Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2016, 21:40   #104
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację
Kred wszedł do swojej komnaty. Jak na warunki świątynne, goście nie mogli narzekać na brak wygód. Wyłożone kamieniem komnaty przypominały mu trochę zamek Kalante, choć tutaj nie krążyły w okolicy wampiry - a przynajmniej miał taką nadzieję.
Innowator odłożył swój ekwipunek, a następnie usiadł na łożu i westchnął ciężko. Nadal miał mętlik w głowie. Dłoń pulsowała bólem. Ograniczył się tylko do prostego opatrunku. Właściwie potrzebował ten ból. Sprawiał on, że Kred był świadom swojego życia. Wyrywał z otępienia. Jednak poza ręką na jego ciele znajdowała się jeszcze jedna rana. Głęboko w sercu.

Windath chwycił się za głowę, strącając cylinder i rwąc swoją czuprynę. Całemu zabiegowi towarzyszyły stłumione warknięcia i grymas twarzy przepełniony cierpieniem. Wreszcie odchylił głowę i krzyknął na całe gardło, zaciskając palce na krawędzi łóżka. Dał tym samym upust goryczy, jaka się w nim zbierała przez ostatnie dni. Następnie wstał i zaczął nerwowo chodzić po komnacie, zaciskając pięści. Robiąc jedne kółko po pokoju zatrzymał się i kopnął w stojący nieopodal dzban na wodę. Ciecz rozlała się po posadzce w towarzystwie fragmentów porcelany, które rozbiły na tysiące drobnych kawałków. Kred tylko warknął i rzucił się na dwa fotele znajdujące się w pomieszczeniu, oba przewracając w gniewnych wrzaskach. Uderzeniem ręki przewalił także niewielki stolik, z którego blatu spadła misa, odbijając się po podłodze z łoskotem. A później to już miotał wszystkim, co wpadło w jego ręce. Jego oczy płonęły dziko, czupryna była w nieładzie, a przekleństwa mieszały się z wrzaskami. Nie oszczędził nawet zasłon na oknie, które zerwał silnym pociągnięciem. Był jak tornado, które wparowało do tego pokoju, rozrzucając wszystko, co miał w zasięgu.
Wrzaski i hałas w końcu ucichły, a Kred zwalił się na kolana po środku komnaty. Wokół niego leżały porozrzucane przedmioty. Dyszał ciężko. Pochylił głowę, a para łez rozbiła się na kamiennej posadzce.
Tkwił w takiej pozie jakiś czas. Ostatecznie podniósł się z kolan i rozejrzał po pokoju, podziwiając rozgardiasz, jaki tu sprowadził.
- Dlaczego to mi muszą przytrafiać się takie rzeczy? - zapytał, wlepiając wzrok w ścianę. - Dlaczego padło na mnie, a nie na pozostałych Wybrańców? Czy to kara za to, że zostawiłem dom rodzinny? - Rzecz jasna nikt mu nie udzielił odpowiedzi na te i inne pytania.
Nagle pojawiła się jedna myśl w jego głowie. Riv. Jest na mnie wściekła, pomyślał. W takim stanie może zrobi coś głupiego. Może… może zakończy moje męki.
Wyszedł trzaskąjac drzwiami, pozostawiając cały bajzel za sobą.
Wiedział, gdzie iść. Czuł to, jak zawsze. A kiedy dotarł pod odpowiednie drzwi, wszedł bez pukania.

Wbrew jego nadziejom Riv w pokoju nie było. Zamiast tego była Oren, której obecność wyczuwał, a która w chwili jego wejścia, pospiesznie zsunęła gruby, biały welon. Materiał szczelnie zakrywał nie tylko jej twarz ale i ciało, aż do piersi.
Windath przystanął i zawahał się, wciąż trzymając dłoń na klamce. Chciał wyjść. Właściwie nie był przygotowany na spotkanie z Oren. Wziął jednak głęboki oddech i zamknął za sobą drzwi. Chwiejnym krokiem podszedł w jej kierunku, ale zatrzymał się na odległość kilku stóp.
- Ja… nie wiem, co się ze mną dzieje… czuję… czuję się zagubiony - powiedział drżącym głosem, wpatrując się w zakrytą welonem twarz.
Przez chwilę sprawiała wrażenie, jakby chciała do niego podejść, jednak zrezygnowała i zamiast do przodu, postąpiła krok do tyłu.
- Wybacz - wyszeptała jedynie, cichym, smutnym głosem.
Kred pokiwał głową i odszedł w bok. Położył swoje ręce na oparciu fotela i spuścił głowę. Przez kilka chwil milczał.
- Nie panuję nad tym. Wtedy, na samym początku nienawidziłem cię za to, kim byłaś. A byłaś ucieleśnieniem istoty, którą gardziłem całym sercem. Później… później o mało cię nie zabiłem, słuchając się swojego gniewu i hipokryzji. Przeraziłem się, kiedy uświadomiłem sobie, jakim człowiekiem mogłem się stać. I wtedy obiecałem, że nie spotka cię już żadna krzywda. Byłaś moją gwarancją na odnalezienie spokoju ducha. Twoje bezpieczeństwo miało sprawić, że znów w siebie uwierzę. Później zaś… - westchnął, kręcąc głową. - Później moja obsesja zamieniła się w fascynację. Nienawidzę się. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Tyle obietnic, tyle zapewnień… chciałem cię chronić przed zagrożeniami, ale sam byłem największym. Tyle cierpienia… To wszystko ja. To wszystko przeze mnie. I choć za każdym kolejnym razem obiecywałem sobie, że będzie już lepiej, to zawsze kończyło się tak samo. I na końcu… cię zabiłem. Jak mogłem to zrobić? Czy to byłem ja? Nie wierzę, że mogłem się dopuścić takiego czynu. - Kolejna chwila milczenia. Kred zacisnął palce na kącikach oczu, z których zaraz wylały się kolejne łzy. - Ja… ja cię kocham, Oren. I nienawidzę się za to, bo moja osoba sprowadza na ciebie cierpienie. Nie chcę tego… - jego głos był drżący, przerywany szlochem.

Oren milczała przez cały czas. Nie poruszyła się także. Gdy jednak przebrzmiały ostatnie jego słowa, w jednej chwili przeniosła się z miejsca, w którym stała, do tego, gdzie stał on. Wciąż nic nie mówiąc wyciągnęła dłoń i uniosła jego twarz, w którą przez dłuższą chwilę zdawała się wpatrywać.
- To wszystko moja wina, nie twoja. To ja cię wybrałam i ukradłam spokój, w jakim żyłeś. Zabrałam od ciebie to, co znałeś i wrzuciłam w chaos. To przeze mnie cierpisz, z mojej winy twoje życie jest zagrożone. Z mojej winy umarłeś trzynaście razy. Nie ty jesteś winny temu wszystkiemu, lecz ja. Teraz zaś odebrałam ci to, co było ci drogie. Jeżeli ktoś kiedykolwiek zasługiwał na śmierć to tą istotą jestem ja.
Kred próbował zapanować nad wcześniejszym wybuchem emocji, choć na to było już za późno. Jego twarz błyszczała się mokra od łez. Wziął głęboki oddech i pozwolił jej trzymać swoje oblicze w dłoni.
- Nie mów tak, Oren. Nikt w tej krainie nie poświęca się bardziej od ciebie. To ty, dusza tej krainy, moc niepojęta dla zwykłego śmiertelnika przybrałaś ludzkie ciało, na które przyjmujesz plugawą energię, by zapobiec powrotowi Darkara. Poświęcasz się dla wszystkich ludzi i przyjmujesz to cierpienie dobrowolnie, chociaż wiesz, że twoja moc mogłaby wyrządzić dotkliwsze szkody od tego, którego próbujemy powstrzymać. Nikt nie powinien być do tego zmuszony, a jednak robisz to z wolnej woli. Moje życie jest bezwartościowe w świecie, który próbuje sprowadzić na nas Darkar.
- Mówisz tak, jakbym robiła coś wspaniałego. Malujesz to w pięknych barwach. Tak jednak nie jest i nigdy nie było. Miałeś rację na początku, gdy mnie nienawidziłeś. Powinieneś przy tym uczuciu pozostać. Jestem potworem, który zżera tą krainę od środka. Moja moc niesie tylko ból i nieszczęście dla wszystkich jej mieszkańców. Gdyby nie ja, nigdy nie musiałbyś wyruszać. Żadne z was by nie musiało. Żylibyście spokojnie, nieświadomi potworności, które was ominęły.
Wolną dłoń uniosła do welonu, który krył jej twarz, a następnie stanowczym ruchem go zerwała.
- Jestem złem tej krainy. Potworem… Jak możesz kochać coś takiego?

- Przestań - powiedział, łapiąc ją za dłoń, jakby próbując tym samym powstrzymać potok jej słów. - Jesteś potrzebna w tej krainie. Mówisz tak, ponieważ twoje zmysły plugawi energia, którą na siebie przyjęłaś. Dobrze wiesz, że bez ciebie nie byłoby życia, które rozkwita w Rivoren. Bez ciebie nie byłoby komu nas chronić. - Mówił z determinacją, wpatrując się w jej trupią twarz. - Nie pokochałem cię za ciało, gdyż dobrze wiedziałem, że jest ono tylko wytworem twojej mocy. Pokochałem cię za istotę, którą jesteś. Za to, kim naprawdę jesteś. I nie jest to potwór. Jest to kobieta, która nauczyła mnie, czym jest prawdziwa miłość - dokończył, wyciągając swoją dłoń w jej kierunku i próbując oprzeć ją na kościach jej twarzy.
Widząc jego starania, cofnęła się gwałtownie. Z płonących oczu nie dało się wyczytać, co czuła, podobnie jak nie było to widoczne na twarzy, której nie posiadała. Szybki oddech świadczył jednak o tym, że bez wątpienia emocje, które przeżywała, do słabych nie należały. Po chwili wróciła na poprzednie miejsce, pozwalając, by jego dłoń dotknęła śladów, które pozostawiła pieczęć. Opuściła jednak głowę, nie chcąc najwyraźniej widzieć jego reakcji na dotyk nagich kości. Nie odezwała się także.
Inżynier przez chwilę gładził jej kości, co było dla niego nowym i na pewno dość dziwnym doświadczeniem. Nie wydawał się jednak tym zrażony. Wręcz przeciwnie. Widok, jak do niego wróciła i pozwoliła się dotykać podniósł go na duchu. Zaraz też przycisnął jej czaszkę do swojej piersi i wplótł palce w jej długie, srebrne włosy, bawiąc się nimi ostrożnie.
- To dziwne wrażenie. Tak bardzo chcę się od ciebie odsunąć, żeby oszczędzić ci bólu, a jednak jeszcze mocniej pragnę być przy tobie. I nie wiem, co bym zrobił, gdyby kiedyś zabrakłoby mi takiej możliwości - powiedział czule, tuląc ją delikatnie.

Wtuliła się w niego, obejmując go i wspierając na nim swoje ciało.
- Odsuwając mnie sprawisz mi największy ból. Nie zniosłabym tego wszystkiego, gdyby nie to, że stoisz przy mnie. Nie mogę znieść tego, że stale cię ranię. Chcę, by to wszystko było już za nami. Przeraża mnie myśl o tym, co teraz na nas czeka. Nie wiem, czy wytrzymam kolejną pieczęć, kolejne próby i narażanie twego życia dla mnie, dla krainy.
Głos jej, w miarę jak wypowiadała kolejne słowa, łamać się począł, aż wreszcie ucichł i jedynym dźwiękiem, który rozdzierał ciszę komnaty, było jej łkanie.
- Ciii… Wszystko będzie dobrze - spróbował ją uspokoić, głaszcząc ją po plecach i przyciskając usta do czubka jej głowy. - Dopóki trzymamy się razem, przetrwamy wszystko. To próby rozdzielenia się przynosiły na nas cierpienie. Teraz będzie inaczej. Teraz zostaniemy ze sobą na dobre i na złe - przemawiał troskliwie, rozkoszując się jej obecnością, muskając wargami jej włosy. - Moje serce należy już do ciebie. Ty jesteś teraz moim życiem.
- A ty moim - odpowiedziała po chwili, którą zajęło jej uspokojenie się na tyle, by mogła mówić.

I tak trwali w swych czułych objęciach przez dłuższy czas, a Kred raz jeszcze poczuł, jak miłość do Oren go wypełnia i motywuje do dalszego życia. Nagle wszystkie troski i problemy straciły swe znaczenie. Liczyło się tylko tu i teraz, a cały swój świat trzymał w ramionach.
Nikt nie wiedział, co później działo się za drzwiami komnaty Oren.
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline