Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2015, 17:16   #186
Blaithinn
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny
Mila nie jest ogromnym dystansem i taki spacerek zajmował kilka minut. To jednak dość czasu by dokonać dalszych obserwacji. Jaskinia nie była tknięta ręką cywilizowanej istoty. Rozkładające się rośliny i odpadki leżały gdzie upadły i nikt ich nie zbierał w jedną stertę, ani nie sprzątał. Skały i stalaktyty nie były w żaden sposób obrobione, ani kształtowane. A mimo tego, wkoło zdawał się panować jakiś naturalny porządek... może nawet nienaturalny, bo wszystko zdawało się rosnąć w równych rzędach, lub porastać coś tworząc regularne kształty.
Grzybowe istoty, zauważając chyba zbliżających się ku nim wędrowców, zaczęły niespiesznie rozchodzić się na boki aby ustąpić im z drogi.
- Możliwe, że jednak trafiliśmy na właściwy plan. Chociaż jeszcze nie widziałem tak reagujących grzybów, muszę przyznać - przekazał pozostałej trójce, zastanawiając się, czy to raczej przygotowanie dwóch flanek nacierających stron, czy raczej ignorowanie obcych, by nie wdawać się z nimi w żadną interakcję.
- Jakoś równo, niczym w ordynku się ruszają - mruknął wojownik przyglądając się ze średnim zaufaniem do okolicznych mieszkańców.
- Też mi się wydaje, że możemy być we właściwym miejscu… Wszystko rośnie tu zbyt regularnie, by było to przypadkowe… A grzyby… może po prostu robią nam przejście, byśmy ich nie podeptali? - głośno zastanawiała się Estel.
- Na co nam przejście skoro nie znamy drogi... - dopowiedziała archiwistka wzdychając lekko jak miała to w zwyczaju robić gdy zapiowiadało się na dodatkowy wysiłek. - Możliwym też jest, że unikają takiej ilości osób. Jeśli mogłabym państwa prosić o chwilę wstrzymania się ze spacerem... - zaproponowała tłumionym od chusty głosem a następnie skinęła głową w kierunku swoich towarzyszy. Po tym obrała za swój cel najbliższego Myconida i ruszyła w jego kierunku. Wystarczająco żwawo by nie bawić się w ciuciubabkę i zasygnalizować potrzebę zawiązania odległości do kontaktu werbalnego. "Rozumiem, że nie czujecie potrzeby kontaktu ale to byłoby już przesadą" - rzuciła w myślach do samej siebie przebierając nogami.
Mała grupka grzyboludzi zakołysała się i rozpierzchła na boki pozostawiając samotnego reprezentanta smętnie rozglądającego się i szukającego pomocy. Nie wyglądał strasznie, raczej zabawnie. Owszem, był wyższy od Brent i masywniejszy, ale budowa jego ciała wzbudzała uśmiech.


Dwie nogi ledwo utrzymywały myconida w pionie, przez co nieustannie się chwiał łapiąc równowagę pokracznymi rękami. U nasady ogromnego, kropkowanego kapelusza miał parę dużych, białych oczu wpatrujących się aktualnie w stojącą przed nim nieznajomą.

- Widzicie? Nie mają raczej złych zamiarów - cichutko skomentowała sytuację kapłanka.

Archwistka niestety wyboru nie miała i musiała nacieszyć się największą ofiarą losu, bo tak przynajmniej podpowiadał zdrowy rozsądek, choć wprawdzie nie mogłabyć tego pewna. Zawsze istniała szansa, że znaczna część przedstawicieli myconidów, z uwagi na swoje wymiary, była niegramotna. Archiwistka nie chciała nadużywać tej niegramotności ani też rezygnować z jej wykorzystania. W użycie weszła specyficznego rodzaju magia.

- Dzień dobry - zaczęła ukłoniwszy się paradnie - Wybaczcie najście. Nie chcemy was niepokoić. Potrzebujemy waszej pomocy. Trafiliśmy w to miejsce bez żadnego rozeznania. Szukamy drogi do wyjścia na zewnątrz. Bylibyśmy niezmiernie wdzięczni za wskazanie jej lub naprowadzenie na właściwy trop - przedstawiła sytuację spokojnym tonem. - [i]Pragnęłabym również dodać, że rozumiecie mnie za sprawą magii. Ja niestety nie mogę zrozumieć innej mowy niż ludzkiej[i] - zaznaczyła też dość istotną kwestię starając się ograniczyć nieporozumienia na tle językowym.
Myconid cierpliwie przysłuchiwał się Brent, co dało się wywnioskować z tego jak wpatrywał się w jej usta. Kiedy przedłożyła swoją prośbę, napotkała się na milczenie. Nie było to dziwne, bowiem grzyboludź nie posiadał ust. Pochylił za to powoli głowę i potrząsnął nią nagle, obsypując archiwistkę chmurą gryzących zarodników. Archiwistka przeświadczona o nietykalności swojego dyplomatycznego wysłannictwa nie była na to przygotowana. Zabrała głowę z zaciśniętymi oczyma dopiero gdy poczuła szczypanie. Logiczne rozumowanie powróciło po krótkiej chwili. Nie odebrała tego jako atak a nietaktowną odpowiedź "idź sobie, nie będę z tobą rozmawiać". Czego też Brent oczekiwała? Ogłady od najbardziej ciamajdowatego grzyba? Niemniej musiała opuścić chmurę i to w sposób niepodsuwający towarzyszą zbrojnego zmiecenia całej fauno-flory do samych zarodników. Oddaliła się więc kilka kroków na bok rozeźlona całokrztałtem lecz chwilę po tym westchnęła głęboko i już bez większych emocji ani też bez większego przywiązania obejrzała, czy aby przez przypadek, jej futro, czy materiał szat, nie podupadły na kondycji z kontaktem z zarodnikami.
Widząc ten dziwny sposób komunikacji, Garion powoli ruszył w stronę grzyba. Nieśpiesznie, jedynie na tyle blisko, by móc sięgnąć umysłem do istoty. - Jeśli nie będziesz mógł się dogadać z nią, możesz spróbować ze mną - przesłał prosto do umysłu.
- Niemal książkowy przykład jak teoria może być odległa od praktyki... - skomentowała archiwistka przy obecności maga.
Estel widząc, że “chmura” wyrzucona przez grzyboludzia nie zrobiła archiwistce nic złego, skupiła się na obserwacji pozostałych stworzeń. Nie posiadała wspaniałych zdolności językowych jak pani Brent ani nie była telepatką, więc nie miała jak pomóc w komunikacji z myconidami.
Brent czuła drapanie w gardle i nosie. Mimo chusty zachłysnęła się częścią malutkich zarodników przy wdechu. Pyłki osiadły też jej na ramionach, z futra cieżko będzie się ich pozbyć. Najdziwniejsze jednak było to, że poczuła w swoim umyśle cudze myśli. Nie była to jednak telepatia odłamka. Zamiast tego poczuła zdziwienie i zainteresowanie. Gariona zalały te same emocje w odpowiedzi na jego słowa.
Garion zaczął przesyłać pytające myśli, starając się zobrazować modrony, komunikator i pytanie o kierunek. Ciężko było to zrobić, nie wiedząc o co dokładnie chce się pytać, ale się starał.
Natomiast wojownik ogólnie był kompletnie pogubiony. Chmura bowiem niepewności wydawała się niemniejsza niźli ta składająca się ze sfory wypuszczonych zarodników.
W umysłach Brent i Kanciastego pojawiły się obrazy dużych, ale jakby przekrzywionych zębatek. Zaraz potem obraz się zamazał, zastąpiony uczuciem gniewu i pojedynczym obrazem zniszczonego modrona.
"Porozumiewają się przez pyłki..." - pomyślała archiwistka męcząc się z dolegliwościami - "Nie powinno to być żadnym zaskoczeniem...". Brent potrzebowała wykaszleć choć trochę drażliwego materiału, a z czyszczeniem ubrania musiała wstrzymać się do wyjścia z grzybowej groty. Każdorazowe czyszczenie mijało się z celem, gdy w każdej chwili mogła zostać obsypana kolejką dawką zarodników. Z uwagi na obecność Gariona pozwoliła sobie na odsunięcie się w "rozmowie" do osoby "przysłuchującej się", jeśli w analogiczny sposób do konwersacji werbalnej można było to nazwać.
Estel bardzo powoli podeszła do archiwistki i podała jej bukłak z wodą, za co kobieta podziękowała korzystając z małej pomocy.
Garion doszedł do wniosku, że grzybki za specjalnie z modronami nie żyły w zbytniej komitywie. Postarał się jednak przesłać pytanie odnośnie właśnie modronów i kierunku w jakim można by je spotkać i powinno się na nie uważać. Ciekawiło go, czy modrony niszczyły tutejszą kolonię, czy to dlatego, że oszalały.
Co dziwne zapytanie o modrony spotkało się z kompletnym brakiem zainteresowania, jakby myconida te istoty kompletnie nie obchodziły. Tym razem jednak grzyboludź przynajmniej wskazał jakąś drogę, wyciągając swą pokraczną rękę ku odległemu krańcowi jaskini. Gestowi towarzyszył przelotny obraz kamiennych schodów.
- Jakie pomysły, idziemy tamże, czy raczej wybieramy przeciwny kierunek, jakikolwiek by on nie był? - spytał wojownik głosem, który wskazywał na zastanawianie się, czy mają pod tym względem wybór.
- Zawsze to jakiś punkt odniesienia, a jakby chciały nam coś zrobić, to chyba by już to zrobiły - stwierdziła kapłanka. - Możemy więc spróbować iść tam gdzie pokazał.
- Owszem jest, oraz jest to jakiś kierunek, z potencjalnymi modronami. Zgadzam się, że to sensowny kierunek - przekazał myślami Fragment Żywej Bramy.
Archiwistka nie miała wyboru, musiała przyznać, że zdobycie poszlaki było jakimś sukcesem. Szkoda tylko, że własnym kosztem duszności i zabrudzonego futra. Przemilczała plan tak długiej pielgrzymki, któremu była niezwykle niechętna. Profesjonalizm zawodowy czasem posiadał pewne wady.
 
Blaithinn jest offline