Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2016, 02:37   #11
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
- O i to jest dobry powód by coś zagrać. No ta sarnina też by była powodem ale sarnina chwilowo się skończyła. - Zakończył i zagrał skoczną piosenkę do której były przynajmniej trzy różne teksty, zabawny sprośny i polityczny.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 07-01-2016, 21:21   #12
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Ostatni dzień pobytu w więzieniu nie zaczął się zbyt optymistycznie. Nie wszyscy byli powstawali ze swych posłań. Prawie dwustu więźniów przez noc znalazło sposób, by rozstać się ze swym nędznym życiem. Tugal znał niektórych z nich i był pewien, że nie zdradzali gotowości na popełnienie samobójstwa. Myśli te musieli skrywać głęboko w sobie. Mniej prawdopodobną opcją była czyjaś pomoc. Ale w takiej sytuacji strażnicy szybko rozprawiliby się z potencjalnym mordercą. To że przeklęci spali nie oznaczało, że w Przechowalni było ciemno.
Jednak dużo ważniejszą sprawą był brak śniadania. Pomimo ustawionych kolejek, okienka, z których z reguły wydawano posiłki były zamknięte. Kilkunastu więźniom się to nie spodobało. Do tego stopnia, że wszczęli zamieszki. Stojący najbliżej nich przezornie się odsunęli. Jednak nie było to potrzebne. Bełty bezbłędnie trafiły w swe cele, skutecznie je uspokajając. Na wieczność.

Brak śniadania wyjaśnił się kilka godzin później. Gdy stało się coś niespodziewanego. Przeklęci usłyszeli głos jednego ze strażników.
– Słuchać uważnie – wyraźnie było słychać, że nie jest on zadowolony ze swojej roli - widać był najniższy stopniem, lub przegrał w losowaniu. Mimo to nie dało się wyczuć niechęci względem więźniów. – Gratuluję. Przetrwaliście w Magazynie, zaliczając jednocześnie wstępną selekcję. Ci, którym się to nie udało, będą tworzyć dla waszych następców odpowiednią atmosferę tego miejsca. Możecie uważać, że trafiliście do piekła i nic gorszego was spotkać nie może. Mylicie się. Stoicie ledwo na pierwszym stopniu, cholernie długich schodów prowadzących do piekła. Jeszcze zatęsknicie za tym miejscem. Ale dość już o waszej przyszłości. Przyszła pora na prezent pożegnalny. Ustawcie się w kolejce do okienek i nie róbcie scen. Bełtów zostało wystarczająco.
Gdy wszyscy zastosowali się do polecenia zaczęto wydawać posiłek. Nie była to niezidentyfikowana jak do tej pory papka, której dokładnych składników lepiej było się nie domyślać. Zawartość otrzymanych talerzy nie tylko pozwalała stwierdzić czym wcześniej była, ale wyglądała też smakowicie. Ziemniaki lub ryż do wyboru. Dużych rozmiarów udko z kurczaka. Uzupełnione sałatką z białej kapusty i marchewki. I z dodatkiem kufla – drewnianego, ale zawsze kufla – piwa. Kilkoro z przeklętych jadło już bardziej wykwintne dania. Jednak w tym momencie bez zastanowienia uznawali ten za najlepszy na świecie.
– Tylko nie marnujcie jedzenia. Dla wielu z was, to może być ostatni posiłek w życiu. – znów dobiegł magicznie wzmocniony głos.

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Wszyscy zabrali się za jedzenie. Wielu roniło łzy nad tak wspaniałym posiłkiem. Jedni delektowali się każdym kęsem, inni pochłaniali byle szybciej, jakby się bali, że lada chwila ktoś odbierze im talerz. Gdy ostatnia osoba zjadła, potężne wrota otworzyły się. Przeklęci mogli zobaczyć dobrze znany im korytarz. To w końcu w nim budzili się po zesłaniu do więzienia.

[media]http://img04.deviantart.net/5e5e/i/2013/010/0/3/dark_dungeon_corridor__by_zelldweller-d5r2bb0.jpg[/media]

Szeroki na tyle, by mogły stanąć obok siebie dwie osoby. Surowe ściany zbudowane z kamienia co jakiś czas ozdobione były pochodniami. Jego koniec niknął w półmroku. Musiał być dość długi, dłuższy niż w momencie przybycia w to miejsce. Widać kombinowano przy nim czarami.
Strażnik wydał instrukcję. Mieli godzinę, by znaleźć się w korytarzu. Kto tego nie zrobi, zostanie nafaszerowany bełtami. Taki sam los czekał na tych, którzy będą się zbyt ociągać w maszerowaniu również zostaną zabici. Widać ci po drugiej stronie murów chcieli jak najszybciej zakończyć swoje obowiązki.

Przeklęci ruszyli w mrok. Nikt w końcu nie chciał powiększyć i tak już sporej liczby zgonów tego dnia. Zrezygnowanie i beznadzieja odbijały się w ich obliczach. W większości wychudzeni, w zniszczonych i brudnych ubraniach kroczyli przed siebie, na spotkanie przyszłości. Wiedzieli, że przyszłość ta będzie tylko gorsza. Szanse, że stanie się inaczej były bliskie zeru.
Korytarz ciągnął się na ponad kilometr. Droga nim zajęła dobre kilkanaście minut. Pierwsze osoby w końcu dotarły do portalu, który miał zabrać przeklętych na ich wyspę, oczyszczając społeczeństwo z potworów… a przynajmniej z tych najłatwiejszych w określeniu. Osobnicy ci byli niczym gówno pływające na powierzchni rzeki. Wszyscy zwracali na nich uwagę, nie przejmując się tym, co było pod taflą wody.

~*~*~*~

Tugal i Quinn należeli do pierwszej setki, która zniknęła w magicznym przejściu. Clay, Sevi i Kean byli gdzieś pośrodku. Juna była gdzieś pod koniec.
Każde z nich przechodziło już przez portal. Na szczęście dla nich wrzucani w niego byli pozbawieni przytomności. Gdyby mieli świadomość tego co się z nimi dzieje, z pewnością liczba zgonów byłaby zdecydowanie większa.
Mało kto potrafił znaleźć słowa opisujące uczucie teleportacji. Ci, którzy jakieś określenia znaleźli, byli bardziej niż pewni, że nie były wystarczające. Bolało, kurewsko bolało. Ból paraliżował. Uniemożliwiał krzyczenie. I z każdą chwilą był coraz gorszy.
Wszystko zaczynało się od włosów. Nie znikały w magiczny sposób. Były wyrywane z całego ciała w tym samym momencie. Ułamek sekundy niemal ogłupiał układ nerwowy. Jednak to był dopiero początek. Następnie przeklęci byli obdzierani żywcem ze skóry. Tak samo jak w przypadku włosów, trwało to krócej niż mrugnięcie. Kolejne były mięśnie. Brutalnie odrywane od szkieletu, znikały w magicznym chaosie. Tuż za nimi leciały kości szkieletu. Wyrywane ze stawów lub łamane z głuchym trzaskiem słyszanym tylko przez poddanego tym okropnym torturom. Wnętrzności, które nie miały już się na czym trzymać były zgniatane do niewielkiej papki i wchłaniane przez chciwy portal. Teraz dopiero ujawniał się prawdziwy sadyzm twórcy tego magicznego przejścia. Układ nerwowy był ostatnią rzeczą, która była przesyłana. I pierwszą, która była składana po drugiej stronie. Cały przeżyty ból był znów odczuwany. Tym razem jednak w drugą stronę. Za każdym razem najpierw neurony były przymocowywane we właściwe miejsca. Dopiero później odpowiednie części ciała wracały na swoje miejsce.

Przeklęci lądowali w zimnej wodzie. Pomimo tego nieprzyjemnego przeżycia mogli uważać się za szczęściarzy. Wszystko było na swoim miejscu. Jeszcze kilkanaście lat temu zdarzały się przypadki, że kończyny niektórych nie były na właściwych miejscach a w skrajnych przypadkach nie były przymocowane do właściwych osób.
Gdy ich ciała i umysły odzyskały sprawność poprawnego działania mogli rozejrzeć się po miejscu, do którego zostali zesłani. Było późne popołudnie. Znajdowali się w płytkiej wodzie, niedaleko brzegu. Przed sobą widzieli plażę i masywny szczyt górski. Za sobą potężne wiry wodne, sięgające chmur, rozciągnięte na cały horyzont. Byli w pułapce bez wyjścia. Czyżby tak miała wyglądać Ostatnia Przystań, a przeklęci biorący udział w igrzyskach brani byli zupełnie z innego miejsca? Zgrzyt łańcuchów odbijających się echem od zbocza gór, wyprowadził ich z błędu. Pojawiło się wyjście. W dość niezwykły sposób.

[media]http://i.imgur.com/3O9GSI4.jpg[/media]

Zbocze góry podniosło się, odsłaniając bramę. Potężną bramę. Człowiek wyglądał przy niej jak mrówka. Ktoś szalony przerobił część łańcucha górskiego na fortecę. Widok, gdyby nie okoliczności, w których go oglądali zapierał dech w piersi. Nie mając innego wyjścia – przynajmniej jeśli chcieli pozostać przy życiu – przeklęci ruszyli w stronę bramy i zaczęli przez nią przechodzić. Jak się okazało trafili do czegoś na kształt jaskini. Bez wyjścia. Jednak to też było tylko pozorem. Wraz z wejściem ostatniego więźnia, zbocze osunęło się na z powrotem na miejsce. Przez chwilę znajdowali się w całkowitych ciemnościach, jednak kolejny zgrzyt łańcuchów zwiastował otwarcie kolejnego przejścia. Tym razem wiodącego w głąb wyspy. I ponownie po przejściu ostatniego przeklętego – przejście zostało zamknięte. Forteca nie dość, że praktycznie niewidoczna, to jeszcze niemożliwa do zdobycia. O ucieczce z wyspy nie mógł śnić nawet szaleniec mający cholernie wysoką gorączkę.

~*~*~*~

Ci, którzy liczyli na jakieś powitanie nie zawiedli się. Ci, którzy liczyli na ciepłe powitanie… to już inna kwestia. Na skraju polany, na której znaleźli się przeklęci po przejściu przez ukrytą jaskinię znajdował się oddział około tysiąca osób. Bardzo dobrze uzbrojonych. Na jego czele stał mężczyzna w podeszłym wieku. W Imperium takich widywało się siedzących w bujanych fotelach przy kominku. Ten miał się zdecydowanie lepiej.

[media]http://orig09.deviantart.net/2547/f/2015/227/1/e/old_warrior_by_reza_afshar_art-d95r88v.jpg[/media]

Długie, siwe ze starości włosy powiewały na lekkim wiaterku. Broda sięgała mu do piersi – mimo to wyglądała na zadbaną. Pomarszczona twarz nosiła ślady bliskiego spotkania z orężem. Mężczyzna ubrany był w skórzany strój – być może rodzaj miejscowej zbroi – i czarny płaszcz. U pasa przewiązany miał dwuręczny miecz, a przez plecy przewieszony topór.

– Witajcie w Ostatniej Przystani, świeżynki. – jego głos przesycony był siłą i władzą. Musiał być wysoko postawiony w społeczności wyspy. – Przed wami ciężkie życie wypełnione po brzegi zapierdalaniem. Szanse, że się stąd wyrwiecie są minimalne. Jednak by je mieć, trzeba sobie na nie zasłużyć. Więc przejdźmy do pierwszego sprawdzianu. – gestem wskazał na pokryte drzewami wzniesienie za plecami. – Na szczycie tego wzniesienia znajduje się osada dla nowo przybyłych. Jeśli się postaracie i nie zgubicie drogi, dotrzecie tam nad ranem. O to byście się starali zadbają ludzie za mną. Ruszą waszym tropem po dwudziestu minutach. Życie tych, których spotkają będzie w ich rękach. W skrócie weźmiecie udział jako zwierzyna łowna, w polowaniu, w którym będzie możliwość dogadania się z myśliwym. A przynajmniej z niektórymi spośród myśliwych…
– To jakaś kpina! – przerwał mu jeden ze „świeżynek”. Był stosunkowo nowy. Jakość stroju wskazywała na szlachcica. – Nie mam zamiaru brać udziału w jakimś głupim polowaniu dla prostaków. Moja rodzina wywodzi się z samej stolicy. Jestem częścią szanującego się rodu...
Jakiego rodu był częścią nie dane było się dowiedzieć. Starzec znalazł się błyskawicznie przy nim. Poruszał się szybciej niż większość osób w sile wieku. Przyłożył mu rękę do głowy, która zaczęła się topić. Potworny krzyk wypełnił uszy wszystkich na polanie.
– Nie interesuje nas kim byliście na wolności. Tutaj wasze życia są w tej chwili gówno warte. Musicie sobie zasłużyć, by być traktowani jak ludzie. – mężczyzna skinął ręką. Zbrojni za jego plecami rozeszli się wśród nowych, rozdając im sztylety. W porównaniu do mieczy, toporów czy włóczni była to marna broń. Ale lepsza taka niż nijaka. – To byście nie marudzicie, że nie macie szans. Możecie też z nich skorzystać, by pozbawić współtowarzyszy niedoli życia. Kto dostarczy do osady dla nowych dziesięć par uszu, zostanie odpowiednio wynagrodzony. No ale dość gadania. Jeśli chcecie żyć, radziłbym zacząć spierdalać.
Dwa razy nie trzeba było powtarzać. Przeklęci zniknęli wśród drzew. Impreza powitalna się rozpoczęła. Nie wszystkim dane będzie dożyć jej końca.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 10-01-2016, 23:16   #13
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Przeżył. Teraz musiał tylko się zdecydować czy to dobrze czy źle. Jak na razie nie dostrzegał plusów sytuacji w jakiej się znalazł. Rozejrzał się i z pewną ulgą dostrzegł że nie tylko ma podobne myśli. Woda był chłodna i słona. Nie mając innego wyjścia ruszył tak jak reszta w kierunku brzegu. Wychodząc z morza uważał by nie zamoczyć pasa potem zebrał nawet nieco otoczaków wielkości połowy pięści i schował w zanadrze pod kamizelką. Ubranie jak na razie wytrzymało. Dobrze że miał ciuchy robocze. Jak by dorwali go “po cywilnemu” został by pewnie w samych gaciach.
- No to wyszło szydło z worka. Nawet w takim szambie znajdziesz równych i równiejszych. Chyba im zależy byśmy sami się bardziej pilnowali niż oni nas.- tknięty nagłą myślą uśmiechną się z satysfakcją Clay- magowie muszą się chyba nas naprawdę bać. - Zagadał Tugala Quinn i resztę.
Gdy rozdano sztylety zaproponował.
- To jak razem?

- Tak, razem. I zbieramy po drodze wszystkich tych którym można ufać że nie połaszą się by wbić nóż w plecy - odparła poważnym tonem Quinn, która kurczowo trzymała Nidrosa za ramię.

- Jeśli znajdzie się ktoś taki to może się przyłączyć, ale nie warto tworzyć zbyt dużej grupy. W pewnym momencie będzie nam zbyt trudno się poruszać. Myślę, że pięć dodatkowych osób to bezpieczna liczba. - zaproponował Kean.

Również Sevi dołączyła do nich. Wyglądała na zbitą. Błądziła gdzieś wzrokiem, przysłoniła połowę twarzy kawałkiem płaszcza.

- Brzmi logicznie... - odpowiedział Tugal, -
...ale nie mamy czasu szukać ludzi. Zadowolmy się tym co jest, a ich trzeba będzie obserwować. Czas ucieka, wiecie? Jest nas pięcioro, to też dobra liczba. Powinniśmy ruszać.[/i]

Quinn skinęła mu głową.
- Najwyżej dołączy do nas ktoś później gdy po drodze spotkamy - dodała jeszcze Torm i by nie tracić czasu ruszyła ciągnąc za sobą Nidrosa , który już po ułamku sekundy podążał z nią krok w krok.

- Wiesz, szybciej się oddalimy, jak byśmy szli osobno. - powiedział Tugalciepło zagłębiając się z nią w las - Ma to jeszcze dodatkowe walory obronne.

- A co jak jakiś szajbus napadnie? Tak przynajmniej będziemy mogli liczyć na swoją pomoc - odparła mu ostro blondynka na jego propozycję.

- Dlatego będziemy szli blisko siebie- odpowiedział ciepło i spokojnie - Nie myślałaś chyba, że chce Ciebie trzymać na dystans? Tylko, o ile jest to wielce przyjemne, to wiszenie na moim ramieniu w obliczu zagrożenia daje tylko wrogowi przewagę, prawda?

- Ah, to miałeś na myśli... - odparła Quinn uspokojona słowami Tugala. - Źle cie zrozumiałam - dodała starając się opanować swoje zdenerwowanie. - To jest bez sensu. Aż tak im się na tej wyspie nudzi, że polują na sobie podobnych?

- Prawo silniejszego. - powiedział jej partner idąc szybkim krokiem wśród drzew rozglądając się czujnie wokoło. - Dlatego dali nagrodę za uszy.

- Albo podpucha - Torm specjalnie powiedziała to na tyle głośno by tą myśl móc zasiać wśród mijanych przez nich przeklętych. - I każdy kto przyniesie uszy w nagrodę dostanie śmierć.

Słowa dziewczyny spowodowały pewne poruszenie, wśród tych przeklętych, którzy wybrali tę samą drogę. Część poruszyła się zdenerwowana. Widać mieli zamiar zdobyć trochę uszu, ale słowa Quinn ostudziły trochę ich zamiary. Większa część jednak skupiła się na osobie wypowiadającej te słowa. W pobliżu nich była kobieta. I to ładna kobieta. Co prawda była głośna, ale na to zawsze dało się coś poradzić. Kłopot stanowiła trójka mężczyzn, kręcących się obok niej, ale czas może przerzedzi tą grupkę.
Tugal idąc obrócił się głową do ludzi i powiedział przyciszonym, ale stanowczym głosem tak by tylko ich grupa go usłyszała.
- Przedstawie wam sytuację. Jesteśmy w gównie. Musimy działać razem i chronić siebie nawzajem jeżeli chcemy dotrzeć żywi do Osady. Są ci którzy są głupi na tyle by kupić bajkę o uszach i będą chcieli wam je odebrać. Razem, możemy ich zgładzić i dojść cało na miejsce, gdzie powinno już być łatwiej. Tylko musimy współpracować, wspierać się i chronić wzajemnie. Pewnie to test, a w Osadzie czeka nas ciepłe łóżko, jedzenie i miłe towarzystwo, tylko musimy tam dojść. Kto jest ze mną?

- No moją grupę mi zagarnąłeś kradzieju - odparł ze śmiechem Clay. - Ogólnie to miałem na myśli pytając się czy razem. A teraz zapieprzajmy pod górę bo zamiast nowicjuszy będziemy mieć na karkach weteranów. - Zakończył i ruszył w kierunku wioski. Po kilku krokach zaczął zostawać. - Idźcie przodem jak będę zamykał tyły. A jak najdziecie kogoś obcinającego uszy… Sami go oskórujmy. - Zostając w tyle wyciągną procę.

Sevi była prawie pewna, że udałoby się jej przejść przez las samotnie, uciekając przed pogonią. Problem stanowili tutaj inni przeklęci z jej rocznika. W większej grupie z pewnością uda im się odstraszyć polujących na uszy. Nikt ze zdrowymi zmysłami nie zaatakuje ich w pojedynkę.

- Zamknijcie w końcu wasze ryje, bo zanim nas zobaczą, to z pewnością usłyszą. - syknął jeden z mężczyzn. - Ja się stąd zmywam. Samemu jestem łatwiejszym celem, ale przynajmniej będę miał szansę usłyszeć pogoń.
Po chwili z grupy ponad dwudziestu osób, zrobiła się grupa dziesięciu. Pozostali postanowili trzymać się od gadającej pary jak najdalej.

- Jak chcesz działać bezmyślnie to proszę bardzo - warknęła do tamtego gościa Quinn. - Pościg jeszcze się nie zaczął, więc lepszego momentu na gadanie nie będzie.

- Daj spokój, jak chce umrzeć w samotności bez szans na przetrwanie to jego wola - zauważył Tugal.

Będąc już w drodze Clay zagadał do Keana.
- Idź na przedzie miej oczy dokoła głowy. Ja zostanę na tyle by wam pomóc jak by co albo wy się cofnąć jakbym miał kłopoty. - Gdy już szczurołap został w tyle zszedł ze ścieżki by nie wystawiać się na atak, a gdy znalazł co wyraźniejszy ślad próbował go zatrzeć lub chociaż zrobić mniej czytelnym.

- I wejdę w pułapkę… - mruknął do siebie Kean, po czym postanowił iść zaraz za pierwszą osobą i rozglądać się za ewentualnym zagrożeniem.

Słowa mężczyzny zostały wypowiedziane nie w porę. Jeden z przeklętych idących przed nimi nagle zniknął. Zapadł się pod ziemię - co akurat nie było przenośnią. Okazało się, że nawet na ścieżce znajdowały się pułapki. Ta konkretna była dołem z kolcami. Po nieszczęśniku nie było co zbierać, za dużo zaostrzonych patyków wystawało z jego ciała. Widać nie tylko w samotności się umiera.

- To żeś wykrakał - odparła ponuro Torm omijając pułapkę i nie ulegając pokusie zobaczenia co jest w dole.

- Dzięki tej dzielnej duszy wiemy, że są pułapki na trakcie. Świeć Morges nad jego duszą. - powiedział Tugal po czym obrócił się do tłumu - Dobra ludzie, chwytać kile, pułapki na drodze. Część bierze środek, część po bokach. Nie chcemy wpaść jak on prawda?

Piątka pozostałych przeklętych, która postanowiła trzymać się z grupą Tugala przystąpiła do realizacji planu. Może niezbyt ochoczo, ale przynajmniej skutecznie. Kilka kolejnych pułapek zostało wykrytych, bez strat w ludziach.

Quinn podobnie jak tamci znalazła dla siebie kij, a że dwa odpowiadały jej to oba postanowiła wziąć. Służyły jej nie tylko do szukania pułapek, ale również opieranie się na nich ułatwiało marsz przez wilgotny i miejscami śliski trakt. Była mieszczuchem, do tego chadzającym wyłącznie po dobrych dzielnicach więc nie zamierzała się ze swoim brakiem znajomości dziczy pchać w las.

Kean również znalazł sobie kije. Nie zamierzał skończyć jak osoba jeszcze chwilę temu kroczyła przed nim.

Tugal zastosował podobną taktykę do Quinn. Nawet z podobnych powodów. Czasy kiedy spędzał długie dnie w dziczy dawno minęły, a para mocnych kijków jak nic mogła być pomocna.
Kilkadziesiąt kolejnych minut upłynęło względnie spokojnie. Jeden z piątki przeklętych spoza
“grupy” miał pecha i nie zauważył ukrytej w błocie dźwigni. Dźwignia aktywowała pułapkę. Pułapka wystrzeliła bełty. Dwóch mężczyzn pozostało na ścieżce - martwych. Reszta oddaliła się od siebie jeszcze bardziej, by ewentualne pułapki zabijały pojedynczo.

Gdy Clay mijał trupy pozbawił je uszu.

Do rzeki dotarli bez kolejnych strat. Mieli szczęście, że nawet trafili na most. Szczęście się skończyło, gdy na moście zobaczyli trzech uzbrojonych osobników. Sevi wychwyciła kątem oka ruch między drzewami. Widać trójka miała wsparcie.
- Kobiety zostają, faceci przechodzą. - rzucił jeden ze stojących na moście. Jako jedyny miał odsłoniętą twarz.



Miał młodą twarz, z lekkim zarostem. Zdobiły ją czarne tatuaże, być może miały coś wspólnego z religią bądź pozycją na wyspie. Żadna ze świeżynek nie potrafiła ich zidentyfikować. Nosił skórzaną zbroję ozdobioną ptasimi piórami i czaszkami drobnych zwierząt. Łuk trzymał w pozycji: “Daj mi powód, a nie zauważysz jak umrzesz”.

Lekki uśmiech pełen ironii wykwitł na twarzy Quinn. Zacisnęła dłonie na kijkach. To wszystko co działo się tu od czasu przekroczenia portalu było dla niej cholernie bez sensu, a z każdą kolejną śmiercią osób towarzyszących jej czuła co raz większą frustrację i chęć rzucenia się na jednego z tej trójki tylko po to by się wyładować. Ta ochota rosła w niej jeszcze bardziej po słowach, że dla niej i Sevi nie ma przejścia.
- Wybaczcie, ale śpieszy nam się - powiedziała do tego, który najwidoczniej dowodził tą grupką. Siliła się przy tym na uprzejmość bo w środku się gotowała. - I nie ma sensu, żeby panowie zawracali sobie nami uwagi. W końcu jesteśmy tylko nic nieznaczącymi świeżynkami, którym nawet nie zdjęto kajdan… - dodała i zrobiła krok w przód by wejść na most.

- Och, harda się znalazła. Ale mylisz się. Jest sens. Jesteś nim ty i twoja koleżanka. Jednak z tym, że nic nie znaczycie masz rację. Dlatego facetów przepuszczamy. Żaden z nas nie jest nimi zainteresowany, a szkoda nam czasu na ich zabicie - odparł “przywódca”, unosząc nieznacznie łuk. - No chyba, że któryś z nich to twój kochaś i jest gotowy walczyć o wasze życie. Któryś chętny? Pojedynek na sztylety, by miał chociaż cień szans.

- To po co całe to przedstawienie? Nie lepiej na początku podzielić owieczki zamiast rozganiać je po lesie? - Quinn mówiła dalej powoli stawiając kolejne kroki. - Skoro ktoś ma walczyć o moje życie, to chce mieć je we własnych rękach - odparła blondynka.

- Nie zrozumiałaś jeszcze po co to wszystko? - tamten zaśmiał się. - Po co dzielić owieczki, skoro same to robią? I dostarczają przy tym niezłej rozrywki. A sama walczyć nie możesz. Bo tak. - po tych słowach z lasu na ścieżkę wyszła kolejna szóstka zbrojnych. Po trzech na każdą stronę. Kolejna trójka zastąpiła im drogę odwrotną. Jeden z nich celował w ukrytego Claya. - To jak będzie. Współpracujecie, czy giniecie?

Torm prychnęła i zatrzymała się.
- Nie, nie rozumiem! To wszystko bez sensu. Nic dziwnego, że magowie mają takie używanie i żyją jak pączki w maśle, bo jedyne zagrożenie jakie mają zajęte jest wyżynaniem się nawzajem ku ich radości - powiedziała ledwo opanowując jadowity ton głosu.

- Więc coś z tym zrób, skoro ci się to tak bardzo nie podoba. - w jego głosie słychać było ironię. - Za krótko tutaj jesteś by tak podskakiwać. Pobędziesz trochę dłużej to może dojdzie do ciebie w jakim bagnie siedzisz. No chyba, że się nie rozbierzesz. Wtedy umrzesz.*

- Dlatego chcemy się z wami dogadać i dokopać magom jak się nadarzy okazja - powiedział Tugal - Może jesteśmy świeżynkami, ale znamy swoje moce i możemy być wielce pomocni. Ba, nawet chcemy do was dołączyć. Będą inni którzy obiorą tą drogę, a my? Może w bagnie, ale wierzę, że ręka rękę myje. Przepuśćcie naszą grupę, a ułatwimy wam życie zgodnie z naszymi talentami. Zawsze lepiej jest mieć kogoś kto pomoże w zamian za tą naszą małą prośbę. Zapamiętamy was i jak czas przyjdzie odwdzięczymy się.

- On nie kłamie. Siedzieliśmy tyle czasu, że niektóre kobiety oddadzą się po dobroci, a my znamy większość z nich. Jak dojdziemy na górę to możemy wam powiedzieć, które to, ale musicie nas przepuścić. - zaproponował Kean.

- Wystarczy, że zapytacie o Nidrosa tych co przyjdą po nas. Każdy mnie zna, a i ja znam wielu. Mogę wam skoptować panienkę, ludzi do pracy, przekonać ich by się wam nie buntowali, by pracowali wydajniej. To tylko czubek góry lodowej rzeczy które możemy dla was zrobić. Pytanie tylko jak bardzo chcecie mieć łatwiejsze życie. - powiedział jeszcze Tugal.

Z dwunastu gardeł wyrwał się śmiech. Bardzo głośny i bardzo szyderczy.
- I ty nam to załatwisz, bo innym nagadałeś bzdur jak to dobrze im będzie, bo będą ciebie słuchać? - wypowiedział z trudem przywódca, między wybuchami śmiechu. - Myślisz, że potrzebujemy pomocy takiego śmiecia jak ty? Bawiącego się słówkami. Pewnie dnia w kopalni nie przeżyjesz. I ty masz tyle czelności, by nam coś proponować. My mamy łatwe życie. Ty nie. Im bardziej będziesz pierdolił głupoty, tym to życie będzie gorsze lub krótsze. - mężczyzna wciągnął powietrze. - No ale czego się spodziewać. Wszystko gadką załatwiałeś. Sam bywałeś na igrzyskach by móc jakąś dupę zaliczyć, lub by pokazać się w towarzystwie. Dobry z ciebie kłamca, ale kłamcy nie żyją tutaj długo.

- Więc stań do walki z kobietą. To chyba oczywiste, że dupy Ci nie da. Chyba, że się boisz kompromitacji? - zapytał Nidros.

- I ty oddałaś się takiemu tchórzowi? - to pytanie było skierowane do Quinn. - Dupek nawet nie jest gotów stanąć w twojej obronie.

Słowa obcego nie zrobiły na Torm wrażenia ponad to co już była zirytowana.
- To co, boisz się przegrać z kobietą? - odparła mu powtarzając słowa Tugala. Odłożyła kijki na ziemię i sięgnęła po sztylet.

- Widać, kto w tym związku ma jaja. Reszta może spierdalać. - mężczyzna zwrócił się do pozostałych. - Z twoim wyjątkiem. - zwrócił się do Tugala. - Będziesz się przyglądać.

- Ona chce walczyć. - zauważył Nidros - Jak przegra to my zatańczymy.

- Jak przegra to ją zaliczymy na twoich oczach. - sprostował przywódca.

- Myślisz, że nie dał byś sobie ze mną rady? - zapytał towarzysz Quinn

- Myślę, że szkoda byłoby czasu na walkę z tobą. Z nią przynajmniej będzie jakaś rozrywka. Może uda jej się mnie zranić.

- O tańce będą. - Odezwał się z krzaków Clay - To tsza by coś zagrać żeby nie brykać na sucho. A jak znudzi ci się zabawa z dziewczyną to może ze mną się spróbujesz? - Zaproponował trzymając w jednej ręce nóż w drugiej swoją piszczałkę.

- A ja sobie chętnie popatrzę. Nudziło mi się przez ostatni rok w pierdlu. - dodał Kean.

Quinn była zbyt skupiona na obcym, więc nie docierały do niej słowa reszty. Chciała mieć to za sobą. Teraz może miała szanse, a może tylko odwlekała nieuniknione. Nie przejmowała się tym, chciała walczyć o swoje. Może sztylet nie był rapierem z którym w ręku czuła się najlepiej, ale przy odrobinie szczęścia miała szansę.
- Długo jeszcze będziesz pieprzyć? - warknęła do oponenta Torm ujmując pewnie rękojeść swojej broni.

- Jesteś bardzo głupi. Ale przynajmniej masz jaja. Zabrać go do osady. - zwrócił się do swoich towarzyszy, mając na myśli Claya. - Zdałeś test. A reszta z wyjątkiem tego mądrali jak stąd nie zniknie do końca naszego starcia to zostanie zastrzelona. - jedyna pozostała przy życiu dwójka z piątki, która postanowiła towarzyszyć grupie na początku polowania, nie miała zamiaru czekać, by sprawdzić, czy mężczyzna kłamie.

Quinn nie zarejestrowała momentu, w którym przywódca ruszył do ataku. Zrobił to tak szybko, że umysł za nim nie nadążył. Na szczęście treningi z szermierki przygotowały jej ciało na takie starcie. Lekkie odchylenie tułowia do tyłu pozwoliło uniknąć cięcia sztyletem, wymierzonym w jej bark.
Dziewczyna nie miała zamiaru stać bezczynnie. Jej ciało powróciło do pozycji bojowej, pozwalając jej przeciwnikowi cofnąć rękę. Nie zrobił tego jednak wystarczająco szybko - lub też nie starał się specjalnie bronić. Ręka została rozcięta, krew pociekła z rany. Lekki grymas bólu pojawił się na twarzy mężczyzny, jednak cios był za słaby, by wykluczyć prawicę z gry.
Quinn odskoczyła. Jej też zabrakło szybkości. Udało jej się zbić cios sztyletem stosując bransolety jednak w przypadku uderzenia pięścią nie miała tyle szczęścia. Poczuła uderzenie. Zabolało. Na szczęście nie było zbyt mocne. Po ataku mężczyzna przybrał pozycję obronną, ze sztyletem przygotowanym do kontrataku.

- Widać nie kłamali, że lepiej z nią nie zaczynać. Widzimy się po drugiej stronie. - stwierdził Kean i ruszył dalej, zabierając Sevi ze sobą.

Sevi poszła za nim w milczeniu, zbyt zawstydzona tym, że już miała dłoń na pasku spodni. Widać godność niewiele dla niej znaczyła w obliczu pewnej śmierci.


- Heh, to już wszystko… - Mrukną pod nosem Clay gdy “zdał test” - Ale słowo się rzekło. - Gdy zaczęli walczyć zaczął improwizować różne melodie w zależności od tego co robią walczący.

Torm skrzywiła się z bólu, ale w ostatniej dobie gorsze rzeczy działy się z jej ciałem, więc nie rozczulała się nad tym. Poczuła nawet dawno zapomnianą przez nią euforię wynikającą z walki. Ze skupieniem na twarzy zaatakowała ponownie.

Tym razem nie poszło jej tak dobrze. Mężczyzna odsunął się od ostrza, przepuszczając go obok siebie. Ponadto pochwycił rękę Quinn i szarpnął, wyprowadzając dziewczynę z równowagi. Nie zaatakował jednak, a klepną ręką trzymającą sztylet w tyłek przeklętej. Następnie puścił rękę i zrobił kilka kroków w tył. Na jego twarzy widniał wredny uśmiech.

Quinn stanęła w lekkim rozkroku odzyskując równowagę. Oddychała nieco szybciej, ale skupienie miała lepsze. Nie czekając ponowiła atak.

Uśmiech zniknął z twarzy mężczyzny tak szybko jak się pojawił. Nie spodziewał się, że dziewczyna zachowa spokój po tym bezczelnym czynie. Ta drobna pomyłka mogła mieć tragiczne konsekwencje. Jednak bogowie uśmiechnęli się do niego. Ostrze sztyletu Quinn zatopiło się w ciele jego dłoni, rozrywając mięśnie. Dłoń zalała się krwią. Nie było mowy, by mógł trzymać dalej sztylet.
– No, muszę przyznać, że nieźle. Chłopaki będą mieli ze mnie polew, że jakaś młódka mnie tak zraniła. Masz pecha młoda. Gdybym był sam mogłabyś mnie zabić. A tak musisz odpuścić jeśli miłe ci życie. Udowodniłaś, że w waszym związku to ty nosisz spodnie. Brawo. – mężczyzna ukłonił się, oddając cześć kobiecie. Mogła go w tej chwili dobić. Jednak był sens ryzykować? Wymierzone w jej stronę łuki beznamiętnie przedstawiały los, który ją czekał jeśli się odważy.

Torm odsunęła się od niego o krok.
- Gdybym chciała pozbawić cie życia to nie celowałabym w ręce - odparła niezwykle opanowanym głosem. - Nie chce zabijać swoich pobratymców - powiedziała i schowała ubrudzony sztylet. - Nie umniejszaj męskości Tugalowi. On po prostu zna mnie na tyle, że wie, że nie odpuszczam - powiedziała z lekkim uśmiechem.

- Nie umniejszam. Stwierdzam, że jej nie ma. - odparł mężczyzna. - Ale niech ci będzie. Już nie będę się wtrącał w wasz związek. Nie moja sprawa, komu dajesz dupy. No ale jest tutaj ktoś, kto z chęcią by się wtrącił, mam rację Chyża?
- Tak, masz rację. - kobiecy głos dobiegł od strony jednej z postaci z zasłoniętą twarzą. - Ten gaduła mi się podoba. - mówiąca podeszła do Tugala. Po drodze pozbyła się skór skrywających jej wygląd.



Nosiła na sobie elementy zbroi skórzanej. Jednak one nie miały za dużo wspólnego ze zwiększeniem jej obrony. Bardziej ze zwiększeniem seksapilu. Zgrabna sylwetka, długie nogi, wydatny biust. I uśmiech, za który niektórzy mężczyźni gotowi byli zabić.
- To co przystojniaku, skoro twoja kobieta musiała walczyć o swoje życie, to może ty też powalczysz. - zapytała miłym głosem. - Chociaż nie, szkoda byłoby taką ładną buźkę szpecić bliznami. Mam dla ciebie inny wybór. Zostań moim niewolnikiem od spraw… łóżkowych, albo tamci cię zastrzelą. Co ty na to?

Tugal uśmiechnął się promiennie. Dziesiątki planów formowały się w jego głowie ostrożnie szacując każdą opcję. Trwało to jednak chwilę i powiedział ciepło.
- O ile pani oferta jest kusząca… to jednak jestem zajęty i szczerze nie uśmiecha mi się być niczyim niewolnikiem. Nawet w tak kuszący sposób. Jednak zamiast strzał wolałbym zginąć od ostrza. Z honorem, jak wojownik.

- Skoro nalegasz. - kobieta podeszła do niego, niemal się przytulając. Już się miało zanosić, że użyje trzymanych w ręku ostrzy do pozbawienia go życia… jednak wybrała coś dużo gorszego. Jej kolano uniosło się gwałtownie. Tugal miał pecha. Dziewczyna miała metalowy nakolannik. Zabolało. Bardzo.
- Nie pierdol mi o honorze, bo go nie masz. Ale wybrałeś śmierć, więc będę dla ciebie miła. - rzuciła, odwracając się do niego i odchodząc. Łucznicy jakoś nie mieli ochoty strzelać. Widać kolejny “test” został zdany.*

Quinn zacisnęła ręce patrząc na szefa zbrojnych. Nie zamierzała się z niczego tłumaczyć.
- Przepuścicie nas? - syknęła po czym odeszła od niego w kierunku Tugala. - Żyjesz? - zapytała go z troską o jaką trudno by ją posądzić, szczególnie po tym co tu dokonała.

- Nie, nie przepuścimy was. - stwierdził przywódca. - Zabierzemy was do naszej osady. Nie jest to co prawda osada, do której się kierujecie, ale przynajmniej dostaniecie coś do jedzenia i ciepłe ubrania. I trochę odpoczniecie. Nikt wam tam nic nie zrobi. - wyjaśnił. - Za dostarczenie nam rozrywki weźmiemy też waszych towarzyszy. - nie było tam żadnych pytań. Same stwierdzenia. Widać znowu decydowano za nich.

Nigros klęczał na ziemi trzymając przyrodzenie. Ból był nie do zniesienia. Jednak zdołał wychrypieć.
- Nic mi nie jest… - wziął oddech, urywany - ...tylko będę krzywo chodził przez najbliższy tydzień.
Następnie zaczął się podnosić i powiedział do przywódcy chrypiąc
- Byłem uczniem medyka… mogę Ci opatrzyć tą ranę.

- A co z tym Siwcem z dołu? Tą cholerną biżuterią - Potrząsną bransoletami - i polowaniem na uszy? Jakaś ściema czy jak? - Zaczął się dopominać Clay.

- Nie mamy pojęcia. Nie byliśmy na dole. Nie wiemy jakie zasady szefu wprowadził w tym roku. A bransolet nie pozbędziecie się jeszcze długo. Dla waszego bezpieczeństwa. - wyjaśnił Clayowi. - Nie potrzebuję twojej pomocy. Zajmij się swoimi jajami, póki jeszcze coś tam masz. Słodkie słówka na wolności może działały. Tutaj co najwyżej umrzesz w brutalniejszy sposób.

- Ale to na pierwszy już rzut oka widać że my tu są koty jak będziemy z tym paradować? Zwłaszcza jak ten cały szefo się połapie że trafiliśmy do złej wioski? Nie to żebym narzekał ale martwię się o własną dupę. - Powiedziała szczurołap szykując się do drogi.

- Daj spokój Clay - odezwała się Quinn. - Idziemy z nimi- zdecydowanie nie wyglądała na zawiedzioną, że nie prędko pozbędzie się kajdan.

- Naszym celem jest pomoc tym, którzy zdali nasze testy. Możemy wybierać je sami. W naszej osadzie dostaniecie ciuchy i jedzenie. Później musicie zapierdalać dalej. A zdjąć kajdan nie zdejmiemy. W poprzednich latach niektórzy wybuchali jak za wcześnie się ich pozbywali. - odparł cierpliwie przywódca, chociaż na początku przywitał pytania cichym: “O ja pierdole, co za ludzie”.*

- Powinniśmy iść. - powiedział raniony dotkliwie w krocze Tugal. Kiedy jeszcze klęczał na ziemi sprawdził przyrodzenie. Wyglądało na to, że będzie dobrze. Może tylko dotkliwie posiniaczone, ale raczej obyło się bez zwichnięcia czy innej podłej sprawy.

Dwójka osobników wysłanych za Sevi i Keanem powróciła bez nich, tłumacząc się, że zgubili ich ślady. Patrząc na pogodę i teren, było to marne wytłumaczenie. Czyżby coś im zrobili? , Quinn i Clay nie mieli czasu i okazji tego sprawdzić. Zaraz po przejściu przez most skręcili w las. Szli obstawieni z każdej strony. Stanowili wypełnienie prostokąta, którego boki stanowili łucznicy. Droga jak się okazało nie była długa. Szybko znaleźli się w niewielkiej osadzie… chociaż nazywanie tego miejsca osadą było dużym przegięciem. Ich oczom ukazał się bowiem aż jeden dom.



W całości zbudowany z drewna, wyglądający na dość stary, ale jednak spełniający swoje podstawowe zadanie. Z komina unosił się dym - co bardziej wyczuli niż zobaczyli, a jedno z okien było rozświetlone. Widać znajdował się tam kominek lub inne palenisko.
- Witajcie u Leśnych Strażników. Najbardziej spokojnej chałupie w tej części wyspy. - odparł przywódca łuczników.

- Ile dacie nam czasu na odpoczynek? - zapytała go Quinn.

- To zależy od was. Możecie czekać tu do rana. Ale nie ręczę czy wyjdzie wam to na dobre. - odparł mężczyzna.

Torm pokiwała głową ze zrozumieniem.
- Najlepiej będzie poczekać nam do świtu. W nocy tylko się zgubimy - odparła i ruszyła by wejść w końcu do chatki i się ogrzać.

W środku zastali to, czego można było się spodziewać po takich chatkach. Proste, stworzone z pniaków meble. Stół, kilkanaście krzeseł. Nad ogniem w kominku wisiał żeliwny garnek, w którym coś bulgotało. Zapach wskazywał, że zdecydowanie nie było to ludzkie mięso, tylko coś jadalnego również w normalnych warunkach. Przy suficie wisiały pajęczyny - widać nikomu nie chciało się sprzątać. Przy stole siedziała trójka osób. Dwóch weteranów i jedna świeżynka.




Była to czarnowłosa, drobna dziewczyna. Część jej twarzy, nieskrywana pod włosami prezentowała coś co można było odczytać jako strach. Jednak nie był to strach wywołany zagrożeniem o życie, a bardziej… faktem, że ktoś się nią interesował.
- U młody nie mów mi, że któryś z nich tak cię poharatał. - jeden z dwójki weteranów wstał i przywitał się z przywódcą towarzyszy - a raczej próbował, bowiem nie mógł uścisnąć mu pokrwawionej ręki.
- Nie, gorzej. Ona to zrobiła. Szczęście ma młoda. - przyznał bez ogródek chłopak.
- No to nieźle. Ciekawych mamy w tym roku nowych. Siadajcie gdzieś. Zaraz będzie zupa. To jak się zwiecie, bo pewnie szczyle się tym nie zainteresowały.

- Jestem Quinn - odparła wspomniana przez rannego dziewczyna po czym podeszła do ognia by się ogrzać przy nim. Usiadła na podłodze i wpatrywała się w płomień.

-Witam - przywitał się szczurołap. - O myśmy się już gdzieś widzieli nie? Clay jestem. - Zagadał do dziewczyny. Kojarzył ją z przechowalni. Przysłuchiwała się jak grał chociaż gdy próbował zagadać lub przechodził na co sprośniejsze przyśpiewki to dziewczyna zawsze znikała w tłumie.

Strach na jej twarzy tylko się wzmógł. Doszła kolejna osoba, która się nią interesowała.
- Jest… jestem… Susa…. Susanna… - wybełkotała zdenerwowana i zawstydzona.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.

Ostatnio edytowane przez harry_p : 10-01-2016 o 23:22. Powód: kosmetyka
harry_p jest offline  
Stary 12-01-2016, 22:54   #14
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Tugal podszedł obolały do kominka i usiadł przy nim z wyraźnym wyrazem bólu. Nie miał ochoty na nic, tylko się ogrzać, zjeść i się przespać. Poza tym miał dużo do przemyślenia. Objął Quinn ramieniem i przytulił do siebie.

-O tym razem nie zniknęłaś i nawet przemówiłaś. Ładne imię Susa. - zagadał Clay do dziewczyny wesoło - Czyli i tak musimy dotrzeć do tej wiochy. - spoważniał. - Nie ma co zwlekać a oni radzą się streszczać. - Ukłonił się gospodarzowi tego miejsca - Zjeść, wypić, odetchnąć i w drogę. Może się uda że chociaż część weteranów będzie za nami A im bliżej wioski tym trudniej będzie ich unikać bo będą m usieli mniejszy teren obstawić.

- Jeśli tak wam śpieszno do osady, to czemu idziecie szlakiem, który do niej nie prowadzi? - zapytał gospodarz. W tym czasie łucznicy odsłonili swoje oblicza. Pomimo zapewnień ich “przywódcy”, że wszyscy będą gwałcić Quinn, okazało się, że większość z nich była kobietami. I patrząc na obojętność z jaką traktowały inne kobiety nie były lesbijkami. Zasiedli gdzie się dało, oczekując na posiłek.
- A… bo wyście mieszczuchy są. Wiecie w ogóle gdzie zachód jest? Bo wiecie, że macie na zachód iść? - mężczyzna jakoś sam w to wątpił.

- Gratuluję dedukcji - odezwała się Torm bez złośliwości na jego słowa. - Clay, już się ściemnia, nie ma sensu iść nocą. Z resztą miałeś szansę sobie pójść dalej, więc skoro zostałeś to już idźmy razem - adrenalina po walce zdążyła jej opaść i widać było po niej zmęczenie. Wtuliła się w Tugala.

- No ale jak by co to nam wskażecie drogę nie? - Clay udał mniej kumatego niż był - Gdybym nie chciał iść z wami to bym się już dawno zawiną. A skoro miejscowi radzą pośpiech to myślę że warto słuchać starszych zwłaszcza jak na grzeczne kotki przystało. A tak z innej beczki - zwrócił się do zwiadowców. - A jest jakaś kara za przedterminowe pozbycie się tych kajdan?

- No macie iść na zachód. Nikt was za rękę nie poprowadzi. - odparł mężczyzna. - Kary za przedterminowe pozbycie się kajdan nie przewidziano. Nikt jeszcze tego nie dokonał.

- W takim razie poczekasz do świtu. Tylko idąc tu straciliśmy dość czasu by trafić prosto w ręce pościgu. Nie ma więc już znaczenia ile tu posiedzimy, a przynajmniej wypoczniemy w cieple - odparła Quinn nad wyraz spokojnym tonem głosu.

- Ej nie bądź niemiła bo może wyjdzie że jeszcze sama będziesz tu siedzieć do rana. - odparł nieco oburzony Clay. - Jakoś nie przypominam sobie by ktoś zrobił z ciebie szefa.

Znudzone, lekko poirytowane i pełne pożałowania spojrzenie Nidrosa powędrowało na Claya. No tak, niektórzy ludzie nie rozumieli, że lepiej jest się zawsze trzymać razem. Buntownik… ciekawe jak długo pożyje.

- Zrobisz jak zechcesz. Ja zostanę tu do świtu - odpowiedziała Torm bez zainteresowania jego osobą. - Nie słuchałeś mnie jak mówiłam, żeby nie zbierać uszu to teraz też nie spodziewam się, że posłuchasz - dodała po czym położyła się na boku na podłodze głowę kładąc na kolanach Nidrosa.

Kiedy jej głowa znalazła się na jego kolanach lekki grymas bólu pojawił się na twarzy Tugala. Trwał on jednak krótką chwilę, zaraz po nim pojawił się lekki uśmiech. Jego dłoń powędrowała do głowy Quinn i zaczęła gładzić jej włosy.

- Puki co i tak czekamy na talerz tego czegoś co tak smakowicie pachnie. - Clay pociągną teatralnie nosem. Potem podwiną rękaw i dokładnie obejrzał kajdany. Każdy element też ostrożnie przebadał i pomacał czubkiem noża. - Jak na mój gust nieważne co się ze mną stanie jak to zdejmę i tak zdecydowanie o pół roku za długo to dziadostwo noszę.

Ku rozczarowaniu Claya, kajdany nie miały żadnego elementu łączonego. Zupełnie jakby zostały wykute w takim kształcie i w magiczny sposób znalazły się na rękach mężczyzny. Wiedział doskonale, że było to niemożliwe. W końcu same niweczyły wszelką magię. Najwyraźniej miejsce łączenia zostało później zaspawane innym kawałkiem mageralu.
Tymczasem w ruch poszły talerze i łyżki. Każdy z przeklętych dostał swoją porcję zupy. Była to warzywna z kawałkami dziczyzny. Do tego dochodziła gruba pajda chleba.
- No to smacznego ludziska. Na pohybel magom. - odezwał się gospodarz.
- Na pohybel. - zawtórowali weterani.

Torm już zasypiała, gdy z tego stanu wybudziło ją zamieszanie jakie zrobiło się przy rozdawaniu jedzenia. Powoli podniosła się i siadła ze skrzyżowanymi nogami. Dostała swoją porcję do ręki i zaczęła przyglądać się zawartości miski.
- Smacznego - powiedziała zaspanym głosem. Nie czuła głodu, ale wiedziała, że musi w siebie wmusić jedzenie, więc powoli zaczęła przebierać łyżką. Było smaczne, ale dla kogoś kto był od pół roku na wyżywieniu Przechowalni to wszystko było dobre.

I Nidros zajął się swoją porcją. Kiwnięciem głowy dał znać gospodarzom podziękowania za posiłek. Nie miał ochoty mówić. Gardło i niższe partie ciała nie doszły jeszcze do siebie. Zupa powinna zdziałać cuda na aparat mowy, gorzej z przyrodzeniem.

- Przepraszam, że się wtedy tak uparłam - mruknęła Quinn cicho do Tugala.

- Nie szkodzi, ale wiesz, że może to być niebezpieczne czasami, prawda? - zapytał szeptanym cichym głosem Tugal.

[]- Zezłościł mnie [/i]- tłumaczyła się Torm.

Mężczyzna westchnął.
- Mnie też, ale to nie powód by pchać się do bitki - powiedział po czym przyznał - Chciałem go zabić, ale wyszło na to, że to dobrzy ludzie

- Ale skończyło się całkiem dobrze... - uznała. - Jest ciepło, mamy co jeść. Nie rozumiem tylko, dlaczego tamta się na ciebie uwzięła.

Tugal miał nadzieję, że ktoś kto był przy całym zajściu przysłuchiwał się ich rozmowie. Może sama Chyża.
- Bo nie powiedziałem tego co miałem na myśli tylko górę wzięły stare nawyki. - odpowiedział po szczerości.

Torm uśmiechnęła się do niego uroczo.
- A powiesz mi to na ucho? - odparła.

Tugal pochylił się ku niej i wyszeptał cicho tuż przy jej uszku muskając je ustami
- Wybacz, ale jestem zajęty. Nie potrafiłbym być z kimś kogo nie znam, a Quinn znam dobrze, blisko pół roku. Nie chciałbym wchodzić w związek tylko dla seksu. Seks to nie wszystko, choć bardzo przyjemny dodatek.

Pocałowała go lekko w usta w odpowiedzi na jego słowa.
- Zdecydowanie oboje tu przekombinowaliśmy - przytuliła się. - Pomyślałam sobie, że dam mu radę... I dałam - mruknęła starając się zdusić w sobie dumę za ten wyczyn.

Tugal pocałował ją delikatnie w czubek głowy i wyszeptał
- Powinniśmy dokończyć kolację… musisz jeść, by mieć siły.
Torm niechętnie, ale wróciła do jedzenia zupy.

- Panie Clay, zagra pan coś ładnego? - Susanna wpatrywała się w grajka. Pomimo, że raczej nie uchodziła za ideał piękna, wyraz jej twarzy mógł w tej chwili rozpromienić nawet najbardziej burzliwe niebo.

- Na pohybel. - odparł entuzjastycznie Clay salutując łyżką. - Za to, to i sokiem z czosnku bym wypił. hehe. - Nie zdążył przełknąć jeszcze zawartości talerza gdy usłyszał nieśmiałą prośbę dziewczyny. Zamarł z łyżką w gębie. Po chwili jednak się opanował przełkną zawartość łyżki z głośnym “glup” prawe się przy tym rozkaszlał.
- No... ten, tego oczywiście. A co chcesz usłyszeć? - Jedno spojrzenie na nią wywiało wszelkie głupie melodyjki które zawsze miał na podorędziu. Zagrał tęskną melodię znaną z jakiegoś nabożeństwa. Chwilowo pośpiech w dotarciu do wioski przestał mieć znaczenie.

Dziewczyna przysłuchiwała się graniu z zapartym tchem. Ukradkowo wycierała rękawem swojej sukienki łzy, które spływały jej po policzku. Gdy Clay skończył, na jej obliczu odmalowała się wdzięczność, zupełnie jakby ktoś pierwszy raz wysłuchał jej prośby.
Gospodarz w tym czasie rozdał każdemu z kotów ubrania na zmianę. Nie był to szczyt mody, nie były z drogich materiałów. Były jednak schludne, czyste, nieużywane i idealne na panującą na zewnątrz pogodę.

- Nie no aż tak kiepsko to chyba nie grałem… - nachylił się do przechodzącej obok strażniczki - … nie? - Clay jak większość “porządnych” facetów nie był odporny na babskie łzy i zwyczajnie nie wiedział co w takiej sytuacji zrobić. - O ciuchy. - Ucieszył się że mógł zmienić temat. Wybrał coś odpowiedniego dla siebie. Stare ubranie owiną jednym z rzemieni aby zachować na zmianę. Ubranie nie było jeszcze w najgorszym stanie. - A ty jak wolisz zaczekać na słoneczko? - zapytał Susannę. Potem zapytał się strażnika. - Na jakiegoś przewodnika może dali byście się namówić? - musiał spróbować.

- Nie, nie, to nie tak - zaprzeczyła Susanna, a jej twarz zaczerwieniła się momentalnie ze wstydu. - To było piękne.
- Aleś upierdliwy. Przewodnika nie dostaniecie. Nikomu z nas nie chce się dupy stąd ruszać. - odparł “przywódca” łuczników.

- E po co te nerwy, spytać nie wolno. - “Ciekawe czy ta małą puścili by samą czy czekali aż się ktoś jeszcze napatoczy żeby ją zabrali” Pomyślał gorzko o gospodarzach. “Każdy pewnie tu swoją szopkę odstawia” - Chyba jednak lepiej będzie się z tą zawinąć. Iw szybciej ta zabawa się skończy tym lepiej. Am może w tłumie nowych łatwiej będzie się prześlizgnąć do tej wiochy niż smędzic na samym końcu. - Kto chętny może się zabrać ze mną. - Spojrzał pytająco na ocalałych, którzy przyszli z nimi oraz na Susanne.

Quinn odstawiła pustą miskę wraz z resztką pieczywa na podłogę i bez ociągania wzięła ubranie i zaczęła po kolei zdejmować z siebie własne wilgotne odzienie starannie składając je obok siebie.

- E paniusiu, striptiz na w sąsiednim pomieszczeniu proszę urządzać. My tu porządni ludzie jesteśmy. - rzuciła z cichym śmiechem jedna z łuczniczek.

- To w takim razie porządny człowiek nie będzie patrzył teraz w moim kierunku - odparła Torm.

Jak na komendę wszyscy weterani znajdujący się w kuchni odwrócili wzrok w jej stronę.

Tugal się zaśmiał i powiedział.
- Daj spokój Quinn, chodź się przebrać jak cywilizowany człowiek. Masz pozwolenie i kierunek czego jeszcze chcesz? - mówiąc to powoli wstawał bez gwałtownych ruchów by zbytnio nie nadwyrężać przyrodzenia.

Quinn nie wiedziała, co ją bardziej w tym momencie rozbawiło. Odwróciła się i spojrzała po weteranach. Przestała zdejmować swoje ubranie.
- No właśnie widać jacy porządni.. - odparła kobiecie ze śmiechem w głosie. Wstała i skierowała wzrok na Tugala w jej mniemaniu starał się śmiechem zamaskować oburzenie jej zachowaniem i może zazdrość. Był uroczy. Uśmiechnęła się niewinnie do niego. Schyliła się po ubranie i razem z nim poszła do sąsiedniego pokoju.

Tugal zaprowadził ją do pierwszego pokoju jaki był dostępny. Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem po czym wszedł za nią i zamknął drzwi. Pokój był skromny. Drewniane łóżko, szafa i stolik oraz jeden kuferek.
Jak już znaleźli się sami Tugal chwycił ją za ręce, obrócił znienacka, przyparł do najbliższej ściany przy drzwiach i wyszeptał przy jej ustach.
- O ile uwielbiam Ciebie i Twoje ciało kochanie. - jego głos był poważny - To chcę, byś tylko rozbierała się w mojej obecności, a nigdy przy ludziach. Nie mam zamiaru się Tobą dzielić nawet w tak symboliczny sposób. To samo też tyczy się seksu. Rozumiemy się?

Dziewczyna uśmiechnęła się zadziornie do niego.
- Oczywi… - nie dokończyła, bo Nidros nie czekając na dalszą część jej słów pocałował ją namiętnie i długo.

Tugal po dłuższej chwili przerwał pocałunek i wyszeptał muskając jej usta swoimi.
- Dobrze, że się rozumiemy, a teraz się przebierać. Pora ubrać coś suchego.
Po czym odstąpił od niej dając jej swobodę ruchów przyglądając je się przez chwilę.

- Wiesz, nie planowałam całkiem się rozebrać, tylko do tej ostatniej koszulki - pokazała odsłaniając dekolt. Przeszła obok niego i rzuciła mokre ubrania na stolik, a suche na łóżko. Nieśpiesznie zaczęła rozbierać się do naga.

Tugal też się zaczął rozbierać ze swoich warstw ubrań nie skąpiąc przy tym obserwacji Quinn. Kiedy ubrania znalazły się na boku i oboje byli nadzy podszedł do niej objął i przyciągnął do siebie szepcząc
- Całkowicie inne uczucie prawda?

- Zdecydowanie… - Torm wtuliła się w niego. - Mocno cie... uszkodziła? - zapytała cicho.

- Będę obolały i nieaktywny przez jakiś tydzień, może dwa. - odpowiedział jej spokojnym, szczerym szeptem - Ale z tego co już sprawdziłem, nie powinno być trwałego defektu

Quinn jęknęła cicho na słowa o czasie jego niedyspozycji.
- Zamorduje ją - syknęła.

- Nie, nie zrobisz tego. - powiedział kojąco mężczyzna - Przynajmniej nie w najbliższym czasie. Poczekaj, aż urośniesz w siłę.

- Racja, nie zrobię tego... - mruknęła i bynajmniej nie chodziło jej o konieczność wzięcia we władanie swoich mocy. - Chyba musimy się ubrać. Lepiej się teraz nie przeziębić, skoro już tyle udało nam się wytrwać w zdrowiu - nie poczyniła jednak, żadnych kroków by od niego się oddalić.

- Przydało by się… - potwierdził Tugal po czym pocałował ją i całował do utraty tchu. - Teraz mogę się przebierać… - wyszeptał zadowolony, lecz nadal trzymał ją w ramionach.

- Myślę, że wygodniej będzie nam na łóżku - odparła w końcu i odsunęła się od niego. Szybko narzuciła na siebie nowe ubranie, a mokre rozłożyła by miało szansę wyschnąć do świtu.

I on się ubrał, z mokrymi partiami odzieży robiąc to co ona, po czym usiadł na łóżku. Ciekawe, czy się ktoś o nich upomni i da im inne miejsce do spania, czy nie.

Quinn wkrótce dołączyła do niego na łóżku jednak w przeciwieństwie do niego nie zastanawiała się czy mogą sobie przywłaszczyć na teraz łóżko. Położyła się na brzegu zostawiając miejsce dla Nidrosa. Wyciągnęła rękę do niego na znak by położył się obok.

Spojrzał na nią rozbawiony i położył się obok niej obejmując ją ramieniem tuląc ją do siebie.
- Nawet ciepłe te ubrania - powiedział cicho - Chociaż nie ma nic przyjemniejszego niż twoja obecność moja droga.

- Yhym - zgodziła się z nim z zadowolonym mruknięciem układając się wygodnie w łóżku. - Po raz pierwszy mamy okazje być tylko we dwoje - zauważyła.

- Tym bardziej powinniśmy cieszyć się każdą chwilą… - wyszeptał cicho i pocałował ją delikatnie - ...mój skarbie.

- Dziwne to. Zawsze chciałam być niezależna, nadal chce, ale nie wyobrażam sobie męczyć się z tym życiem bez ciebie... - westchnęła. - Nigdy nie próbuj poświęcać dla mnie życia - dodała z powagą.

- I niby mam się męczyć bez ciebie? Niedoczekanie moja droga. - powiedział Tugal - Będziemy się wspierać. Razem mamy szansę przetrwać.

Wtuliła się w niego mocniej. Po chwili jej oddech spowolnił, gdy zmęczona trudami tego dnia zasnęła.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 16-01-2016, 15:37   #15
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
2: Co tu się dzieje i co ja tutaj robię?

Tymczasem Juna natychmiast udała się w kierunku wioski, bez patrzenia na innych. Właściwie to zniknęła natychmiast po zakończeniu monologu staruszka.
Maraton rzucana kłód pod nogi kotom właśnie się rozpoczął.
Dziewczyna nie była jedyną, która uznała, że w pojedynkę, zaczynając od razu będzie najlepiej. Kilkudziesięciu przeklętych zagłębiło się w las, kierując się mniej więcej we właściwym kierunku. Nikt nie zwracał na nikogo uwagi. Każdy myślał o własnej skórze. Droga pod górę nie należała do najłatwiejszych. Było ślisko - deszcz musiał skończyć padać tuż przed przybyciem na wyspę. Korzenie wystawały z ziemi lub kryły się tuż pod jej powierzchnią dodatkowo utrudniając utrzymanie równowagi. Niskie krzaki łapały ubrania i drapały skórę. Jednak Juna miała szczęście, a może i nie. Trafiła na wyraźną ścieżkę prowadzącą we właściwym kierunku. Pytanie tylko czy trzymanie się jej było dobrym pomysłem?
To wydawałoby się zbyt piękne. Juna co prawda miała zamiar trzymać się blisko drogi, jednak wolała na wszelki wypadek po niej nie chodzić. Zresztą byłaby zbyt dobrze widoczna dla postronnych uczestników swoistego wyścigu szczurów. Na szybko zerknęła za siebie i na boki, czy nie ma innego zagrożenia. Jeśli nie - podąży dalej. Nie należało tu niczemu i nikomu w zupełności zaufać, nawet gruntowi. Nie należało się też zatrzymywać na zbyt długo. Po szybkim sprawdzeniu okolicy Juna miała w planach podążać dalej.
Nikogo nie było w okolicy. A przynajmniej dziewczyna nikogo nie zauważyła - co nie musiało być jednoznaczne z brakiem obserwatorów. Dokładniejsze obserwacje okolicy pozwoliły dostrzec kilka sznurków rozwieszonych tuż przy ziemi. Pościg nie miał być jedynym utrudnieniem. Pułapki mogły czaić się na każdym kroku.
Gdzieś w oddali ktoś krzyknął. Był to krzyk agonalny. Najwyraźniej ktoś pułapki nie zauważył, albo towarzysze niedoli postanowili sobie dodatkowo robić na złość.
Juna postanowiła ominąć pułapki i udać się dalej, trzymając się kierunku osady. Nie przejęła się krzykiem aż zanadto. Przecież to równie łatwo mógł być czyjś podstęp, by wytrącić ewentualną konkurencję z równowagi.
Kilka kolejnych krzyków odezwało się w okolicy. Tym razem zdecydowanie bliższej. Jednak przeklęta miała spokój. Parła w górę, przy jej zdolnościach trudno było się w takich warunkach zgubić. Jednak wszystko co dobre musiało się kiedyś skończyć. Juna dotarła do rzeki. W panujących warunkach - zmierzch nadszedł tutaj zdecydowanie szybciej niż powinien - trudno było ocenić dokładną głębokość wody. Rzeka szeroka była na kilkadziesiąt metrów. Woda płynęła w prawo - czyli jeśli orientacja ją nie myliła na północ. Nurt zdawał się raczej wolny. Pytanie tylko, czy to co było w rzece było wodą czy rozpuściłoby w niej śmiałka jak śnieg na wiosnę. Czy była względnie bezpieczna czy też w niej może pływały jakieś pułapki albo stwory. Juna poszukała w okolicy pierwszego lepszego patyka, wzięła też większy kamień z okolic rzeki i zamierzała szybko sprawdzić, co się stanie, gdy wrzuci kamień do rzeki i zanurzy patyk. Musiała się spieszyć. Kamień jak to kamień. Plusnął i tyle było po nim śladu. Patyk dalej był patykiem, tyle że po części bardziej mokrym niż wcześniej. Jednak na rzece pojawiły się kręgi, które nie były wytworzone przez próby Juny. Nie mając zbyt wielkiego zaufania do rzeki, Juna postanowiła znaleźć most prowadzący przez rzekę. Albo głazy, które wystając z niej mogłyby takowy zastąpić. Poszła w górę rzeki. Kręgi tym czasem popłynęły w dół rzeki. Ze znalezieniem przejścia na drugą stronę były pewne trudności. Kamienie jakieś się znajdowały. Ale były śliskie. Juna mogła ryzykować przejście przez nie lub stracić czas na szukanie czegoś bezpieczniejszego. Postanowiła nie tracić czasu i ostrożnie podążyć po kamieniach na drugą stronę - o ile te kamienie nie okażą się zdradzieckie… Parę razy się zachwiała. Raz nawet stłukła sobie tyłek, gdy nogi ześlizgnęły się do wody, a ona upadła na kamień. Jednak nie licząc bolącego siedzenia udało jej się przedostać na drugą stronę. Tutaj pojawił się kolejny problem. Zboczyła z wybranej trasy, a teren stał się nieprzyjemnie płaski. Łatwiej było zbłądzić. Toteż postanowiła wrócić do podobnej okolicy, tylko po drugiej stronie rzeki. Teraz największym problemem stanie się nadciągająca ciemność, otulająca las i nie tylko.
Co jej się udało… chyba. Jednak i w tym miejscu teren był dość płaski. Ale przynajmniej wiedziała, w którą stronę ma nie iść. Juna wzięła ze sobą kilka kamieni, poszukała też suchszego patyka i poszła szybko dalej, w wybranym kierunku. Droga obyła się bez większych niespodzianek. Pułapki jeśli jakieś były, zostały wykryte kijem, innych przeklętych nie było. Nikt nie krzyczał - za blisko. Z wyjątkiem sowy. Lecąc bezszelestnie, zahukała tuż nad głową dziewczyny, przyspieszając jej znacząco bicie serca. W końcu jednak Juna trafiła na coś czego zupełnie się nie spodziewała. Zobaczyła blask ogniska. Biorąc pod uwagę, że była w marszu nie dłużej niż godzinę, było to dość dziwne. I podejrzane.
Ominięcie ogniska z zachowaniem środków szczególnej ostrożności wydawało się dobrym pomysłem. No właśnie. Wydawało się.
- Cześć, jak się masz? - usłyszała dobrze znajomy głos. Dobiegał z góry.
Coś było nie tak. Nie wiedziała do końca, co - tak się jej wydawało. Postanowiła pójść dalej, mimo wszystko.
- No wiesz co, ja oddałem ci swoją porcję jedzenia a ty mnie teraz olewasz? Nie ładnie tak - głos podążył za nią. A raczej nad nią. Jego właściciel też musiał przemieszczać się między gałęziami. Ale dlaczego nie było słychać jak się przemieszcza?
Pułapka?
Juna musiała walczyć z pokusą, żeby sprawdzić, kto jest na górze. Podążyła tym bardziej przed siebie. Jeśli będzie trzeba - miała nadzieję, że nie - będzie się bronić. Ale lepiej po prostu stąd zniknąć.
- Czy wszystko z tobą trzeba robić na siłę? Do rozmowy też muszę cię zmusić? A może skusi cię pieczony jeleń? Właśnie wisi nad ogniem i jak za chwilę do niego nie wrócę, to się zacznie przypalać. No weź. Nudno tu samemu.
Zdecydowanie lepiej znikać. Czy ten staruch nie mówił, że po jakimś czasie wypuszczą pościg za nimi? Dlaczego ten znajomek nie chciał zejść z góry? To nie podobało się jej, a na pewno wzbudzało podejrzenia. Juna nie zamierzała się zatrzymywać.
- Sama tego chciałaś. Schodzę do ciebie.
Cedil wylądował przed Juną jakby nigdy nic, a do najniższej gałęzi był metr. Zadarcie głowy do góry, by zobaczyć liście lub igły świadczyło, że odległość jest dużo większa.
- Da się panienka zaprosić na romantyczną kolację przy ognisku i świetle gwiazd, czy woli panienka iść sama w nieznane? - mówiąc to, chłopak ukłonił się dworsko.
- Kiedy tutaj dotarłeś i dlaczego siedziałeś na drzewie?
- Będzie dobre kilkanaście minut. I nie wiem o jakim drzewie mówisz, na którym miałbym siedzieć. A jeśli chodzi ci o to, dlaczego byłem na górze to sama pomyśl. Przyszło ci do głowy popatrzeć w stronę konarów? - odparł Cedil.
Pytanie, jaką sposobnością chłopak dotarł tutaj tak wcześnie, skoro sama starała się iść w miarę szybko, a i tak okazała się ślamazarna w porównaniu z Cedilem. Nie wiedziała, czy zaufać chłopakowi, który mógł zmienić zdanie co do Juny i chcieć ją zabić z powodu głupiego kaprysu starca, który rzekomo coś obiecywał za obcięte uszy. Nawet nie była pewna, czy to faktycznie Cedil czy podła sztuczka któregoś weterana, bo wydawało się jej, że tak szybkie dotarcie tutaj nie jest do końca możliwe w wykonaniu “kota” i to jeszcze takiego, co przez parę miesięcy dostawał marne żarcie. Zerknęła ukradkiem na ognisko, ale nie miała zamiaru się na nie ani zapatrywać ani stać długo w miejscu.
- Wydaje mi się dziwne, że udało ci się tutaj tak szybko dotrzeć - przyznała bez bicia brunetka. - Nie obraź się, ale nie do końca ci ufam - dodała prosto. Nigdy nie lubiła się zagłębiać w intrygi, wciąż wiele rzeczy pozostawało dla niej niejasnych, ale nic a nic się jej nie podobało w zagrywce tych “silniejszych”.
- Masz rację. To jest dziwne. Przynajmniej dla ciebie. Dla mnie to norma. - odparł tajemniczo chłopak. - Mógłbym ci to wyjaśnić, ale jak sama powiedziałaś. Nie do końca ci ufam. Jeszcze rozpaplasz coś i musiałbym cię zabić. - dodał z prostotą. - Im mniej o mnie wiesz, tym dla ciebie lepiej. Jeśli nie chcesz to nie zatrzymuję. Nie powinnaś natknąć się w najbliższym czasie na żadne kłopoty.
- Spodziewałam się, że nie będziesz chętny do zdradzenia mi swoich tajemnic. Niemniej… skąd wiesz, że w najbliższym czasie nie natknę się na kłopoty? - Cedil niejako sam podawał jej na tacy dowody, że nie powinna mu w pełni ufać. Nie rozumiała do końca, czemu z nim ucina pogawędki zamiast iść zwyczajnie dalej i nie dawać mu kolejnej okazji, żeby ona zaciągała u niego następny dług.
- Śledziłem cię od momentu, w którym weszłaś w las. Gdy przechodziłaś przez rzekę zbadałem teren przed tobą. Nie znalazłem niczego, z czym sama byś sobie nie poradziła. - padły wyjaśnienia.
- A tego jelenia skąd masz? Z jakichś tutejszych tajnych straganów? - padło pytanie o zwierzynę. Juna w głębi wątpiła, że Cedil dałby takowego upolować sam ze sztyletem, i to jeszcze w tak krótkim czasie. To wydawało się coraz bardziej podejrzane.
- Jeśli zjesz ze mną, to ci pokażę skąd go wziąłem. - zaproponował chłopak.
- Mam gwarancję, że mnie nie będziesz chciał otruć albo zabić, bo tamten mag tak chciał czy coś?
- Jeśli boisz się trucizny, wybierz kawałek jelenia, który mam zjeść przed tobą. Zabić cię nie zabiję. Nie po to cię karmiłem, by teraz cię zabijać. A coś… to zależy co rozumiesz pod tym pojęciem. Nie ruszę cię bez twojej zgody, a jeleń, ani nic w okolicy nie wpłynie na chętniejsze udzielenie tej zgody. - uśmiechnął się zaczepnie odsłaniając zęby. Chyba coś było z nimi nie tak. Tylko co?
Hmmm, pułapka. No tak. Tylko jeśli pójdzie dalej, to ten koleś pójdzie za nią. I pewnie ją zabije… Pewnie to nie był Cedil.
- Wiesz co? - Juna odeszła stamtąd w miarę szybko, nie zatrzymując się w ogóle tym razem. Gdy odeszła od ogniska, powiedziała. - Jednak pójdę dalej, nie skorzystam z gościny - i zgodnie z deklaracją odeszła dalej.
- Na pewno nie skosztujesz? - to pytanie dotyczyło już jelenia, którego udziec Cedil trzymał w rękach… kiedy on kurde dał radę pokonać dystans do ogniska i z powrotem? I dlaczego ona tego nie zarejestrowała?
Nie było to już jednak takie ważne. Juna nie odparła na to pytanie, pilnowała tylko tego, żeby ta kreatura, co do której była pewna, że nie była Cedilem, nie skoczyła na nią.
Na to się nie zanosiło. Cedil, lub Cedilopodobne coś szło spokojnie obok niej i jakby nigdy nic pochłaniało mięso z udźca. Co jakiś czas tylko rzucało krótkim “uwaga”, gdy w okolicy znajdowała się pułapka.

Minęła godzina, a później druga. Stało się ciemno. Na tyle, że szybkość marszu drastycznie spadła. Drzewa wyrastały z mroku nieraz praktycznie tuż przed nosem. Najgorsze w tym wszystkim było to, że do osada była jeszcze daleko, a sił było mało.
- Może cię ponieść? - zaproponował Cedil.
- Jeszcze przejdę - odparła Juna, która w głębi siebie wciąż nie była w stanie przekonać się do Cedila czy może czegoś, co się pod niego podszywało. Nie chciała jednak tego przyznawać przed chłopakiem; wiedziała, że jeszcze nie była w stanie mu na tyle zaufać, by dać się mu ponieść. Nie daj bogowie, jak pościg za nimi podąży, to albo Cedil zrobi sobie z niej świetną tarczę, albo Juna okaże się na tyle świetnym ciężarem dla towarzysza, że pościg ich załatwi raz-dwa.
Miała ochotę zapytać Cedila, co on się tak palił do pomagania właśnie jej, na szczęście umiała się ugryźć w język w odpowiednich porach.
- Ok, to poczekam aż nie będziesz w stanie mi odmówić i wtedy wezmę cię na ręce. - stwierdził chłopak wesołym tonem. A później stało się coś, co powinno być niespodziewane… ale gotowej na wszystko ze strony Cedila Junie, nie wywarło to jakiegokolwiek wrażenia. Jej towarzysz zniknął, jednak chwilę przed tym usłyszała jego głos:
- Ej… czemu się rozbierasz?
- Wcale się nie rozbieram - odparła Juna beznamiętnym głosem, po czym bez większej refleksji udała się dalej, tak jak jej siły na to pozwalały.
Dziewczyna zostawiła swojego dziwnego towarzysza i ruszyła dalej w drogę… tylko po to, by znów stanąć obok niego. A raczej zobaczyć go przed sobą. Zupełnie jakby zrobiła kółko.
Chłopak zdawał się w dobrym humorze. Tańczył. Bez muzyki i partnerki ale najwyraźniej mu to nie przeszkadzało. Coś tutaj było nie tak. Bardzo nie tak. Więc Juna przystanęła, nie zrobiła póki co kolejnego kroku. Wykorzystała ten moment na zebranie sił.
- Ej, czemu tańczysz?
- O czym ty mówisz? Przecież cały czas stoję przed tobą. Czemu to ty się rozbierasz? I ile ty masz na sobie tych ubrań? - usłyszała odpowiedź chłopaka.
- Przepraszam, o czym ty bredzisz, bo cię chyba nie zrozumiałam? - Juna uniosła brew. - Zresztą, nie przeszkadzaj sobie, baw się dobrze - wzruszyła ramionami, po czym udała się w kierunku wioski, nie zajmując się głupotami “Cedila”… póki co.
Cedil jednak nie miął zamiaru się od niej odczepić. Znowu go zobaczyła. Tym razem stającego na rękach.
- Ty bredzisz. Ja się patrzę.
Juna nie słuchała jego dalszych wypowiedzi. Wzruszyła ramionami i ruszyła w kierunku wioski zamierzając ignorować stwora.
I tym razem próba jej się nie udała. Chociaż tym razem zrozumiała, że to nie Cedil za nią chodzi, lecz ona cały czas powraca do miejsca, w którym on zniknął. Jedno z drzew już widziała poprzednim razem.
- Ej, gdzie się podziałaś. Czemu nagle zniknęłaś? A zanosiło się tak fajnie.
Juna z uporem maniaka ignorowała zaczepki stwora. Kiedy powracała, dziwak zadawał głupie pytania, na które dziewczyna nie odpowiadała. Przy trzecim pytaniu Juna w mało spodziewanym momencie cisnęła kamieniem w łeb gościa - jako niewerbalną odpowiedź na jego zaczepki. Kamień jednak nie chciał słuchać praw fizyki i wylądował pod nogami przeklętej. Cedil sprawiał wrażenie jakby w ogóle nie zarejestrował rzutu. Dalej zadawał dziwne pytania. Tym razem o pływanie. Na które zresztą nie dostał odpowiedzi, tak samo jak na resztę następnych pytań. W końcu Juna przystanęła w miejscu, gapiąc się bezczelnie prosto na “Cedila” i milcząc uparcie niczym przysłowiowy osioł oraz puszczając mimo uszu dalszą gadaninę.
- Jesteś nudna. On przynajmniej dobrze się bawi. - usłyszała kobiecy głos, w którym brzmiał wyrzut, zupełnie jakby swoim zachowaniem zepsuła czyjąś zabawę. - Powinnam cię ukarać. Jakieś propozycje jak to zrobić? - osoby mówiącej nie było nigdzie słychać. Kierując się słuchem Juna stwierdziła, że jest… wszędzie dookoła.
- Przynajmniej on nie jest nudny, tak jak ty ze swoim gadaniem - odparła Juna, która wyglądała na mało wzruszoną taką zabawą.
- Widzieli ją. Pewnie by tyła nie potrafiła teraz sobie podetrzeć, a jak się stawia. To co powiesz na wyrwanie wszystkich kończyn? - dziewczyna poczuła jak coś szarpie ją za rękę. Coraz mocniej.
- Przestań, proszę - zwróciła się z prośbą do niewidzialnej kobiety, starając się uwolnić spętaną kończynę. - Jeśli jesteś z pościgu, pokaż się i dogadajmy. Bez zbędnego dogryzania sobie nawzajem.
- Dlaczego mam cię słuchać, skoro jesteś niezabawna?
- W bezsensownym krzywdzeniu innych nie ma nic zabawnego - odparła Juna. - Znęcanie się nad świeżynką, która nic ci nie zrobi, bo nie ma szans z weteranem, którym zapewne jesteś, nie jest żadną zabawą. Po co ci walka z przeciwnikiem, przy którym wiesz, że rozwalisz go swoimi zaklęciami?
- Bla, bla, bla. Nudna jesteś. Nie krzywdzę cię tylko karam. Za niestosowanie się do zasad gry. Powinnaś się dobrze bawić a nie zachowywać jak obrażona. - nacisk na rękę zwiększył się.
- Nie bawię się dobrze, ani obrażona nie jestem. Ty też nie będziesz się dobrze bawić, bo nie zmienię swego stanowiska w tym, że chcę dojść do celu, a nie było to sprzeczne z zasadami. Puść mnie, proszę.
- Nudna jesteś. Nie lubię nudnych. Ale przynajmniej prosić umiesz. Już drugi raz to zrobiłaś. Niech ci będzie. Zrobię to. Jednak nie za darmo. Zgadnij, co się z tobą dzieje?
- Nie chce mi się zgadywać. Ale wiem, że znęca się nade mną weteranka - odparła Juna. - Wszystko i nic? - zgadywała.
- Zbyt ogólnie, zbyt ogólnie. - teraz nie tylko była ciągnięta za rękę, ale i za nogi. Na domiar złego czuła, że wisi głową w dół. - Jeszcze dwie szanse.
- Próbujesz mi z pomocą magii powyrywać kończyny i do tego jeszcze powiesiłaś głową na dół - mruknęła Juna.
- Dobrze, ale nie do końca. - nacisk na rękę zniknął.
- I jeszcze gadam z sadystką, tylko nie wiem po co - dodała brunetka.
- Gadasz po to bym cię nie zabiła. Jak na razie źle ci to wychodzi. No słucham
- I torturujesz.
- To tobie się tak wydaje. Na prawdę jesteśmy dziwnymi stworzeniami. Świat dla każdego z nas wygląda inaczej. Ja na przykład widzę cię leżącą na liściach i twojego towarzysza wpatrującego się w ciebie ze strachem… oj, ciapa ze mnie. Za dużo powiedziałam.
- Idź cholero jedna, bawić się z kimś innym - burknęła z bólem Juna.
- I jeszcze mnie obraża. Niewychowana jedna.
- To przestań mnie torturować, to inaczej porozmawiamy. - syknęła brunetka ze złością.
- Nie torturuję cię. - odparł głos. Juna poczuła że spada i uderza o ziemię. Zabolało. Ale jednak przez chwilę. Jej zmysły zostały oszukane.
- Nic ci nie jest? - zapytał się zmartwiony Cedil. - Nagle upadłaś i zaczęłaś majaczyć...
- Nic mi nie jest! - burknęła ze złością Juna, powstając z ziemi. Była obolała i zdenerwowana, nie mówiąc o zmęczeniu. - Ot, taka wesoła zabawa weteranów z kotami - sarknęła, wyładowując złość i boleść. Spojrzała spode łba na Cedila tak, jakby on miał zamiar spłatać chamskiego figla dziewczynie i dodała. - A u ciebie co?
- Na mnie się nie patrz. Ja też jestem kotem. - odparł chłopak, kręcąc rękami w geście obronnym. - A u mnie wszystko dobrze. Z wyjątkiem, że ta wiewiórka się ze mnie śmieje.
Juna pewnie już miała się pytać o czym on bredzi, gdy usłyszała z lekka ironiczny śmiech. Rzeczywiście dochodził od wiewiórki. Którą zresztą olała, żeby nie dawać zabawy temu, cokolwiek koło nich się czaiło i denerwowało.
- Ignoruj to - mruknęła Juna. - To pewnie sprawka weteranki, wcześniej siedziała ponoć w tamtejszych konarach - dodała, po czym klepnęła chłopaka lekko po ramieniu. - Idźmy dalej. - i jak powiedziała, tak uczyniła. Kontynuowała marsz w kierunku wioski.
- Przecież już mówiłam, że ignorowanie spotka się z karą. - wiewiórka znalazła się na ramieniu dziewczyny. - Jeśli nie zdacie mojego testu będę musiała was zabić. A tego chyba nie chcecie prawda? - zachichotała ruda istota.
- Na czym ten test ma polegać? - zapytał Cedil.
- Ona ma się ze mną pobawić. - stworzonko wskazało na Junę.
- Chcesz, żebym się z tobą pobawiła? - pytanie Juny brzmiało tak, jakby chciała się upewnić, czy wiewiórka [czy tam weteranka] naprawdę miała to na myśli, co mówiła [czy tam piszczała].
- Tak. Dokładnie tak. - odparła wiewiórka. - Chcę żebyś pobawiła się ze mną w zagadki.
- Nie będę bawić się z tobą w zagadki - prawdę powiedziawszy parę tygodni pobytu w więzieniu, gdzie nie było nic do robienia oraz amnezja nie pomagały w kreatywnym myśleniu. Juna nie miała teraz najmniejszej ochoty bawić się w cokolwiek. Weteranka równie łatwo mogła ją zabić na miejscu, to przynajmniej oszczędziłaby powietrza na jakieś pierdoły.
- Jeśli mnie prosisz o zabawę, to chyba ja mam wymyślić, jaka ona ma być? - Juna spytała wiewiórkę. Gdzieś w główce szwendał się jej głupi pomysł na zabawę.
- Nie. Koty nie mogą wybierać w co się bawić. Koty mają się bawić. Więc skoro nie chcesz bawić się w zgadywanki to… pobawcie się w… ślub! - rude stworzonko zachichotało. - Pocałuj pana młodego. - łebkiem wskazała na Cedila.
I tak rude stworzenie zaliczyło pierwszy w tym świecie rzut wiewiórką. Juna nie wiedziała, co się nawet stało i co ją do tego popchnęło. Nie wiedziała, gdzie ta ruda wywłoka wylądowała. Juna nie miała jakichś morderczych zamiarów wobec niej, liczyła na to, że może zwierzątko poleciało parę drzewek dalej albo kilka krzaków jeszcze dalej i zaliczyło czołowe zderzenie z gałęziami czy liśćmi, ale jakiś diablik w główce zacierał rączki, że może weteranka potłukła sobie solidnie tyłek albo pyszczek.
- Ja tam chyba wolę pchnięcie wiewiórką. Taką wredną, gadatliwą wiewiórką. Bez urazy, Cedil - westchnęła do chłopaka, przy okazji posłała mu niewinny uśmiech.
Nadzieje diablika spełzły na niczym. Po chwili wiewiórka pojawiła się przy nodze dziewczyny, chwyciła za nią i zaliczyła pierwszy w tym świecie rzut człowiekiem. Juna będąc dużo większą od małego gryzonia zatrzymała się na pierwszym lepszym drzewie. Zabolało. Ale jakoś dziwnie. Jakby ktoś informował jej zmysły, że boli, chociaż naprawdę nie bolało. Czyżby ktoś sterował jej zmysłami?
– Odpowiedz na pytanie. Co moja moc z tobą robi. Albo go pocałuj. Masz minutę na odpowiedź lub pocałunek. Później was zabiję.
- Robisz sobie ze mnie jaja - odparła Juna z rezygnacją.
- Tak. - odparła rozbrajająco wiewiór… nie teraz to nie była wiewiórka. Teraz to był wąż.
- To była odpowiedź na twoje pytanie.
- Nie. - kolejne krótkie stwierdzenie.
- Robisz moją głowę w wała albo zmysły.
- To dwie odpowiedzi. Jedna na raz. - wąż zasyczał złowieszczo.
- Pewnie drugie, tak zgaduję.
- No w końcu. A nie czekaj. Czas minął. Muszę was zabić. - wąż roześmiał się złowrogo, po czym zmienił swą postać w kobietę.


Blondynka, w której stroju dominowała czerwień. Długa suknia sięgała jej poniżej kolan. Na stopach miała eleganckie buciki, które w ogóle nie pasowały do okoliczności przyrody. Ręce odziane były w szerokie rękawy. Tors w większości skrywała biała bluzeczka. We włosach miała coś w rodzaju czepku, z dwiema czerwonymi kitami. W ręku trzymała drewnianą laskę, z ogniem na końcu, którym wycelowała w dwójkę kotów… po czym roześmiała się.
- Hahaha, nabraliście się.
- Bardzo zabawne - mruknęła Juna, która miała serdecznie dość całej zabawy. Stracili czas z powodu jakieś idiotki, która nie miała nic innego do roboty niż tylko znęcanie się nad kotami. - Chodźmy, Cedil - westchnęła do stojącego obok niej chłopaka. Nawet nie miała nadziei, że to koniec, była pewna, że nie i teraz tylko liczyła na dalszą część zabawy. Pewnie tym razem weteranka pofatyguje się z morderstwem kotów, nawet nie zdziwiłoby ją to. Nie poświęcając większej uwagi blondynce, ruszyła w pożądanym przez siebie kierunku.
Dziewczyna ruszyła i ku swojemu zdziwieniu odkryła, że nic takiego niezwykłego się nie dzieje. A może było to kolejne zagranie blondwłosej wiedźmy i tak naprawdę wracała w stronę rzeki? Cedil szedł obok niej, bez słowa. Widać uznał, że nie warto wtrącać się w babskie wojny. Blondynka tym czasem szła za tą dwójką z lekkim uśmieszkiem na ustach.
A Juna najzwyczajniej w świecie parła naprzód, nie przejmując się obecnością blondynki. Póki ta nie robiła im kłopotów w podróży, to była brunetce nader obojętna. Niemal jak Cedil, tylko chłopak w mniejszym stopniu… może nawet dużo mniejszym stopniu… nawet nie przeszkadzał jej. W tej sytuacji po raz pierwszy naprawdę doceniła jego obecność.
Parcie naprzód okazało się nie tak efektywne jakby dziewczyna tego oczekiwała. Na szczęście w marszu był spokój. Blondynka szła z tyłu, z lekkim uśmieszkiem wymalowanym na twarzy - czyżby coś kombinowała? Cedil natomiast szedł niemal przy brunetce. Zajęty był podziwianiem jej wdzięków, pesząc się i natychmiastowo odwracając wzrok, gdy Juna go przyłapywała. Jednak to nie było największym zmartwieniem dziewczyny. Bliższe oględziny drzewa, na które o mało co nie wpadła poinformowały ją, że szli w złym kierunku. Nie na zachód lecz na północ. Na domiar złego po oględzinach okolicy, okazało się, że stoją praktycznie na podwórku jakiegoś domku.
- Wybaczcie tą drobną sztuczkę, ale byłam pewna, że nie zechcecie iść ze mną. - odezwała się blondynka. - Dlatego pobawiłam się waszymi zmysłami. W końcu za zdany test, powinniście otrzymać nagrodę, prawda? Witajcie w Domku Wiedźmy. Moim domku.


I rzeczywiście. Domek przywodził na myśl jakąś starą zrzędę, z krzywym nosem i brodawką, a nawet kilkoma. Wyglądał jakby las zaczął go pochłaniać i w każdej chwili mógłby się zawalić.
- No to wchodźcie. Dostaniecie jedzenie i lepsze ciuchy.
Wiedźma nie myliła się w tym, że Juna niespecjalnie miała ochotę się z nią zadawać. Dziewczyna miała wrażenie, że jędza chętnie zmieniłaby ją i Cedila w prosiaki i upiekła na rożnie, jak w starych dziecięcych powiastkach o wstrętnych czarownicach zwabiających zbłąkane dzieci ciastkami i innymi łakociami do jej domku, by potem przybłędy przerobić na gulasz czy pasztet. Mimo to Juna wiedziała też, że jako koty mają taką samą szansę wygrać z weteranką, co wydostać się z tej przeklętej wyspy - czyli właściwie żadną. Więc jaka inna sensowniejsza opcja jej pozostała niż taka, że przystać na pobyt w jej domku? Przy tym jednak Juna nie odzywała się do nikogo, jeśli nie było takiej potrzeby.
- Nie martw się. Jakby chciała nas zabić, to by się z nami tak nie bawiła. - pocieszył ją Cedil, wchodząc do domku.
Wnętrze było stereotypowe. Wszędzie gdzie się dało wisiały zioła, gdzie nie mogły wisieć, stały w donicach. Bliżej niezidentyfikowane cosie bulgotały w słojach poustawianych na pułkach szaf.
Pachniało ostro, wręcz nieprzyjemnie, ale nie można było powiedzieć, że śmierdzi.
– Dla ciebie będzie problem ze znalezieniem ciuchów, młody. – stwierdziła jędza – Ale widzę, że nie taki duży. Ty tak z własnej woli, czy z braku czegoś lepszego latasz?
– Z własnej.
– A no to jakieś spodnie się znajdą. I buty też. Dla ciebie będzie dużo łatwiej. Jaki kolor lubisz? – zapytała Junę.
Szlachetne ze strony Cedila było to, że starał się pocieszyć dziewczynę, ale niezbyt mu to szło. Co do “Dużo łatwiej” ze strony wiedźmy... Juna nie chciała nawet wgłębiać się, co jędza ma naprawdę na myśli. Czy da jej odzienie czy zachlapie ją smołą od góry do dołu. Niby test się skończył, ale Juna nie ufała blondynce po tym, jak ich kolejny raz wyprowadziła na manowce. Pewnie tak naprawdę podstawi jej na złość coś brzydkiego i dziurawego.
Ze strony Juny pobrzmiewała cisza. Brunetka tylko spoglądała znacząco na wiedźmę, jakby podejrzewała, że ta będzie chciała jej skroić kolejny numer.
- Powiesz w końcu, jaki kolor lubisz czy mam cie stąd nago wypuścić? - zapytała wiedźma.
- Zielony - odparła Juna beznamiętnym głosem, po chwili ciszy z jej strony, chociaż w duchu wciąż nie dowierzała kobiecie.
Kobieta dotknęła jakiegoś przycisku znajdującego się na ścianie. Po chwili cała trójka została otoczona przez… szafki z ubraniami. Było ich w bród. Niektórych kolorów Juna nie potrafiła zidentyfikować. Wiedźma wybrała jedną sukienkę i pokazała dziewczynie.


- I co podoba się?
- Jest bardzo ładna, podoba mi się - odparła Juna.
- No to jest twoja. Tylko się nie przewróć, bo pewnie nie będziesz w stanie jej doprać później. - odparła blondynka, uśmiechając się lekko. - Jeśli chcesz możesz się przebrać w tamtym pokoju. Wybierz sobie jakieś pasujące na ciebie buciki. A teraz zajmiemy się twoim towarzyszem.
Cedil dostał czarne, skórzane spodnie. Odmówił przyjęcia butów, twierdząc, że bez czuje się lepiej. Juna również poprosiła też o spodnie. W kwestii butów kierowała się wygodą - wybrała skórzane kozaczki. Kiecki nie zamierzała wdziewać teraz - postanowiła ją zostawić na później. To nic, że wiedźma uważała, że kobiety powinny latać w kieckach - suknie nie nadawały się do przedzierania się przez las, czym argumentowała Juna przy tym, czemu chciała dostać spodnie.
Blondynka zaczęła coś tam marudzić, ale w końcu ustąpiła. Spodnie się znalazły. Też zielone. Teraz przeszli do wiele istotniejszej kwestii.
- Chcecie coś zjeść? Mam nadzieję, że poradzicie sobie bez mięsa. Hoduję różnego rodzaju rośliny jadalne.
Brunetka na to tylko skinęła głową.
- Ja lubię mięso, ale zjem cokolwiek dostanę. - odparł Cedil.
Gospodyni podała pełne talerze warzyw. Oprócz typowych takich jak marchew, ziemniaki, czy ryż znalazło się kilka, które Juna znała, ale nigdy nie podejrzewała, że da się je jeść.
- Chcecie przeczekać tutaj do rana, czy ryzykować przedzieranie się przez las w nocy? - spytała się kobieta. - Nie musicie się przejmować pościgiem. Tutaj jesteście bezpieczni.
- Przeczekamy do rana - zdecydowała Juna.
Szwendanie się w nocy po lesie nie miało najmniejszego sensu. Po ciemku niekoniecznie zaszliby dalej; szansa wpadnięcia w pułapkę znacznie wzrastała, a pościg - jeśli jakikolwiek miał ich dopaść - to i tak pewnie dopadnie. A nawet jeśli ich nie dopadnie w lesie, to i tak będą musieli się ”zmierzyć” z nim w wiosce, o której wspomniał staruch - o ile do niej dojdą. Poza tym trzeba było zebrać siły do dalszej drogi.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 16-01-2016, 19:34   #16
 
Kaeru's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumnyKaeru ma z czego być dumny
Sevi i Kean po opuszczeniu mostu nie mieli zamiaru specjalnie oglądać się za siebie. Niemo się zgodzili, że cudze problemy, to przede wszystkim cudze problemy i jeśli można ich uniknąć, to właśnie tak trzeba zrobić. Szybko oddalili się od zasadzki, jeszcze tamtym mogło się odwidzieć dobre serce i wysłaliby za nimi pogoń. Mogli pozwolić sobie na zwiększenie tępa. Droga przed nimi nosiła ślady dwójki mężczyzn, którzy do niedawna należeli do ich drużyny. Jeśli jakieś pułapki na ścieżce były, to tamci je znaleźli lub sami w nie wpadli. Problem pojawił się jednak, gdy ślady tamtej dwójki nagle się urwały. Sevi nie potrafiła stwierdzić co się z nimi stało. Po prostu zniknęli. Za to udało jej się dostrzec coś innego. Oparty plecami o drzewo, niedaleko drogi leżał mężczyzna. Strój i fakt posiadania łuku wskazywał na to, że był już trochę na wyspie. A ciche pochrapywanie na to, że spał. Pytanie tylko czy udawał, czy rzeczywiście był na tyle głupi.
Dziewczyna stanęła jak słup i zaniemówiła z wrażenia. Trudno było jej uwierzyć, że głupcy są w stanie przeżyć na wyspie dość długo, by dostać łuk. Mogła by rzucić w niego sztyletem, ale jeśli ma w lesie ukrytych przyjaciół to jej życie szybko się skończy. Niby nic wielkiego, ale chciałaby się chociaż porządnie wyspać przed śmiercią… Była pewna, że nie przejdzie dalej, za urwane ślady. Zastanawiała się nad obudzeniem mężczyzny lub ominięciem go wchodząc w las. Spojrzała pytająco na Keana.
- Jeśli spróbujemy go minąć lub zaatakować to możemy zostać zaatakowani przez jakiś jego ukrytych przyjaciół. Najlepiej będzie spróbować go obudzić. Ja to zrobię, a ty przygotuj się, gdyby jednak doszło do walki. - powiedział cicho Kean, na co dziewczyna z milczeniu skinęła głową . Następnie podszedł ostrożnie do mężczyzny i szturchnął go w ramię, mówiąc:
- Nie śpij, bo cię okradną.
Ten miał najwyraźniej w poważaniu słowa chłopaka, bowiem nawet nie zmienił tonacji chrapania.
Sevi podeszła do nich z rozdziawionymi ustami.
- No nie wierzę… - mruknęła do siebie i przykucnęła. Dokładnie rozejrzała się dookoła, próbując sięgnąć wzrokiem jak najgłębiej w las, albo chociaż spróbować usłyszeć jego ewentualnych kompanów.
Jeśli ci byli, musieli być bardzo dobrze ukryci i jeszcze cichsi. Udało jej się usłyszeć mysz, przebiegającą w runie leśnym, kilka równie cichych zwierzątek również. Ale nic poza tym.
Zadowolona z siebie Sevi zabrała mężczyźnie łuk.
Który po chwili został jej brutalnie wyrwany z rąk i położony obok mężczyzny. Dokonała tego… gałąź drzewa, o które tamten się opierał.
- Cóż… nie tego się spodziewałem. Pewnie to on steruje tym drzewem. Ciekawe, czy musi go dotykać, czy może to robić na odległość? - głośno zastanawiał się Kean. - Czyli nie warto próbować iść w głąb lasu. Zostawiamy go w spokoju i próbujemy przejść dalej? - zwrócił się do Sevi.
Dziewczyna wpatrywała się chwilę w drzewo z nieukrywanym podziwem. To było coś! Zdecydowanie bardziej subtelne od spalania innym głów, a ile było przy tym możliwości wykorzystania takich umiejętności!
- C-c-co? A, tak. Tak, chodźmy. Dziękujemy Panu za miłe spotkanie.
- I miłej drzemki. - dodał Kean.
Zamiary przeklętych jednak nie zostały wykonane. Drzewa stojące przy drodze połączyły swoje gałęzie, tworząc coś w rodzaju muru. Śliskiego i wysokiego. Trudnego w pokonaniu. Ścieżka została odcięta.
Trochę zirytowany Kean podszedł znów do śpiącego.
- Skoro tak, to przejdźmy do interesów. Czego chcesz za przepuszczenie nas? - zapytał.
Jedna z gałęzi klepnęła Sevi w tyłek, wystarczająco mocno by zabolało, ale nic poza tym. Czyżby kara za dotknięcie łuku.
- Auć!
- A czemu mam czegoś chcieć? - zapytało… drzewo, na pniu którego pojawiła się podobizna ludzkiej twarzy.


Chłopak na chwilę zaniemówił. Spodziewał się wielu rzeczy, ale tego na pewno nie.
- To może inaczej… - zwrócił się już do drzewa - Dlaczego nie chcesz nas przepuścić?
- Zgaduję, że to Pana zadanie… ja… a… nieważne. Jest Pan dość onieśmielający… zdarzało mi się mówić do drzew, ale… niezbyt często mi odpowiadały. To… dziwne. - zagadnęła Sevi i złapała się za czoło. Od nadmiaru wrażeń z pewnością rozboli ją głowa.
- A po co mam was puścić? - padło kolejne pytanie. - Widać za mało uważnie ich słuchałaś. - zwróciło się do dziewczyny.
- Ponieważ zginiemy, jeśli nas złapią, więc musimy przejść i jak najszybciej dostać się na górę. Wiesz, jesteśmy dość przywiązani do naszych żyć. - odpowiedział Kean.
- A czemu jesteście przywiązani do swych żyć? I tak kiedyś umrzecie. Czemu nie dzisiaj?
- Bo nie wiemy na pewno co jest po śmierci? Bo mamy kogoś kogo kochamy lub nienawidzimy? Bo mamy coś jeszcze do zrobienia? Bo nikt nie chce umierać? A w każdym razie niewielu… Lepiej pożyć jak najdłużej i czegoś dokonać, coś po sobie zastawić. A czy ty chcesz umrzeć? Skoro kiedyś umrzesz to czemu nie dziś? Jeśli nie chcesz to znaczy, że masz jakiś powód do życia. I z nami jest tak samo. Gdybyśmy nie mięli po co żyć to nie próbowalibyśmy dostać się na górę. Pewnie nawet nie bylibyśmy tutaj. - odpowiedział Kean.
Dobre pytanie. W końcu Sevi i tak miała zamiar prędzej czy później umrzeć. Dlaczego nie teraz? Coś było nie w porządku z myślą, że mogłaby usiąść na ziemi i czekać, aż dogoni ich pościg. Drzewo zasiało w niej ziarno pesymizmu i skłoniło dziewczynę do użalania się nad sobą w duchu. Może, gdyby nie okoliczności, mogłaby posiedzieć z tym kolesiem i poużalaliby się wspólnie.
- Skoro chcecie żyć, to czemu idziecie ścieżką pod górę? - padło kolejne pytanie. Drzewo zaczynało być wkurzająco upierdliwe.
W głowie Keana błysnęła myśl.
- Jeśli będzie Pan tak miły… - chłopak zrobił się dziwnie miły - …i ukryje nas przed pościgiem to możemy tu przeczekać, aż przejdą. Nie powiedzieli kiedy mamy dojść na górę, żeby nie umrzeć, więc możemy zrobić to jutro lub za dwa dni.
- Dobrze kombinujesz młody. - twarz na drzewie uśmiechnęła się. Biorąc pod uwagę wygląd tej twarzy, uśmiech zmroził krew w żyłach dwójki przeklętych. - Bezpieczniej będzie jak nie będziecie szli ścieżką. Hm… jesteście może parą? - padło niespodziewane pytanie.
Sevi zarumieniła się tą połową twarzy, która była do tego zdolna. Ona i... i… nie!
- Nie przeginaj pnia, Brzózka, bo zdążyłam cię już polubić! - Sevi zwróciła się do śpiącego mężczyzny podpierając ręce na biodrach i mimo swoich słów uśmiechnęła się do niego półgębkiem.
Kean przez chwilę stał z rozdziawioną gębą. Drzewo ciągle go zaskakiwało, a teraz nawet Sevi zaczęła. Teraz jednak to nie było ważne, ostatecznie ciągle byli ścigani.
- Nie, nie jesteśmy. A czy ma to coś do rzeczy? - Zapytał Kean. - I czy mógłbyś zaprowadzić nas do jakiegoś bezpiecznego miejsca?
- Głupi jesteś? Jestem drzewem. Jam mam was gdzieś zaprowadzić? Niby jak mam się stąd ruszyć? - drzewo wymownie postukało się jednym z konarów w pień. - Ty dziewczyno, weź tego debila pocałuj, bo znowu zasnął i jego moc odwala cyrki. A że jest śpiącym królewiczem tylko pocałunek dziewczyny go obudzi. A później kopnij go w jaja. Niech nauczy się nie spać byle gdzie.
Sevi momentalnie zbladła. Na początku założyli, że to mężczyzna steruje tym drzewem… a okazało się, że on zasnął całkiem na serio. Z resztą kogo to obchodzi, oni właśnie rozmawiali z prawdziwym, najprawdziwszym drzewem!
Nie spuszczając wzroku z drzewa podeszła do mężczyzny i zasłoniła mu usta ręką, zmuszając go do oddychania nosem. Później i tą ostatnią możliwość zablokowała, ściskając jego nos. Każdy obudzi się, gdy zacznie się dusić. A przynajmniej powinien.
Drzewo wzruszyło konarami.
- Jak go udusisz, to kto was zaprowadzi w bezpieczne miejsce? - Ruchy rośliny zdawały się zdawać coraz bardziej ociężałe, jakby magia, która nimi kierowała słabła. Śpioch natomiast stawał się blady. Plan dziewczyny nie powiódł się tak jak planowała. Nieznajomy nie miał zamiaru się obudzić.
- Może jednak go pocałuj. - zaproponował Kean.
- Nie wierzę… - jęknęła Sevi i przestała dusić nieznajomego. Jak to w ogóle możliwe?
Nie mając innego wyboru dziewczyna cmoknęła mężczyznę w policzek. Przerażona oderwała się od niego jak najszybciej i zakryła twarz dłońmi. Jaki wstyd! Co by powiedziała jej matka?
- Pamiętaj o kopniaku. - dodała twarz na drzewie, zanim zniknęła całkowicie.
- Och… chyba mi się usnęło… - śpiący królewicz przeciągnął się. Następnie stanął na nogi.


Był to młody mężczyzna, niewiele starszy od dwójki świeżynek. Podobnie jak przywódca łuczników na moście, on również ubrany był w skórzaną zbroję, jednak uzupełnioną o metalowe dodatki.
- Ale miałem fajny sen. Ładna dziewczyna mnie całowała. - rozmarzył się. Dopiero wtedy zobaczył Sevi i Keana. - Och witajcie. Pewnie musicie być tegorocznym nabytkiem.
Sevi wiedziała, że będzie miała wyrzuty sumienia przez bardzo długi czas… pewnie do końca życia… ale nie mogła zerwać obietnicy danej… drzewu.
- Bardzo Cię przepraszam za to co teraz zrobię… - dziewczyna zabrała ręce z twarzy i spojrzała na Keana, żeby upewnić się, że będzie miała towarzystwo w tłumaczeniu się ze swojego niecnego uczynku, po czym kopnęła mężczyznę w krocze. Starała się być delikatna.
Kean starał nie śmiać się głośno, kuląc się przy tym odruchowo, żeby szybko zacząć tłumaczyć czyny Sevi.
- Wybacz jej, obiecała to tamtemu drzewu. - chłopak wskazał drzewo, które jeszcze chwile temu z nimi rozmawiało - No i musiała się wyładować. Nawet nie wiesz jak się zmuszała, żeby pocałować obcego mężczyznę. - Po tych słowach znów spróbował powstrzymać salwę śmiechu.
Mężczyzna stęknął i upadł na kolana, chwytając się za obolałe miejsce. Przez chwilę nabierał powietrze haustami. W końcu zapanował nad bólem.
- Czyli nie śniłem o pocałunku ładnej dziewczyny. - wypowiedział przez zęby. Widać fakt dostania w krocze był mało istotny lub nie był to pierwszy raz w takiej bądź podobnej sytuacji. - Wybacz panienko. Tak już się ze mną dzieje. Wolałbym, by się nie działo, bo pewnie lada chwila nie będę mógł się odlać.
- Przepraszam, przepraszam, przepraszam! Ja nie chciałam zrobić Ci dużej krzywdy, przysięgam! - sumienie Sevi wołało o pomstę. - Ja mu obiecałam i… i… to nic osobistego!
- No już, spokojnie. Nic się nie stało. - mężczyzna mógł już stać wyprostowany. Witać nawet w obrywaniu w jaja można było dość do wprawy zmniejszającej ból – To nie twoja wina. To moja moc najwyraźniej mnie nie lubi, że odwala takie cyrki. To co wam drzewo obiecało?
- Wspomniało coś o bezpiecznym miejscu. I wdało się w dyskusję o sensie życia i życiu pozagrobowym. Mógłbyś zaprowadzić nas gdzieś, gdzie nie będą chcieli nas zabić? Proszę. - stwierdził Kean, kłaniając się grzecznie.
- Ach, no tak. Chcecie iść w bezpieczne miejsce. Nie ma jednak nic za darmo. Jak macie na imię?
- Ja jestem Sevi - przedstawiła się dziewczyna. - A to jest… e… Kean?
- Tak, nazywam się Kean. Miło, że pamiętasz. - powiedział z niby urażoną miną. Widać było, że bardziej go ta sytuacja bawiła, niż uraziła.
- A ja Ivar. To idziemy. - zapłata została uiszczona a śpiący królewicz ruszył w las. Widać było, że zna ten kawałek ziemi dość dobrze. Często odwracał się i idąc tyłem pokazywał do Sevi głupie miny, chcąc pozbawić ją wyrzutów sumienia. Droga nie była długa. Przynajmniej według dziewczyny. Kean nienawykły do takich spacerów trochę się zmęczył.
W końcu jednak stanęli przed…


Była to… willa na drzewie. Nawet jak na standardy Keana. Co prawda zbudowana z drewna i na drzewie, ale to były mało istotne szczegóły. Zajmowała kilka drzew, które jakoś nie sprawiały wrażenia jakby miały wytrzymać ciężar. Jednak wszystko wydawało się solidne.
- Witajcie w moim skromnym domku. - odparł Ivar. - Rozgośćcie się.
Lekko zmęczony Kean stał z otwartymi ustami, patrząc się na budowlę. Zastanawiał się jak to zbudowano, ile to zajęło i czemu to wszystko się nie zawali. Musiał też przyznać, że była to prawdziwa willa. Niejeden szlachcic mógłby pozazdrościć temu Przeklętemu jego domu, bo robił on prawdziwe wrażenie.
- Skromnym, powiadasz? - Zdołał wykrztusić chłopak, gdy odzyskał mowę. - Jakim cudem to wszystko się nie zawali? Drzewa nie wyglądają na specjalnie wytrzymałe. Użyłeś mocy?
Domek w lesie. Prawie taki jak Sevi… no, może nie do końca. Chałupa Sevi była zdecydowanie skromniejsza. Nie mogła jednak nic poradzić na to, że czuła się jakby wracała do siebie. Nawet Ivar… mógł spokojnie uchodzić za brata Rafera, przynajmniej z wyglądu. Ciekawe jak sobie radzi, czy cieszy się, że zniknięcie Sevi zdjęło ciężar z jego barków? Czy zajął się jej matką? Wspomnienie matki, sprawiło, że oczy dziewczyny zaszkliły się. Wyobrażała sobie tą drobną, zgniecioną czasem kobietę, która codziennie rano robi jej śniadanie, zapominając, że jej pierworodnej już nie ma. I dowiaduje się o tym każdego dnia, codziennie na nowo. Przykre.
Sevi szybko przetarła oczy dłonią. Nie będzie płakać!
- No skromnym. Na wolności miałem dwa razy większy. - odparł bez ogródek Ivar. Wychodziło na to, że był szlachcicem. Najwyraźniej jakimś życiowym, bo nie dało się tego po nim w żaden sposób poznać. - Zanim zadasz pytanie, zastanów się czy aby na pewno chcesz znać na nie odpowiedź. Szczególnie, że za chwilę wejdziemy do środka.
Co też uczynili. W środku dom sprawiał wrażenie pustego. W kuchni jeden długi stół, kilka szafek, kilkanaście mebli i kominek. Nic więcej. Weteran rozpalił w kominku - jakim cudem to wszystko się nie spaliło było też tajemnicą - nabił na ruszt kawałek zwierzęcia, które Sevi rozpoznała jako dzika i siadł przy stole.
- Długo siedzieliście w Przechowalni? - spytał się ich.
W momencie poznania odpowiedzi Kean rzeczywiście pożałował, że zapytał. Dwa razy większy? Jak bogata była jego rodzina?! Cóż, chyba lepiej nie pytać.
- Byłem jednym z “pierwszej dostawy”. Przed nami nikogo innego nie było. Pusta Przechowalnia nawet nie była zła. Mieliśmy tyle miejsca, że przez pierwsze dni nie doszło do żadnej bójki. A później to już jakoś ten rok zleciał. - odpowiedział Kean, jakby mówił o pogodzie.
Sevi nie odpowiedziała zbyt zajęta wpatrywaniem się w ogień. I oczywiście to, co pichciło się nad nim.
- Ktoś tu chyba jest głodny. Aż tak kiepski był ostatni posiłek? - zapytał śpioch. - Musisz jeszcze chwilę poczekać. Tutaj jemy po ludzku, a nie byle co.
- Dla większości ostatni posiłek był zapewne jak królewska uczta. Kilka osób nawet pogryzło sobie palce podczas jedzenia, ale tak pewnie jest co roku. - odpowiedział Kean, dosiadając się do stołu.
- Ostatnio nie jestem przyzwyczajona do czegokolwiek ludzkiego… - mruknęła Sevi. - Jaka jest średnia długość życia śmiertelnych na wyspie? Jest w miarę ludzka?
- Staruszek, który was przywitał ma ponad siedemdziesiąt lat. Był pierwszym pokoleniem przeklętych biorących udział w igrzyskach. Trudno powiedzieć jaka jest długość życia. To zależy. Gladiatorzy mogą wydawać się żyć najkrócej, ale tylko jeśli trafią na skurwieli w przeciwnej drużynie. Kopacze jak mają pecha nie pożyją za długo. Reszta tak względnie. Zdarzają się spotkania z wilkołakami czy innymi bestiami, jakieś sprzeczki międzyludzkie. Jak się postaracie dożyjecie starości. - zakończył mężczyzna.
Przynajmniej jedna dobra wiadomość. Dożycie starości w miejscu odciętym od zewnętrznego świata jest dużo bardziej pocieszające niż pewna śmierć. Z drugiej strony czy Sevi nie miała zamiaru umrzeć? Musiała rozważyć zmianę planów.
Skoro można tyle tu przeżyć to trzeba się jak najszybciej dowiedzieć jak. Możliwe, że uda się coś wyciągnąć ze śpiocha. Kean postanowił spróbować:
- A jaki pech może spotkać kopaczy? I jak nie stać się jednym z nich?
- No wiesz… kopacze kopią w kopalni. Kopalnia czasami się zawala. Wtedy nie ma co zbierać z reguły. Najpewniej to zostać gladiatorem. Wtedy na pewno nie traficie do kopalni. - wyjaśnił Ivar.
Sevi potrząsnęła głową. Zostanie gladiatorem oznacza walkę z innymi przeklętymi. Serce by jej pękło, gdyby zrobiła komuś krzywdę.
- A jakie mamy jeszcze opcje oprócz kopania i walczenia ku uciesze gawiedzi? - postanowił drążyć Kean.
- Bycie trupem, gościem od brudnej roboty, kowalem, koniuszym. Trochę się znajdzie zajęć. Ale na pewno trzeba dotrzeć do wioski przed końcem jutrzejszego dnia. - wyjaśnił łowca. - Inaczej nie będziecie mieli żadnego wyboru.
- To brzmi jak jakiś plan. - Sevi westchnęła ciężko. - Chociaż wolałabym się nie pojawiać w okolicach staruszka. Przeraża mnie.
- On tylko takiego gra. Ale cii. Dowiecie się w swoim czasie o co w tym wszystkim chodzi. Nie chcę psuć wam zabawy
Przed oczami Sevi przebiegły wspomnienia z dzisiejszego dnia. Mężczyzna z topniejącą głową, śmiertelne pułapki rozstawione na szlaku…
- Faktycznie, ubaw po pachy.
- To dobrze, że cię to nie śmieszy. Będą z ciebie jeszcze ludzie. - skwitował śpioch.
- Więc Quinn miała rację i zebranie dziesięciu par uszu nie jest dobrym pomysłem… to sposób na zidentyfikowanie tych świeżynek, które mogłyby być potencjalnym zagrożeniem i wyeliminowanie ich. Na przykład poprzez wysłanie do kopalni. Mam rację, czy znowu się mylę?
- Nie mam pojęcia. Staruszek nie tłumaczy się nam ze swoich planów. Równie dobrze, może to gwarantować zostanie gladiatorem.
- Skoro już o tym mowa… Czy mógłbyś nam wskazać bezpieczną drogę do wioski. I, jeśli to nie problem, czy moglibyśmy przeczekać tu noc? - zapytał Kean.
- Drogę pokażę wam rano. Także przespać się tutaj możecie. Dobra, pora jeść. - Ivar podszedł do kominka i zdjął z niego pieczeń. Odciął z niej trzy sporej wielkości kawałki mięsa. Nałożył na talerze, ukroił kilka pajd chleba i podał swoim gościom. - No to smacznego.
Zachwycona Sevi sięgnęła po mięso. Było lekko suche, pachniało i smakowało jak las i wiatr. Co prawda nie był to jej las, ale dziczyzna była dokładnie taka jak powinna być. Cudowna. Za to chleb… smakował tak jak ten, który przynosił jej Rafer. Przez chwilę pomyślała o Elizie, jego starszej siostrze. Teraz miałaby już trzydzieści sześć lat. Ciekawe czy żyje na tej wyspie. Ciekawe czy w ogóle żyje.
Kean wyglądał na równie zachwyconego. Smak jedzenia przypomniał mu czasy, gdy jeszcze był na wolności. Gdy jego “ojciec” wracał z polowań, najczęściej to właśnie chłopakowi przypadał zaszczyt przygotowania posiłku. Nie był najlepszym kucharzem jakiego mięli, ale to była część jego szkolenia. Teraz w duchu dziękował, że nie uczono go, na przykład, przemawiania zamiast gotowania.
 

Ostatnio edytowane przez Kaeru : 16-01-2016 o 19:46.
Kaeru jest offline  
Stary 21-01-2016, 11:43   #17
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Przemęczeni wrażeniami dnia – czy też bardziej precyzyjnie, wieczoru przeklęci wysłani swe umysły do krainy snów. Quinn i Tugal usnęli jako pierwsi, przytuleni do siebie nawzajem. Clay był zbyt zajęty przygrywaniem rozpromienionej Susannie, by udać się do łóżka. Zasnął przy stole, cudem nie lądując pod nim. Kean i Sevi trochę porozmawiali jeszcze z Ivarem, ale oni również posnęli. W łożach, które nawet chłopak uznał za olbrzymie. I to wszystko w domku na drzewie. Juna, która z całej szóstki pokonała największą odległość, usnęła ostatnia.
Pomimo znalezienia się w piekle na ziemi sen nie został przerwany nawet na chwilę. Dopiero godzinę przed wschodem słońca zostali zbudzeni przez weteranów, którzy zaoferowali im schronienie. Zostali poinformowani, że pomimo pościg dawno ich minął, większym zagrożeniem byli tak zwani Czyściciele. Z nimi nie szło się dogadać w żaden sposób a każdy kto tracił w ich ręce trafiał do kopalni na resztę swoich dni. Czyściciele mieli wyruszyć wraz ze wschodem słońca. Przeklętym dawało to od dwóch do czterech godzin przewagi. Nie musieli się śpieszyć, ale też nie mogli zbyt się ociągać. No chyba, że zbrzydł im widok słońca i nie chcieli go już zobaczyć. Po zjedzonym śniadaniu zostali pożegnani. Nie puszczono ich jednak z pustymi rękami, w większości oprócz ubrania pasującego do panujących warunków otrzymali też dodatkowe podarunki.

Quinn otrzymała miecz.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/db/00/ab/db00ab1e20ac1707bb184658a644ad52.jpg[/media]

Jednoręczny, o obusiecznym ostrzu nadawał się idealnie do jej stylu walki. Co potwierdził mężczyzna, którego zraniła wieczorem. Trochę ukuło to jej dumę, dowodziło bowiem, że wygrała czystym szczęściem.

Clay dostał flet.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/64/26/ed/6426ed5a3591ad3303c666037b6b37e5.jpg[/media]

Może nie był jakiś niezwykły, ale dźwięk dawał lepszy od dotychczasowego, wysłużonego nabytku mężczyzny. No i dużo łatwiej dawał się przerobić na dmuchawkę zatrutych strzałek, które przeklęty również otrzymał od weteranów.

Sevi otrzymała łuk.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/30/ed/8e/30ed8ea6f9766322fb999858684a4416.jpg[/media]

Na wolności mogłaby jedynie o takim pomarzyć. Krótki łuk refleksyjny. Dzięki swojej niewielkiej długości nie powinien przeszkadzać w poruszaniu się w terenie, a wykrzywione ramiona zapewniały odpowiedni zasięg i siłę przebicia.

Kean musiał zadowolić się dwoma kastetami.

[media]https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/d4/66/c9/d466c9d078a1e6e34c4289ff8443822c.jpg[/media]

Oba na pierścieniach posiadały dodatkowe kolce, które zapewne miały zwiększać uszkodzenia w przypadku uderzenia. Ponadto miały też niewielkie ostrze służące z pewnością do poważniejszego uszkadzania ciała przeciwnika.

Juna oprócz sukni dostała zmielone zioła, które miały skutecznie obezwładniać każdego natarczywego jegomościa. Ich zapach przekonał dziewczynę, że obezwładnienie oznaczało wypalenie oczu i uszkodzenie gardła – w najlepszym przypadku. Broni nie otrzymała. Wiedźma uznała, że od walki jest Cedil, któremu zresztą wytrzasnęła skądś topór obosieczny.

Tugal dostał coś, co przypominało majtki wzmocnione z przodu metalową płytką. Do tego doszła ustna informacja, że ma szczęście opuszczając chatkę weteranów mając wszystkie części ciała na właściwym miejscu. Nie było tego złego co by na dobre nie wyszło. Mężczyzna dowiedział się, że na wyspie idioci przykryci są warstwą ziemi. Będzie musiał więc zmienić to i owo w swoich planach. No i przynajmniej jego jaja będą bezpieczne w razie spotkania kolejnej bojowej kobiety.

~*~*~*~

Świeżynki na Ostatniej Przystani skierowały się we wskazany przez weteranów kierunek. Droga mijała bez większych trudności. Po drodze spotykali zwłoki tych, z którymi przybyli na wyspę. Część miała pecha i trafiła na pułapki, część miała pecha i trafiła na innych przeklętych. Obie grupy były pozbawione uszu, Clay nie miał okazji powiększyć swej kolekcji.
W końcu każda z grup dotarła do upragnionego celu.

[media]http://www.daytripfinder.co.uk/photos/0005/8011/cosmeston-medieval-village-2_thumb_big.jpg[/media]

Osada dla nowo przybyłych. W większości stanowiły ją kamienne domy z dachami pokrytymi strzechą. Zdawały się zaniedbane, jakby trzymały się kupy tylko cudem. Bogatsze domy różniły się od biedniejszych tym, że pokryte były gontem.
Osada była zaludniona. Głównie przez świeżynki, które nie wyglądały szczególnie dobrze. Brudni, zmęczeni, czasami poranieni. Tugal, Quinn, Clay, Sevi i Kean zauważyli niemal wszystkich z tych, którzy postanowili oddzielić się od nich w lesie. Widać trzymanie się z nimi rzeczywiście przynosiło pecha.
Ubrani w skórzane zbroje weterani krzątali się między nowo przybyłymi rozdając papkowatą substancję będącą połączeniem zupy i drugiego dania. Ciężka atmosfera panująca w lesie, tutaj rozwiewała się wraz z lekkimi podmuchami wiatru.
Około południa do wioski dotarli Czyściciele wraz ze swym łupem. Kilkuset przeklętych z obrożami na szyi miało po chwili odpoczynku udać się w dalszą drogę do kopalń. Dla nich los był już przesądzony.

~*~*~*~

Tego dnia nikt już niczego nie chciał od przeklętych. Zostali oni zakwaterowani po kilkadziesiąt osób w domostwach skrytych strzechą. Na nieszczęście dla niektórych zadbano o to, by kobiety i mężczyźni znajdowali się w innych budynkach.
Rano po zjedzonym śniadaniu w osadzie pojawił się starzec, który witał przeklętych przez rozpoczęciem polowania. Aura władzy i siły, którą wtedy miał teraz zelżała trochę. Mimo to dalej wzbudzał respekt wśród ludzi.
– Gratuluję przejścia pierwszego testu. – słowa skierował do zebranych na głównym placu wioski świeżynek. – Pokazaliście, że potraficie sobie poradzić… w jakiś sposób w trudnych warunkach i zagrożeniu życia. Nie interesuje mnie jak się tutaj znaleźliście. Ważne jest, że od tej chwili przestrzegacie następujących zasad. – zrobił chwilę przerwy, przyglądając się przeklętym. – Nie kradniecie, nie zabijacie, nie gwałcicie. Ktokolwiek się tego dopuści zostanie rozszarpany. Wszyscy jesteście sobie równi, co w odniesieniu do całej wyspy w tej chwili stawia was trochę wyżej niż zwierzynę łowną. Ktokolwiek będzie się wywyższał trafi do kopalni. Ten plac to miejsce rozwiązywania wszelkich sporów. Czy to z użyciem siły argumentów czy argumentów siły. Zrozumieliście? – gdy świeżynki przytaknęły, kontynuował: – Od teraz przez najbliższy miesiąc waszym głównym celem będzie opanowanie magii do tego stopnia, byście nie wybuchali po zdjęciu bransolet. Niedaleko znajduje się odpowiedni plac ćwiczeniowy, na który zaraz zostaniecie zaprowadzeni. Komu nie uda się za 28 dni rzucić najprostszego zaklęcia ląduje w kopalni. Jeśli chcecie tutaj mieszkać i mieć co do garnka włożyć musicie na to zarobić. Rozejrzyjcie się po osadzie lub dookoła niej za jakąś pracą. Okolica jest w miarę bezpieczna, więc jak się nie postaracie to nic nie powinno was pożreć.

Po zakończeniu przemowy, przeklęci zostali poprowadzeni na plac ćwiczebny. A przynajmniej coś co taką nazwę nosiło. Było to kilkaset wydrążonych w czarnym mageralu dołów, głębokich na prawie dwa metry i wystarczająco szerokich by można było usiąść. Przypominało to bardziej więzienie niż plac ćwiczebny, ale szybko wyjaśniło się dlaczego tak to wygląda.
– To na wypadek gdybyście stracili kontrolę nad magią. Energia pójdzie w górę a nie na boki i nikt nie zginie oprócz was. – wyjaśnił starzec. – W dołach macie siedzieć sześć godzin dziennie. Na dwie zmiany. Gdy jedna grupa będzie opanowywać magię, druga będzie pracować. Dopóki nie zyskacie kontroli nad swoimi mocami, bransolety będziecie mieli zdejmowane tylko w dołach. Jeśli złapiemy kogoś bez bransolet zabijemy na miejscu. A teraz ruszać dupy i szukać roboty. Od jutra zaczynacie treningi.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 25-01-2016, 00:23   #18
 
harry_p's Avatar
 
Reputacja: 1 harry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputacjęharry_p ma wspaniałą reputację
Clay był zły na siebie. Dał się namówić na nocleg w chacie weteranów. Co prawda nadrabiał miną ale początkowo był nieco mrukliwy. Humor poprawiły mu prezenty które dostali „Na drogę”. Dziewczyna dostała miecz. Jemu przypadł w prezencie flet, Tugal dostał pas cnoty. Gdy zobaczył prezent Quinn a potem swój pomyślał że to jakiś ponury żart. „Co ja mam z tym zrobić jak nas zaatakują? Przygrywać do krzyku mordowanych ludzi?” Gdy zajrzał do worka uśmiechnął się, strzałki. No i sam instrument miał o niebo lepszy dźwięk niż jego piszczałka. A porównując to do żelaznych gaci Tugala naprawdę nie miał powodu do narzekań. Dalsza droga do wioski na szczęście okazała się bezpieczna. Pomijając kilka bezuchych trupów nie spotkali już nikogo.
- No to my są już teraz doma. – Stękną opierając się o jakiś pieniek i pomasował łydkę. – Zobaczymy co dalej ten cyrk nam przyniesie.
Nie spodziewał się że nazbiera pełną dziesiątkę uszu bo i nie zamierzał na nie polować. Zbierał je na wszelki wypadek. Gdyby dali się zaskoczyć innym zwierzakom mogli by się spróbować „wykupić”. Teraz zamierzał je „spieniężyć” za jakąś przysługę albo cokolwiek innego. Niestety przeliczył się. Nikt nie tylko nie chciał kupić ale też nawet pogadać o uszach. „Czyżby uszołapów miejscowi sami przetrzebili jako zbyt niebezpiecznych?” Wolał nie sprawdzać.

W końcu przyszedł czas na „wielką” przemowę siwka. Niby gotowy był usłyszeć wszystko i weterani mówili że nie jest taki zły ale i tak dał się zaskoczyć.
- Może nie będzie tu tak źle. Skoro brak równych i równiejszych. No ale tak mówi każdy kto chce wkręcić maluczkich w swoje szambo. Pożyjemy i zobaczymy ile jest prawdy w tym co powiedział.
Chwilę stał masując okolice gdzie kajdany go uwierały. „Jeszcze miesiąc
- W sumie dobrze że nie udało mi się ich zdjąć, nie? – Zapytał beztrosko – A co zamierzacie robić? Ja może jakimś kucharzeniem się zajmę. Coś tu mało magazynów żeby wrócić do tego co robiłem wcześniej. A ty Susa… Co planujesz?
- Ja nie wiem… To czego papa kazał mnie uczyć, tu się niewiele przyda, chyba. Papa był kupcem bławatnym i miał duży kantor, karawany i nawet faktorie. Może… szyć będę jak ktoś mnie przyjmie.
- Nie przejmuj się, pójdę z tobą. Kto by nie chciał cię przyjąć he? Musiał by być głupi.
- Próbował ją ośmielić
I tak Clay z dziewczyną najpierw poszukali krawca. Po kilku minutach znaleźli szyld z nożyczkami i zgodnie oczekiwaniem był to krawiec. Niby coś kręcił niby nie chciał ale i tak się zgodził. Clay podejrzewał że bardziej nie pasowało mu że Susanna przyszła z facetem niż niechęć do potencjalnej konkurencji. No ale jak Clay zaproponował mu że od czasu do czasu pomoże mu z szkodnikami dziurawiącymi tkaniny zgodził się.

Potem poszukał karczmy czy zajazdu. Ze znalezieniem tego też nie było problemu. Wystarczyło wypatrzeć co większej budowli i zgiełku typowego dla zgromadzeń ludzi. Właściciel spodziewał się pewnie że ktoś przyjdzie szukać roboty a kto wie czy czasem już nie odwiedzili go jacyś potencjalni kucharze, bramkarze, kelnerki, dziwki i bogowie raczą wiedzieć jeszcze kto. Niemniej facet dobrze to znosił i nie przywitał go zwyczajowym „A ty czego tu kurwa?” tylko
- W czym mogę pomóc? – pewnie poza pracą robił też za informację dla nowych. Mogła to też być zawodowy profesjonalizm. Prędzej czy później mógł być to jego klient.
- Roboty szukam. Kucharzyć potrafię, gości zabawić, - pokazał flet – a jak masz problem ze szczurami w piwniczce to też temu zaradzę.
- Jak na kota to sporo gadasz i co jeszcze powiesz, że to wszystko naraz obskoczysz, he? Kajdan ci jeszcze nie zdjęli więc mi tego kitu nie wciśniesz
. – ni to stwierdził ni to zapytał.
- No nie no. – powiedział przeciągle – Ten Pan starszy mówił że sześć godzin w dole dziennie a spać też trzeba. Czyli dla kotów to pewnie będzie robota na zmiany. W dzień mogę gotować, wieczorami grać a w nocy tępić gryzonie. Chyba że tylko kucharz starczy.
- Wiesz ludzie tu mają delikatne podniebienia a do wieczora pewnie będę miał kucharzy na pęczki. No ale przetestujemy cię, ocenimy i jak nie gadasz po próżnicy to będziesz miał robotę.
Uśmiechną się pełnym zestawem zębów.
- Się wie. – Pociągną teatralnie nosem – do kuchni tam? – Wskazał kuchnię. I na skinie głowy karczmarza ruszył do środka. Przejrzał się po przybytku. Próbując rozeznać się co gdzie leży. Po chwili karczmarz zaczął się denerwować.
- No, czekam.
- Już, już. – Postąpił kilka kroków do przodu i zaczął zaglądać do koszów i szuflad.
- i… nadal czekam.
Wiedział że nie może przeciągnąć za bardzo na stole najpierw położył cebulę, potem kuchenny nóż ale zamiast obierać zaczął wykładać kolejne składniki, garnuszek z masłem, słoninę, pomidory nawet gąsiorek z winem, mleko i ser. Niestety nadal nie mógł znaleźć ziemniaków.
Z miejsca gdzie stał właściciel karczmy zaczęło dochodzić nerwowe tupanie. Nie zraził się tym. Spodziewał się że jednak jakąś robotę tu podchwyci. A przynajmniej że miał o dwie szanse więcej niż inni.
- A pyry gdzie znajdę? – kucharz spojrzał na niego z wyraźnym zaskoczeniem – grule, ziemniaki?
- A po co ci?
- Piure zrobię, i sos z mięsa na winie. Ziemniaki gotują się najdłużej więc trzeba wstawić od razu. W tym czasie zrobię zasmażkę, i pewnie też sos zdążę nim dojdą.
- Zabierasz się do tego jak pies do jeża
- uśmiechną się - ale przynajmniej wiesz co robisz. Robotę masz co do którą … zobaczymy kto się jeszcze zgłosi. Teraz odłóż to co wziąłeś tam skąd wziąłeś. Wieczorem jest największy ruch, więc zaczynasz wieczorem. Do tego czasu nie kręć mi się pod nogami. – Zakończył rozmowę rekrutacyjną karczmarz.
 
__________________
Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka.
harry_p jest offline  
Stary 26-01-2016, 18:33   #19
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
3. Dokąd przybyłam i co będę robić?

Juna należała do ostatniej garstki szczęśliwców, którzy nie zostali złapani przez Czyścicieli. W duchu cieszyła się, że na miejsce - do wioski - nie przybiegła pierwsza ani ostatnia, zatem niczym się nie wyróżniała z tłumu przeklętych i nie wyskakiwała z szeregu, co jak najbardziej jej odpowiadało.
Kiedy ponownie zobaczyła starca, który wcześniej, przed wyścigiem szczurów, na oczach wszystkich żywcem rozpuścił głowę chłopakowi z zamożnej rodziny, pobladła ze strachu. Nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy staruch miał sprawiać mniej ponure wrażenie. Nieważne było, jakie intencje miał ten człowiek. Dla niej to był zwyczajny morderca, który najpierw z premedytacją pozbawił właściwie niewinnego człowieka życia i to w taki bestialski sposób, a teraz z marnym skutkiem starał się wybielić swoje czyny i udawać poczciwego, ale surowego sołtysa. Wzbudzał w niej strach i przerażenie, ale przede wszystkim też bezgraniczny wstręt i odrazę.
Nie była to osoba, z którą Juna chciała mieć jakkolwiek i kiedykolwiek do czynienia, toteż w jej głowie zrodziła się myśl, aby po zakwaterowaniu poszukać sobie robotę, która nie będzie wymagała siedzenia w wiosce, jeśli nie byłoby to absolutnie konieczne. Czyli coś, co ograniczyłoby jej pobyt w wiosce do siedzenia w mineralnych dołach oraz noclegu.
Kiedy starzec skończył mówić, nogi Juny jakby same wyniosły ją z miejsca. Dziewczyna oddaliła się jak najszybciej, dołączając tymczasowo do grupki, która najwcześniej opuściła zgromadzenie..
Od czasu, gdy opuścili domek leśnej wiedźmy, Cedil stał się jej osobistym ochroniarzem. Zaś Juna wstawała bardzo wcześnie - przed wschodem słońca, szykowała sobie obfity posiłek, który musiał jej starczyć do południa, zjadała go szybko, po czym odziewała się w płaszcz, brała sprzęt do rybołówstwa i prędko wyruszała z wioski nad jezioro. Do wioski wracała koło południa, niosąc ze sobą zdobycze. Po sprzedaży ryb i skorupiaków Juna szła do karczmy zjeść sobie obiad, po czym kierowała się do dołów, by za zaleceniem starucha ćwiczyć kontrolę nad magią. Juna nie chciała pokazywać wszystkiego, na co ją stać - zresztą i bez tego postanowienia dziewczynie te czary-mary topornie szły, a sprawę pogarszał fakt, że często widywała tego upiornego starca, co sprawiało, że denerwowała się jeszcze bardziej i tym bardziej nic jej nie wychodziło. Z dołów wracała wyczerpana fizycznie i psychicznie, mając przed sobą wizję reszty życia przeżytej w kopalni i zwieńczonego zawaleniem się tunelu, w którym miałaby pecha coś wydobywać. Nie miała wtedy siły, by cokolwiek łowić, a mimo to wracała nad jezioro, gdy posiliła się skromną kolacją, byleby nie myśleć ani o przyszłej pracy w kopalni ani narażać się na towarzystwo starucha i innych weteranów, którzy - podobnie jak ich przywódca - nie wzbudzali w niej żadnych dobrych skojarzeń. Głównie - paradoksalnie - to oni sprawiali, że dziewczyna znajdowała w sobie siłę, żeby nie siedzieć w wiosce i starać się złowić choćby przysłowiowe płotki. Szczęśliwie nie wszyscy z nich byli tak nie do zniesienia jak staruszek - wszak wśród nich też znajdowali się klienci. Mimo że szczerze nie lubiła nikogo z weteranów, to żaden z nich też nie wymagał pałania do nich nie wiadomo jaką sympatią, aby móc zarobić na dach nad głową, ubrania i jedzenie. Na przykład był wśród nich pewien miły pan, któremu nie chciało się łowić ryb i któremu należało sprzedać z miłym uśmiechem na twarzy towar. Facet w zamian - po sprzedaży parudziesięciu sporych ryb - nabył dla niej porządny refleksyjny łuk ze strzałami.
Oni raczej wiedzieli, że wszystkie koty nie darzą ich szczerą sympatią, ale im do szczęścia starczała władza i moc, a nie jakieś tam uwielbienie czy lizanie dupy przez świeżaków.
Juna sporo czasu spędzała z Cedilem, który pogodził się z faktem, że z Juny był prawie taki sam rozmówca jak ze ściany (przynajmniej czasem odpowiedziała krótko bądź lakonicznie), a pamięć odnośnie niezbyt dalekiej, bo niecałej miesięcznej przeszłości nadal nie wracała. Nawet sama nie rozumiała, co też chłopak w niej widzi. Tyle chociaż że nadrabiała w słuchaniu i nie paplała godzinami ani nie chichrała się jak niektóre dziewczyny, które można było napotkać w wiosce przeklętych, a które to były świeżynkami. Aczkolwiek Cedil mógł sobie bez wysiłku znaleźć ładniejszą, mądrzejszą czy bardziej oczytaną pannę, a tymczasem z jakiegoś powodu trzymał się z Juną. Cóż, jego decyzja - jej to w ogóle nigdy nie wadziło, że jej towarzyszy.
Postępy w materii magicznej nadal szły jej mizernie i dziewczyna z rezygnacją zaczęła powoli myśleć o tym, by zgodzić się na wariant życia górniczego - według niej nie gorszy ani nie lepszy od życia gladiatora, gdzie musiałaby ku uciesze tłuszczy zabijać kogoś dla czyjejś zabawy - na pewno nie jej.
Ani jeden ani drugi wybór drogi nie prowadził do niczego dobrego.
Życie przeklętego w tym świecie - jakiekolwiek - najwyraźniej musiało się toczyć iście gównianie.
Czas próby nieubłagalnie nadchodził.
Wkrótce Juna będzie musiała podjąć decyzję, w które bagno będzie musiała wdepnąć.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 26-01-2016 o 18:45.
Ryo jest offline  
Stary 28-01-2016, 23:18   #20
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację
Uszczęśliwiony nowym prezentem Kean dobrze przyjrzał się kastetom. Wielu mogło stwierdzić, że zwyczajnie trafiły mu się jakieś resztki i musiał zadowolić się nimi, ale chłopak wiedział swoje. Była to broń przeznaczona dla niego, bo potrafił walczyć jedynie mieczem i własnymi rękoma. Jej dodatkową zaletą był rozmiar. Przeciwnik mógł zwyczajnie poczuć ją szybciej, niż zauważyć. Jeśli poćwiczyłby trochę i odzyskał trochę siły sprzed odsiadki, bo, nie oszukujmy się, jego mięśnie bardzo ucierpiały przez ostatni rok, to kastety stałyby się bardzo groźną bronią.

Staruszek, który nie tak dawno przywitał ich na dole, pojawił się znów. Teraz, gdy Kean przyjrzał mu się lepiej, przypomniał mu on jego przybranego dziadka. Obydwaj mięli jedną wspólną cechę: byli starzy. Nie zmieniało to jednak faktu, że roztaczał on aurę władzy i siły, o jakiej wielu ludzi mogło jedynie pomarzyć. Zapewne nawet niektórzy władcy nie posiadali takiej aury. Cóż, może on też będzie kiedyś taką posiadać? Wątpliwe, ale kto zabroni mu pomarzyć?
Sama przemowa nie robiła już takiego wrażenia, ale staruszek nie był tu przecież od ładnego mówienia. Takie proste zasady jak “Nie kradniecie, nie zabijacie, nie gwałcicie.” mógł zapamiętać każdy, niezależnie od inteligencji, wykształcenia i byłej pozycji społecznej, a to pewnie uspokoi sytuację wśród świeżynek, którym mogło odbić po zyskaniu odrobiny wolności. Sam Veashyr musiał przyznać w duchu, że nie wiedział jakby się zachował, gdyby dano mu całkiem wolną rękę. Ostatniego z trzech zakazów zapewne nie złamałby się, ale co do pierwszej dwójki już nie był taki pewien.

Po zapoznaniu nowych z placem ćwiczebnym, jak to ładnie określił staruszek, ruszył dupę i poszedł szukać roboty. Z lekkim wstydem musiał przyznać, że najlepiej zna się na walce, więc w tym kierunku powinien rozpocząć szukanie pracy. Wracając na chwilę myślami do przemowy, która umiliła im ranek, jego myśli powędrowały w kierunku milicji. Przez większość czasu powinien mieć spokój w takiej pracy, a jeśli nawinie się jakiś delikwent to będzie mógł użyć go jako worka treningowego. Jeśli będzie miał szczęście to dostanie też jakiś sprzęt! Ale czy jedna praca mu wystarczy? Gdyby mógł normalnie walczyć za pieniądze, pewnie zarobiłby jakieś dodatkowe pieniądze. Kiedy już się tu trochę zadomowi i rozezna w okolicy to będzie musiał poszukać czegoś w tym rodzaju jako dodatkowego zarobku. Byłaby to znakomita forma treningu.

Gdy już został przyjęty do pracy, postanowił trochę się umyć. Przez cały ostatni rok nie miał na to najmniejszej szansy, więc trzeba było wykorzystać okazję. Był to też dobry czas na zastanowienie się nad niektórymi rzeczami. Chociażby nad tym o czym wspominał staruszek, czyli opanowaniu magii. Mięli miesiąc na opanowanie choćby najprostszego zaklęcia. Jakie mogło być ono w przypadku jego mocy? Przypomniał sobie sen sprzed roku. Zmiana całego ciała w latającego gada musi być potwornie ciężka, więc najlepiej będzie zacząć od podstaw. Najprostsze i jednocześnie najbardziej przydatne w tym momencie wydawało się tworzenie szponów. Znajdą one zastosowanie w trakcie walki, jak i poza nią. Później pomyśli o jakiś trudniejszych zaklęciach.
 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172