Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-01-2016, 09:39   #47
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Po dotarciu do zamtuzu Mei, Kathil zwróciła się do młodszych kurtyzan z pytaniem, czy jej małżonek jeszcze żyje, czy może jej koleżanki po fachu pokonały go na dobre. Ploteczkowanie z dziewczętami nigdy złym pomysłem nie było, więc z chęcią pociągnęła je za język. Ortus żył jeszcze… był młody i miał duży apetyt i był tak słodki w próbie ich zadowolenia, że nie mogły mu odmówić głośnych krzyków i radości rozkoszy. Stał się niemal ich wspólną maskotką. Aczkolwiek musiał się jeszcze wiele nauczyć i zmężnieć.
- Dziewczęta, no mam nadzieję, że mu tego nie powiedziałyście w twarz. Nie będę mieć przez was życia! - przy okazji z tłumu wybierała te kurtyzany, które byłby nieco bardziej obrotne i zmyślne. Pokiwała na nie palcem.
Dziewczyny zapewniały, że były bardzo subtelne i niewinne. I że na pewno nie domyślał się prawdy. Czego Kathil się spodziewała, w końcu esencją tego zawodu nie jest podwijanie kiecy, a poprawianie nastroju klientom, tak by wychodzili zadowoleni nie wiedząc o manipulacji jakiej zostali poddani.
Podziękowała wszystkim bardziej lub mniej zaangażowanym w edukację swego męża i podeszła do jednej dziewczyny:
- April, mogę Cię porwać na słówko - spytała z uśmiechem.
- Tak panno Wesalt?- spytała April, słodka blondyneczka o uroczej buzi i loczkach aniołka. Co dawało jej powodzenie u prawie każdego bez względu na rasę bądź płeć. Tu u cioci Mei, nikt nie zwracała się do niej inaczej niż “panna Wesalt”. Mimo że i status i stan Kathil nie pasował do takiego określenia.
- Co planujecie na rocznicę otwarcia pierwszego zamtuzu dla cioteczki? - bardka pochyliła się do ucha dziewczyny.
- Imprezę zamkniętą… Mamy tort, świeczki, ślicznego półelfa gotowego zrzucić odzienie na jej oczach. I tyle różnych ziółek, afrodyzjaków i wina ile dusza zapragnie.- mruknęła cicho April.- Będzie zabawnie, choć… raczej spokojnie. No chyba że niektóre z nas uciekną na pięterko świętować wspólnie. Wiadomo, że ciocia Mea nie jest osobą, która samolubnie wybierze kogoś do świętowania. Ale półelf jest ładny i ma… duży atrybut, więc może się skusi.
- Ja mam dla niej prezent… dostarczę go przed przyjęciem. Posłaniec będzie na Twoje imię dobrze?
- Tak panno Wesalt. Czyli nie będzie panna na przyjęciu? Będziemy grały i będą śpiewy.- odparła nieco zdziwiona i rozczarowana April.
- Postaram się dotrzeć, ale nie wiem czy w tym czasie mi się uda. Spodziewam się gości niestety - dodała Kathil ze smętną minką. - A bardzo mi zależy, żeby cioteczka dostała prezent podczas przyjęcia. Z góry dziękuję za pomoc. - uśmiechnęła się do dziewczyny.
- Rozumiem… Oczywiście, że dopilnujemy by prezent dotarł.- uśmiechnęła się ciepło April.
- Doskonale, doskonale. Ah… i przyśle wam skrzyneczkę szampana. - Kathil uśmiechnęła się na wspomnienie poprzednich celebracji - z tego co pamiętam, cieszył się ostatnio sporym powodzeniem. - zachichotała.
- Dziękuję w imieniu dziewczyn, panno Wesalt.- odparła z uśmiechem April.



Sam Ortus za nią wyraźnie zatęsknił i to mimo wypróbowania kilku panienek z oferty cioci Mei.

bo na widok Kathil rzucił się ku niej od razu, całując ją namiętnie i z wyraźną czułością w każdym pocałunku.
- Witaj… miły… widzę, że - Kathil ze śmiechem oddawała buziaki - … się … nieco stęskniłeś - obejmując męża w pasie i przytulając się do niego. - Dość… kurtyzan?
- Hmm… cóż… ty jesteś najważniejsza, moja żonko.- cmoknął ją w czoło i mruknął do ucha.- I tak wieczorem znów będę miał na ciebie olbrzymią ochotę. Nic się nie zmieniło.
- Hmm… no to zobaczymy, jak to będzie wieczorem, kochany - Kathil nie mogła odmówić sobie droczenia z Ortusem - Słyszałam, że umilałeś tutaj wielu paniom czas i że chcą Cię zatrzymać dla siebie - pogroziła mu paluszkiem z surową minką - Nie myśl sobie, że mi cię zabiorą.
- Same przychodziły.- speszył się Ortus, nie wiedząc że przychodziły z polecenia Mei. Przyjemność przyjemnością… ale w godzinach pracy, miłość jest płatna.
- No dobrze, już dobrze - Kathil przytuliła się wtulając twarz w zagłębienie ramienia męża - po prostu uprzedzam, żeby Ci głupie pomysły do głowy nie wpadły przypadkiem. Jesteś mój. - po czym ukąsiła młodzika w ucho.
- Wiem, wiem… nie martw się.- pochwycił ją bezczelnie za pośladki podciągając lekko jej suknię. I przy okazji przycisnął ją do siebie by wyraźnie czuła jego pragnienia.- Za dobrze mi z tobą, moja żonko.
- Hmmm… nooo dobrze - mruknęła udobruchana - wierzę Ci. Gotowy na powrót do domu? - popatrzyła na Ortusa roześmiana.
- Jak najbardziej… choć dom jest tam, gdzie twoja kształtna pupcia.- ścisnął ją dłońmi dla podkreślenia swych słów.
Kathil nie mogła się nie roześmiać.
- Widać postępy. Nagle Twój sprytny języczek zrobił się jeszcze sprytniejszy, hmm? - Kathil pocałowała młodziana czule.
- Trochę…- mruknął Ortus bezczelnie podnosząc bardziej jej suknię na środku wewnętrznego dziedzińca. Tak więc.. widownia ograniczała się do ciekawskich dziewcząt w oknach i… Leonory szykującej swego rumaka w stajni.
- Ortusie, kochanie, co robisz? - spytała rozglądając się nieco na strony, skrywając uśmieszek.
- Ja… poniosło mnie.- przyłapany na swym niecnym uczynku chłopak zaczerwienił się, zaciskając dłonie na pośladkach i wstrzymując swe działania. Odsłonił już pół łydki Kathil i niewątpliwie miał ochotę na więcej. Wesalt była tego pewna, bo ta ochota się o nią ocierała.
Kathil poprawiła zwiewną suknię i wspięła się na palce nachylając ku uchu Ortusa:
- Możemy wypróbować ten scenariusz dzisiaj wieczorem - wyszeptała zarzuciwszy ramiona na jego szyi i krzyżując je razem - jeśli chcesz… - kusiła szeptem i lekkim liźnięciem płatka ucha.
- A kiedyś i twoje... fantazje… masz jakieś, które chciałabyś… spełnić.- jęknął cicho Ortus znów masując i ugniatając pośladki na myśl...o pokusie wieczornej.
- Mam, ale musimy wybrać się w tym celu do ...lasu… - wyszeptała mu namiętnie w usta - albo … wyprawić przyjęcie.
- Na pewno są jakieś lasy po drodze do naszej posiadłości rodowej, prawda?- mruknął Ortus zaciekawiony pomysłami swojej małżonki.
- Owszem, ale muszę pojechać do Oweny i nie mogę tego zrobić w pomiętej sukni - bardka puknęła lekko czubek nosa Ortusa palcem wskazującym i niechętnie odsunęła - Zabrałeś wszystko z komnaty?
- Tak... wszystko. Niewiele zresztą zabrałem z posiadłości. A w drodze powrotnej?- nie ustępował łatwo.
- A w drodze powrotnej… hmmm… zobaczymy - dziewczyna skwitowała z tajemniczym uśmiechem. Miała do niego słabość, co nie znaczyło, że zamierzała podawać mu wszystko na srebrnej tacy. - To chodźmy, czas na nas. - pociągnęła męża lekko, kręcąc biodrami ponętnie tuż pod jego nosem.
- Chodźmy. - mruknął zaczerwieniony na twarzy Ortus, gdy Kathil prowadziła ich dwójkę do przyszykowanych przez Leonorę wierzchowców. Diabliczka już siedziała na swoim, z kapturem okrywającym głowę, a i tak wydawała się jakby chciała się ukryć bardziej.
Kathil umościła się na swoim wierzchowcu przy okazji mrucząc ku Leonory:
- Wybacz...
- Nie bardzo wiem, o czym mówisz.- wybąkała Leonora starając się brzmieć beztrosko. Ale była zawstydzona.
- O naszym zachowaniu… troszkę … nas… poniosło… - mruknęła Kathil. - Niekoniecznie chciałaś oglądać moją pupę w okazałości.
- Och to… to raczej ja powinnam przepraszać. Nie wypada podglądać innych, nawet jeśli są na głównym placu i… nie przejmuj się mną. Masz prawo do szczęścia małżeńskiego.- odparła cicho Leonora nachylając się ku Kathil, gdy powoli opuszczały stajnię.- Mną się nie przejmuj.
- Przestanę, jeśli powtórzysz to raz jeszcze. - Kathil podroczyła się z paladynką z uśmiechem.
- Przecież mówię… nie przejmuj się mną. Potrafię przymknąć oczy.- odparła Leonora, gdy we trójkę przemierzali uliczki miasta. Ortus trzymał się nieco z tyłu niezbyt pewnie czując się w pobliżu paladynki. Nic dziwnego zresztą, nie widział Leonory bez kaptura. Zresztą nikt poza Kathil jej tak nie widział, a sama diabliczka nie lubiła odsłaniać twarzy.
- I … ech ...- Kathil ugryzła się w język przed skomentowaniem faktu, że paladynka już trzykrotnie powiedziała to samo. I nie dostrzegała w tym ironii. - Dobrze, nie będę. Ale możesz czuć się w pełni upoważniona do zwrócenia nam uwagi, jeśli posuniemy się za daleko.
- Zrobię tak.- zapewniła Leonora spokojnym tonem głosu.
- Po drodze udamy się do mej sąsiadki. Muszę poprosić ją o przysługę. Dobrze?
- Mnie się nigdzie nie spieszy. W okolicy nie ma problemów, które wymagałyby mojej atencji.- odparła Leonora i spytała dudniącym głosem.- Masz jakieś uwagi co do mego zachowania na tą okazję?
- Cóż, może powstrzymaj się od szarży - zażartowała dziewczyna - i bądź sobą. Owena to miła kobieta. Wdowa. Lubi plotkować ale postaram się, by wizyta nie trwała za długo. A zmieniając temat - i tu Kathil opowiedziała paladynce o nietypowym stylu walki siwowłosego Garreta. - I co ty na to?
- Może jakiś mnich… chociaż… sama nie wiem. To dość nietypowe i pewnie trudne podejście do wojowania. Nigdy nie widziałam kogoś kto walczy w ten sposób.- zamyśliła Leonora.- Z pewnością jest groźnym przeciwnikiem.
- Mnisi się nie upijają przed walką. Muszą wszak być zdyscyplinowani i skupieni na toczonym boju.- stwierdził autorytarnie Ortus po raz pierwszy włączając się w rozmowę dwóch kobiet.
- To… prawda w sumie. Ale gdyby był barbarzyńcą… to oni nie panują nad swoimi ruchami i czasem szałem. A mnisi mają różne style walki.- odparła Leonora.
- A ty znasz jakiś?- zapytał zaciekawiony Ortus.
- Nieeee… brakowało mi dyscypliny, by zostać mniszką.- wyjaśniła wstydliwie Leonora.
- Jeśli mnich to z bardzo gadatliwego zakonu samochwał - skomentowała kwaśno Wesalt - duuuuużo mówił o potworach i smokach, które zabił. Z drugiej strony bardzo się starał nie zabijać niepotrzebnie. Raczej ogłuszał. A to ciekawe już zupełnie. - spojrzała na paladynkę - Szkolenie na mnicha zatem musiało być szalenie wymagające, bo mam wrażenie, że jesteś najbardziej zdyscyplinowaną osóbką jaką znam. No może za wyjątkiem Logana.
- Staram się trzymać ogień w sobie. To trudne… ale podczas walki mogę sobie pozwolić na jego uwolnienie.- wyjaśniła Leonora i westchnęła. - Nie mogę zawsze być… no… zamknięta. Bitwa to czas, gdy nie jestem. Mnisi zaś na odwrót, są wtedy zamknięci na swe emocje i otwarci na otoczenie.
- Ogień - spytała Kathil wyławiając z całego tego tłumaczenia jedno słówko. Przy okazji uśmiechnęła się do Ortusa jadącego obok.
- No… ogień. Emocje… wszelkiego rodzaju.- wyjaśniła Leonora dukając każdą sylabę.
- Aha, rozumiem - ale nie rozumiem, czemu na co dzień trzymasz je upchane pod dywanem? - Kathil zmarszczyła brwi rozważając słowa diabliczki.
- Tak jest dobrze.- mruknęła cichutko Leonora. -Bezpiecznie.
- To część szkolenia paladyna? Czy Twój wybór? - spytała delikatnie Kathil.
- Po trochu jedno i drugie.- stwierdziła wymijająco Leonora.
- A co czujesz najczęściej podczas walki? - bardka zmieniła temat widząc, że rycerka nie ma ochoty na wyznania.
- Nie mam czasu się zastanawiać… gniew może? Żądzę… krwi? - zamyśliła się Leonora.- Coś mocnego, co pcha mnie do konfrontacji i nie pozwala poddać się strachowi.
- Hmm… - mruknęła Kathil zastanawiając się nad tym co sama czuje podczas walki - Nie wiem czy dzielimy podobne uczucia. - powiedziała w zamyśleniu - Ja wolę zakończyć sprawę szybko, a sama walka… raczej nie sprawia mi większej frajdy. Osiągnięcie celu za to już dużo, dużo bardziej. - spojrzała to na Leonorę to na Ortusa.
Ortus skinął ze zrozumieniem, a Leonora dodała swym dudniącym głosem.- To szlachetne i zrozumiałe podejście.
- Szlachetne? - teraz Kathil się zdziwiła myśląc o niedawnym ataku zbója - Chyba nie do końca. - skomentowała z powątpiewaniem - rzecz w tym, że … jeśli walczę to by wygrać, zawsze. Nie wiem czy to ma cokolwiek wspólnego ze szlachetnością. Raczej dużo z pragmatyzmem.
- To dobrze… nie chciałabym by coś się stało tak delikatnej i kruchej istotce.- odparła ciepło i żartobliwie zarazem paladynka, ale kolczy kaptur sprawił że zabrzmiało to upiornie.
- Wcale nie takiej znowu drobnej, ani wcale nie takiej kruchej - Kathil naprężyła biceps ukryty pod rękawem sukni. Niewiele to dało, no może oprócz podbudowania jej ego i rozbawienia Leonory.
- Masz rację… i bardzo odważnej. Tylko proszę… nie udowadniaj mi tego na polu walki.- rzekła pobłażliwym tonem Leonora.
- No nie! To wyzwanie? - spytała bardka buńczucznie. - Jeszcze zobaczysz! - zarzekła się z dumną minką. - Ale czekaj… jakim polu walki? - błaznowała z powagą.
- Noooo…- Leonora zamilkła nim odezwała się ponownie szukając właściwego miejsca na “pojedynek” zaskoczona buńczucznym tonem Kathil.- Na łóżkowym polu walki? Albo na każdym?
Wzbudziła tym zaskoczenie Ortusa, wybierając takie, które nie zagroziło by życiu Wesalt. By potem opamiętać się w swym wyborze.
- No wiesz... zazwyczaj wybieram tak, by przeciwnik miał jak najmniej szans. Więc łóżkowe pole walki byłoby chyba najlepszym … dla mnie. Ale skoro domagasz się dowodów mej odwagi, to znajdziemy inne rozwiązanie. Tylko nie teraz, bym sukni nie pomięła. - fuknęła pół serio, pół żartobliwie Kathil.
- Nie musisz… ja wiem, żeś odważna.- jęknęła Leonora, która jak się okazywało, niezbyt radziła sobie z ironią i wszelkie deklaracje Wesalt traktowała poważnie.
Tymczasem cała trójka zbliżała się już do posiadłości należącej do wdowy Goldswern. Na widok nadjeżdżających osób służba od razu rozbiegła się niczym stado myszy. Strażnicy pobiegli powiadomić swą panią, słudzy zaś pognali by przytrzymać konie i pomóc z zsiadaniem trójce gości.
- Co teraz ?- zapytała Leonora, choć i Ortus miał na ustach to samo pytanie. Co teraz?
Jak rozegrać całą sprawę. Jak przedstawić Leonorę i Ortusa.
Kathil miała na to kilka chwil nim Ovena się zjawi na dziedzińcu.
 
corax jest offline