Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-12-2015, 22:35   #34
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Pukanie do drzwi.
- Przepraszam. Ale państwo na dole przy stole w jadalni, zamówili wino dla tego pokoju.- słychać było głos służki.
- Już, już - Kathil ponagliła gestem Ortusa by odebrał zamówienie, a sama również zaczęła się nieco okrywać. To był miły gest zaprawiony złośliwością. Stawiała na Yorrdacha i jego … takt.
Ortus ostrożnie otworzył drzwi, kryjąc dolną nagą część swego ciała za nimi. Od razu przejął dzban wina i potem kielichy stawiając je za sobą na podłodze. Nie wpuścił służki, a i ona na szczęście nie chciała wchodzić. Po przekazaniu podarunku, dygnęła i znikła za zamykającymi się drzwiami.
- Hmm… - mruknęła Kathil podchodząc by podnieść kielichy - … wygląda na to, że
jednak pogodzono się z naszym spóźnieniem, a wręcz nieobecnością na dole. - powąchała wino, próbując ocenić który z jej towarzyszy wybierał trunek.
- A ty pogodziłaś się z faktem, że twój mąż ciągle cię rozbiera.- wino było młode, ale zapewne dobre. Coś pod gust Yorrdacha.
- I tak będę musiała z nimi pomówić. Wcześniej czy później. - dla odmiany Kathil stanęła za Ortusem obejmując go w pasie i całując ramiona i kark. Ukąsiła skórę na łopatce i przekazała dzban mężowi i zsunęła dłonie na jego podbrzusze. Ocierała się o jego plecy i pośladki, nie pozwalając się mu odwrócić.
- Nie upuść dzbana - wymruczała pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
- Wymagasz ode mnie… wiele… bardzo… wiele…- jęknął Ortus drżąc i ocierając się plecami o piersi swej żony.- Wspominałaś o dzieciach. Jedno z pewnością zamknęłoby usta Condradowi. Mimo wszystko… tylko ja jestem z krwi… Vandyecków. Chyba że on jakiegoś spłodzi.
Wesalt sapnęła lekko z zaskoczeniem. Temat dziecka czy dzieci nie był obecnie na szczycie jej listy. Wiedziała jednak, że wiecznie nie będzie w stanie unikać tej kwestii.
- Dzieci… - bardka odsunęła się nieco od męża i ostatecznie usiadła na łóżku - Condrad nie może mieć dzieci. A przynajmniej tak twierdzi. A ja… - spojrzała na męża - … hm… - nie wiedziała jak ująć kwestię potomstwa w słowa - … nie jestem przekonana, czy to już czas. Z drugiej strony, masz rację. Condrad nie miałby argumentu.
- Mnie się nie spieszy… - mruknął Ortus zerkając na piersi Kathil.- … do dzieci. Ale ich robienie, polubiłem bardzo… bardzo bardzo…
Kilka kropelek wina spadło na pierś Wesalt. Ortus klęknął przed siedzącą Kathil i językiem zebrał kropelki wina z jej skóry, po czym wstał mówiąc żartobliwie.- Nie rozlałem wina… jeszcze.
- To dobrze - powiedziała z niejaką ulgą bardka - To by dopiero była zmiana. Kilka dni
temu w klasztorze, jeden dekatydzień później z ciężarną żoną - pokazała mu żartobliwie język. - Hm…. - spojrzała najpierw na ślady na swej skórze, potem na rozradowanego młodzieńca. - … podaj mi kielich wina, mężu. - poprosiła z poważną i dostojną minką.
Ortus ruszył po stojące na podłodze kielichy i nalał wina do jednego z nich i powrócił z nim do niej. I podał go jej ze słowami.
- To prawda… choć ten poranek z tobą i twoją przyjaciółką był najbardziej zaskakujący. Ciężko go będzie przebić.- wspomnienie go dodatkowo ożywiło Ortusa poniżej pasa.
- Pamiętasz o nagrodzie? - spytała przyjmując kielich i stając na łóżku. Górując nad Ortusem, stanęła w lekkim rozkroku balansując dla równowagi. Wychyliła łyk wina i jeszcze jeden. Trzecim łykiem…. podzieliła się z mężem powoli sącząc trunek wprost w jego usta. Delikatnie uniosła jego podbródek i nie pozwoliła odsunąć twarzy. Wspólne smakowanie wina zakończyła namiętnym pocałunkiem wyciskającym im obojgu powietrze z płuc.
- Ja… w tej chwili… nie mogę.. myśleć…- mruknął po pocałunku, dociskając dzban z winem do ciała. Bo tylko w ten sposób mógł go utrzymać.
- To dobrze - Kathil pocałowała go znowu i nakazała cicho - odstaw dzban.
Poczekała aż dzban będzie bezpieczny a potem powoli objęła Ortusa ramionami i udami:
- Jeśli jestem za ciężka - wyszeptała mu w usta - … mamy łóżko. Ty dowodzisz,
mężu. - kolejnym pocałunkiem wytrąciła ich oboje z logicznej trajektorii myśli.
- Będę silniejszy… potem… wkrótce…- mruknął Ortus, a Kathil wylądowała w łóżku, czując plecami pościel, a podbrzuszem przesuwającą się po niej męskość… aż… poczuła jak ją zdobywa ją gwałtownie. Całował ją czule i nerwowo i nieco niezdarnie. Jeszcze było przed nim wiele nauki, ale cóż.. mieli całą noc na praktykę, prawda?



Praktykowanie przyniosło kolejne przyjemne i bardzo przyjemne momenty. Kathil o mały włos nie zapomniała o obiecanej Loganowi i Yorrdachowi rozmowie. Skarciła się sama w duchu, tuż przed tym jak zaczęła sama odpływać w sen.
Zamiast jednak ułożyć się wygodnie w objęciach męża postanowiła zejść na dół. Być może znajdzie ich obu wciąż przy winie.
Było już ciemno i cicho. Mrok wypełniał korytarze i salę, ale jedną sylwetkę w mroku potrafiła rozpoznać. Leonora siedziała przy stoliku w zbroi i kapturze… sama. I piła wino po ciemku.
- Leonoro? - zaczęła cicho Wesalt - Czemu siedzisz po ciemku? I pijesz w samotności?
- Po ciemku? No tak… zapomniałam, że ty nie widzisz w ciemnościach. Dla mnie jest dość jasno.- zaśmiała się cicho i wskazała dłonią na miejsce naprzeciw siebie. - Bo ja mam pokój dokładnie obok waszego. I byłaś… byliście bardzo głośni. Poza tym nie sypiam długo w nocy… jak wiesz poluję na truposzy, a większość nieumarłych nie lubi światła i prowadzi nocny tryb życia.
Bardka usiadła z lekkim stęknięciem:
- Przepraszam - powiedziała chociaż w zasadzie nie czuła zawstydzenia - trzeba było zapukać, dostosowalibyśmy się. Jak minął wieczór?
- Trochę dziwnie… rozmowa się nie kleiła.- westchnęła Leonora i dodała podsuwając wino Kathil.- Między mną, a twoimi… wspólnikami? Podwładnymi? A co do pukania… to co niby miałabym zrobić… zapukać i wprosić się na imprezę?
Zaśmiała się głośno, po czy zakryła zapewne usta kryjąc dłoń w kapturze.- Słyszałam, że dobrze się bawiliście… trochę zazdrościłam… tobie, jemu… trochę. Ale najbardziej, to cieszyło mnie wasze szczęście. Z pewnością nie byłoby moim zamiarem go zakłócać.
- Taaak… - powiedziała Kathil z uśmiechem kota, który właśnie wychłeptał miseczkę śmietanki - zabawa była zaiste niczego sobie. Ortus jest niezaspokojony. - zachichotała po czym spoważniała - A czemu się nie kleiła? Nie wierzę, że Yorrdach nie był ciekaw Ciebie.
- Za bardzo jak na mój gust. Ta jego aura zła miała posmak grobu i trochę mnie dusiła. - westchnęła Leonora.- Poza tym.. nie jestem dobra w pogaduszkach z mężczyznami. Uczono mnie słuchać i wydawać rozkazy… nie rozmawiać. Klasztorni kapłani wychowujący sieroty pilnują czystości swych podopiecznych do czasu… ich dorosłości. Więc mam większe doświadczenia rozmów z własną płcią.-
- Postaram się zatem zapewnić Ci więcej kobiecego towarzystwa w Ordulinie - stwierdziła Kathil po czym westchnęła - Miałaś kiedyś wątpliwości, czy postępujesz słusznie?
- Nigdy. Ale też i moja ścieżka jest prosta. Niszczyć tych, którzy nie zaznali spokoju po śmierci, bez względu na ich historię. - wzruszyła ramionami Leonora.- A ciebie coś gnębi? Nie jestem kapłanką, ale mogę udzielić porady… albo przynajmniej wysłuchać.
- To nic - machnęła dłonią bardka - nic takiego… To nie kwestia ścieżki w moim przypadku lecz wyborów. Do tej pory to były moje wybory i ja ponosiłam ich konsekwencje… dobre… złe. Ale teraz nie jestem sama. A przynajmniej wybory nie dotyczą jedynie mnie. Ach… nie słuchaj mnie. Plotę trzy po trzy. - roześmiała się Kathil.
- Skoro ty byłaś do tej pory sama, to co ja mam powiedzieć?- zachichotała Leonora dudniącym przez kaptur kolczy głosem.- Nie będzie tak źle. Mimo wszystko wiesz, że ktoś się o ciebie martwi i troszczy. To pewnie miłe uczucie, prawda?
- Niebezpieczne - mruknęła Wesalt - Byłaś kiedyś w Ordulinie lub okolicach? - spytała zmieniając temat.
- Nie… nie miałam okazji.- stwierdziła Leonora nalewając wina do kielicha.- A niebezpieczeństwami się nie martw. Na coś trzeba umrzeć, prawda?
- Śmierć od uzależnienia? Najczęstszy rodzaj śmierci. - uśmiechnęła się Kathil - Ciekawa jestem Twej opinii o mieście. No i ludziach tam żyjących. Nieczęsto mam okazję poznać opinię osoby całkiem niezależnej jak Ty.
- Ordulin to stolica całego kraju.- stwierdziła oczywistość Leonora.- To bardzo dużo ludzi i bardzo duże miasto. Trudno je szybko ocenić. A ty… kochasz Ordulin?
- Cóż… kocham to chyba za dużo powiedziane… ale jest mi bliski. Z różnych powodów. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, jak dom.
- Więc stawiasz mnie w trudnej sytuacji.- zaśmiała się Leonora i skinęła głową.- Ale podejmę się tego wyzwania. Przyjrzałam się też twemu mężowi. Uroczy… drobniutki, pasujecie do siebie. Młodziutki… tego się nie spodziewałam.
- Czemu? Oczekiwałaś, że mój mąż jest dużo starszy? - zachichotała Kathil myśląc o pokrzyżowanych planach Condrada.
- Bardziej… męski… raczej, ale… twój wybranek ma swój urok.- stwierdziła ze śmiechem Leonora.- Może po prostu inaczej go sobie wyobrażałam, po prostu.
- Cóż wybraliśmy się nawzajem. Z konieczności. I tak, jest uroczy i zaczyna sobie zdawać z tego w pełni sprawę - Kathil pokręciła głową z udawanym niesmakiem - z każdym dniem coraz bardziej. - uśmiechnęła się niewinnie. - A jaki jest Twój typ?
- Mój typ? Emmm… nie uciekający na mój widok i mniej szpetny ode mnie? Niebieskooki blondyn? Nie miałam… żadnej romantycznej relacji z mężczyzną.- wzruszyła ramionami Leonora.- Czy też z kimkolwiek.
- Niebieskooki blondyn? - mruknęła Kathil ze zdziwieniem, dumając gdzie by tu takiego znaleźć - Też paladyn?
- Albo niebieskooka blondynka, albo w ogóle coś sympatycznego i ładnego. Nie jestem wybredna… chyba… tak w zasadzie, to nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam.- stwierdziła Leonora wzruszając ramionami.- Na pewno ktoś, kto nie śmierdzi złem na odległość.
- Rozumiem… - bardka pokiwała głową - A co byś zrobiła jak już takiego kogoś poznasz? Dalej podróżowałabyś? - czuła się jak mała dziewczynka spiskująca i planująca bajkową przyszłość z koleżanką.
- Nie wiem… naprawdę…- speszyła się Leonora pochylając niżej głowę wraz z kapturem.- Jesteś pierwszą dziewcz… osobą, którą porwałam. Pierwszą, przy której odsłoniłam twarz. To dla mnie była nowość.
- Hmmm…. chwilka… jakie porwałam? Ja Ci się pozwoliłam porwać. I zaszantażowałam do odsłonięcia twarzy. Nie powinnaś przypisywać sobie całej zasługi - oburzony ton głosu bardki kontrastował z rozbawionym wyrazem jej twarzy - No dobrze, nie męczę Cię zatem. - poklepała Leonorę lekko po ramieniu.
- Więc miłych snów.- rzekła w odpowiedzi Leonora upijając znów trunków.- Śpij dobrze.
- Ty nie zamierzasz się kłaść? Obiecuję, będziemy cicho.
- Nie czuję się w tej chwili zmęczona. Zresztą puste łóżko nie jest dla mnie wielkim luksusem, przywykłam do sypiania na siedząco.- odparła rycerka i wzruszyła ramionami zaskoczona.- Chyba nie sądzisz, że siedzę tu z waszego powodu? Może nie jestem tak doświadczona jak wy, ale pruderyjna też nie jestem.
- No dobrze, w takim razie, spokojnej nocy. - stwierdziła Kathil - A… wiesz, w której kwaterze nocuje Logan?
- Ten mrukliwy?- zapytała Leonora.
- Tak, ten mrukliwy.
- Wiem. Co z tego?- zapytała rycerka.
- Ano nic, ale pytam, bo chciałabym z nim pomówić. A nie chcę budzić całej karczmy. Wskażesz mi kwaterę?
- Będzie druga od schodów.- wyjaśniła Leonora.- Po prawej… trafisz?
- Postaram się, a co? Chcesz iść ze mną?
- Nie sądzę by to co chciał ujrzeć w drzwiach, to rycerz o ukrytej w mroku twarzy. Niech ma tę przyjemność widoku tylko twej ślicznej buzi.- rzekła półżartem półserio diabliczka.
- Niestety widok mojej buzi już na niego nie działa, opatrzyła się mu za bardzo. Ale nie przymuszam. Do zobaczenia zatem.



Kathil pożegnała się z rycerką i ruszyła do kwatery Logana. Zastukała dwukrotnie do drzwi.
- Kto tam?- usłyszała w odpowiedzi po długiej chwili czekania. Logan pewnie stał obok drzwi, ze sztyletem w dłoni.
- Kathil… - powiedziała cicho -... jesteś sam? - spytała na wypadek gdyby nagle znalazł jednak towarzystwo na noc.
- Oczywiście że jestem sam. Nie sypiam z przygodnymi kobietami, to niebezpieczne.- burknął Logan lekko otwierając drzwi i zerkając przez szczelinę.
Kathil popchnęła lekko drzwi i wślizgnęła się do jego komnaty:
- No nie burmusz się. Obudziłam Cię? Możemy porozmawiać?
- Pewnie że mnie obudziłaś. I możemy porozmawiać. - ubrany do pasa Logan splótł ramiona razem.- O czym chcesz pogadać?
Bardka poszukała krzesła i usiadła:
- O zmianie planów. Chcę poznać Twoje zdanie. - ściszyła głos do ledwie słyszalnego szeptu - Planuję wrócić do domu i zaprosić obu braci do siebie. Będą na moim terytorium z dala od zgrai najemników. Nie pociągną przecież z oddziałem do Ordulinu. W miedzy czasie, wysłałam akrobatów na zebranie informacji po okolicznych sąsiadach. Rozważam również dyskretne rozwiązanie konfliktu - spojrzała przeciągle na Logana - a na koniec, co zasugerował Ortus, wysłać stryja do zarządzania okolicą. - zamilkła i popatrzyła na zabójcę.
- Cóż… nie jest to prawda. Mogą wziąć sporą świtę i “dworaków”...- uśmiechnął się krzywo Logan i potarł podbródek dodając.- Nie wiem… za dużo niewiadomych. Lepsze to co prawda, niż uderzanie z wojskiem do Bragstone. Niemniej... może lepiej nie rozpuszczać tych ludzi, których już zebrałem. Sprawdzili się jako tako podczas tej misji. A każdy miecz może być potrzebny, gdy się wujowie zjadą. Nie wiem czy ci się uda z Condradem. Ty znasz go lepiej.
- Muszę z nim pomówić. Hm.. dobry pomysł z najemnikami. Co do ich przyjazdu, myślę nad czymś jeszcze. Ale do tego też muszę wrócić do Ordulinu. Być może uda mi się załatwić pewne wsparcie.
- Wsparcie nam się przyda.- skinął głową Logan.- Tylko nie narób długów, których nie będziesz w stanie spłacić.
Kathil pokiwała głową:
- Myślę raczej o transakcji wiązanej. Nie zaproszę wujów do czasu ustalenia tego. No
chyba, że sami ściągną z wizytą, gdy w końcu dotrze do nich radosna nowina.
- Myślisz? Jakoś tego nie widzę.- podrapał się po głowie Logan. Westchnął.- Gorzej jak się zmówią przed czasem. Teraz ponoć drą koty, ale ty dasz im wspólnego wroga.
- Dlatego zależy mi na czasie. Myślisz, żeby zaprosić ich już tak od razu? - spytała niepewnie. - Bez żadnych ustaleń i bez pewności wsparcia?
- Nie… bo oni z pewnością przyjadą kiedy będą gotowi. Nie wcześniej. Więc my też bądźmy gotowi.- mruknął Logan.
Wesalt przysunęła się do zabójcy:
- Planuję wykorzystać również kwestię matki Ortusa. Nie upodobnić się całkiem, ale
pewne elementy. By pomóc sobie wbić kij w mrowisko i skontrować ewentualne zjednoczenie. To będzie balansowanie na linie. Dlatego potrzebuje wsparcia Condrada i waszego. Zaproszenie mogę wysłać z konkretnym terminem, nie wiem, zbliżające się urodziny…
- Moje masz… ale intrygi takie, to nie moja działka.- wzruszył ramionami Logan.- Nie oczekuj ode mnie porad w tej sprawie. Gdybyś chciała się włamać do ich zamku, nooo… to tu mogę ci pomóc i doradzić.
- Tej porady na pewno będę oczekiwać - uśmiechnęła się Kathil - i to jest zamek Ortusa - mrugnęła okiem. - Dobrze, ruszajmy skoro świt. Wracaj do łóżka. - Wesalt ruszyła do drzwi.
- Ty też…- stwierdził krótko Logan otwierając jej drzwi.
- Yorrdach w której kwaterze?
- Obok… śpi. Chyba nie sam.- odparł Logan.
- O… - bardka uśmiechnęła się złośliwie - tak? Dobrze, że spytałam. A z kim? - machnęła ręką - nie interesuje mnie imię, a raczej wiek.
- Z jakimś kuchcikiem.. chyba.- stwierdził Logan wzruszając ramionami.- Młody.
- Mhm - mruknęła Wesalt - no dobrze, w takim razie dobranoc. Widzimy się wkrótce.
Ostatecznie zdecydowała się wrócić do swojej kwatery i spróbować się przespać. Czekała ich wczesna pobudka. Ułożyła się koło Ortusa z galopującymi myślami i planami, których elementy przestawiała jak pionki. Spotkanie z Jaegere, przekonanie Condrada, przygotowania do przyjazdu wujów. Gdyby to od niej zależało, ruszyliby już teraz.
 
corax jest offline