Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-12-2015, 22:40   #22
Blacker
 
Blacker's Avatar
 
Reputacja: 1 Blacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputacjęBlacker ma wspaniałą reputację
He who travels far knows much


Lądowanie przebiegło zgodnie z planem. To, że plan zakładał tylko i wyłącznie że uda się wylądować a większość ciał znajdujących się w powietrzu prędzej czy później ląduje znacznie ułatwiał sprawę. Drobną komplikację w postaci pożaru Lewis gotów był zignorować jednak po chwili namysłu uznał że skoro jest tu gościem to powinien po swojej wizycie zostawić porządek. Gdy zbroja już zniknęła a Jeeves zajmował się zebraniem bagażu (warto tu zaznaczyć że po lokaju nie widać było śladu ani podróży nietypowym środkiem transportu ani późniejszego lądowania, a w przeciwieństwie do swojego pana nie był chroniony zbroją) Lewis zaczął bawić się złotą monetą. Przez kilka sekund przerzucał ją między palcami po czym podrzucił w powietrze gdzie zawisła przekształcając się w złotą obręcz. Z otwartej w ten sposób bramy wypadł ciężko lądując na ziemi rycerz w złotym pancerzu



- Szermierz melduje się na rozkaz - wypowiedział zwyczajową formułkę której z niewyjaśnionego powodu wymagał od niego Lewis. Cóż, pan każe, sługa musi
- Sir Baudwinie! Opanuj proszę ten pożar i zasyp krater, jeśli możesz - młody arystokrata niefrasobliwie wydał polecenie spoglądając ku celowi swej wyprawy

***
~Dawno, dawno temu

Ból śmiertelnej rany bladł ustępując miejsca odrętwieniu a całun ciemności powoli niknął ukazując nieludzko piękne oblicze Pani. Smród pola bitwy w jednej chwili przemienił się w łagodny zapach kwitnących jabłoni, pozwalając dzielnemu rycerzowi rozpoznać miejsce w którym się znalazł. Ynis Avallach, wyspa jabłek, miejsce do którego udał się sam Król. Czy to miało być nagrodą za pełne trudu życie?

- Baudwinie, twe serce nie poznało strachu i żaden wróg nie ujrzał twych pleców. Twe ramię wznosiło swój oręż by chronić Brytanię i chociaż nie okazałeś się godny by odnaleźć Graala to nie ustałeś w jego poszukiwaniach aż do końca. Twa wierność zostanie nagrodzona, a gdy Brytania będzie Cię potrzebować raz jeszcze zostaniesz wezwany by ponownie okryć swe imię sławą. Śmiałek któremu dana będzie moc by raz jeszcze wezwać rycerzy Graala poprowadzi cię raz jeszcze ścieżką chwały i honoru

Nieszczęsny Sir Baudwin i nieszczęsna Pani, nie mogli wiedzieć jak wielką pomyłką były te słowa…

~Obecnie przy okrągłym stole

- Biedny Sir Baudwin
- stwierdził ze smutkiem sir Frigues - To nie jest rycerską rzeczą służyć do prac inżynieryjnych
- Lepsze to niż wyciąganie jego pojazdu gdy wpadł do rowu czy wnoszenie szafy na trzecie piętro biura
- odpowiedział nauczony przykrym doświadczeniem Sir Agravain, najsilniejszy z rycerzy
- Przynajmniej was czasem wzywa - dodał smutno Sir Safir

***

Zostawiając zajętego pracą Sir Baudwina Lewis ruszył w stronę majestatycznego drzewa, kilka kroków za nim niosąc bagaże podążał Jeeves. Las był żywym miejscem. Zarówno Lewis jak i Jeeves czuli to doskonale. W oddali słychać było najróżniejsze zwierzęta, tu i ówdzie dało się zauważyć spore pajęczyny, okazjonalnie coś co wyglądało jak naturalny szałas w formie dziury po wywróconym drzewie czy kilku kamieni układających się na siebie, albo resztek budynku który nie do końca pochłonęło życie tego magicznego miejsca. Wszystko wydawałoby się sielankowe gdyby nie dwa problemy. Jednym była jego nienaturalność spowodowana przez wspomniane wcześniej resztki niemiec, na których po prostu wyrosły drzewa i zadziałały trzęsienia ziemi. Zidentyfikowanie przystanku czy bloku nie zdawało się często, ale potrafiło napawać swoistym niepokojem. Innym problemem były dźwięki natury. Były, to fakt ale zawsze były w oddali. Zwierzęta od nich uciekały. Ich obecność stworzyła jakąś bańkę na zasięg wzroku której unikali wszelcy mieszkańcy dżungli. Las wiedział, że tu są.

- To jest właśnie to, mój drogi Jeevesie. To jest właśnie to - Lewis najwyraźniej świetnie się bawił. Z dziecięcą niemal ciekawością rozkopywał mijane gruzowiska przywołaną złotą laską czy odbiegał kilka kroków by z bliska przyjrzeć się jak natura poradziła sobie z cywilizacją
- Sir? - lokaj najwyraźniej nie zrozumiał co właściwie chciał przekazać jego pan
- No spójrz tylko na to. Jesteśmy dwoma badaczami, dzielnymi podróżnikami zmierzającymi do serca dżungli, natrafiającymi na resztki cywilizacji zaginionej w mrokach dziejów
- Obawiam się, że trudno nazwać cywilizację niemiec zaginioną, sir
- Oj, kompletnie nie rozumiesz idei. Jesteśmy niczym Livingstone czy Stanley albo Burton. Jesteśmy odkrywcami!
- Cokolwiek pan powie, Sir


Czego jednak nie wiedzieli, było to że obserwuje ich para złocistych oczu, ukrytych w koronie drzew. Kami przyjrzała się dokładnie osobnikom. Nie mieli tych charakterystycznych garnków na głowach, ale Arakh’ne i tak nie zamierzała się wychylać na tą chwilę. Grupa nie spostrzegła pajęczycy, miarowo idąc przed siebie. Nie odeszli spoza zasięgu wzroku Kami, gdy do całej trójki doszedł dźwięk strzału odbijający się gdzieś z głębi dżungli.
Gdy tylko usłyszała strzał podskoczyła i automatycznie zatkała usta dłońmi my zatkać krótki pisk. Skryła się jeszcze bardziej, zerkając to na dwójkę nieznajomych, to na kierunek skąd nadbiegł strzał. Natomiast dzielny podróżnik i jego wierny towarzysz nieświadomi faktu że są obserwowani zmierzali w stronę serca dżungli dopóki nie dobiegł ich strzał. Jeeves zareagował normalnie, skrył się za drzewem by nie zostawać w polu ewentualnego ostrzału jednocześnie lustrując czujnie okolicę natomiast Lewis wydawał się tym nie przejmować. Wyraźnie nie brał pod uwagę możliwej obecności nazistów i faktu że to oni mogą być celem strzałów, dla niego był to kolejny, niejako obowiązkowy element Przygody

- Jeeves, słyszałeś to? Inny podróżnik najwyraźniej jest w tarapatach! Naszym obowiązkiem jest udzielić mu wsparcia - zakrzyknął zadowolony arystokrata. Spoglądając w stronę z której nadszedł kobiecy pisk, Lewis znalazł drzewo. Z czymś dużym gdzieś w koronie. Chyba widział gdzieś tam wysoko głowę za liścmi, chociaż gdzieś niżej wystawało odnóże ogromnego pająka. Kami jeszcze bardziej się skuliła, prędko podkulając też odnóża.

- Co mam robić? co mam robić? - powtarzała w kółko pod nosem.

Lewis całą sytuację mógł zinterpretować tylko w jeden sposób. Odgłosy strzałów, wyraźnie kobiecy pisk dobiegający z wysokości koron i wielki pająk który tam się znajdował nie pozostawiały wiele miejsca na domysły, przynajmniej zdaniem arystokraty. Najwyraźniej wyprawa odkrywców została zaatakowana przez potworne pająki a jakaś jej uczestniczka została porwana przez jedno z monstrów i zawleczona aż tutaj. Podrzucona złota moneta zmieniła się w niewielką tym razem obręcz z której Lewis wyciągnął charakterystyczny złoty pistolet

- Spokojnie panienko, zaraz Cię uratujemy - zakrzyknął Lewis próbując uspokoić ofiarę domniemanego potwora
- N-nie! Nie ma najmniejszej potrzeby! - Wymsknęło się jej w panice. Już miała zrobić taktyczny odwrót, gdy jedna z gałęzi trzasnęła pod ciężarem pajęczycy. Kami już miała runąć w dół jednak zdążyła przylepić do drzewa sieć. Efektem tego działania było że teraz dyndała do góry odnóżami z zakłopotaniem zmieszanym z przerażeniem wypisanym na jej ślicznej i bladej twarzy.
- Oh - Lewis najwyraźniej też był nieco zakłopotany, głównie ze względu na to że jego domysły posypały się niczym domek z kart. Jakby tego było mało celował do kobiety której nawet nie został przedstawiony a to było podwójnie niegrzeczne - Najwyraźniej doszło do pewnego nieporozumienia - powiedział a jego pistolet ponownie zmienił się w grudkę złota - Zakładam, że hm… że nie potrzebuje panienka ratunku, prawda? - zagadnął nie będąc do końca pewnym jak wybrnąć z zaistniałej sytuacji
Kami zamrugała dwukrotnie
- Etoo.. nie… - Odczepiła się od sieci i zwinnie wylądowała na na odnóżach. Przyglądała się arystokracie dłuższą chwilę, aż w końcu powiedziała.
- Nie zastrzeli mnie pan? - Dopytała nie kryjąc zdumienia. Ściągnęła czapeczkę i zaczęła ją miętolić w dłoniach.
- Mój Boże, oczywiście że nie! - Lewis wyglądał na szczerze zdziwionego pytaniem - Dlaczego miałbym to zrobić? Słysząc krzyk uznałem że ktoś potrzebuje pomocy, nic więcej - brytyjczyk pokazał puste dłonie jakby chcąc udowodnić że nie ma w nich broni po czym uznawszy że dama zapewne oczekuje formalnej prezentacji dodał - Nazywam się Lewis Barnett a to Reginald Jeeves, mój lokaj
Uspokojona założyła czapkę z powrotem na swe brązowe włosy.
- Ci w garnkach na głowach zawsze strzelają… Eto. Ja mam na imię Kami Na Ari Shla Norrah Zun Lanara. - Przedstawiła się delikatnie się kłaniając. - W takim razie… kto przed chwilą strzelał? - Skuliła ręce do siebie, rozglądając się czujnie.
- Bardzo mi przyjemnie - odpowiedział Lewis, zmartwiło go jednak pytanie Kami - Sądziłem, że te strzały to ktoś z twoich znajomych. W przeciwnym razie może to oznaczać że wciąż jest tam ktoś, kto potrzebuje pomocy. Jeśli zatem mi panienka wybaczy - Lewis skłonił się lekko - Jeeves, mój drogi, zbierz proszę nasze rzeczy. Czas ruszyć na odsiecz
Kami też chciała zobaczyć co zaszło w tamtym miejscu, jednak nie dzieliła brawury sir Lewisa. - Yy...ten… wybaczam? - Wymamrotała ledwie nerwowo pocierając ręce.

Znalezienie źródła wystrzału który miał miejsce gdzieś w głębi lasu było dość trudne, tym bardziej, że trójka wzięła krótką przerwę poświęconą na zapoznawaniu się z sobą na wzajem. W końcu jednak natrafili na dość nietypową lokację. Przypominała lekko świątynię stworzoną z szeregów kamieni ułożonych w bardzo obszernym kole. Pomiędzy kamieniami znajdowało się kilka pajęczych kobiet podobnych do Kami. dwie pocięte, jedna z zmiażdżoną głową i jedna strzelona w głowę, a między ich ciałami znajdował się trup jednego z niemieckich żołnierzy. Oczy Kami zaszkliły się. Wiele czasu minęło odkąd widziała jakąś przedstawicielkę swej rasy. Jednak stan w jakim były doprowadzał ją do łez. Podreptała bliżej ciał, i przykucnęła przy jednej.

- Khor’nakha igia Celty calica matrona. Iz vest… Iz vest calica Celty matrona. - Wyszeptała ze złożonymi rękoma.
- Dlaczego do tego doszło? - Zapytała samą siebie.
- To potworne - Lewis wyraźnie był wstrząśnięty - Nie spodziewałem się, że naziści docierają aż tak daleko.Ten człowiek… nie mógł tego zrobić sam. A to oznaczać może tylko jedno - próżno w głosie arystokraty byłoby szukać wcześniejszej beztroski, zastąpionej teraz przez złowróżbne nuty. Lewis podrzucił wciąż ściskaną w dłoni monetę która uformowała się w bramę wypuszczając uzbrojonego w długi łuk angielski rycerza
- Sir Friguesie! W pobliżu powinni przebywać żołnierze w mundurach podobnych temu - Lewis wskazał na znajdującego się pomiędzy pajęczycami nazistę - Odnajdź ich proszę

Rycerz zasalutował, ukłonił się, po czym wskoczył na ozdobne kamienie. Rozejrzał się z nich przez chwilę, następnie wspiął się na drzewo aby rozejrzeć się jeszcze dokładniej.

-Panie! - krzyknął, schodząc z drzewa. - Śmiem zgadywać, że winowajcy uciekli do pobliskiej jaskini. Tam będę ich gonił. - zadecydował.
- Też ruszymy w tamtą stronę, upewnij się tylko że faktycznie się tam znajdują. Nie chcę byś podejmował walkę, ci ludzie nie zasłużyli na honor śmierci z ręki rycerza. Czeka ich… inna kara - odpowiedział Lewis a gdy rycerz udał się w stronę jaskini ruszył jego śladem razem z nieodłącznym niczym cień Jeevesem. Kami podążyła za nimi nie mówiąc ani słowa. Zaciekawiona tylko rzuciła wzrokiem na rycerza.

Jaskinia okazała się ciemną grotą wypełnioną dużych rozmiarów pajęczynami. Kami świetnie zdawała sobie sprawę na czyim terytorium dwójka się znajduje. Frigues jak wbiegł w otchłań tak zniknął i nie wrócił. Lewis miał wobec nazistów pewne jasno określone plany. Dysponował w swoim arsenale bronią wyjątkowo skuteczną a przy tym niewymiernie okrutną, dlatego gdyby przyszło mu jej użyć względem innego dżentelmena zawahałby się - na szczęście w przypadku prymitywnych morderców skrupuły schodziły na dalszy plan. Jeśli zaś chodziło o brak światła przy eksploracji jaskini to problem mogłaby rozwiązać zwykła pochodnia, jednak nie dość że wiązałoby się to z zajęciem jednej ręki to na dodatek młody arystokrata wolał bardziej krzykliwe rozwiązania. Korzystając ze swojej mocy Lewis ustawił złotą taflę by kierowała światło do środka i wkroczył do jaskini

- Panie Lewis prosze być ostrożnym. To teren Arakh’ne, odkąd ostatnim razem tutaj byłam mogło się wiele zmienić. Dodatkowo… możecie zostać pochwyceni w celu… tych… no. - Kami skrajnie się zawstydziła i z trudem dorzuciła ostatnie słowo.
- Kopulacji. - Za wszelką cenę unikała spotkania się wzrokiem z obecnymi Panami. - Choć teraz może być tutaj zupełnie inaczej odkąd… ugh. - Widocznym było że ciężko było jej mówić o tym miejscu.
- Obawiam się, że to wykluczone - odpowiedział Lewis wyraźnie ignorując fragment mówiący o wykluczeniu - Obawiam się, że nie mógłbym urządzić sobie tu postoju wystarczająco długiego by poznać mieszkające w tej jaskini damy. Dodatkowo jeśli faktycznie dotarli tu bandyci z rzeszy to mogą mieć w tej chwili poważne kłopoty

Na potwierdzenie słów Lewisa nie trzeba było długo czekać, bo w chwilę później faktycznie udało im się dostrzec dwójkę niemieckich żołnierzy
 
__________________
Make a man a fire, you keep him warm for a day. Set a man on fire, you keep him warm for the rest of his life.
—Terry Pratchett
Blacker jest offline