Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2015, 02:46   #122
Dinteville
 
Reputacja: 1 Dinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodze
6.Haxtes

Barak Haxtes otworzył oczy i zobaczył nad sobą ciemne sklepienie cytadeli. Dzwoniło mu w uszach od wybuchu. Uniósł się do pozycji siedzącej i zobaczył zmasakrowane zwłoki swojego niedawnego przeciwnika. Wyglądało na to, ze to on przyjął główny impet eksplozji, mimowolnie ratując ,,Rurę’’ od przedwczesnego zejścia z tego świata.

Dzięki, stary – mruknął Haxtes i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojej broni. Leżała tuż obok. Chwycił ją i poczuł się wystarczająco pewnie, by stanąć na nogi. Zanotował w pamięci, że musi rozmówić się ze ,,Świrem’’…po zabiciu nefarytki. Rozejrzał się, szukając jej wzrokiem.

Nietrudno było ją zauważyć. Uśmiechnęła się do niego. Na jej ustach była czyjaś krew. Haxtes opuścił wzrok i zobaczył ludzki kształt, wijący się pod jej nogami.

Poczuł dziką nienawiść ogarniającą ciało i umysł, zalewającą go niczym fala przypływu. Uniósł broń i ruszył biegiem w stronę Golgoty. Nefarytka nawet nie drgnęła, spokojnie czekała na pierwszy atak. Haxtes zamachnął się szeroko i uderzył z całej siły, nawet nie celując w nic konkretnego. Trafił jedynie w powietrze. Nefarytka uchyliła się i chlasnęła go w ramię pazurami swojej nekrorękawicy. To jedynie dodatkowo go rozwścieczyło. Z rykiem skoczył wprost na ogromną przeciwniczkę, pchając maczugą niczym włócznią. Golgota straciła równowagę i padła na ziemię. Haxtes doskoczył do niej. Maczuga pokryta jaśniejącymi runami Formuły Wpierdolu opadła w dół z impetem. Golgota zablokowała cios swoją rękawicą. Broń zatrzymała się zaledwie kilka centymetrów od jej głowy. Haxtes naparł na nią całym ciałem. Wytężył wszystkie siły, próbując przełamać zaciekły opór nefarytki. Miał wrażenie, że jego oręż powoli zbliża się do jej wykrzywionej grymasem nienawiści twarzy. Usłyszał głośny trzask i stracił równowagę. Golgota energicznym szarpnięciem wyrwała mu maczugę z ręki. Spojrzał w dół i zobaczył jej dodatkowe ramię, przechodzące na wylot przez jego lewe kolano.

Wredny numer – pomyślał.

Golgota wstała, zamachnęła się krótko i opuściła maczugę na jego prawą nogę. Rozległ się trzask pękających kości. Haxtes padł na ziemię. Lewe kolano było potrzaskane. Prawe również było potrzaskane, dodatkowo kilka jego elementów wystawało na zewnątrz. Golgota zakręciła maczugą Baraka i cisnęła ją kilkanaście metrów dalej. Spojrzała na niego z góry. Znowu się uśmiechała.

Jeżeli dasz radę się do niej doczołgać, być może pozwolę ci ją zatrzymać po twojej przemianie – powiedziała z osobliwym wyrazem twarzy.

Lepiej się postaraj. To naprawdę doskonała broń – posłała mu jeszcze jeden uśmiech i odwróciła się. Kilka spraw wciąż wymagało jej uwagi, a Barak Haxtes właśnie przestał być jedną z nich.

7.Tatsu

Tatsu uchylił się, unikając dwóch cięć, wyprowadzonych jednocześnie przez atakującą go parę nekromutantów. Miał wrażenie, że sługusi Mistrzyni Bólu interesują się nim bardziej niż pozostałymi żołnierzami ludzkości. Atakowali z furią i zawziętością, jakiej młody samuraj dotychczas nie widział u żadnego wojownika demonicznej armii.

Gdyby ich zwinność dorównywała determinacji, Tatsu zacząłby się martwić o końcowy wynik starcia.

Uskoczył do tyłu, unikając podwójnego uderzenia. Marnowali przewagę liczebną, celując w te same miejsca. Samuraj skoczył w bok, zachodząc jednego z niezdarnych przeciwników od lewej. W przelocie wyprowadził krótkie, poziome cięcie, rozcinając ramię nekromutanta. Potwór wrzasnął i pchnął trzymanym w drugiej łapie mieczem. Tatsu skoczył do przodu, omijając klingę od właściwej strony i ciął szeroko. Ostrze rozpłatało gardło nieumartego żołnierza. Tatsu wolną ręką chwycił rękojeść jego miecza i zasłonił się przed ciosem jego kompana. Kopnął energicznie, doprowadzając do zderzenia zdeformowanych ciał przeciwników. Zaskoczony sługa Golgoty stracił równowagę. Zanim zdążył ją odzyskać, samuraj doskoczył do niego i szybkim cięciem miecza oddzielił jego głowę od tułowia.

Tatsu prychnął pogardliwie. To miała być elita wojsk Algerotha? Potrzebował godnego siebie przeciwnika.

W odległości kilkunastu metrów zauważył Golgotę. Biali głupcy nie potrafili jej zabić. Patrzyła na niego. Rzucała mu wyzwanie.

Miał zamiar je podjąć. Obrzydło mu osłanianie tchórzliwego kapłana. On, Tatsu z korporacji Mishima, okryje się wieczną chwałą, odbierając życie wrogowi ludzkości.

Uniósł miecz i zaszarżował na Golgotę. Nefarytka oczekiwała jego ataku nieruchomo, z uniesioną w górę dłonią odzianą w nekrotechniczną rękawicę. Uderzyli jednocześnie. Nefarytka nie poruszyła się z miejsca. Tatsu minął ją w biegu. Kilka metrów za nią zatrzymał się i powoli osunął się na podłogę cytadeli. Wokół bezwładnego ciała zaczęła się formować kałuża gęstej, ciemnoczerwonej krwi.

Co za kretyn – Mistrzyni Bólu skrzywiła się z niesmakiem.

8.Thorne

Sara nie przepadała za walką na krótkich dystansach, szczególnie z przedstawicielami Legionu Ciemności. Była snajperem, lubiła poczucie komfortu, które towarzyszyło eliminowaniu celów z bezpiecznej odległości. Obserwując pole bitwy przez szkło celownika optycznego, z uczestnika wydarzeń zmieniała się w widza. Przynajmniej częściowo. Mogła próbować udawać, że groteskowy koszmar, jakim była ta niekończąca się wojna, jej nie dotyczy.

Crenshaw powiedział jej, że widzi w tym działanie prymitywnego mechanizmu obronnego, który został przez nią wytworzony jako substytut właściwej formacji duchowej. Powiedział, że ta tendencja jest dla niej niebezpieczna i że powinna ją odrzucić.

Sara słuchała tego wszystkiego i czuła jak budzi się w niej powątpiewanie w sens uczestnictwa w zajęciach i kompetencje prowadzącego…zabójca, kapłan i do tego jeszcze psychoanalityk? Trochę za dużo talentów jak na jedną osobę…mimo wszystko, postanowiła dać mu szansę na rozwinięcie tematu.

Sprawdzając stan magazynka w darowanym jej przez Braxtona AR3000 poczuła wdzięczność dla prawdopodobnie najlepszego zabójcy na świecie. Gdyby nie przeprowadził z nią tego szkolenia, mogłaby nie dać sobie rady z sytuacją, w jakiej się znalazła.

Przeciwnik bardziej niebezpieczny, bezwzględny i przerażający niż wszystkie zagrożenia, którym kiedykolwiek stawiała czoła razem wzięte.

Jej podkomendni, padający jeden po drugim.

Brak możliwości ucieczki lub poddania się.

Najgorsza z tego wszystkiego świadomość, że porażka wcale nie musi oznaczać śmierci – może oznaczać powrót do basenu tekrona, czyli coś znacznie gorszego.

No i jeszcze ten gnojek…najmniejszy, ale najbardziej irytujący z jej aktualnych problemów. Nekromutant, który przyczepił się do niej po śmierci Centuriona. Mały i szybki. Atakował zmuszając ją do zasłaniania się karabinem, odskakiwał zanim zdążyła wystrzelić albo chował się w jakichś dziurach unikając kul, których Sara nie mogła beztrosko marnować. Przez cały czas śmiał się idiotycznie, jak pacjent szpitala psychiatrycznego, dla którego zabrakło leków. Sara miała serdecznie dosyć tej zabawy w kotka i myszkę.

Wychyliła się zza osłony. Kretyński śmiech dochodził z samego środka sali – wesołek siedział za tronem swojej królowej, jak jakiś groteskowy błazen. Sara przyjrzała się stojącemu w pobliżu tronu filarowi cytadeli. Z czego był wykonany? Trudno było to określić…mogła jedynie mieć nadzieję, że z czegoś odporniejszego niż ściany i posadzka. Zresztą…mogła sobie pozwolic na utratę dwóch kul. Wycelowała uważnie i wystrzeliła dwa razy. Pociski odbiły się rykoszetem od filaru i trafiły w miejsce zasłonięte tronem nefarytki. Idiotyczny śmiech umilkł.

,,Skorpion’’ uśmiechnęła się.

Błazna miała z głowy…pozostała jeszcze kwestia królowej. Jak na razie, Golgota z łatwością odbijała wystrzelone przez Sarę pociski. Zresztą, nawet gdyby któryś z nich doszedł celu, nie było pewności, czy dałoby to jakikolwiek efekt – karabin szturmowy to nie było najlepsze narzędzie do zabicia takiego przeciwnika. Gdyby miała coś o większym kalibrze, na przykład moździerz…

Miała granat przeciwpancerny od Braxtona…problem w tym, że Golgota potrafiła odbijać zarówno kule, jak i granaty. Zajście jej od tyłu nie wchodziło w grę – Thorne miała wrażenie, że nefarytka zawsze ją zauważa, gdy próbuje to zrobić. Być może miało to jakiś związek ze znamieniem na jej policzku.

Maddox użył granatów, by zmusić ją do wystawienia się na strzał…a gdyby użyć kul, by zmusić ją do wystawienia się na granat? Zasłaniając twarz ograniczała sobie widoczność – gdyby w tym momencie rzucić wystarczająco wysoko, może granat spadłby na nią i oberwałby jej ten jej obrzydliwy łeb?

Szanse powodzenia planu wydawały się małe, ale chyba nie było innego wyjścia. Sara pochyliła głowę i wypowiedziała krótką modlitwę, której nauczył ją Crenshaw. Położyła granat na podłodze za filarem, a sama wysunęła się na zewnątrz, przyklęknęła i wycelowała w Golgotę. Nefarytka od razu ją zauważyła. Ruszyła w jej stronę powoli, lekko powłócząc nogą, którą uszkodził Cervantes. Nie będzie mogła uskoczyć. Dobrze.

Sara poczuła się dziwnie spokojna, patrząc przez celownik na zbliżającą się twarz Golgoty. Kiedy twarz znalazła się wystarczająco blisko, nacisnęła spust.

Nefarytka zasłoniła się. Sara sięgnęła za filar i cisnęła granat najwyżej jak potrafiła. Usłyszała mechaniczne szczęknięcie, oznaczające wyczerpanie się amunicji w jej ostatnim magazynku. Golgota przestała się zasłaniać i ruszyła w jej stronę. Kiedy zrobiła dwa kroki, granat wybuchł za jej plecami. Impet eksplozji rzucił nefarytkę na kolana. Sara wydobyła swoją ostatnią broń i skoczyła w jej stronę. Pchnęła bagnetem, celując w głowę rannej przeciwniczki.

Golgota chwyciła jej rękę w swoją nekrotechniczną rękawicę. Ścisnęła mocno, głęboko rozcinając ramię pazurami. Patrząc w jej wykrzywioną bólem i nienawiścią twarz Sara zastanawiała się, jaki los miała jej zgotować królowa potworów.

9.Summers

Czasami trzeba zamknąć oczy, żeby zacząć widzieć lepiej.

Kiedy Marcus Summers uspokoił oddech i dostroił umysł do działania w pełnym zespoleniu z Jasnością, świat nie zniknął mu z oczu. Świat stał się wyraźniejszy.

Widział salę w której toczyła się walka o przyszłość ludzkości. Widział ją całą, od podłogi aż po sklepienie, nie z daleka, ale z bliska – obejmując wzrokiem całość, jednocześnie dostrzegał wszystkie szczegóły, jak gdyby był we wszystkich miejscach jednocześnie. Widział bluźniercze inskrypcje wymalowane na ścianach i posadzce. Zdobienia umieszczonego na środku sali tronu. Odbłyski światła na lufie karabinu Sary Thorne. Krople potu na czole Baraka Haxtesa. Wrota apokalipsy, pulsujące w jednostajnym rytmie, otoczone kokonem dziwacznej, obcej energii. Kropelki krwi, powoli skapujące na podłogę pomieszczenia.

Golgota, pani tej cytadeli, nefarytka Algerotha, Mistrzyni Bólu, królowa potworów, wróg wszystkiego, co ludzkie i święte…każde z tych określeń było prawdziwe, ale żadne z nich nie opisywało jej we właściwy sposób. Patrząc na nią przez zasłonę powiek, Marcus Summers zrozumiał, czym była w swojej istocie.

Wielką, smutną pomyłką. Błędem w strukturze wszechrzeczy. Wynaturzonym bytem, który nazbyt długo kalał ziemię swoją obecnością. Skazą, którą należało wymazać. Raną, którą trzeba było zamknąć.

Pozostawało tylko jedno pytanie…czy podoła temu zadaniu?

Jej ataki mentalne były wścieklejsze od fizycznych. Marcus widział smugi mrocznej energii, pędzące ku kolejnym żołnierzom z jego drużyny. Za każdym razem zastanawiał się, czy zdoła je zatrzymać. Otoczyć towarzysza broni pancerzem jasności, którego ciemność nie zdoła przeniknąć. Pozwolić mu działać. Dać mu szansę na atak…i modlić się, by zdołał odwdzięczyć się tym samym.

Udawało mu się, ale kosztowało go to wiele wysiłku. Czuł wściekłość Golgoty, niezdolnej do przedarcia się przez tworzone przez niego mentalne bariery. Nie mogąc zmiażdżyć umysłów żołnierzy, wyładowywała swój gniew na ich ciałach. Wiedział, że chciała wzbudzić w nim poczucie winy. Przekonać go, że jego opór tylko pogarsza sytuację. Zasiać w jego sercu zwątpienie. Zmusić do poddania się.

Nie mógł pozwolić sobie nawet na jedną chwilę słabości. Wiedział, że to oznaczałoby ostateczny koniec – nie tylko dla biorących udział w tej walce. Stawką był los milionów ludzkich istnień. Nie mógł myśleć o losie swoich towarzyszy. Nie mógł myśleć o swoim własnym losie.

Musiał wytrwać, więc trwał, ignorując cień zwątpienia, który zagnieździł się w jakimś odległym zakamarku na obrzeżach jego świadomości i coraz śmielej dawał o sobie znać, gdy kolejni Żołnierze Zagłady padali pod wściekłymi ciosami nefarytki. Ignorując potworne wyczerpanie, którym płacił za odpieranie jej wściekłych ataków.

Trwał i modlił się o jedną, jedyną szansę.

Jego modlitwy zostały wysłuchane.

Zobaczył eksplozję. Zobaczył pajęczy stabilizator Mrocznej Harmonii na plecach Golgoty, zmieniony w dymiące kłębowisko bezużytecznych śmieci. Zobaczył, że czerwona bariera otaczająca nefarytkę zniknęła.

Otworzył oczy i usta. Rozpoczął recytowanie najpotężniejszego ze znanych mu egzorcyzmów, Litanii Odegnania. Czuł przepływającą przez całe ciało moc. Słowa, które wypowiadał, pojawiały się w powietrzu przed jego oczami, zapisane starożytnym alfabetem, jaśniejące światłem i ogniem. Pierwsze z nich przepłynęło przez salę i dotknęło nefarytki.

Golgota wrzasnęła przeraźliwie, puściła Sarę, ruszyła w jego kierunku. Marcus kontynuował modlitwę. Był na skraju całkowitego wyczerpania. Miał wrażenie, że wypowiedzenie każdego kolejnego słowa kosztowało go więcej wysiłku niż cała droga w górę cytadeli i walka z jej władczynią. Płonące wersety Litanii zaczynały rozmazywać się przed jego oczami. Widział twarz Golgoty, ściągniętą w grymasie cierpienia. Słowa wirowały dookoła niej, zamykały ją w świetlistej, płonącej klatce. Walczyła z pętającymi ją więzami mocy, próbując dostać się do Marcusa, zabić go, zanim dokończy formułę. Zbliżyła się na odległość wyciągniętej ręki. Podniosła dłoń.

Mistyk wypowiedział ostatnie słowo i pchnął mieczem, celując w serce potwora. Nefarytka nie poruszyła się, nie zrobiła uniku, nie zasłoniła się przed ciosem. Stała jak sparaliżowana. Ostrze wbiło się głęboko w jej klatkę piersiową. Golgota powoli opuściła głowę, wpatrując się w śmiertelną ranę. Na jej twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.

Marcus osunął się na posadzkę cytadeli. Gasnącym wzrokiem zobaczył coś, co nie miało prawa się wydarzyć.

10.Durand

Palec Aurory drgnął i przesunął się po zimnej podłodze cytadeli. Dłoń otworzyła się i zamknęła, gwałtownie chwytając powietrze. Pięść uderzyła w posadzkę, odepchnęła się od niej. Ciało zaczęło się prostować, uniosło się do pozycji klęczącej, w końcu stanęło na nogach. Oczy się otworzyły. Były pozbawione źrenic i tęczówek, jednolite. Wpatrując się w nie można było odnieść wrażenie, że w ich wnętrzu płonął ogień.

Spojrzenie ognistych oczu spoczęło na nefarytce. Usta otworzyły się. Głos, który się z nich wydobył, nie był głosem westalki Aurory.

Dzień dobry, Joanno – ramię wyciągnęło się w stronę konającej Golgoty. Miecz Summersa wystrzelił z jej piersi i wskoczył w dłoń westalki. Krew zaczęła obficiej wypływać z głębokiej rany.

Widzę, że zostało ci już niewiele czasu, więc przejdę od razu do rzeczy – ciało zbliżyło się na odległość wyciągniętego ramienia i uniosło w górę. Golgota odwróciła głowę, gdy płonące ogniem i światłem oczy spotkały się z jej oczami.

Uklęknij i uznaj swoją winę, a dam ci ostatni sakrament. Odeślę cię w mocy Sztuki. Zakończę szaleństwo w które popadłaś…nie umiałaś żyć jak człowiek, ale możesz przynajmniej tak umrzeć – głos brzmiał twardo, ale była w nim również nuta…litości. Golgota prychnęła z pogardą.

Nawet gdybym była zainteresowana twoim żałosnym miłosierdziem, księżulku – wycharczała przez zaciśnięte zęby – nie umiałabym go przyjąć…zapomniałam, jak się klęka.

Twój umysł zapomniał…ale ciało pamięta – dłoń uzbrojona w miecz poruszyła się w sposób tak szybki, że niemal niedostrzegalny dla oka, gładko oddzielając głowę Golgoty od reszty ciała. Bezgłowy korpus opadł na kolana. Przez chwilę chwiał się, jak gdyby próbując utrzymać się w tej pozycji, by w końcu upaść z łomotem na podłogę cytadeli.

Westalka, która nie była westalką, powoli opadła na ziemię. Płonące oczy zwróciły się ku pozostałym w pomieszczeniu Żołnierzom Zagłady. Świetlista poświata, otaczająca sylwetkę Aurory, zaczęła potężnieć, rozjaśniając panujący w sali tronowej mrok. Ból i wyczerpanie przestały mieć znaczenie.

Czas się zatrzymał.

Zniszczenie ciała nie wystarczy, by zabić nefarytę – powiedziała jaśniejąca postać – ona powróci…chyba, że Algeroth postanowi pożreć jej duszę. Czasami tak robi, gdy jest niezadowolony ze swoich sługusów. A mam przekonanie graniczące z pewnością, że kiedy dusza Joanny się z nim spotka…jej szef będzie w nastroju, który w sposób najbardziej trafny opisuje sformułowanie: ,,ekstremalnie chujowy’’. Wybaczcie mój koszarowy język. Zdaję sobie sprawę, że takie słownictwo nie przystoi kardynałowi – na ustach postaci pojawił się uśmiech.

Wytworzenie wspomnianego nastroju to w dużej mierze wasza zasługa, a to wymaga nagrody…w zasadzie powinienem uleczyć wasze rany, ale mam tu jeszcze coś do zrobienia i obawiam się, że nie mogę zużywać sił w ten sposób…przerzucę was do miejsca, w którym otrzymacie pomoc medyczną. Żegnajcie, wojownicy. Niech Jasność was strzeże i prowadzi ku kolejnym zwycięstwom – postać pstryknęła palcami. Bohaterowie zniknęli w rozbłysku nieziemskiego światła.

Pięć sekund później ( a może całą wieczność później, czas - jak wiadomo nie od dziś - jest pojęciem względnym) w rozbłysku atomowej eksplozji zniknęła cytadela.
 

Ostatnio edytowane przez Dinteville : 23-12-2015 o 05:01.
Dinteville jest offline