Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-12-2015, 23:12   #121
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
1.Golgota

Sprawowanie rządów w cytadeli Algerotha niewątpliwie niesie ze sobą możliwości i przywileje, których bogactwo mogłoby zadziwić nawet co poniektórych członków rad nadzorczych Megakorporacji. Władza nad życiem i śmiercią, nad ciałami i nad umysłami. Niektórzy ludzie byliby gotowi zabić dla zdobycia takiej władzy.

Oczywiście, to wszystko ma swoją cenę.

Głównym kosztem ulegnięcia tego rodzaju pokusie jest utrata duszy, poza tym istnieją również pewne… drobniejsze niedogodności. Jedną z nich jest konieczność ciągłej walki o zachowanie swojej pozycji. Inną – znaczące ograniczenia w życiu towarzyskim.

Golgota rzadko miewała ludzkich gości w swojej sali tronowej. Jeszcze rzadszym zjawiskiem byli goście, którzy dotarli do niej o własnych siłach. Goście, którzy przybyli nie tylko o własnych siłach, ale i z własnej woli… to był fenomen, którego dotąd nie miała okazji zaobserwować.

Z wysokości swojego tronu uważnie przyglądała się elitarnemu oddziałowi ludzkiego wojska, który ośmielił się wtargnąć do jej siedziby. Żołnierze Zagłady… Golgocie podobała się ta nazwa. Brzmiała… proroczo.

Ten z Cybertronicu jako pierwszy zauważył wrota. Wpatrywał się w nie jak urzeczony… wyglądało na to, że z takim trudem zasiane ziarno w końcu wydało plon. Golgota poczuła lekkie rozczarowanie. Nie lubiła zbyt łatwych zwycięstw… z drugiej strony, była w stanie zrozumieć fascynację, malującą się na jego twarzy. Sama uległa jej już dawno temu… właściwie to ulegała jej codziennie.

Kobieta wydała rozkaz, ludzcy żołnierze rozbiegli się dookoła, rozpoczęli walkę z przybocznymi pani cytadeli. Golgota była pod wrażeniem ich sprawności. Gdyby jej własne oddziały działały równie efektywnie, zwycięstwa przychodziłyby same… niestety, proces formowania rekrutów, zasilających szeregi jej nieumartej armii, wciąż wiązał się z niewybaczalnie dużymi spadkami sprawności motorycznej i intelektualnej. Nekrotechnologia miała swoje ograniczenia… Golgota podejmowała próby ich przezwyciężenia, ale bez szczególnych sukcesów.

Jeden z jej przybocznych, z którego postępów była dotychczas względnie zadowolona, wdał się w pojedynek z mięśniakiem z maczugą. Przez chwilę zastanawiała się, który z nich wyjdzie z walki zwycięsko. Gdyby jej marionetka zwyciężyła, uznałaby ten fakt za… miłe zaskoczenie. Nagrodziłaby swojego psa ładnym kawałkiem kości…

Mięśniak zamachnął się pałą i rąbnął marionetkę w łeb. Mózg rozprysnął się na podłodze cytadeli, krew na podstawie tronu nefarytki. Jedna kropla doleciała aż do jej kolana. Golgota wytarła ją z cichym westchnieniem.
Prostując się, kątem oka zauważyła jakiś ruch.

2.Braxton

Mallorym Braxtonem, obywatelem korporacji Cybertronic, medykiem, żołnierzem i naukowcem, targały sprzeczne odczucia. Był racjonalistą, uważał, że najlepszym sposobem na osiągnięcie sukcesu jest przeprowadzenie analizy dostępnych danych i opracowanie optymalnego planu działania. Nie wierzył w żadną nieokreśloną ,,intuicję’’, nie przepadał za improwizowaniem. Na zachęty do ,,pójścia na żywioł’’ odpowiadał wzruszeniem ramion lub uśmiechem politowania. Takie rzeczy po prostu nie były w jego stylu.

Aż do tego momentu.

Wyłączając trzymający w ryzach jego nanotechnologicznie ulepszony organizm system filtrów miał dziwne wrażenie, że racjonalna część jego umysłu stanęła sobie gdzieś z boku i przyglądała mu się z dezaprobatą. Mógł niemalże usłyszeć jej karcący głos:

Zdajesz sobie sprawę, że to nie ma sensu? Szanse przeżycia tych ludzi są tak małe, że branie ich pod uwagę to intelektualna aberracja. Nagle stałeś się zwolennikiem myślenia życzeniowego? Zachowujesz się jak małpolud. Zamiast walczyć o poszerzenie wachlarza swoich opcji, sam je zredukowałeś. Pozostała tylko jedna możliwość: Zginiesz… a przed śmiercią zrobisz z siebie idiotę.
Braxton czuł ogarniającą go euforię , skutek uboczny wywołanego przez wyłączenie systemu filtrów skoku adrenalinowego. Głos rozsądku ucichł, zagłuszony rytmicznym dudnieniem pędzącej żyłami nanokrwi. Liczył się tylko instynkt. Prosty, pierwotny mechanizm. Walcz lub wiej. Zabij lub zgiń.
Braxton błyskawicznie przebył przestrzeń, dzielącą go od tronu Golgoty. Na jego drodze stał jeden z jej żołnierzy. Jego pozycja była idealna.

,,Konował’’ wskoczył na jego kolano, na jego ramiona, odbił się od nich i wystrzelił w stronę siedzącej na tronie nefarytki. Wiedział, że prawdopodobnie będzie miał czas tylko na jeden cios. Zamachnął się szeroko, celując w szyję władczyni cytadeli. Z jego ust wydobył się okrzyk bojowy.

Golgota nie zdążyła się podnieść. Uniosła dłoń w obronnym geście. Kilka naostrzonych wypustek, stanowiących ramiona otaczającego ją egzoszkieletu splotło się razem, tworząc improwizowaną zastawę. Braxton miał wrażenie, że oba działania zaszły niezależnie od siebie.

Zamaszyste cięcie przebiło się przez osłaniające głowę i ramiona macki i trafiło w dłoń. Ręka Golgoty przesunęła się, hamując impet uderzenia. Zatrzymała się po niewłaściwej stronie szyi.

Braxton zaklął i szarpnął za rękojeść miecza, próbując wyrwać go z dłoni nefarytki i zadać jeszcze jeden cios. Z jakiegoś powodu jego palce rozluźniły się i ześlizgnęły z rękojeści. Miał wrażenie, że jego dłoń została sparaliżowana. Uczucie bezwładności przesuwało się w górę ramienia. Spojrzał na Golgotę. Uśmiechała się.
- Coś nie tak, doktorze? – głos nefarytki był zimny. – Jakaś awaria tego fantastycznie działającego mechanizmu, w który zmieniłeś swoje ciało?
Paraliż objął już cały korpus Braxtona. Zaczął przesuwać się w dół. Pod ,,Konowałem’’ ugięły się kolana. Z boku wyglądał jak jakiś składający hołd nefarytce wyznawca.
To żenujące – pomyślał Mallory.
- Uważasz się za człowieka nauki – w głosie i spojrzeniu Golgoty dostrzegł pogardę – a ruszyłeś do walki, zainfekowany substancją której najwyraźniej nie potrafisz usunąć ze swojego organizmu…nie potrafisz nawet w pełni zrozumieć jej działania. To nas różni. Ja potrafię je zrozumieć. Potrafię również je zintensyfikować.
Golgota kopnęła go w twarz. Braxton stoczył się bezwładnie na posadzkę. Nefarytka podniosła się. W zamyśleniu spoglądała na głębokie rozcięcie na swojej dłoni. Podniosła rękę do twarzy i przesunęła językiem po krwawiącej ranie.
- To był niezły atak, doktorze. Dawno już nie czułam smaku swojej krwi…odwdzięczę się za tę drobną uprzejmość i… - bez ostrzeżenia Golgota podniosła zakrwawiony miecz i cisnęła nim w leżącego bezwładnie Braxtona. Ostrze wbiło się w jego prawe ramię prawie po rękojeść, przygważdżając go do posadzki – pozwolę ci poczuć to samo…a także żyć i obserwować przygotowanie twoich towarzyszy broni do rytuału otwarcia wrót. Pozostaje tylko jedno pytanie…
Od kogo zaczniemy?


3.Dunsirn

Marcus odskoczył do tyłu, unikając cięcia, które pozbawiłoby głowy kogoś o słabszym refleksie. Kątem oka spojrzał na Golgotę. Otaczająca ją bariera mrocznej energii była szczelna. Dekoncentracja, która musiała pojawić się w momencie ataku Aurory, a potem Mallory’ego, nie wpłynęła w żaden sposób na jej strukturę. To musiało oznaczać, że jest tworzona w sposób częściowo lub całkowicie niezależny od psyche nefarytki. Co było jej źródłem?

Odbił kolejne cięcie, wyprowadził szybką kontrę. Tym razem jego przeciwnik wykazał się refleksem. Marcus dostrzegł nagłe zawirowanie mocy na wysokości głowy Golgoty. Zanim zdążył zareagować ,uformowany z ciemności pocisk wystrzelił do przodu i uderzył w Derrena. Imperialczyk krzyknął krótko i padł na kolana. Czarno – czerwona energia spowiła jego ciało, formując barierę podobną do tej otaczającej Golgotę. Marcus wiedział, że nie będzie w stanie jej sforsować. Jeden z przybocznych nefarytki doskoczył do Dunsirna, wznosząc miecz do ciosu. Golgota zatrzymała go ruchem ręki. To nie było potrzebne.
Mistyk wolał nie zastanawiać się, co mogło dziać się z umysłem Derrena Dunsirna. O ile działo się jeszcze cokolwiek.

Rusty wycelował w korpus stworzonego przez nekronów Golgoty maszkarona. Normalnie strzelałby w najbardziej paskudny element, który w tym wypadku stanowiła głowa, ale korzystając z tylko jednej ręki, wolał wybierać pewniejsze cele. Naciskając spust, poczuł ukłucie chłodu. Pysk potwora rozmazał się i zniknął.

Wszystko zniknęło. Nagle znalazł się w całkowitej ciemności. Ukłucie zamieniło się w rozchodzący się po całym ciele, przejmujący do kości, przeraźliwy ziąb. Poczuł się mały i bezradny. Poczuł czyjąś obecność.
Jakiś kształt, ogromny i groźny, ciemniejszy niż otaczająca go ciemność, pojawił się na obrzeżach jego pola widzenia. Zbliżał się do niego powoli, nieubłaganie. Derren poczuł zwierzęcy, skręcający wnętrzności strach, gdy kształt wyciągnął rękę w jego stronę.

Nagle przez jego umysł zaczęły przepływać obrazy. Atak Legionu Ciemności na miasto, w którym spędził większość dzieciństwa. Ciało kobiety, zmasakrowane serią pocisków. Pierwsza śmierć, którą zobaczył na własne oczy. Garnizon wojskowy, zniszczony w ciągu jednej nocy. Przeraźliwy wrzask palącego się żywcem pięciolatka. Lej po bombie wypełniony ciałami i krwią. Czy to były jego wspomnienia? Niektóre rozpoznawał, niektórych nie. Miał wrażenie, że widzi cierpienia całej ludzkości, miażdżonej przez nieubłagany pochód mrocznego legionu. Jak mógł uważać, że może cokolwiek zmienić? Przypomniał sobie swój pierwszy przydział. Jego krajanie, przyjaciele, towarzysze broni, młodzi i głupi…wszyscy już od dawna byli martwi. Foster, zmiażdżony przez Pretoriańskiego Behemota. Flannegan, przez pomyłkę zabity przez własnych kolegów. Balfour, który dobiegł do okopu o sekundę za późno. Toczący pianę z ust Baggit, rozerwany na strzępy w kazamatach inkwizycji. Miał wrażenie, że ich martwe oczy wpatrywały się w niego. Palce wyciągały się oskarżycielsko w jego stronę.
- Poddaj się – powiedział kształt w ciemności – podaj mi dłoń, a ja pozwolę ci zapomnieć o tym wszystkim. Cały ten koszmar się skończy.
Kształt wciąż wyciągał rękę w jego stronę.

Dunsirn wpatrywał się w otaczające go martwe twarze. Miał wrażenie, że kogoś brakowało. Kto to był? Nie mógł sobie przypomnieć. Czuł, że to było ważne. Z całych sił próbował przywołać umykające wspomnienie.

Udało mu się.

Kapitan Trotter, schwytany przez wojska Algerotha. Przemieniony, ale nie do końca. Dwie twarze, ludzka i potworna. Lewa strona wykrzywiona w grymasie nienawiści. Prawa, w której zobaczył wdzięczność.

Są rzeczy gorsze od śmierci.

Rzeczy, które nie powinny mieć miejsca.

Potrzebował broni. Nagle przypomniał sobie, że przecież trzyma ją w ręku. Wycelował w ciemność przed sobą i wystrzelił.

Golgota w zamyśleniu spoglądała na spoczywający na jej nekrotechnicznej rękawicy dymiący pocisk.
- Masz silny umysł, człowieczku – powiedziała, przenosząc wzrok na Dunsirna – zobaczymy, czy ciało okaże się równie odporne.
Ruszyła do ataku. Poruszała się z szybkością niemal dorównującą temu, co chwilę wcześniej zaprezentował Braxton. W mgnieniu oka znalazła się przy Dunsirnie. Pazury rozcięły uniesionego w górę Agressora, trzymającą go rękę, połączony z ręką korpus. Cięły głęboko, ale nie na tyle, by zabić. Jedna z nekrotechnicznych macek podcięła nogi Imperialczyka. Golgota przydusiła go do ziemi, chwyciła za nadgarstek.
- Wygląda na to, że ktos postanowił popsuć moje dzieło…nie mogę na to pozwolić – uderzyła kolanem w łokieć Derrena. Ręka wygięła się pod nieprawdopodobnym kątem. Nefarytka uśmiechnęła się, patrząc na zwijającego się z bólu żołnierza.
- Od razu lepiej – podsumowała z widoczną satysfakcją. Oderwała wzrok od swojej ofiary, rozejrzała się po sali. Walka wciąż trwała - Kto następny? Czy mamy ochotników?

Mówią, że największą jasność umysłu człowiek osiąga przed śmiercią.
Umysł Marcusa Smmersa pracował z wyjątkową jasnością. Zdawał sobie sprawę, że jeżeli nie zatrzyma psychicznych ataków Golgoty, nefarytka z łatwością zabije pozostałych na placu boju żołnierzy. Zdawał sobie sprawę, że nie dokona takiego wyczynu, będąc zmuszonym do prowadzenia walki. Odparcie takiego ataku wymagało pełnego skupienia, wyższego zestrojenia ze Sztuką. Jeżeli mieli mieć jakiekolwiek szanse, musiał poprosić kogoś o osłonięcie go przed żołnierzami Golgoty i wprowadzić się w trans.

Jego wybór padł na Tatsu. Młody samuraj chyba najlepiej spośród pozostałych na placu boju wojowników łączył żelazną samokontrolę z morderczą skutecznością w bezpośrednim starciu. Marcus wysłał do niego telepatyczną prośbę o pomoc. Kiedy Tatsu w milczeniu stanął u jego boku, oparł się o ścianę i zamknął oczy.

4.Cervantes

Kiedy Cervantes ruszył w stronę Golgoty, drogę zastąpił mu jeden z jej pachołków. Chyba największy w całej cytadeli. Przerastał Corteza o głowę, w potwornej łapie dzierżył miecz, którego zwykły człowiek nie dałby rady unieść oburącz. Zamachnął się tym żelastwem, celując w głowę. Capitolczyk sparował cios, ale wyraźnie odczuł potworną siłę uderzenia. Przeskoczył w bok, zachodząc sługę nefarytki z lewej strony, wyprowadził poziome cięcie. Legionista ledwo zdążył obrócić się i odbić uderzenie. Silny, ale niezbyt szybki. Dobrze. Cortez zbijał lub unikał ataków potwora, starając się zachodzić go z różnych stron przy kontratakach. Chociaż nigdy nie był specjalnym entuzjastą broni białej, zaskakująco dobrze radził sobie z szermierką. Wyglądało na to, że odziedziczył po swoich przodkach coś więcej niż niewątpliwą urodę i inteligencję.

Odbił kolejne cięcie i zobaczył za swoim przeciwnikiem władczynię cytadeli, skaczącą na Dunsirna. Nie wyglądało to najlepiej. Kiedy atakujący go potwór wyprowadził kolejne pchnięcie, Cervantes, walczący dotychczas przy użyciu jednej ręki, wypuścił zapalnik i chwycił go za ogromną łapę, zakleszczając ją między swoim ramieniem a korpusem. Zanim stwór zdążył się wyrwać, Cortez pchnął mieczem, przebijając jego tułów niemal na wylot. Szarpnął do góry, starając się maksymalnie powiększyć ranę. Jego ogromny przeciwnik stęknął głucho i osunął się na podłogę cytadeli. Cervantes zaparł się stopą o jego brzuch i powoli wyciągnął miecz. Monstrum spoglądało na niego z nienawiścią . Wzdrygnął się lekko. Odwracając się w poszukiwaniu upuszczonego zapalnika, usłyszał w głowie głos Marcusa. Nefarytka na godzinie dziewiątej.
Obrócił się, unosząc miecz w obronnym geście. Golgota, która chyba zamierzała wpaść na niego całym ciałem, wyciągnęła łapę z ogromną rękawicą i chwyciła go wpół. Z łatwością oderwała go od ziemi. Nie zwolniła biegu. Cervantes poczuł się jak pechowy torreador, wzięty na rogi przez rozjuszonego byka.

Może i miał pecha…ale miał również swój szpikulec. Podniósł rękę, próbując wziąć przynajmniej krótki zamach i uderzyć w trzymające go ramię. Zanim zdążył wyprowadzić cios, Golgota rąbnęła nim o ścianę.

Impet uderzenia prawdopodobnie zabiłby na miejscu kogoś słabszego od ,,Puszki’’. Miecz wypadł mu z ręki. Poczuł, że coś pękło w jego wnętrzu. Słony smak krwi wypełnił mu usta. Golgota wzmocniła uścisk swojej nekrotechnicznej rękawicy. Zaczynało brakować mu oddechu, wzrok stawał się rozmazany. Miał wrażenie, że wszystko staje się odległe, przestaje się liczyć. Towarzysze broni z Team Six…mieszkańcy jego rodzinnej planety… jego własne przetrwanie… żadna z tych rzeczy nie miała znaczenia. Pozostało tylko jedno. Prezent, którego tak naprawdę nigdy nie chciał, a jednak najwyraźniej przyjął go całym sobą. Od armii Capitolu dla szeregowego Cervantesa, z najlepszymi życzeniami.

Instynkt zabójcy.

Cortez uśmiechnął się z goryczą. Gratuluję, sierżancie Bricks, ty ponury skurwysynie. Zrobiłeś ze mnie żołnierza…

Splunął krwią w twarz Golgoty. Nie spodziewała się tego. Rozluźniła uścisk nekrotechnicznego łapska. Cortez spadł na podłogę cytadeli. Jego dłoń właściwie sama odnalazła rękojeść miecza. Zanurkował między nogami nefarytki, przekręcił się i ciął, celując w udo i wkładając w cios całą siłę, która mu jeszcze pozostała. Poczuł jak ostrze przecina ciało i usłyszał wrzask bólu wymieszanego z wściekłością. Golgota obróciła się w jego stronę. Po jej lewej nodze ściekała krew. Cervantes był pewien, że jej ścięgno udowe nadaje się już tylko do wymiany. Nawet jeżeli wściekły byk zamknie ranę, to i tak już sobie nie pobiega. To powinno ułatwić reszcie zadanie.

Ramiona egzoszkieletu nefarytki wystrzeliły w jego stronę. Cervantes machnął mieczem, próbując odbić przynajmniej kilka. Jedna z macek upadła na podłogę, przecięta w połowie. Dwie dosięgły celu.

Cortez spojrzał w dół i zobaczył te niby-włócznie, wbite w jego uda. Zastanawiał się, czy któraś zahaczyła o tętnicę. Jeżeli tak, zostało mu jakieś trzydzieści sekund…wystarczająco dużo czasu na jeszcze jeden atak. Odciął zatrzymujące go w miejscu macki, chwiejnym krokiem ruszył w stronę Golgoty. Nie atakowała, patrzyła na niego z zimną nienawiścią. Cervantes podszedł do niej bardzo blisko i wyprowadził uderzenie, celując w ramię trzymetrowej wiedźmy. Nefarytka uchyliła się, Cortez zdążył jeszcze zobaczyć ogromną rękawicę pędzącą w jego stronę. Potem zapadła ciemność.

5.Maddox

Stojąc przed perspektywą rychłej i nieuchronnej śmierci, większość ludzi stara się dokonać jakiegoś podsumowania czasu spędzonego na tym popieprzonym świecie. Robią sobie rachunek sumienia, przypominają sobie najważniejsze chwile swojego życia.

U Wilsona Maddoxa chyba działało to jakoś inaczej. Chwila która mu się przypomniała, z całą pewnością nie była ani przełomowym, ani nawet istotnym momentem w jego życiorysie.

To było podczas wojskowego festynu. Jednej z tych imprez, które armia urządza dla cywili w ramach udawania normalnej instytucji i polowania na mięso armatnie. Wilsona posadzono za stolikiem, na którym leżało kilka sztuk broni i kazano mu być uprzejmym i uśmiechać się do zwiedzających.

W pewnym momencie do jego kramu podeszła dziewczynka. Na oko najwyżej dziesięcioletnia, bez żadnych opiekunów. Maddox zastanawiał się czy ona urwała się im, czy może odwrotnie.
- Co to robi? – spytała dziewczynka, wskazując na największą z leżących na stole pukawek.
Wilson podniósł broń wytłumaczył, że kiedy nacisnąć o tutaj, to pukawka robi trrach, trrach (w tym miejscu wycelował broń w dziewczynkę i wykonał całkiem udaną symulacje odrzutu, towarzyszącego wypuszczaniu serii. Miał nadzieję, że mała przestraszy się i ucieknie, ale nic takiego nie nastąpiło) i z przodu wylatują pociski.
- A co robią te pociski? – prezentacja wyraźnie jej się spodobała. Cóż, skoro chciała wiedzieć…Maddox odpowiedział na pytanie najdokładniej jak potrafił. Dziewczynka słuchała z wytężoną uwagą, wpatrując się w niego szeroko otwartymi oczami. ,,Świr’’ stwierdził z zaskoczeniem, że odpowiadanie na jej pytania zaczyna mu się podobać. Zaczął opowiadać jej o misjach, w których brał ostatnio udział, starając się zawrzeć w słowach całe bogactwo emocji, towarzyszących żołnierzowi na pierwszej linii frontu i wiarygodnie opisać wszystkie fascynujące zjawiska, na które można się w takiej sytuacji natknąć. Tak się zapomniał w snuciu swoich historii, że nie zauważył matki dziewczynki. Matka kazała małej iść do ojca (ku jej wyraźnemu rozczarowaniu), skoczyła z mordą na Wilsona, a potem ze skargą do jednego z oficerów, który kazał Maddoxowi wypierdalać i jeszcze dopieprzył mu tydzień zaszczytnej służby w sektorze sanitarnym.

,,Świr’’ doszedł wtedy do wniosku, że kobiety w miarę rośnięcia stają się coraz mniej fajne.

Atakująca ich trzymetrowa cholera była wyjątkowo dobitnym potwierdzeniem tej zasady.

Wilson spojrzał w zamyśleniu na swoją pukawkę. To była najlepsza odpowiedź na problemy z kobietami. Wielka baba podchodzi, my robimy trrach, trrach i odstrzeliwujemy jej te jej spektakularne cycki… ale jak zmusić ją, żeby się odsłoniła?
Odpowiedź była oczywista… bombowa ruletka. ,,Świr’’ wymyślił tę grę będąc w stanie upojenia alkoholowego. Zasady były banalnie proste – bierzemy tyle granatów, ile mamy pod ręką, wyjmujemy zawleczki z tylu, z ilu zdążymy i rzucamy tym w jakiegoś wielkiego mutanta. Czy uda mu się odbić wszystkie lub ukryć się przed wszystkimi? Jeżeli nie, to czy uniknie tych właściwych? Czy będzie reakcja łańcuchowa? Kto wygra, klient czy krupier?

Przygotowując granaty, usłyszał w głowie ostrzeżenie Marcusa. Wyciągnął garść zawleczek i zakręcił kołem fortuny.

Kilka rzeczy wydarzyło się niemal jednocześnie. Ramiona egzoszkieletu wystrzeliły w kilku kierunkach, odbijając część ładunków. Golgota machnęła na odlew swoją rękawicą, posyłając kilka z nich aż pod przeciwległą ścianę i odsłaniając się przy okazji. ,,Świr’’ wystrzelił z dwururki, kierując ogień w strefę buforową. Nefarytka zwaliła się z hukiem na podłogę cytadeli. Ułamek sekundy później, jeden z odbitych przez nią granatów eksplodował w odległości jednego metra od walczącego z jednym z jej poddanych Haxtesa. Barak przewrócił się. Nie wstawał.

Maddox zaklął głośno. Zamierzał ruszyć w stronę nieprzytomnego towarzysza, ale coś go zatrzymało. Dwie macki nekrotechnologicznego egzoszkieletu wbiły się w jego ramiona i uniosły go do góry. Spojrzał w dół i zobaczył wolno podnoszącą się z podłogi Golgotę. Zamiast sutków nefarytka miała dwie wielkie dziury. Jednak krwawienie nie było zbyt obfite. Wyglądało na to, że pociski nie dotarły wystarczająco głęboko.

- Nawet cycki ma pancerne? Miała wstawiane implanty? – Maddox gubił się w domysłach. Oderwał wzrok od swojego dzieła i spojrzał w górę. Wyraz twarzy nefarytki skłaniał do odrzucenia drugiej z wysuniętych hipotez. Golgota przyciągnęła go do siebie. Wisiał przed nią, bezradny jak marionetka.
- Widzę, że jesteś w figlarnym nastroju, człowieku…doskonale – bardzo powoli cedziła słowa, wpatrując się w niego intensywnie – dam ci przyjemność, której niewielu miało okazję zasmakować…obdarzę cię…pocałunkiem Golgoty…

Podniosła jego głowę do góry i wpiła się w jego usta. Po brodzie i szyi Maddoxa zaczęła spływać krew. Po dłuższej chwili oderwała się od niego i rzuciła go na ziemię. Wilson chwycił się za zmasakrowaną twarz, a Golgota wypluła coś, co jeszcze kilka sekund wcześniej było jego językiem.
 
Deszatie jest offline  
Stary 23-12-2015, 02:46   #122
 
Dinteville's Avatar
 
Reputacja: 1 Dinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodzeDinteville jest na bardzo dobrej drodze
6.Haxtes

Barak Haxtes otworzył oczy i zobaczył nad sobą ciemne sklepienie cytadeli. Dzwoniło mu w uszach od wybuchu. Uniósł się do pozycji siedzącej i zobaczył zmasakrowane zwłoki swojego niedawnego przeciwnika. Wyglądało na to, ze to on przyjął główny impet eksplozji, mimowolnie ratując ,,Rurę’’ od przedwczesnego zejścia z tego świata.

Dzięki, stary – mruknął Haxtes i zaczął rozglądać się w poszukiwaniu swojej broni. Leżała tuż obok. Chwycił ją i poczuł się wystarczająco pewnie, by stanąć na nogi. Zanotował w pamięci, że musi rozmówić się ze ,,Świrem’’…po zabiciu nefarytki. Rozejrzał się, szukając jej wzrokiem.

Nietrudno było ją zauważyć. Uśmiechnęła się do niego. Na jej ustach była czyjaś krew. Haxtes opuścił wzrok i zobaczył ludzki kształt, wijący się pod jej nogami.

Poczuł dziką nienawiść ogarniającą ciało i umysł, zalewającą go niczym fala przypływu. Uniósł broń i ruszył biegiem w stronę Golgoty. Nefarytka nawet nie drgnęła, spokojnie czekała na pierwszy atak. Haxtes zamachnął się szeroko i uderzył z całej siły, nawet nie celując w nic konkretnego. Trafił jedynie w powietrze. Nefarytka uchyliła się i chlasnęła go w ramię pazurami swojej nekrorękawicy. To jedynie dodatkowo go rozwścieczyło. Z rykiem skoczył wprost na ogromną przeciwniczkę, pchając maczugą niczym włócznią. Golgota straciła równowagę i padła na ziemię. Haxtes doskoczył do niej. Maczuga pokryta jaśniejącymi runami Formuły Wpierdolu opadła w dół z impetem. Golgota zablokowała cios swoją rękawicą. Broń zatrzymała się zaledwie kilka centymetrów od jej głowy. Haxtes naparł na nią całym ciałem. Wytężył wszystkie siły, próbując przełamać zaciekły opór nefarytki. Miał wrażenie, że jego oręż powoli zbliża się do jej wykrzywionej grymasem nienawiści twarzy. Usłyszał głośny trzask i stracił równowagę. Golgota energicznym szarpnięciem wyrwała mu maczugę z ręki. Spojrzał w dół i zobaczył jej dodatkowe ramię, przechodzące na wylot przez jego lewe kolano.

Wredny numer – pomyślał.

Golgota wstała, zamachnęła się krótko i opuściła maczugę na jego prawą nogę. Rozległ się trzask pękających kości. Haxtes padł na ziemię. Lewe kolano było potrzaskane. Prawe również było potrzaskane, dodatkowo kilka jego elementów wystawało na zewnątrz. Golgota zakręciła maczugą Baraka i cisnęła ją kilkanaście metrów dalej. Spojrzała na niego z góry. Znowu się uśmiechała.

Jeżeli dasz radę się do niej doczołgać, być może pozwolę ci ją zatrzymać po twojej przemianie – powiedziała z osobliwym wyrazem twarzy.

Lepiej się postaraj. To naprawdę doskonała broń – posłała mu jeszcze jeden uśmiech i odwróciła się. Kilka spraw wciąż wymagało jej uwagi, a Barak Haxtes właśnie przestał być jedną z nich.

7.Tatsu

Tatsu uchylił się, unikając dwóch cięć, wyprowadzonych jednocześnie przez atakującą go parę nekromutantów. Miał wrażenie, że sługusi Mistrzyni Bólu interesują się nim bardziej niż pozostałymi żołnierzami ludzkości. Atakowali z furią i zawziętością, jakiej młody samuraj dotychczas nie widział u żadnego wojownika demonicznej armii.

Gdyby ich zwinność dorównywała determinacji, Tatsu zacząłby się martwić o końcowy wynik starcia.

Uskoczył do tyłu, unikając podwójnego uderzenia. Marnowali przewagę liczebną, celując w te same miejsca. Samuraj skoczył w bok, zachodząc jednego z niezdarnych przeciwników od lewej. W przelocie wyprowadził krótkie, poziome cięcie, rozcinając ramię nekromutanta. Potwór wrzasnął i pchnął trzymanym w drugiej łapie mieczem. Tatsu skoczył do przodu, omijając klingę od właściwej strony i ciął szeroko. Ostrze rozpłatało gardło nieumartego żołnierza. Tatsu wolną ręką chwycił rękojeść jego miecza i zasłonił się przed ciosem jego kompana. Kopnął energicznie, doprowadzając do zderzenia zdeformowanych ciał przeciwników. Zaskoczony sługa Golgoty stracił równowagę. Zanim zdążył ją odzyskać, samuraj doskoczył do niego i szybkim cięciem miecza oddzielił jego głowę od tułowia.

Tatsu prychnął pogardliwie. To miała być elita wojsk Algerotha? Potrzebował godnego siebie przeciwnika.

W odległości kilkunastu metrów zauważył Golgotę. Biali głupcy nie potrafili jej zabić. Patrzyła na niego. Rzucała mu wyzwanie.

Miał zamiar je podjąć. Obrzydło mu osłanianie tchórzliwego kapłana. On, Tatsu z korporacji Mishima, okryje się wieczną chwałą, odbierając życie wrogowi ludzkości.

Uniósł miecz i zaszarżował na Golgotę. Nefarytka oczekiwała jego ataku nieruchomo, z uniesioną w górę dłonią odzianą w nekrotechniczną rękawicę. Uderzyli jednocześnie. Nefarytka nie poruszyła się z miejsca. Tatsu minął ją w biegu. Kilka metrów za nią zatrzymał się i powoli osunął się na podłogę cytadeli. Wokół bezwładnego ciała zaczęła się formować kałuża gęstej, ciemnoczerwonej krwi.

Co za kretyn – Mistrzyni Bólu skrzywiła się z niesmakiem.

8.Thorne

Sara nie przepadała za walką na krótkich dystansach, szczególnie z przedstawicielami Legionu Ciemności. Była snajperem, lubiła poczucie komfortu, które towarzyszyło eliminowaniu celów z bezpiecznej odległości. Obserwując pole bitwy przez szkło celownika optycznego, z uczestnika wydarzeń zmieniała się w widza. Przynajmniej częściowo. Mogła próbować udawać, że groteskowy koszmar, jakim była ta niekończąca się wojna, jej nie dotyczy.

Crenshaw powiedział jej, że widzi w tym działanie prymitywnego mechanizmu obronnego, który został przez nią wytworzony jako substytut właściwej formacji duchowej. Powiedział, że ta tendencja jest dla niej niebezpieczna i że powinna ją odrzucić.

Sara słuchała tego wszystkiego i czuła jak budzi się w niej powątpiewanie w sens uczestnictwa w zajęciach i kompetencje prowadzącego…zabójca, kapłan i do tego jeszcze psychoanalityk? Trochę za dużo talentów jak na jedną osobę…mimo wszystko, postanowiła dać mu szansę na rozwinięcie tematu.

Sprawdzając stan magazynka w darowanym jej przez Braxtona AR3000 poczuła wdzięczność dla prawdopodobnie najlepszego zabójcy na świecie. Gdyby nie przeprowadził z nią tego szkolenia, mogłaby nie dać sobie rady z sytuacją, w jakiej się znalazła.

Przeciwnik bardziej niebezpieczny, bezwzględny i przerażający niż wszystkie zagrożenia, którym kiedykolwiek stawiała czoła razem wzięte.

Jej podkomendni, padający jeden po drugim.

Brak możliwości ucieczki lub poddania się.

Najgorsza z tego wszystkiego świadomość, że porażka wcale nie musi oznaczać śmierci – może oznaczać powrót do basenu tekrona, czyli coś znacznie gorszego.

No i jeszcze ten gnojek…najmniejszy, ale najbardziej irytujący z jej aktualnych problemów. Nekromutant, który przyczepił się do niej po śmierci Centuriona. Mały i szybki. Atakował zmuszając ją do zasłaniania się karabinem, odskakiwał zanim zdążyła wystrzelić albo chował się w jakichś dziurach unikając kul, których Sara nie mogła beztrosko marnować. Przez cały czas śmiał się idiotycznie, jak pacjent szpitala psychiatrycznego, dla którego zabrakło leków. Sara miała serdecznie dosyć tej zabawy w kotka i myszkę.

Wychyliła się zza osłony. Kretyński śmiech dochodził z samego środka sali – wesołek siedział za tronem swojej królowej, jak jakiś groteskowy błazen. Sara przyjrzała się stojącemu w pobliżu tronu filarowi cytadeli. Z czego był wykonany? Trudno było to określić…mogła jedynie mieć nadzieję, że z czegoś odporniejszego niż ściany i posadzka. Zresztą…mogła sobie pozwolic na utratę dwóch kul. Wycelowała uważnie i wystrzeliła dwa razy. Pociski odbiły się rykoszetem od filaru i trafiły w miejsce zasłonięte tronem nefarytki. Idiotyczny śmiech umilkł.

,,Skorpion’’ uśmiechnęła się.

Błazna miała z głowy…pozostała jeszcze kwestia królowej. Jak na razie, Golgota z łatwością odbijała wystrzelone przez Sarę pociski. Zresztą, nawet gdyby któryś z nich doszedł celu, nie było pewności, czy dałoby to jakikolwiek efekt – karabin szturmowy to nie było najlepsze narzędzie do zabicia takiego przeciwnika. Gdyby miała coś o większym kalibrze, na przykład moździerz…

Miała granat przeciwpancerny od Braxtona…problem w tym, że Golgota potrafiła odbijać zarówno kule, jak i granaty. Zajście jej od tyłu nie wchodziło w grę – Thorne miała wrażenie, że nefarytka zawsze ją zauważa, gdy próbuje to zrobić. Być może miało to jakiś związek ze znamieniem na jej policzku.

Maddox użył granatów, by zmusić ją do wystawienia się na strzał…a gdyby użyć kul, by zmusić ją do wystawienia się na granat? Zasłaniając twarz ograniczała sobie widoczność – gdyby w tym momencie rzucić wystarczająco wysoko, może granat spadłby na nią i oberwałby jej ten jej obrzydliwy łeb?

Szanse powodzenia planu wydawały się małe, ale chyba nie było innego wyjścia. Sara pochyliła głowę i wypowiedziała krótką modlitwę, której nauczył ją Crenshaw. Położyła granat na podłodze za filarem, a sama wysunęła się na zewnątrz, przyklęknęła i wycelowała w Golgotę. Nefarytka od razu ją zauważyła. Ruszyła w jej stronę powoli, lekko powłócząc nogą, którą uszkodził Cervantes. Nie będzie mogła uskoczyć. Dobrze.

Sara poczuła się dziwnie spokojna, patrząc przez celownik na zbliżającą się twarz Golgoty. Kiedy twarz znalazła się wystarczająco blisko, nacisnęła spust.

Nefarytka zasłoniła się. Sara sięgnęła za filar i cisnęła granat najwyżej jak potrafiła. Usłyszała mechaniczne szczęknięcie, oznaczające wyczerpanie się amunicji w jej ostatnim magazynku. Golgota przestała się zasłaniać i ruszyła w jej stronę. Kiedy zrobiła dwa kroki, granat wybuchł za jej plecami. Impet eksplozji rzucił nefarytkę na kolana. Sara wydobyła swoją ostatnią broń i skoczyła w jej stronę. Pchnęła bagnetem, celując w głowę rannej przeciwniczki.

Golgota chwyciła jej rękę w swoją nekrotechniczną rękawicę. Ścisnęła mocno, głęboko rozcinając ramię pazurami. Patrząc w jej wykrzywioną bólem i nienawiścią twarz Sara zastanawiała się, jaki los miała jej zgotować królowa potworów.

9.Summers

Czasami trzeba zamknąć oczy, żeby zacząć widzieć lepiej.

Kiedy Marcus Summers uspokoił oddech i dostroił umysł do działania w pełnym zespoleniu z Jasnością, świat nie zniknął mu z oczu. Świat stał się wyraźniejszy.

Widział salę w której toczyła się walka o przyszłość ludzkości. Widział ją całą, od podłogi aż po sklepienie, nie z daleka, ale z bliska – obejmując wzrokiem całość, jednocześnie dostrzegał wszystkie szczegóły, jak gdyby był we wszystkich miejscach jednocześnie. Widział bluźniercze inskrypcje wymalowane na ścianach i posadzce. Zdobienia umieszczonego na środku sali tronu. Odbłyski światła na lufie karabinu Sary Thorne. Krople potu na czole Baraka Haxtesa. Wrota apokalipsy, pulsujące w jednostajnym rytmie, otoczone kokonem dziwacznej, obcej energii. Kropelki krwi, powoli skapujące na podłogę pomieszczenia.

Golgota, pani tej cytadeli, nefarytka Algerotha, Mistrzyni Bólu, królowa potworów, wróg wszystkiego, co ludzkie i święte…każde z tych określeń było prawdziwe, ale żadne z nich nie opisywało jej we właściwy sposób. Patrząc na nią przez zasłonę powiek, Marcus Summers zrozumiał, czym była w swojej istocie.

Wielką, smutną pomyłką. Błędem w strukturze wszechrzeczy. Wynaturzonym bytem, który nazbyt długo kalał ziemię swoją obecnością. Skazą, którą należało wymazać. Raną, którą trzeba było zamknąć.

Pozostawało tylko jedno pytanie…czy podoła temu zadaniu?

Jej ataki mentalne były wścieklejsze od fizycznych. Marcus widział smugi mrocznej energii, pędzące ku kolejnym żołnierzom z jego drużyny. Za każdym razem zastanawiał się, czy zdoła je zatrzymać. Otoczyć towarzysza broni pancerzem jasności, którego ciemność nie zdoła przeniknąć. Pozwolić mu działać. Dać mu szansę na atak…i modlić się, by zdołał odwdzięczyć się tym samym.

Udawało mu się, ale kosztowało go to wiele wysiłku. Czuł wściekłość Golgoty, niezdolnej do przedarcia się przez tworzone przez niego mentalne bariery. Nie mogąc zmiażdżyć umysłów żołnierzy, wyładowywała swój gniew na ich ciałach. Wiedział, że chciała wzbudzić w nim poczucie winy. Przekonać go, że jego opór tylko pogarsza sytuację. Zasiać w jego sercu zwątpienie. Zmusić do poddania się.

Nie mógł pozwolić sobie nawet na jedną chwilę słabości. Wiedział, że to oznaczałoby ostateczny koniec – nie tylko dla biorących udział w tej walce. Stawką był los milionów ludzkich istnień. Nie mógł myśleć o losie swoich towarzyszy. Nie mógł myśleć o swoim własnym losie.

Musiał wytrwać, więc trwał, ignorując cień zwątpienia, który zagnieździł się w jakimś odległym zakamarku na obrzeżach jego świadomości i coraz śmielej dawał o sobie znać, gdy kolejni Żołnierze Zagłady padali pod wściekłymi ciosami nefarytki. Ignorując potworne wyczerpanie, którym płacił za odpieranie jej wściekłych ataków.

Trwał i modlił się o jedną, jedyną szansę.

Jego modlitwy zostały wysłuchane.

Zobaczył eksplozję. Zobaczył pajęczy stabilizator Mrocznej Harmonii na plecach Golgoty, zmieniony w dymiące kłębowisko bezużytecznych śmieci. Zobaczył, że czerwona bariera otaczająca nefarytkę zniknęła.

Otworzył oczy i usta. Rozpoczął recytowanie najpotężniejszego ze znanych mu egzorcyzmów, Litanii Odegnania. Czuł przepływającą przez całe ciało moc. Słowa, które wypowiadał, pojawiały się w powietrzu przed jego oczami, zapisane starożytnym alfabetem, jaśniejące światłem i ogniem. Pierwsze z nich przepłynęło przez salę i dotknęło nefarytki.

Golgota wrzasnęła przeraźliwie, puściła Sarę, ruszyła w jego kierunku. Marcus kontynuował modlitwę. Był na skraju całkowitego wyczerpania. Miał wrażenie, że wypowiedzenie każdego kolejnego słowa kosztowało go więcej wysiłku niż cała droga w górę cytadeli i walka z jej władczynią. Płonące wersety Litanii zaczynały rozmazywać się przed jego oczami. Widział twarz Golgoty, ściągniętą w grymasie cierpienia. Słowa wirowały dookoła niej, zamykały ją w świetlistej, płonącej klatce. Walczyła z pętającymi ją więzami mocy, próbując dostać się do Marcusa, zabić go, zanim dokończy formułę. Zbliżyła się na odległość wyciągniętej ręki. Podniosła dłoń.

Mistyk wypowiedział ostatnie słowo i pchnął mieczem, celując w serce potwora. Nefarytka nie poruszyła się, nie zrobiła uniku, nie zasłoniła się przed ciosem. Stała jak sparaliżowana. Ostrze wbiło się głęboko w jej klatkę piersiową. Golgota powoli opuściła głowę, wpatrując się w śmiertelną ranę. Na jej twarzy pojawił się wyraz bezbrzeżnego zdumienia.

Marcus osunął się na posadzkę cytadeli. Gasnącym wzrokiem zobaczył coś, co nie miało prawa się wydarzyć.

10.Durand

Palec Aurory drgnął i przesunął się po zimnej podłodze cytadeli. Dłoń otworzyła się i zamknęła, gwałtownie chwytając powietrze. Pięść uderzyła w posadzkę, odepchnęła się od niej. Ciało zaczęło się prostować, uniosło się do pozycji klęczącej, w końcu stanęło na nogach. Oczy się otworzyły. Były pozbawione źrenic i tęczówek, jednolite. Wpatrując się w nie można było odnieść wrażenie, że w ich wnętrzu płonął ogień.

Spojrzenie ognistych oczu spoczęło na nefarytce. Usta otworzyły się. Głos, który się z nich wydobył, nie był głosem westalki Aurory.

Dzień dobry, Joanno – ramię wyciągnęło się w stronę konającej Golgoty. Miecz Summersa wystrzelił z jej piersi i wskoczył w dłoń westalki. Krew zaczęła obficiej wypływać z głębokiej rany.

Widzę, że zostało ci już niewiele czasu, więc przejdę od razu do rzeczy – ciało zbliżyło się na odległość wyciągniętego ramienia i uniosło w górę. Golgota odwróciła głowę, gdy płonące ogniem i światłem oczy spotkały się z jej oczami.

Uklęknij i uznaj swoją winę, a dam ci ostatni sakrament. Odeślę cię w mocy Sztuki. Zakończę szaleństwo w które popadłaś…nie umiałaś żyć jak człowiek, ale możesz przynajmniej tak umrzeć – głos brzmiał twardo, ale była w nim również nuta…litości. Golgota prychnęła z pogardą.

Nawet gdybym była zainteresowana twoim żałosnym miłosierdziem, księżulku – wycharczała przez zaciśnięte zęby – nie umiałabym go przyjąć…zapomniałam, jak się klęka.

Twój umysł zapomniał…ale ciało pamięta – dłoń uzbrojona w miecz poruszyła się w sposób tak szybki, że niemal niedostrzegalny dla oka, gładko oddzielając głowę Golgoty od reszty ciała. Bezgłowy korpus opadł na kolana. Przez chwilę chwiał się, jak gdyby próbując utrzymać się w tej pozycji, by w końcu upaść z łomotem na podłogę cytadeli.

Westalka, która nie była westalką, powoli opadła na ziemię. Płonące oczy zwróciły się ku pozostałym w pomieszczeniu Żołnierzom Zagłady. Świetlista poświata, otaczająca sylwetkę Aurory, zaczęła potężnieć, rozjaśniając panujący w sali tronowej mrok. Ból i wyczerpanie przestały mieć znaczenie.

Czas się zatrzymał.

Zniszczenie ciała nie wystarczy, by zabić nefarytę – powiedziała jaśniejąca postać – ona powróci…chyba, że Algeroth postanowi pożreć jej duszę. Czasami tak robi, gdy jest niezadowolony ze swoich sługusów. A mam przekonanie graniczące z pewnością, że kiedy dusza Joanny się z nim spotka…jej szef będzie w nastroju, który w sposób najbardziej trafny opisuje sformułowanie: ,,ekstremalnie chujowy’’. Wybaczcie mój koszarowy język. Zdaję sobie sprawę, że takie słownictwo nie przystoi kardynałowi – na ustach postaci pojawił się uśmiech.

Wytworzenie wspomnianego nastroju to w dużej mierze wasza zasługa, a to wymaga nagrody…w zasadzie powinienem uleczyć wasze rany, ale mam tu jeszcze coś do zrobienia i obawiam się, że nie mogę zużywać sił w ten sposób…przerzucę was do miejsca, w którym otrzymacie pomoc medyczną. Żegnajcie, wojownicy. Niech Jasność was strzeże i prowadzi ku kolejnym zwycięstwom – postać pstryknęła palcami. Bohaterowie zniknęli w rozbłysku nieziemskiego światła.

Pięć sekund później ( a może całą wieczność później, czas - jak wiadomo nie od dziś - jest pojęciem względnym) w rozbłysku atomowej eksplozji zniknęła cytadela.
 

Ostatnio edytowane przez Dinteville : 23-12-2015 o 05:01.
Dinteville jest offline  
Stary 09-01-2016, 16:14   #123
Markiz de Szatie
 
Deszatie's Avatar
 
Reputacja: 1 Deszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputacjęDeszatie ma wspaniałą reputację
Mortyfikator wpatrywał się beznamiętnie w stygnące ciało kronikarza. Wypełnił zlecenie swoich zwierzchników z Bractwa. Tak jak wiele razy wcześniej: profesjonalnie, skutecznie i bez emocji. Sięgnął po skrwawiony wolumin, przyglądając się inicjałowi na pierwszej stronie.



Skryba włożył wiele starań i serca w dzieło swojego życia. Ozdobi ono prywatną bibliotekę inkwizytora Simona, który z nieznanych pobudek bardzo pragnął tej księgi. Zabójca przemógł pokusę nawet pobieżnej lektury. Dyscyplina, którą mu wpojono wymagała całkowitego posłuszeństwa wobec przełożonych Zakonu. Prześlizgnął się na poddasze, spojrzał na zaułek, a następnie wykonał kilkunastometrowy skok z okna kamienicy. Spokojnie kontrolował lądowanie zaklęciem sztuki. W cichej, pogrążonej w mroku uliczce, niespodziewanie zamiauczał kot. Mortyfikator instynktownie obrócił się w jego stronę. Popełnił błąd, bo o to tylko chodziło mężczyźnie, do tej pory niewidocznemu w cieniu popękanej, ceglastej ściany. Mimo świetnego refleksu członek Bractwa nie zdążył zareagować, kiedy dłoń nieznajomego zaaplikowała mu dawkę trucizny paraliżującej. Osunął się na ziemię bez czucia. Bezwładny, obserwował przez czerwony wizjer jak kot, prężąc grzbiet, zbliża się do niego i ociera o stalowoniebieski hełm. Mężczyzna stojący obok pieszczotliwie zwracał się do zwierzęcia, zdawało się, że prowadzi z nim dialog. Piekielna sztuczka - pomyślał bezradny zabójca, w momencie kiedy mgła opadła na jego zmysły.

Mallory był bardzo zadowolony. Zyskał wreszcie wymarzony obiekt do badań - wysokiego rangą przedstawiciela Bractwa, zapewne biegłego w umiejętnościach władania Sztuką. Doktor odzyskał także księgę, niezwykle pożądaną przez Inkwizytora, stanowiącą zapis działalności "Team Six" - drużyny Żołnierzy Zagłady będącej solą w oku świętego oficjum. Droga powrotu do macierzystej korporacji Cybertronic była otwarta, ale sam nie potrafił zadecydować, co uczyni. Rozpierała go wewnętrzna siła. Człowiek, który w cytadeli Algerotha poczuł na swoim ciele i w umyśle moc Mrocznej Harmonii, świadomie podążał ścieżką zagłady... w jego mniemaniu wiodącą ku chwale ludzkości...


Luna

Marcus drgnął, a wizja której chwilowo doświadczył zasiała w nim ziarno niepokoju. Możliwe, że nadejdzie czas na nieformalne zjednoczenie "Team Six". Ich celem będzie wtedy doktor Mallory Braxton, ulegający podszeptom Semai...

 

Ostatnio edytowane przez Deszatie : 09-01-2016 o 16:22.
Deszatie jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:50.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172