Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-12-2015, 11:16   #109
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Eddie Crispo, Aiden Portner

Music

Mikrus świecił latarką prosto w bluprinta próbując rozeznać się gdzie się z Portnerem znaleźli. Kompleks wyglądał na spory a i większość pomieszczeń miała skrótowe oznaczenia, których znaczenia szukać należało w legendzie, pośród drobniutkich i ledwo widocznych objaśnień. Eddie ślizgał się wzrokiem po labiryncie kresek i znaczków usilnie starając się zapanować nad galopującym umysłem.
Tuż pod nogami leżało truchło Beswicka z rozpękniętą na pół głową i Eddiemu ciężko było nie zwracać na ten fakt uwagi. Kątem oka widział jak breja mózgu wylewa się przez otwór po kuli i gęstą smolista kałużą rozlewa po podłodze sunąc, jakby umyślnie, w stronę Eddiego czubków butów.

Zaklął i cofnął się nieświadomie drapiąc skórę pod włosami. Może to przez ten zbutwiały wojskowy hełm, a może jeszcze z innego powodu ale cały łeb go swędział i piekł, miał ochotę zedrzeć sobie własny skalp. Do tego dobiegające z każdej niemal strony dziwaczne wytłumione dźwięki podkręcały paranoję na maksimum. To kroki Faith, muzyka prastarych instalacji czy coś gorszego? Coś zwierzęcego i nienasyconego co podążało ich tropem a Crispo czuł to każdym, postawionym na sztorc włoskiem na skórze?
- Skup się do cholery - Portner pstryknął mu z palców przed samym nosem aż Eddie musiał skupić na nim rozbiegany wzrok. - Nic tu nie wygląda jak w pracowni alchemika, nie ma krwi ani łańcuchów. Masz jakieś omamy.
- Mam omamy - Eddie powtórzył jak mantrę i przykucnął struchlały. Nawet jeśli wierzył Portnerowi to ciężko było odciąć się od tego co czuł i widział, szczególnie, że cholerne halucynacje tylko się wzmagały a głowa nie przestawała swędzieć.
- Teraz przejrzę plecak Beswicka - Portner miarowym spokojnym tonem oznajmiał Eddiemu każdy swój krok. Rozsupłał nieśpiesznie bagaż i wyciągał stamtąd kilka rzeczy nie zaprzestając uspokajających werbalnych opisów.
- Karta elektroniczna - uniósł ją ponad głowę i Crispo zobaczył kawałek plastiku.
- Zdjęcie dziewczyny - podsunął polaroid blisko Eddiego a ten zaklął na potęgę i aż podskoczył.
- Kurwa.... Coś jest nie tak... z jej twarzą!
- Z jej twarzą jest wszystko w porządku – tłumaczył niezrażony Portner. - Jest młoda. Ładna. Zwyczajna. Z tyłu napis. "Forever".
- Zwyczajna - Mikrus powtórzył za Portnerem z dozą niedowierzania ale nie odwrócił wzroku od fotografii. A ta falowała w blasku latarki zmieniając oblicze kobiety o szalonym spojrzeniu w coś zgoła gorszego, uzbrojonego w klawiaturę upiornych zębów, tak żywego i ruchliwego co mogłoby wyskoczyć razaz na zewnątrz i wpić się w ciepłe odkryte gardło mechanika.
- Kurwa! - Eddie złapał się jedną ręką za krtań, druga, zupełnie samoistnie rozdrapała do krwi skórę ponad uchem.
To tylko omamy – powtarzał sobie i dodawało mu to nieco otuchy. Ale co z wrażeniem, że są obserwowani? Zastanawiał się teraz intensywnie czy to także jest częścią przewidzeń i demonicznych wizji czy niezależnym głosem intuicji? Nie potrafił już wychwycić prawdy pośród fałszu.

Coś skrobnęło jego buta, poczuł wyraźnie, aż ciarki wężowym ruchem wspięły się po kręgosłupie! Spojrzał w dół i dostrzegł wykręconą w pośmiertnym spazmie dłoń Beswicka, na styku z cholewą jego buta! Ruszała się? Palce prężyły się jak pajęcze odnóża, muskały metalowe sprzączki! Kopnął z całych sił, raz i drugi aż zwłoki przeturlały się na bok, niewinnie nieruchome. Teraz twarz Beswicka była jeszcze lepiej widoczna i Crispo był pewien, że tamten dorobił się pośmiertnie szyderczego uśmieszku. Nie żył? Czy tylko udawał? A może... Może... wydaje mu się tylko, tak jak mówi Aiden? To wszystko widziadła, nierealne i niegroźne i należy je zignorować!

Portner nie skomentował bezczeszczenia zwłok, przemawiał tylko do Mikrusa powoli, tłumaczył i o dziwo, chyba przynosiło to rezultaty. Spakował użyteczne graty, napchał do drugiego plecaka porcję medykamentów i już byli gotowi do drogi.
- Znajdziesz wyjście? Dasz radę? - Portner przemawiał do Eddiego jak do dziecka po ataku histerii. - Liczę na ciebie. Musimy się stąd wydostać.
- Tak, tak... - Eddie oddychał miarowo, jego chudy biały palec tańczył po niebieskiej przestrzeni mapy. - Tędy przyszliśmy, tutaj... jest główne wyjście prowadzące do fabryki coli. Są jeszcze dwa boczne ale nie mam pewności czy to są wyjścia czy prowadzą gdzieś indziej. To... powinno wychodzić gdzieś w samym środku gór.

Zwinął mapę w rulon i prowadził ku obranemu wyjściu. Kilka razy wzdrygnął się, to znów panikował lub wyrzucał z siebie wiązanki przekleństw ale Portner za każdym razem go uspokajał. „To tylko gra cieni”. „Szczur, zobacz. Jeden mały szczur.” „Nic tam nie ma, żadnej krwi. To tylko wilgoć i grzyb. I kapanie wody.”
Po pewnym czasie Eddie zaczął utożsamiać ten niski monotonny głos z bezpieczeństwem, z racjonalnością i kompletnie się go uczepił. Był nicią, która wiązała go z normalnością. Zdał sobie sprawę, że gdyby ten głos zniknął, popadłby w szaleństwo, biegał pośród tych cholernych mrocznych korytarzy i w końcu zdechł z głodu, albo nawet ze strachu.

Krążyli po kompleksie dobrą godzinę nim Eddie wskazał wielkie, opatrzone w elektroniczny zamek drzwi. Prawdopodobnie karta Beswicka mogłaby je otworzyć ale... już wcześniej ktoś to zrobił. Ogromna okrągła tarcza była przesunięta po stalowych prowadnicach na boczną ścianę ukazując ziejący czernią otwór.
- Tędy – Eddie wślizgnął się pierwszy rozpraszając latarką ciemności. Jak na wystraszonego szczeniaka zrobił się nagle dziwnie zdeterminowany i parł naprzód.

Przeszli przez spore obłe pomieszczenie zakończone kładką. Metal dźwięczał pod butami gdy ją pokonywali starając się nie myśleć na ile dobrze jest zachowana i ile metrów dzieli ich od podłogi. Cokolwiek mostek ów przecinał musiało być olbrzymie bo słup latarki nie napotykał przeciwległych ścian rozmywając się i niknąc pośród mroku. Kiedy oboje przyświecili wreszcie w dół oczom ich ukazało się coś wielkiego, przysypanego stertą pyłu i brudu. Musiało mieć... kilkanaście metrów długości. Prawdziwy potwór. A gdzieś w oddali, za pierwszym widać było... dziób następnego.
 
liliel jest offline