Otto Shuttenbach
Sam nie wiem co o tym wszystkim myśleć...to jakiś koszmar, jakieś pijackie delirium tremens. ‘’Zaciągnąłem się na rejs, którego celem jest odnalezienie rzekomego leku na objewy mutacji chaosu i dyskutuję sobie o dylematach moralnych mutantów z ośmiornicorękim bosmanem’’ - ciężko wskazać najbardziej absurdalną część tego zdania.
Otto uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na pozostałych towarzyszów niedoli... Młody człowiek, który dobył przed chwilą broni wyglądał jakby za chwilę miał wyrąbać sobie drogę spowrotem na ląd. Jego opalenizna i sposób ubioru sugerowały, że niejeden rejs ma za sobą. Ten jednak miał być raczej szczególny...
I elf. Otto widywał elfów, szczególnie tu w Marienburgu było ich sporo. Z jego smukłej twarzy, spoglądały błyszczące, czarne oczy. Muskulatura i wystająca znad ramienia rękojeść budziły respekt. W ciekawej kompanii przyszło mi się znależć – pomyślał gnom. Przerywając niezręczną ciszę powiedział:
- Cóż panowie...zdaje się, że razem tu utknęliśmy... jeśli o mnie chodzi, to mimo wszystko nie uśmiecha mi się szybki powrót na ląd. Wolę poczekać i zobaczyć gdzie nas kapitan i wspaniała ‘Rodzina’ zawiodą. Jeśli w tym gadaniu o cudownym medykamencie jest choć ksztyna prawdy, to możemy nieźle zarobić. Jednak, żeby było jasne – odwrócił się do bosmana – mordować niewinnych nie zamierzam. ‘’Nie za te pieniądze – pomyslał’’. Przydało by się też usłyszeć kilka konkretów co do trasy naszego rejsu i naszych ewentualnych obowiązków, |