła dłoń we włosy półelfa.
- Widzę, że wybrała utalentowaną osóbkę… i potrafiącą docenić..- reszty już nie rzekł. Bo zajął się całowaniem jej ust wodzeniem palcami po udach Kathil coraz bardziej gorączkowo i namiętnie.
Wesalt westchnęła i cicho sapnęła pod namiętnymi muśnięciami Jaegere. Mruknęła mu w usta pomiędzy pocałunkami:
- Wspominałeś coś o piernikach? - ukąsiła lekko dolną wargę mężczyzny - I winie? - pomyślała, że krótki przerywnik w miłosnych konkurach wzmocni jego i… jej żądzę. - Ah i jeśli życzysz sobie…. bym… została… czy mój stangret może liczyć na nocleg?
- Zaraz wydam odpowiednie dyspozycje.. może w tym czasie przespacerujesz się do gabinetu? Tam gdzie wino i pierniki.- zapytał cicho półelf, jednocześnie sięgając dłonią miedzy uda dziewczyny i palcem wskazującym masując bezczelnie jej punkt rozkoszy.
Kathil jęknęła czując intymny dotyk i uderzyła kochanka lekko w dłoń:
- Psujesz mi plan - dodała z uśmiechem, próbując kontrolować przyspieszony oddech - Mogę zejść tak jak jestem, czy mam się na powrót odziać? - wysunęła się znienacka z uścisku półelfa. - Dyskretną masz służbę? - droczyła się, unosząc nieco rąbek koszuli by ukazać więcej uda i skrawek kobiecości. Na twarzy miała psotny uśmiech.
- Bardzo dyskretną i wścibskie oczy dookoła domu… ale… jeśli popatrzą sobie na nasze krągłości, może nie zauważą wspólnych interesów, prawda?- cmoknął kącik jej ust.- Moja służba nie będzie się gorszyć tak słodkim widokiem, ani nie będzie przeszkadzać.
- Widziałam te oczy, straszliwie znudzone. - Kathil nadstawiła buźkę do pocałunku - Idę zatem. - zakręciła biodrami na pożegnanie wyszła na korytarz by udać się po przekąskę i napitek. Po drodze przy okazji nieco pozwiedzała posiadłość.
Jaegere nie miał nic do ukrycia… tak przynajmniej się wydawało. Kolejne pomieszczenia były pozbawione jakichkolwiek śladów indywidualności. Jak pokoje w karczmie. To musiało niewątpliwie irytować wiele osób w mieście. Jaegere był łatwy do szpiegowania, acz niewiele można się było o półelfie dowiedzieć. Starał się być czystą kartą.
Z niewielkim opóźnieniem, bardka dotarła do gabinetu. Schrupała jeden piernik ze smakiem i ułożyła się wygodnie na sofie. Po namyśle jednak zdjęła koszulę Jaegere i udekorowała swe ciało pierniczkami, na podbrzuszu układając jedno z większych ciasteczek. Doszła do wniosku, że jeśli nie wróci przez dłuższy czas, mężczyzna sam ją znajdzie. W między czasie układała plan.
Będzie musiała odesłać Condrada zanim zaprosi wujów. Chciała aby obecność olbrzyma stanowiła asa w rękawie. Wujowie na pewno będą starali się wywiedzieć na jej temat. A zatem bajeczka o poszukiwaniu “bardziej męskiego” męża przy Condradzie może spalić na panewce. Odwiedzić Krantza i odebrać sygnet. Napisać do Miklosa i wysłać raport do Mirabety. Może odwiedzić Favettę? Podczas przemyśleń schrupała kolejne ciasteczko.
Minęło kilkanaście minut, nim zaskrzypiały drzwi i usłyszała jego głos.- Cóż za apetyczny widoczek.
Stał w drzwiach rozkoszując się sytuacją i wodząc spojrzeniem po jej ciele. Jego wigor, znów budził się do życia. Pod ręcznikiem, którym się owinął w pasie.
- Pomyślałam, że może będziesz mieć ochotę na coś na ząb. - uśmiechnęła się oblizując palce z okruszynek. - Polecam na przykład pierniczek w kształcie konika - wskazała na ciasteczko dekorujące jej lewą pierś - lub też małego misia - leżącego tuż pod jej biustem. - Podobno gwiazdy również smakują doskonale - wskazała na okazałe ciastko na swym łonie.
- Trudno odmówić takiemu poczęstunkowi.- usiadł przy niej i nachylił się, niemniej zamiast capnąć zębami misia, przesunął językiem dookoła niego muskając jej skórę jego czubkiem.- Jesteś bardzo uwodzicielską osóbką, baronesso.
Pochwycił piernik i zaczął zjadać tuż nad nią. Okruszki upadały na jej skórę.- I bardzo, bardzo piękną… mam nadzieję, że nasz romans… nie zakłóci twych planów małżeńskich.
- Nie kłopotaj się tym - pogładziła półelfa po twarzy i zebrała nieco okruszków ze swego ciała. Oblizała usta i złożyła okruszki na czubek swego języka. - A czy ja się mam obawiać jakichś zazdrosnych o Twe względy dam? - zdając sobie sprawę, że półelf zapewne zabawiał nie tylko ją.
- Cóż… nie wydaje mi się by któraś… byłaby kłopotem. Ale niewątpliwie długie języki mogą plotkować o naszym romansie.- na razie to długi język półelfa zbierał okruszki z jej brzucha powoli. Na tym jednak Jaegere nie zamierzał poprzestać.- Tak z ciekawości, prywatnie i tylko między nami… kogo bardziej lubisz, Miklosa czy Mirabetę?
Kathil roześmiała się na to pytanie:
- Jaegere, to w żadnym wypadku nie jest prywatne pytanie. Nie w Sembii. - pogroziła mu paluszkiem - Czemu o to pytasz?
- Prywatne… prywatne…- mruknął półelf zjadając konika i kciukiem trącając szczyt piersi Kathil.- Interesy nie muszą wszak iść w parze z sympatią. Miklos wydaje się być wszak bardziej przewidywalny i racjonalny jako partner w interesach, ale osobiście wolę Mirabetę. Mam słabość do silnych kobiet, co jednak nie zmienia faktu… że mimo jej układów z kościołem Waukeen, a może właśnie z tego powodu, jej nie ufam.
- Ja nie ufam ani Miklosowi ani Mirabecie. Jednak jeśli miałabym wybierać to skłaniałabym się ku niemu raczej niż Mirabecie. Oboje są zdolni do różnych, często bardzo skrajnych zagrań, ale mam wrażenie, że Miklos posiada pewne granice, których przekroczenie… bywa nieodwracalne. - Kathil prężyła swe ciało i wodziła dłońmi po ramionach, twarzy i torsie kochanka w intymnej pieszczocie. - Mirabeta wydaje się być pozbawiona takich ograniczeń. A ludzie bez źdźbła kompasu moralnego służą jedynie sobie. To nie jest cecha, jakiej się szuka u potencjalnego przywódcy narodu czy państwa. Jakkolwiek sentymentalnie to brzmi. - Brzmi bardzo intrygująco… - palce półelfa wślizgnęły się pod gwiazdkę, by muskać wrota rozkoszy Kathil i wrażliwy punkcik nad nimi.- Myślałaś może o zostaniu takim przywódcą, acz z cieni? Amm jest daleko, a kto wie.. jak bardzo się tutaj rozwiniemy. Z właściwą osobą na czele organizacji.
- Kusząca myśl - Kathil rozsunęła nieco uda i przymknęła oczy, wstrzymując oddech pod pieszczotą Jaegere - Czy zarekomendujesz mnie swym przełożonym? - westchnęła przerywanie, wyginając biodra by poczuć dotyk półelfa głębiej. - Czy byłbyś … oddelegowany na stałe tutaj?
- Tak. W obu przypadkach.- wymruczał przyciskając usta do jej piersi i delikatnie zaciskając zęby na jej szczycie. Jego palce zanurzyły się głębiej, a kciuk kolistymi ruchami masował wrażliwy punkt na jej ciele.- Twoja konkurencja… mimo wszystko nie jest tak obiecująca jak ty…
Po tej pieszczocie mruknął.- I nie mówię tego tylko z powodu naszych bliskich relacji, moja droga.
Wesalt sięgnęła po omacku, szukając dłonią jego dowodu pożądania. Przyspieszony oddech i budująca się w jej ciele przyjemność zaczynały przysłaniać tok rozumowania:
- To… Ty tak mówisz… - jęknęła cicho gdy palce półelfa trąciły szczególnie wrażliwy
punkt. Zacisnęła palce wokół nabrzmiałej męskości Jaegere i zdecydowanym, acz powolnym ruchem zaczęła oddawać przyjemność - Twoi..zwierzchnicy… nie będą mieć wą..tpliwości...och….- pytanie zamieniło się w przeciągły jęk.
- Oboje… jesteśmy… prof.. prof…- nie próbował już mówić, przylgnął ustami do jej piersi całując ją i ssając zachłannie, podobnie jak gwałtownie poruszał palcami i pieścił kciukiem jej ukryty pod gwiazdą zakątek. To co Kathil czuła pod palcami, było ciepłe, twarde, drżące i gotowe by przynieść jej rozkosz.
Kathil zanurzyła palce drugiej dłoni we włosach półelfa i wygięła ciało w łuk nie bacząc na obsypujące się wokół okruszki ani opadające resztki pozostałych ciasteczek.
Podniosła głowę i wyszeptała wprost we wrażliwe ucho Jaegere wyuzdane propozycje spędzenia pozostałej części nocy. Czuła się coraz bardziej rozbudzona i chciała więcej jego dotyku i pieszczot. Chciała również pobudzić i jego do nieprzytomnej wprost pasji.
Półelf tylko się uśmiechnął i pocałował ją w odpowiedzi. I reszta nocy zatonęła w jękach i krzykach i wyuzdanych pozycjach, czasami bezwstydnie wychylając się przez okna.
 
corax jest offline  
Stary 29-12-2015, 23:30   #39
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ranek zastał Kathil w prześcieradłach… zmęczoną i zadowoloną, ale zupełnie nie pamiętającą gdzie pozostawiła fragmenty swego przyodziewku… i czy jeszcze nadawały się one do czegoś innego poza byciem szmatkami do czyszczenia mebli. Jaegere spał obok niej równie golutki… tyle, że to było jego posiadłość. I miał pewnie kilka szaf z ubraniami.
Dziewczyna powoli wyłuskała się spomiędzy pościeli. Owinąwszy się prześcieradłem ruszyła w poszukiwaniu porzuconych ubrań. Z każdym krokiem śledziła ponownie przebieg “negocjacji” wczorajszego wieczora. Suknia dolna powinna była być gdzieś w sypialni, tak samo jak i pończoszki… pantofelki…
Starając się bardzo nie robić żadnego hałasu, niemalże skradając się, rozglądała się za ubraniem.
Niestety ubranie było tam gdzie je znalazła i w stanie jakim je pozostawiła. Obraz nędzy i rozpaczy, wymiętoszone i dalekie od olśniewającej kreacji w jakiej tu przyszła. Cóż… były to wszak bardzo żywiołowe negocjacje. I przyniosły owoce. Kathil miała konkurencję do Jaegere, nieliczną i słabszą od niej, jak zapewniał półelf, ale jednak. Miała też obiecaną pomoc, tyle że to wymagało czasu. Cóż… cierpliwość jest ponoć cnotą?
Ubranie choć pozostawiało wiele do życzenia, nadal musiało spełnić swą rolę. Cioteczka na pewno się zapłacze.
Wesalt ubrała się pospiesznie z krzywą minką i ruszyła by znaleźć swego stangreta. W oczekiwaniu na przygotowanie powozu skreśliła naprędce parę słów pożegnania do Jaegere. Liścik pozostawiła w gabinecie pod piernikową gwiazdą.
Zdecydowanie nie lubiła takich pospiesznych poranków. Ale czas ją gonił. Kazała stangretowi ruszać. W okolicach posiadłości Jaegere tempo odjazdu miało nie być zbyt szybkie. Przyspieszyć miał zaś gdy znikną z oczu szpiegów konkurencji. Ruszyła do Mei.



Po przyjeździe do siedziby cioteczki kazała przygotować kąpiel, posiłek i od razu zasiadła do pracy w Różowej Komnacie, wydzielonej jej poprzedniego wieczora przez Meę.

Wiadomość do Krantza:
“Czy możliwe jest spotkanie w dniu dzisiejszym? Kathil Wesalt”



Wiadomość do Logana i Yorrdacha zawierała przesunięcie terminu wymarszu do posiadłości na dzień następny. I prośbę do tego pierwszego o poinstruowanie najemników. Sam Logan miał się jednak stawić im szybciej tym lepiej. Kathil chciała wyruszyć do posiadłości i omówić sprawy z Condradem. Zostawiła go sobie na ostatek, jako najtrudniejszego do przekonania i ugładzenia.


Po odświeżeniu się i posileniu, wysłała służkę po Ortusa. Musiała z nim omówić kilka spraw.
Młodzian przybył natychmiast w zmiętej koszuli i ledwo naciągniętych gaciach… i ze śladami szminki na policzku i szyi. Spoglądał na Kathil spode łba, niczym dziecko przyłapane na łobuzerii i jednocześnie uśmiechając się wesoło delektował się widokiem jej dekoltu. Wesalt widziała, że mimo upojnej nocy z kurtyzaną, nadal ma ochotę na więcej… zwłaszcza na figle z małżonką.
- Widzę, mężu, żeś nie próżnował? - spytała na powitanie z lekkim uśmiechem oceniając jego obecny stan. Zbliżyła się i starła lekkim dotknięciem ślady szminki z policzka młodziana. - Jadłeś już?
- Trochę… a ty?- zapytał Ortus obejmując ją w pasie drapieżnie i przyciskając do siebie. Po czym całując w usta, policzek, szyję. Był w zdecydowanie wyśmienitym nastroju.
- Tak, już jadłam - dziewczyna pozwoliła mu na pieszczoty z uśmiechem i oddała pocałunek po czym odsunęła się i poprowadziła do foteli - Musimy pomówić. - sama również opadła na fotel obok. Nie ryzykowała siadania mężowi na kolana. Nie w tej chwili.
- O czym?- zapytał Ortus będąc w dobrym nastroju, skupił się bardziej na jedzeniu niż na tym o miała mu do przekazania.
- O kilku kwestiach. Pamiętasz, że Yorrdach sugerował byś wyjechał na czas wizyty wujów? Myślałam o dwóch opcjach: albo pozostaniesz tutaj albo ruszysz z akrobatami z misją zebrania informacji o paru osobach. Co wolisz? - zadała sobie sprawę, że jest brutalna. Wybór tego rodzaju, po ekscytacji ostatniej nocy stawiał młodzika przed nie lada dylematem.
Ortus natychmiast spoważniał. - Nie będę ukrywał, że nie podoba mi się pomysł zostawienia cię z nimi.
Westchnął zabierając się za grzebanie w potrawie.- Niemniej możliwe, że blokuję ci twe plany. Choć rozumiem czemu, to nie chcę być odsunięty na boczny tor. A choć… przyjemnym byłoby spędzić tu dłuższy czas, tooo..- zamilkł zamyślony.- ...to jest to niemożliwe. Gdyby się dowiedzieli, że jestem tutaj… Lepiej będzie jak wyruszę dalej.
- Nie planuję odsuwać Cię na boczny tor na stałe. - Kathil wyciągnęła dłoń do Ortusa - Lecz po prostu chcę mieć pewność, żeś bezpieczny i że mogę wybadać ich obydwu.
Po chwili wahania dodała:
- Chcę również odesłać Condrada. Przynajmniej na początek pobytu wujów. Mimo, że wolałabym, żebyś przynajmniej obecnie był z dala, możemy uzgodnić kiedy wrócisz. Na przykład po kilku dniach od ich przyjazdu. Zakładam, że nie będą gościć zbyt długo. Druga kwestia, bezpośrednio związana z pierwszą… to… - zawahała się nieco - … poprosiłam znajomego o wizytę w posiadłości na czas pobytu wujów. To bliski znajomy - spojrzała w oczy Ortusowi - i możliwe, że dotrą do Ciebie plotki. Ludzie mają długie języki. Tenże znajomy obiecał pomóc ze sprawą braci.
- Wiesz… zdążyłem już zauważyć że sprawy łóżkowe traktujesz bardzo.. swobodnie.- odparł ironicznie Ortus.- Ta… nocna przyjaciółeczka miała być tego rekompensatą?
- Hmm… po części, a po części pomyślałam, że przyda Ci się nauczycielka inna niż ja. Żebyś się nie znudził zbyt szybko. To źle?
- Wyglądam na takiego co narzeka?- wystawił język Ortus i dodał po chwili w udawanym żalu.- Choć martwi mnie, że siedzisz tak daleko ode mnie.
Wzruszył ramionami na koniec dodając.- Poza tym… dobrze wiem, że nasze małżeństwo jest… cóż… nietypowe.
- Nietypowe nie znaczy nieszczęśliwe. - Kathil ucałowała wnętrze dłoni młodziana - Niewielu mężów może liczyć na brak wymówek po wizycie w zamtuzie. Jeszcze mniej otrzymuje kurtyzany w prezencie od żon. - odwdzięczyła się pokazaniem języka i mrugnęła. - Więc jaka jest Twoje decyzja?
- Wyglądam na takiego co narzeka?- powtórzył Ortus wstając i obchodząc stół. Jego dłonie spoczęły na jej ramionach. Delikatnie je masując rzekł.- Pamiętasz jak wyszły twe plany w Bragstone? Teraz też tak może być. Wolałbym… szukać informacji wraz akrobatami gdzieś bliżej. Poślesz gołębia jak będziesz mnie potrzebowała.
Wesalt z pomrukiem poddała się masażowi:
- Dobrze, porozmawiam też z Leonorą i poproszę by wam towarzyszyła. Jeśli tylko coś się zmieni, natychmiast wyślę gołębia po Ciebie, kochanie. - ostatnie określenie dorzuciła specjalnie, ciekawa czy młodzik zauważy.
- Oczywiście o ile zdołasz się wymknąć z tej komnaty… bo sprawdzę na tobie czego się nauczyłem. - zagroził jej żartobliwie Ortus, muskając językiem płatek uszny żony.
- Och, teraz pobudzasz mą ciekawość - odchyliła głowę pozwalając Ortusowi na pieszczotę. - ale muszę wysłać jeszcze jedną wiadomość. Pozwolisz mi? - spytała tonem posłusznej dziewuszki podejmując jego grę z lekkim śmiechem.
- Nie będę cię zatrzymywał… jeszcze nie wyjeżdżam, prawda?- cmoknął wpierw ucho, a potem czule czoło Kathil. Było to przyjemne w nieco inny sposób. Wszak po raz pierwszy pocałunek męża był pozbawiony jakiejkolwiek żądzy. Jedynie czysta tkliwość.
- Nie, jeszcze nie. - stwierdziła z uśmiechem Kathil, gładząc męża po policzku - Dokończ posiłek. Ja napiszę wiadomość. Nie chcę byś mnie zostawiał samą teraz. - dodała nieśmiało.
- Nie planuję cię zostawiać. Wyciągnęłaś mnie z klasztoru, więc już się mnie nie pozbędziesz.- kolejny czuły pocałunek wprost w czubek nosa. Ortus zasiadł za stołem zerkając na Kathil czule i pożądliwie zarazem, po czym zabrał się do jedzenia. Cóż… był młody i jej pragnął, nadal bardzo mocno. Nawet noc z koleżanką po fachu Wesalt tego nie zmieniła.
Kathil uśmiechnęła się ciepło do młodziana i od czasu do czasu spoglądając na niego, zaczęła pisać wiadomość do Miklosa.
Tym razem list pisała na droższym pergaminie, uważnie kaligrafując słowa. W swej wiadomości przepraszała z góry za brak kontaktu w tak ważkim czasie i pytała, czy może zaoferować mu swe usługi. Całość zakończyła uprzejmą formułką polecając się pamięci Srebrnego Kruka. Zalakowała list i przywołała służbę z poleceniem przysłania posłańca.
W oczekiwaniu na tego ostatniego, przyglądała się mężowi.
- Ortusie… - zaczęła z wahaniem - … chcesz ze mną udać się do Krantza dzisiaj? - jednak zmieniła zdanie. Nie, jeszcze nie czas by wtajemniczać męża w jej sprawy.
- Wolałbym.. rozumiesz.. ciocia Mea i ty to jedno, a Krantz to…- Ortus opacznie zrozumiał słowa biorąc Krantza za jakiegoś jej kochanka. Widać nauczył się czegoś także w kwestii teorii o stosunkach damsko-męskich.- Raczej wolałbym unikać takich sytuacji.
Wesalt na chwilkę zdębiała, po czym wybuchnęła śmiechem:
- Ortusie, Krantz to notariusz. Pamiętasz go z przyjęcia? Nie jest moim kochankiem, jeśli tym się martwisz. Nie każdy mężczyzna, którego znam jest moim kochankiem. - uniosła brew.
- Wiem, wiem… to przez to…- wskazał palcem na sufit przybytku i dodał zawstydzony.- sam nie wiem czemu mi to przyszło do głowy. Ale ciężko tu nie myśleć o takich sytuacjach. A będę potrzebny na tym spotkaniu?
- Niekoniecznie. Pomyślałam jedynie, że chciałbyś zobaczyć Ondulin. Jeśli wolisz zostać, zostań. - uśmiechnęła się Kathil.
- Wolę zostać.- zgodził się nadgorliwie młodzian. Trochę za bardzo, by Kathil nie mogła dojrzeć w jego spojrzeniu nadziei na więcej figli z kurtyzanami. A może nawet z kurtyzanami i Kathil na raz? Cóż... nie zdziwiłaby się, gdyby tego pragnął.
- A zatem postanowione. - uśmiechnęła się ponownie, myśląc w duchu, że jej mąż zachowuje się jak dziecko w salonie słodyczy. - Tylko uważaj, nie przedawkuj wszystkiego na raz. - pogroziła mu palcem.
- Będę uważał.- uśmiechnął się Ortus i wzruszył ramionami dodając.- Choć wątpię, bym stracił apetyt na ciebie. To wciąż nasz miesiąc miodowy.
- Zaczęłabym się poważnie martwić, gdyś stracił ochotę w kilka dni po ślubie. - tym razem to bardka stanęła za siedzącym mężem i przytuliła się do niego oplatając ramionami jego szyję - To byłoby … - szepnęła mu do ucha - … bardzo, bardzo, bardzo niedobrze. - ukąsiła płatek mężowego ucha. - Może spróbuj któregoś ze scenariuszy, o których czytałeś w księgach? - dodała odsuwając się od niego jak gdyby nigdy nic, z obojętną minką wracając na swój fotel.
- Teraz?- spytał zaskoczony Ortus.
- Masz tutaj różne panie, możesz wybrać taką, która pasuje Ci najlepiej do figli. - mrugnęła okiem Kathil - Muszę pomówić z Leonorą. - podniosła się z fotela. - Znajdę Cię później? - uśmiechnęła się i puściła buziaka ku młodzianowi.
- Oczywiście że tak… ale… moja wina, że do wszystkich moich… scenariuszy… ty pasujesz najbardziej.- odparł Ortus odprowadzając ją wzrokiem.
- Zrealizujemy je. - obiecała otwierając drzwi do komnaty - Mamy czas. Też mam parę scenariuszy z Tobą w roli głównej - dodała zadziornie i nie czekając na reakcję Ortusa zamknęła drzwi. Ruszyła do komnaty Leonory po drodze wypytując służbę o jej komnatę.


Dotarcie do komnaty rycerki nie zajęło więc jej długo. Leonora rzucała się w oczy. Także po wejściu do komnaty… siedząc w pełnej zbroi i z kapturem na głowie. I medytując najwyraźniej.
- Mówiłam, że dziękuję i nie jestem zainteresowana. To miłe z waszej strony, ale… nie.- rzekła nie odwracając się.
- Leo, to ja. Mogę wejść? - spytała Kathil od progu. - Czy przeszkadzam?
- Och… oczywiście możesz. Wybacz.- rzekła speszonym, acz dudniącym głosem Leonora.
- Widzę, że nie w smak był Ci pobyt tutaj? - Kathil zamknęła za sobą drzwi.
- Och, nie. Wszyscy byli bardzo mili. Aż nachalnie mili. Tyle że nieszczerzy w swych zamiarach.- rzekła diabliczka wstając.- Tuszę, że to twoja sprawka?
- Że byli nieszczerzy? Nie, raczej nie. - uśmiechnęła się Kathil - Leonoro, czy zgodziłabyś się na zaopiekowanie się mym mężem? - dziewczyna przeszła od razu do właściwej kwestii - Wiesz, że chcę zaprosić wujów do siebie ale wolałabym, aby Ortusa tam wtedy nie było. Chciałabym go wysłać z krótka misją wraz z akrobatami i Tobą, jeśli się zgodzisz. Nie mogłabym znaleźć nikogo lepszego do jego ochrony. Wiem, że z Tobą będzie bezpieczny. - bardka wpatrywała się w przepastną czeluść kaptura diabliczki.
- Zgoda… czemu nie. To szlachetne bronić czyjegoś żywota i…- wsunęła rękawicę pod kaptur, by zapewne drapać się po rogu w zawstydzeniu.- Nie chciałam cię urazić, ani twych przyjaciółek. Nie chodzi o to że byli fałszywi, bo nie byli, tylko jedna z nich, a potem druga była miła bardziej… próbowała mnie uwieść i kusiła. To było miłe, ale czułam fałsz. Bo wiem, że robiła to z powodów czysto materialnych. Bynajmniej nie…- zaczęła się nerwowo tłumaczyć.-... jestem taką, która potępia dawanie rozkoszy innym za pieniądze. To nie jest złe, ale… ja nie mogłabym… wiesz, pójść z kimś do łóżka, wiedząc że nie czyni tego z pragnienia bycia ze mną. Czułabym się… fatalnie zmuszając kogoś do tego, nawet gdyby to robił w ramach swego zawodu. Przeproś je ode mnie, dobrze? Mam wrażenie, że obraziłam je niechcący.
- Nie przejmuj się, naprawdę. W tym zawodzie nie można być delikatną różą. Przeżyją. Na następny raz będą się bardziej starać, mając w pamięci porażkę. A to tylko wyjdzie na dobre następnym klientom i zaowocuje większymi napiwkami i kolejnymi wizytami czyli korzyścią dla Mei. - uśmiechnęła się do rycerki tłumacząc kulisy działania zamtuzowej “maszynerii”. - Planuję byście wyruszyli z Ortusem jak tylko zjadą akrobaci. Wolałabym abyście omijali większe miasta czy włości. I byli w stanie wrócić w kilka dni do posiadłości. Będę słać gołębie, gdyby plany uległy zmianom, dobrze?
- Znasz mnie. Nie mam domu i nie czuję powodu, by zostać w Ordulin. Mogę wyruszyć w każdej chwili.- zaśmiała się cicho Leonora wysuwając dłoń spod kaptura i wyraźnie się odprężając.
- Dobrze, więc pewnie niedługo ruszymy do naszej posiadłości. Tam nie będzie Cię nikt niepotrzebne nagabywać, próbując zaciągnąć do łoża. - Kathil mrugnęła do paladynki.
- Och… toby mi nie przeszkadzało.- odparła figlarnym tonem siadając na łóżku i zakładając nogę na nogę.- Gdyby naprawdę chciał zaciągnąć do łóżka, a nie otrzymać zapłatę i był… no, ładny lub ładna… lub milutka.
- Hmm może się ktoś znajdzie, nigdy nic nie wiadomo. Kiedy możesz być gotowa? Czekamy jedynie na Logana i możemy ruszyć.
- W każdej chwili jestem gotowa.- odparła spokojnym tonem Leonora i dodała wstydliwie.- Aaaa… poza tym… nie szukaj mi. Ja sobie radzę, nawet w ciężkich chwilach. Mam swoje sposoby.
- Nie szukać Ci kompana czy kompanki? - dopytała bardka - Och, Leonoro, każda kobieta ma, ale sposoby raczej nie zastąpią ciepła kochanka czy kochanki.
- To prawda.- jęknęła cichutko Leonora pochylając głowę w dół.
- No i dlatego trzymam oczy otwarte i uszy przy trawie… nigdy nie wiadomo co w niej zapiszczy. Może akurat jakiś przystojny blondyn z niebieskimi oczami? - Wesalt poklepała diabliczkę po ramieniu.
- Wątpię.- odparła markotnie Leonora i westchnęła dodając.- I nie przywiązuj aż tak wielkiej wagi do mych uwag o wyglądzie. To głupie marzenia, głupiej nastolatki. Już z nich wyrosłam.
- Dobrze, kolor włosów i oczu nieistotny. Zapamiętałam. - uśmiechnęła się ciepło do rycerki. - No już, koniec z tym złym nastrojem. Czeka nas droga powrotna.
- Tak. Tak… już idę.- odparła Leonora, lecz nie zabrzmiało to zbyt entuzjastycznie.-Jak wspomniałam, zawsze jestem gotowa.
- W świetle naszej rozmowy, to stwierdzenie brzmi bardzo pikantnie - zażartowała Kathil kierując się do stajni i powozu.
- Jest prawdziwe… trochę…- odparła wymijająco rycerka starając z siebie wykrzesać odrobinę humoru.
- Zapamiętam by Cię dopytać o tę kwestię w dogodniejszym czasie. - zagroziła Kathil.
Gdy dołączył do nich Logan, obie kobiety były już gotowe i oczekiwały na niego.
 
corax jest offline  
Stary 29-12-2015, 23:45   #40
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Wjeżdżając do posiadłości Kathil zgrzytała zębami na widok pola zasłanego namiotami.
Krew w niej się zagotowała i dlatego typowo dla niej zamieniła się w przysłowiową bryłę lodu. Czuła, że rozmowa z Condradem będzie … intensywna. I że ten na pewno takiej reakcji się po niej spodziewa. Emocjonalnej i histerycznej reakcji. Przyglądając się stacjonującym najemnikom, postanowiła, że nie da mu tej satysfakcji. I… w tym samym momencie usłyszała okrzyk bojowy Leonory, która ewidentnie postanowiła dolać oliwy do ognia.
Nie czekając aż karoca się zatrzyma, bardka wyskoczyła z karocy:
- Loganie zagrodź jej drogę! - krzyknęła do zabójcy na koniu i sama ruszyła biegiem za
Leonorą. Nie chciała stracić na starcie w rozgrywkach z Condradem. A ten na pewno wykorzystał zdarzenie podczas “negocjacji”.Kathil zagwizdała przeraźliwie na palcach:
- Leo! Leo! - nie chciała bez pozwolenia zdradzać płci rycerki - Zatrzymaj się!
Bullticusie! Stój!
Przez chwilę przemknęła jej myśl, że jeśli Condrad ogląda to z pałacu to musi mieć niezłą zabawę. Wściekłość dodała jej sił.
Leonora gnała na oślep z opuszczoną kopią i nie słysząc głosu Kathil, ale zatrzymała konie, gdy Logan wjechał wprost pod jej szarżę. Tymczasem czarny rycerz na widok szarżującej rycerki i tajemniczej karocy zaczął wydawać rozkazy swym podwładnym. Widać fair play nie leżało w jego kodeksie rycerskim.
Kathil z lekką ulgą dostrzegła, że Loganowi udało się zatrzymać Leonorę. Zaczerwieniona od biegu, z rozwianymi włosami dopadła całej grupy i stanęła między swoimi towarzyszami a czarnym rycerzem i jego kompanami.
- Stójcie! - krzyknęła by przekrzyczeć odległość - Jestem baronessa Vandyeck! - krzyczała wciąż pełnym głosem - To moi ludzie! A wy jesteście na mojej ziemi! To nieporozumienie, złóżcie broń! - wiedziała, że znajdują się w impasie i syknęła do Leonory - Leo, złóż broń. To ludzie mego stryja.
-To jakimże człekiem jest twój stryj, skoro zatrudnia takich ludzi.- rzekła z gniewem w głosie rycerka, a czarny rycerz odparł. - I kto to mówi paladynie. Zaatakowałeś mnie.
- Ostrzeżono cię wpierw… i dano czas na przygotowania.- odparła gniewnie Leonora, a Logan dodał.- Spokój. Później to obgadacie. Teraz jesteście na służbie u tych samych panów.
Logan rzadko odzywał się tak długą przemową. I zawsze była ona ważna. Logan cenił swoje słowa i rzadko nimi szafował.
Oboje się uspokoili i opuścili oręż, ale żaden z nich go nie schował.
Kathil podeszła bliżej do czarnego rycerza:
- Jak Cię zwą, mości rycerzu, bom miana Twego nie usłyszała? - wyciągnęła zgodnie ze zwyczajem dłoń w rękawicy ku mężczyźnie, spoglądając mu hardo w twarz.
- Sir Gaston Devriee.- odparł dumnie mężczyzna spoglądając równie hardo na kobietę.- Kapitan osobistej straży Condrada Vandyeck.
- Coś liczna ta straż.- ocenił Yorrdach z ironicznym tonem w głosie.
- Bo Condrad to wielka osoba.- odparł rycerz ignorując przytyk.
- Najwyraźniej... - skomentowała Kathil - … wracajcie zatem do swych zajęć - nie oszczędziła sobie lekkiej złośliwości komenderowania strażą Condrada - i zachowujcie się godnie. Nie chcę mieć przez was kłopotów.
Podeszła do Leonory wyciągając dłoń. Nie chciała galopować na piechotę z powrotem do karocy.
- Być może zdarzy się okazja na kolejną rozmowę, mości Devriee.
Gestem dała znak swej świcie na kontynuowanie jazdy ku posiadłości.
Paladynka usadziła Kathil tym razem z przodu, jakby to uczynił mężczyzna. Przycisnęła ją do siebie szepcząc.- Twój czarownik cuchnie złem i grobem i jest wiele osób, które zło naznacza… chciwością, gniewem, lubieżnością, ale ten Gaston… to czyste złe wyrastające z ambicji i pychy. To prawdziwe okrutne zło. Uważaj na niego i nigdy nie odwracaj się do niego plecami.
- Będę pamiętać o tym, Leo. Ale ...nie wiem jak się sprawy mają, najpierw muszę rozeznać sytuację. Gdy wyjeżdżałam straży nie było. - tłumaczyła cicho Kathil - Poza tym sama widziałaś, że on nie walczyłby szlachetnie, a nas jest zbyt mało by stawić reszcie czoła. W dodatku na otwartej przestrzeni. Cierpliwości, moja droga, cierpliwości.
Mówiąc to sama trzęsła się z tłumionej złości i próbowała uspokoić zanim dotrą do pałacu.



Sam pałacyk pozostał nietknięty, pomijając wzmocnione straże, które ustępowały przed karocą z herbem Vandyecków i towarzyszącej powozowi świcie. Wesalt bez problemu dotarła do schodów dworku.
Rozkazała służbie zajęcie się karocą i gośćmi, ochmistrzyni rozkazała przydzielenie kwater i nakarmienie przyjezdnych. Wypytała też czy Condrad jest na miejscu.
Był… akurat był w kąpieli. W wybudowanej w dworku saunie, obmywał się… i zabronił sobie przeszkadzać.
Dlatego też pierwsze co Kathil zrobiła było naturalnym u niej odruchem. Załomotała w drzwi sauny, po czym nie czekając na odpowiedź otworzyła drzwi wypuszczając parę. I weszła do środka.
- Wiesz chyba, że do tego pomieszczenia nie wchodzi się w ubraniu, prawda?- zanurzony do pasa w płytkiej gorącej wodzie Condrad prezentował się majestatycznie. Potężna niedźwiedzia sylwetka, przy słusznym wzroście i solidnej muskulaturze skutecznie maskowały ślady zaawansowanego wieku szlachcica. Mężczyzna nie wydawał się ani zaskoczony, ani specjalnie zaabsorbowany jej wtargnięciem.
- Raczysz wyjść sam czy może trzeba Ci pomóc? - spytała Kathil słodkim głosem.
- Wstyd mi za ciebie, uczennico. Tak szybko tracisz zimną krew i głowę.- westchnął mężczyzna nie ruszając się z kąpieli.- Jesteś pewna, że masz dość sił na konflikt? Może wpierw ochłoń trochę.
- Daję Ci tylko to czego chciałeś i czego oczekiwałeś, czyż nie? - wzruszyła ramionami - Jeśli zaś mowa o ochłonięciu to mogę zapewnić Ci zimny prysznic. W Twoim wieku taki szok może być zabójczy. - docięła olbrzymowi Kathil - Pokrzyżowałeś mi plany, to prawda, przynajmniej te krótkoterminowe - Wesalt z premedytacją stwierdziła to otwarcie - i chciałeś sprowokować. Nie mam czasu na Twoje gierki w tej chwili … to wszystko. Możesz się kąpać do woli wieczorem.
- Chcesz rozmawiać, to możemy rozmawiać tutaj… mamy zapewniony spokój i dyskrecję. A co do planów… cóż… możesz uznać, że jesteśmy kwita. Ty też trochę moich skomplikowałaś.- mruknął Condrad i dodał z uśmiechem.- Chyba, że moja nagość cię peszy?
- Spokój i dyskrecja nie są problemem w pozostałych częściach posiadłości. Chyba, że obawiasz się swej straży. - wzruszyła ramionami Wesalt - A Ty jesteś pewien, że masz siły na rozmowę ze mną... nagą? Szczególnie tutaj? W tak kusząco przytulnym i ciepłym gniazdku? - spytała niewinnie Kathil, drażniąc tygrysa. - jesteś pewien, że pragnienie i tęsknota nie przejmie nad tobą kontroli? - dodała z uwodzicielskim, lekko kpiącym uśmiechem.
- Będziesz niestety musiał wyjechać. Razem ze swą strażą osobistą. - rzuciła z smuteczkiem. Sięgnęła po kropidło i zaczęła opryskiwać Condrada lodowatą wodą z cebrzyka, stojącego przy drzwiach sauny. - Więc jak? Wyjdziesz sam, nauczycielu? Czy mam zastosować przymus? - w oczach dziewczyny zapaliły się złośliwe chochliki. - Osobiście wolałabym pomówić przy zastawionym stole i dobrym winie.
- Jeśli tak się boisz mojej tęsknoty, to czemu mnie prowokujesz.- uśmiechnął się mężczyzna zachowując twardą kamienną twarz zimnego spokoju. Niestety tam na dole, ku satysfakcji Kathil, też robił się twardy.- I co to za pomysł, żebym stąd wyjechał? Myślisz się zgodzę?
Wstał gwałtownie rozchlapując wodę, chwycił za dłoń Kathil trzymającą kropidło i przyciągnął bardkę do siebie, drapieżnie chwytając ją za pośladek drugą dłonią.- Jak właściwie sądziłaś się, ze skończy się takie igranie ze mną?
- Skąd pomysł, że się obawiam? - Kathil przytrzymywana przez Condrada lekko się odgięła. W odpowiedzi na drapieżną pieszczotę, równie bezpardonowo ujęła w dłoń jego sztywną męskość i rozpoczęła pobudzającą pieszczotę. - Jak się skończy? Że wyjdziesz w końcu z wody. - uśmiechnęła się i rozchyliła lekko swe pełne usta drażniąc seniora. - I tak, myślę, że się zgodzisz. - dziewczyna pokiwała głową i popatrzyła wprost w oczy Condrada. - Przejdziemy teraz do komnat czy nadal chcesz psuć mi to co zaplanowałam dla Ciebie... - wspięła się na palce i wciąż pieszcząc mężczyznę, wyszeptała - … nauczycielu?
- Możemy zacząć tutaj… a skończyć na komnatach. I tak jeden raz mi nie wystarczy.- mruknął całując jej szyję namiętnie i drapieżnie kąsając podstawę karku. Druga dłoń Condrada podwijała już jej suknie, gdy oręż po paluszkami dziewczyny prężył się dumnie.
- Condradzie... - wymruczała Kathil, przyciskając swe ciało do masywnego ciała seniora - … proszę… - zrobiła proszącą minkę i wzmocniła pieszczotę dłoni. - … to tak niewiele, a sprawisz mi przyjemność.
- Zgoda…- mruknął niechętnie wypuszczając dziewczynę ze swych rąk.
- Przyjdziesz do moich komnat? - ucałowała i ukąsiła jego tors, po czym odsunęła się powoli mierząc go spojrzeniem.
- Dobrze wiesz, że tak ty podstępna kusicielko.- mruknął w odpowiedzi Condrad zabierając się za wycieranie się ręcznikiem.
- Będę czekać zatem. - Kathil wyszła z sauny i ruszyła ku swym komnatom po drodze wydając służbie rozkaz przyniesienia posiłku i wina do jej komnaty. I świec.
U wezgłowia i dołu łoża przywiązała cztery szarfy, po jednej w każdym rogu i ukryła je pod nakryciem. Przyzwała służkę, by ta pomogła jej rozebrać się z sukni po czym odesłała ją i resztą przygotowań zajęła się już sama. Wyszukała najkrótszą z koszulek oraz czarny gorset. Koszulkę obciągnęła pod gorsetem tak by zakrywała większą część jej pośladków z tyłu i opadała poniżej linii bioder z przodu. Osunęła jedno ramię koszulki w dół i rozpuściła włosy. Poprawiła makijaż i wyperfumowała. Gdy służba dostarczyła wino i świece zasunęła okna i zapaliła świece, kilka z nich ustawiając koło łóżka. Rozejrzała się… a tak… brakowało jeszcze jednego… sięgnęła po miękkie pawie pióra w swej garderobie oraz ciemną szarfę do zawiązania oczu Condradowi. Akcesoria ukryła i czekała na seniora.
Ubrany na czarno, w koszulę i spodnie senior rodu, opasany był szerokim pasem w talii. Zatrzymał się zaskoczony na widok Wesalt uniósł jedną brew i spytał.- Czy to na pewno ja… się stęskniłem? Owszem, czuję się zaszczycony niespodzianką, ale doprawdy nie musiałaś.
- Nie potrafisz mówić komplementów? Czy obawiasz się stracić przez to twarz? - Kathil podeszła do Condrada i chwyciła go za dłoń prowadząc w głąb komnaty.
- Wyglądasz zachwycająco, moja droga. - odparł Condrad dając się wprowadzić do środka.- Wspominałaś coś o wyjeździe?
Kathil poprowadziła mężczyznę do łóżka i usadziła na nim. Podeszła by nalać wina, wypinając lekko pupę tak, by koszulka odsłoniła zarys pośladków i wewnętrzną stronę ud. Wróciła do Condrada i podała mu kielich. Sama zamoczyła usta w swym kielichu i odstawiła go na stolik przy łóżku. Wsunęła się pomiędzy nogi Condrada i oparła dłonie na jego ramionach:
- Tak… chcę zaprosić tu wujów Ortusa - pochyliła się by pocałować Condrada w ucho - więc wolałabym abyś wyjechał. Byś pozostał asem ukrytym w rękawie- szeptała całując jego szyję. - Czy zgodzisz się?
Gdy tak szeptała poczuła jego duże twarde dłonie na swych nagich nogach przesuwające się w górę po pupie, pod koszulkę i masujące pośladki.
- Szczegóły poproszę… zanim podejmę poz… decyzję.- niewątpliwie widoki i doznania jakie mu fundowała deczko go rozpraszały.
- Chcę być tu sama… - Kathil sięgnęła by rozpiąć pas Condrada z minką niewiniątka. Odrzuciła go w tył, nie patrząc gdzie wylądował, lecz przy tym geście przesunęła dłonią po szczytach swych piersi. - … chcę by pomyśleli, że jestem bezbronna. - pocałowała olbrzyma szepcząc słowa wprost w jego usta, grając również na jego potrzebie dominacji. - Ortusa odeślę i chcę im …. - wyszarpnęła koszulę zza paska jego spodni i wsunęła dłonie pod materiał podciągając go ku górze - … wmawiać, że szukam kogoś, kto jest bardziej… dojrzały… męski - zostawiała niewielkie pocałunki na wargach mężczyzny. - Z Tobą i armią pod bokiem - zdjęła koszulę Condrada i na powrót wtuliła w jego ramiona - to się nie uda. - nie dała mu odpowiedzieć od razu lecz pocałowała go namiętnie. - Nie będę sama oczywiście, lecz ze swoimi ludźmi.
- Błąd….- mężczyzna pogłaskał ją po głowie.-... jesteś w błędzie, moja uczennico. Siła ma znaczenie. Bez siły… nie masz szans. Nie będziesz niczym więcej niż trofeum dla zdobywcy. Bezbronne trofeum.
Zamyślił się najwyraźniej, bo zamilkł na dłużej.- Hmm… dobrze. Odjadę. Przyjrzę się włościom twego męża, a mego bratanka. Ale nie zostaniesz tu sama. Oddeleguję małą grupkę moich ludzi pod twoją komendę. Będą mieli baczenie na nich i na ciebie.
- Jak dużą grupkę? - popchnęła Condrada lekko - połóż się… proszę. I… o status trofeum mi chodzi. Chcę, by uznali mnie za bezbronną. Dlatego nie powinieneś zostawać tutaj zbyt długo. Na pewno wieści o ślubie dotrą do nich, jeśli już nie dotarły. Sami na pewno wyślą ludzi na przeszpiegi. - poczekała aż senior ułoży się wygodnie na łożu.
- Wątpię by tak szybko do nich dotarły. Te kmiotki z tytułami z prowincji nie mają szpiegów w Sembii. - mruknął kładąc się na plecach i spoglądając na Kathil pożądliwie.
- Możliwe… - zgodziła się nie w pełni przekonana. Uklękła nad Condradem, pochyliła i oznaczyła jego tors i ramiona pocałunkami i muśnięciami włosów. Sięgnęła po jedną szarfę i powoli, patrząc seniorowi w oczy obwiązała nią jego nadgarstek. Zawiązała węzy, dość mocno, jednak nie na tyle, by nie mógł się wyrwać przy mocniejszym szarpnięciu. - Nie chcę byś zostawiał Gastona. - poprosiła cicho nie chcąc burzyć budującego się napięcia. Pogładziła twarz Condrada pieszczotliwie i wsunęła czubek palca wskazującego między jego wargi.
Pieścił wargami palec jej przez chwilę, wolną dłonią sięgając pod jej koszulkę i między uda. Kciukiem stanowczo i powoli muskał wrażliwy punkcik jej ciała wpatrując się w jej oczy.
Po czym uwolnił jej palec od swych ust i spytał.- A więc… Gaston ci się nie spodobał? Nie lubisz takich wściekłych psów? Nie dziwię ci się. Jednak nie można odrzucać użytecznych narzędzi, tylko dlatego że się nam nie podobają.
- Nie spodobał - mruknęła Kathil prężąc się pod dotykiem Condrada, czując rosnący w jej ciele żar. - Poza tym zrekrutowałam … paladyna. - ucałowała kącik ust mężczyzny sięgając by zabrać jego dłoń ze swego ciała i związać i ją. Znacząc językiem i wargami prostą linię na jego brzuchu, rozpoczęła uwalnianie go ze spodni. - Nie chcę się martwić konfliktem między tą dwójką - całowała i kąsała każdy kawałek odkrywanego ciała olbrzyma - mając na głowie wujów.
- I co.. walczyli już ze sobą?… pokonał go?- zaśmiał się cicho Condrad.- Mam nadzieję, że ten twój paladyn jest dobry, bo ich nie da się tak kontrolować jak… Gastona na przykład.-
Odsłoniła jego oręż zsuwając spodnie i to co pod nimi się znajdowało. Teraz ta wieża unosiła się dumnie celując w sufit komnaty. A sam mężczyzna spojrzał na więzy przy swoich nadgarstkach… mrucząc.- Tak bardzo chcesz nade mną dominować? Czy może tak bardzo się boisz, że ja zdominuję ciebie?
- Udało mi się zapobiec pojedynkowi - bardka powiedziała z kwaśną miną, stając na łóżku by rozdziać Condrada do końca. - Wolę go nie mieć w swej okolicy, chyba nic zdrożnego w tej prośbie nie ma. - zajęła się wiązaniem stóp seniora przy okazji wystawiając kręcący się tyłeczek na jego widok. - A to… to eksperyment. Chcę coś sprawdzić… - wyjaśniła i zawiązała mu oczy.
- Niepotrzebnie… łomot pomaga mu zrozumieć miejsce w hierarchii.- mruknął Condrad delikatnie szarpiąc więzami, by sprawdzić ich wytrzymałość. Jakoś nie czuł się za dobrze, leżąc nagi i związany na łóżku. Tym bardziej, że nic nie widział.
Kathil rozpoczęła swe słodkie tortury używając swych włosów, pawich piór, czubków palców pieściła i drażniła całe ciało Condrada do momentu, gdy pod językiem i ustami nie wyczuła pierwszych słonawych kropli potu. Wtedy sięgnęła po niezapaloną świecę i zapaliła jej knot.
Skoncentrowała się na piersi mężczyzny drażniąc skórę na niej mocniejszymi kąśnięciami, i w końcu przesunęła też dłonią po naprężonej dumnie męskości. Po czym uroniła kilka kropel wosku na wcześniej rozgrzaną skórę, całując natychmiast miejsce wokół rozlewającego się wosku.
- Masz dziwne pomysły… na eksperymenty.- ciało mężczyzny naprężyło pod wpływem wosku, wiązania zatrzeszczały. Ale się nie zerwał.- Skąd ci to… co to właściwie było?
- Nie podoba Ci się? - spytała i pieszcząc dowód pożądania stanowczo i powoli wylała cieniutki, woskowy szlaczek na torsie Condrada. Dmuchnęła na skórę i na chwilę zamknęła usta na jego męskości. - Mam… przestać? - mruknęła pytająco.
- Nie jestem miłośnikiem… takich zabaw.- odparł Condrad i jęknął czując pieszczotę na swej dumie.- A ty? Czy cię to rozpala… taka tortura mego ciała?
- Tak - Kathil ze zdziwieniem usłyszała swą odpowiedź. Podobało jej się to co robiła i mimowolne reakcje mężczyzny. - przynajmniej teraz. - Usiadła na udach mężczyzny tak, by mógł on poczuć gorąco ukryte między jej udami i kontynuowała zabawę, próbując coraz to nowe obszary i kombinacje na Condradzie.
- Zsuń mi opaskę… jeśli chcesz dalej... kontynuować.- westchnął mężczyzna drżąc z pożądania i trochę bólu.- Chcę widzieć… wszystko.
Uśmiechając się dodał.- Z bólem.. jakoś sobie poradzę….- apetyt mu nie opadł, czuła to ocierając się mimowolnie podbrzuszem, gdy znaczyła jego szeroki tors woskiem.
- Zdejmę…- otarła się szczytami piersi o jego tors zbliżając się na czworakach ku jego twarzy. Pocałowała podbródek i ukąsiła mocno szyję. - Ale poproś...
- Proszę…- mruknął dość złowieszczym tonem. Niczym tygrys szykujący się do ataku. Wosk to było za mało by go złamać, ale… przecież na razie dosiadała dziką bestię, która się na to godziła.
Kathil pocałowała go namiętnie i powoli zsunęła przepaskę z jego oczu. Usiadła na brzuchu Condrada, nachylając się blisko jego twarzy i drażniąc go widokiem swych nieskrępowanych piersi, opiętych jedynie cieniutkim materiałem koszulki. Uśmiechnęła się kusząco i sięgnęła po kolejną świecę. Zsunęła się i tym razem rozgrzała pieszczotami skórę na biodrze i udzie Condrada. Kropla po kropli … obserwowała uważnie reakcję uwięzionego olbrzyma. Po czym z diabelskim uśmiechem odwróciła się pupcią ku jego twarzy by jeszcze bardziej podrażnić jego zmysły.
Delikatne spazmy bólu na twarzy, wywołane nagłymi kropelkami wosku nie zmieniały jego spojrzenia. Pożądliwiego i dzikiego… rzuciłby się na nią i posiadł ją gwałtownie, gdyby mógł. Jeszcze się kontrolował, ale przecież w końcu czara się przechyli… Kathil wiedziała, że stary Condrad ma zadziwiająco sporo samokontroli, ale gdy ta się kończy… weźmie ją po prostu i posiądzie. Jak dzika bestia, którą gdzieś głęboko Condrad był.
Usatysfakcjonowana eksperymentem podrażniła ponownie oręż mężczyzny i … zeskoczyła z łóżka, zostawiając go samego, rozpiętego, rozpalonego i niezaspokojonego.
- Zaczekasz na mnie? - powiedziała z poważną minką z premedytacją drażniąc mężczyznę - mam spotkanie w Ordulinie. Dokończymy jak wrócę? - spytała odwracając się by zagryźć usta i powoli poluzować zapięcie gorsetu.
- Nie…- więzy zatrzeszczały złowieszczo i Kathil usłyszała jak pękają z trzaskiem. Pobudzony do granic swych możliwości mężczyzna nie miał w sobie ni krztyny cierpliwości. I uwolniwszy ręce zabrał się za uwalnianie nóg.- Nie zamierzam… czekać.
- Myślałam, że uda się nam dokończyć później… ale skoro nie chcesz czekać… - Kathil odwróciła się przodem, rozpinając ostatnie z zapięć gorsetu, z niewinną minką ukrytą pod opadającymi na twarz włosami. Powoli wycofywała się w stronę garderoby, zaś niczym nie podtrzymywana koszulka opadała coraz niżej jej ramienia.
Condrad nagi i pobudzony ruszył w jej kierunku błyskawicznie niczym dziki barbarzyńca. I niemal tak samo szybki. Zeskoczył z łóżka doskakując w kilka sekund do dziewczyny, chwycił za jej koszulkę i pociagnął ku sobie. Pocałował jej usta, szyję, bark.. chwytając ją w pasie i zaciągając w kierunku łóżka.
- Nie wykpisz się tak łatwo… śliczniutka.- mruknął kąsając delikatnie jej bark zębami.
Kathil opierała się zaciąganiu do łoża:
- Nie tak - powiedziała cicho i zarzuciła ramiona na barki Condrada wspinając się na palce by oddawać pieszczoty - tu …. - wskazała ścianę, pozbawioną ozdób i obrazów. Popatrzyła z wyzwaniem w oczach na Condrada: - Chyba, że nie dasz rady mnie unieść?
- Nie jesteś zbytnio pulchniutka…- uśmiechnął się kpiąco Condrad i chwyciwszy za koszulkę Kathil zdarł ją z niej całkiem. Gdzieniegdzie się rozerwała, ale kogo to w tej chwili obchodziło. Kathil wpier poczuła chłód ściany na plecach, potem twarde dłonie na pośladkach i… uniosła się w górę odrywając stopy od ziemi. Jęknęła, gdy ją posiadł szturmując od razu głęboko. Czuła kochanka intensywnie między udami, przyciskana jego ciężarem do ściany… bezbronna i delikatna, przeszywana co chwilę silnymi doznaniami.
Bardka wtuliła się w Condrada, więżąc go między swymi udami i niemalże zgniatając swój biust na jego torsie. Okrzyki przyjemności pokrywała ugryzieniami jego barków i ramion… szyi. Drobniutka… przemknęło jej przez myśl określenie Leonory… gdy mruczała w ucho seniora zachęcające i rozpustne słowa. Paznokcie znaczyły szlaki na jego łopatkach i karku, gdy rozkosz w jej ciele budowała się coraz mocniej, coraz bliżej szczytu.
Mocniej… mocniej… nie musiała tego mówić. Condrad nie był delikatny, każdy ruch bioder przechodził drżeniem przez jej ciało, a zaciskające się mocno na jej pośladkach dłonie ściskały mocno jej pupę. Brakowało jej oddechu, pokrywała się potem… dzika bestia, którą był jej kochanek nie dawała jej chwili na oddech w swym samolubnym pragnieniu zaspokojenia. jeszcze tylko jeszcze raz, dwa…. z głośnym okrzykiem doszła tracąc siły i przez kolejne kilka sekund będąc bezwolną laleczką dążącego do zaspokojenia mężczyzny o olbrzymiej wytrzymałości. Zadrżał w końcu i on… i osunął dyszącą kochankę na ziemię.
Dysząc i drżąc oparła się o olbrzymiego kochanka i przez chwilę nic nie mówiła. Pocałowała Condrada w pierś i pociągnęła go w kierunku łóżka, by móc przez chwilę odpocząć. Poczekała aż mężczyzna opadnie na łoże i ułożyła się na nim, splatając swe nogi z jego.
- Jakie masz plany poza wujami i doprowadzaniem mnie na skraj rozkoszy? - przesuwała palcami po dolnej wardze rozluźnionego nestora.
- Odzyskamy ziemie, które twój mąż… poprzedni mąż raczył przegrać w karty, zastawić…- delikatny klaps opadł na pupę Kathil.- Jest tego trochę, a w dodatku mam już przy sobie swoich najemników i opinię nieobliczalnego awanturnika w okolicy. Łatwo więc sobie będzie podporządkować tych miękkich szlachetków. Problem mam z tobą.
- Jaki problem? - spytała nieco zdziwiona i poruszyła leciutko biodrami - I co planujesz z tym problem zrobić?
-Nie powinienem sypiać z żoną mego bratanka. Ale ty ciągle rozpalasz me myśli, a potem lędźwie.- wymruczał sięgając palcami między pośladki Kathil i wodząc opuszkami między nimi.
- Na to mam rozwiązanie - bardka podciągnęła się by pocałować Condrada - po odzyskaniu majątku Vilgiztów wyjadę tam wraz z Ortusem. - zanurzyła twarz w zagłębienie jego szyi i sięgnęła dłonią miedzy ich przytulone ciała by muskać jego oręż. Drażniła go takim postawieniem sprawy, ciekawa jego reakcji. - Jaką rolę przewidujesz dla mnie w odzyskiwaniu majątku po Cristobalu?
-To…- Condrad przez chwilę zmagał się z kolejnymi słowami nie zdając sobie sprawy, że póki co nie może skłamać.-... mi osobiście w ogóle nie odpowiada, choć wydaje się sensownym i dobrym rozwiązaniem sytuacji w jakiej jesteśmy.
- Jak mam pomagać z odzyskaniu majątku po Cristobalu? - powtórzyła mrucząc i na powrót rozpalając olbrzyma dotykiem dłoni i swym wijącym się na nim ciałem. - Myślałeś już o tym? - ucałowała wnętrze dłoni nestora i possała palec wskazujący.
- Moja… słodka..- jego palce nadal muskały wrażliwy obszar jej pupy.- Ktoś musi być tym miłym negocjatorem… mi brak odpowiedniej… postury do… dyplomacji.
Zrzucił ją z siebie na bok… wiedziała czemu. Pod palcami czuła już jego nieustępliwe twarde pragnienie by ją posiąść znów. I rzeczywiście… rozchyliwszy jej uda, chwycił za nie i zdobyły jej wrota rozkoszy jednym uderzeniem swego taranu.
Kathil jęknęła, gdy wypełnił ją ciasno.
- Tęskniłeś… - uśmiechnęła się na wpół leniwie, na wpół lubieżnie - … ale… - wyciągnęła ku niemu dłonie - … pozwól mi … być … na górze. - wyjęczała między jednym uderzeniem a drugim. Chciała popatrzeć na tę dziką bestię z góry, prężącą się pod nią i tracącą kontrolę.
Spełnił jej prośbę, obrócił się na plecy ciągnąc Kathil za sobą, jego dłonie pochwyciły za jej piersi miętosząc je namiętnie. Nie miał w sobie delikatności, ale przecież Wesalt nie delikatności w nim szukała.
Bardka uchwyciła się zagłowia łoża i rozpoczęła ujeżdżanie tego dzikiego ogiera z pasją i zapalczywością. Wpatrywała się w twarz Condrada, czując ciężar swych rozbujanych piersi i twarde, męskie dłonie zaciskające się na nich. Co raz to wpijała swe biodra mocno w jego podbrzusze, to unosiła się wysoko by opaść gwałtownie i mocno.
Jej oddech przyspieszył, czuła rozkosz rozsyłającą impulsy po całym jej ciele i pot spływający po jej kręgosłupie. Podziwiała też swego kochanka nie spuszczając spojrzenia z jego twarzy. Nie chciała uronić ani chwili.
Łoże skrzypiało pod nimi. Kathil czuła rozkosz i widziała tą rozkosz odbijającą się w spojrzeniu kochanka, opadała i unosiła się na fali rozkoszy wzbudzanej ruchami swych bioder. Coraz szybciej i mocniej… aż do wybuchowej kulminacji.
Łapiąc oddech bo gwałtownej ekstazie zastanawiała się czy rzeczywiście ma ochotę odsunąć Condrada do Bragstone. Byłoby to wygodne dla niej, ale przecież o wiele przyjemniej było go mieć bardzo blisko... najlepiej pod sobą.
Roześmiała się zadowolona i zaspokojona, gdy w końcu udało jej się złapać oddech i odsunęła włosy opadłe jej na twarz. Ujęła twarz Condrada między dłonie i ucałowała go mocno, głęboko, powoli.
- Naprawdę mam spotkanie w Ordulinie, Condradzie. A ty robisz wszystko bym na nie nie zdążyła. - ukąsiła lekko dolną wargę mężczyzny.
- Bo mnie prowokujesz.- przypomniał jej mężczyzna dając klapsa w pośladek.
- I kto kogo teraz prowokuje? - uszczypnęła szczyt jego męskiej, płaskiej piersi - Nie jestem pewna kiedy wrócę. Mam nadzieję, że powstrzymasz konflikt między Gastonem, a moim paladynem podczas mej nieobecności?
- Gaston to wściekły pies, ale rozumie język siły.- stwierdził Condrad.- No… ubieraj się, a ja sobie popodziwiam.
Kathil wciąż na łóżku stanęła w rozkroku tuż nad kochankiem. Oparła dumnie dłonie na biodrach i popatrzyła w dół z dumną i lekko chochlikową minką.
- Niech Ci będzie wiadomo, że za takie podziwianie niektórzy oddaliby spore majątki - mrugnęła do seniora i zeskoczyła wdzięcznie z łoża. Ruszyła by zająć się toaletą. Nałożyła nieco pachnącego balsamu na ciało, czerpiąc dziwną przyjemność z bycia obserwowaną przez Condrada. Wiedziała, że i jego obserwowanie jej w takim momencie pobudza. Ułożyła fryzurę, skręcając pukle w ciasne loki z tyłu głowy.
- Nie biorę karocy - mruknęła nakładając barwiczkę na usta i wpatrując się w rozciągniętego na łóżku kochanka. - Wydasz odpowiednie rozkazy swoim ludziom? - spytała wsuwając się w opięte skórzane spodnie i wpuszczając w nie dopasowaną koszulę, ciasno opinającą jej biust. Naciągnęła wysokie zamszowe buty i uśmiechając się, podeszła do Condrada z krótkim gorsetem.
- Pomożesz mi z zasznurowaniem? - odwróciła się tyłem do seniora, obserwując go przez ramię.
- Jesteś pewna, że to bezpieczne?- zapytał mężczyzna wstając i podchodząc do niej.- Proszenie mnie o pomoc ze sznurowaniem?
Wiedziała, że nie. Condrad wykazywał sporo samokontroli, jak na jej kochanka. Dużo więcej niż inni. Ale także i sporo wytrzymałości, co objawiało się w kolejnej tego wieczoru owacji na stojąco poniżej pasa. Niemniej… wiedziała, że mogłaby go sprowokować i co gorsza… mogłaby poczuć taką pokusę.
- Saskia zostanie… jest trochę bardziej opanowana. I trudniejsza w okiełznaniu niż byłby mężczyzna. To dziesiętniczka i tylu ludzi jej zostawię.- i niewątpliwie miała być jego szpiegiem. Condrad energicznie wiązał sznurowania jej gorsetu. - Ma głowę na karku, nawet jeśli jest ona trochę gorąca.
- Nie… prowokuj … mnie - Kathil przytrzymała się oparcia fotela, gdy Condrad szarpnięciami sznurował ciasno jej gorset. Nie mogła oprzeć się pokusie wypięcia pośladków… nieco bardziej niż trzeba było. - Saskia - mruknęła spoglądając ponownie przez ramię na nestora - niechaj będzie. Stacjonować będzie tam, gdzie teraz. - stwierdziła, a nie zapytała, twardo negocjując z nauczycielem. - Ty zaś uważaj w Bragstone na burmistrza, półorka Grecko. I jego … straż. Mają worgi. - mruczała.- A gdybyś po drodze napotkał karawanę akrobatów: półelfkę, krasnoluda, człowieka i gnomkę, to zostaw ich. To moi ludzie.
- Dobrze… chyba się nie martwisz o mnie, co? - mruknął mężczyzna mocniej przyciągając Kathil za pomocą sznurowania i ocierając się twardym orężem o jej pupę.- To urocze… aaa…- syknął cicho dodając.- Chyba będę musiał poprosić cię o rozluźnienie, zanim opuszczę twą komnatę.
Bardka wspięła się na krzesło, odwracając twarzą do Condrada i przyciągając go bliżej siebie za ramiona. Spojrzała w dół na jego twarz - przez chwilę korzystając z przewagi jaką dawał jej stołek:
- Tego też będziesz mi chciał zabraniać? Martwienia się o Ciebie?- spojrzała nestorowi w oczy i pogładziła lekko po policzku, spoglądając z nieodgadnioną minką w dół. - Czy będziesz kpił lub wykorzystywał przeciw mnie? - dodała ciszej zbliżając swe usta do ust mężczyzny. - Rozluźnienie? - uniosła brew - Na rozluźnienie trzeba zasłużyć… - uśmiechnęła się leciutko i cmoknęła czubek nosa olbrzyma.
- Zabraniać nie będę, acz trochę… czuję się tym zakłopotany.- dłoń mężczyzny chwyciła za pierś Kathil przez koszulę ugniatając gwałtownie i ściskając namiętnie.- A ty powinnaś już chyba wiedzieć, że nie igra się z tygrysem.
Jego usta przylgnęły do jej szyi pieszcząc ją muśnięciami warg. Był bardzo upartym mężczyzną… i silnym i drapieżnym… niestety.
- A co jeśli nie mogę przestać? - dziewczyna wyszeptała bestii do ucha - Co zrobisz z tą świadomością? - mruczała prowokująco, poddając się pieszczotom jego ust i dłoni z przymkniętymi oczami - I czemu zakłopotany? Przecież chciałeś omotać wdówkę - dodała z uśmiechem - więc powinieneś być zadowolony, że plan zaczyna działać. Czyż nie? - bardka trącała struny na wielkim instrumencie powoli szukając tych kilku znaków, że i jej urok i magia zaczynają oplatać i stawać się częścią seniora.
- Cóż to urocze… choć mam wrażenie, że bynajmniej daleko mi do omotania pewnej uroczej wdówki. W końcu… kto tu teraz kogo pieści. Więc kto kogo omotał? - mruczał ironicznym tonem głosu, co bynajmniej nie przeszkadzało mu w dalszym smakowaniu językiem skóry jej szyi i delektowaniem się sprężystością jej piersi za pomocą dłoni.- Gdyby było tak jak twierdzisz moja wdówko, to czy musiałbym prosić?
Wesalt postanowiła dać Condradowi niewielki token wdzięczności:
- Ja tylko… - odgięła jego twarz wsuwając bezczelnie paluszek pod jego podbródek - … próbuję zachować zimną krew i chłodny osąd, jak radziłeś, mój nauczycielu. I nie spóźnić się na me zobowiązanie. - pocałowała go z pasją, zarzucając ramiona wokół jego szyi. Całowała, pieszcząc wargami jego wargi i wdając się w namiętny tan języków, póki starczyło jej tchu - więc… sam… mmm … widzisz, - całowała jego powieki i czoło - że próbuję być posłuszną uczennicą. A co do rozluźnienia… chętnie pomogę… po powrocie? - dodała kokieteryjnie.
- Akurat… zimną krew. Masz zwinny języczek nie tylko w czynach, Kathil Vandyeck. Niemniej… jeśli chcesz się wymknąć, to lepiej to uczyń teraz.- odparł Condrad, nadal całkiem goły i niechętny w takim stanie do opuszczenia jej komnat.
- Znajdę Cię po powrocie? - Kathil zeskoczyła ze stołka i zadarła głowę do góry. Dłońmi przesunęła po torsie i brzuchu mężczyzny. - Czy sam mnie poszukasz? - odsunęła się powoli.
- Lepiej zrobisz jak poszukasz. Nie wiem kiedy zamierzasz wrócić, zważywszy że nie raczyłaś oznajmić po co jedziesz, uczennico.- wyjaśnił Vandyeck.
- Jadę spłacić dług, Condradzie. - sięgnęła po płaszcz i ubrała go powoli zapinając guziki. Wróciła do garderoby by na wszelki wypadek również zaopatrzyć się w broń. Schowała sztylety w wysokich cholewach butów i nakładając rękawiczki wróciła do sypialni. - Powinnam być z powrotem najpóźniej jutro koło wczesnego popołudnia. Możesz się kąpać do woli do tego czasu. - uśmiechnęła się leciutko.
- Zgoda.- mruknął Condrad zawracając do sypialni, by się ubrać.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172