Tugal Nidros trafił do tego zaszczytnego przybytku pod nazwą “Łzy i Rozpacz” ósmego dnia piątego miesiąca kalendarza Imperium i musiał przyznać godnie się ten lokal prezentował. Widać było, że właściciel szczególną wagę poświęcał idei “atmosfera jest dla nas najważniejsza”. Kiedy wrota się za nim zamknęły przechadzał się badając miejsce i nastroje. Widać było, że niektórzy tkwili tu miesiącami, inni z kolei byli tak świeży jak on, lub trafili całkiem niedawno. Zapowiadała się dłuższa impreza pod wiktem czerstwego chleba i wody. Żyć nie umierać… Tydzień zajęło mu zbieranie informacji i ogólne zorientowanie się w sytuacji. Wszelkie burdy były krwawo tłumione bełtami, a czasem i gorszymi metodami, więc jakiekolwiek powstanie mijało się z celem. Co więcej strażnicy zdawali się mieć tendencje strzelać “na ślepo” co tylko dodawało temu miejscowi urokowi. Kiedy już wiedział wszystko i dostosował swój organizm do “rytmu życia” który wyznaczały posiłki zajął się pocieszaniem tych bardziej przygnębionych więźniów starając podtrzymać iskierkę ducha. Jako drugą aktywność, wziął na swoje barki zadanie “wprowadzania” nowych w rytm życia, który tu obowiązywał. Nie miał zamiaru zrobić zbłąkanym bełtem. Oczywiście, nie robił tego z altruistycznych powodów. Potrzebował tych ludzi, ich współpracy już na wyspie i miał małą nadzieję, że choć część z jego “pacjentów” przetrwa dostatecznie długo za portalem by mu pomóc.
Jego nie małym staraniom zwykle przyglądała się dziewczyna o krótkich blond włosach, która spędziła w tej przechowalni trochę więcej czasu niż on. Przedstawiła mu się imieniem "Quinn" i sceptycznie podchodziła do jego altruistycznych zapędów. Była małomówna i przybita. Ale tu każdy taki był, nie licząc Nidrosa. Starała się jednak trzymać pozory. W pierwszych dniach, gdy do niej zagadał wręcz starała się go unikać, wkrótce jednak przekonał ją do siebie na tyle by chciała z nim rozmawiać. A miała sporo do powiedzenia o panujących tu zasadach. Miała nie mały instynkt samozachowawczy. Przestrzegała go przed zachowaniami, które mogłyby zakończyć się śmiercią z winy własnej czy nie.
- Chcesz dobrej rady? Ok... - zaczęła odstawiając na podłogę miskę po pierwszym tego dnia posiłku - Trzymaj się z dala od awanturników, nie próbuj uspokajać na własną rękę awanturników, nie rzucaj się ratować samobójców prowokujących straże tylko po to by oberwać bełtem... Nie próbuj udawać trupa, bo i tak każdego nim zabiorą to dźgają mieczem albo strzelają z kuszy w łeb. Trzymaj się z dala od tych ścian - wskazała ręką na mury z dziurami. Znów sięgnęła do miski by dokończyć pozostałe w niej pieczywo.
- Logiczne - odpowiedział po czym się uśmiechnął - Masz niebywały dar obserwacji. Jeśli mogę zapytać. Długo tu jesteś? - Pojmali mnie w dniu moich urodzin... - odparła z nieobecnym wzrokiem. Pokręciła głową. - Tak, to wiele nie wyjaśnia... Było to 18 dnia 4 miesiąca - sprostowała. - Nie wiem ile mnie tu wieźli - wzruszyła ramionami. - Można się zagubić kiedy nie widać słońca.. - odpowiedział jej - ..ale już niedługo, a je zobaczymy. - Liczysz posiłki - wyjaśniła swój sposób odliczania tu czasu ignorując jego wypowiedź o zobaczeniu światła dnia. - Robię dokładnie to samo, ale czasem się zastanawiam, czy ma to sens. Jak by nie patrzeć ta świadomość może… tylko utrudnić tutejszy pobyt. Tak, chyba z tego zrezygnuję. - powiedział ciepło jakby coś wspominał. - Lepiej skupić się na przyjemnych rzeczach i dobrych stronach sytuacji nawet tak patowej jak ta.
Na twarzy Quinn pojawił się ironiczny uśmiech. - Muszę coś robić, żeby nie oszaleć i nie zrobić tego co wielu przede mną - odparła mając na myśli samobójców - Więc liczę różne rzeczy, obserwuję innych. Patrzę jak reagują w pierwszych dniach tutaj i czasem zastanawiam się, jak można być tak głupim, żeby mieć nadzieję, że będzie lepiej... - jej rozmówca mógł odnieść wrażenie, że mówiła o nikim innym tylko o sobie. - Będzie lepiej… - zapewnił ją - ...ale to będzie długa i ciężka droga. Nie można się poddawać. Nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury.
Spojrzała na niego jak na nawiedzonego. - A ciebie to skąd wytrzasnęli? - poniekąd był to pierwszy raz, gdy o to pytała - Ja miałam nadzieję - dodała w gniewie. - Że to wszystko to jedna wielka pomyłka, że wyciągną mnie stąd... - nie dokończyła, bo głos jej się załamał. - Jesteśmy tu, bo się nas boją, bo mamy dar - powiedział ciepło kładąc delikatnie dłoń na jej ramieniu - Ten strach ich do tego popchnął i jeszcze się odkujemy, lecz musimy żyć. Co do mnie… heh… - wzruszył lekko jednym ramieniem - Szybko zorientowałem co się dzieje i uciekałem kilka dni, aż mnie dopadli. Byłem na drodze ku wolności, w innym miejscu w innym kraju. Nie myśl o przeszłości. Pomyśl o tym co możesz zrobić dla tych ludzi. Pomagając im poczujesz się lepiej. Jak ja. Nie ma co myśleć i pogrążać się w wspomnieniach, ale warto nosić je w sercu.
Przetarła policzek rękawem. - Staram się nie myśleć. Ale świadomość tego ile straciłam... - skuliła się. - Nic mi nie zostało.
Nidros zrobił krok ku niej i delikatnie ją przytulił. - Wszyscy straciliśmy, wszystko. - powiedział, a raczej wyszeptał - Nie myśl o tym. Przetrwamy. Musimy przetrwać, musimy chcieć żyć, wiara, nadzieja… to są skarby których nam nie zabiorą nam.
Dziewczyna nic mu na to nie odpowiedziała tylko wtuliła się w niego. Słyszał jej cichy szloch. Wypłakała mu się tego dnia ze wszystkich tłumionych w sobie żali i bezsilności.
I mężczyzna nic nie mówił tylko przytulił ją ciepło do siebie pozwalając łzom płynąć. Pozwalając by ciężar który ciążył jej na ramionach opadł trochę. Lecz uśmiechnął się do siebie w myślach “Kolejne potencjalne zagrożenie wyeliminowane, a może coś więcej?”
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Ostatnio edytowane przez Dhratlach : 27-12-2015 o 20:47.
|