Eddie Crispo, Aiden Portner Music
Mikrus świecił latarką prosto w bluprinta próbując rozeznać się gdzie się z Portnerem znaleźli. Kompleks wyglądał na spory a i większość pomieszczeń miała skrótowe oznaczenia, których znaczenia szukać należało w legendzie, pośród drobniutkich i ledwo widocznych objaśnień. Eddie ślizgał się wzrokiem po labiryncie kresek i znaczków usilnie starając się zapanować nad galopującym umysłem.
Tuż pod nogami leżało truchło Beswicka z rozpękniętą na pół głową i Eddiemu ciężko było nie zwracać na ten fakt uwagi. Kątem oka widział jak breja mózgu wylewa się przez otwór po kuli i gęstą smolista kałużą rozlewa po podłodze sunąc, jakby umyślnie, w stronę Eddiego czubków butów.
Zaklął i cofnął się nieświadomie drapiąc skórę pod włosami. Może to przez ten zbutwiały wojskowy hełm, a może jeszcze z innego powodu ale cały łeb go swędział i piekł, miał ochotę zedrzeć sobie własny skalp. Do tego dobiegające z każdej niemal strony dziwaczne wytłumione dźwięki podkręcały paranoję na maksimum. To kroki Faith, muzyka prastarych instalacji czy coś gorszego? Coś zwierzęcego i nienasyconego co podążało ich tropem a Crispo czuł to każdym, postawionym na sztorc włoskiem na skórze?
- Skup się do cholery - Portner pstryknął mu z palców przed samym nosem aż Eddie musiał skupić na nim rozbiegany wzrok. - Nic tu nie wygląda jak w pracowni alchemika, nie ma krwi ani łańcuchów. Masz jakieś omamy.
- Mam omamy - Eddie powtórzył jak mantrę i przykucnął struchlały. Nawet jeśli wierzył Portnerowi to ciężko było odciąć się od tego co czuł i widział, szczególnie, że cholerne halucynacje tylko się wzmagały a głowa nie przestawała swędzieć.
- Teraz przejrzę plecak Beswicka - Portner miarowym spokojnym tonem oznajmiał Eddiemu każdy swój krok. Rozsupłał nieśpiesznie bagaż i wyciągał stamtąd kilka rzeczy nie zaprzestając uspokajających werbalnych opisów.
- Karta elektroniczna - uniósł ją ponad głowę i Crispo zobaczył kawałek plastiku.
- Zdjęcie dziewczyny - podsunął polaroid blisko Eddiego a ten zaklął na potęgę i aż podskoczył.
-
Kurwa.... Coś jest nie tak... z jej twarzą!
- Z jej twarzą jest wszystko w porządku – tłumaczył niezrażony Portner. - Jest młoda. Ładna. Zwyczajna. Z tyłu napis. "Forever".
- Zwyczajna - Mikrus powtórzył za Portnerem z dozą niedowierzania ale nie odwrócił wzroku od fotografii. A ta falowała w blasku latarki zmieniając oblicze kobiety o szalonym spojrzeniu w coś zgoła gorszego, uzbrojonego w klawiaturę upiornych zębów, tak żywego i ruchliwego co mogłoby wyskoczyć razaz na zewnątrz i wpić się w ciepłe odkryte gardło mechanika.
- Kurwa! - Eddie złapał się jedną ręką za krtań, druga, zupełnie samoistnie rozdrapała do krwi skórę ponad uchem.
To tylko omamy – powtarzał sobie i dodawało mu to nieco otuchy. Ale co z wrażeniem, że są obserwowani? Zastanawiał się teraz intensywnie czy to także jest częścią przewidzeń i demonicznych wizji czy niezależnym głosem intuicji? Nie potrafił już wychwycić prawdy pośród fałszu.
Coś skrobnęło jego buta, poczuł wyraźnie, aż ciarki wężowym ruchem wspięły się po kręgosłupie! Spojrzał w dół i dostrzegł wykręconą w pośmiertnym spazmie dłoń Beswicka, na styku z cholewą jego buta! Ruszała się? Palce prężyły się jak pajęcze odnóża, muskały metalowe sprzączki! Kopnął z całych sił, raz i drugi aż zwłoki przeturlały się na bok, niewinnie nieruchome. Teraz twarz Beswicka była jeszcze lepiej widoczna i Crispo był pewien, że tamten dorobił się pośmiertnie szyderczego uśmieszku. Nie żył? Czy tylko udawał? A może... Może... wydaje mu się tylko, tak jak mówi Aiden? To wszystko widziadła, nierealne i niegroźne i należy je zignorować!
Portner nie skomentował bezczeszczenia zwłok, przemawiał tylko do Mikrusa powoli, tłumaczył i o dziwo, chyba przynosiło to rezultaty. Spakował użyteczne graty, napchał do drugiego plecaka porcję medykamentów i już byli gotowi do drogi.
- Znajdziesz wyjście? Dasz radę? - Portner przemawiał do Eddiego jak do dziecka po ataku histerii. - Liczę na ciebie. Musimy się stąd wydostać.
- Tak, tak... - Eddie oddychał miarowo, jego chudy biały palec tańczył po niebieskiej przestrzeni mapy. - Tędy przyszliśmy, tutaj... jest główne wyjście prowadzące do fabryki coli. Są jeszcze dwa boczne ale nie mam pewności czy to są wyjścia czy prowadzą gdzieś indziej. To... powinno wychodzić gdzieś w samym środku gór.
Zwinął mapę w rulon i prowadził ku obranemu wyjściu. Kilka razy wzdrygnął się, to znów panikował lub wyrzucał z siebie wiązanki przekleństw ale Portner za każdym razem go uspokajał. „To tylko gra cieni”. „Szczur, zobacz. Jeden mały szczur.” „Nic tam nie ma, żadnej krwi. To tylko wilgoć i grzyb. I kapanie wody.”
Po pewnym czasie Eddie zaczął utożsamiać ten niski monotonny głos z bezpieczeństwem, z racjonalnością i kompletnie się go uczepił. Był nicią, która wiązała go z normalnością. Zdał sobie sprawę, że gdyby ten głos zniknął, popadłby w szaleństwo, biegał pośród tych cholernych mrocznych korytarzy i w końcu zdechł z głodu, albo nawet ze strachu.
Krążyli po kompleksie dobrą godzinę nim Eddie wskazał
wielkie, opatrzone w elektroniczny zamek drzwi. Prawdopodobnie karta Beswicka mogłaby je otworzyć ale... już wcześniej ktoś to zrobił. Ogromna okrągła tarcza była przesunięta po stalowych prowadnicach na boczną ścianę ukazując ziejący czernią otwór.
- Tędy – Eddie wślizgnął się pierwszy rozpraszając latarką ciemności. Jak na wystraszonego szczeniaka zrobił się nagle dziwnie zdeterminowany i parł naprzód.
Przeszli przez spore obłe pomieszczenie zakończone kładką. Metal dźwięczał pod butami gdy ją pokonywali starając się nie myśleć na ile dobrze jest zachowana i ile metrów dzieli ich od podłogi. Cokolwiek mostek ów przecinał musiało być olbrzymie bo słup latarki nie napotykał przeciwległych ścian rozmywając się i niknąc pośród mroku. Kiedy oboje przyświecili wreszcie w dół oczom ich ukazało się coś wielkiego, przysypanego stertą pyłu i brudu.
Musiało mieć... kilkanaście metrów długości. Prawdziwy potwór. A gdzieś w oddali, za pierwszym widać było... dziób następnego.