Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2015, 17:52   #22
Darth
 
Darth's Avatar
 
Reputacja: 1 Darth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłośćDarth ma wspaniałą przyszłość
~Lofar~
~Przed bramą miasta~
~Jakiś czas później~

Postawny mężczyzna siedział na ławce przed bramą Lofar. Postawiona przez miasto od tak, dla relaksacji poza jego murami.
Mąż był niezwykle męski i urodziwy dla płci pięknej. To tylko wygląd. Ważniejsza była potężna aura, nacisk jaki wywierał na spoglądające w jego kierunku osoby. Jego oczy lśniły jakimś niekreślonym blaskiem.
Co robił w takim miejscu?
Oglądał pojedynkujących się chłopców. Młodzi, ale o wielkiej sile. Przybysze, tacy jak on, a jednak tak odmienni.
Spektakl, na krótki moment, przerwało mu pojawienie się osobnika w płaszczu. Jednak po chwili znów skierował swój wzrok na młodzieńców.
- Spóźniłeś się. - Stwierdził
- Miałem swoje sprawy. Poza tym to ty chciałeś się ze mną spotkać. - Odpowiedział ściągając kaptur.
- W czym rzecz?
- Potrzebuję wiedzy. - Rzekł prosto bez formalności Aquila.
- Jak każdy. Ale co w zamian oferujesz?
- Nie mam za wiele, ale posiadam wiele zdolności o niezrównanym stopniu, jak także wielką moc.
- Usługi...I chcesz wiedzy...
- Hym...
- Nie nic. Ostatnimi czasy proszono nas jako konwojentów i ochronę. Z resztą jak płacą to moglibyśmy nawet sprzątać. Miła odmiana.
- Do rzeczy Imoshi. Słyszałem, że jesteś konkretną osobą, której szukam. Więc powiedz... Co wiesz o osnowie? O jej demonach?
- Hmm.. Nie wiem, o czym mówisz, ale jeśli chodzi ci o te przedziwne demony, o których słyszy się coraz częściej... To owszem. Spotkaliśmy je na swojej drodze. Zdawały się groźne, więc się ich pozbyliśmy.
- Od tak...?
- No nie do końca. Dziadostwo przeklęte było strasznie uparte i toporne by zniknąć. Więc musiałem skorzystać z mojej małej zdobyczy.
Z kieszeni wyciągnął mały przezroczysty klejnot na łańcuszku.
- Mimo to walka się przeciągała. Ostatecznie sprowadziłem więcej sił i wygraliśmy.
- Gdzie je spotkaliście?
- Na zachodzie przy czarnym portalu, niedaleko rozstaju dróg. Czegoś szukały.
- Skąd ta pewność?
- I my czegoś szukaliśmy, choć w to się nie zagłębiajmy. Drugą grupę spotkaliśmy w innej “instancji”, zachowywali się podobnie, ale tym razem zdołaliśmy się uniknąć. To wszystko co wiemy.
- Niewiele.
- Zapewne Ktoś inny wiedziałby więcej...
- Kto? - Zapytał mocnym głosem
- Uverworld.
- Mawiają...
- Wiemy, co mawiają. Ale my wiemy lepiej. Brakuje nam tylko ich śladu by ich odnaleźć. - Powiedział z uśmiechem.
Aquila pozostał poważny, niemalże niewzruszony.
- Uverworld… zastanawiam się… - mruknął - Te istoty… demony. Potęga, brak moralności, spiski, plany, pożądanie większej mocy… tego typu rzeczy je przyciągają. Możliwe, że będą chciały wykorzystać sekretny Uverworld. - Odetchnął głęboko.
- Powiedz mi Imoshi… czy boisz się czasami tego, co przyniesie przyszłość? - Zapytał, ni z tego, ni z owego.
- Erven czasem wieszczy przed hazardem. Potem zwykle przegrywa, choć mawia, że co innego było mu pisane. A ja? Co będzie to będzie? Nie przeczę, że niewiedza jest “niepożądana”, ale czasem nic się nie da z tym zrobić. No może... - Zakręcił ostentacyjnie swoim wisiorkiem chowając go do kieszeni. - Odrobinę przygotować. Uverworld jak był tak zapewne jest i będzie. Nie na darmo mawia się, że to najsilniejsi przybysze. Choć to nie do końca prawda. Bo niby jak sprawdzić, a pewność mam, że z listy najsilniejszych nie każdy ma z nimi styczność.
- Hmm… może najsilniejsi, może nie. Minęło trochę czasu odkąd chodziłem po materium… jestem ciągle słaby. - Zacisnął pięść, i uśmiechnął się lekko, strasznie - Ale ciało przypomni sobie jak panować nad tą mocą. Kiedyś… byłem dość silny by gasić gwiazdy. - Spojrzał ostro na Imoshiego - I nie wygrałem. Niech to będzie lekcją… nawet najpotężniejsi mogą przegrać. - Westchnął - Imoshi. Jeśli miałbyś wskazać najpotężniejszego władcę w tym świecie, kogo byś wskazał?
- Władzy się nie tykam. No może drobne kontakty z pomniejszymi gildiami, ale i plotek się nasłuchało. Z ludzi rzece się o dwójce. Aleksander Pendragon, choć mało kto już go widział i stara głowa Czerwonego... a może Niebieskiego rodu? No w każdym razie ktoś z przystani. Jeżeli pytasz o władców w całokształcie, to chyba Lord Mortres. Władca Sanderfall i... Wampir. No chyba, że w Icegardzie mają giganta za władcę, w co wątpię.
Aquila skinął głową.
- Te demony… hmm. Udzieliłeś mi informacji, uczciwie będzie bym ja również odwdzięczył się tym samym. - Zastanowił się przez moment - To, co spotkałeś, opisz mi je. Chcę wiedzieć czy to tylko podrzędne demony, czy też słudzy którejś z potęg Immaterium. Jak wyglądały? Co mówiły?
- Nie mówiły. I w tym rzecz. Normalny demon by sapał, stękał pluł czy cokolwiek. A te były bezgłośne. No poruszały się, ale nie stękały. Wyglądali też raczej jak... ymm... kos-mici. Chwila. Jenny opis mi to. - rzekł przykładając rękę do ucha. - Mówi że w filmie coś podobnego widziała, zaraz ci to opiszę...
Po dłuższej chwili wyjaśnień i wielu nieścisłościach powstały pobieżny pogląd na istoty.
- W paru rzeczach bym się nie zgodził, ale te pozostałe były już nie do końca widoczne. W instancji była mgła. A raczej dym Ervena, ale tak samo miało działać. Toya zdaje się, że natrafił na ślady czegoś większego, ale równie mało się odznaczającego, niż tutejsze demony.
Aquila zastanowił się przez moment.
- Nie spotkałem tego typu istot… ale to nic nie znaczy. Demony osnowy mają tysiące kształtów, i wszystkie posiadają cechy szczególne i unikatowe. - spojrzał na Imoshiego uważnie - Miałeś szczęście. W porównaniu z tym co czai się w głębinach Immaterium, spotkałeś mniej potężnych mieszkańców. Ale ci potężniejsi też nadciągną. I ich słudzy. A wtedy, jeśli nie będziecie gotowi, ten świat spłonie w ogniu wojny jakiej nie jesteś w stanie sobie wyobrazić.
- Może... a może nie. Ten świat trzyma się pewnych zasad, choć dla nas pozostają one nieznane, ale jedno jest pewne. Gdzie w naszych światach coś jest nie możliwe w innych może mień rozwiązanie. - Mrugnął. - To wszystko Mister Aquila?
- Hmm… tak. To chyba wszystko. - Aquila odwrócił się by odejść, ale zatrzymał się jeszcze na sekundę - Imoshi, zrób mi przysługę… i potraktuj istoty, które spaliły tysiące światów, zamordowały miliardy ludzi i zabrały mi moich synów nieco bardziej poważnie. Dla twojego własnego dobra.
- Ktoś w końcu będzie zmuszony się nimi zająć… Nie omieszkamy wtedy pomóc. - Dodał zmierzając w przeciwnym kierunku.
Aquila śledził jego ruch, nie spoglądając nawet w jego kierunku. Kiedy oddalił się na znaczącą odległość, odetchnął głęboko.
- Arogancki idiota. I pomyśleć, że ja byłem taki sam… - mruknął cicho.
Wedle wszelkich logicznych i racjonalnych przesłanek, ten świat był już martwy. Ten świat…
Kątem oka dostrzegł kobietę, prowadzącą za rękę dziewczynkę, może sześcioletnią.
Oczyma duszy dostrzegł los, jaki czekał ją gdy siły czwórki dotrą na ten świat.
Nawet nie zorientował się kiedy zacisnął dłoń na rękojeści ostrza.
Spojrzał na swą dłoń, zaskoczony.
- To jest… - wyszeptał, i ruszył wolnym krokiem, pogrążony w myślach, do znanej mu już karczmy.
Miejsce to Aquila znał już na pamięć. Kelnerka Meru, 2 barmanów za ladą, niebiesko-włose dziewczę, podopieczna jednego z nich. A nowi przybywali i odchodzi. O każdej porze, z wyjątkiem bardzo wczesnego poranka, można było spotkać kogoś nowego. Tak i tym razem:
Ponura postać na 2 piętrze, zdająca się odstraszać innych klientów od tamtych stolików.
Znudzony, a może skacowany, szermierz na samym końcu lady, przeciwnym końcu co niebiesko-włosa duszyczka.
Przy pasie miał 2 miecze: złoty i czarny, a na plecach tatuaż z krzyżem.
Ostatnią niewiadomą, poza większością tutejszych klientów była kobieta z wielkim mieczem.
Aquila usiadł przy barze, i rzucił spojrzeniem na barmana.
- Najmocniejsze co masz. Butelkę, nie szklankę. - powiedział, w dalszym ciągu zamyślony.
- Pewny jesteś? Najmocniejszy to tunelowy bulgot, kieliszek zwala z nóg. - Zapytał odwracając się do barku.
- Czyli powinno mieć na mnie jakiś wpływ. - Odparł Aquila - Jednym z przywilejów… albo przekleństw… tego kim jestem jest wysoka odporność na alkohol. Poza tym, nie masz nic, co byłoby w stanie pobić Mjød. - Uśmiechnął się krzywo. Przez sekundę zastanowił się i zreflektował. - Choć z drugiej strony wygląda na to, że ja również nie jestem taki jak kiedyś. Może w takim razie… - wyglądał jak gdyby starał się sobie przypomnieć coś z odległej przeszłości - … Whisky?
- Proszę bardzo. - Sunął butelkę po blacie i przystawił szklankę pod dłoń Aquili.
- To… - Aquila zaśmiał się - Ze wszystkich miejsc… nie spodziewałem się znaleźć takiego klasyka tutaj. - Nalał sobie mniej więcej jedną trzecią szklanki, i wypił jednym łykiem - Uświadomiłem sobie coś, co z jednej strony bardzo ucieszy niektórych, a z drugiej komplikuje sprawy. Nie czułem takiej potrzeby żeby się napić od… bardzo dawna.
- Każdy kieeedyś tego... potrzebuje. - skomentował strasznie leniwie szermierz leżący na blacie.
- Ma rację. - Przytaknął Barman - To męska rzecz chcieć się napić.
- Mhm… - nalał sobie następną porcję whisky - Choć ja za zwyczaj nie pozwalam sobie na tak przyziemne przyjemności. - Wypił, i nalał więcej - Ale mówiłem… Uświadomiłem sobie coś, co komplikuje moje sprawy. - Spojrzał na barmana - Ile lat prowadzisz ten interes? - Zapytał.
- Półtora czy dwa. Jakoś zaraz tak po pojawieniu się bramy. A czemu pytasz?
- Krótko. Moment dla wielu. Mrugnięcie dla mnie. - Wypił. Nalał więcej. - Spędziłem więcej czasu niż ty będziesz kiedykolwiek żyć, walcząc z wrogiem, który zamordował, i zamorduje, miliardy dla własnej przyjemności. Po raz pierwszy od wieków mam realną szansę żeby wygrać i… - zatrzymał się. Wypił. Nalał. - I uświadomiłem sobie, że nie jestem dostatecznie bezwzględny żeby po prostu zignorować fakt, że mój wróg spali wasz świat żeby mnie powstrzymać.
- Nawiasem mówiąc, jest to kompletna głupota. - Dodał po chwili milczenia - Racjonalnie podchodząc do rzeczy, jesteście już martwi. Bardziej potężne światy upadły po potęgą czwórki. A mimo to… - następna szklanka - Patrzę na dzieci, które mijają mnie na ulicy. I uderza mnie świadomość, że najprawdopodobniej nigdy nie dorosną. Rozerwane na strzępy, ku przyjemności mrocznych bogów. A z drugiej strony… miliardy, nie, biliardy żyć. Żyć, które mogę ocalić jeśli uda mi się… - nie dokończył. Wypił następną szklankę. - A wy nawet nie zdajecie sobie sprawy, co nadchodzi… - wyszeptał.
- A może ty zbyt bardzo się tym przejmujesz... - Powiedział Lion siadając obok niego przy ladzie, ale tak by opierać się o nią plecami. - Ten świat nie jest normalny. - Ujął w dłoń przygotowaną dla siebie szklankę z trunkiem. - On sam nie pozwoli się zniszczyć. A nawet, jeśli da ku temu możliwość, znajdą się tacy, którzy temu zapobiegną. Chociażby ja, czy Fang, czy nawet kilka gildii. - Dla podsumowania upił łyk i spojrzał na niebiesko-włosą.
- Naprawdę…? Głupcy. - Aquila spojrzał na niego ostro - Kiedy zmierzysz się z pierwotnym anihilatorem, ta arogancja będzie twoją zgubą. Pewność siebie? Nadzieja? Walka? Oni się tym żywią. A wy nie zdajecie sobie sprawy z zgubnego wpływu immaterium na umysły, czy to zwykłych ludzi, czy potężnych bohaterów. Szaleństwo. Potwory. - Wypił następną szklankę - Powiedz mi, Lion. Gildie, ty, fang, nawet wszyscy przybysze. Jak wielu was jest? Tysiąc? Dziesięć tysięcy? Sto tysięcy?
- Jeśli chodzi o jednostki. Kto wie... - Upił łyk i spojrzał oczami pełnym siły w oczy Aquili - Ale są w śród nas tacy, których siły przewyższają całe armie. A co z tobą, czujesz się już na siłach, by móc mówić że sam jesteś w stanie coś zdziałać?
- A jak, powiedz, powstrzymacie miliony pomniejszych demonów, które zignorują was, i będą polować na słabych i bezbronnych? Jak ocalicie niewinnych, kiedy zaczną mordować się nawzajem, doprowadzeni do szaleństwa przez samą obecność większych demonów? Widzisz tego człowieka? - Wskazał na losowego mieszkańca Lofar, który jadł śniadanie z małą dziewczynką - Ilu takich mieszka w waszych miastach? Zwyczajnych ludzi których nie zdołacie ocalić? - Parsknął, i wypił następną szklankę - Dobrzy z was bohaterowie, a kto wie, może i żołnierze, ale przeciwnik który nadchodzi nie jest zwyczajny. - Przez moment, oczy Aquili zapłonęły czymś… starożytnym, i Lion musiał odwrócić wzrok - Jestem słaby, Lion. Ale tylko w porównaniu z moim starym ja. Przez ostatnie piętnaście minut przemyślałem tysiące, dziesiątki tysięcy planów. I nie znajduję rozwiązania. - Zasalutował mu kpiąco szklanką - Dlatego piję.
- Hmm. - Lion upił łyk przyglądając się wspomnianej parze. - Możesz... Możesz mieć rację. - Przytaknął z wielkim trudem. - Ale, nie zmienia to faktu żeś bufon. Pewnie myślałeś, że sam temu zaradzisz... A nie wpadłeś na tak proste rozwiązanie. Poproś o pomoc. - Upił kolejny łyk i pogłaskać niebiesko-włosą, która przysiadła się do niego. - Zdobądź moc, wiedzę, przyjaciół, sojuszników. A reszta przyjdzie sama.
Aquila uniósł szklankę do ust - Myślisz że… - zaczął, ale nie skończył. Szklanka zatrzymała się w połowie drogi do jego ust. Odłożył ją. Niemalże natychmiast wytrzeźwiał. - Ten świat… Bariery między światami są tu słabe. Gra to na naszą niekorzyść, ponieważ bestie z Immaterium mogą się tu łatwiej przedostać, ale… - Zastanowił się przez moment - Jeśli mogłyby to po prostu zrobić, ten świat już by płonął, a my nie mielibyśmy tej rozmowy. Więc ograniczenia istnieją. A zatem… mam czas. Nie wiem jak dużo. - Wstał od baru, i zaczął chodzić, tam i z powrotem, myśląc na głos. - Jeśli moje założenie jest poprawne… powinienem być w stanie… - Odrzucił głowę w tył, i zaczął się śmiać. Był to jednocześnie najpiękniejszy, i najbardziej przerażający śmiech jaki słyszeli bywalcy baru. Uczucia które w nim były… ich potęga… były niemalże nie do opisania. Był to śmiech człowieka który spotyka ukochaną osobę po dekadach rozstania. Był to śmiech bohatera który przezwyciężył niemożliwą sytuację, i uratował świat. Był to śmiech bezlitosnego paladyna, który właśnie zadawał ostatni cios złu które zagrażało całemu życiu. Był to śmiech straszliwego tyrana, który gotował się do zniszczenia swych przeciwników.
- No world shall be beyond my rule; no enemy shall be beyond my wrath. - słowa zdawały się wypełniać pomieszczenie w niepokojący sposób. - Będę potrzebować przysługi. - odezwał się w kierunku barmana - Wiesz więcej o sprawach tego świata niż okazujesz. Potrzebuję znaleźć dwie osoby: Yuri Pendragon, i Yue.
- To nie jest odpłatna wiedza. - Odparł barman wycierając brudne kufle - Oboje są w stolicy, jakieś półtora tygodnia na południowy zachód stąd.
- Powinienem ich złapać. Zwłaszcza że mam również inne sprawy w stolicy. - Jego oczy błysnęły, wesoło - Dzięki. Za wszystko.
- Nie ma za co. - Rzekł barman.
Lion wypił do końca swój napitek.
- Jak poczujesz się na siłach, z chęcią się z tobą sparinguję. Szukam silnych osób. - Rzekł spoglądając w pustą szklankę. - Na razie wystarczy mi pijana piątka. - Dodał odkładając szklankę na blat.
- Któregoś dnia, Lion. Choć… - uśmiechnął się krzywo - możliwe że wtedy nie będziesz chciał nawet sparingu. - Rzucił nieco enigmatycznie - Ruszam. Słuchajcie wieści. Będą interesujące. Hmm… prawie zapomniałem. - Uśmiechnął się. Tym razem, w tym uśmiechu, nie było nic ludzkiego, i pierwszym instynktem tych którzy go zobaczyli była paniczna ucieczka - Ta satysfakcja… to poczucie wyzwania. Mhm… - mruknął, ciepło, jak gdyby wspominając dotyk kochanki - Kocham wojnę.
Mała dziewczynka schowała się za ramieniem Liona, a on sam spojrzał sceptycznie na Aquilę i westchnął.
- Udanej przygody. - Rzekł ku pożegnaniu.
- Kto wie. Nigdy nie miałem przygód. - Uśmiechnął się dużo cieplej. Ten uśmiech niósł w sobie nieskończoną dobroć, sympatię, oraz empatię w stosunku do osób stojących przed nim. - Dbaj o siebie, Lion. I dbaj o małą. Zrobię co będę mógł żeby najgorszy scenariusz nie spełnił się na tym świecie, ale przyszłość jest w cieniu, ukryta. Nie wiem co się stanie. - Odwrócił się, i ruszył do wyjścia z karczmy.
Wyszedł na świeże powietrze. Odetchnął głęboko. To było… ciężkie. Aquila zdawał sobie sprawę jak wpływał na normalnych ludzi. To było nieuniknione, i coś z czym nie był w stanie walczyć, a starał się, i to mocno. Mimo wszystko czasem… jego straszliwa strona wychodziła na powierzchnię. Odczuwał pewien smutek na myśl o tym że przeraził małą dziewczynkę, ale zgniótł go w zarodku, bez litości. Te aspekty jego osobowości pozwalały mu lepiej chronić ludzkość. Nie była to specjalnie wdzięczna praca, ale konieczna. Nie mógł sobie pozwolić na chwile słabości.

Ale… to samo myślenie sprowadziło na nich kataklizm ostatnio. Powściągliwość w korzystaniu tylko z niektórych aspektów mogła okazać się kluczem do zwycięstwa.

Spojrzał w kierunku małego warsztatu, z pięterkiem. Pokręcił w milczeniu głową. Choć schlebiał sobie iż kobieta zapewne nigdy go nie zapomni, nieuczciwym byłoby pogłębiać tę znajomość. Nieuczciwym i niebezpiecznym. Zwłaszcza dla niej.

- No cóż… - wymruczał. Stolica… miejsce gdzie jego plany miały się rozpocząć. A miał olbrzymie plany co do tego świata, i swojego. Plany które miały zmienić sam los. A tu właśnie pojawiał się problem. Półtora tygodnia, czas podróży o którym mówił barman, był zbyt długi. Czas, w przeciwieństwie do wielu rzeczy, nie był łatwo dostępny dla Aquili. Nie mógł sobie pozwolić na taką zwłokę. Zastanowił się przez moment. Sztuka teleportacji bez urządzeń mechanicznych byłą mu znana. Był jednym z niewielu psioników dość potężnych by opanować tę sztukę. Dawno tego nie robił… z drugiej strony, dystans nie był specjalnie daleki. Nawet w swoim osłabionym stanie, powinien być zdolny do pokonania takiego dystansu. Skupił się. Powietrze dookoła niego zapachniało ozonem.

- Pierwszy krok… - wyszeptał. Znalezienie stolicy. Odrobinę była to telepatia, odrobinę wróżenie. Znajdował dużą grupę osób, z pomocą telepatii, w kierunku i odległości sprecyzowanej przez barmana, i wykorzystywał wróżenie do potwierdzenia swojego znaleziska. Dzięki wielkości jego celu, zajęło to ledwie kilka sekund.
- Drugi krok… - znalezienie psionicznego odbicia stolicy w Osnowie. Również zajęło tylko kilka sekund. Jego własne odbicie ciągle było niezwykle potężne, i czyniło tego typu zadania w zasadzie formalnością.
- Trzeci krok… - Pole ochronne. Podróż przez czyste energie Osnowy była niebezpieczna. Chyba że ktoś był demonem, i nawet wtedy można było zginąć w każdym momencie. Pole powinno ochronić go przed niszczycielskimi energiami osnowy.
- Czwarty krok… - Sam portal. Wyrwa w Immaterium, prowadząca do stolicy. Zapach ozonu nasilił się, błysnęło… i Aquila nie stał już w Lofar.

W momencie w którym znalazł się w Osnowie, wiedział że coś było nie tak. Chaotyczne energie tańczyły dookoła niego, nie, szalały. Immaterium było niespokojne, wręcz niecodziennie wzburzone, zwłaszcza w świecie w którym Pierwotny Anihilator nie był tak potężny…

Głos zakłócił jego myśli. Potężny głos, otaczający go ze wszystkich stron. Pełny nieludzkiego zła. Przerażający.
- Anathema… - powiedział głos, powoli.

- Nie… - wyszeptał Aquila - Jest zbyt wcześnie… nie powinniście… - nie był spanikowany, ale nuty zaskoczenia pojawiły się w jego głosie. Cienie które pojawiły się na… horyzoncie? Dla ludzkiego umysłu, zdolnego do myślenia w skończonej liczbie wymiarów mogło się tak wydawać. Obraz urągał racjonalności, nie dawał się opisać w tak prostych słowach. Aquila przeklął cicho pod nosem. Nie miał czasu na nic więcej.

Myśliwi nadeszli. Aquila wiedział że były wśród niż tylko słabsze niższe demony. Demony wyższe były w cieniach Osnowy, ich esencje ciągle nieznajdujące się tu w pełni. A ich panowie byli tuż za nimi. Czas… przestrzeń… nie miały znaczenia. Nie dla nich. Nie dla niego. Jego wola kształtowała mury. Ich wola obalała je. Walczyli w chaosie Immaterium, gdy Aquila przedzierał się przez tysiące sługusów chaosu. Miał szczęście… niższe demony nie mogły łatwo przerwać jego osłon. Niektórym się udawało. Już po krótkiej chwili był pokryty ranami… głębszymi, płytszymi, powoli tracąc siły. Ząbkowane ostrze wbiło się w jego brzuch, tworząc potworną ranę, i tylko cudem nie dotykając żadnych organów.

- Anathema… - Coś zaczęło formować się za jego plecami. Aquila uśmiechnął się ponuro.

- Za późno. - Mruknął, rozrywając bariery między wymiarami. Portal otworzył się w nieznanym mu pomieszczeniu… na suficie. Upadł na podłogę, plecami w dół. Otworzył oczy. Coś wyskoczyło z portalu za nim, a gigantyczna czerwona dłoń sięgała po niego. Aquila uniósł dłoń, i posłał niszczycielską falę błyskawic wprost w portal, powodując cofnięcie się dłoni, i zapadnięcie portalu. Uniósł się z trudem, i poczuł zapach krwi. Nie swojej… to był smród starej krwi, z tysięcy pól bitewnych.

Słudzy Khorna. Trójka.

Dwa ogary Boga Krwi krążyły po podłodze, obserwując, szukając ofiar.
Ich wyszczerzone pyski pełne zakrwawionych zębów wydawały się drwić ze śmiertelników.

Trzeci… Krwiopuszcz Khorna. Wysunął długi język, smakując powietrze Materium. Wydawał się emanować rządzą mordu, jak gdyby był personifikacją rzezi niewinnych. Jego płonące ostrze skwierczało cicho w powietrzu. Demon zaśmiał się nieludzkim śmiechem, szalonym, i pełnym zła.
- Krew dla Boga Krwi! - Zaryczał. Głos wydawał się być nie z tego świata, i powodował obrzydzenie i poczucie niepokoju samym swym brzmieniem, jak gdyby samo jego brzmienie stanowiło antytezę wszystkiego co istniało w świecie - Czaszki dla Tronu Czaszek!

Aquila rozejrzał się szybko po pomieszczeniu, starając się choć w przybliżeniu ustalić gdzie jest.
 
__________________
Najczęstszy ludzki błąd - nie przewidzieć burzy w piękny czas.
Niccolo Machiavelli
Darth jest offline