Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2016, 22:29   #53
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Było jej tak dobrze… Podnosiły się poranne mgły i słońce powoli budziło blask swoim światłem.


A je było tak… dobrze. Odpoczywając w łóżku, rozleniwiona Kathil czuła na swych pośladkach dłoń mężczyzny. Swego męża. Była zmęczona. Ortus niewątpliwie chciał wykorzystać tą ostatnią noc jaką spędzili raz. Ortus. Jej młody mąż tulił się do jej ciała. Wczorajsza noc była wyjątkowa.
Kathil pozwoliła sobie wypróbować na nim swe najdziksze fantazje i zapłaciła za nie ciałem. Władczyni i sługa, pan i niewolnica. Te role co chwila zmieniały się wczoraj.
A dziś okryta ciepłą kołderką, otulona ciałem swego męża, rozleniwiona i spełniona nie miała ochoty wstawać. Zerkała na świat… ale nie miała ochoty go powitać. Dobrze było jej tam gdzie była.
Niemniej nadchodził nowy dzień.


A z nim nowe wyzwania. A póki co… dłoń Ortusa masująca leniwie pupę Wesalt, kusiła do innych działań o poranku.
Śniadanie. Przy śniadaniu w towarzystwie Ortusa, Leonory, Logana i Yorrdacha Kathil mogła omówić sytuację i poznać ich opinię. Logan miał już okazję przejść się po posiadłości, przyjrzeć ludziom Condrada i wyrobić sobie zdanie.
- To najemnicy, ale inni od tych, których przeze mnie najęłaś.- wyjaśnił Logan.- Ja mam awanturników. Mają za sobą różne doświadczenia i potrafią współpracować z innymi. Są elastyczni, ale brak im dyscypliny i w ciężkich sytuacjach nie da się nad nimi zapanować. Ci tutaj to byli żołnierze: brak im nieco wyobraźni i są dość mało zróżnicowani w zadaniach. Ale jest ich więcej i mogą uderzyć wspólnie mocno niczym jeden organizm, o ile dowódcę będą mieli dobrego. Nieźli są… wiesz może jakie inne niespodzianki przygotował Condrad?-
Nie wiedziała, ale kto wie… może zdoła dowiedzieć? Choć Condrad był ciężkim orzechem do zgryzienia.
Leonora się w zasadzie nie odzywała podczas śniadania, jak zwykle w pełnej zbroi i z kolczym kapturem na głowie. Yorrdach zaś rozważał głośno plany zaproszenia wujów i oceniwszy sytuację stwierdził. - Pomyślałaś już nad tym jak ich rozlokujesz po przybyciu. Trzymając ich po przeciwnych stronach pałacu będziesz miała ich pod kontrolą. Ale trzymając w jednym skrzydle z kilkoma alternatywnymi ścieżkami do eksploracji… że tak powiem… damy im okazję na wzajemne podsyłanie sobie śmiercionośnych prezentów. Niestety damy im też okazję do knowań za naszymi plecami.-
- Jesteś czystym złem.- mruknęła Leonora słysząc te słowa.- Nie masz w sobie choć trochę ufności w dobrą stronę natury śmiertelników?
- Ależ ja wiem, że w ludziach jest dobro. Tyle że zło w nich jest bardziej przewidywalne i łatwiejsze do manipulacji.- odparł ze śmiechem Yorrdach.

Zaś po posiłku mogła przyjrzeć się pozornie mało istotnemu bilecikowi, który otrzymała wraz z dokumentami i sygnetem wczoraj od Wiligiana. Nie miała okazji wczoraj się nim zająć, a przecież było to ważne. Takich klientów jak Miklos nie wypadało ignorować.
Sztywny kawałek pergaminu zawierał wszystko co w takim przypadku zawierać powinien. Imię młodej pary, miejsce gdzie odbędzie się ów wieczór panieński i czas. Było też imię Kathil oraz symbol Sune wkomponowany w róg dolny karty.


Noc przed zaślubinami należała do Sune, do miłości. Większość młodzianów spędzała ją w zamtuzach “doskonaląc się w technice miłosnej”, najczęściej pijani tak bardzo że mieli trudność z wycelowaniem. W przypadku młodych dam, o ile był to pierwszy ich ślub, dziewictwo uniemożliwiało takie zabawy. Więc wieczór panieński zwykle spędzały we własnym gronie, przy winie i sprośnych opowiastkach. No chyba że były mało pruderyjne i ciekawe… wszystko było możliwe w noc Sune, o ile kończyło się utratą dziewictwa.
Niezwykłość zaproszenia zaczynała się, gdy Wesalt przewróciła na drugą stronę zaproszenie przeznaczone dla baronessy Vandyeck. Dwa słowa: “Błękitna Róża”. Co oznaczały? Był tylko jeden sposób by się dowiedzieć. Przyjść na ową panieńską zabawę.

Zaproszenie więc było interesujące, ale teraz Kathil nie miała czasu rozważać wszelkich implikacji. Musiała wszak rozmówić się z Condradem zanim wyjedzie. Bo jak obiecał wyjeżdżał.
Założywszy na tę okazję srebrzystą zbroję dosiadał olbrzymiego rumaka jadąc na czele swych wojsk. Gaston Devriee w czarnej zbroi z nasuniętą przyłbicą podążał za nim prowadząc karnie swych ludzi.
Można było wiele złego powiedzieć na tego czarnego rycerza, ale trzymał dyscyplinę u swych podwładnych. Szli niemal jak oddział golemów karnie i równo. Defilada przed oczami Wesalt i jej męża. Przypominająca o sile Condrada… sile, która była wszak siłą rodu, do którego należeli.
Przemarsz robił wrażenie na Wesalt, przyjemne wrażenie i niebezpieczne zarazem. Czuła dumę na ten widok, sylwetka Condrada… mężczyzny, który po części należał do niej, a po części ona do niego. Owszem była między nimi walka i były spory i nikt tak jak on nie potrafił ją wyprowadzić z równowagi. Ale były chwile, gdy była tylko i wyłącznie jego kobietą. I choć ciężko było się jej do tego przyznać, uwielbiała każdy moment tych chwil.

Obiad był chwilą oddechu i spokoju, przed nadchodzącymi wydarzeniami. A po zniknięciu większości namiotów i Condrada, posiadłość zrobiła się jakby nieco… senna i spokojna. Owszem tu i tam krążyli jego ludzie pilnując spokoju mieszkańców. Ale w przeciwieństwie do Devriee, Saskia rozumiała znaczenie słów “dyskrecja’ i “subtelność”. Choć tyle.
Obiad i rozmowy przy nim zakończyły się przyjazdem. Cztery barwne wozy wlokły się drogą do posiadłości Vandyecków. Wesalt znała je. Wśród nich był najbarwniejszy z nich i najbardziej oczekiwany.


Wóz Aranji i… Karriake. Przywozili wieści, a gnomka tajemnicze karty kryjące tajemnicę. Ich przybycie było tym bardziej znamienne, że pół godziny od ich przyjazdu dwójka posłańców przybyła konno. Każdy z listem. Jeden od Bertolda, drugi od Archibalda. Wujowie zapowiadali przybycie tego samego dnia. Brzmiało to jak... zmowa. Niemniej Kathil miała czas na przygotowanie się na ich wizytę. Mieli wszak dotrzeć za cztery dni.
Były więc cztery dni spokoju i czasu na przygotowanie wszystkiego. Tyle czy Kathil w ogóle miała spokój, nawet tu… w swym domu? Nawet wtedy, wieczór zapadał?
Najwyraźniej nie, bowiem w mroku nocy trójka jeźdźców podążała w kierunku siedziby Vandyecków.

Morgan Juurgen


Podróż do Sembii nie była już tak niebezpieczna i ekscytująca. Potyczka z bandą rzezimieszków na drodze była okazją na wyładowanie frustracji ostatnią porażką. I tylko tym. Trójka bandytów napadająca na samotnego wędrowca nie była żadnym wyzwaniem, a ich zaniedbany oręż przeciętnej jakości trudno było określić łupem. Przy obecnej sytuacji finansowej Morgan brzydził się odruchowo na myśl o przeszukiwaniu trupów, których zapach był bardziej dokuczliwym przeciwnikiem niż ostrza ich włóczni i toporów.
Ordulin… stolica Sembii do której trafił pod koniec swej podróży, była miastem o wiele bardziej żywym, niż cormyrskie metropolie. Te były senne i spokojne w porównaniu z Ordulinem. Tu na ulicach zawsze się coś działo, a karczmy były pełne rozmów i plotek. Morgan przebywając tu już kilka dni na koszt Srebrnych Kruków zdołał się przyzwyczaić. Czekał…
Zgodnie z poleceniem, po zdaniu broni i napisaniu raportu, miał czekać aż ktoś się z nim skontaktuje.
I taki kontakt się pojawił w postaci listu przesłanego posłańcem. Miejsce i czas.
Karczma “Zachodni Wiatr”... nieduża i z dala od centrum. Cicha.
Tam też się zjawił Juurgen, by znów czekać na kogoś.
Tym razem nie musiał czekać długo.


Ciemnowłosa kobieta w brązowej sukni zdobionej złotymi haftami i okryta jasnobrązowym płaszczem usiadła naprzeciw Juurgena. Wyciągnęła z sakwy nieduży zwój i przejrzawszy go dodała.
- Pan.. Morgan Juurgen, tak? Od razu przejdę do rzeczy…- nie czekała nawet na jego odpowiedź.- Wynik misji, którą panu zlecono jest… poniżej oczekiwań delikatnie rzecz ujmując. Pański raport… pomińmy zasłoną milczenia.
Zwinęła zwój i schowała z powrotem dodając.- Niemniej to nie wojsko, więc nie będziemy się nad tym dłużej rozwodzić. Jak pan pewnie zauważył, sytuacja zrobiła się drażliwa w samej Sembii. Zapewne doszły do pana plotki na temat… niefortunnego czasowo, zejścia Namiestnika? To postawiło Srebrne Kruki w sytuacji dość problematycznej. Ale jest w tym szansa by zrehabilitować się za ową porażkę. Zrozumiałym jest chyba, że w obecnej sytuacji trudno uważać pańską osobę za wartościową podporę naszej organizacji, niemniej… jak pan dobrze wie Sembia i Cormyr nie darzą się wielką przyjaźnią, choć oczywiście minęły już czasy zaciekłej wrogości.
Splotła dłonie razem.- Miklos Selkirk uznał, że… może czas już na dalszy krok. I próbę zbliżenia Srebrnych Kruków do cormyrskich władz. Zawiązania jakichś sojuszy i pożytecznych kontaktów, tak na wszelki wypadek. Nie możemy pana wysłać jako oficjalnego wysłannika… bo przylgnęłaby do pana łatka marionetki Miklosa. Za to mamy pewne wpływy, które pozwolą obsadzić pana w roli kapitana straży. Będzie pan służył pod specjalnym wysłannikiem Valearanem z rodu Dunthwitchów. To typowy osobnik mianowany za pochodzenie, nie zasługi… ale będzie dobrą przykrywką. Do dyspozycji będzie pan miał czterech rosłych wojaków, których talenty ograniczają się do musztry i dobrego wyglądania w zbroi. Ale dla nas bezpieczeństwo Valearana się nie liczy. W Cormyrze… ma pan wolną rękę. Liczymy na pańskie znajomości. Jakieś pytania?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline