Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-01-2016, 20:08   #19
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Armia umarłych powolnym krokiem zbliżała się w stronę karawany. Tiacia zdołała zauważyć, że kilka grup, które przeszukiwały pustkowie zostało otoczonych i zgładzonych przez falę śmierci. Innym szło lepiej oczyszczając sobie drogę i wracając do karawany.
Sagat wyciągnął swoją broń, miecz niemal tak wielki jak on sam, po czym wydając z siebie ryk rzucił się na najbliższego umarlaka. Des Oreuse-Dimeri zobaczyła jeszcze generał Nosyt, która wydaje polecenie ataku po czym ruszyła za Sagatem, uderzając okutymi pięściami ususzonego przeciwnika.
Tiacia dobyła miecza patrząc za Sagatem. Cóż, wielki, dosłownie, dowódca musiał mieć swój czas na pokazanie własnej waleczności, prawda? Sama Virturi ruszyła za Cille, własnymi siłami atakując przeciwników i jednocześnie wyszukując luki w ich defensywie.
Umarlaki nie miały żadnej defensywy, aby była w niej luka. Ruszały na przeciwnika z intencją, uderzenia bądź ugryzienia, w niektórych smutnych przypadkach
Brak defensywy to była luka w niej sama w sobie. Tiacia wyszukała wzrokiem czy ktoś w tej ich zbieraninie nie znalazł się w ciężkiej sytuacji, aby móc w razie czego ruszyć z odsieczą. W końcu nie każdy rodzi się Hytosi… i Taneusi, żeby wymagać od niego cudów.
Virturi udało się dojrzeć jakiegoś młodego Eslani, który najwyraźniej przegrywał z trzema umarlakami. Nie miała pojęcia co jeden z fircyków, robił na polu bitwy, ale najwyraźniej chciał pomóc
Cóż, możnaby rzecz, że ważne są szczere chęci, ale takimi chęciami nie wygra się bitwy… a co również ważne nie przeżyje się. Ruszyła w stronę młodzika i zaatakowała jednego z umarłych, z którym ten walczył.
Tiacia jednym solidnym ciosem rozpołowiła oponenta, zwróciło to chyba uwagę pozostałej dwójki, ponieważ ignorując dotychczasowy cel ruszyli na kobietę.
Tiacia ustawiłą się tak, aby mieć jednego z nich na odpowiednio bezpieczną odległość, zaś drugiego zaatakowała mierząc w głowę, chociaż bardziej z przyzwyczajenia, niż z samej pewności, że to coś da… prócz może pozbawienia stwora możliwości namierzenia przeciwnika. Także ważna przewaga. Jednocześnie zerknęła na Eslani, patrząc czy ten ma zamiar dołączyć do niej w walce, czy pozostawi jej całą radość.

Kolejny cios i kolejny poległy przeciwnik. Elsani w tym czasie wykonał mało elegancki cios w plecy przeciwnika, przeszywając go na wylot. Tiacia ujrzała wodę wylewającą się z ciała oponenta zanim ten padł. Eslani uśmiechnął się i skłonił głęboko przed Virturi.
- Dziękuję ci moja wybawczyni, powiedz jak mogę ci się odwdzięczyć za twą dobroć.
Tiacia doskoczyła do młodego Eslani i odwróciła go w stronę oddziałów umarłych, po czym zacisnęła jego dłoń na mieczu, który dzierżył.
- Najpierw konkrety, później rozmowy. Na razie nie daj się zabić i trzymaj bezpiecznie. - klepnęła go w ramię i ruszyła dalej zająć się tym, czym powinna.

Jej oczom ukazał się Taneusi odziany w pokaźną zbroję… w dość nieefektywny sposób walczący z umarlakami. Trzymając miecz jak najdalej od siebie machał nim delikatnie w lewo i prawo w nadziei, że trafi cel i nie zabrudzi się przy tym, piątka ożywieńców, która stała przed nim pewnie by uznała całą tą sytuację za zabawną.
Tiacia przypomniała sobie rozmowę Cille i Sagata, w której mówili o młodym Taneusi, którego chronił tatuś… I to właśnie przez takich wymuskanych wymoczków jej ojciec miał kiepską opinię.
- STAŃ ZA MNĄ! - krzyknęła do Taneusi rzuciwszy się w jego stronę i przyjmując pozycję obronną, gotowa w każdego chwili przejść do ofensywy, jak tylko któryś znajdzie się w zasięgu.

-Co ty robisz!? Ja wygrywam!- Pierwszy z umarłych ruszył na Tiacię wykonując zamach gumowatą ręką. Cios został bezpiecznie odbity przez miecz Tiaci. Virturi zbyt szybko chciała mu zawtórować, gdyż jej cios trafił tylko powietrze
Tiacia przeklęła szpetnie mając szczerą nadzieję, że Taneusi to usłyszał i uszy mu zwiędły. Zaatakowała ponownie upewniwszy się najpierw, że dzieciak znajduje się za nią.
Ten cios już celu dosięgnął i oponent wrócił do stanu naturalnego. Taneusi natomiast wyminął Tiacię i zamachnął się na kolejnego z umarłych. Jego cios, jak i cios jego celu chybiły. Tiacia podejrzewała, że jeżeli nie zainterweniuje to ten pojedynek może potrwać długo.
- Idiota… - warknęła Tiacia, po czym sama zaatakowała tego umarłego jednocześnie warknąwszy do Taneusi: ZA MNIE! RUSZ ZAD I STAŃ ZA MNĄ!
Kolejny trup padł, a młodzian spojrzał wściekle na Virturi.
- Wal się mieszańcu, dam sobie radę. - po czym ponownie zaatakował powietrze.
- Niewdzięczny, durny kurwiszonie pierwszej wody! - to powiedziawszy chwyciła Taneusi za kołnierz zbroi i szarpnąwszy silnie pociągnęła go do tyłu. Taneusi zdołał jedynie wydać zdumiony krzyk po czym wylądował na zadzie za Tiacią.
- Pożałujesz ty… ty...MIESZAŃCU!
- Dopiero po tym jak po walce cię przećwiczę! A teraz SIEDŹ grzecznie! - krzyknęła i rzuciła się na najbliższego umarlaka.
Krew buzująca w żyłach Virturi pchnęła ją do dość ryzykownego ciosu, który jednak powalił dwójkę oponentów. Ostatni gapił się dość tępo na nią, nie najlepszy wyraz twarzy, aby powrócić spowrotem do piachu. W tym czasie Taneusi dość niezgrabnie starał się podnieść ze swej niezbyt dostojnej pozycji. Z negatywnym skutkiem co wzbudzało tylko większą jego wściekłość.
- Pomóż mi wstać, robolu.
- Poproś ładnie, dzieciaczku.

- KRUCZA! TARIN! PŁACĘ WAM ZA COŚ PRAWDA!? - nikt jednak nie przyszedł na pomoc paniczykowi - Jak tylko się stąd wydostane, pożałujesz. Mój ojciec jest ważny!
- Bardziej od Perisenousa des Oreus? - warknęła Tiacia - Wiesz gdzie mam twojego ojca? Zgadnij.
- Nigdy nie słyszałem, pewnie nikt ważny skoro się krzyżuje z jakąś pomywaczką z Hytosi. Mój ojciec to Syron Tasmil! - o nim Tiacia słyszała, nic chwalebnego.
- Tak, tak, świetnie, tylko ty masz do Primari dziesiątki pokoleń, a ja cztery. I nie zdziwiłabym się gdyby twoją matką okazała się być jakaś służącą, skoro twój szacowny tatuś ma taką słabostkę do nich, a teraz - uśmiechnęła się wrednie - proś, nie mamy całego dnia.
Taneusi zrobił się czerwony na twarzy, burknął coś oburzony po czym obrócił się i próbował się podnieść, celowo lub przypadkiem wypinając zadnią część swego ciała do swej wybawczyni. Tiacia popatrzyła na ten obrazek, po czym zaśmiała się i uderzyła płaską stroną miecza w zad Taneusi.
- Szybciej. - nagły "atak" na jego osobę całkowicie zaskoczył młodzieńca, który w wyniku wzdrygnięcia wylądował płasko na piasku. Tiacii wydało się, że usłyszała zduszone obelgi wydobywające się spod pyłu.
Tiacia zacmokała zniecierpliwiona.
- Co takie dziecko jak ty, które boi się pobrudzić, boi się walczyć i nie umie wstać o własnych siłach robi na tej wyprawie? Pomogę ci wstać i to bez proszenia o panie, jeżeli przyrzekniesz, że od teraz do czasu końca bitwy wykonujesz moje polecenia co do joty.

Kolejne stłumione burknięcie wydobyło się z piasku, ale Tiacia była przekonana, że się zgodził.
- Świetnie! Chodź tutaj, ty tłusty klocu. - powiedziała Tiacia i zaczęła pomagać Taneusi wstać z ziemi. Mokry piach ubrudził twarz oraz zbroję i materiał "poległego" młodzieńca, który delikatnie zakasłał wypluwając piasek.
- To co teraz? - w tym momencie Tiacia ujrzała deszcz ognia, który wylądował na jednej z pobliskich wydm. Kiedy płomienie zgasły czubek góry piachu, skrzył się niczym szkło. Pozostałości armii umarlaków padły, ku niezadowoleniu Sagata, który najwyraźniej świetnie się bawił. Bitwa dobiegła końca, ale Tiacia widziała, że nie bez strat.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline