Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2016, 00:01   #44
Arvelus
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację
Droga była męcząca. Morgan przemierzał Cormanthor w kamuflujących barwach, bez spoczynku i wytchnienia. Chcial mieć zadanie za sobą, ale lata musztry i dyscypliny pozwalały mu zachować czujność, mimo ochoty by ją porzucić.
Maszerował i przemykał się pod postacią drowa, bo to oni byli tutaj największym zagrożeniem spośród tych inteligentnych.




- Hahah! - zaśmiał się w półgłos Juurgen. Gęste drzewa tłumiły dźwięki już po kilkunastu metrach ale zbędne ryzyko nie było w jego naturze. Jednak okrzyk zwycięstwa mu się należał. Odnalazł świątynię. Na dnie głebokiej doliny, tuż pod wysokim klifem. Schowana tak, że wynalezienie jej przypadkiem graniczy z cudem. Prawdopodobnie właśnie dlatego drowy jeszcze jej nie znalazły.
Nim się zbliżył zbadał teren. Obszedł światynie wokół, oraz cały niewielkie kompleks. Dopiero wtedy, gdy już wiedział, że na pewno jest tu sam (jeśli nie liczyć robactwa, węży, kilku żab i dzika) ruszył do świątyni, tym razem patrząc sobie pod nog. Ale gdy podszedł na dziesięć metrów coś się zmieniło. Jego wzrok zawirował i zmatowiał. Rozmazał się lekko. Jego bogate karmazynowe szaty zmieniły się. Naciągnęły. I zmieniły w stal, a jego lewe ramię chroniła teraz tarcza.
- Do czorta? - na wpoł zaklął a na wpół zapytał. Pstryknął palcami chcąc użyć mocy, ale… nie był w stanie.
- Martwa magia. To jakieś jaja.

Wzmógł czujność. Wypatrywał pułapek i zasadzek. Gdy w końcu wszedł i wynalazł skrzynie zacisną pięści zirytowany. Osiem byczych skrzyń. Niech to cholera.
Momentalnie pożałował, że kazał drużynie zabierać dupę w troki. I zaraz znów zmienił zdanie. Przy takiej ilości drowich patroli to stało się misją infiltracyjną, do której oni się zupełnie nie nadawali. Szybko obmyślił plan. Obnażył rapier. Broń może i straciła swoją magię, ale wciąż była wspaniałym orężem.
Wyszedł ze świątyni i ściął osiem długich lian.
Każdą jedną przywiązał do skrzyni, a luźny koniec wyciągnął daleko poza świątynię, dwa metry poza granicę martwej magii. Prosto wgłąb murów zawalonego budynku w którym kiedyś, chyba, mieszkali kapłani wiary, która była tu czczona.
W porządku.
Osiem lin gotowe. Morgan miał je pod nogami, stojąc poza martwą magią.
Zamknął oczy i skupił się zyskując skupienie potrzebne by czynić rzeczy nadnaturalne. Gdy otworzył je… spoglądał na świat inaczej. Posłał przez swoje ciało moc. Poczuł jak się rozrasta. Jak przybiera dodatkowe dziesięć cali wzrostu. Gdy jego mieśnie się napinały i potężniały, a skóra czerniała czyniąc z niego niezwyke wyrośniętego drowa. Rozejrzał sie po okolicy po raz ostatni i wziął pierwszą lianę. Wyciągnięcie skrzyni nie sprawiło mu problemu. Podobnie drugiej i trzeciej. Wszystkie trzy pozostawił tuż przed granicą martwej magii.
Wtedy zauważył… że już go otaczali. Powoli ze wszystkich stron. Najpierw trzech, potem czterech, pięciu… drowy. Co więcej… nie atakowały. Tylko zbierały siły. Prawdopodobnie ta piątka ukryta gdzieś wśród drzew, miała dopilnować, by Morgan nie zdołał uciec.
Nie lekceważyli tego, że był sam, co oznaczało z pewnością sprytnym przeciwników. I magów z rozproszeniem magii, która poradziłaby z jego mocami.
Juurgen się nie spiął. Wciąż kontynuował swoje nie dając mrocznym elfom poznać, że je dostrzegł. Nie wiedział skąd się wzięły. Czy popełnił błąd, czy czekały tu na niego. Nie miało znaczenia. W tym momencie jedynie cieszył się, że jest sam. Byli zbyt liczni by z nimi walczyć, a uciekać łatwiej solo. Przesunął się tak aby skryć się przed ich wzrokiem. Oczywiście ruiny nie pozwalały zrobić tego tak bardzo jak by chciał. Ale musiał się z tym pogodzić. Miał jedynie nadzieję, że przed magami się skrył i, że udało mu się udać, że to przypadek i wcale ich nie dostrzegł.
Spakował jedną ze skrzyń do magicznego plecaka a drugą do zwykłej torby i zarzucił je na siebie. Po czym znów się skoncentrował i nagiął rzeczywistość. Jego skóra zbrązowiała, a oczy stały się czarne i ręce rozszerzyły na wzór krecich, choć zachowały również ludzkie cechy. Nachylił się i zaczął kopać w dół, by uciec wrogom.
Strzały… dwie wbiły się w tułów, jedna głęboko i boleśnie. Długie o zadziwiająco ostrych grotach. Magiczne. Stare. Nie drowie. Trzecia wbiła się w ziemię. Jeden postrzał między żebra był dość ciężki i kłopotliwy, drugi… lżejszy. Strzała jedynie rozorała bok.
Drowy strzelające z łuków… cóż... ani strzały, ani zapewne łuki nie były dziełem tej rasy. Zapewne zostały wykradzione z jakiejś zapomnianej elfiej zbrojowni. Drowy skupiły się na ostrzale, więc ich magowie pewnie jeszcze nie zdążyli tu dotrzeć. Ale to była kwestia czasu. Już zauważał trzy kolejne sylwetki przedzierające się przez las w jego kierunku. Dwie dwunożne i trzecią czteronożną.
Morgan syknął i złamał strzałę ruchem przedramienia. Otrzymywał już gorsze rany. Dużo gorsze. Kopał dalej w dół. Miał dwie skrzynie z ośmiu, ale powrót po kolejne nie wchodził w rachubę. Kopał dalej klnąc, że kilka miesięcy wcześniej nie skusił się na ten adamantowy rapier, jak pierwotnie planował. Wtedy mogłoby to wyglądać inaczej. Kopał dalej.

* * *

Godzinę później Morgan był już pewny, że umknął drowom. Nie wiedział czy podjęły pościg. Miał ze sobą dwie skrzynie. Zostawił sześć. Nie wiedział czy to źle, czy paskudnie, więc chciał się dowiedzieć. Znalazł wygodną kryjówkę i przyklęknął przy jednej ze skrzyń.
Zamknął oczy na chwilę skupiając się. Przestrajając.
Nastąpił wybuch… Morgan poczuł zapach kwasu. Silny i mocny. Z zamku jednak nic się nie rozlewało. Nic nie rozchlapało ze skrzyni. Wniosek był jeden. Kwas rozlewał się w samej skrzyni, niszcząc jej zawartość.
- Niech to czart! - zaklął Morgan doskakując do skrzyni. Otworzył wieko, chwycił skrzynię u podstawy i rozrzucił jej zawartość po ziemi, mając nadzieję uratować chociaż część. Strzelił kłykciami palców i zabrał się do pracy

* * *

To co było w środku i ocalało w nielicznych egzemplarzach okazało się bronią, magicznym orężem wykonanym z rzadkiego metalu, którego nie dało się na szybko rozpoznać. Był to transport drowich “mieczy”, niezwykle cennych. I pewnie dość potężnych i… z jakiegoś powodu zakazanych oficjalnie. Czemu? Trudno było powiedzieć od razu. Ale komuś bardziej zależało na tym by nie wpadły w nieodpowiednie ręce, niż by odstraszyć złodziejaszków.

Morgan westchnął wręcz boleśnie. Policzył oręże. Po rękojeściach, choć to też nie była stuprocentowa metoda. Ktoś nie pożałował kwasu. Dwanaście sztuk. Przetrwała połowa, z czego tylko cztery prawie nienaruszone. Czegoś takiego się bał. Spakował warte coś sztuki broni do pojemnej torby. Gdyby nie te cholerne skrzynie… bez problemu wyniósł by wszystkie ostrza, spakował do plecaka i uciekł z całością.
Wynalazł punkt orientacyjny. Wielki martwy dąb. Odmierzył dwanaście kroków prosto na północny północny wschód. Odgarnął leśne runo i po raz kolejny sięgnął po moc przekształcając swoje ramiona w wielkie łopatopodobne narzedzia. Wykonał głęboki, wąski dół. Na dwadzieścia metrów w pionie nim natknął się na wielkie głaz którego nie był w stanie poruszyć. Wtedy wykopał jeszcze trzy metry prosto w stronę drzewa i w tym miejscu ukrył łup. Potem zakopał go i starannie przykrył runem, aby nie było widać, że cokolwiek tutaj kopano. Następnie przeklął się za swą głupotę i ruszył w stronę świątyni.
Widok jaki zastał, cóż.. nie był za optymistyczny. Drowów było dwudziestu, w tym kapłani i magowie. Oprócz tropicieli trzeba się też było obawiać dość kłopotliwych stworzeń jakie im towarzyszył. Półsmocze wilcze hybrydy. Byli czujni, mimo że ich łotrzykowie operowali przy zamkach skrzyń, byli czujni i baczyli na otoczenie.*

Morgan przyglądał im się jakiś czas obmyślając i odrzucając kolejne plany. Wszystkie z nich opierały się na ciężkiej magii, a te bydlaki wciąż siedziały w samym środku pola gdzie była ona martwa. W aktualnej sytuacji nie miał jak odzyskać oręża. Musiał odczekać. Zobaczyć jak rozwinie się sytuacja. Znalazł dobre miejsce do obserwacji, z którego pozostawał niewidoczny i tak pozostał.
Drowy dość szybko i sprawnie opróżniały kolejne skrzynie z oręża. Mając wśród siebie łotrzyków radziły sobie z opróżnianiem skrzyń. Ale i to zajmowało im trochę czasu i powodowało, że Morgan musiał poświęcać dodatkową moc na kamuflowanie się. W końcu jednak oczyścili wieżę i podzieliwszy zdobycz między siebie dwudziestu dwóch członków grupy, drowy ruszyły lekko rozproszonym szyku w głąb puszczy. Czujni i skupieni… co prawda nie zauważyli Juurgena jeszcze, ale to miejsce miało wszak wiele innych zagrożeń ukrytych pod baldachimem zielonych liści.
Zwiadowcy ze swoimi zwierzakami poruszali się po obrzeżach, magowie i kapłani w środku. Sami mężczyźni, czy przypadkiem to kobiety nie powinny być kapłankami? Juurgen nie dostrzegł żadnej wśród nich. Byli dobrze zorganizowani, liczni i wzmocnieni magią. Zaprawdę trudny orzech do zgryzienia. A choć Juurgen póki co zdołał ukryć przed ich wzrokiem i węchem, to nie mógł się kryć przez wieczność. Drowy były na to za dobre… no i zapewne w okolicy mieli przygotowaną kryjówkę.

Ostatnia nadzieja Morgana prysła. Póki oręż był w skrzyniach mógł coś wymyślić. Zniszczyć go czy coś. Ale tak… musiał przyznać się do porażki. Wycofał się powoli, gdy tylko się okolica rozluźniła i ruszył zabrać skrzynię i broń którą zostawił. Potem pozostało już tylko wrócić.
Dotarcie do kryjówki z bronią zajęło chwilę Juurgenowi, wystarczająco by w duchu pogodzić się z porażką. Z drugiej strony… dobry strateg wie, kiedy się wycofać z pola boju. A Morgan wszak był doświadczonym dowódcą.
Dlatego nie wkroczył na polanę z dębem w którego okolicy ukrył broń. Zryte runo, ślady ognia i pazurów. Juurgen odczekał chwilę i rozglądał się szukając świeżych oznak zagrożenia.
Te ślady które dostrzegł nie były świeże, za to świadczyły o starciu dwóch olbrzymich istot. Na szczęście żadna z nich nie pozostała tutaj, a i kryjówka Morgana nie została zniszczona ani złupiona.
Jednak ślady w okolicy dębu, świadczyły że puszcza kryje w sobie wiele zagrożeń… z którymi nie warto się spotykać twarzą w twarz.

Podróż powrotna Morgana była zaprawiona goryczą porażki. Rozważał swoje błędy i dobre posunięcia. Nie wiedział jak drowy go znalazły w świątyni. Wymykało się tego jego logice. prawdopodobnie zwykły pech. Ot… jakiś świetnie schowany siedział na drzewie pod którym przechodzili. Nie bardzo w to wierzył, bo jego oczom nawet komary z ledwością umykały. Prawdopodobnie po prostu zwykły pech. Gdyby nie kazał drużynie się wynieść to dotarłby szybciej, ale znacznei wcześniej zostałby dostzreżony przez drowy, które prawdopodobnie miały by dość czasu by pułapkę zastawić. Polałaby się krew. Jeśli on sam nie dał rady sie przekraść, a uważał się za jednego z mistrzów cieni, to z tamtym balastem na pewno nie dałby rady. Takie myśli kotłowały mu się w głowie gdy wracał do Sembii. Prosto do swoich przełożonych by złożyć raport.
 
Arvelus jest offline