Pukanie do drzwi.
- Przepraszam. Ale państwo na dole przy stole w jadalni, zamówili wino dla tego pokoju.- słychać było głos służki.
- Już, już - Kathil ponagliła gestem Ortusa by odebrał zamówienie, a sama również zaczęła się nieco okrywać. To był miły gest zaprawiony złośliwością. Stawiała na Yorrdacha i jego … takt.
Ortus ostrożnie otworzył drzwi, kryjąc dolną nagą część swego ciała za nimi. Od razu przejął dzban wina i potem kielichy stawiając je za sobą na podłodze. Nie wpuścił służki, a i ona na szczęście nie chciała wchodzić. Po przekazaniu podarunku, dygnęła i znikła za zamykającymi się drzwiami.
- Hmm… - mruknęła Kathil podchodząc by podnieść kielichy - … wygląda na to, że
jednak pogodzono się z naszym spóźnieniem, a wręcz nieobecnością na dole. - powąchała wino, próbując ocenić który z jej towarzyszy wybierał trunek.
- A ty pogodziłaś się z faktem, że twój mąż ciągle cię rozbiera.- wino było młode, ale zapewne dobre. Coś pod gust Yorrdacha.
- I tak będę musiała z nimi pomówić. Wcześniej czy później. - dla odmiany Kathil stanęła za Ortusem obejmując go w pasie i całując ramiona i kark. Ukąsiła skórę na łopatce i przekazała dzban mężowi i zsunęła dłonie na jego podbrzusze. Ocierała się o jego plecy i pośladki, nie pozwalając się mu odwrócić.
- Nie upuść dzbana - wymruczała pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.
- Wymagasz ode mnie… wiele… bardzo… wiele…- jęknął Ortus drżąc i ocierając się plecami o piersi swej żony.- Wspominałaś o dzieciach. Jedno z pewnością zamknęłoby usta Condradowi. Mimo wszystko… tylko ja jestem z krwi… Vandyecków. Chyba że on jakiegoś spłodzi.
Wesalt sapnęła lekko z zaskoczeniem. Temat dziecka czy dzieci nie był obecnie na szczycie jej listy. Wiedziała jednak, że wiecznie nie będzie w stanie unikać tej kwestii.
- Dzieci… - bardka odsunęła się nieco od męża i ostatecznie usiadła na łóżku - Condrad nie może mieć dzieci. A przynajmniej tak twierdzi. A ja… - spojrzała na męża - … hm… - nie wiedziała jak ująć kwestię potomstwa w słowa - … nie jestem przekonana, czy to już czas. Z drugiej strony, masz rację. Condrad nie miałby argumentu.
- Mnie się nie spieszy… - mruknął Ortus zerkając na piersi Kathil.- … do dzieci. Ale ich robienie, polubiłem bardzo… bardzo bardzo…
Kilka kropelek wina spadło na pierś Wesalt. Ortus klęknął przed siedzącą Kathil i językiem zebrał kropelki wina z jej skóry, po czym wstał mówiąc żartobliwie.- Nie rozlałem wina… jeszcze.
- To dobrze - powiedziała z niejaką ulgą bardka - To by dopiero była zmiana. Kilka dni
temu w klasztorze, jeden dekatydzień później z ciężarną żoną - pokazała mu żartobliwie język. - Hm…. - spojrzała najpierw na ślady na swej skórze, potem na rozradowanego młodzieńca. - … podaj mi kielich wina, mężu. - poprosiła z poważną i dostojną minką.
Ortus ruszył po stojące na podłodze kielichy i nalał wina do jednego z nich i powrócił z nim do niej. I podał go jej ze słowami.
- To prawda… choć ten poranek z tobą i twoją przyjaciółką był najbardziej zaskakujący. Ciężko go będzie przebić.- wspomnienie go dodatkowo ożywiło Ortusa poniżej pasa.
- Pamiętasz o nagrodzie? - spytała przyjmując kielich i stając na łóżku. Górując nad Ortusem, stanęła w lekkim rozkroku balansując dla równowagi. Wychyliła łyk wina i jeszcze jeden. Trzecim łykiem…. podzieliła się z mężem powoli sącząc trunek wprost w jego usta. Delikatnie uniosła jego podbródek i nie pozwoliła odsunąć twarzy. Wspólne smakowanie wina zakończyła namiętnym pocałunkiem wyciskającym im obojgu powietrze z płuc.
- Ja… w tej chwili… nie mogę.. myśleć…- mruknął po pocałunku, dociskając dzban z winem do ciała. Bo tylko w ten sposób mógł go utrzymać.
- To dobrze - Kathil pocałowała go znowu i nakazała cicho - odstaw dzban.
Poczekała aż dzban będzie bezpieczny a potem powoli objęła Ortusa ramionami i udami:
- Jeśli jestem za ciężka - wyszeptała mu w usta - … mamy łóżko. Ty dowodzisz,
mężu. - kolejnym pocałunkiem wytrąciła ich oboje z logicznej trajektorii myśli.
- Będę silniejszy… potem… wkrótce…- mruknął Ortus, a Kathil wylądowała w łóżku, czując plecami pościel, a podbrzuszem przesuwającą się po niej męskość… aż… poczuła jak ją zdobywa ją gwałtownie. Całował ją czule i nerwowo i nieco niezdarnie. Jeszcze było przed nim wiele nauki, ale cóż.. mieli całą noc na praktykę, prawda?
Praktykowanie przyniosło kolejne przyjemne i bardzo przyjemne momenty. Kathil o mały włos nie zapomniała o obiecanej Loganowi i Yorrdachowi rozmowie. Skarciła się sama w duchu, tuż przed tym jak zaczęła sama odpływać w sen.
Zamiast jednak ułożyć się wygodnie w objęciach męża postanowiła zejść na dół. Być może znajdzie ich obu wciąż przy winie.
Było już ciemno i cicho. Mrok wypełniał korytarze i salę, ale jedną sylwetkę w mroku potrafiła rozpoznać. Leonora siedziała przy stoliku w zbroi i kapturze… sama. I piła wino po ciemku.
- Leonoro? - zaczęła cicho Wesalt - Czemu siedzisz po ciemku? I pijesz w samotności?
- Po ciemku? No tak… zapomniałam, że ty nie widzisz w ciemnościach. Dla mnie jest dość jasno.- zaśmiała się cicho i wskazała dłonią na miejsce naprzeciw siebie. - Bo ja mam pokój dokładnie obok waszego. I byłaś… byliście bardzo głośni. Poza tym nie sypiam długo w nocy… jak wiesz poluję na truposzy, a większość nieumarłych nie lubi światła i prowadzi nocny tryb życia.
Bardka usiadła z lekkim stęknięciem:
- Przepraszam - powiedziała chociaż w zasadzie nie czuła zawstydzenia - trzeba było zapukać, dostosowalibyśmy się. Jak minął wieczór?
- Trochę dziwnie… rozmowa się nie kleiła.- westchnęła Leonora i dodała podsuwając wino Kathil.- Między mną, a twoimi… wspólnikami? Podwładnymi? A co do pukania… to co niby miałabym zrobić… zapukać i wprosić się na imprezę?
Zaśmiała się głośno, po czy zakryła zapewne usta kryjąc dłoń w kapturze.- Słyszałam, że dobrze się bawiliście… trochę zazdrościłam… tobie, jemu… trochę. Ale najbardziej, to cieszyło mnie wasze szczęście. Z pewnością nie byłoby moim zamiarem go zakłócać.
- Taaak… - powiedziała Kathil z uśmiechem kota, który właśnie wychłeptał miseczkę śmietanki - zabawa była zaiste niczego sobie. Ortus jest niezaspokojony. - zachichotała po czym spoważniała - A czemu się nie kleiła? Nie wierzę, że Yorrdach nie był ciekaw Ciebie.
- Za bardzo jak na mój gust. Ta jego aura zła miała posmak grobu i trochę mnie dusiła. - westchnęła Leonora.- Poza tym.. nie jestem dobra w pogaduszkach z mężczyznami. Uczono mnie słuchać i wydawać rozkazy… nie rozmawiać. Klasztorni kapłani wychowujący sieroty pilnują czystości swych podopiecznych do czasu… ich dorosłości. Więc mam większe doświadczenia rozmów z własną płcią.-
- Postaram się zatem zapewnić Ci więcej kobiecego towarzystwa w Ordulinie - stwierdziła Kathil po czym westchnęła - Miałaś kiedyś wątpliwości, czy postępujesz słusznie?
- Nigdy. Ale też i moja ścieżka jest prosta. Niszczyć tych, którzy nie zaznali spokoju po śmierci, bez względu na ich historię. - wzruszyła ramionami Leonora.- A ciebie coś gnębi? Nie jestem kapłanką, ale mogę udzielić porady… albo przynajmniej wysłuchać.
- To nic - machnęła dłonią bardka - nic takiego… To nie kwestia ścieżki w moim przypadku lecz wyborów. Do tej pory to były moje wybory i ja ponosiłam ich konsekwencje… dobre… złe. Ale teraz nie jestem sama. A przynajmniej wybory nie dotyczą jedynie mnie. Ach… nie słuchaj mnie. Plotę trzy po trzy. - roześmiała się Kathil.
- Skoro ty byłaś do tej pory sama, to co ja mam powiedzieć?- zachichotała Leonora dudniącym przez kaptur kolczy głosem.- Nie będzie tak źle. Mimo wszystko wiesz, że ktoś się o ciebie martwi i troszczy. To pewnie miłe uczucie, prawda?
- Niebezpieczne - mruknęła Wesalt - Byłaś kiedyś w Ordulinie lub okolicach? - spytała zmieniając temat.
- Nie… nie miałam okazji.- stwierdziła Leonora nalewając wina do kielicha.- A niebezpieczeństwami się nie martw. Na coś trzeba umrzeć, prawda?
- Śmierć od uzależnienia? Najczęstszy rodzaj śmierci. - uśmiechnęła się Kathil - Ciekawa jestem Twej opinii o mieście. No i ludziach tam żyjących. Nieczęsto mam okazję poznać opinię osoby całkiem niezależnej jak Ty.
- Ordulin to stolica całego kraju.- stwierdziła oczywistość Leonora.- To bardzo dużo ludzi i bardzo duże miasto. Trudno je szybko ocenić. A ty… kochasz Ordulin?
- Cóż… kocham to chyba za dużo powiedziane… ale jest mi bliski. Z różnych powodów. Daje mi poczucie bezpieczeństwa, jak dom.
- Więc stawiasz mnie w trudnej sytuacji.- zaśmiała się Leonora i skinęła głową.- Ale podejmę się tego wyzwania. Przyjrzałam się też twemu mężowi. Uroczy… drobniutki, pasujecie do siebie. Młodziutki… tego się nie spodziewałam.
- Czemu? Oczekiwałaś, że mój mąż jest dużo starszy? - zachichotała Kathil myśląc o pokrzyżowanych planach Condrada.
- Bardziej… męski… raczej, ale… twój wybranek ma swój urok.- stwierdziła ze śmiechem Leonora.- Może po prostu inaczej go sobie wyobrażałam, po prostu.
- Cóż wybraliśmy się nawzajem. Z konieczności. I tak, jest uroczy i zaczyna sobie zdawać z tego w pełni sprawę - Kathil pokręciła głową z udawanym niesmakiem - z każdym dniem coraz bardziej. - uśmiechnęła się niewinnie. - A jaki jest Twój typ?
- Mój typ? Emmm… nie uciekający na mój widok i mniej szpetny ode mnie? Niebieskooki blondyn? Nie miałam… żadnej romantycznej relacji z mężczyzną.- wzruszyła ramionami Leonora.- Czy też z kimkolwiek.
- Niebieskooki blondyn? - mruknęła Kathil ze zdziwieniem, dumając gdzie by tu takiego znaleźć - Też paladyn?
- Albo niebieskooka blondynka, albo w ogóle coś sympatycznego i ładnego. Nie jestem wybredna… chyba… tak w zasadzie, to nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiałam.- stwierdziła Leonora wzruszając ramionami.- Na pewno ktoś, kto nie śmierdzi złem na odległość.
- Rozumiem… - bardka pokiwała głową - A co byś zrobiła jak już takiego kogoś poznasz? Dalej podróżowałabyś? - czuła się jak mała dziewczynka spiskująca i planująca bajkową przyszłość z koleżanką.
- Nie wiem… naprawdę…- speszyła się Leonora pochylając niżej głowę wraz z kapturem.- Jesteś pierwszą dziewcz… osobą, którą porwałam. Pierwszą, przy której odsłoniłam twarz. To dla mnie była nowość.
- Hmmm…. chwilka… jakie porwałam? Ja Ci się pozwoliłam porwać. I zaszantażowałam do odsłonięcia twarzy. Nie powinnaś przypisywać sobie całej zasługi - oburzony ton głosu bardki kontrastował z rozbawionym wyrazem jej twarzy - No dobrze, nie męczę Cię zatem. - poklepała Leonorę lekko po ramieniu.
- Więc miłych snów.- rzekła w odpowiedzi Leonora upijając znów trunków.- Śpij dobrze.
- Ty nie zamierzasz się kłaść? Obiecuję, będziemy cicho.
- Nie czuję się w tej chwili zmęczona. Zresztą puste łóżko nie jest dla mnie wielkim luksusem, przywykłam do sypiania na siedząco.- odparła rycerka i wzruszyła ramionami zaskoczona.- Chyba nie sądzisz, że siedzę tu z waszego powodu? Może nie jestem tak doświadczona jak wy, ale pruderyjna też nie jestem.
- No dobrze, w takim razie, spokojnej nocy. - stwierdziła Kathil - A… wiesz, w której kwaterze nocuje Logan?
- Ten mrukliwy?- zapytała Leonora.
- Tak, ten mrukliwy.
- Wiem. Co z tego?- zapytała rycerka.
- Ano nic, ale pytam, bo chciałabym z nim pomówić. A nie chcę budzić całej karczmy. Wskażesz mi kwaterę?
- Będzie druga od schodów.- wyjaśniła Leonora.- Po prawej… trafisz?
- Postaram się, a co? Chcesz iść ze mną?
- Nie sądzę by to co chciał ujrzeć w drzwiach, to rycerz o ukrytej w mroku twarzy. Niech ma tę przyjemność widoku tylko twej ślicznej buzi.- rzekła półżartem półserio diabliczka.
- Niestety widok mojej buzi już na niego nie działa, opatrzyła się mu za bardzo. Ale nie przymuszam. Do zobaczenia zatem.
Kathil pożegnała się z rycerką i ruszyła do kwatery Logana. Zastukała dwukrotnie do drzwi.
- Kto tam?- usłyszała w odpowiedzi po długiej chwili czekania. Logan pewnie stał obok drzwi, ze sztyletem w dłoni.
- Kathil… - powiedziała cicho -... jesteś sam? - spytała na wypadek gdyby nagle znalazł jednak towarzystwo na noc.
- Oczywiście że jestem sam. Nie sypiam z przygodnymi kobietami, to niebezpieczne.- burknął Logan lekko otwierając drzwi i zerkając przez szczelinę.
Kathil popchnęła lekko drzwi i wślizgnęła się do jego komnaty:
- No nie burmusz się. Obudziłam Cię? Możemy porozmawiać?
- Pewnie że mnie obudziłaś. I możemy porozmawiać. - ubrany do pasa Logan splótł ramiona razem.- O czym chcesz pogadać?
Bardka poszukała krzesła i usiadła:
- O zmianie planów. Chcę poznać Twoje zdanie. - ściszyła głos do ledwie słyszalnego szeptu - Planuję wrócić do domu i zaprosić obu braci do siebie. Będą na moim terytorium z dala od zgrai najemników. Nie pociągną przecież z oddziałem do Ordulinu. W miedzy czasie, wysłałam akrobatów na zebranie informacji po okolicznych sąsiadach. Rozważam również dyskretne rozwiązanie konfliktu - spojrzała przeciągle na Logana - a na koniec, co zasugerował Ortus, wysłać stryja do zarządzania okolicą. - zamilkła i popatrzyła na zabójcę.
- Cóż… nie jest to prawda. Mogą wziąć sporą świtę i “dworaków”...- uśmiechnął się krzywo Logan i potarł podbródek dodając.- Nie wiem… za dużo niewiadomych. Lepsze to co prawda, niż uderzanie z wojskiem do Bragstone. Niemniej... może lepiej nie rozpuszczać tych ludzi, których już zebrałem. Sprawdzili się jako tako podczas tej misji. A każdy miecz może być potrzebny, gdy się wujowie zjadą. Nie wiem czy ci się uda z Condradem. Ty znasz go lepiej.
- Muszę z nim pomówić. Hm.. dobry pomysł z najemnikami. Co do ich przyjazdu, myślę nad czymś jeszcze. Ale do tego też muszę wrócić do Ordulinu. Być może uda mi się załatwić pewne wsparcie.
- Wsparcie nam się przyda.- skinął głową Logan.- Tylko nie narób długów, których nie będziesz w stanie spłacić.
Kathil pokiwała głową:
- Myślę raczej o transakcji wiązanej. Nie zaproszę wujów do czasu ustalenia tego. No
chyba, że sami ściągną z wizytą, gdy w końcu dotrze do nich radosna nowina.
- Myślisz? Jakoś tego nie widzę.- podrapał się po głowie Logan. Westchnął.- Gorzej jak się zmówią przed czasem. Teraz ponoć drą koty, ale ty dasz im wspólnego wroga.
- Dlatego zależy mi na czasie. Myślisz, żeby zaprosić ich już tak od razu? - spytała niepewnie. - Bez żadnych ustaleń i bez pewności wsparcia?
- Nie… bo oni z pewnością przyjadą kiedy będą gotowi. Nie wcześniej. Więc my też bądźmy gotowi.- mruknął Logan.
Wesalt przysunęła się do zabójcy:
- Planuję wykorzystać również kwestię matki Ortusa. Nie upodobnić się całkiem, ale
pewne elementy. By pomóc sobie wbić kij w mrowisko i skontrować ewentualne zjednoczenie. To będzie balansowanie na linie. Dlatego potrzebuje wsparcia Condrada i waszego. Zaproszenie mogę wysłać z konkretnym terminem, nie wiem, zbliżające się urodziny…
- Moje masz… ale intrygi takie, to nie moja działka.- wzruszył ramionami Logan.- Nie oczekuj ode mnie porad w tej sprawie. Gdybyś chciała się włamać do ich zamku, nooo… to tu mogę ci pomóc i doradzić.
- Tej porady na pewno będę oczekiwać - uśmiechnęła się Kathil - i to jest zamek Ortusa - mrugnęła okiem. - Dobrze, ruszajmy skoro świt. Wracaj do łóżka. - Wesalt ruszyła do drzwi.
- Ty też…- stwierdził krótko Logan otwierając jej drzwi.
- Yorrdach w której kwaterze?
- Obok… śpi. Chyba nie sam.- odparł Logan.
- O… - bardka uśmiechnęła się złośliwie - tak? Dobrze, że spytałam. A z kim? - machnęła ręką - nie interesuje mnie imię, a raczej wiek.
- Z jakimś kuchcikiem.. chyba.- stwierdził Logan wzruszając ramionami.- Młody.
- Mhm - mruknęła Wesalt - no dobrze, w takim razie dobranoc. Widzimy się wkrótce.
Ostatecznie zdecydowała się wrócić do swojej kwatery i spróbować się przespać. Czekała ich wczesna pobudka. Ułożyła się koło Ortusa z galopującymi myślami i planami, których elementy przestawiała jak pionki. Spotkanie z Jaegere, przekonanie Condrada, przygotowania do przyjazdu wujów. Gdyby to od niej zależało, ruszyliby już teraz.