Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-01-2016, 21:21   #12
Karmazyn
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Ostatni dzień pobytu w więzieniu nie zaczął się zbyt optymistycznie. Nie wszyscy byli powstawali ze swych posłań. Prawie dwustu więźniów przez noc znalazło sposób, by rozstać się ze swym nędznym życiem. Tugal znał niektórych z nich i był pewien, że nie zdradzali gotowości na popełnienie samobójstwa. Myśli te musieli skrywać głęboko w sobie. Mniej prawdopodobną opcją była czyjaś pomoc. Ale w takiej sytuacji strażnicy szybko rozprawiliby się z potencjalnym mordercą. To że przeklęci spali nie oznaczało, że w Przechowalni było ciemno.
Jednak dużo ważniejszą sprawą był brak śniadania. Pomimo ustawionych kolejek, okienka, z których z reguły wydawano posiłki były zamknięte. Kilkunastu więźniom się to nie spodobało. Do tego stopnia, że wszczęli zamieszki. Stojący najbliżej nich przezornie się odsunęli. Jednak nie było to potrzebne. Bełty bezbłędnie trafiły w swe cele, skutecznie je uspokajając. Na wieczność.

Brak śniadania wyjaśnił się kilka godzin później. Gdy stało się coś niespodziewanego. Przeklęci usłyszeli głos jednego ze strażników.
– Słuchać uważnie – wyraźnie było słychać, że nie jest on zadowolony ze swojej roli - widać był najniższy stopniem, lub przegrał w losowaniu. Mimo to nie dało się wyczuć niechęci względem więźniów. – Gratuluję. Przetrwaliście w Magazynie, zaliczając jednocześnie wstępną selekcję. Ci, którym się to nie udało, będą tworzyć dla waszych następców odpowiednią atmosferę tego miejsca. Możecie uważać, że trafiliście do piekła i nic gorszego was spotkać nie może. Mylicie się. Stoicie ledwo na pierwszym stopniu, cholernie długich schodów prowadzących do piekła. Jeszcze zatęsknicie za tym miejscem. Ale dość już o waszej przyszłości. Przyszła pora na prezent pożegnalny. Ustawcie się w kolejce do okienek i nie róbcie scen. Bełtów zostało wystarczająco.
Gdy wszyscy zastosowali się do polecenia zaczęto wydawać posiłek. Nie była to niezidentyfikowana jak do tej pory papka, której dokładnych składników lepiej było się nie domyślać. Zawartość otrzymanych talerzy nie tylko pozwalała stwierdzić czym wcześniej była, ale wyglądała też smakowicie. Ziemniaki lub ryż do wyboru. Dużych rozmiarów udko z kurczaka. Uzupełnione sałatką z białej kapusty i marchewki. I z dodatkiem kufla – drewnianego, ale zawsze kufla – piwa. Kilkoro z przeklętych jadło już bardziej wykwintne dania. Jednak w tym momencie bez zastanowienia uznawali ten za najlepszy na świecie.
– Tylko nie marnujcie jedzenia. Dla wielu z was, to może być ostatni posiłek w życiu. – znów dobiegł magicznie wzmocniony głos.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszyscy zabrali się za jedzenie. Wielu roniło łzy nad tak wspaniałym posiłkiem. Jedni delektowali się każdym kęsem, inni pochłaniali byle szybciej, jakby się bali, że lada chwila ktoś odbierze im talerz. Gdy ostatnia osoba zjadła, potężne wrota otworzyły się. Przeklęci mogli zobaczyć dobrze znany im korytarz. To w końcu w nim budzili się po zesłaniu do więzienia.

[media]http://img04.deviantart.net/5e5e/i/2013/010/0/3/dark_dungeon_corridor__by_zelldweller-d5r2bb0.jpg[/media]

Szeroki na tyle, by mogły stanąć obok siebie dwie osoby. Surowe ściany zbudowane z kamienia co jakiś czas ozdobione były pochodniami. Jego koniec niknął w półmroku. Musiał być dość długi, dłuższy niż w momencie przybycia w to miejsce. Widać kombinowano przy nim czarami.
Strażnik wydał instrukcję. Mieli godzinę, by znaleźć się w korytarzu. Kto tego nie zrobi, zostanie nafaszerowany bełtami. Taki sam los czekał na tych, którzy będą się zbyt ociągać w maszerowaniu również zostaną zabici. Widać ci po drugiej stronie murów chcieli jak najszybciej zakończyć swoje obowiązki.

Przeklęci ruszyli w mrok. Nikt w końcu nie chciał powiększyć i tak już sporej liczby zgonów tego dnia. Zrezygnowanie i beznadzieja odbijały się w ich obliczach. W większości wychudzeni, w zniszczonych i brudnych ubraniach kroczyli przed siebie, na spotkanie przyszłości. Wiedzieli, że przyszłość ta będzie tylko gorsza. Szanse, że stanie się inaczej były bliskie zeru.
Korytarz ciągnął się na ponad kilometr. Droga nim zajęła dobre kilkanaście minut. Pierwsze osoby w końcu dotarły do portalu, który miał zabrać przeklętych na ich wyspę, oczyszczając społeczeństwo z potworów… a przynajmniej z tych najłatwiejszych w określeniu. Osobnicy ci byli niczym gówno pływające na powierzchni rzeki. Wszyscy zwracali na nich uwagę, nie przejmując się tym, co było pod taflą wody.

~*~*~*~

Tugal i Quinn należeli do pierwszej setki, która zniknęła w magicznym przejściu. Clay, Sevi i Kean byli gdzieś pośrodku. Juna była gdzieś pod koniec.
Każde z nich przechodziło już przez portal. Na szczęście dla nich wrzucani w niego byli pozbawieni przytomności. Gdyby mieli świadomość tego co się z nimi dzieje, z pewnością liczba zgonów byłaby zdecydowanie większa.
Mało kto potrafił znaleźć słowa opisujące uczucie teleportacji. Ci, którzy jakieś określenia znaleźli, byli bardziej niż pewni, że nie były wystarczające. Bolało, kurewsko bolało. Ból paraliżował. Uniemożliwiał krzyczenie. I z każdą chwilą był coraz gorszy.
Wszystko zaczynało się od włosów. Nie znikały w magiczny sposób. Były wyrywane z całego ciała w tym samym momencie. Ułamek sekundy niemal ogłupiał układ nerwowy. Jednak to był dopiero początek. Następnie przeklęci byli obdzierani żywcem ze skóry. Tak samo jak w przypadku włosów, trwało to krócej niż mrugnięcie. Kolejne były mięśnie. Brutalnie odrywane od szkieletu, znikały w magicznym chaosie. Tuż za nimi leciały kości szkieletu. Wyrywane ze stawów lub łamane z głuchym trzaskiem słyszanym tylko przez poddanego tym okropnym torturom. Wnętrzności, które nie miały już się na czym trzymać były zgniatane do niewielkiej papki i wchłaniane przez chciwy portal. Teraz dopiero ujawniał się prawdziwy sadyzm twórcy tego magicznego przejścia. Układ nerwowy był ostatnią rzeczą, która była przesyłana. I pierwszą, która była składana po drugiej stronie. Cały przeżyty ból był znów odczuwany. Tym razem jednak w drugą stronę. Za każdym razem najpierw neurony były przymocowywane we właściwe miejsca. Dopiero później odpowiednie części ciała wracały na swoje miejsce.

Przeklęci lądowali w zimnej wodzie. Pomimo tego nieprzyjemnego przeżycia mogli uważać się za szczęściarzy. Wszystko było na swoim miejscu. Jeszcze kilkanaście lat temu zdarzały się przypadki, że kończyny niektórych nie były na właściwych miejscach a w skrajnych przypadkach nie były przymocowane do właściwych osób.
Gdy ich ciała i umysły odzyskały sprawność poprawnego działania mogli rozejrzeć się po miejscu, do którego zostali zesłani. Było późne popołudnie. Znajdowali się w płytkiej wodzie, niedaleko brzegu. Przed sobą widzieli plażę i masywny szczyt górski. Za sobą potężne wiry wodne, sięgające chmur, rozciągnięte na cały horyzont. Byli w pułapce bez wyjścia. Czyżby tak miała wyglądać Ostatnia Przystań, a przeklęci biorący udział w igrzyskach brani byli zupełnie z innego miejsca? Zgrzyt łańcuchów odbijających się echem od zbocza gór, wyprowadził ich z błędu. Pojawiło się wyjście. W dość niezwykły sposób.

[media]http://i.imgur.com/3O9GSI4.jpg[/media]

Zbocze góry podniosło się, odsłaniając bramę. Potężną bramę. Człowiek wyglądał przy niej jak mrówka. Ktoś szalony przerobił część łańcucha górskiego na fortecę. Widok, gdyby nie okoliczności, w których go oglądali zapierał dech w piersi. Nie mając innego wyjścia – przynajmniej jeśli chcieli pozostać przy życiu – przeklęci ruszyli w stronę bramy i zaczęli przez nią przechodzić. Jak się okazało trafili do czegoś na kształt jaskini. Bez wyjścia. Jednak to też było tylko pozorem. Wraz z wejściem ostatniego więźnia, zbocze osunęło się na z powrotem na miejsce. Przez chwilę znajdowali się w całkowitych ciemnościach, jednak kolejny zgrzyt łańcuchów zwiastował otwarcie kolejnego przejścia. Tym razem wiodącego w głąb wyspy. I ponownie po przejściu ostatniego przeklętego – przejście zostało zamknięte. Forteca nie dość, że praktycznie niewidoczna, to jeszcze niemożliwa do zdobycia. O ucieczce z wyspy nie mógł śnić nawet szaleniec mający cholernie wysoką gorączkę.

~*~*~*~

Ci, którzy liczyli na jakieś powitanie nie zawiedli się. Ci, którzy liczyli na ciepłe powitanie… to już inna kwestia. Na skraju polany, na której znaleźli się przeklęci po przejściu przez ukrytą jaskinię znajdował się oddział około tysiąca osób. Bardzo dobrze uzbrojonych. Na jego czele stał mężczyzna w podeszłym wieku. W Imperium takich widywało się siedzących w bujanych fotelach przy kominku. Ten miał się zdecydowanie lepiej.

[media]http://orig09.deviantart.net/2547/f/2015/227/1/e/old_warrior_by_reza_afshar_art-d95r88v.jpg[/media]

Długie, siwe ze starości włosy powiewały na lekkim wiaterku. Broda sięgała mu do piersi – mimo to wyglądała na zadbaną. Pomarszczona twarz nosiła ślady bliskiego spotkania z orężem. Mężczyzna ubrany był w skórzany strój – być może rodzaj miejscowej zbroi – i czarny płaszcz. U pasa przewiązany miał dwuręczny miecz, a przez plecy przewieszony topór.

– Witajcie w Ostatniej Przystani, świeżynki. – jego głos przesycony był siłą i władzą. Musiał być wysoko postawiony w społeczności wyspy. – Przed wami ciężkie życie wypełnione po brzegi zapierdalaniem. Szanse, że się stąd wyrwiecie są minimalne. Jednak by je mieć, trzeba sobie na nie zasłużyć. Więc przejdźmy do pierwszego sprawdzianu. – gestem wskazał na pokryte drzewami wzniesienie za plecami. – Na szczycie tego wzniesienia znajduje się osada dla nowo przybyłych. Jeśli się postaracie i nie zgubicie drogi, dotrzecie tam nad ranem. O to byście się starali zadbają ludzie za mną. Ruszą waszym tropem po dwudziestu minutach. Życie tych, których spotkają będzie w ich rękach. W skrócie weźmiecie udział jako zwierzyna łowna, w polowaniu, w którym będzie możliwość dogadania się z myśliwym. A przynajmniej z niektórymi spośród myśliwych…
– To jakaś kpina! – przerwał mu jeden ze „świeżynek”. Był stosunkowo nowy. Jakość stroju wskazywała na szlachcica. – Nie mam zamiaru brać udziału w jakimś głupim polowaniu dla prostaków. Moja rodzina wywodzi się z samej stolicy. Jestem częścią szanującego się rodu...
Jakiego rodu był częścią nie dane było się dowiedzieć. Starzec znalazł się błyskawicznie przy nim. Poruszał się szybciej niż większość osób w sile wieku. Przyłożył mu rękę do głowy, która zaczęła się topić. Potworny krzyk wypełnił uszy wszystkich na polanie.
– Nie interesuje nas kim byliście na wolności. Tutaj wasze życia są w tej chwili gówno warte. Musicie sobie zasłużyć, by być traktowani jak ludzie. – mężczyzna skinął ręką. Zbrojni za jego plecami rozeszli się wśród nowych, rozdając im sztylety. W porównaniu do mieczy, toporów czy włóczni była to marna broń. Ale lepsza taka niż nijaka. – To byście nie marudzicie, że nie macie szans. Możecie też z nich skorzystać, by pozbawić współtowarzyszy niedoli życia. Kto dostarczy do osady dla nowych dziesięć par uszu, zostanie odpowiednio wynagrodzony. No ale dość gadania. Jeśli chcecie żyć, radziłbym zacząć spierdalać.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Przeklęci zniknęli wśród drzew. Impreza powitalna się rozpoczęła. Nie wszystkim dane będzie dożyć jej końca.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline