Szło aż za dobrze! Początkowo Hans Apfel nie mógł uwieżyć we własne kaprawe szczęście, bitwa trwała w najlepsze, zieloni starali się jak mogli i dostawali łupnia aż miło... wszystko wyglądało na to, że przeżyje!
Wybrał sobie bezpieczne miejsce, z dala od najgorszych walk i spokojnie pakował jeden szyp za drugim gdzieś tam w nacierającą masę.
Oczywiście fortuna to wredna dziwka i zbyt długo dobrze być nie mogło. Że paru zielonych wdarło się za mury, dobrze! Nikogo nie zdziwią zagrabione rzeczy. Ale wiwerna? I to w dodatku *ich* wiwerna, widać było po spuchniętym brzuchu, obrzyganym pysku i obsranym zadzie. A bodaj zdechła głupia kreatura!
Kieska zobaczył, że szef pokazuje mu wiwernę. Na mleczne cyce Shalyi, ostatnie co bym zrobił to rzucił się na bestię, pomyślał ex-mytnik i pobiegł w te pędy do obsługujących balistę krasnoludów. Co jak co, ale jak obrócą maszynę, powinni raz-dwa wyprawić poczwarę w objęcia Morra... czy gdzie tam lezą takie plugastwa po zgonie.
- Rozwalcie to w cholerę! - przekrzyczał zgiełk bitwy Kieska, drąc się do głównego bombardiera, pokazując mu bestię - da się?
__________________ Bez podpisu. |