Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-12-2015, 23:47   #41
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Kathil wyszła z komnaty z lekką mieszanką ulgi i … rozczarowania. Po drodze kazała służbie przygotować dla siebie konia. Wstąpiła też na chwilę do swego gabineciku, by sprawdzić, czy podczas jej nieobecności nie doszły jakieś wiadomości. Postanowiła również nie odwlekać zaproszenia wujów, lecz skreślić zaproszenia od razu.
Przybył tylko jeden ważny list, poza oczywistym wysypem gratulacji od pobliskich drobnych właścicieli ziemskich (oraz ukrytych pretensji związanych z niezaproszeniem na ceremonię) oraz bardziej wylewnych gratulacji od kupców. Owena Goldswern odpisała w miłych słowach dziękując za list i pisząc że na nią akurat zagniewana nie jest, choć z pewnością dobór gości następnym razem powinien być bardziej… odpowiedni.
Wesalt ucieszyła się, że chociaż w poczcie nie ma braków, i postanowiła umówić się z baronessą na ploteczki… to na pewno poprawi jej humor do reszty.
Usiadła i na papierze opatrzonym godłem Vandyecków skreśliła dwa osobne zaproszenia do
Archibalda i Bertolda Vilgitzów. Z okazji ślubu z barona Ortusa Vilgitza z baronessą Vandyeck zaprosiła obu krewniaków na trzydniowy pobyt w posiadłości rodowej. Oczekiwać ich będzie za tydzień. Prosiła również o potwierdzenie wizyty by przygotowania w niczym nie umniejszyły świetności gości. Zalakowała pisma i z zamyśloną minką wysłała gołębie.
Nie pozostało wszak jej nic więcej niż wyruszyć, najpierw do cioci Mei, a potem do owej tajemniczej kobiety w ramach zapłacenia długi zaciągnięto u swej mentorki.
Gdy właśnie wstawała od biurka to zjawił się u drzwi Yorrdach, mówiąc z ironicznym uśmieszkiem.- Spodziewałem się zobaczyć jakiegoś trupa, ale widać nie byłaś na tyle zagniewana na Condrada, po tym jak rozbił obóz wojskowy u wrót twojego pałacyku. Jak to gniew się ulatnia na widok męskich muskułów, prawda?
- Zgodził się zabrać i obóz i siebie z posiadłości - Kathil pokazała magowi język z dumną minką - więc mu wybaczyłam. A jak tam kwestia chłopczyka w płaszczu? - odcięła się mężczyźnie.
- Zapewne wybaczałaś mu w niejednej pozycji. A co do chłopca w płaszczyku toooo… właśnie z tego powodu tu jestem. Nie mogłabyś zabrać ze sobą paladynki? Blondas chce chyba przetrzepać jej skórę, z wzajemnością. Osobiście nie miałbym nic przeciwko by spuścił łomot, bo nie przepadam za twardogłowymi obrońcami dobra, ale… blondasowi mogłoby się poprzewracać w głowie od sukcesów.- odparł z przekąsem Yorrdach nie bardzo wierząc w zapewnienia Kathil co do potulności Condrada.
- Ty i Gaston? - przewróciła oczami - Podobno nie lubisz mięśniaków… Jak to szybko zmieniają się wersje, gdy na horyzoncie pojawi się apetyczny blondynek. - dodała kąśliwie.
- Ale… wracając do Leo… Nie bardzo będę mieć co z nią zrobić w Ordulinie. Wizyta u Mei nie przypadła jej do gustu. Ale spytam czy chce jechać. A co do szans blondaska, to nie byłabym aż tak przekonana co do jego wygranej.
- I dobrze… bo nie, ten blondasek nie jest w moim guście. Natomiast mam wrażenie, że w jego guście jest wszystko co lubi być pod… łącznie z kozą.- mruknął niechętnie Yorrdach i wzruszył ramionami.- Jak nie zamtuz Mei, to choć zwykła karczma. Bez tego może być nocny rozlew krwi, a ja nie lubię jak coś mi przerywa mój sen dla urody.
- Ehhh… dobrze. Ale zapamiętaj me poświęcenie! - powiedziała ni to poważnie ni to na żarty Kathil - Idę po Leo i ruszam. Coraz mniej czasu. Znajdę ją tam, skąd dochodzą wrzaski? - dodała domyślnie.
- Jeszcze nie, tam gdzie wrzaski znajdziesz tego przechwalającego się swym rodowodem Gastona.- uśmiechnął się ironicznie Yorrdach.- Charty też mają rodowód, a nie obszczekują nim każdego drzewa, na które sikają.
- Chodzący urok - mruknęła Kathil ruszając obok Yorrdacha do komnaty Leonory. - Dzięki bogom, niedługo się go pozbędę.
Zastukała do drzwi pomieszczenia:
- Leo? To ja, Kathil. Masz moment by ze mną pomówić?
- Oczywiście… daj mi chwilę.- odparła kobiecym tonem głosu, więc nie zdążyła założyć kaptura i otwarła drzwi wpuszczając Wesalt do środka. Kathil zamurował widok jaki zobaczyła… Biust. Niby nic nie zwykłego. Jako kobieta Leonora powinna go mieć. I miała, dość duży i sprężysty i z ładnie podkreślonym przez bluzę dekoltem. Podobnie jak tyłeczek, z którego podstawy wystawał ów wijący się długi ogon diabliczki. Leonora była bardzo kobieca pod zbroją, co podkreślał ciasno opinający jej ciało strój. Zarówno spodnie jak i koszula.
Tyle że była różnica między świadomością istnienia biustu u Leonory, a faktycznym jego widokiem, wszak bardka dotąd nie widziała rycerki bez zbroi.
Nadal była duża, wyższa od Kathil acz… jak się okazywało bez zbroi nie była aż tak… nie robiła wrażenia aż tak przygniatającej sylwetką.
- Co się stało ?- zapytała zamykając za Wesalt drzwi i przed nosem Yorrdacha.
Kathil wchodząc z całych sił próbowała opanować zadziwienie i szok. Z otwartą buzią i szerokim uśmiechem odwróciła się do Leonory:
- Leo… Leo…- wydukała - Leonoro… Jesteś barrrrrrdzo apetyczna.... blondyn z niebieskimi oczami byłby głupcem...- zmierzyła diabliczkę jeszcze raz od góry do dołu, zapominając o przyczynie odwiedzin.
- To miłe słowa… - speszyła się paladynka, a jej ogon zaczął wić się nerwowo wokół jej nóg. Poprawiła włosy zakładając energicznie kosmyki za ucho.- Ty też wyglądasz bardzo… - przesunęła spojrzeniem po Kathil.-...kusząco, więc… z pewnością Ortus będzie.. byłby zachwycony twym widokiem.
Wesalt odchrząknęła:
- Kehemm… tak… więc przyszłam zapytać czy masz ochotę na jazdę do Ordulinu? Muszę tam wyruszyć a wolałabym uniknąć pojedynków podczas mej nieobecności. Mam przytulną karczmę, więc nie będziesz narażona na kurtyzany. Wróciłybyśmy najpóźniej jutro wczesnym popołudniem. Jeśli nie masz ochoty też zrozumiem. Poproszę stryja o interwencję.
- Ty i ja… we dwoje pod księżycem, to brzmi jak początek romantycznego spotkania. zachichotała rycerka bardzo dziewczęco. I z uśmiechem dodała.- To nie tak, że czułam się obrażona ich działaniami, tylko… po prostu… wiesz…- sięgnęła palcami i poprawiła kosmyk opadający na twarz Kathil.-... nie jestem taka by brać namiętność innych za pieniądze. Może być zamtuz, pokoik był ładny i nie mam problemu by tam wrócić. Odgłosy bywały ciekawe. Daj mi tylko chwilę, bym założyła zbroję i możemy ruszać.
- Potrzebujesz pomocy ze zbroją? - spytała Kathil z lekkim uśmiechem.
- Hmmm… no zwykle sobie radzę sama, ale nie odrzucę tej propozycji.- odparła diabliczka i ruszyła po leżącą na stoliku kolczugę wesoło majtając na boki ogonem.
- Czuję się zaszczycona - zachichotała bardka i pomogła Leonorze przywdziać na powrót jej groźny uniform - W twoim zakonie były same dziewczyny? Czemu tak? - spytała obciągając koszulkę kolczą i zapinając pasy na poszczególnych częściach zbroi.
- Nie… no… byli chłopcy… właściwie znacznie więcej chłopców.- wyjaśniała diabliczka stojąc tyłem do Wesalt pomagającej jej naciągnąć kolczugę. I będącej narażoną na coś nowego… ów ogon Leonory wijący się nerwowo, a przez to ocierający się o jej uda i pośladki, a czasami podbrzusze.- Dziewcząt było ledwie kilka, w tym ja… ale wiesz… mnisi dbali o czystość naszą i do czasu pełnoletności obie grupy nie miały się prawa spotykać. A poza tym… ja najlepiej się czułam pod zbroją. Najbezpieczniej.
- Czemu? Dokuczali Ci z powodu odmienności? - spytała domyślnie Kathil i pacnęła przeszkadzający czubek ogona - I czemu czystość była aż tak ważna? - mocniej docisnęła upięcia.
- Auu… nie moja wina, że tak wierzgam. Nie byłam jeszcze nigdy tak blisko z kobietą.- rzekła żartobliwie Leonora, ale rzeczywiście tym razem nie mogła zapanować nad swoim ogonem.- Mnisi byli osobami starej daty: “Czystość to dyscyplina, dyscyplina to oddanie sprawie”-powtarzali. Potem się dowiedziałam, że tak niekoniecznie być musi. Paladynowi nie wolno okłamywać partnera, dawać mu fałszywych nadziei na coś więcej niż miłość… ale jeśli to mu wystarczy.
- Fałszywych nadziei na coś więcej niż miłość - powtórzyła Kathil nie bardzo rozumiejąc co diabliczka ma na myśli - to znaczy, że co? Wmawiano wam, że fizyczność jest grzeszna? - powiedziała marszcząc brwi.
- Nie… no co ty.- zaśmiała się Leonora.- Jestem paladynką bóstwa zmarłych, co go obchodzi co robię za życia. Oczywiście miłość może być jak najbardziej fizyczna. Nie mogę się żenić, zakładać rodziny… po prostu. Nie mogę się aż tak wiązać, bo najpierw mam powinność jako paladynka.
Odsunęła się od Kathil i sięgnęła po leżące na podłodze trzewiki - metalowe osłony na stopy, bezwstydnie i nieświadomie zarazem wypinając się w stronę Kathil.- Możemy, to znaczy zakon z którego ja pochodzę, pójść do zamtuzu i zapłacić za chwilę przyjemności, tylko ja… się wstydzę rogów i ogona i… ogólnie ciężko mi się przełamać. Poza tym płatna miłość, to nie dla mnie.
Wesalt jakoś odruchowo pomyślała o Favecie i Leonorze. To byłoby dopiero fajerwerki, podumała przyglądając się wypiętemu tyłeczkowi paladynki. Może warto byłoby je sobie przedstawić.
- Dobrze, zatem poprzedni pokoik - przykucnęła by pomóc rycerce - tooo… chyba gotowa? - bardka rozejrzała się po komnacie, sprawdzając czy niczego nie pominęły.
- Jeszcze rękawice, i wierzchnia tunika i pas… i jestem gotowa.- naciągany kaptur sprawił że jej głos znikł w mroku kaptura, podobnie jak kusząca sylwetka po kolczugą. Wesalt pomogła jeszcze z nałożeniem wierzchniej warstwy tkaniny. Rękawice i pas paladynka założyła już sama.



Dotarły do miasta tuż przed zmierzchem. Przepuszczone przy bramie szybko i bez zbędnych pytań dotarły w dwa konie do bram zamtuzu cioci Mei. Półelfka już oczekiwała na Kathil, niekoniecznie jednak na jej towarzyszkę.
W tym też czasie do Wesalt podleciał gołąb z odpowiedzią od Krantza. Zapraszał ją kiedy tylko będzie jej wygodnie. Aczkolwiek przypominał, że w godzinach porannych nie bywa w domostwie, a w wynajętym do interesów gabinecie.
Wiadomość ta bardzo uradowała bardkę. Uprosiła cioteczkę o komnatę dla rycerki i pożegnała z Leonorą, życząc jej dobrej nocy i podziękowała za towarzystwo podczas drogi.
Udała się za cioteczką do jej komnaty, by wysłuchać detali na temat dzisiejszego wieczoru.
- Toooo…. jak to zwykle aranżujesz moja droga? Tutaj zapewne trudno o pełną anonimowość. - rzekła do wychowawczyni.
- Wpierw chciałabym ci przypomnieć, że nie prowadzę działalności charytatywnej. Ortus kosztuje doliczając rozrywkę jaką mu zapewniam, a choć ta twoja rycerka nie korzysta z okazji, to jednak wikt i pokój też kosztują.- przypomniała Mea, a gdy znalazły się w pokoju podeszła do klatki z gołębiem.- Zwykle przysyła powóz i stangreta. Nie będziesz pierwsza, więc nie martw się o swe bezpieczeństwo. Nic ci nie grozi. Jak chcesz się nazywać?
- Wystawię papier na należną kwotę. - powiedziała potulnie Kathil z leciutkim uśmiechem - Nie gniewaj się. Nie traktuję tego miejsca, jak przydrożnej karczmy. - przytuliła się przymilnie do cioteczki - Po prostu Tobie ufam tutaj najbardziej i wiem, że zostawiając tego młodzika pod Twym dachem mogę być spokojna. - cmoknęła Meę w policzek - Może być Bianca. - rzuciła na koniec.
- Po prostu niech ci podrzucanie tutaj swoich znajomych nie wejdzie w nawyk.- mruknęła udobruchana Mea zapisując imię wraz z innymi informacjami.- Chcesz się już przebrać w coś kobiecego, czy może masz jakieś pytania… aaa… no tak. O sam przebieg. Klientka jest kobietą, ale nie bardzo wiadomo czy cały czas jest tylko ona. Przez większość spotkania będziesz miała opaskę na oczach. Lubi dotykać i ponoć patrzeć… wydaje polecenia, które ty wykonujesz. Jest dziwna i skryta. I tyle…
- Nie wejdzie, obiecuję - dziewczyna pokiwała głową i wysłuchała grzecznie opisu - Hm… no dobrze, a dotyku poprzednie panie nie wywnioskowały czy była tylko ona? I ta lokacja jest w stolicy tak? - Kathil dopytywała się; nie chciała stracić całkiem kontroli. Mimo, że i tak było za późno.
- Tak. Posiadłość w dobrej dzielnicy… należąca do jakiegoś rodu z prowincji. Ale pewnie figurantów.- wzruszyła ramionami Mea.- Chyba nie sądzisz, że narażam cie na niebezpieczeństwo? A co zaś do innych...hmmm… czasami dotykane były za pomocą przedmiotów. No i mogli być niemi obserwatorzy.
- Bardzo specyficzna ta klientka - mruknęła Kathil - lubi jakieś specjalne stroje?
- Ładne i eleganckie kobiety. Damy. Płaci dużo za wyrafinowane kurtyzany, a tych nawet w Odrulinie jest skończona ilość i nie tak sporo jakby się wydawało.- wyjaśniła Mea.
- Kto by pomyślał - dziewczyna mrugnęła ironicznie do półelfki - Dobrze, idę się przebrać zatem. Powinnam być niedługo gotowa. Czy pozwolisz, że skorzystam ponownie z różowej komnaty? - spytała z lekko bezczelnym wyrazem twarzy. W oczach błyszczały jednak iskierki żartobliwego humoru.
- Zgoda, zgoda… pokaż jej taką damę rozkoszy, żeby padła przed tobą na kolana. Olśnij ją.- odparła ciepło Mea.
- Pokładasz we mnie doprawdy wielkie nadzieje, cioteczko. - cmoknęła Meę w policzek i ruszyła by się przygotować.

Z całej gamy sukien, strojów, dodatków mieszczących się w przepastnej garderobie cioteczki wybrała suknię w kolorze ciemnego wina , podkreślającą odcień jej włosów. Dobrała pantofelki i ubrała się z pomocą służki. Zabawa garderobiana zajęła jej nieco czasu więc postanowiła pozostać przy swej gotowej fryzurze. Oceniła krytycznym okiem efekt i wydała polecenie, by informować ją, gdy pojawi się karoca. Była nieco niespokojna - dawno nie podejmowała się zlecenia dla cioteczki, a jej występ będzie rzutował na jej opinię. Z takimi myślami dokonała ostatnich przygotowań.
Po jakimś czasie w pokoju zjawiła się ciocia Mea i rzekła z uśmiechem.- Wyglądasz uroczo kochanie.
- Cieszę się, że ci się podoba. Mam nadzieję, że i klientce przypadnie do gustu. Jestem gotowa. - dygnęła przed półelfką z uśmiechem, niby córka przed matką przed wielkim balem.
- Jeśli się nie spodoba, to jej gust jest plebejski.- rzekła z uśmiechem Mea i przytuliła Kathil mówiąc.- Powóz już czeka.
Wesalt odzwajemniła się cmoknięciem w policzek i ruszyła ku wyjściu:
- Do zobaczenia wkrótce. - pomachała cioteczce i wsiadła do powozu, układając suknię by się nie pomięła.
Powóz ruszył, czarny i zaprzężony w kare konie. Ruszył powoli uliczkami miasta wioząc ją ku nieznanemu. Kathil nie wiedziała czego się spodziewać, Sembia miała wszak i swe okrutne oblicze, a Wesalt nie miała tylu okazji do kochanek co kochanków. Tym bardziej, że w tym przypadku nawet z Condradem było łatwo. A teraz… niewiadoma.
 
corax jest offline