Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2015, 22:29   #32
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ruszyły z kopyta w kierunku miasta, dość szybko co sprawiło że ogon Leonory znów owinął się wokół pasa tulącej się do niej dziewczyny. Pęd powietrza zapierał dech w piersiach Bullticus nic sobie nie robił z dodatkowego ciężar i pędził galopem.
A zwolnił dopiero kilka metrów przy bramie. I wtedy też gołąb z wieścią od Logana wylądował na ramieniu Kathil.

“To jaki plan? Już wyruszyłem z ludźmi do zamku.”



- Leonoro, zaczekaj chwilkę. Moi ludzie ruszyli w stronę zamku Vilgitzów. Muszę wysłać wiadomość. - powiedziała nieco nerwowo Wesalt. Siedząc wciąż na grzbiecie Bullticusa naskrobała parę słów do zabójcy.
“Zmiana planów. Kierujcie się z powrotem do domu. Dogonię was niedługo.” - i wypuściła posłańca. Odetchnęła:
- Już, już gotowa. Jedźmy do karczmy.
Było przyjemnie jechać wtuloną w plecy Leonory. Jej mroczny image odstraszał wszystkich od zaczepiania bardki. Ba… nie musiały nawet płacić myta za przejazd. I szybko dotarły do karczmy, w której już czekała na Kathil dwójka mrukliwych tropicieli raczących się piwem przy kontuarze.
Kathil pozdrowiła ich gestem i dała znak, że za chwilkę z nim porozmawia.
- Leonoro, przyszykujesz się do drogi? - zwróciła się do paladynki ciepło - A ja porozmawiam z moimi towarzyszami. Dobrze?
- Tak szybko? Myślałam… może dasz sobie i mnie z dwie, trzy godziny na przygotowania?- zapytała zaskoczona Leonora.- Planowałam kąpiel. Noszenie cały czas cieżkiej zbroi, ma swoje minusy i nie tylko związane z samą jej wagą.
- Oczywiście - zreflektowała się Kathil - spotkamy się tutaj za dwie godzinki zatem? - posłała diablęciu buziaka i zaczęła się rozglądać za Karriake. Zbliżyła się również do dwójki tropcieli:
- Witajcie. Za dwie godziny ruszamy w drogę. Do tego czasu macie chwilę na odpoczynek.
- Gdzie wyruszamy? -odezwała się zaskoczona kobieta, zerkając to na Kathil, to na swego towarzysza równie zaskoczonego co ona. Karriake najwyraźniej nie było w karczmie, podobnie Calgiostro, była za to Aranja i towarzyszący jej krasnolud. Członek artystycznej trupy, którego znała najmniej.
- W drogę powrotną - wyjaśniła Wesalt.- Raczej nie kręćcie się za bardzo po mieście.
Ruszyła ku Aranji i krasnoluda:
- Dzień dobry, można się przysiąść?
- Oczywiście.- odparła Aranja robiąc miejsce, a krasnolud skinął głową w milczeniu.

Przyglądał się bardce bardzo podejrzliwie.
- Gdzie można znaleźć Karriake i Calgiostro? Coś się stało? - spytała bezpośrednio widząc podejrzliwe spojrzenia.
- Nie… niby czemu? -spytała zaskoczona Aranja, po czym zerknęła na krasnoluda i dodała.- On zawsze tak wygląda. Nie ufa nikomu.
- I zazwyczaj mam rację.- mruknął krasnolud.
- A co we mnie wprawia cię w nieufność, mości krasnoludzie? - spytała Kathil z uśmiechem i gestem ręki zamówiła kufelek piwa.
- Przyjaciele twoi są podejrzani, to że cię lubi Karriake to kolejny powód. Tę małą kretynkę kłopoty przyciągają jak ćmię płomień świecy.- burknął krasnolud.- Potrzebuję więcej powodów?
- Kretynkę? - powtórzyła Kathil - Coś nie bardzo lubisz Karriake? A co podejrzanego w mych przyjaciołach? I… dużo podejrzanych osób ratowało Ci tyłek? - uniosła brew.
- Lubienie nie ma tu nic do rzeczy panienko. Oboje dobrze wiemy, że Karriake nic się nie nauczyła ze swojej przeszłości i wprost się prosi o następne kłopoty… a my… jesteśmy w mieścinie, w której bandyci piorą się między sobą na ulicy. Wdepnęliśmy z gówna w zwłoki, moja dobrodziejko.- mruknął krasnolud, którego imię sobie Kathil przypomniała… Durbas. Tak go zwał Calgiostro.- Bez obrazy… nie mam nic do ciebie panienko, ale to nie znaczy, że uwierzę w każdą historyjkę, tylko dlatego że w ramach własnego interesu uratowałaś nam dup…- tu Aranja bezczelnie zakryła mu usta dodając.- Durbas po prostu bardzo powoli przekonuje się do ludzi. Calgiostro zaś zabawia tę szlachciankę swoimi opowieściami w jej komnacie. Natomiast Karriake odpręża się w wozie. Rozładowuje napięcie.
- Sama? - Kathil spytała z niedowierzaniem mierząc krasnoluda leniwym spojrzeniem - Calgiostro długo już tak bawi? Co do mieściny właśnie przyszłam by was stąd zabrać. Im szybciej, tym lepiej - spojrzała znacząco na Aranję.
- Sama… chyba.- zamyśliła się półelfka, a potem wzruszyła ramionami.- A Calgiostro nie wychodzi od godziny.
- Myślę, że godzina na opowieści to dość. Dasz radę go ściągnąć na dół? Zdecydowanie?
- Ja? - spanikowała Aranja.- Ja nie zamierzam.
- Jeśli to decyzja naszej szefowej.- uśmiechnął się sadystycznie Durbas.- To z chęcią to zrobię. Tamta baba cuchnie kłopotami na odległość. Widziałem jak Karriake na nią patrzyła. Takie spojrzenie wróży kłopoty.
- To mości Durbasie, raczysz ściągnąć mistrza ucieczek? - dodała Kathil z krzywym uśmieszkiem.
- Jasne…- wzruszył ramionami krasnolud i podał fajkę Aranji.- Trzymaj… tylko się nie zaciągaj. Za młoda szprota z ciebie.
Po czym ruszył na górę, a półelfka tylko na to czekała i zaciągnęła się fajeczką, by potem kaszleć głośno i krztusić się.- Czym on ją nabija.. prochem strzelniczym?!
Wesalt zachichotała:
- Może gdyby nabijał zielem miałby lepszy humor. Jak szybko dacie radę się zebrać?
- To zależy… z godzinę, dwie… myślę, że tyle wystarczy. Gdzie jedziemy?- zapytała półelfka.
- Byle dalej stąd - mruknęła krzywiąc się Kathil - Chciałabym, żebyście po okolicznych posiadłościach pojeździli i wywiedzieli się jak tam w okolicy sytuacja wygląda. Jedna, dwie posiadłości, a potem byście ruszyli w stronę Ordulinu.
- Nie lepiej żebyś o tym powiedziała Calgio..- zaczęła Aranja, acz przerwała, gdy obie usłyszały wrzaski. Nie one jedne zresztą. Wszyscy usłyszeli wrzaski ciągniętego za nogi Calgiostro. Biedak był wleczony po schodach przez Durbasa. Ubrany… toteż zapewne musiał znowu uznać swoja porażkę w dobieraniu się szlachetnej pod suknię.
Kathil przyglądała się całej scence z lekko otwartymi ustami:
- Durbas…. nie wie ...co to metafora? - pochyliła się do Aranji nie odrywając wzroku od przedstawienia.
- Wie… ale lubi wszystko interpretować po swojemu.- mruknęła Aranja uśmiechając się ironicznie.- A ty dałaś mu okazję ku temu.
- Taaaak, ewidentnie jest to moja wina… Calgiostro! - ruszyła ku protestującemu mężczyźnie by pomóc mu wstać - Dzięki, Durbasie - poklepała krasnoluda po ramieniu. - Calgiostro, dobrze Cię widzieć. Piwa?
- To twoja wina!- rzekł leżący na ziemi i obolały akrobata.- To ty go na mnie nasłałaś. I po co?!
- Może by sprowadzić cię na ziemię.- burknął Durbas ponuro.- Czas właściwy ku temu.
- Nie sądzę mój drogi by imć Durbas zrobił cokolwiek na czyjkolwiek rozkaz, gdyby tego sam nie chciał - mrugnęła do krasnoluda i wyciągnęła dłoń do Calgiostro. Przy okazji pochyliła się do niego i szepnęła: - Wstawaj, nie marudź. Bo zacznę głośno mówić, że mistrz ucieczek nie potrafi uciec krasnoludowi. - bardka pociągnęła go za dłoń w górę.
- Nie wiesz kim był ten krasnolud.- mruknął obolały akrobata.- Zepsuł mi obiecującą randkę.
- Ta obiecująca randka przestała być obiecująca po pierwszej godzinie jeszcze w karczmie na drodze. - Kathil poklepała akrobatę po ramieniu - Wierz mi. Ciesz się, że żyjesz. Zarządzisz odjazd? - podała mężczyźnie kufel piwa.
- Odjazd? Czemu… nie miałaś przypadkiem czegoś szukać?- zdziwił się Calgiostro, a Durbas skinął głową.- Dziewczyna ma rację, mogłeś skończyć jako obiad tamtej baby.
- Krasnolud pewnie nie zrozumie tego, ale właśnie o to chodziło.- burknął Calgiostro.
- Już znalazłam, pora na nas. A szczególnie na Ciebie. - puknęła marudzącego mistrza ucieczek w pierś. - Gdyby ona chciała obiadować na Tobie, to i ja dołączyłabym do zakładu. - pokręciła głową na minę Calgiostro. - Proszę, zarządź odjazd. - dodała z uśmiechem.
- Eeech… zgoda. Gdzie jedziemy?- zapytał niechętnie akrobata, a krasnolud uśmiechnął się dodając.- Najważniejsze, że odjeżdżamy stąd.
- Chciałabym, abyście objechali ze dwie okoliczne włości - Kathil prowadziła Calgiostro ku wyjściu i ku wozom - i wywiedzieli się jak tam się sprawy mają. Potem ruszajcie do Ordulinu. Spotkamy się tam i przekażę wam dalsze instrukcje oraz fundusze. - mówiła szeptem do akrobaty.
- Okoliczne włości… obu braci Vilgitz też?- zapytał Calgiostro, który jakoś się do tego nie palił. Nic dziwnego… musiał o nich usłyszeć w Bragstone.
- Nie, sąsiadów. Braci … omijajcie.
- Uff… -skomentował krasnolud. A Calgiostro stwierdził niechętnie.- Zgoda… zgoda. Wyruszamy z Bragstone jeszcze dziś. Coś jeszcze?
- Masz tutaj - wręczyła akrobacie dwa pierzaste amulety. - na wypadek jakbyś potrzebował się szybko skontaktować. Wiesz jak ich użyć?
- Tak. Z pewnością.- potwierdził Calgiostro. A Aranja dodała.- A jak nie on… to Karriake też potrafi.
Kathil skinęła głową:
-Dobrze. Zatem zbierajcie się moi drodzy. I czekam na was w Ordulinie.
Kathil wróciła do pary elfów by oczekiwać na pojawienie się Leonory.
- Dołączy do nas jeszcze jedna osoba. - powiedziała cicho z lekkim uśmiechem
przyglądając się zwiadowcom.
- Jasne… nie ma sprawy.- stwierdził elf, a kobieta wzruszyła ramionami.- Ty płacisz, ty decydujesz. Żaden problem.
-Coś się wam po drodze rzuciło specjalnie w oczy? Jakieś uwagi na temat samego miasta? - dopytywała Kathil, która chciała wykorzystać wszelkie możliwe obserwacje i uwagi. Szczególnie ludzi niezamieszanych w cały patowy status quo.
- Śmierdzi.- mruknął mężczyzna, a kobieta warknęła.- Śmierdzi… dużo ludzi, dużo zwierząt… worgi.
- Dużo zbrojnych, mało dyscypliny.- dodał mężczyzna.
- Okolica spustoszona. Mało zwierzyny, małe zbiory… zastraszeni chłopi.- wymieniła swoje spostrzeżenia Marthil.
Bardka z uwagą wysłuchiwała uwag elfickich tropicieli:
- Worgi? - spytała lekko zwężając oczy. - Dużo ich tutaj? - pomyślała, o jednym
szczególnym i skrzywiła się.
- Czułam jednego… A ty co tak łazisz z tym mięsem za pazuchą?- zapytała Marthil wzruszając ramionami.
- No właśnie go spotkałam i w ten sposób chciałam się dowiedzieć co to za jedni co z nim łażą. - wyciągnęła wędzone mięso - Ale może jednak też się wykąpię zanim ruszymy. - dodała z kwaśną miną.
- Wolę zapach mięsa niż mydła.- oblizała się Marthil i Kathil nie potrafiła stwierdzić, czy bardziej lubieżnie… czy wygłodniale… czy drapieżnie. Logan miał rację. Ta parka była dziwna, ale znali się z pewnością na rzeczy.
- Chcesz? - bardka podsunęła mięso Marthil - Częstuj się.
Kobieta pochwyciła mięso i wbiła w nie zęby szarpiąc je drapieżnie. Jej partner próbował ją powstrzymać, ale ta tylko warknęła w odpowiedzi. Niby można było jeść mięso palcami, ale… dobrze, że byli po stronie Kathil. Bardka nie chciała ich jakoś spotkać po stronie przeciwnej.
Wesalt przyglądała się półelfce ze zdumieniem, które próbowała pokryć lekkim chrząknięciem i zmianą pozycji. Sama wiedziała, że raczej nie udało się jej pokryć zaskoczenia. Przeniosła wzrok na półelfa. Nie skomentowała jednak w żaden sposób zachowania kobiety.
- Hmmm… tak… pójdę załatwić kąpiel. Jeśli … nadal jesteście głodni… zamówcie
posiłek. Nie zajmie mi to długo. - i odeszła w stronę karczmarza by dowiedzieć się o możliwość kąpieli.
- Jesteśmy głodni…- mruknął speszony Teorven i wziął do ust kawałek, który Marthil łaskawie mu odstąpiła, pochłaniając go z podobną żarłocznością.
Kathil zaś z ulgą i szybko oddaliwszy się od owej niepokojącej dwójki, dotarła do karczmarza, który stropił się słysząc jej słowa.- To będzie problem. Bowiem, owszem możemy przynieść balię z gorącą wodą do panny pokoju, tyle że… wy nie macie pokojów, a ja nie mam wolnych kwater w tej chwili. Gdyby ktoś zgodził się ustąpić ci pokoju na czas kąpieli, to zaniesiemy tam balię.
- Ah - stropiła się Kathil - no dobrze, trudno zatem. Nie będę nikogo wyrzucać z
kwatery - uśmiechnęła się słodko - Mój drogi, karczmarzu, czy masz może mięso wędzone? - spytała dobrze wiedząc, że i owszem jest ono w “ofercie” - Jeśli tak, czy podasz talerz moim towarzyszom? - Kathil sięgnęła po monety.
- Żaden problem…-skłonił się głęboko mężczyzna zwinnie wyciągając dłoń po zapłatę.
Kathil zapłaciła odpowiednią sumkę i w oczekiwaniu na Leonorę i resztę wyszła na podwórzec karczmy, aby poprzyglądać się przygotowaniom akrobatów do wyjazdu. Przy okazji chciała zamienić słówko czy dwa z Karriake.
Przygotowaniem zajął się przede wszystkim krasnolud, a Aranja mu pomagała wyprowadzać konie ze stajni i zaprzęgać do wozów. Calgiostro nigdzie nie było. Karriake też.
- Tylko mi nie mówcie, że wrócił do obiadowania - zaśmiała się cicho Kathil podchodząc do Aranji - Karriake w wozie?
- Eee..chyba… nie sprawdzałam.- wyjaśniła półelfka.- Ale nie opuszczała karczmy, więc gdzie niby miała być?
Kathil podeszła do drzwi wozu i zastukała:
-Karriake? Jesteś tam? - spytała próbując lekko otworzyć drzwi.
Drzwi nie były zamknięte. Ale odpowiedzi też nie było.
Bardka zaglądnęła zatem przez uchylone drzwi:
- Karriake?
W środku czuć było jakiś zapach korzennego kadzidła, a wóz był jeszcze bardziej zagracony leżącymi na ziemi przedmiotami, niektórymi przypominającymi przeszłość gnomki w świątyni. Coś się poruszyło na hamaku… Gęsta grzywa włosów wysunęła się z koronkowej czarnej tkaniny. Błysnęło dziko jedno oko, podczas gdy drugie było okryte kurtyną włosów.
- Czego… - słowo przypominało bardziej pomruk rozleniwionej pumy, niż kobiecy głos.
- Hmm, widzę, że jesteś hm.. zajęta. Przyszłam się pożegnać… - bardka powiodła spojrzeniem po wozie zawalonym “skarbami” - … wszystko ...w porządku?
- Pożegnać ? Dlaczego? I co się stało?- wymruczała Karriake.
- Ruszamy dalej i chwilowo się rozjeżdżamy. Nic się nie stało, jeszcze. Więc wolę przegrupować … swoje siły. - uśmiechnęła się Wesalt. - Spotkamy się w Ordulinie.
- A ja zostaję w tym… nudnym miejscu. Jestem... rozczarowana.- odparła gnomka smętnie.
- Jak to zostajesz? Wy też wyjeżdżacie. Potrzebuję Twych oczu i uszu.
- Właśnie… to nudna robota.- mruknęła Karriake ziewając.
- Ale bardzo potrzebna - mrugnęła do niej bardka - poza tym… to jedynie kilka dni. Potem będziesz mogła znowu zaspakajać swą ciekawość.
- Wątpię… mojej ciekawości nie da się zaspokoić.- zaśmiała się cicho Karriake.
- No dobrze, będziesz mogła próbować zaspokoić - zachichotała Kathil - zdecydowanie będziesz w dobrym ku temu miejscu. Mam nadzieję, że przeżyjesz jeszcze tę drobną niedogodność kilku dni.
- Nie złoże żadnych obietnic.- odparła Karriake wystawiając język.
- I znowu jestem żuczkiem… Jak to się dzieje? - Wesalt odwdzięczyła się tym samym. - Wstajesz? Czas się przygotować.
- Przygotować do czego?- mruknęła gnomka próbując skupić myśli.- Występ jest wieczorem.
- Do wyjazdu, Karriake. Ruszacie za niedługo. A przynajmniej taki jest plan.
- Ale ja jadę w wozie… a nie biegnę za nim.- uniosła rękę w górę palcem wskazującym celując w niebo i pozwalając stwierdzić Wesalt, że jest odziana w koronkowy prześwitujacy szlafroczek.- Co niby mam robić?
Kathil bezsilnie roześmiała się:
- Najwyraźniej nic - rzuciła z sympatią. - leniuszku. Dałam Calgiostro pierzaste amulety na wypadek, gdybyście chcieli się kontaktować. Będę czekać na was w Ordulinie. Masz być cała i zdrowa, tak samo jak pozostali - pogroziła gnomce palcem, odwracając się ku wyjściu.
- Zastanowię się. Co dostanę jeśli będę grzeczna i przeżyję?- zapytała żartobliwym tonem gnomka.
- Niespodziankę - Kathil mrugnęła do niej wyskakując z wozu - jak nie przeżyjesz to się nie dowiesz jaką - zagrała na ciekawości Karriake.
Pożegnana była wystawionym językiem, znowu.
Chichocząc wróciła do karczmy by sprawdzić, czy Leonora jednak skończyła swe ablucje wcześniej. Chciała ruszać z tego miejsca. Im wcześniej tym lepiej. Zdała sobie sprawę, że nawet myśl o powrocie do posiadłości, którą “nawiedza” żyjący Condrad jest lepszą opcją niż pozostawanie w Bragstone. Ze smutkiem pomyślała o chłopach, zastraszonych i znajdujących się w sytuacji bez wyjścia. A potem znowu pomyślała o co najmniej dwunastu bolesnych sposobach na uśmiercenie obu braci za doprowadzenie sytuacji i ziem do takiego stanu. Chciała jak najszybciej doprowadzić do realizacji chociaż jeden z nich.
Paladynka już zdołała się wykąpać i w tej chwili posilała się w pełnym rynsztunku bojowym z kapturem kolczym naciągniętym na głowę. Jak zwykle z resztą. Jej sokół siedział na ramieniu. Kathil weszła do karczmy wraz Durbasem. Krasnolud ruszył w kierunku pięterka, by… znów wyciągnąć Calgiostro z łap tamtej damy. Trzeba było przyznać akrobacie… był uparty.
- Durbasie, może przywiąż go do kozła tym razem - powiedziała z przekąsem Kathil. Zwróciła się też do przywódcy trupy:
- Mogę na Ciebie liczyć czy nadal będziesz wracać do karczmy by szukać drogi pod jej suknię? Jeśli tak, to gadaj od razu, bo szkoda naszego czasu. - obserwowała przy tym czujnie jego reakcję zastanawiając się nad tym, czy kobieta nie nałożyła jakiegoś uroku na biednego Calgiostro.
- Już wyjeżdżamy… jesteś gorsza niż Durbas.-jęknął Calgiostro, a krasnolud uniósł się dumą.- Zobaczymy później, a teraz ruszamy szefie.
- Durbasie, miej na niego oko - Kathil ściągnęła groźnie brwi i odprowadziła dwójkę do wozów. Poczekała aż wyjadą. Wszyscy.
Na szczęście nie było z tym takiego problemu. Calgiostro wyjechał pierwszy, Aranja druga z Karriake w wozie, a Durbas ostatni.
Kathil z ulgą wróciła do karczmy. Czuła się nieco jak matka kwoka doglądająca swe pisklęta. Aż otrząsnęła się na tę myśl.
Dosiadła się do Leonory:
- Urwanie głowy z tymi akrobatami. - mruknęła.
- Rodzina twoja?- zapytała zaciekawiona diabliczka.
- Nie, jedynie trupa, którą spotkała po drodze tu. Mieli niejakie kłopoty. Zwerbowałam ich. Co sądzisz o tej dwójce? - spytała cicho rycerkę dyskretnie wskazując jej parę półelfich tropicieli.
- Jest zło ukryte w nich głęboko. Pradawny prymitywny głód i dzikość.- rzekła w odpowiedzi rycerka po chwili przyglądania się im. - Ale oni sami nie są źli. Kontrolują to zło.
- Hmm - Kathil pokiwała głową - sprawiają wrażenie … nie do końca ujarzmionych bestii. - mruknęła cicho. - Dobrze, że są tym razem po mojej stronie. - I jak? Gotowa? - dodała głośniej.
- Tak. A ty? Masz już konia?- zapytała Leonora.
Kathil pacnęła się w czoło.
- Nie… Dobrze, dobrze, wychodzi ze mnie księżniczka na ziarnku grochu, co? Do tej pory… cóż… a nie ważne. - machnęła ręką. - Idę popytać o jakiegoś wierzchowca.
Ruszyła w kierunku karczmarza by spytać nawet nie o zakup, ale może o najem. W końcu karczma pośrodku drogi pewnie miała jakieś układy z Bragstone. Możliwe jednak, że te układy na czas kłopotów zostały też zawieszone.
- Mości karczmarzu - stanęła z uśmiechem przed mężczyzną, gdy w końcu go namierzyła - można tu u was nająć wierzchowca?
- Nie bardzo… Grecko zakazał najmu wierzchowców bez jego pozwolenia.- odparł mężczyzna cicho i rozglądając się bacznie dookoła.- Takoż i kupienia oręża większego od sztyletu. Ponoć ze względów bezpieczeństwa. Pytanie tylko czyjego bezpieczeństwa.
- Zakup koni też zabroniony? - skrzywiła się Kathil.
- Nie wiem czemu.- odparł kupiec wzruszając ramionami.
Kathil powstrzymała się przed wyrażeniem co sądzi o tym. A zakaz zapewne miał na celu uniemożliwienie zagrożenia ...dla warstw rządzących. Podziękowała karczmarzowi i wróciła do Leonory.
- Nie znajdę tutaj wierzchowca, chyba, że go ukradnę. Ale… nie jestem złodziejką a nawet jeśli to będą nas ścigać. Mogę wysłać wiadomość do moich ludzi ale to opóźni wyjazd. Bullticus nie da rady nas udźwignąć we dwie? Niedaleko jest karczma, gdzie spotkamy się z moimi towarzyszami. - spytała paladynki.
- Uniesie, uniesie… jesteś leciutka.- odparła ze śmiechem Leonora. I wstała.- No to ruszamy? A twoi towarzysze? Nie będę im przeszkadzać?
Kathil skinęła elfom ręką zwracając ich uwagę na rycerkę i pokazując, że nadszedł czas wymarszu:
- Cytując: “ja płacę, ja mówię z kim jedziemy”. - bardka również się podniosła - Jeden z tych, których spotkamy jest magiem. Mmm… może mieć parę pytań. Pozostali raczej nie powinni mieć ani pytań ani problemów z Twą obecnością. Jesteś moim gościem - uśmiechnęła się do diabliczki - Nie przejmuj się tak bardzo. Porozmawiam z nimi. Ruszamy!
- Mam wrażenie, że chodzi o tego złego maga… którego cnotliwi rycerze ubijają po wyrżnięciu jego złych sług.- westchnęła Leonora wstając i ruszając do wyjścia. Tak samo zrobiło dwoje ochroniarzy Kathil.
- Niech będzie. Nie zabiję go od razu. Ale niech tylko zacznie przy mnie swoje mroczne mamrotanie to mnie popamięta.- dodała spokojnym tonem rycerka.
- Ciiiiii - Kathil przyłożyła palec do ust i mrugnęła - postaram się go trzymać w ryzach. Może się mu to nawet spodoba. - dodała drepcząc za Leonorą. “Jako przedsmak tej obiecanej niespodzianki” - dodała w duchu.
- Oby oby…- rzekła rycerka wsiadając na Bullticusa i podając dłoń Kathil.- Niech wie, że rękę mam ciężką, a miecz ostry.
- Bądź pewna, że go ostrzegę! - zgodziła się potulnie bardka wsiadając na konia. - Ale on też do końca zły nie jest. Czasem bywa wręcz słodki. Więc może nie strasz go tak od razu, dobrze?
- Dobrze… nie pokażę mu co mam pod kapturem.- zgodziła się potulnie rycerka i gwizdem przywołala swojego sokoła. Wyruszyli więc w trzy konie, szybko przemierzając bramę i bez kłopotu. Strażnicy jakoś nie ośmielili się pobrać myta.
 
corax jest offline