Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-01-2016, 10:03   #51
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Condrad zaś nie był sam… tylko z kobietą. Bardzo śliczną i gibką kobietą. Przebywali razem w komnacie dogadując coś między sobą, gdy Wesalt weszła robiąc po drodze wrażenie na wszystkich, których mijała.
Condrad uśmiechnął się drapieżnie i wskazał przyglądającej się Kathil półelfkę, która mu towarzyszyła.
- Nie poznałaś jeszcze Saskii prawda? Jednej z moich oficerów?- zapytał retorycznie.
Kathil uśmiechnęła się lekko i skinęła półelfce głową na powitanie:
- Skądże! Nie dane mi było poznać żadnego z Twych oficerów prócz tego blond prostaka, jak mu tam… Gastona. - wykrzywiła usteczka i zmarszczyła nosek. Odgoniła jednak widmo też ostatniego lekkim gestem dłoni. - Cieszę się, że mam szansę poznać oficer, która podczas nieobecności twej będzie silnym ramieniem Vandyecków.
Zwróciła się do półelfki:
- Nie wiem czy Condrad wtajemniczył Cię, mości pani oficer, w szczegóły - w pełni świadoma była jednak, że było dokładnie tak z dodatkiem niejakim szpiegowania i jej samej - ale zanim rodzina mego męża się zjedzie, chciałabym pomówić z Tobą. Liczę na Twą pomoc. - popatrzyła na kobietę nie siląc się na nic więcej niż swój naturalny urok. Na resztę… przyjdzie czas później.
- Sir Condrad wspomniał ogóły… dwóch szlachciców, każdy z kupą ludzi pod bronią. Nie przeszkadzać im we wzajemnym mordowaniu, ale pilnować by nie narobili szkód, oraz nie porwali lub zabili ciebie. Coś pominęłam?- zapytała uprzejmie Saskia z przyjaznym uśmiechem na obliczu. Z pewnością Condrad wybrał najlepiej wychowanego ze swych oficerów i w teorii… niemożliwego do przekabacenia.
- Bardzo dobrze - skinęła głową Kathil przysłuchując się raportowi - Później podam Ci liczbę rycerzy podróżującą z jednym z tych szlachciców, ich rodzaj uzbrojenia i inne detale. Jest jeszcze jedna sprawa, w której będę oczekiwać twej pomocy, ale to możemy również omówić później. - Kathil specjalnie wbiła szpileczkę w mrowisko z uśmiechem, który miał być uznaniem profesjonalizmu Saskii.
- Myślę, że możemy omówić już teraz… przynajmniej zarysy.- odparła szybko półelfka zerkając Condrada, który zgodził się z nią.- Owszem… jakiej to pomocy oczekujesz od moich ludzi?
Kathil ukryła zadowolenie, że oboje złapali przynętę. Następnym razem, gdy będzie prosić o pomoc Saskii, Condrad ją po prostu zignoruje.
- Otóź, ci szlachcice… - Kathil usiadła na fotelu, krzyżując nogi w kostkach i składając dłonie na udach - … są raczej nieprzyzwyczajeni do przyjęcia jakie im szykuję. Zapewne będą nieco znudzeni formą, więc w ramach wynagrodzenia im tego, planuję polowanie. Chcę zabrać jedynie ich z niewielką liczbą ich ludzi. Reszta pozostanie tutaj. Zaś posiadłość i służba nie mogą zostać bez opieki. A raczej pod opieką mości Saskii i jej oddziału. - spojrzała to na jedno to na drugie.
- Nie jestem pewna… czy powinnam ciebie zostawić bez opieki baronesso… polowanie to idealna okazja do porwania.- stwierdziła Saskia stanowczym głosem.- Najlepsza nawet… posiadłości w worku nie wyniosą. Ciebie tak.
- Och, to doprawdy wzruszająca troska - uśmiechnęła się Kathil - Dobrze, zatem dołączysz do moich ludzi, Saskio. A opiekę nad posiadłością oddelegujesz komuś ze swego oddziału. - Kathil klasnęła w dłonie z radością - Jestem pewna, że pod Twą osobistą opieką będę bezpieczna niczym perła w muszli. - dodała. - Twe imię tak cudownie pasuje tutaj, nieprawdaż?
- Postaram się.- mruknęła dumnie Saskia i zdziwiona dodała.- Jak to, pasuje?
- Och, wybacz - Kathil zasłoniła usteczka dłonią i lekko się zaczerwieniła - Nie chciałam Cię urazić, mości oficer.
-Nie bardzo rozumiem…- rzekła skołowana Saskia, a Condrad wtrącił się mówiąc.- Po prostu Kathil stosuje swoje sprawdzone sztuczki. To wszystko na razie, jesteś wolna… dokończ przenosiny i maskowanie namiotów.
- Tak jest!- rzekła głośno półelfka i wyszła natychmiast. A Condrad westchnął głośno.- To weszło ci już w krew, co?
- Ale co takiego? - spytała Kathil marszcząc brwi - Przecież byłam grzeczna i uprzejma. Czy czymś ją uraziłam? Przyniosłam Ci ujmę jako jej dowódcy? - bardka podeszła bliziutko mężczyzny i poszukała jego spojrzenia. Na twarzy malował się niepokój i zatroskanie.
- A wyglądała na urażoną? Co najwyżej na skołowaną.- uśmiechnął się drapieżnie muskając palcami jej nagi bark.- Wyglądasz uroczo… ale nie władczo. Najemnicy to jednak sfora psów, muszą czuć respekt wobec tego, który jest na ich czele. Pamiętaj o tym.
- Ale … - Kathil potrząsnęła głową sprawiając, że miękkie loki musnęły dłoń Condrada -... to przecież Ty jesteś dowódcą. To przed Tobą powinni czuć respekt. - po czym ujęła dużą dłoń mężczyzny i wtuliła w nią swą twarz. - Condradzie… - zaczęła przymykając oczy z przyjemności - … będziesz na siebie uważał…. - poprosiła czule. Nie podniosła na mężczyznę spojrzenia jakby nie chciała by dostrzegł coś w jej spojrzeniu. - ….Obiecaj mi to… - Nie wypuściła jego dłoni ze swoich, lecz odwracając twarz, zaczęła składać pocałunki na jej wnętrzu i wewnętrznej stronie nadgarstka. - Obiecasz? - mruknęła cicho, kąsając podstawę kciuka seniora.
- Naprawdę ci na tym zależy?- zdziwił Condrad uśmiechając się ironicznie.- Przeze mnie musiałaś pośpiesznie się żenić i ukryć część swego majątku. Nie jestem pewien, czy rzeczywiście zaliczasz mnie do pozytywnych stron swego życia.
- Mówiąc szczerze - Kathil w końcu podniosła oczy ku twarzy olbrzyma - sama nie jestem pewna, bo przecież od początku próbujesz mnie do siebie zrażać. - sięgnęła dłonią ku twarzy Condrada. - Ale… nie chcę, żeby coś Ci się stało. - spojrzała na niego bez cienia ironii czy sztuczności i nagle odwróciła się od niego. - A teraz możesz sobie kpić - spięła się w oczekiwaniu na przytyki.
- To urocze.- odwrócił ją i ujął twarz za podbródek i nachylił się by czule cmoknąć jej usta.- I nie próbuję cię zrażać. Tylko nałożyć uzdę, tak jak ty próbujesz nałożyć na mnie siodło.
- Czemu właściwie? - spytała nadstawiając twarz do pocałunku i lekko opierając dłonie o tors Condrada. - I tylko urocze? Ciągle to powtarzasz…uroczo, urocza, urocze... - zamarudziła leciutko. - I nadal nie obiecałeś.
- Obiecuję…- cmoknął kolejny raz usta i kolejny i kolejny. Każdy pocałunek był coraz mniej czuły, a coraz bardziej namiętny. Jego język zaczął zdobywać jej usta muskając język Kathil.- Urocza ta twoja troska… słodka jak miód.
Odpowiadając na pocałunki nestora, Kathil powoli i leciutko opadała na niego swym ciężarem, coraz bliżej się wtulając:
- Condradzie… - wymruczała gładząc dłońmi jego umięśnioną pierś - … drzwi są otwarte.
Mężczyzna odsunął delikatnie Kathil i ruszył do drzwi, by je zamknąć.- O czym jeszcze masz ochotę porozmawiać przed mym wyjazdem?
- O paru rzeczach ale nie odpowiedziałeś mi na poprzednie pytanie. - Wesalt uśmiechnęła się wyciągając ręce do seniora - Czemu właściwie chcesz mnie tak bardzo udomowić?
- Lubię mieć wszystko pod kontrolą. A ty nie?- zapytał Condrad i dodał.- Saskia ma ładne piersi, wiesz? Małe ale dumnie sterczące. Ten fakt, może ci utrudnić plany.
- Jeśli chcesz się przechwalać swoimi podbojami, to wychodzę. - Kathil spoważniała jakby ją uderzył, zacięła usta i odsunęła się od Condrada, ruszając w kierunku drzwi pełnym złości krokiem.
Pochwycił ją za rękę, zatrzymując na chwilę.- Nie o to mi chodziło. Wiem, że jesteś sprytniutką dziewuszką… i z pewnością masz własne tajne plany wobec mych ludzi. Ale chcę ci uświadomić, że nie tak łatwo będzie ci ich przekabacić moja droga. No… nie gniewaj się. Choć oczywiście możesz wyjść... Nie chcę cię do niczego przymuszać.
- Nadal twierdzisz, że nie chcesz mnie do siebie zrazić? - spytała smutno - Najpierw próbujesz mnie obrazić w obecności Twojej oficer, potem się ze mnie naśmiewasz, gdy wykazuję troskę, prowokujesz mnie do zazdrości, a potem wywracasz kota ogonem zwalając na mnie samą winę. Ach, i pozwalasz swojemu oficerowi panoszyć się w naszej posiadłości. Nie zamierzam go utrzymywać, nawet jeśli jest twym ulubieńcem. Czy ja potraktowałam Cię źle do tej pory w jakikolwiek sposób? Okazałam Ci brak szacunku prywatnie lub publicznie?
- Po kolei…- westchnął Condrad nie puszczając dziewczyny.- Ów oficer… został skarcony za swoje zachowanie. Mocno i boleśnie. Nie próbuję cię obrazić, wręcz przeciwnie… uważam cię za niezwykle przebiegłą osóbkę. I rozmawiam jak równy z równą. I naprawdę rozczula mnie twoja troska o mnie. Tego się nie spodziewałem. Jak i zazdrości… Dlaczego miałabyś być zazdrosna o mnie? Czyżbyś czuła coś więcej niż tylko sentyment i fizyczną fascynację? Bo przecież nie możesz czuć się zagrożona przez urodę innej kobiety.. zwłaszcza, gdy wyglądasz tak zjawiskowo.
Wesalt odwróciła się do Condrada i przypuściła “atak” popychając go ku ścianie, pukając cały czas w jego pierś paluszkiem. Jej oczy płonęły złością i rzucały pioruny:
- Przestaniesz w końcu? Nie myśl sobie, że jesteś taki.. taki… mądry. No i co, że jestem zazdrosna? Zrobiłeś to celowo. Chciałeś się przekonać? No to proszę bardzo. - mówiła cicho, napiętym głosem. - A Ty niby taki z kamienia? Mam Ci opowiadać o moich kochankach? Proszę bardzo, jest ich kilku, każdy z nich czuły i uważający na me potrzeby. I znający się na rzeczy, nigdy nie zostawiający mnie niezaspokojonej. - fuknęła gniewnie. - Chcesz to was sobie przedstawię. Ciekawe jaką wtedy będziesz mieć minę - zagoniła Condrada pod ścianę zaciskając piąstki i wyprostowała dumnie. - I możesz sobie sprawdzać kochanki Cristobala ile chcesz. Nic Ci z tego nie przyjdzie.- usta jej zadrżały jak do płaczu.
Condrad pochwycił ją w pasie i obrócił się dociskając jej ciało do ściany własnym ciałem.
- No już już.. Ty naprawdę się we mnie podkochujesz? To… cóż…- nie bardzo wiedział co powiedzieć. Więc przeszedł do czynów. Zaczął całować jej usta zachłannie, potem policzki i szyję.
- No.. już już… i tak wiesz że jesteś najpiękniejsza, prawdziwe ucieleśnienie pokusy w kobiecym ciele..- mruczał jednocześnie podciągając powoli jej suknię w górę, delikatnie przy tym masując jej biodra dużymi silnymi dłońmi.
- Naprawdę … tak… sądzisz? - mruczała pomiędzy jego pocałunkami, wtulając się i drżąc lekko - Czy znów… próbujesz… mnie … wziąć pod obcas? - Kathil wplotła dłonie we włosy Condrada i zamknęła oczy nadstawiając się na kolejne buziaki.
- Pewnie jedno...i drugie... - mruczał szlachcic wsuwając dłonie podciągniętą suknię i opierając jej na udach Kathil.- Ale z pewnością jestem szczery… zresztą za chwilę sama poczujesz… moją twardą szczerość… tak jak lubisz.
- Wiesz … czemu… - popatrzyła mu w oczy Kathil, obejmując twarz mężczyzny dłońmi - … tak z Tobą walczę? - tym razem to bardka pocałowała czule oczy, czoło i usta Condrada.
- Hmmm… bo nie jesteś osóbką którą można okiełznać… bo nie jesteś żonką która stoi w cieniu męża…. bo kochasz swą swobodę. A ja jestem … lwem który próbuje cię zagarnąć i nagiąć twą wolę. Mamy podobne natury, wiesz?- uśmiechnął się łobuzersko mężczyzna, gdy jego dłonie wędrowały po jej udach, by znaleźć bieliznę i pozbawić jej Wesalt. Ustami całował jej szyję i usta, nachylony lekko podczas tego działania.
Kathil osunęła się na kolana i sięgnęła ku materiałowi więżącemu twardą szczerość Condrada. Wsunęła dłoń przez rozpięty otwór w tkaninie i zaczęła powolną pieszczotę zaciskając delikatnie wpierw a potem bardziej stanowczo palce na nabrzmiałym orężu.
- To też… ale nie wszystko … - drugą dłonią powoli osunęła jedno ramiączko sukni by poszerzyć swój dekolt i ułatwić Condradowi podziwianie jej kobiecych atrybutów. Ucałowała jego męskość przez materiał spodni po czym delikatnie uwolniła ją i złożyła delikatny pocałunek na głowie uwolnionego smoka. Nie dając mu czasu na reakcję ujęła włócznię seniora w usta i rozpoczęła mocną i powolną torturę stopniowo zwiększając i nacisk i tempo.
- To ja powi…- tyle zdołał wymruczeć czując usta Wesalt na swej dumie. Zacisnął zęby dysząc ciężko i drżąc. Oparł się jedną dłonią o ścianę stojąc nad nią i pozwalając jej usteczkom na zmysłową pieszczotę jego lancy pożądania.
- Co… jeszcze?- spytał w końcu zerkając w jej dekolt z lubieżnym spojrzeniem. Kto wszak mógłby się oprzeć tej pokusie?
- Mmmmm - wymruczała Kathil z buzią zajętą zadawaniem mu rozkoszy, a drugą dłonią pieszczącą pośladek Condrada. Pracowała nad doprowadzeniem go do szaleństwa z wielkim zapałem i artyzmem, starając się sprawić, by wspomnienia o jej wirutozerii nie opuściły go na wyjeździe. Nie przerwała by odpowiedzieć na pytanie, wręcz przeciwnie. Wzmocniła doznania by pozbawić seniora trzeźwych myśli.
Nie było to trudne… sam jej widok pewnie rozpalił już jego wyobraźnię. Wszak odpowiednio się prezentowała. Głaszcząc ją powoli po włosach, poddawał się pieszczocie jej ust, czując… podobnie jak ona zbliżającą się kulminację jego pożądania.
Doprowadziła go szczytowego punktu z zapałem i satysfakcją, przyglądając się jego twarzy i sczytując w niej oznaki od rozkoszy po powolne rozluźnienie i błogostan, który Kathil podtrzymała jeszcze kilka chwil po wybuchu. W końcu uwolniła Condrada delikatnie i podniosła się do pozycji stojącej. Przytuliła się lekko do mężczyzny. - Bo jeśli się poddam, przestanę Cię interesować - wymamrotała w jego pierś unoszącą się wciąż w ciężkim oddechu.
- Naprawdę w to wierzysz?- mruknął mężczyzna i delikatnie popchnął i przycisnął ją ręką do ściany. Spoglądając jej w oczy.- Jesteś wyjątkową kobietą Kathil Wesalt… gdybyśmy… gdybyś urodziła się wcześniej i gdybyśmy spotkali się wcześniej, kto wie… jak potoczyły by się nasze losy, a teraz unieś rąbki sukni… wysoko.
- Powiedz tak … jeszcze raz… - bardka pogładziła usta Condrada opuszkami palców - … do ucha… - poprosiła czując lekkie wypieki na policzkach i wybuch gorąca w podbrzuszu.
- To o wyjątkowości... czy to o sukni?- zapytał cicho Condrad.
- O sukni - Kathil spojrzała na niego z pożądaniem spod na wpół przymkniętych powiek, zagryzła dolną wargę - proszę… - wyszeptała.
- Podnieś rąbki… sukni… wysoko… teraz.- szepnął jej powoli i nie znoszącym sprzeciwu głosem Condrad wprost do ucha.
Jego ochrypły głos wprost przy jej uchu, ciepły oddech i nakaz słyszalny nawet w szepcie sprawiły, że Kathil zadrżała i oddychając ciężko podciągnęła powoli kraj sukni, obnażając kolejno łydki, uda, biodra i podbrzusze. Czuła się jak zahipnotyzowana. I mimo, że wszystko dotąd było w większości grą, teraz przestawało być. Powoli zrobiła niewielki kroczek ku seniorowi, chcąc poczuć jego ciało blisko swego. Zatrzymała się niepewna i drżąca.
Mężczyzna sięgnął w dół i musnął palcami podbrzusze i intymny obszar dziewczyny przez króciutkie i wysoko wycięte majteczki. Uśmiechnął się dodając.- Jesteś gotowa.
Znów nachylił się i znów usłyszała cichy i stanowczy szept wprost do ucha. - Lekki rozkrok, wypnij pierś i nie waż się drgnąć… dostaniesz klapsa na pupę jeśli drgniesz.
Oddech Kathil przyspieszył i poczuła, że policzki ją palą, ale skinęła posłusznie głową i stanęła na rozchylonych nogach, mocno wciągając brzuch z podniecenia. Czuła, że szczyty jej piersi spięły się i wyraźnie odznaczają się przez suknię. Na rozkaz Condrada, ciało samo zareagowało tak jak chciał. Drżała i czuła gęsią skórkę pokrywającą jej ramiona. Popatrzyła na seniora spłoszona.
-Dobrze…- mężczyzna kucnął i powoli zsunął z niej bieliznę w dół.- Bardzo dobrze.
Kathil poczuła jak palcem wodzi po jej wrotach rozkoszy, a potem kciukiem zaczyna pocierać wrażliwy punkcik nad nimi sprawiając kolejne pioruny przyjemności przeszywające jej ciało.
- Pamiętaj… nie wolno ci się poruszyć.- rzekł stanowczo i głośno, acz z łobuzerskim tonem w głosie.
- Jak… mam… - Kathil oddychała ciężko i zaciskała dłonie na trzymanej tkaninie - się...nie ruszać… - jęknęła czując intymny dotyk Condrada i kolejne fale gorąca nim wywoływane. - Tor…- wciągnęła ostro powietrze - ...turujesz mnie…. - dokończyła na bezdechu, drżąc coraz bardziej.
- Sprawdzam tylko twą wytrzymałość…- bezczelnie rozchylił płatki jej kwiatu, by poczuła jego ciepły oddech w sobie.- Jeśli to tortury… to chcesz bym je przerwał? Wystarczy jedno twoje słowo… jeśli nie… masz być posłuszna.
Kathil przestała mówić, nie chcąc tracić sił na rozmowę. Przypomniała się jej sytuacja, gdy to ona sprawdzała wytrzymałość Jaegere. Wspomnienie i drażniące poruszenia palców nestora sprawiły, że cicho jęknęła. Szybko zagryzła wargę, by pokryć chwilę słabości. Poczuła pierwsze krople potu zbierające się na czole i nad górną wargą, nie kontrolowała drżenia ciała czując fale przyjemności powoli zbierające się w jej ciele. Zacisnęła mocniej dłonie z napięciem.
Palce mężczyzny pieściły przez chwilę jej intymny zakątek, leniwymi ruchami muskając jej skórę i sięgając głębiej. Condrad był bardzo delikatny w tej pieszczocie, ale pewnie dlatego że chciał wydłużyć całe doznanie… w końcu jednak nachylił się ku jej łonu. I Wesalt poczuła język muskający jej wrażliwy punkcik, już wszak rozpalony wcześniejszym dotykiem. Powoli i ostrożnie… wystawiając jej ciało na ciężką acz przyjemną próbę.
- Con… Condradzie - wydyszała spazmatycznie jego imię - … proszę - dodała ledwo słyszalnie, gdy jej ciało napięło się. Spojrzała ponownie na mężczyznę rozpalonym spojrzeniem ponaglającym go. - Nie wiem… - i nie dokończyła odchylając głowę do tyłu, dłonie się wyprostowały powoli nie puszczając jednak rąbka sukni.
- O co prosisz?… nie dosłyszałem.- droczył się z nią Condrad przerywając na szczęście słodkie tortury jej intymnego zakątka na rzecz liźnięć językiem po skórze jej ud.
Rozpalona i pobudzona Kathil, łapała ciężko oddech i odzyskiwała nieco kontroli nad swym ciałem, zawracając znad granicy rozkoszy.
- Od… odwdzię… czę się - ostrzegła. Oblizała wargi czubkiem języczka i uśmiechnęła kurczowo - O Twój dotyk… głębiej… - wymruczała niespeszona, lecz z lekką niecierpliwością w głosie.
- Myślę że możemy połączyć te przyjemności.- mruknął Condrad wstając i “przypadkiem” ocierając się o jej podbrzusze czubkiem rozbudzonej już znów męskości. Następnie szepnął jej do ucha stanowczym tonem głosu.- A teraz… pozbędziesz się tej sukni, opadniesz na czworaka i wypniesz swoją pupę… by prosić o nagrodę za swój sukces.
Kathil wciągnęła raptownie powietrze i rozszerzonymi z zaskoczenia i pożądania oczami spojrzała na Condrada. Sprawdzała wyraz jego twarzy i widząc, że mężczyzna nie żartuje, uniosła prowokacyjnie ramiona w górę by ściągnąć suknię. Przy okazji powoli się obracając w miejscu. Gdy stanęła tyłem do Condrada powoli i kusząco przechyliła się do przodu, odrzucając suknię i wypinając pośladki ocierając nimi się przy okazji o jego twardą dumę. Ponownie się wyprostowała by osunąć po kolei ramiączka koszulki i rozpiąć ją z drażniącą powolnością. Obróciła się ponownie wokół własnej osi, pozwalając mężczyźnie napawać się jej widokiem i delikatnymi muśnięciami jej rozgrzanej skóry. Po czym na koniec ruszyła ku łożu by powoli i przeciągając każdy ruch opaść na czworaka. Wypięła mocno pupcię i poruszyła nią lekko na boki, pogładziła swój pośladek dłonią i zerknęła na Condrada:
- Proszę… o nagrodę - przesunęła palcami po nabrzmiałych płatkach kobiecości - za sukces. - wymruczała cicho i lekko oblizała palce smakując własną przyjemność.
- Jak możesz w ogóle wierzyć…- mruknął Condrad pozbywając się spodni i podchodząc powoli do do łóżka. Kolejne części garderoby olbrzyma lądowały na podłodze, odsłaniając jego mięśnie i blizny.- ...że możesz przestać być dla mnie interesująca?
- Cristobal się mną znudził po paru miesiącach… - Kathil odwróciła się mocniej by móc podziwiać ciało Condrada, jego pewne ruchy i widoczny dowód pożądania.
- Niektórzy nie potrafią docenić… niezwykłej kobiety.- Condrad wdrapał się na łóżko, sprężyny zajęczały cicho. Mężczyzna objął dłońmi jej pośladki, nachylił się i musnął powolnym ruchem jej rozpalone pożądaniem łono. Po czym klęcząc posiadł ją gwałtownym ruchem bioder… mocno i głęboko. Jego twarde dłonie zacisnęły się na pupie Kathil niczym kleszcze unieruchamiając ją, gdy jej kochanek co chwila gwałtownie i bezlitośnie zdobywał jej kobiecość.
Każdy ruch Condrada przesyłał przez ciało Kathil dreszcze rozkoszy, które bardka pokrywała cichym pojękiwaniem i kurczowym zaciskaniem dłoni na pościeli. Wypięła biodra mocno w górę i opadła na łokcie, chowając twarz między ramionami. Z tej pozycji widziała ich połączone ciała i Condrada szturmującego jej kobiecość raz po raz. Uniosła się powoli i wyprostowała by uklęknąć. Wygięta w łuk sięgnęła by przyciągnąć Condrada do pocałunku, Zacisnęła dłoń na swej piersi drażniąc napięty szczyt i jęcząc przeciągle w usta mężczyzny, sygnalizując zbliżającą się ekstazę.
- Ty… chyba… chcesz być… uk...tego.. kla…- wydyszał sam również bliski, czuła między udami i głęboko w sobie. Nie dokończył słów, tylko nadal gwałtownie zdobywając jej ciało, pochwycił ją za pierś i ugniatając ją dłonią całował ją namitnie. Ich ciała wiły się na trzeszczących łożu, aż ekstaza całkowicie pochłonęła ich oboje w gwałtownej erupcji.
Drżąca Kathil trzymała się kurczowo Condrada aż oboje padli na łoże. Dziewczyna nie chciała się odsuwać, gdy wracała do rzeczywistości. Tym bardziej, gdy czuła ciężką dłoń mężczyzny masującą pupę Wesalt powolnymi ruchami.
Przez chwilę całowała powoli pierś i bark seniora.
- Takiego posłuszeństwa chcesz? - spytała drażniąc czubkiem języka szczyt męskiej piersi. i gładząc powolnymi ruchami resztę jego potężnego ciała.
- Też… i lojalności… i nie wiem…- mruknął Condrad wsuwając dłonie w jej pukle.- Przecież masz męża, jak więc możesz być zazdrosna o mnie?
Kathil ugryzła go w dopiero co całowaną pierś:
- Nie wiem… po prostu jestem… - usiadła na Condradzie i przesunęła dłońmi po swym biuście sprawiając, że szczyty znowu stanęły dumnie. Ujęła dłoń seniora i poprowadziła ją po prawej piersi - Zapamiętaj jak wyglądają i jak są kształtne i jędrne i jak idealnie pasują w Twoją dłoń. - mruknęła wyzywająco. - I niech to wspomnienie zastąpi Ci wizję piersi Saskii - pokazała język Condradowi.
- Saskia to przeszłość…- odparł Condrad zaczynając drapieżnie ugniatać i ściskać pierś dziewczyny.- A choć podniecająca jest wizja was obu nagich i swymi urokami walczących o me względy, to się nie spełni. Ona będzie walczyć o me spojrzenie… ty… nie musisz… bo już je masz.
Druga dłoń mężczyzny władczo sięgnęła między uda Kathil i głębiej, powolnymi acz stanowczymi ruchami pieszcząc ów zakątek jej ciała.
- Mówisz, że chcesz mej lojalności… dasz swą w zamian? - jęknęła głośno Wesalt - Jeśli Ci się poddam i ulegnę. - zaczęła powoli poruszać swymi biodrami, imitując pradawny ruch ujeżdżania - Czy raczej pozbędziesz jak niepotrzebnej już zabawki?
- Nie pozbyłem się Saskii… nie porzuciłem jak zabawki. Nasze łóżkowe drogi się rozeszły.- Jego duże twarde dłonie… czuła na swej piersi i w swym ciele. Pieszczące ją ze stanowczą i doświadczeniem.- A ty przecież jesteś kim więcej niż Saskia. Jesteś Vandyeck, jesteś żoną Ortusa i moją… kochanką… ale pragniesz czegoś więcej… pragniesz bym cię pokochał?
Kathil pochyliła się i pocałowała go, drażniąc olbrzyma zaczepliwymi ruchami swego języka. Zamruczała z przyjemności:
- Czemu uważasz, że tego chcę? Nie proszę Cię o nic prócz uszanowania mej niezależności i odrobiny lojalności. Mam plany co do rodu i nie chcę się obawiać pułapek z twej strony. - wtuliła twarz w szyję olbrzyma kąsając płatek ucha i skórę na szyi. Ocierała się swym ciałem o ciało seniora jakby anektując je dla siebie swym dotykiem. Znaczyła ramiona paznokciami, tors ukąszeniami, coraz bardziej chętna na powtórkę rozkoszy.
- Ja też mam plany co do rodu i co do ciebie i co do Ortusa. Ale ty utrudniasz mi je… sprawiasz, że staję się zachłanny wobec ciebie.- mruknął mężczyzna gwałtowniej pieszcząc jej ciało i bez delikatności… jak zwykle zresztą i jak lubiła.
- Może … - stęknęła - … omówimy te … plany po…. twym powrocie? - wydyszała mu w usta. - Zagramy o to kto …. pierwszy… wyłoży karty na stół? - uśmiechnęła się zadziornie, by zaraz zamknąć oczy odczuwając ekstazę.
- Zobaczymy po powrocie…- z uśmiechem doprowadził ją do granicy i sprawił że znów przeszła przez nią drżąc i pojękując z rozkoszy. Condrad uniósł jej nieco podbródek i cmoknął usta delikatnie.
- Obawiasz się? - oddała pocałunek i ponownie wtuliła w olbrzyma, leżąc na nim. Gładziła jego ramię i bok, muskając biodro i podbrzusze i coraz bardziej zbliżając się do muśnięcia jego włóczni. - Że Cię pobiję w grze? - uśmiechnęła się leniwie - Czy obawiasz się mi zaufać?
- Nie jestem naiwnym młodzikiem, Kathil. Może wyglądasz jak delikatna i niewinna panienka, ale bynajmniej… nie zmienia to faktu, że jesteś inteligentną i sprytną przeciwniczką. Przegram bitwę, jeśli rozegram ją na twoich warunkach. Wiem, że pobijesz mnie więc w swej grze.- poczochrał jej włosy leniwym ruchem dłoni dodając.- A ty… nie obawiasz się, że którejś pięknej nocy… zamknę drzwi i zatrzymam cię tu by rozkoszować się twymi wdziękami i twym posłuszeństwem…. tak jak kilka chwil temu?
Wesalt zadrżała lekko na samo wspomnienie:
- Nie… - mruknęła - … tego się nie obawiam. Czego innego tak. - pocałowała kącik ust nestora - Condradzie… jak rozwiążemy kwestię wydatków rodzinnych? Na przykład kwestię utrzymania gości, którą oszacowałyśmy z ochmistrzynią na jakieś trzy i pół tysiąca? Do tej pory wszystko było na mojej głowie, ale i wydatków było mniej…
- Ty masz ukryte przede mną fundusze, Kathil… uczciwym by było gdybyśmy się oboje dorzucili po połowie w takim razie.- mruknął Condrad wyraźnie rozleniwiony.
- No chyba się temu nie dziwisz? - zaczęła schodzić dłonią w dół jego podbrzusza - wszystkie zasoby jakie zostały po Cristobalu poszły na spłatę długów a i tak musiałam spieniężyć część ziemi i lasów. Fundusze, które mam … zarobiłam. Tak jak ty, który też nie opowiada mi się ze swej zasobności. - ułożyła głowę na podbrzuszu Condrada i dłońmi zaczęła się “bawić” jego zmęczonym orężem. - I nie w smak mi je przejadać. A i tak czeka mnie nie lada wydatek… - zawiesiła głos.
- Moje pieniądze też nie pochodzą z zysków jakie przynosi ta ziemia. Wszystko musiałem zdobyć sam, potem i krwią… czasami dla rodu trzeba poświęcić. A wierz mi… poświęciłem wiele.- nestor rodu drżał pod jej pieszczotą, jednocześnie masując dłonią włosy.- Część pieniędzy wyłożysz ty, uczennico. Część ja.
- Co byś powiedział… gdybym Ci powiedziała, że chcę … - Kathil przerwała by liźnięciami pobudzić olbrzyma jeszcze troszkę - się wyprowadzić…? - kontynuowała pieszczotę już samymi dłońmi mocniej zaciskając je na męskości Condrada i na jej podstawie.
- Czemu?- jęknął Condrad czując palce Kathil na swym coraz twardszym i sztywniejszym palu rozkoszy. Mężczyzna był coraz bardziej gotów na podbój jej ciała.- I gdzie… do zamku męża? Z pewnością jest zaniedbany… zapominasz też… głupta...sku -westchnął drżąc.- Kto dziedziczy majątki wujów O..ooo… ortusa… gdy zginą… bezdzie… tnie.
- Nie … - mruknęła dmuchając ciepłym powietrzem oręż Condrada - … wynajmę willę w Ordulinie - ponownie zamknęła usta na twardej, gorącej i gotowej broni nestora - Dam Ci … tu… wolną rękę… będziesz… mieć ode mnie spokój… - nie poprzestawała w swych wysiłkach.
- Skąd pomysł… że chcę mieć… od ciebie … spokój.- jęknął Condrad czując na swym orężu, miękkie wargi kochanki. Jego dłoń spoczęła na jej pupie, delikatnie masował pośladek… a następnie dał klapsa… niezbyt bolesnego, ale głośnego.- Lubię wszak… wydawać ci rozkazy… a ty.. ty.. pragniesz… je wyko..nywa...ć.
- W łożnicy… się nam układa...a potem Ty odrzucasz … - Kathil uniosła się i powoli dosiadła Condrada, karając go jednak i siadając tyłem do jego twarzy - … możliwość…. że wyciągam do Ciebie dłoń… - pochyliła się nieznacznie by powolnym ruchem bioder i widokiem ich złączonych ciał rozpocząć hipnozę mężczyzny. - Może lepiej… zatem - uniosła ramiona nad głowę i powoli wsunęła dłonie w swe włosy unosząc je by ukazać wąską talię - … byśmy mieszkali osobno…
- Jak długo… wytrzymamy… osobno…- Condrad sięgnął rękami do ciała Kathil, chwycił ją za piersi ściskając i pieszcząc je brutalnie, po czym odchylił się do tyłu ciągnąc ją za sobą. Kathil poczuła jego usta całujące jej szyję i bark.- A odrobina gniewu rozpala ciała w łóżku.
- Gdy wrócisz, chcę byśmy razem wyjechali - jęknęła wyginając swe ciało i wijąc się na olbrzymie - skoro nie mogę się wyprowadzić - wydyszała. - Zgodzisz … się?
- Zgodzę…- szepnął jej do ucha znacząc jej piersi drobnymi zadrapaniami paznokci, a szyję ukąszeniami.- Zgodzę.
- Sami… - Kathil poruszała się coraz bardziej niecierpliwie, całkowicie poddając się znaczeniu przez mężczyznę. Pożądanie wybuchło z większą siły gdy Condrad wyszeptał swą zgodę wprost do jej ucha. - … we .. dwójkę… ty.. i … ja. Tak? - poruszyła biodrami coraz bliższa ekstazy, szukając na oślep ust kochanka i zaciskając mocno swe dłonie na jego dłoniach.
- Do małego… mieszkanka w Ordulin.. z dużym… łóżkiem…- wymruczał jej do ucha Condrad sam też bliski eksplozji, która wstrząsnęła ich ciałami nagle i mocno.
Bardka oprzytomniała dopiero po dłuższej chwili i leniwie sturlała się z olbrzyma na łózko.
Spojrzała na swe piersi i mruknęła:
- I co ja mam powiedzieć Ortusowi? - wymierzając klapsa w udo nestora. - Kiedy wyruszasz?
- Jutro po południu… muszę jeszcze rozmówić się z sąsiadem.- odparł Condrad i wzruszył ramionami.- Ortus jest młodzikiem… sam widok piersi go zahipnotyzuje, a jeśli by pytał… cóż znajdziesz sposób na odwrócenie jego uwagi od tej sprawy.
- Ortus ma dzisiaj zadanie bez którego wypełnienia nie ujrzy nic - Kathil podniosła się z łóżka i zaczęła ubierać - Odwołasz swoich szpiegów? - spytała zapinając guziczki koszulki.
- Nie szpiegują ciebie.. a poza tym… wy jeszcze nie macie dzieci, więc warto sprawdzić czy istnieją inne alternatywy. Sama wiesz, że bękarty to… niekoniecznie najlepsi kandydaci na dziedziców.- mruknął niechętnie Condrad.
Kathil zamarła na chwilę spoglądając badawczo na nestora.
- Tak… oczywiście - dodała cichym chrząknięciem pokrywając zmieniony ton głosu. Ubrała suknię już bez komentarzy. Poprawiła sztywnym gestem włosy i nie spoglądając na Condrada rzekła:
- Udanej podróży i do zobaczenia wkrótce. - ruszyła do drzwi starając się by wyszło to naturalnie chociaż zaskoczenie, złość, ciupka gniewu i smutek, buzowały w niej.
- Nie bocz się tak. - odparł polubownie Condrad i westchnął. - Musisz pamiętać, że jestem już w wieku, w którym nie mam już wiele czasu na załatwienie spraw… zanim… Liczę, że jednak wam się uda.
- Chyba nie planujesz ściągać tutaj jakiegoś potencjalnego dzieciaka, którego w swej szczodrości zamierzasz adoptować, a w rzeczywistości by wzmocnić swą pozycję? - spojrzała jeszcze badawczo na olbrzyma - Zajdź do mych komnat jutro przed wyjazdem, dobrze? To zajmie dosłownie parę chwil. - doszła do wniosku, że prośby działają znacznie lepiej na Condrada niż rozkazy i łatwiej nim wtedy sterować. Uginanie się nie przeszkadzało jej za bardzo, dopóki mogła osiągnąć swój cel.
- Biorę różne scenariusze pod uwagę, choć nie… nie chodziło tylko o samą pozycję. Lecz o coś w Jest nas tylko dwójka Vandyecków… Ortus i ja. Z czego tylko twój mąż jest płodny. Jest mało moja słodka Kathil… jeśli zdobędziemy spore posiadłości kimś trzeba będzie te zamki obsadzić, tym bardziej jeśli ty zamierzasz zamieszkać w Ordulinie.- przypomniał jej Condrad i uśmiechnął.- Musimy stworzyć silny ród, musi skupić wszystko co po nim zostało. Ty i ja… Jeśli nasze zdobycze mają mieć znaczenie, komuś trzeba będzie je przekazać. Ale nie martw się baronesso… twoje dzieci będą najważniejsze.
- O ile starsi bracia lub siostry ich nie zabiją w kołysce lub później. Zapominasz o jednym: że wyciągnięte z biedy dziecko, nigdy nie zapomni, że było biedne. Więc automatycznie stawiasz moje i Ortusa nienarodzone dzieci od razu na przegranej pozycji. Dodatkowo dzieci mają również rodzinę matki. To komplikacje, których nie jesteś w stanie ani przewidzieć ani kontrolować. Nie brzmi to jak wzmacnianie rodu.
- To dobre… argumenty. Ale to że odnajdę jakieś dziecko… nie oznacza od razu, że je zaadoptuję.- stwierdził w odpowiedzi Condrad i uśmiechnął się. - Lubię jednak mieć pole do manewru.
Kathil nic nie odpowiedziała na te słowa choć na usta cisnęło się ich wiele. Nie było sensu strzępić języka na dywagacje. Wszak Cristobal mógł cóż… nie mieć szczęścia i w tym zakresie. Kurtyzany raczej nie spieszyły się z zachodzeniem w ciąże. Ona sama wiedziała to lepiej niż ktokolwiek inny.
- Cóż… widzę, że podjąłeś decyzję i nic Cię od niej nie odwiedzie. - wzruszyła ramionami - Będę czekać jutro. A tymczasem muszę wracać do swych komnat.
Pożegnała Condrada chłodno i ruszyła do swej części pałacu.
 
corax jest offline  
Stary 06-01-2016, 10:04   #52
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Na blacie jej sekretarzyka leżał pospiesznie skreślony list. Drżące pismo informowało Kathil, gdzie jej małżonek miał zamiar ją uwieść… wybrał nieduży gabinecik, którego wyróżnikiem było szczególnie duże biurko i duży portret małżeński Kathil i Cristobala właśnie. Niemniej w liście proponował jej kolację i prosił o strój wieczorowy i brak bielizny. Był to gabinecik Cristobala o czym Wesalt dobrze wiedziała, bo tam po raz pierwszy posiadł ją jej pierwszy mąż. Jak to się los dziwnie splata? Nie było to złe wspomnienie… bądź co bądź Cristobal umiał dogodzić kobiecie, zwłaszcza gdy się go subtelnie nakierowało.
Jej były mąż zdecydowanie zbyt często, jak na gust Kathil, zaczynał ponownie pojawiać się w jej okolicach, czy to w rozmowach, czy to w niespodziewanych sytuacjach.
Podczas przygotowań do kolacji, wysłała umyślnego do cioteczki Mei, z prośbą o trzymanie ręki na pulsie w sprawie “dziedzica” i ewentualnych skutków ubocznych rozwiązłego życia Cristobala. Wyjaśniła pokrótce plan Condrada oraz fakt, że bez pomocy cioteczki nie jest w stanie przeciwdziałać jego planom. W pozostałym czasie, sprawdziła swą garderobę w posukiwaniu odpowiednich sukien na czas wizyty wujów oraz wysłała gołębia do Logana by rozejrzał się w poszukiwaniu łowczego do najęcia do zaganiania grubego zwierza.
Wybrała dwie suknie, które jej zdaniem powinny rzucić wujów … i Condrada na kolana. Po czym przygotowała się na kolację z mężem.
Ortus czekał już na nią w gabinecie, przy niedużym stoliku ustawionym tu specjalnie na tę okazję. Po jednej stronie stolika była miękka sofa, po drugiej krzesło na którym siedział nerwowo niczym uczniak przed egzaminem. Z portretu na Kathil patrzył jej wizerunek z promiennym uśmiechem. Mąż był całkowicie zasłonięty płachtą kiru… choć kusząco perwersyjna była myśl kochania się na jego oczach… żeby widział co przed nim ukrywała pod pozorami oziębłości. Mała odpłata za te wszystkie kłopoty po jego śmierci.
Na stoliku były kasztany.. pieczone zapewne, obrane z łupin i oblane czekoladą. Znany afrodyzjak. Było też i wino koloru rubinowego.
Ortus ubrany niczym… lokaj w marynarkę kamizelkę i spodnie przechodzące w pończochy wyglądał jeszcze bardziej młodo niż zwykle. I jeszcze bardziej speszony.
Kathil w luźnej, ciemnoniebieskiej sukni, podkreślającej jasną barwę jej włosów rozejrzała się zaciekawiona po gabineciku i uśmiechnęła do Ortusa.
- Witaj, mężu. Przychodzę na Twe wezwanie. - lekko dygnęła i wyciągnęła dłoń ku młodzikowi.
- Ja… tego.. wyglądasz… uro.. czo.- westchnął zawstydzony młodzik prowadząc ją ku sofie. Usiadł obok niej wpatrując się w dywan.- Ja… to trudne. Wiesz… próbowałem, wymyślić jakieś sonety, jakieś komplementy, które nie brzmiały by głupio i banalnie. Wpatrywałem się w twój portret licząc na natchnienie i…- zacisnął dłonie na kolanach.-... jedynie o czym mogłem myśleć, to rozerwaniu tej sukni ślubnej i pieszczotach twego ciała. Nie zdobyłbym cię , gdyby nie ten ślub… nie ma się co oszukiwać.
Bardka słuchała słów Ortusa i mruknęła cicho:
- Po pierwsze, to nigdy bym nie wiedziała, że chciałeś zdobywać. Dlatego czasem słowa są konieczne. - pogładziła dłoń męża - A co … co czujesz oprócz pożądania, bo wiesz… ja tego tak naprawdę nie wiem… Lubisz mnie choć trochę? - spytała nieśmiało.
- Lubię… jestem wdzięczny za wyciągnięcie z klasztoru.- wziął w palce kasztan i podał jej do ust.- Lubię widzieć zachwyt w twych oczach. I… wiesz… spędziłem z miłymi dziewczynkami ten czas w zamtuzie, ale… i tak nie zamieniłbym żadnej z nich na ciebie. Nawet gdyby to oznaczało, że tylko ciebie miałbym do pieszczot. Lubię gdy… jestem twoim mężczyzną w twoim spojrzeniu, a nie chłopcem który się jeszcze wiele nauczyć. Choć wiem, że masz rację to przyjdzie czas, że nie zobaczysz już we mnie nigdy chłopca… a tylko mężczyznę.
Po raz kolejny sprawdzały się mądrości, że mężczyźni lubią widzieć swe odbicie w oczach kobiet. Kathil zaś dodać mogła od siebie, że lubią odbicie tego jak mogą wyglądać, niekoniecznie zaś tego jak wyglądają.
Spojrzała na męża z czułym uśmiechem: - Ortusie, w klasztorze byłeś ledwie kilka dni temu. - powiedziała oblizując lekko wargi po podanym jej rarytasie - Nikt nie dojrzewa w tak krótkim czasie. A ja lubię Cię i jako chłopca i jako mężczyznę, na jakiego wyrastasz. Wiesz? A powiesz mi … jakim mężczyzną byś chciał być? Co dla tego mojego przyszłego męża będzie się liczyć najbardziej? - zaczęła ulubiony temat wszystkich ludzi: mówienie o sobie.
- Ty. Będę silnym i potężnym… człowiekiem, a ty będziesz mogła czuć się bezpiecznie w moich ramionach… bo cię ochronię.- odparł bez namysłu Ortus i sięgnął po kolejny kasztan.- Mój ojciec był wielkim wojownikiem, odważnym szlachetnym wspaniałym… i głupim. Pozwolił dać się zabić, zostawił moją matkę a swoją żonę, na pastwę tych dzikich psów a moich wujów. Ja… taki nie będę. Ja cię nie wypuszczę z objęć, nie pozwolę ci się czuć zagrożoną. Nie dam ci być samą, choć wiem że nasze małżeństwo… jest luźne towarzysko, to i tak… będę twoją tarczą. Kiedyś.- dodał na koniec z kwaśną miną wiedząc jak słaby jest jeszcze. I podał jej kolejny kasztan dodając.- No i najlepszym twoim kochankiem. Poznam to co lubisz i będę ci sprawiał dużo przyjemności.
- To brzmi… jak namiętność, jak pasja, mój miły - Kathil położyła głowę na ramieniu Ortusa - I wiem, że tak będzie. Tylko… gdy będziesz moja tarczą, kto będzie strzegł Ciebie? Co jeśli mnie zabraknie?
- Nie wiem… naprawdę nie wiem…- westchnął młodzieniec. I musnął kasztanem delikatnie usta swej żony.- Jeszcze kilka dni temu...byłem w klasztorze, a teraz… jeszcze nie minął nawet nasz miesiąc poślubny. To wszystko dzieje się tak szybko, że ciężko mi złapać oddech. Ale wiedz że cię lubię, coraz bardziej i bardziej.
- Wiem… musi być to szalona zmiana w porównaniu do życia w klasztorze. - Kathil nadstawiła usta do pieszczoty - Ja Ciebie też lubię, mój Ty gburku. Ale nie mogę obiecać, że przy mnie czy przy stryju tempo wydarzeń zwolni. - mruknęła - No chyba, że uciekniemy gdzieś daleko. - zaśmiała się cicho.
- Czy ja wiem… lubię to szalone życie…- zaśmiał się cicho.- Te słodkie kobiety i ciebie… i widzisz? Mimo że przygotowałem i kasztany i wino to… zamiast cię wprawić w romantyczny nastrój, tak sobie gadamy o życiu. Nie jestem materiałem na podrywacza… i mam szczęście, że ciebie złapałem. I kto wie… może wyjedziemy gdzieś daleko, ty i ja. Gdy bardziej się zbliżymy… duchowo oczywiście.
- Rozmowy o życiu to też ważna sprawa. Zbliża ludzi. Buduje więź. - uśmiechnęła się do Ortusa - A ja gadam jakbym była wiekową matroną. A Ty to prowokujesz. - puknęła palcem w czubek nosa młodzieńca. - Wiesz co wymyślił Condrad… nie zgadniesz… - sama sięgnęła po kasztana i podała go mężowi do ust wsuwając frykas powoli pomiędzy jego wargi i patrząc czule mu w oczy. - Szuka możliwych dzieci Cristobala, z zamiarem wprowadzenia do rodziny.
Usta młodziana pochwyciły jej palce delikatnie zaciskając się na nich. Język muskał jej opuszki delikatnie, gdy patrzył Wesalt w oczy. W końcu wypuścił swych więźniów.- Strasznie mu się spieszy. Jesteśmy ledwo kilka dni po ślubie, a on już chce dzieci… ech… co ty odpowiedziałaś na jego plany?
- Że stawia nasze nienarodzone dzieci na straconej pozycji i w niebezpieczeństwie. Nawet jeśli znajdzie dzieci Cristobala to one mają jakieś rodziny, a poza tym raczej ciężko by przyszło im zapomnieć skąd pochodzą. Wystarczy popatrzeć na historię, albo.. nie sięgać daleko lecz ku Vilgitzom. - Kathil skrzywiła się - Nie podoba mi się to, ale stryj stwierdził, że lubi mieć opcje. Pozostaje trzymać kciuki, że żadnych dzieci nie ma. - westchnęła ciężko.
- Na razie nie ma się czym martwić. Szkoda nerwów na gdybanie.- mruknął Ortus i cmoknął czule policzek Kathil.- Toooo jakie kwiaty lubisz? Jakie smakołyki? I… czy naprawdę nie masz nic pod suknią?- ostatnie pytanie zadał z łobuzerskim błyskiem w oku.
- Wiem, masz rację. - mruknęła Kathil wtulając się w męża nieco zamyślona - Lubię frezje i konwalie. Smakołyki … rzadko jadam… muszę dbać o figurę. A czy nie mam… cóż pozostaje jedynie sprawdzić. A jak? To Ty mi powiedz. - podjęła figlarny ton męża.
- W zamtuzie pewna słodka blondynka o imieniu April… uczyła mnie jak zadowolić kobietę językiem… ponoć mistrzowie potrafią rozpalać godzinami… nie przeszkadzając im żadnych czynnościach. I sprawiając dużą przyjemność.- mruknął Ortus cmokając czoło przytulonej żony.- To właśnie planowałem po uwiedzeniu cię. Pieścić cię powoli i sprawiać przyjemność… z głową pod twoją suknią.
- Hmm i jak wam szło? - spytała ciekawsko.
- Mam zapał… ale brak mi doświadczenia i bywam niecierpliwy. Niemniej wiła się zmysłowo, gdy ją pieściłem…- wspomniał Ortus podając kolejnego kasztana do swej żony.- Miałem głupie… pomysły tutaj… jakby to było zabawnie, gdybym wtedy tam… był skryty pod twoją suknią ślubną… podczas wesela. Głupie, prawda?
- Czemu głupie? Nie cofniemy czasu ale… suknię mam i dzisiaj… - Kathil uśmiechnęła się kokieteryjnie i przez przypadek kąsając palec Ortusa zamiast kasztana - A cierpliwości się możemy uczyć razem.
- Nie starczy… mi jej na czekanie aż się w nią przebierzesz… nie tym razem.- Ortus ujął dłoń Kathil i poprowadził w dół. Ciasne spodnie lokaja, bez problemu pozwoliły jej wyczuć napięcie męża.- Ale może którymś razem… i portret… chcę mieć twój portret. W pięknej zmysłowej sukni, albo i bez… coś co zastąpi to…- wskazał na ślubny malunek Wesalt.
- A może nasz wspólny portret? - Wesalt spytała przysuwając się bliżej i masując delikatnie naprężony oręż męża - no chyba, że wolisz pozwolić bym godzinami stała naga przed malarzem - dodatkowo wyszeptała te słowa wprost w ucho młodziana. - Na twoich oczach… - ukąsiła płatek jego ucha.
- Nie wytrzymałbym tak długo widoku twego nagiego ciała… samotnego…- jęknął cicho drżąc pod dotykiem jej palców i jej szeptu. Ortus miał dużą wyobraźnię.- My we dwoje nadzy? Nie będziesz się mnie wstydziła?
- Czemu mam się Cię wstydzić? - dziewczyna musnęła wargami ciepły policzek męża.
- Nie jestem tak muskularny i dobrze zbudowany… godny ciebie.- zawstydził się Ortus drżąc pod palcami Kathil. Był już bliski pełnej gotowości.
- To się zmieni… a poza tym… czy do tej pory mi to przeszkadzało? - ukąsiła dolną wargę i zacisnęła dłoń nieco mocniej, wyciskając jęk z ust młodzika.
- Pragnę… pragnę cię… teraz..- jęknął spoglądając rozpalonym wzrokiem wprost w oczy Kathil.- bardzo.. mocno… Chcę… byś usiadła… podwinęła suknię… chcę zobaczyć… chcę posiąść na biurku.. teraz… proszę.
Drżał z podniecenia i gotowości. Jego oczy błyszczały, a to co czuła pod placami Wesalt, było gotowe do boju.
- A co z lekcją cierpliwości? - droczyła się z nim Kathil podnosząc się i stając wprost przed nim, powoli zaczęła się cofać ku wspomnianemu meblowi - Jak wysoko podwinąć suknię?
- Jak… najwyżej…- on obserwował ją nerwowo rozwiązując troczki spodni i podnosząc się z sofy. Jęknął cicho.- Wybacz… nie mam cierpliwości… pragnę tak mocno ciebie… potem… zrobimy to jak należy…. Wybacz.
- Pomóż mi - bardka wyciągnęła ręce do męża, by móc się go przytrzymać wspinając się na biureczko - zobacz… - podciągała powoli materiał sukni - zgodnie z mężowskim nakazem… - odsłoniła niczym nie osłonięte łono, uda i podbrzusze. Rozsunęła zachęcająco uda. - Widzisz? - kusiła spojrzeniem znad trzymanej w dłoniach spódnicy sukni.
- Www widzę… jesteś zachwycająca.- jęknął Ortus zgodnie z jej życzeniem pomagając je wspinać się dość wysoki mebel. Jego zachwyt widziała nie tylko w jego oczach. Poniżej też była owacja na stojąco.
- Najpierw dotknij mnie - wyszeptała - a potem… bądź czuły. - poprosiła oplatając biodra Ortusa nogami i powoli przyciągając go blisko do siebie. - Proszę, mężu. - wyszeptała ponownie ze słodką minką.
Dłonie Ortusa drżące opadły na piersi Kathil nadal okryte materiałem sukni. Starał się być delikatny, masując powoli te dwie krągłości. Całował jej szyję i biodrami sprawiał że lanca jego prowokująco ocierała się o jej podbrzusze. Aż w końcu wszedł… z trudem panując nad swymi pragnieniami. Starał się poruszać delikatnie swą dumą, w jej intymnym zakątku i całował jej szyję i ucho szepcząc.-Poprowadź me dłonie… moja… kochana.. żono.
Dziewczyna przesunęła się nieco, wtulając się w męża i przesunęła jego dłonie na swe pośladki:
- Chwyć mnie mocno.. jak... mój obrońca, jak... moja tarcza. - Kathil wtuliła się i zaczęła obsypywać pocałunkami szyję młodego kochanka, kąsając go nieco mocniej, znacząc go dla siebie. - Mój… - mruknęła z zadowoleniem i ucałowała Ortusa namiętnie, jęcząc cichutko przy każdym jego uderzeniu. Dłonie zacisnęła na jego ramionach, przytrzymując się jego ciała podczas ich wspólnego zbliżenia.
Czując tak blisko jej miękkie i ciepłe ciało, Ortus zacisnął mocniej dłonie na pupie żony dociskając jej ciało i wywołując uśmiech zadowolenia. O tak, przyjemnie Kathil było czuć męża w całej rozpalonej okazałości… czuć jak się przemieszcza w niej, jak sięga tam gdzie wzrok nie mógł sięgnąć. Rozpalony jej ciałem, gorączkowy nerwowy i silny. Mocno podbijający jej chętne ciało i doprowadzający ich oboje do rozkoszy.
Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do wtulonego w nią męża.
- Hmmm - mruknęła cichutko bardka - to było inne… prawie jakbyś tęsknił za mną. - dziewczyna pocałowała młodziana zanim zdążył odpowiedzieć na jej leniwą zaczepkę. Czule obsypała jego spoconą twarz pocałunkami, wcale nie puszczając go od siebie. - Jakoś moje ciało ma swój rozum i nie chce ci pozwolić odejść, miły. - zaśmiała się cicho wtulając nosek w załamanie jego szyi.
- A pozwoli się chociaż zsunąć?- mruknął młodzik delikatnie dając klapsa w pupę.- Chciałbym zrobić… dobrze.. pokazać co już.. się uczyłem...Dobrze?
- A to nie wiem … zobaczmy - i spróbowała poluźnić swe ramiona i nogi wciąż obejmujące męża w biodrach - mmm - zmarszczyła nosek - nie bardzo…- znowu udała, że próbuje rozerwać swój uchwyt - O! coś się chyba poluzowało - mrugnęła wesoło do Ortusa i wypuściła z objęć - Dobrze, kochany, jak mogłabym odmówić?
Ortus osunął się w dół i dłońmi wodził po skórze ud Kathil muskając ją tez ustami i czubkiem języka. - Niełatwo mi będzie utrzymać dłonie przy sobie… ale zastanawiam się… czy nie porwać cię kiedyś do lasu. Budzisz moją ciekawość.
Musnął powolnym ruchem języka łono swej żony.- Wiem… co na pewno lubię… poza oczywiście twym gorącym jak piekielny żar ciałem. Jak uśmiechasz… i jesteś w dobrym humorze. To lubię… nawet gdy oboje jesteśmy ubrani.
- Musimy częściej się tak umawiać… - uśmiechnęła się Kathil odchylając się na opartym o biurko ramieniu, zaś wolną dłoń kładąc na głowie Ortusa - Tracisz nieśmiałość i żonglujesz słowem jak artysta - jęknęła czując powolne pieszczoty na swej kobiecości - może… powinniśmy … mieć tutaj jakiegoś…. skrybę, by spisywał tw..twe słowa… - poddawała się mężowi bez cienia nieśmiałości czy fałszywej skromności.
- Żeby nam przeszkadzał? Może sam napiszę list do ciebie… gdy pojadę z akrobatami.- pomiędzy słowami językiem sięgał głębiej i smakował ślady ich wspólnej rozkoszy. Do tego wodził po udach kochanki powolnymi muśnięciami dłoni.- A jak wrócę.. rzucę się na ciebie jak dzikie zwierzę.
- Nie dostawałam wielu listów… miłosnych… napisz - Kathil spojrzała w dół na twarz Ortusa schowaną między jej udami i częściowo przykrytą materiałem sukni - A jak wrócisz… pojedziemy do lasu, … dzikie… zwierzęta tam pasują. - wypchnęła lekko swoje biodra ku górze.
I udostępniła dłoniom swego męża własne pośladki, które ściskał i pieścił i masował i muskał pomiędzy kciukiem prowokująco.
- Wiesz… nie bardzo umiem pisać romantycznie. Ale postaram się… przelać moje pragnienia na papier.- mruknął i mocniej przywarł ustami do jej łona, by smyrającym zwinnie językiem trącać najgłębiej ukryte struny rozkoszy w jej ciele. Wodził nim tak głęboko jak tylko mógł… wzmagając te doznania. I chcąc by rozkoszowała się wizją kolejnych nocy razem.
Kathil opadła całkiem na biurko i cichymi jękami i głośniejszymi piśnięciami dawała znać mężowi jak wiele się nauczył i jak zadowolona jest z jego postępów. Palce jednej dłoni wplotła w jego włosy, drugą dłonią drażniła napięte szczyty swych piersi. Wijąc się pod dotykiem Ortusa raz jeszcze spojrzała na osłonięty kirem wizerunek Cristobala i z lubieżnym uśmieszkiem na buzi pomyślała, że jej były mąż nie poznałby w niej swojej żony.
Liźnięcia i muśnięcia Ortusa wprawiały jej ciało w spazmatyczne skurcze i wydzierały co jakiś czas namiętne okrzyki z jej ust, gdy czuła budującą się szybko falę przyjemności.
Ortus smakował jej ciało z entuzjazmem… co przechodziło w przyjemny dreszczyk wywołujący jęki, aż do wyginającego w jej łuk wybuchu rozkoszy. Po tym jednak Ortus skorzystał z sytuacji i gdy Wesalt leżała bezbronna i porażona przyjemnymi doznaniami. Wstał i znów powoli posiadł swą żonę, jego dłonie spoczęły na jej piersiach, które ugniatał i pieścił przez materiał jej sukni, patrząc jej wprost oczy. Jej ciało przeszywane kolejnymi sztychami młodzika, było.. najpiękniejsze i najcudowniejsze w jego oczach. Stawał się całkowicie jej i mogła być dumna, że dopieła celu. Ale drżąc pod jego ruchami bioder i pieszczotami… czy nie stawała się jego?
Przez myśl przebiegło Kathil, że Ortus zaczyna posiadać ją tak jak Condrad może tylko marzyć. Mąż podbił kawałeczek jej serca, tak mocno zawsze chronionego i do tej pory niezdobytego. Pod powiekami poczuła budujące się łzy, gdy wpatrywała się w twarz Ortusa.
Kolejne ruchy bioder wprawiły jej ciało w ruch, a piersi w falowanie. Ortus próbował być delikatny, ale żądza w nim narastała i ciało drżało. Nie musiał, sama była już rozpalona kolejną chwilą figli i odruchowo się prężyła na biurku zachęcając męża do stanowczości. Uzyskała… rozkosz kolejny raz przeszyła jej ciało. A głowa Ortus spoczęła na jej piersiach.
- Będę tęsknił za tobą i martwił się… bądź ostrożna, dobrze?- wyszeptał tuląc zaborczo rozluźniające się po ostatnich falach rozkoszy ciało swej małżonki.
- Obiecuję, miły, obiecuję - Kathil tuliła głowę Ortusa, przeczesując jego włosy i ocierając spocone czoło. - Nie będziesz osamotniony w tęsknocie. Ja też będę tęsknić. Ale to ledwie kilka dni… - stwierdziła, próbując pocieszyć i siebie i jego. - A potem będziemy razem. No chyba, że planujesz jakieś niecne trójkątne schadzki. - uśmiechnęła się i uniosła lekko by przyciągnąć męża do pocałunku.
-Ja…- speszył się Ortus, ale pocałowawszy namiętnie usta Kathi dodał z uśmiechem.- No… nie powiem, że tamten poranek nie utknął mi w pamięci, a ty w objęciach innej kobiety jesteś taka podniecająca… że nie mogłem wtedy oderwać od ciebie, od was oczu. Ale obawiam się, że nie potrafiłbym nic takiego zorganizować. Nie wiem nawet jak się za to zabrać.
- Ja tamtego poranku też nie organizowałam. - Wesalt roześmiała się cicho - to był właściwy moment, z właściwymi osobami. - Gdzie dzisiaj postanowiłeś nocować? - spytała z niewinną minką.
- W twoim łóżku… jak mnie wpuścisz.- mruknął Ortus całując czubek nosa Kathil.- I wiem… tamta sytuacja, była wyjątkowa. No i…- dłonie młodzika pochwyciły biust Kathil w powolnym leniwym masażu.-... wpuścisz mnie, czy może jeszcze mam cię jakoś… zachęcić?
- Wpuszczę - mruknęła prężąc biust Kathil - ale zapłacisz mi za to myto. - uśmiechnęła się leciutko, myśląc, czy by nie wypróbować na nim sztuczek z woskiem. Mogłoby być ciekawie z jego brakiem cierpliwości.
- Dobrze… jakie myto? -zapytał zaciekawiony młodzik nie przestając pieścić piersi Kathil dumnie uniesionych w górę, coraz drapieżniej ściskając je przez materiał.
- Bardzo wysoka zapłata za korzystanie z mej komnaty - mruknęła bardka, zagryzając dolną wargę - chcesz to możemy się przenieść do sypialni teraz. - uniosła lekko brew z wyzwaniem spoglądając na męża.
- Zgoda… przemkniemy tam całkiem nadzy?- zapytał żartobliwie Ortus z łobuzerskim uśmiechem. Było już co prawda późno i większość służby spała… no właśnie, większość. Nie wszyscy.
- Zgoda - Kathil poczuła szybsze krążenie krwi na myśl o takiej przebieżce - Puść mnie zatem - zaśmiała się cicho. - Muszę się rozebrać.
- Ja też w zasadzie powinienem zrzucić co nieco…- mruknął Ortus wstając i odsuwając się od Wesalt, by szybko zabrać się za pozbywanie kolejnych ciuchów… kamizelka i koszula szybko wylądowały na podłodze. Całkiem zsunął z siebie spodnie oplątane wokół kostek.
Dziewczyna zeskoczyła z biurka i stanęła przed mężem unosząc ramiona:
- Rozbierz mnie… - poprosiła z psotnym uśmiechem i chochlikami w oczach.
Ortus spoglądał przez chwilę na Kathil zaskoczony jej prośbą. Po czym drżąc zaczął podwijać suknię w górę i Wesalt czuła jego ciepły i coraz szybszy oddech coraz wyżej na swym coraz bardziej nagim ciele.
- Jesteś cudowna…- usłyszała gdy odsłonił jej biust, bo przecież zgodnie z prośbą męża pod suknią nic nie było.
Wesalt wyślizgnęła się spod sukni i zachichotała na widok Ortusa udekorowanego materiałem - O nie, nie będziesz nosił mych sukien, oddaj ją. - i zsunęła materiał z twarzy młodego męża całując go czule, gdy w końcu odkryła jego usta.
- Tak.. ty lepiej w nich wyglądasz… bez nich.. też… - mruknął Ortus wędrując lubieżnym spojrzeniem po ciele nagiej Kathil. Była pożądana, co zresztą mile łechtało jej ego.
- Ty też mi się podobasz bez ubrania - bardka na chwilę przywarła do młodzieńca i… dała mu klapsa w pośladek - Berek! - wykrzyknęła i ruszyła ku drzwiom zabierając ze sobą suknię. Otworzyła drzwi, by szybko ocenić sytuację na korytarzu i wydając ciche, podekscytowane piśnięcie ruszyła biegiem ku sypialni, co chwila oglądając się przez ramię na męża. Suknię tuliła przed sobą zwiniętą w niewielki rulon materiału.
Było to dziwne uczucie pozwolić sobie na taką chwilę dziecięcej beztroski, było to też dziwne uczucie czuć chłód nocy i korytarza na całym nagim ciele. I było to dziwne uczucie, czuć ekscytację perspektywą zaskoczenia kogoś swoją nagością. Choć niekoniecznie chciała obdarzyć kogoś widokiem swych wdzięków.
Kroki… ciężkie głośne.
Unik odruchowy i skrycie się w cieniu kolumienki.
Gaston szedł zapewne będąc na patrolu. Jego jasne włosy były lekko opuszczone na twarz. Pewnie dlatego by zamaskować opuchnięty policzek i podbite oko. Wyglądał dość żałośnie, choć minę miał dumną.
Kathil wciągnęła Ortusa za sobą i gestem nakazała milczenie. Sama drżącymi dłońmi rozwijała nerwowo suknię:
- Devries, zatrzymaj się tam gdzieś jest. - nakazała władczo próbując szybko się ubrać i to samo gestykulując mężowi.
- Co?! Kto tu jest?!- warknął gniewnie mężczyzna, ale stanął w miejscu opierając dłoń na mieczu.
- Baronessa Vandyeck - odpowiedziała Kathil nurkując w suknię i przeciągając ją nerwowo przez głowę. - Stój i nie ruszaj się!
- Niby to czemu?- warknął i ruszył o krok. Ale… potem się zatrzymał dotykając rękawicą obolały policzek. Ortus w tym czasie wciągnął spodnie kryjąc się za żoną.
Kathil poprawiając i obciągając suknię wyszła zza kolumny machając Ortusowi dłonią by kończył ubieranie, sama zaś podeszła do Gastona.
- Nocny obchód? - spytała zdając sobie sprawę, że jej policzki są zarumienione a suknia okrywa ją lecz nie kryje dokładnie jej wdzięków. Mimo to stanęła przed mężczyzną z poważną miną.
- Ano… wymruczał Gaston bezczelnie przyglądając się jej krągłościom z lubieżnym uśmieszkiem.- Ostatni przed wyjazdem… a co?
- “A co”? - Kathil uniosła brew - Do Condrada też się tak zwracasz...rycerzu? - ostatnie słowo zawiesiła z dużym znakiem zapytania w powietrzu. Po czym nagle uśmiechnęła się i odsunęła włosy z twarzy, na bok, odsłaniając szyję mimochodem.
Z ust mężczyzny popłynęło gniewne mamrotanie połączone zaciskaniem dłoni w pięści, ale nie odważył się zrobić niczego przyglądając się szyi Wesalt. Po chwili uśmiechnął się ironicznie i pogardliwie widząc zbliżającego się Ortusa w nieco pomiętym stroju.- A można wiedzieć co tu się wyprawia?
- Nie można… - odcięła się Kathil wciąż uśmiechając się olśniewająco - … to tyś tu na służbie a nie ja u ciebie, żebym we własnym domu ci się tłumaczyć miała. - bardka wtuliła się w Ortusa plecami, udając, że taka dzielna jest tylko z powodu jego obecności. Nie chciała ukazywać Gastonowi wszystkiego na raz. Im mniej ją postrzegał jak coś więcej niż ładną twarzyczkę, tym lepiej. Ale chciała by i on podczas podróży był pod wpływem jej osoby. By Condrad odczuł to też.
Ortus otulił od tyłu ramionami Kathil i przytulił ją do siebie zaborczo. Musnął kilka razy jej szyję pocałunkami, nim rzekł, wpatrzony niechętnie w Gastona. -Co on tu robi?
- Patroluje … podobno - Kathil lekko odwróciła twarz w stronę męża i położyła mu dłoń na policzku, nie spuszczała jednak spojrzenia z Devriesa - Jednak Condrad nie wspominał mi nic o patrolu w moim skrzydle. - zmrużyła lekko oczy - Łatwo będzie to sprawdzić, czy faktycznie patrol czy … co innego. - spoważniała wpatrując się uważnie w opuchniętą twarz Gastona.
- To jest patrol… panienko.- odparł Devries znów odruchowo dotknął opuchlizny.- Osobiście sprawdzam czujność strażników. To ich trzyma w pogotowiu. Trzeba mieć oczy na strażników.
- Z pewnością…- mruknął Ortus cmokając czule szyję Kathil.
- Devries … - Kathil uwolniła się z objęć męża i podeszła lekko ku rycerza -... doceniam Twą postawę - stwierdziła z uśmiechem i oblizała lekko usta języczkiem patrząc w górę na jego twarz - ale jeśli jeszcze raz zwrócisz się do mnie panienko, twoje krocze będzie wyglądać jak twoja twarz - wyszeptała uwodzicielsko - Dla ciebie jestem pani baronessa Vandyeck i Vilgitz. Rozumiemy się? - wycedziła dosadnie i zmrużyła oczy jak kocica.
- Koteczek ma pazurki, tak?- uśmiechnął się ironicznie Devries i spojrzał na młodzika, a potem znów na Kathil.- Niech ci będzie koteczku… baronesso Vandyeck - Vilgitz.
- Koteczek ma również lwy … - prychnęła Kathil i wyciągnęła palec wskazując na opuchniętą wargę Gastona - … a lew potrafi pogonić nawet najgłośniej ujadające kundle. Możesz kontynuować patrol. - machnęła leniwie dłonią w niemalże królewskim geście, odprawiając Devriesa.
Odszedł gniewny, ale odszedł szybko wystarczająco przestraszony jej sugestią dotyczącą Condrada.
- Było blisko.- stwierdził cicho Ortus, gdy rycerz znikł im z pola widzenia.
- Było - zachichotała Kathil i pociągnęła męża do sypialni - ale… - gdy wpadli biegiem do sypialni oparła męża o drzwi i oparła się sama o niego - wiesz.. - spojrzała ku jego twarzy - broniłeś mnie - uśmiechnęła się i cmoknęła go w policzek.
- Oczywiście… nie dał bym cię skrzywdzić nikomu. Teraz jeszcze ze mnie kiepski obrońca, ale poczekaj, a z czasem zobaczysz.- objął ją w pasie i podciągał powoli suknię w górę.- Masz ładną pupę… uroczo błyskała za każdym skrętem korytarza, gdy goniłem za tobą.
- Poczekam - ucałowała go i uciekła kilka kroków - a teraz pora na myto… rozbieraj się…mężulku.
Sama podeszła by sprawdzić jak się mają szarfy, którymi przywiązany był Condrad. Zerwane szybko rozwiązała i ukryła pod materacem. Ruszyła do garderoby by wymienić brakujące delikatne sznury i wracając zawiązała Ortusowi oczy.
- Widzisz coś? - spytała wprost do jego ucha.
- Nie… nic… a szkoda… bo wiem że jest na co popatrzeć.- wymruczał cicho.
- Płacisz myto, więc nie masz teraz głosu - zaśmiała się cicho - przynajmniej w tej kwestii.
Poprowadziła Ortusa ku łóżku i pomogła się mu ułożyć na nim.
- Teraz się nie ruszaj. - zrzuciła suknię i sama wdrapała się na materac by skrępować ręce Ortusa szarfami. Zabawki używane na Condradzie wciąż były pod ręką więc wykorzystała je. Rozpoczęła od delikatnych pocałunków by przejść do delikatnego muskania ciała Ortusa piórami. Prawie całego ciała. Wszędzie prócz jego męskości, doprowadzając niecierpliwego młodzika do wrzenia.
- A teraz uważaj… - zapaliła świecę i po chwili skropiła kilka kropelek wosku na jego pierś tuż koło niewielkiego, napiętego szczytu, który drażniła czubkiem języka.
Syknął z bólu i naprężył się drżąc. - Co to było?
Jego oddech przyspieszył przez chwilę, a potem Ortus się uspokoił.- Co się stało?
- To był wosk… mam kontynuować? - spytała cicho, ujmując bez uprzedzenia w dłoń jego oręż.
- Hmmm… myto, tak? Myślę…- jęknął cicho napinając ciało w oczekiwaniu.- … że jesteś nagrodą wartą poświęcenia.
- Nie muszę kontynuować… to zależy od ciebie… miły - pocałowała usta młodzika i pogładziła pieszczotliwie jego męskość.
- Ale ja się nie wycofuję…- jęknął cicho czując delikatne palce Kathil i uśmiechnął się łobuzersko.- Wiesz… że będę kiedyś twoim ulubionym kochankiem. Nie poddam się przeciwnościom… zrób to.
Kathil słysząc te słowa nie mogła powstrzymać uśmiechu - dobrze, że Ortus miał zawiązane oczy. Pochyliła się nad nim i zaczęła ustami pieścić jego prężącą się broń, by jednocześnie opuścić kilka kropel na jego tors i jeszcze kilka na udo. Za każdą kroplą zaciskała nieco mocniej usta na jego orężu i pochylała się niżej by pieścić go całego coraz mocniej.
Związany i bezbronny Ortus wił się i prężył dysząc. Atakowany jednocześnie przez rozkosz i ból nie potrafił skupić się na jednym doznaniu i raz pojękiwał z bólu i rozkoszy. Ale to co się dumnie prężyło w ustach Wesalt, było rozkoszą… twardą i gorącą.
W końcu Kathil zlitowała się nad mężem i …. narysowała ciepłymi kroplami wosku długą linię wzdłuż jego brzucha. Gdzieś pośrodku linii uklękła nad małżonkiem i naprowadzając go dłonią dosiadła gwałtownie. Jękiem zgasiła świecę i odrzuciła, by opierając dłonie na udach Ortusa, poruszać szybko i mocno biodrami. Prowadziła oboje na brzeg ekstazy… przekroczyła go z imieniem młodziana na ustach. Gdy świat wrócił do swych ram, a sama Wesalt złapała oddech sięgnęła by rozwiązać dłonie Ortusa i opadła na łoże wtulając się w niego plecami.
- Toooo… skoro zapłaciłem myto… to jesteś cała moja?- mruczał jej do ucha tuląc zaborczo.- Tak?
- Tak… - wymruczała całując ramię, na którym złożyła głowę. -... za pięć minut będzie mnie więcej… tylko złapię oddech… - zagroziła z uśmiechem ciasno wtulając pośladki w podbrzusze leżącego za nią kochanka.
- Nie szkodzi… mi się nie spieszy… ułóż się wygodnie… a ja zapoznam się z tobą.. tylko ustami i językiem…- cmoknął delikatnie ucho dziewczyny nadal mając opaskę na oczy.- Ale następnym razem… gdy będę płacił myto… to chcę widzieć wszystko… a najbardziej… twoją twarz.
Kathil musiała się pogodzić z faktem, że jej młody małżonek chce w pełni wykorzystać ich wspólną ostatnią noc i z pewnością nie wypuści jej z sypialni. A Logan… cóż, Logan sobie poradzi?
 
corax jest offline  
Stary 08-01-2016, 22:29   #53
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kathil Wesalt


Było jej tak dobrze… Podnosiły się poranne mgły i słońce powoli budziło blask swoim światłem.


A je było tak… dobrze. Odpoczywając w łóżku, rozleniwiona Kathil czuła na swych pośladkach dłoń mężczyzny. Swego męża. Była zmęczona. Ortus niewątpliwie chciał wykorzystać tą ostatnią noc jaką spędzili raz. Ortus. Jej młody mąż tulił się do jej ciała. Wczorajsza noc była wyjątkowa.
Kathil pozwoliła sobie wypróbować na nim swe najdziksze fantazje i zapłaciła za nie ciałem. Władczyni i sługa, pan i niewolnica. Te role co chwila zmieniały się wczoraj.
A dziś okryta ciepłą kołderką, otulona ciałem swego męża, rozleniwiona i spełniona nie miała ochoty wstawać. Zerkała na świat… ale nie miała ochoty go powitać. Dobrze było jej tam gdzie była.
Niemniej nadchodził nowy dzień.


A z nim nowe wyzwania. A póki co… dłoń Ortusa masująca leniwie pupę Wesalt, kusiła do innych działań o poranku.
Śniadanie. Przy śniadaniu w towarzystwie Ortusa, Leonory, Logana i Yorrdacha Kathil mogła omówić sytuację i poznać ich opinię. Logan miał już okazję przejść się po posiadłości, przyjrzeć ludziom Condrada i wyrobić sobie zdanie.
- To najemnicy, ale inni od tych, których przeze mnie najęłaś.- wyjaśnił Logan.- Ja mam awanturników. Mają za sobą różne doświadczenia i potrafią współpracować z innymi. Są elastyczni, ale brak im dyscypliny i w ciężkich sytuacjach nie da się nad nimi zapanować. Ci tutaj to byli żołnierze: brak im nieco wyobraźni i są dość mało zróżnicowani w zadaniach. Ale jest ich więcej i mogą uderzyć wspólnie mocno niczym jeden organizm, o ile dowódcę będą mieli dobrego. Nieźli są… wiesz może jakie inne niespodzianki przygotował Condrad?-
Nie wiedziała, ale kto wie… może zdoła dowiedzieć? Choć Condrad był ciężkim orzechem do zgryzienia.
Leonora się w zasadzie nie odzywała podczas śniadania, jak zwykle w pełnej zbroi i z kolczym kapturem na głowie. Yorrdach zaś rozważał głośno plany zaproszenia wujów i oceniwszy sytuację stwierdził. - Pomyślałaś już nad tym jak ich rozlokujesz po przybyciu. Trzymając ich po przeciwnych stronach pałacu będziesz miała ich pod kontrolą. Ale trzymając w jednym skrzydle z kilkoma alternatywnymi ścieżkami do eksploracji… że tak powiem… damy im okazję na wzajemne podsyłanie sobie śmiercionośnych prezentów. Niestety damy im też okazję do knowań za naszymi plecami.-
- Jesteś czystym złem.- mruknęła Leonora słysząc te słowa.- Nie masz w sobie choć trochę ufności w dobrą stronę natury śmiertelników?
- Ależ ja wiem, że w ludziach jest dobro. Tyle że zło w nich jest bardziej przewidywalne i łatwiejsze do manipulacji.- odparł ze śmiechem Yorrdach.

Zaś po posiłku mogła przyjrzeć się pozornie mało istotnemu bilecikowi, który otrzymała wraz z dokumentami i sygnetem wczoraj od Wiligiana. Nie miała okazji wczoraj się nim zająć, a przecież było to ważne. Takich klientów jak Miklos nie wypadało ignorować.
Sztywny kawałek pergaminu zawierał wszystko co w takim przypadku zawierać powinien. Imię młodej pary, miejsce gdzie odbędzie się ów wieczór panieński i czas. Było też imię Kathil oraz symbol Sune wkomponowany w róg dolny karty.


Noc przed zaślubinami należała do Sune, do miłości. Większość młodzianów spędzała ją w zamtuzach “doskonaląc się w technice miłosnej”, najczęściej pijani tak bardzo że mieli trudność z wycelowaniem. W przypadku młodych dam, o ile był to pierwszy ich ślub, dziewictwo uniemożliwiało takie zabawy. Więc wieczór panieński zwykle spędzały we własnym gronie, przy winie i sprośnych opowiastkach. No chyba że były mało pruderyjne i ciekawe… wszystko było możliwe w noc Sune, o ile kończyło się utratą dziewictwa.
Niezwykłość zaproszenia zaczynała się, gdy Wesalt przewróciła na drugą stronę zaproszenie przeznaczone dla baronessy Vandyeck. Dwa słowa: “Błękitna Róża”. Co oznaczały? Był tylko jeden sposób by się dowiedzieć. Przyjść na ową panieńską zabawę.

Zaproszenie więc było interesujące, ale teraz Kathil nie miała czasu rozważać wszelkich implikacji. Musiała wszak rozmówić się z Condradem zanim wyjedzie. Bo jak obiecał wyjeżdżał.
Założywszy na tę okazję srebrzystą zbroję dosiadał olbrzymiego rumaka jadąc na czele swych wojsk. Gaston Devriee w czarnej zbroi z nasuniętą przyłbicą podążał za nim prowadząc karnie swych ludzi.
Można było wiele złego powiedzieć na tego czarnego rycerza, ale trzymał dyscyplinę u swych podwładnych. Szli niemal jak oddział golemów karnie i równo. Defilada przed oczami Wesalt i jej męża. Przypominająca o sile Condrada… sile, która była wszak siłą rodu, do którego należeli.
Przemarsz robił wrażenie na Wesalt, przyjemne wrażenie i niebezpieczne zarazem. Czuła dumę na ten widok, sylwetka Condrada… mężczyzny, który po części należał do niej, a po części ona do niego. Owszem była między nimi walka i były spory i nikt tak jak on nie potrafił ją wyprowadzić z równowagi. Ale były chwile, gdy była tylko i wyłącznie jego kobietą. I choć ciężko było się jej do tego przyznać, uwielbiała każdy moment tych chwil.

Obiad był chwilą oddechu i spokoju, przed nadchodzącymi wydarzeniami. A po zniknięciu większości namiotów i Condrada, posiadłość zrobiła się jakby nieco… senna i spokojna. Owszem tu i tam krążyli jego ludzie pilnując spokoju mieszkańców. Ale w przeciwieństwie do Devriee, Saskia rozumiała znaczenie słów “dyskrecja’ i “subtelność”. Choć tyle.
Obiad i rozmowy przy nim zakończyły się przyjazdem. Cztery barwne wozy wlokły się drogą do posiadłości Vandyecków. Wesalt znała je. Wśród nich był najbarwniejszy z nich i najbardziej oczekiwany.


Wóz Aranji i… Karriake. Przywozili wieści, a gnomka tajemnicze karty kryjące tajemnicę. Ich przybycie było tym bardziej znamienne, że pół godziny od ich przyjazdu dwójka posłańców przybyła konno. Każdy z listem. Jeden od Bertolda, drugi od Archibalda. Wujowie zapowiadali przybycie tego samego dnia. Brzmiało to jak... zmowa. Niemniej Kathil miała czas na przygotowanie się na ich wizytę. Mieli wszak dotrzeć za cztery dni.
Były więc cztery dni spokoju i czasu na przygotowanie wszystkiego. Tyle czy Kathil w ogóle miała spokój, nawet tu… w swym domu? Nawet wtedy, wieczór zapadał?
Najwyraźniej nie, bowiem w mroku nocy trójka jeźdźców podążała w kierunku siedziby Vandyecków.

Morgan Juurgen


Podróż do Sembii nie była już tak niebezpieczna i ekscytująca. Potyczka z bandą rzezimieszków na drodze była okazją na wyładowanie frustracji ostatnią porażką. I tylko tym. Trójka bandytów napadająca na samotnego wędrowca nie była żadnym wyzwaniem, a ich zaniedbany oręż przeciętnej jakości trudno było określić łupem. Przy obecnej sytuacji finansowej Morgan brzydził się odruchowo na myśl o przeszukiwaniu trupów, których zapach był bardziej dokuczliwym przeciwnikiem niż ostrza ich włóczni i toporów.
Ordulin… stolica Sembii do której trafił pod koniec swej podróży, była miastem o wiele bardziej żywym, niż cormyrskie metropolie. Te były senne i spokojne w porównaniu z Ordulinem. Tu na ulicach zawsze się coś działo, a karczmy były pełne rozmów i plotek. Morgan przebywając tu już kilka dni na koszt Srebrnych Kruków zdołał się przyzwyczaić. Czekał…
Zgodnie z poleceniem, po zdaniu broni i napisaniu raportu, miał czekać aż ktoś się z nim skontaktuje.
I taki kontakt się pojawił w postaci listu przesłanego posłańcem. Miejsce i czas.
Karczma “Zachodni Wiatr”... nieduża i z dala od centrum. Cicha.
Tam też się zjawił Juurgen, by znów czekać na kogoś.
Tym razem nie musiał czekać długo.


Ciemnowłosa kobieta w brązowej sukni zdobionej złotymi haftami i okryta jasnobrązowym płaszczem usiadła naprzeciw Juurgena. Wyciągnęła z sakwy nieduży zwój i przejrzawszy go dodała.
- Pan.. Morgan Juurgen, tak? Od razu przejdę do rzeczy…- nie czekała nawet na jego odpowiedź.- Wynik misji, którą panu zlecono jest… poniżej oczekiwań delikatnie rzecz ujmując. Pański raport… pomińmy zasłoną milczenia.
Zwinęła zwój i schowała z powrotem dodając.- Niemniej to nie wojsko, więc nie będziemy się nad tym dłużej rozwodzić. Jak pan pewnie zauważył, sytuacja zrobiła się drażliwa w samej Sembii. Zapewne doszły do pana plotki na temat… niefortunnego czasowo, zejścia Namiestnika? To postawiło Srebrne Kruki w sytuacji dość problematycznej. Ale jest w tym szansa by zrehabilitować się za ową porażkę. Zrozumiałym jest chyba, że w obecnej sytuacji trudno uważać pańską osobę za wartościową podporę naszej organizacji, niemniej… jak pan dobrze wie Sembia i Cormyr nie darzą się wielką przyjaźnią, choć oczywiście minęły już czasy zaciekłej wrogości.
Splotła dłonie razem.- Miklos Selkirk uznał, że… może czas już na dalszy krok. I próbę zbliżenia Srebrnych Kruków do cormyrskich władz. Zawiązania jakichś sojuszy i pożytecznych kontaktów, tak na wszelki wypadek. Nie możemy pana wysłać jako oficjalnego wysłannika… bo przylgnęłaby do pana łatka marionetki Miklosa. Za to mamy pewne wpływy, które pozwolą obsadzić pana w roli kapitana straży. Będzie pan służył pod specjalnym wysłannikiem Valearanem z rodu Dunthwitchów. To typowy osobnik mianowany za pochodzenie, nie zasługi… ale będzie dobrą przykrywką. Do dyspozycji będzie pan miał czterech rosłych wojaków, których talenty ograniczają się do musztry i dobrego wyglądania w zbroi. Ale dla nas bezpieczeństwo Valearana się nie liczy. W Cormyrze… ma pan wolną rękę. Liczymy na pańskie znajomości. Jakieś pytania?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-01-2016, 15:47   #54
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Rozleniwiona Kathil zamruczała czując dłonie Ortusa wolno przesuwające się po jej pośladkach i mocniej wtuliła się w męża. Jej dłoń odruchowo zaczęła również gładzić leniwym i zaspanym gestem jego ramię i pierś. Na chwilkę uchyliła powieki by szybko zamknąć je z powrotem.
- Dzień dobry, kochany - wymruczała nie otwierając oczu, by wciąż rozkoszować się chwilą błogiego zawieszenia między jawą a snem. Nie chciała przyjąć do wiadomości, że już świta. Jeszcze nie. Jej palce musnęły policzek Ortusa. Uśmiechnęła się błogo. Dawno nie czuła się tak beztrosko i bezpiecznie.
- Witaj.- mruknął Ortus cmoknął ją wpierw w policzek i nos i usta. W końcu spytał.- Jak spałaś?
Odpowiedź właściwa brzmiałaby “krótko”, młodzian wielce zachłanny był na zapłatę, za tę chwilę perwersyjnej zabawy ze świecą.
- Jak zwykle z Tobą, doskonale - Kathil mruczała jak kotka przeciągając się i ponownie wtulając w Ortusa - Powiedz, że jeszcze nie musimy wstawać. - zamarudziła chowając nos w zagłębieniu jego szyi.
- Nie musimy… nie chcemy.- palcem zaczął krążyć wokół sterczącego punkcika na szczycie jej prawej piersi powoli sprawiając że twardniał pod tą pieszczotą, jakby prosząc o więcej.- Nie mamy ochoty… w końcu jesteśmy jaśnie państwo, prawda?
- Mmmmasz rację - wymruczała i przetoczyła na brzuch ze śmiechem nadstawiając plecy i pośladki do masażu - To … czy jaśnie pan wymasuje jaśnie panią swoimi magicznymi jaśniepańskimi dłońmi? - spojrzała kątem oka na męża.
- A ładnie poprosisz o to ?- zapytał żartobliwie Ortus, odchylając pukle jej włosów z okolicy szyi i całując ustami jej kark. Ocierał się swym ciałem o jej więc, wyczuwała poprzez skórę budzenie się jego bestyjki. Ach… uroki młodości.
Poprosiła. Parę razy nawet. Więc gdy oboje przytuleni do siebie zjawili się na śniadaniu, pozostałe towarzystwo: Logan, Yorrdach, Leonora prawie kończyli poranny posiłek.
Widząc napiętą sylwetkę Leonory, Kathil przysiadła się do diabliczki i pod stołem pogłaskała po udzie. Nie dało to wiele, bo rycerka była ubrana w swój nieodzowny pancerz ale.. była to kwestia gestu wsparcia.
- Dzień dobry wszystkim. O czym rozmawialiście? - spytała Kathil w doskonałym humorze, wręcz promieniejąc zadowoleniem i rzucając ukradkowe spojrzenie mężusiowi.
- Ogólnie o sytuacji.- stwierdził Yorrdac machając dłonią… z widelcem… z kawałkiem przepióreczki na widelcu. Bo lubił sobie dogadzać, choć nie było tego widać.
Kathil przyjrzała się Loganowi, Leonorze i poskubując posiłek spytała:
- Najemnicy zakwaterowani? Loganie musimy zrobić krótką odprawę dla najemników i ludzi Saskii dzisiaj po wyjeździe Condrada. - zdjęła bucik i stopą muskała łydkę męża.
- Najemnicy zakwaterowani.- stwierdził lakoniczny Logan.- Robi się mały tłok obóz wojskowy tu.
Ortus spojrzał zaskoczony na Kathil, ale nie zrobił nic co by jej przeszkodził nie bardzo wiedząc co ona planuje. A co do diabliczki, kaptur niewiele zdradzał z jej emocji, ale ogon ułożył się na jej udach.. po czym ostrożnie musnął udo Kathil, jakby kopiując jej czuły gest.
- O tym chcę pomówić również. Nie chcę mieć obozu wojskowego pod posiadłością. A przynajmniej nie tak rzucającego się w oczy, żeby wywołać podejrzenia wujów. Da się coś z tym zrobić? - Kathil spojrzała na Logana i pod stołem pogładziła ogonek Leonory uspokajającym gestem. Zaś stopa Kathil czyniła podobnie na łydce Ortusa, powolutku pnąc się w kierunku jego uda.
Ogon owinął się delikatnie wokół głaszczącej go dłoni, gdy Logan wygłaszał swoją opinię o różnicy między jego najemnikami, a ludźmi Kathil. Ortus wpatrywał się prosto w twarz Kathil czerwony na obliczu jak uczniak i powoli rozsunął nogi na boki dając żonie większe pole do popisu. Jego błyszczące żądzą oczy obiecywały Kahil namiętną zemstę…
A Yorrdacha nudziły te rozważania na tematy militarne…. nudziły ostentacyjnie.
- Yorrdach, jest jakaś możliwość, żeby nie wiem wstawić jakieś magiczne zabezpieczenia mojej komnaty? - Kathil sprowadziła mężczyznę na ziemię by mógł się wykazać.
Kciukiem miziała ogonek na swej dłoni zaś stópką… stópką sprawdzała jak wytrzymały i cierpliwy jest jej małżonek. Delikatnym dotykiem palców, przesunięciem po budzącej się ponownie lancy, po udach i z powrotem po łydce.
- Rozmawiałam również pobieżnie z Saskią. Będzie nam towarzyszyć podczas polowania. Resztę ludzi zostawić chcę wraz z ludźmi wujów tutaj. Logan udało ci się znaleźć łowczego? Czy wykorzystamy półelfią parkę?
Poniżej stołu Ortus prężył się coraz bardziej pod jej dotykiem, choć powyżej stołu starał się zachowywać stoicki spokój. Jedynie czerwienienie jego twarzy mogło zwrócić uwagę… Logana. Paladynka wpatrywała się w stół pozwalając pieścić dotykiem swój ogon. Chyba lubiła place Kathil. Yorrdach za bardzo lubił być w kręgu zainteresowań, by skupić się na innych.
- Oboje nadają się na łowczych. Wynajdą ci każdą zwierzynę w lesie.- stwierdził Logan, podczas gdy Yorrdach spytał.- To znaczy... jakiego rodzaju magiczne zabezpieczenia byś chciała? Przed czym, albo przed kim?
- Na przykład przed niechcianymi gośćmi. Jak pojedziemy na polowanie na przykład, wolałabym aby nikt nie wszedł mi do komnat by się zaczaić.
Kathil skinęła głową na słowa Logana: - Świetnie, w takim razie problem łowczego z głowy. Zapraszam tu jeszcze jednego półelfa na czas wizyty wujów, więc też może się przydać. Część ludzi Saskii ubierzemy jako służbę jak sugerowałeś Yorrdachu. Wujów, wujów chcę umieścić na kupie, w przeciwnym skrzydle. Nie chcę mieć ich blisko siebie. Ich doradców za to umieszczę w środkowej części po przeciwnych stronach korytarza. Tamto skrzydło wzmocnimy ludźmi Saskii. Co sądzicie?
Kathil z zadowoleniem wsuwała małe kąski jedzenia do ust, pedantycznie oblizując usteczka, w lekkiej prowokacji Ortusa. Ogonek Leonory był miły i cieplutki więc bardka rozkoszowała się również i jego dotykiem.
- Dobry… plan…- bąknęła cicho Leonora, zawstydzona. Co prawda kaptur nadawał temu złowieszczą barwę, ale Kathil umiała wyczuć niuanse w jej głosie.
- Musiałbym nad tym pomyśleć… tylko że wyszło by drogo i skomplikowanie. I lepiej może… bo ja wiem… zostawić kogoś ukrytego? Właściwie zamiast zabraniać im się zakradania, może lepiej zachęcić, co? Podrzucić korespondencję, która świadczyłaby o twoich konszachtach z nimi, za ich plecami? By jeszcze bardziej podsycić ich nieufność do siebie nawzajem?- uśmiechnął się ironicznie Yorrdach, a Ortus cierpiał tortury w milczeniu od czasu do czasu maskując jęki kaszlem.
Kathil w końcu uwolniła Ortusa litując się nieco nad młodzikiem. Chciała go jedynie pobudzić i podrażnić a nie upokarzać w obecności swych przyjaciół.
- Co do nieufności i korespondencji… nie… wolę by moje kwatery były bezpieczne. Nie chcę też spodziewać się najgorszego siadając na łóżku lub czesząc lub myjąc twarz. Co do konszachtów poza drugim bratem i tak dalej, wolę by to wychodziło z kontekstu i zachowania. Nie chcę niczego na piśmie, żadnych twardych dowodów. A co do zakradania się do mej komnaty… cóż wartownicy im bronić nie będą wyjścia i spacerów… sami będą chcieli przyjść i mnie znaleźć. - na twarzy Kathil wypełzł złośliwy uśmieszek - Ale… wiem co zrobię. Saskia będzie ze mną nocować. - bardka stwierdziła niewinnie. Wszak praktyki takie, gdzie służba śpi w jednej komnacie ze swym panem czy panią wcale nie były aż takim dziwactwem. - I dam jej zadanie by znalazła dla siebie zmienniczkę pod jej nieobecność.
Bardka potoczyła spojrzeniem po Loganie i Leonorze czekając na ocenę.
- Chciałbym zobaczyć jej minę.- zaśmiał się Yorrdach słysząc te słowa.- Z pewnością raczej nie tak sobie wyobrażała służbę u Condrada.
- To jednak dobry plan. Będziesz miała i agentkę Condrada na oku i bezpieczna będziesz.- wyjaśnił Logan, a Kathil poczuła jak czyjaś dłoń delikatnie ale stanowczo chwyta ją za stopę. Powoli przesuwa nią po udzie i wyżej… To Ortus udając że coś upuścił dokonał takiej napaści. Z uśmiechem i lubieżnym spojrzeniem rzucał wyzwanie swej żonie.
- Zgadza się - pokiwała głową Kathil i ukryła zaskoczenie wsuwając kawałeczek pieczonego mięsa do ust. Przy okazji próbowała również schować uśmieszek ekscytacji - A… a co do naszych ludzi Loganie, co z nimi zrobić? Są dość charakterystyczni i rzucają się w oczy. Myślałam, aby mieli na oku pomniejszych ludzi wujów. Nie wiadomo, czy ktoś specjalnie zaufany nie zostanie przemycony jako szeregowy sługa. Co sądzisz? - Kathil uniosła stopę wzdłuż uda Ortusa, nie przestając delikatnie gładzić ogonka Leonory. Czuła się wyjątkowo perwersyjnie dzisiejszego poranka.
- Trzeba by ściągnąć smarkaterię Ashki i samą Ashkę, ale wiesz że to ryzykowne.- mruknął Logan i miał rację. Ashka bywała nieobliczalna czasami wraz ze swym temperamentem. A Kathil pieściła coraz bardziej rozpalonego męża rozkoszując się aksamitnym w dotyku łuskowatym ogonem Leonory pod palcami i dłonią Ortusa masującą jej kostkę i śródstopie.
Gdy ogniste spojrzenie Ortusa potrafiło podpalać, to z sukni i zapewne bielizny Wesalt pozostałby jedynie proch.
- Nie wiem czy maluchy Ashki tu to dobry pomysł. - skrzywiła się lekko - Już i tak dużo będzie się działo ale Yorrdach, mam prośbę. I nie mów, że się nie znasz. Rzucisz proszę okiem na wybrane przeze mnie kreacje? Chcę się upewnić, jak wyglądają one z męskiego punktu widzenia. - uśmiechnęła się ciepło do eleganckiego maga - Kathil bawiła i zachwycała żarliwość Ortusa więc kontynuowała pieszczoty zgodnie z jego życzeniem. Przyłożyła przez ułamek chwili palec do ust, nakazując mężowi ciszę gdy jej palce u stóp drażniły, prowokowały i obiecująco gładziły centrum przyjemności między jego udami. Ogonek Leonory również otrzymywał swoją porcję kuszenia gdy Kathil poskrobała go leciutko paznokciem.
Ortus się czerwienił i pocił, ale nie przerywał pieszczot stopy swej żony i nie czerpał dużą przyjemność z jej dotyku. Podobnie jak Leonora, choć w mniejszym stopniu… mimo wszystko to był tylko jej ogon, choć… spod kaptura wyrywały się groźne pomruki, które niepokoiły Yorrdacha… a bez kaptura mogły być pewnie kobiecym mruczeniem z powodu czułego dotyku Wesalt.
- Oczywiście, oczywiście… pomogę z kreacjami.- czarodziej postukał palcem w podbródek.- Ale skoro nie dzieciaki Ashki to kto? Może później wybierzesz się do Mei po jakichś szpiegów. Parę jej kurtyzan można wcisnąć w gorsety służek.
- Coś w tym jest… wygadają się w łóżku.- ocenił Logan.
- Nie chcę im dawać kurtyzan. Chcę, żeby się zwijali z pożądania do mnie i koncentrowali na mnie. I nie mieli ujścia tej żądzy. Wtedy nie będą działać pod wpływem rozumu, a dzięki temu łatwiej będzie mi łatwiej tkać sieć. - pokręciła głową Kathil. - Chcę ich rozpalić od pierwszego spojrzenia i nie dać ani chwili wytchnienia. - uśmiechnęła się bardka. - Planowałam pierwszą noc czy wieczór spędzić z jednym z nich, drugi z drugim. - Kathil rzuciła spojrzeniem na Ortusa - bez figli oczywiście. Zakładam, że i tak wszelkie rozgrywki będą zlecali swym ludziom by samym się nie rzucać w oczy zbytnio. Dlatego to na ich sługach chcę skocentrować ludzi Condrada i naszych. I myślę, że to wystarczy. Im bardziej skomplikowany plan, tym trudniej go utrzymać w ryzach.
- To załóż dziewczynkom pasy cnoty. Damulki od cioci Mei to profesjonalistki… w razie czego mogą być zimnymi rybami, niedostępnymi dla nikogo. A nawet jak się będą rzucać w oczy to przez cycki. Mało który możny zdaje sobie sprawę, że nad cyckami są uszy, które wszystko słyszą i głowa, która wszystko zapamiętuje.- stwierdził dosadnie Yorrdach mając niskie mniemanie o wielmożach, co więcej Logan się z nim zgodził skinieniem głowy… i Leonora też.
- No dobrze, przekonaliście mnie - stwierdziła Kathil z kwaśną minką. - To co? Zostało jeszcze coś do ustalenia? - rozejrzała się po zebranych i … wzmocniła pieszczotę Ortusa.
- Nie.. w sumie nie.- stwierdził Logan wstając pierwszy. Yorrdach westchnął ironicznie.- Zmienisz dworek w babiniec… co za strata.
Po czym również wstał i ruszył za Loganem do wyjścia obejmując go poufale i drocząc wizją wspólnej przyszłości, we wspólnym łóżku. Logan jednak był za stoicki na takie zaczepki. Leonora lekko się uniosła, ale… Kathil trzymała ją za ogonek.
Powoli i bardzo sugestywnie przytrzymywała ogonek pozwalając się mu jednak wysmyknąć z dłoni. Na ustach błądził jej lekki uśmieszek. Mrugnęła zawadiacko okiem i zwolniła uścisk w końcu. Zsunęła powoli stopę z ud męża i nałożyła bucik by samej się podnieść. Przesunęła prowokacyjne dłońmi po brzuchu:
- Mmm najadłam się …. - mruknęła unikając spojrzenia Ortusa i ruszyła za Leonorą ku wyjściu.
Ortus wstał i podążył za obiema kobietami, Leonora ruszyła przodem by otworzyć drzwi. Po czym przepuściła i Kathil i Ortusa… którego ciepły i szybki oddech dziewczyna niemal czuła na swym karku.
- Chyba nie będę na razie potrzebna?- spytała podejrzliwie diabliczka.
- Nie, ale potem zajdź do mnie? Ocena sukien może się wzbogacić o Twe zdanie, Leonoro - imię diabliczki wypowiedziała miękko i ciepło. Kathil nadal udawała, że zupełnie nie zauważa mężowskiej ekscytacji, gdy statecznym krokiem matrony ruszyła ku swym komnatom.
- Nie znam się na fatałaszkach… nie nosiłam żadnej sukni od… urodzenia. Ale zajrzę jeśli ci zależy.- odparła Leonora machając z rezygnacją dłonią i skręciła do swych pomieszczeń.
A Kathil nawet nie doszła do najbliższego pokoju, nim rozgorączkowany pożądaniem małżonek przyparł ją swym ciałem do ściany. Przyciśnięta biustem do muru i wpatrzona w malunek statecznego przodka, czuła jak Ortus gorączkowo podwija je suknię nie bacząc na fakt, że mogą być przyłapani na tych figlach.
- Tak bardzo cię pragnę… że… chyba oszaleję.- szeptał w ramach przeprosin do jej ucha.
Zaskoczył ją tym atakiem ale czując jego żądzę sama poczuła igiełki pożądania kłujące jej podbrzusze i przyspieszające oddech:
- Aż.. aż tak Ci się … podobało? - spytała wypinając zachęcająco pośladki i sięgając jedną ręką za siebie by schwycić mężowski pośladek.
- Ty wiesz… że tak. Że wiele rzeczy, które mi robisz… mi się podobają.- wymruczał Ortus ocierając się krokiem swych spodni i o jej pupę. Czuła doskonale jak wybrzuszenie doskonale wpasowuje się między jej pośladki. Choć ostatecznie wiedziała, że poczuje go niżej.
Ściskała jego pośladek ocierając się pupą o jego oręż i słysząc jak rozpina zapięcia, by wyswobodzić się z więzów ubrań.
- Szybciej - ponagliła Ortusa pospiesznym i napiętym głosem - ktoś może nadejść. - dolewała oliwy do ognia, by podnieść poziom namiętności i u Ortusa i u siebie. Sama też pomagała podwijać i przytrzymywać suknię.
Słyszała jak opadły mu spodnie, czuła jak zdziera z niej bieliznę, niczym dziki barbarzyńca.
Poczuła palce… wepchnięte nagle i gwałtownie między wrota jej kobiecości.
- A ty… rozpalała cię ta zabawa pod stołem?- spytał jednocześnie sprawdzając jej “prawdomówność” ruchem tych dwóch gwałtownych intruzów w jej kobiecości.
Czuł, że nie kłamała, gdy jego palce wydzierały z jej ust cichy okrzyk:
- Ta...ak… - poczuła się nagle drobna i delikatna i bezbronna i wystawiona tak bardzo na jego łaskę. - taaak, takkkk - odpowiadała błagalnym tonem, gdy mąż pieścił ją gwałtownie. Podobał się jej taki… bardzo.
Ortus jednak nie potrafił długo wytrzymać i brakowało mu kontroli.
- Jesteś taka piękna… nie obchodzi.. mnie… to mój zamek… moja żona.- drżąc z pożądania, chwycił mocno za pośladki Kathil i posiadł ją mocnym silnym ruchem.- Niech nas przyłapują… nie obchoo...oooch… uwielbiam.- czuła jak ją zdobywa, jak wypełnia swą niecierpliwą obecnością raz po raz… pochyloną, wypiętą bezwstydnie i całkowicie bezbronną.
- Mój … mąż… - jęczała Kathil - … moja… tarcza… mój… - poddając się namiętności Ortusa, nie mogła nic więcej, nie chciała nic innego. - Uwiel… biam… gdy … jesteś taki… taki … - rozkosz przeszkadzała jej myśleć więc przestała walczyć. Zamiast tego pozwoliła Ortusowi przenieść ich oboje w przez skraj rozkoszy.
Jej ciało drżało, jej piersi kołysały się w kołysce dekoltu sukni, jej pośladki były uwięzione dłońmi męża, którego zdecydowane pchnięcia doprowadzały ją do rozkosznego szaleństwa. A i fakt, gdzie się zabawiali dolewało tylko oliwy do ognia płonącego w ciele Kathil. Nic więc dziwnego, że Wesalt dość głośno oznajmiła swoją rozkosz i ledwo się trzymała na nogach, czując w sobie wybuch Ortusa… wszak sprowokowany pieszczotą jej stopy.
- Uwodzisz mnie… okręcasz wokół siebie. Czuję się jak bluszcz… na topoli… i bardzo to lubię.- wymruczał odsuwając się od Kathil.
Kathil stała przez chwilkę wciąż przytulona do ściany, uspokajając oddech.
- To było… niesamowite, kochanie - powoli odwróciła się do męża i zarzuciła mu ramiona na szyję. Wtuliła się jak posłuszna żonka i spytała cichutko:
- Pozwolisz, mężu, że Cię pocałuję? - podniosła na Ortusa wzrok i niewinnym uśmiechem. Wszystko to przeczyło wybuchowi namiętności sprzed kilku chwil, ale nagle spodobało się jej odgrywanie grzecznej, małej żonki. Chwilowo.
- No.. oczywiście…- speszył się Ortus nadal stojąc z opuszczonymi gaciami.- Wiesz dobrze, że uwielbiam ciebie.. całować… uwielbiam cię… całą.
Kathil zatem posłusznie wykonała pocałunek równie dziki i niecierpliwy jak pieszczota męża. Oderwała się od ust Ortusa zaczerwieniona i łapiąc oddech, jak początkująca w figlach dziewuszka.
- Ubierz się, miły - uśmiechnęła się i pogładziła męskość Ortusa w spoczynku.
- Sam… nie wiem… myślę raczej o rozebraniu.. zwłaszcza ciebie.- odparł żartobliwie młodzian i zabrał się za podciąganie spodni zerkając na swą żonę i jej oblicze. -Jesteś piękna… wiesz?
- Nie.. powiedz mi jeszcze raz - uśmiechnęła się, również poprawiając bieliznę i przyodziewek.
- Jesteś bardzo piękna.- odparł zawstydzony swymi słowami młodzian.- I… choć tak często figlujemy, to i tak...zdarzają mi się… chwile, że… wiesz… mam myśli na twój temat… nieprzyzwoite.
- Jakie? - Kathil wtuliła się w męża i pociągnęła go w stronę ich skrzydła. - Opowiesz mi po drodze? - podniosła twarz by przyglądać się młodzianowi.
- Eeem… no trochę…. tak wślizgnąć się pod twą suknię… rozkoszować się słodyczą twych ud i łona, gdy… rozmawiasz… z innymi.- mruknął zawstydzony Ortus dając się ciągnąć do ich prywatnych pokojów.- Gdy planujesz… jesteś skupiona na swych towarzyszach, a ja czuję… wiem, że chciałabyś bym się włączył w waszą rozmowę… ale takie właśnie myśli się u mnie budzą.
- Uwielbiam Cię… wiesz? Jesteś … och wnosisz dużo radości do mego życia, wiesz? - spytała, odwracając się przodem do męża i idąc tyłem. - Kiedyś zrealizujemy i tę … fantazję.
Kathil zatrzymała się przed drzwiami do swego pokoju:
- Ale teraz kochany potrzebuję popracować. I to naprawdę popracować - uśmiechnęła się ciepło.
- Nie zapomniałem o lesie Kathil. Kiedyś cię tam porwę…- zagroził Ortus obejmując powoli dłońmi Kathil w pasie i przyciągając do siebie i całując ją w usta delikatnie.- Będziesz mnie potrzebowała przy tej pracy?
- Liczę na to, Ortusie - oddając czułe pocałunki mężowi - Nie, możesz odespać szaloną noc. Muszę napisać parę pism i odpowiedzieć na zaproszenie. Nudy. Potem możesz z Yorrdachem pomóc mi w aprobacji strojów. Jeśli chcesz. Jeśli nie, to … pogadaj z Condradem przed wyjazdem. Może spróbuj go wybadać o plany względem ciebie. Bo wiem, że takowe ma. Ale co to za plany, nie wiem. Uważaj na niego jednak. To bardzo inteligentny człowiek. - pogładziła młodzika po policzku.
- Hmm… było ciekawym poprzeszkadzać w pisaniu. Albo rozpraszać… Masz jednak rację… chętnie wypocznę i popatrzę na ciebie w ślicznym stroju… albo bez.- mruknął z lisim uśmieszkiem Ortus wypuszczając Kathil z objęć.- Nie jestem tak ciekawy planów Condrada względem mnie. I wątpię by powiedział prawdę.
- Pewnie masz rację. - zgodziła się Kathil - przyślę więc służkę za jakiś czas po ciebie. Pomożesz mi podjąć decyzję. - bardka cmoknęła męża i uciekła do gabinetu posyłając mu na ostatek całusa przez drzwi.




A w gabinecie w końcu mogła obejrzeć bilet z zaproszeniem. Była ciekawa co to za agentka i co za zadanie może mieć dla niej Miklos.
W między czasie jednak postanowiła napisać do Mei by ta wybrała jej 2-3 dziewczęta mające udawać oziębłe lecz urocze służące i służyć jej pomocą. Napisała również do Oweny, że ma na swych usługach doskonałych myśliwych, których wykorzysta jako łowczych. Wysłała też zapytanie do Ashki czy coś ciekawego jej wpadło w oczy w kwestii siwowłosego pijaczka.
A następnie wezwała służkę by zacząć przeglądać swą garderobę w poszukiwaniu odpowiednio kuszących kreacji dla wujów.
Służka miała przygotować wybrane z kolekcji pantofelki
W między czasie zaś druga służąca miała przyprowadzić Yorrdacha i Ortusa. Leonora przyszła sama i przycupnęła z boku starając się jak najmniej rzucać w oczy. Co było trudne bo była wyższa od obu mężczyzn i będąc w pełnej zbroi, “przytłaczająca”.

Sama zaś z pomocą służącej zaczęła ubierać pierwszą wybraną kreację
Tę kreację planowała założyć na powitanie wujów.
- Leonoro, na pewno musisz chodzić w tej zbroi? Może coś bardziej wygodniejszego skomponowało się z kapturem? - Kathil skorzystała z chwili gdy mężczyzn nie było jeszcze w komnacie.
- Czuję się… bezpiecznie w tym co mam.- wydukała Leonora nerwowo wyraźnie nie mając ochoty na zmiany.- I dobrze… przywykłam.
Wyszła z garderoby poprawiając lekko zmierzwione i nieułożone włosy.
- Jak ci się podoba ta suknia na powitanie?
- Jest piękna.- stwierdził Ortus z uśmiechem. Leonora zgodziła się z nim kiwnięciem głową.
- Jest bezpieczna. Mało ekscytująca, bardzo tradycyjna.- stwierdził z niesmakiem Yorrdach.- Na pewno będziesz w niej wyglądała na stateczną damę.
- Hmm… to nie do końca o to mi chodzi. - Kathil wróciła do garderoby i ponaglając służącą ubrała kolejną suknię
- A ta? - zapytała z dziewczęcym uśmiechem - Niewinna, przyjazna, naiwna?
- Zdecydowanie tak.- stwierdził Yorrdach, a Ortus z Leonorą zgodzili się potakując i potwierdzając słowami. Cóż.. z całej trójki tylko Yorrdach był światowcem. Ortus spędził życie jako mnich… Leonora… cóż… do pewnego stopnia też.
Kathil pokiwała głową i przeciągnęła przyjaciół przez połowę swej garderoby. Przymierzając, planująć ozdoby i detale.
Ani się obejrzała aż prawie przyszła pora obiadu. Ona zaś, ona zaś utknęła w garderobie, nakładając ostatnią suknię na wielkie wejście - ucztę po polowaniu.
- A teraz uwaga - zaśmiała się znużona już nieco - ta na dobicie obu wujów.
- I jak? Dobiję? - Kathil weszła powoli i kusząco w jej najnowszym dodatku do garderoby. Nie miała jeszcze okazji nałożyć tej sukni więc czuła lekkie podniecenie.
- Eeemm.. co? - wydukał Ortus wpatrzony w Kathil jak obrazek. Dziewczyna znała to spojrzenie, wilcze, wygłodniałe… rozpalone… wystarczyło odrobinę się jeszcze z nim podrażnić, poprowokować… by młodzik zaczął szukać okazji, by rzucić się na nią… tak jak w korytarzu. Nie potrzebowała już opinii Yorrdacha.
- Wyglądasz uroczo… pewnie im się spodobasz w tej sukni. I dobijesz.- stwierdził nekromanta, a Leonora również potwierdziła jego słowa.- Wyglądasz ślicznie.
Mina Ortusa i jego spojrzenie… były jednakże wystarczającym dowodem.
- Dziękuję wam, że pomogliście mi w tym… już mam w takim razie to z głowy - uśmiechnęła się Kathil sunąc ku mężowi z poszumem materiału, koronek, i cichym stukotem obcasików. Ucałowała go … w policzek … i drugi. I zaczęła odprawiać całą trójkę. Chciała też dobić jeszcze jedną osobę, zanim zdąży wysunąć się spomiędzy jej paluszków.
Chciała posłać służącą po Condrada.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 15:54   #55
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Condrad zjawił się kilka minut po jej wezwaniu. Wyraźnie zdziwiony i zaskoczony tym wezwaniem.
- Zwykle wolisz ty odwiedzać moje komnaty, niż zapraszać mnie do siebie. Skąd ta nagła zmiana?- zapytał uprzejmie na wejściu.
Kathil ponownie zrobiła wielkie entree i z poszumem sukni, okręciła się powoli dookoła własnej osi.
- Prosiłam Cię o wizytę przed wyjazdem - mówiła powolutku się okręcając - byś zaaprobował mą kreację na wizytę wujów… - spojrzała przez ramię na mężczyznę stojącego w jej komnacie. - … aprobujesz?
- Czemu miałbym?- podszedł bliżej dziewczyny i musnął jej policzek palcami.- I czemu ty miałabyś chcieć, bym zaaprobował. Nigdy się nie pytałaś mnie w kwestiach mody, słusznie uznając…- mruczał jej wprost do ucha.- ...że się na tym nie znam. A jednak chcesz bym teraz się wypowiedział? A jeśli każę ci ją zdjąć teraz.. przy mnie… natychmiast.-
Ostatnie słowa wyszeptał jej wprost do ucha… swym nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu.
- Więc nie aprobujesz? - Kathil uniosła głowę do góry by otrzeć swym policzkiem o policzek Condrada - Chciałam, byś sprawdził, jako mój nauczyciel… - Kathil wypowiedziała ostatni tytuł napiętym głosem - czy suknia… będzie odpowiednia dla prowincjonalnych szlachetków. Znasz się na tym lepiej… niż ja - bardka nie dotykała Condrada choć jego szept w jej uchu wprawił jej całe ciało w drżenie jak napiętą strunę - Chciałeś… po… posłuszeństwa… staram się… - w końcu spojrzała olbrzymowi w oczy.
- Posłuszeństwa... a jednak nadal masz ją na sobie.- mruknął Condrad z ironicznym uśmiechem i delikatnie muskał palcami jej policzek dodając.- Aprobuję… jeśli ci tak zależy. Nie jestem biegły w kobiecych gierkach… z oczywistych powodów. A teraz… zdejmij ją.
Kathil zaczęła powoli rozplątywać się ze spódnicy sukni, ciężkiej od zdobień. Powoli wysupłała się też z kilku warstw falbaniastych haleczek.
- Nie wiem czy dam radę z gorsetem. Pomożesz? - podniosła w końcu spojrzenie na Condrada stojąc przed nim w bucikach na obcasie, pończoszkach upiętych specjalnym pasem z podwiązkami na biodrach i bufiastych majteczkach z cieniutkiego, prawie przeźroczystego materiału.
- Tak… masz jeszcze jakieś życzenia?- mruknął Condrad rozwiązując sznurowania przy gorsecie.- Czy też najbardziej pragniesz spełnić moje? Wiesz… że posłuszeństwo winno być nagradzane. I lojalność.
- Ściągnij pończoszki… - poprosiła cicho Kathil poddając się zdecydowanym ruchom seniora - i dotknij tak jak lubisz… - wymruczała czując szybsze bicie serca. - Rozpal mnie dla siebie.
Zsunąwszy gorset z dziewczyny i odsłoniwszy jej piersi, chwycił za nie dłońmi i ścisnął drapieżnie. - Wiesz że to jest miecz obosieczny? Takie zwierzęce pożądanie, działające w obie strony… ogień, który zostaje w pamięci... w duszy.
Pieszcząc drapieżnie i ugniatając jej piersi pod swymi palcami, mruknął. - Usiądź więc pupą na stoliku Kathil.
- Mówiłeś mi już pierwszej nocy - wydyszała słowa pod jego drapieżnym dotykiem - a ja … - zabrakło jej oddechu - ...prosiłam byś mi pokazał… - spojrzała w oczy Condrada rozgorączkowanym spojrzeniem. - Tak, Condradzie - pokiwała głową i wykonała polecenie, zrzucając buciki ze stóp. - Co mam robić dalej, nauczycielu? - spytała kusząco zagryzając dolną wargę i ściskając lekko szczyt swej piersi na oczach mężczyzny.
- Na razie… ja zrobię…- mruknął w odpowiedzi Condrad podchodząc i rozdziewając się. Na ziemię opadał kamizela i za nią koszula. Półnagi olbrzym z rozpalonym spojrzeniem z spoglądał na nią… z pozoru beznamiętnie, ale oczy… mówiły Kathil co innego. Pragnął ją posiąść i zamierzał ją posiąść. Ujął jej lewą stopę i oparł na swym torsie, zgiętą nogę Kathil uniesioną w górę. Lewą dłonią zabrał się za uwalnianie pończoszki od podwiązki, a kciukiem prawej krążył po łonie ugniatając bufiaste majteczki na jej skórze i zahaczając nim o jej wrażliwe obszary.
Bardka muskała swój biust powolnymi ruchami pobudzając ich szczyty i sprawiając, że przykuwały spojrzenie Condrada. Palce stopy leciutko trącały jego płaską i umięśnioną pierś. Pod dotykiem Condrada majteczki nabierały zupełnie nowego wymiaru uwalniając żar jej ciała i dowód pożądania w gwałtownych falach.
- Lubisz… tak na … mnie działać? - spytała oblizując usta.
- Lubię cię taką drżącą i delikatną… pulsującą pożądaniem, a jednak… posłuszną. Pragnącą być okiełznaną.- mruczał powolnymi ruchami dłoni podciągając pończoszkę w górę. Kciukiem nadal ugniatał delikatne obszary jej łona… ostrożnie, acz stanowczo. I patrzył, na jej twarz, zachowanie… ciało rozpalające wyobraźnię.
- Nie wydajesz się wtedy… kontrolować. Jesteś bardziej sobą… i chyba ty też to lubisz.- szeptał, gdy pod stopą czuła jak stara się zapanować na przyspieszonym nieco oddechem.
- Lubię… - wymruczała rozsuwając lekko uda - … bo… wtedy Ty też jesteś bardziej sobą i … pozwalasz nam być ze sobą blisko. Och…. - wciągnęła powietrze gdy stanowczy dotyk zaczął trącać nowe struny w jej ciele. - Lubię… cię … tak… bliskiego… i prawdziwego.
- Z pewnością… - mruknął z uśmiechem pozbywając się pierwszej pończoszki. A następnie zmienił nogę. Teraz prawa stopa opierała się przez chwilę o jego szeroką klatkę piersiową… przez chwilę.
- Ja zawsze jestem bliski. Jesteście moją jedyną rodziną… nauczysz się cenić to, gdy będziesz w moim wieku. -przysunął się bowiem bliżej pieszcząc teraz kciukiem prawej dłoni łono Kathil drażniąc się z jej apetytem. Wyprostowana zgrabna noga Kathil ocierała się o jego twarz, więc muskał ją językiem i całował poprzez pończoszkę, którą wszak chciał zdjąć.- Więc to co robimy… jest perwersyjne przez swą niepoprawność. I przyznaję… uzależniające.
Bardka otoczyła biodro Condrada drugą nogą i przycisnęła swe biodra wypychając je w górę.
- Nie .. mówię o rodzinie… mówię o nas, tobie i mnie… - zamknęła oczy poddając się dotykowi Condrada - … pozwalasz mi podejść bliżej, nie … nie trzymasz na dystans.
- mruczała Kathil wciąż próbując uwieść Condrada… bardziej… poza “uzależnienie”, doprowadzić go “pasji”. - Pozwalasz mi na to… - otarła biodrami o budzącą się włócznię Condrada rozpierającą jego spodnie.
Syknął cicho i zadrżał czując kobiecość Kathil tak blisko, ale nadal niedostępną. Ona zaś czuła jak ociera się brodą o jej stopę. Zsuwana pończoszka dotarła do stopy i tam Condrad pomógł sobie zębami. Następnie wyplątał się z objęć z jej nóg i odsunął się tylko po to nakazać jej.- Majteczki… zdejmij i usiądź pupą na stoliku.
Kathil podwinęła nogi pod siebie i stanęła na stoliku. Spoglądając w dół na Condrada, odwróciła się pupą do niego i powoli zsunęła majteczki w dół, pozornie niedbale pochylając się i wystawiając bezwstydnie swą kobiecość na jego widok. Wyszła z bielizny i odwróciła ponownie przodem do olbrzyma. Wpatrując się w jego oczy osunęła się na kolana i lubieżnie muskając swe uda w końcu usiadła z powrotem na stoliku. Rozsunęła uda szeroko uśmiechając się lekko i oczekując jego nagłego szturmu ze zniecierpliwieniem.
Mężczyzna… jednak klęknął i rozchylił uda mówiąc.- Dziś powinnaś mnie dobrze zapamiętać.
I trzymając jej uda władczo, szeroko je rozsuwając, sięgnął językiem ku jej kobiecości pieszcząc ją zaborczymi i silnymi muśnięciami języka. Powoli i stanowczo smakując jej żądzę.
Kathil z jękiem aż prawie się zgieła czując wprawne ruchy Condrada: - Tylko… dziś? - zdołała wyjęczeć a potem odpuściła kontrolowanie się i opadła na stolik, wyginając ciało w łuk i drżąc z pożądania i pragnienia mocnego i stanowczego dotyku olbrzyma.
- Dziś… bardziej niż zwykle… bo wyjeżdżam na dłużej.- mruknął sięgając językiem głębiej i z rozkoszą badając reakcje ciała Kathil na różne intymne pieszczoty. Była całkowicie w jego kontroli. Trzymał ją stanowczo i silnie… nie mogła ruszyć udami, zmuszona bo bezwstydnego rozchylenia nóg i w pełni ujawnienia swych intymnych sekretów.
- Będę… tęsknić… - wystękała szarpana dreszczami i spazmami mięśni, wijąc się i sięgając ramionami za głowę by uchwycić się skraju biureczka. - … a Ty? - ostatnie słowo prawie wykrzyczała czując zbliżający się wybuch.
- A jak sądzisz?- mruknął na moment przerywając pieszczotę, by znów sięgnąć ustami do jej łona i językiem głębiej, traktując jej ciało jak harmonijkę i wydobywając z niej jęki rozkoszy.
Aż do silnego i głośnego krzyku.
- Wiedz, że rozważam zawinięcie cię w dywan niczym trofeum i zabranie ze sobą. Odwróć się na brzuch i chwyć się stolika… mocno.- rzekł Condrad wstając i puszczając Kathil.
Zdyszana i rozedrgana wykonała polecenie poruszając się kusząco, jak wtedy gdy leżała na Condradzie:
- Pamiętasz...dwie obietnice, które mi dałeś? - spytała głodnym wzrokiem spoglądając na mężczyznę przez ramię, czekając z gęsią skórką na jego kolejny ruch.
- W tej chwili… ciężko mi przypomnieć sobie cokolwiek.- jego dłonie ugniatały przez chwilę jej pośladki, po czym pozostała tylko jedna. A druga wyswobadzała ów oręż, którym chciał ją przeszyć.
- Weź mnie… prosz...szę - wydyszała doprowadzona do wrzenia przez jego dotyk. Jeszcze chwilę a czuła, że sama się na niego rzuci - teraz… - przyznał, że przekroczył granicę myślenia i to sprawiło jej niewysłowioną przyjemność. Chciała połączenia.
- Taki mam zamiar… -mruknął i rzeczywiście poczuła jak ją zdobywa. Jak ją wypełnia. Jej ciało zadrżało, bo był jednym z hojniej wyposażonych kochanków. A potem syknął.
- Trzymasz się… mocno?
I pukle jej włosów owinął wokół lewej dłoni zmuszając pociągnięciem do lekkiego wygięcia w łuk jej ciała. Oparł prawą o pośladki i gwałtownymi ruchami bioder zaczął zdobywać jej kobiecość bez wytchnienia, bez litości… zwłaszcza dla mebla przeraźliwie skrzypiącego w tej sytuacji.
Kathil zacisnęła dłonie na brzegu stolika trzymając się mebla, który nagle wydał się niezwykle kruchy. Każde uderzenie Condrada wyrywało jęk lub okrzyk z jej ust gdy traktował jej ciało jak swą własność. Czuła jego obecność w swym ciele, wypełniającą ją dokładnie, czuła dłoń na pośladku i dłonie seniora we włosach, które trzymał jak ...grzywę klaczy.
Ekstaza zbliżała się szybko, gwałtownie i mocno. Perspektywa rozłąki wpływała na nich oboje, gdy tracili hamulce i pędzili ku krańcowi w upajającym i zapierającym dech tempie.
Condrad był bezlitosny, jego biodra silne i sztychy gwałtowne. Jej ciało drżało przeszywane rozkoszą wzbierającą niczym olbrzymia fala, aż… rozkosz przekroczyła wytrzymałość ich ciał, aż ...nastąpiła głośna eksplozja przyjemności. Oddychali ciężko, pokryci potem i zmęczeni. Oboje wiedzieli, że to może być początek zabawy, ale Condrad… nie mógł zostać dłużej. Choć chciał, nie próbował tego ukrywać.
Kathil powolutku zsunęła się ze stolika i naga wtuliła plecami w nestora, przy okazji otulając się ciasno jego ramionami. Odwróciła głowę i wsłuchała w bicie jego serca. Szybkie, mocne i rytmiczne.
- Dobrze mi tak… - wymruczała cichutko. Odwróciła głowę w bok i uniosła ją by spojrzeć na Condrada z lekkim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Przyciągnęła twarz mężczyzny do pocałunku i wlała w niego tyle uczucia: namiętności i czułości, ile tylko mogła. - Gdy wrócisz zaczniemy spędzać ze sobą więcej czasu, prawda? W końcu masz być mym nauczycielem. - wymruczała Condradowi w usta.
- Tak… Sądzę, że tak.- wymruczał Condrad całując ją namiętnie i sięgając dłońmi do piersi i do podbrzusza Kathil, drapieżnie i zachłannie pieszcząc jej ciało.- Myślę że tak.
Wijąc się i prężąc w jego ramionach, wspięła się na palce, by łatwiej móc oddawać pocałunki.
- Zdradzisz… zdradzisz.. mi co plan….ujesz w związku ze ….- jęknęła namiętnie tuż przy twarzy Condrada -... ze mną? Chcę...tak.. pragnę… -wyznała - się przygo...toooować.. - oddychała ciężko, gdy sięgnęła dłonią ku męskości nestora.
- Ja… nie wiem… jesteś niespodzianką… Nie było cię w mych planach… Nie było… cała ta sytuacja…- mruczał czując dłoń Kathil na swym delikatnym wszak obszarze.- wymknęła mi się spod kontroli… sam już nie wiem. Ważny jest ród… ważna jego pozycja… ale ty.. wymykasz mi się spod… kalkulacji…- dyszał jej wprost do ucha drżąc coraz bardziej i pobudzany do działania jej paluszkami nabierał na nią znowu ochoty.-... zmuszasz do improwizacji… W twoich niektórych prop.. pozycjach… jest… zysk dla… nas obojga, więc.. uczennico… skłonny jest...m współ pracować. Ale sprawiasz… że … spraw… perfidnie… że mam ochotę.. rzucić w kąt… plany… po prostu wziąć… cię do łożnicy i… rządzić.. z tobą … u mego… boku. Szalo… ny pomysł… który… przecież… nie zrobię.
Czuła pod palcami narastające pragnienie pieszczącego drapieżnie i brutalnie jej ciało mężczyzny… zdobiącego jej skórę piersi zadrapaniami.
- Drzwi… zamknij.. oprzyj się o nie… -wydyszał kolejne polecenie do jej ucha.
- Musisz… mnie...puścić naj..najpierw - zamknięta w okowach jego ramion Kathil ocierała się, drażniła, tracąc również kontrolę nad swymi działaniami. Gdzie rozum zastępowała żądza, odzywały się wpojone przez ciocię Meę instynkty. Bardka ocierała się pośladkami o budzącego się smoka, drażniąc dłonią i naprowadzając na punkcik dla specjalnych figli. Drapała paznokciami twarde udo Condrada chcąc poczuć więcej, bliżej, mocniej - inacz..inaczej nie mogę wykonać Twego - wspięła się na palce drżąc na całym ciele - rozkazu - wyszeptała patrząc w twarz Condrada płonącym wzrokiem. Czy wypuści ją? Czy posiądzie ją od razu? Nie miało to znaczenia tak długo jak działała ich wspólna magia.
Puścił… z trudem… ale miał więcej opanowania niż ona. Uwolnił ją kusiła go pośladkami, zdając sobie sprawę, że pewne figle mogą być bardziej bolesne niż przyjemne… zwłaszcza przy jego sporych możliwościach.
- Idź.. kuś.- wymruczał do ucha, gdy jeszcze jej ciało ocierało się niego.
- Dobrze, nauczycielu - wydyszała i ruszyła na palcach wyciągając ramiona nad głowę, wstrząsając swe loki i podkreślając smukła figurę. Zamknęła drzwi i oparła się o nie wypinając pośladki. Skrzyżowała nogi wiedząc, że podkreśli to krągłość jej bioder.
- Tak? - spytała napiętym głosem nie odwracając się do nestora - Czy tak chciałeś… mnie widzieć?
-Jesteś… kusząca.- uśmiechnął się drapieżnie mężczyzna coraz bardziej pobudzony.- Ale ty tym razem.. chce widzieć twą twarz… i piersi. Tym... razem.
Posłusznie odwróciła się z lekkim uśmiechem na wilgotnych ustach. Oparła się plecami o drzwi, zasłaniając łono dłońmi. Podrażniła tygrysa… nie mówił wszak o jej kobiecości:
- Tak… lepiej? - wypięła dumnie piersi ze stwardniałymi szczytami i i wciągnęła brzuszek by mocno uwypuklić linię żeber.
- Lepiej? Przedtem też nie było źle… ot, chwilowo mam ochotę… na...- wymruczał nagi i podniecony. Dziki. Złowieszczy. I zbliżający się z każdym krokiem. Chwycił za jej dłonie ukrywający intymny skarb i bez trudu odchylił. Był silny… czuła to gdy dociskał jej dłonie do drzwi ocierając czubkiem twardej już włóczni o jej łono.
- Czyżbyś… straciła ochotę?- droczył się całując jej usta i szyję.
- Stra..cę, jeśli kaaażesz… - wymamrotała między pocałunkami grając na jego potrzebie dominacji, a gdy zaczął całować jej szyję wtulała twarz w jego ramię i zaczęła skubać skórę zębami. - ale...wiem, że ...nie… wydasz takiego rozkazu nauczycielu… - wymruczała jak kotka w rui.
- Nie.. i ty nie chcesz… - mruknął obejmując dłonią i unosząc nogę dziewczyny, gdy powoli zdobywał jej bramę rozkoszy. Oddychał powoli, po czym drugą ręką pochwycił za drugie udo dziewczyny i uniósł lekko dociskając swym ciałem Kathil, do drzwi. Po chwili wisiała na jego silnych ramionach i orężu… przyciśnięta do drzwi i całkowicie bezbronna. Czuła jego obecność… delikatnie ją wypełniającą.
- Teraz… poproś… o więcej… bo chyba chcesz… więcej?- wymruczał jej patrząc w oczy, bezbronną i zdaną na jego łaskę… z tą rozpalającą zmysły obecnością, którą wszak drażniła by poczuć… bardziej i mocniej.
Zawieszona w powietrzu, utrzymywana przez mocne ciało olbrzyma, czuła się jak motyl przypilony do ściany. To było jednak upojne uczucie, że ten potężny i groźny nestor, pragnie jej równie mocno co ona jego.
Objęła więc posłusznie szyję Condrada i koncentrując się resztką sił na wypełniającej jej ciało męskości, wprawiła swe biodra w leciutki ruch by wyrwać z jego ust syknięcie.
Lubiła to. Pochyliła głowę ku jego uchu i liżąc zachłannie jego płatek wyszeptała:
- Proszę… o więcej… - ukąsiła lizany do tej pory płatek ucha - o wszystko co … mi chcesz… dać… - pocałowała ulegle usta Condrada cichutko pojękując czując reakcję swego drżącego ciała na jego w nim obecność.
Odpowiedzią był uśmiech i pomruk… gwałtowny ruch bioder mężczyzny wyrywając oddech i jęk z płuc dziewczyny. Bezbronna Kathil, mogła się tylko poddawać pchnięciom mężczyzny przeszywającym jej ciało niczym. I wywołującym drżenie drzwi. Głuche uderzenia, niczym miarowy gwałtowny łomot… zaciskał mocno uda Kathil wyciskając z niej rozkosz i siły zarazem, gdy kochał się z nią gwałtownie i intensywnie… niczym barbarzyński ork. Na nim ta rozkosz też wyciskała piętno pokrywając jego ciało potem.
Czując budującą się w jej ciele rozkosz, Kathil otworzyła oczy by wpatrywać się w twarz nestora. W twarz jej bestii. Pociągnęła mężczyznę lekko za włosy by pochwycić łapczywie i zapamiętale jego usta swymi wargami. By wykrzyczeć wprost w jego usta ekstazę jaką jej serwował. Przytrzymywała się go kurczowo, wpijając palce w kark. Gdy fala rozkoszy przelała się przez nią drapała jego plecy paznokciami, chcąc poczuć jego obecność jeszcze bliżej i intensywniej. Chciała poczuć jego rozkosz w sobie.. wybuchającą w nagłej eksplozji.
Przyciśnięta do drżących ud uderzeń drzwi, całym ciałem przyjmowała energiczne ruchy jego bioder… jego miecz rozkoszy, oddając się mu całym drżącym w ekstazie ciałem, aż w końcu poczuła jak on przelewa w nią własną rozkosz, wypełniając swą żądzą i jeszcze przez chwilę dyszał wtulając twarz w jej piersi i dociskając ją do drewna.
- Muszę… muszę już iść…- wyszeptał cicho.- Następnym razem, mogę cię po prostu… zabrać do swego pokoju na noc… całą noc… zdajesz sobie… z tego… uczennico?
Obsypała jego spoconą twarz pocałunkami, wciąż oplatając ręce wokół jego szyi:
- Wystarczy, że … rozkażesz… nauczycielu… - pocałowała Condrada drażniąc leniwie jego język czubkiem swego języka - … poza tym, obiecałeś...że wyjedziemy razem… tylko … we dwoje… - mruczała łasząc się - pamiętam, że … wspominałeś … też o sznurowaniu… - dorzuciła z kuszącym uśmiechem wprost w jego ucho.
- A Ortus…?- przypomniał sobie, ale potem westchnął z uśmiechem.- Zgoda… zabiorę cię ze sobą, gdzieś gdzie będziesz… ową uczennicą w pełni. Poddaną wszelkim...moim kaprysom. Ale na razie… twój plan, nasz plan.- delikatnie opuścił jej ciało, by wziąć ją na ręce i zanieść na łóżku.- I tak się z pewnością spóźnię, przez ciebie na odprawę.
Położył ją i szybko odwrócił jej ciało na brzuch i dać mocnego klapsa w pośladek.
- Figlarka…- mruknął.
Kathil wydała lekki okrzyk: - Za co? - i siadając na łóżku wydęła usteczka. Zasłoniła się prześcieradłem przyglądając ubierającemu się Condradowi.
- Będę czekać niecierpliwie na Twój powrót, Condradzie. - powiedziała z uśmiechem spod burzy rozczochranych blond włosów.
- Wierz mi… że w tej chwili mam ochotę szybko wrócić, albo… zabrać cię ze sobą.- uśmiechnął się drapieżnie Condrad i zamyślił.- Co będzie jeśli… ach, nieważne. Co się stanie to się stanie. Wybrałaś tą drogę i pociągnęłaś mnie na nią. Nie ma odwrotu. Zabiorę cię po powrocie i… poświęcimy się rozpuście.
Po tych słowach ubrany Vandyeck, podszedł do drzwi, otworzył je i uśmiechnąwszy się dodał.- Z pewnością będziesz mi się śnić po nocach.
Kathil odsunęła wszystkie włosy na bok by ukazać swą szyję. Przekrzywiwszy lekko głowę puściła całusa nestorowi: - Nie martw się o mnie i wróć do mnie cało. Potem spełnię wszystko co sobie wyśnisz, nauczycielu.
Condrad zaśmiał się głośno i spojrzał na dziewczynę z uśmiechem.- Nie powinnaś bardziej liczyć na to, że ja spełnię to o czym ty marzysz i czego pragniesz każdej nocy?
- Po powrocie skupię się wyłącznie na Tobie… każdy wojownik wracający z boju zasługuje na ciepłe i chętne powitanie… inaczej co to za powrót do domu - odpowiedziała bardka zagryzając ząbki na czubku kciuka i omiatając postać nestora rozpalonym spojrzeniem.
- Tak… z pewnością… -wymruczał Condrad tym dzikim namiętnym spojrzeniem obrzucając jej nagą sylwetkę. Tym spojrzeniem, którym zazwyczaj rozpalał jej ciało. Teraz jednak była zbyt rozleniwiona niedawnymi spazmami rozkoszy, niemniej nadal odczuwała przyjemność na widok tych oczu. Potem… Vandyeck opuścił jej sypialnię, zapewne by pospiesznie przygotować wyprawę do rodzinnych stron Ortusa.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 15:59   #56
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Kathil odziana w zwiewną sukienkę, z rozpuszczonymi luźno włosami ruszyła biegiem z komnaty gdy usłyszała sygnał odjazdu. Do tego czasu była zbyt zmęczona i rozluźniona by móc zrobić więcej niż wpatrywać się przez okno i rozkoszować miękkością pościeli. Sama nie była pewna, czy chce oglądać odjazd. Nie wiedziała jak się zachować podczas pożegnań. Takich pożegnań, gdy to nie ona wyjeżdżała. Wymarsz Condrada obserwowała z bocznego skrzydła, nie zaś z głównego wyjścia. Odczuwała lekki niepokój i sama siebie strofowała, że nestor rodu doskonale sobie radził tyle czasu i nie potrzebuje jej kwoczej opieki. Wyglądał wspaniale, zapierał dech w piersiach. Stała w miejscu póki nie znikł jej z oczu… jej olbrzym w lśniącej zbroi. Ofuknęła samą siebie za zbytni sentymentalizm i … zwołała odprawę swoich najemników i Saskii. Nie miała czasu do zmarnowania.
Zebrani przez Logana jej “ludzie”, Leonora, Ortus… Yorrdacha nie było, uznał że nie ma potrzeby. Saskia i jej żołnierze. Wszyscy oni zebrali się na głównym dziedzińcu pałacu przed nią. Najemnicy Saskii w karnych szeregach… Ludzie Logana bardziej luźnie.
Kathil z niewinnym i nieśmiałym uśmiechem, zeszła ze schodków i zaczęła powoli przechadzać się wśród zebranych. Nigdy nie była typem stojącym na piedestale i nie zamierzała zaczynać teraz. Jej luźna suknia nie nadawała jej cech dowódcy. I nie miała. Raczej… miała wywołać chęć otoczenia ją opieką.

- Saskio, dziękuję, że przyjęłaś na siebie obowiązek pozostania na miejscu i ochrony posiadłości i … mnie - uśmiechnęła się wdzięcznie do oficer. - Dzięki i Twym podkomendnym.
Następnie podeszła do szóstki najemników Logana i uśmiechnęła się do wszystkich promiennie: - Cieszę się, że zdecydowaliście się pozostać u mnie na służbie.
- Liczę na wszystkich i każdego z was z osobna - potoczyła po wszystkich ludziach jasnym spojrzeniem - Każdemu z was przydzielone zostaną inne obowiązki na czas najbliższych kilkunastu dni.
- Saskio, potrzebuję byś wybrała spośród swych ludzi sześcioro. Zostaną oddelegowani do pełnienia straży w prawym skrzydle. Dla was zaś - skierowała się do swych “dzikunów” - Logan ma osobne rozkazy. Jeśli ktokolwiek z was potrzebuje czegoś, zgłaszajcie się do swych dowodzących. Oni będą kontaktować się ze mną. Możecie się rozejść.
- Saskio, Loganie zapraszam do komnaty głównej.
Gdy przeszli już wszyscy, spytała:
- Saskio, Loganie. Nie chcę by pierwszym widokiem pod posiadłością był las wojska i namiotów. Czy namioty zostały zamaskowane? - spytała oboje - w najgorszym wypadku rozlokujemy ludzi po kwaterach dla służby.
- Las namiotów zniknie.- odparła krótko Saskia.- I tak był tylko tymczasowy. Już z sir Condradem planowaliśmy relokacje podległych mu ludzi.
- Mhmm.- lakonicznie podsumował sprawę Logan.
- Dobrze, Saskio zajmij się więc tym jako priorytetem. W dalszej kolejności jak mówiłam, szóstka twych ludzi. Planuję umieścić wujów w prawym skrzydle razem. Chcę by twoi ludzie mieli ich na oku i tak jak uzgodniłaś z Condradem, nie przeszkadzała im we wzajemnym szlachtowaniu się. Dodatkowo, przeniesiesz się ze swoimi rzeczami do mych prywatnych komnat. Potrzebuję kogoś, kto będzie mnie miał na oku by uniknąć ewentualnych niechcianych wizyt w mych komnatach. Na czas gdy będziemy podróżować na przykład na polowanie, wyznacz zastępcę. Jego lub jej, choć raczej jej, zadaniem byłoby upewnienie się, że służący wujów nie założą pułapki ani nie spróbują podłożyć trucizn i tak dalej. - Kathil spojrzała na Saskię z uwagą. - Doradcy wujów będą w środkowym skrzydle po przeciwnych stronach korytarza. Poza tym chcę by twoi ludzie mieli na oku również pomniejszych służących wujów. Podejrzewam, że będą próbować przemycić jakichś szpiegów pod postacią nic nie znaczących giermków na przykład. Pytania?
- Wątpię by udało im się przemycić szpiegów... to za mała posiadłość, wszyscy się znają.- odparła z przekąsem półelfka, po czym skinęła głową. - Każę przynieść jakieś maty i koce, by móc sypiać pod drzwiami lub przy łożu. Czy mam… znikać, gdy ty pani zażyczysz sobie towarzystwa męża w swej alkowie?
- Jeśli chodzi o pułapki.. trucizny… ja i moi ludzie będą lepsi w sprawdzaniu.- ocenił Logan, z czym Saskia zgodziła się skinieniem głowy.
- Nie chodziło mi faktyczne przemycanie. Chodziło mi raczej o to, że w poczetach wujów, mogą oni przywieźć ze sobą kogoś utalentowanego w zakresie skrytobójstw i szpiegowania pod płaszczykiem służących. Ich ludzi wszak nie znamy, nie będę wiedziała kto jest kim naprawdę. Każę pani Percy przygotować szezlong w mej sypialni. Nie będziesz sypiać na podłodze z mego powodu. - machnięciem ręki Kathil odrzuciła taką opcję, wiedząc, że uwłaczałoby to jednej z głównych oficerów Condrada. - Mego męża nie będzie na czas wizyty wujów. - wyjaśniła.
- Logan, dobrze, oddeleguj najlepszą osobę z twych podkomendnych. Ty będziesz mi potrzebny na polowaniu.
- Saskio co do uzbrojenia ludzi przynajmniej jednego z wujów. Oddział jaki mu towarzyszył składał się z mieszaniny ludzi: część rycerska, nie najemna, była świetnie wyposażona i takich osób było czworo. Ta grupa miała dobrej jakości miecze, zbroje, tarcze. Była też druga część, najemna, która była uzbrojona w zwykłej jakości broń. Wuj miał ze sobą trójkę doradców czy też ochroniarzy, z których największym zagrożeniem według mej oceny jest jeden. W czarnej zbroi. Nie wiadomo ilu ma więcej. Na temat drugiego wuja nie mam danych ale należy założyć co najmniej podobne informacje. Zakładam jednak, że z wizytą “rodzinną” - Kathil zrobiła znak cudzysłowu palcami w powietrzu - nie przywiezie wszystkich. Mogą zostać w okolicy. Ale to sprawdzą ludzie Logana. - spojrzała na zabójcę. -Jakieś sugestie lub pytania?
- Wolę sypianie na macie. Mniej kłopotów i przywykłam… dobrze robi na ciało odrobina umartwienia.- wyjaśniła Saskia wzruszając ramionami.- Każdy bogaty szlachetka może sobie magiczną zbroję ufundować. To jeszcze nie czyni dobrym wojakiem.
- Dobrze zatem, jak wolisz. - Kathil nie zamierzała wykłócać się o miejsce do spania - Może. - zgodziła się również - Ale wolałabym, żebyś nie niedoceniała wujów. Myślę, że mogą zaskoczyć. W każdym bądź razie… - bardka zakończyła dywagacje - … na tę chwilę to wszystko. Możesz odejść. Loganie zostań na chwilę, proszę.
- Tak jest milady.- rzekła w odpowiedzi półelfka, skłoniła się i wyszła, a Logan spytał.- O czym chcesz mówić?
- Któryś z naszych ludzi nadaje się do obserwacji Saskii? Nie będzie ze mną cały czas. Czy myślisz, że wpadam w paranoję? - Kathil uśmiechnęła się do Logana.
- Tak. Wpadasz.- uśmiechnął Logan i wzruszył ramionami.- Saskia to agent Condrada, ale to nie ma znaczenia, skoro działamy przeciw wujom teraz. Nie przeciw Condradowi.
Dziewczyna pokiwała głową:
- Dobrze. Nie chcę przeoczyć niczego i wolę dmuchać na zimne, ale masz rację. Na chwilę obecną to sojusznik. Twarda jest - Kathil zachichotała - nie mrugnęła okiem na dzielenie mej komnaty. Ech… Dobrze, pora na obiad i przygotowanie Ortusa i Leonory do wyjazdu.
- Może nie zrozumiała co przez to insynuujesz. A może ja za dużo dopisuję twej wypowiedzi.- mruknął żartobliwie Logan.- Ładna jest.
Kathil pacnęła ramię Logana: - Daj spokój! No naprawdę… - pokręciła głową - … chyba za dużo słuchasz Yorrdacha i jego wyobrażeń o tym czym się zajmuję. - pokazała zabójcy język. - Podoba Ci się? - Kathil uniosła brew - To może sam się skusisz?
- Związki komplikują życie, a ja lubię swoje łatwe i proste.- mruknął Logan z drobnym uśmiechem na obliczu.
- A kto mówi o związku? - teraz to Kathil zdziwiła się ruszając z mężczyzną u boku ku sali jadalnej - Czasem mam wrażenie, że w głębi serca jesteś strasznym tradycjonalistą. - wsunęła dłoń pod ramię zabójcy i objęła je drugą dłonią. - Ale nie martw się, twój sekret jest bezpieczny u mnie. - uśmiechnęła się niewinnie.
- Cóż… Yorrdach dla odmiany gada o związku… ale myślisz, że naprawdę ma ochotę na taki?- odparł ironicznie Logan.- Może lubi jak go pocieszasz i głaszczesz po główce?
- Ciebie też mam głaskać? To o to chodzi? - zaśmiała się Kathil i pogłaskała ramię zabójcy - Nie martw się, znajdziesz swoją połówkę, mój ty biedny asassynie. - schowała uśmiech wtulając twarz w ramię Logana. - Wszystko będzie dobrze, naprawdę….
- Przeżyję bez tego.- rzekł ironicznie mężczyzna.
- No dobrze, to chodź chociaż cię nakarmię. - bardka pociągnęła Logana na obiad.


Obiad nagle zrobił się całkiem gwarną okazją, bo bardka kazała prosić i Saskię do towarzystwa. Kathil podobał się ten różnorodny tłumek przy stole i z uśmiechem przyglądała się zebranym. Szczególnie zaś swemu mężowi i Leonorze, których za chwilę planowała wszak żegnać. Obserwowała też od czasu do czasu Saskię i jej zachowanie, ciekawa byłej kochanki Condrada. Półelfka była uprzejma i profesjonalna w każdym calu, acz niezbyt wygadana. Podobnie jak Leonora kryjąca twarz w mroku kaptura. Ortus trochę zmarkotniał, bo perspektywa wyjazdu jakoś go nie cieszyła. Cóż… Kathil jakoś się nie dziwiła temu.
Dlatego podsuwała mężowi co lepsze smakołyki i kiedy mogła dotykała pocieszająco, chcąc choć trochę go rozchmurzyć. Pomagało to... odrobinkę.


Pod koniec obiadu przybiegła służąca z wiadomością o przybyciu wozów artystów i Kathil wymówiła się od stołu. Wiadomość o przybyciu trupy bardzo ją ucieszyła. Cóż, polubiła całą nietypową grupkę. Zbiegła po schodkach na dziedziniec by przywitać się z nimi jak dawno niewidzianymi przyjaciółmi.
- W końcu jesteście! - wykrzyknęła na widok Calgiostra.
- Jesteśmy… hmm… ładny pałacyk.- rzekł z uśmiechem akrobata przyglądając się jej. I zerknął w oblicze Wesalt ciekawy jej obliczu. - Też tęskniliśmy.
- Tyle że wiele utargu tam nie było. Same w sakiewkach - burknął krasnolud, podczas gdy gnomka pacnęła go w ucho mrucząc.- Gbur.
- Gbury mają rację.- odparł brodacz.
Wesalt wyściskała wszystkich mocno i rozglądnęła się za półelfką: - A gdzie Aranja? Też tęskniłam za wami. - uśmiechnęła się do mistrza ucieczek - Głodniście? A co do utargu no cóż. Mam tylko nadzieję, że wasz żołd - podkreśliła słówko spoglądając na krasnoludzkiego gbura - osłodzi wam nieco tę wyprawę. Chodźcie, chodźcie. - machnęła ręką na służbę by zajęła się końmi i poprowadziła całą czwórkę na pokoje, by nakarmić i napoić wędrowców. Nie zważała na ich miny, mimo, że i jej strój i miejsce jej zamieszkania różniło się znacznie od okoliczności w jakich się spotkali. Przedstawiła akrobatów reszcie towarzystwa.
- Śpi..- stwierdził Durbas spoglądając oskarżycielsko na Karriake, która pewnie spłonęłaby ze wstydu pod jego spojrzeniem, gdyby gnomka rozumiała znaczenie tego słowa.
- Durbas przesadza, ale rzeczywiście… wioski w okolicy nie są zbyt bogate, a dwory małe. Vilgitzowie są najpotężniejszym i najbogatszym rodem w okolicy.- wyjaśnił Calgiostro, gdy szli ku jadalni.
- No dobrze, to niech sobie dośpi, potem ją nakarmimy. Co do Vilgitzów, poczekajcie z raportem aż do skończenia posiłku. Potem porozmawiamy na osobności. I faktycznie, Kathil odczekała aż cała trójka posili się rozmawiając o ich podróżach i przygodach z nimi związanymi. Po czym w końcu zaprosiła do swego gabinetu. Popijali deserowe wino, gdy Kathil zachęciła do raportu.
- Opowiadajcie zatem. Co się udało wam zebrać. Jakie nastroje innych rodów w okolicy względem Vilgitzów. - potoczyła spojrzeniem po trójce nietypowych sprzymierzeńców.
- To biedna okolica… Kiepskie ziemie, biedne dwory. Ród twego męża ma najwięcej ziem, ale też bogaty nie jest. Za to najbogatszy w okolicy.- mruknął Durbas.
- Nie ruszą zadków by się pomóc komukolwiek, trzymają się z dala od tej rodowej awantury.- wyjaśniła Karriake.- Zazwyczaj nie lubią obu wujów, ale zostawiają sprawy własnemu biegowi rzeczy. Poza jednym małżeństwem, są… nudni.
- A to jedno małżeństwo? Starzy, młodzi? Jakoś się nazywają? Coś więcej o nich?
- Pikantne szczegóły zostawię na rozmowę w cztery ślipka. Durbas jest za młody na wysłuchiwanie sprośności.- zaśmiała się Karriake, a krasnolud spochmurniał na twarzy i zamilkł.- Nazywają się Vanderbruckowie. To dość młody ród w okolicy, mały zamek… w remoncie, dwie wsie, jedna winnica. Kiepskie wino. Oboje otwarci na nowe doświadczenia, dość młoda i ładniutka parka.
Kathil uśmiechnęła się szeroko:
- Rozumiem, że sprawdziłaś jak bardzo otwarci. - zachichotała - Czymś się zajmują oprócz bycia jaśniepaństwem?
- Nudzeniem się na wsi… jak wszyscy szlachcice.- wzruszyła ramionami gnomka.- To w końcu prowincja. On trochę rzeźbi. Głównie żonę z… no… przyjaciółkami.
- A ona?
- Szukaniem przyjaciółek?- zachichotała Karriake i podrapała się za uchem.- Vella para się trochę magią amatorsko… Marzy im się sukkub na własność. Dla ich dobra liczę, że ich plany spalą na panewce. Na szczęście nie jest dość wytrwała, by rzucić coś więcej niż parę prostackich czarów.
- Czyli figle jako hobby. No dobrze… będę mieć to na uwadze. Nie mają dzieci? Pozostali to starsze pary tak?
- Nudne… przede wszystkim.- mruknęła Karriake machając dłonią. - To okolica, która lubi spokój… Wujowie są znanymi w okolicy raptusami i mącicielami. Nikt nie chce im wchodzić w drogę.
- Hmm zatem jest duża szansa, że wygryzając wujów, zostaniemy bohaterami okolicy. - bardka mrugnęła okiem do Karriake. - No dobrze. Nie jest to wiele ale daje nieco lepszy obraz nastrojów.
- Teraz co do waszego drugiego zadania. - Wesalt poprawiła się w foteliku - Wysyłam z wami Ortusa i jego paladyna. Do jego ochrony głównie. Udacie się do jednej z okolicznych wsi - majątku rodowego rodziny Riediców - by zebrać informacje na temat dwójki najmłodszych latorośli rodu. Chcę wiedzieć przede wszystkim jaką mają ochronę jeśli mają, czy ktoś ich odwiedza regularnie, i jeśli tak jak często. Nic nadzwyczaj niebezpiecznego - mruknęła patrząc przepraszająco na Karriake. - Chcę by Ortus też zaczął nabierać pewnego doświadczenia. Tutaj jest wasz żołd za poprzednią misję i za to zlecenie. - Kathil podała Calgiostro trzosik z 400 szlachcicami.- Jak zwykle, gdyby coś się działo wyślijcie posłańca. Kolejna wypłata po powrocie.- spojrzała na Durbasa.
- Znowu nudne plotkowanie przy kuflach na kolejnym zadupiu pośród kur, świń i wieśniaków wyglądających jakby te kury i świnie ich spłodziły.- mruknęła Karriaka, a oczy Calgiostro i Durbasa zaświeciły się na widok złota.- Oczywiście.. wszystko co sobie życzysz pani.
Kathil wezwała służkę by poprosiła rycerkę.
- Zapoznacie się z paladynem. Bądź grzeczna, Karriake. - Kathil pogroziła gnomce palcem.
- Nie składam żadnych obietnic.- mruknęła Karriake, ale skuliła się w kłębek, gdy Leonora wkroczyła i powitała wszystkich grobowym tonem głosu.- Witajcie.
- Jak niby mamy jego.. ukryć? Przecież rzuca się w oczy jak ogrzy najemnik w goblinim legionie.- Durbas stwierdził oczywisty fakt.
- Wierzę w waszą wyobraźnię i umiejętności. Leo jest niezwykle cennym towarzyszem - Kathil uśmiechnęła się ciepło w kierunku diabliczki - i wiem, że Ortus jak i wy będzie w doskonałych rękach. - bardka pokiwała dłonią by rycerka usiadła. - Leo właśnie tłumaczyłam, dokąd was wysyłam. Do rodowego majątku rodziny Riediców. Będziemy w stałym kontakcie przez posłańców. Ortus wraz z trupą będzie zbierał potrzebne mi informacje. Tobie zaś powierzam zadanie, o którym wcześniej mówiłyśmy.
- Zgoda... Miło was poznać.- grobowy głos robił wrażenie na wszystkich, zwłaszcza na starającej się być niewidoczną Karriake. Niemniej Durbas i Calgiostro starali się trzymać fason. Gnomka nie widziała potrzeby udawać twardzielki.
- Odpocznijcie jeszcze, ja każę przygotować służbie prowiant. Chciałabym, żebyście wyruszyli jeszcze dziś. Coś sobie specjalnego życzycie? Kąpiel? Leo, jakieś specjalne życzenia co do ekwipunku?
- To myślę… że mała kąpiel i posiłek i możemy ruszać, prawda?- zapytał retorycznie Calgiostro, a Durbas skinął głową.- Karriake zbudzisz Aranję.
- Doskonale. - Kathil ponownie wezwała służkę wydając polecenia przygotowania kąpieli, posiłku, prowiantu na drogę i poleceniem przysłania do niej Ortusa. - Zatem do zobaczenia za jakąś godzinkę. Służba was zaprowadzi do kwater.
- No to nie traćmy czasu i Durbas…- stwierdził Calgiostro spoglądając na krasnoluda.- ...kąpiel z mydłem. A nie tym czymś śmierdzącym tłuszczem.
- To jest łój z zmieszany z popiołem i paroma innymi substancjami. Tradycyjna receptura, a nie te wyfiokowane mydełka modnisiów. Mydło prawdziwych mężczyzn.- burknął Durbas machając grubym paluchem przed twarzą akrobaty.- Odmawiam używania tych kwiatkowych dziwadełek.
- Może dam ci sody z olejem kokosowym? Nie śmierdzi a doskonale czyści. - uśmiechnęła się bardka nieco złośliwie. - No już, już… do kąpieli. Należy się wam. - dodała ze śmiechem odprowadzając całą grupkę do drzwi i na chwilę zatrzymując Leonorę.
Przymknęła drzwi i wsunęła dłonie pod kaptur lekko gładząc policzki diabliczki wymruczała:
- Dziękuję z góry - i wspinając na palce odszukała usta rycerki by złożyć czuły pocałunek. Dopiero wtedy się odsunęła.
- Nnnie… ma za co.. naprawdę… - wydukała paladynka stojąc sztywno w miejscu, niczym rycerz na paradzie.
- Jest, jest, i dobrze o tym wiemy obie, moja piękna - mruknęła cichutko Kathil i opasała się ramionami rycerki - a teraz daj mi całusa na pożegnanie, bo nie wiadomo kiedy będzie druga okazja.- poprosiła markotna dziewczyna.
- Na.. dobrze…- zawstydzona diabliczka zsunęła ów kaptur i nachyliła się całując ostrożnie i badawczo usta Kathil, zahaczając o jej wargi ostrymi ząbkami i muskając je długim językiem.
Bardka oddała delikatny i czuły pocałunek gładząc policzek rycerki.
- Uważaj na siebie, dobrze? - uśmiechnęła się lekko do paladynki.
- Dobrze… -wymruczała zawstydzona paladynka, bo Kathil już czuła jej ogon pieszczący powolnymi ruchami pupę Wesalt.
Wesalt ucałowała diabliczkę raz jeszcze, wtuliła w jej zbroję i odsunęła na koniec puszczając rycerkę. - Będę czekać na Twój powrót.


Odprowadziła paladynkę wzrokiem i już miała zamykać drzwi gdy nadbiegła służba z powiadomieniem o przybyłych posłańcach. I Kathil ruszyła by odebrać wiadomości.
Wujowie potwierdzili przybycie. Ulga i nieco obawy. Pierwsze co zrobiła Wesalt było wysłanie powiadomienia do Jaegere, cioteczki oraz Oweny. Potwierdzenie przybycia na wieczór panieński również znalazł się wśród wysłanych posłańcem pism.
Miała więc trochę czasu na zaplanowanie spraw i przygotowanie wszelkich planów. Umyty i Ortus i ubrany zjawił się u niej w komnacie obserwując jak pisze listy.
Kathil uśmiechnęła się do męża znad papieru:
- Gotowy do samodzielnej wyprawy? - odłożyła pióro i podeszła by objąć Ortusa - Wujowie potwierdzili przyjazd. - poszukała spojrzeniem jego oczu.
Przez chwilę spochmurniał, po czym zmienił temat mówiąc.- Myślę, że najlepiej jak zadowolę się potem… byciem zarządcą domu po prostu. Pilnowaniem finansów i tym podobnymi. Pewnie szukanie skarbów jest ciekawe, ale nie chcę ciągle wyjeżdżać.
- Dobrze, miły. Pokażę Ci wszystko tutaj a potem możesz również zarządzać Bragstone. - pogładziła męża po twarzy - Wtedy będziesz miał całe morze pracy - uśmiechnęła się. - i ja będę mogła przeszkadzać tobie… schowana pod biurkiem. - próbowała żartować by rozweselić młodzieńca.
- To by było ciekawe… lubię jak sprawdzasz moją... samokontrolę i to co jest potem.- odparł z uśmiechem Ortus patrząc pożądliwie na swą ślubną.
- Zatem mamy plan na Twój powrót - ucałowała Ortusa w policzki - rozchmurz się, Ortusie. Wszystko będzie dobrze i zanim się obejrzysz będziesz z powrotem przy mnie. - poprawiła jego ubiór troskliwym gestem.- Jedziesz, żeby zebrać dla mnie informacje. To może być ciekawa przygoda.
- Z jednej strony grobowa Leonora, z drugiej artyści i oszuści…- podrapał się młodzian po głowie.- Będzie ciężko utrzymać ich wszystkich w ryzach.
- Będziesz mieć pełne ręce roboty - zaśmiała się dziewczyna - taka wprawka na wypadek wyprawy w poszukiwaniu skarbów.
- Dziwny to miesiąc miodowy… ciągle się rozjeżdżamy.- westchnął Ortus głośno i uśmiechnął.- Ale dziwne to małżeństwo… niemniej nie mam ochoty na inną żonkę.
- Trafiłam cudownego męża - potwierdziła Kathil z uśmiechem - Chodź, odprowadzę Cię.
Wtuliła się w Ortusa by odprowadzić go i pożegnać. - Będę bardzo tęsknić za Tobą - wymruczała.
- Nie sądzę by tak mocno jak ja. Mimo wszystko… z kim ja wyruszam.- mruknął smętnie Ortus ruszając w kierunku dziedzińca z przytuloną żoną.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 16:04   #57
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Kathil trzykrotnie upewniała się, że wszystko na pewno mają. I Ortus i akrobaci i Leonora. Czuła się … jak kwoka wysyłająca swe kurczątka w wielki świat i sama musiała się ofuknąć w myślach by się uspokoić. Stała z uniesioną w pożegnaniu dłonią długi czas - to już drugie pożegnanie tego dnia. Zdecydowanie wolała sama wyjeżdżać niż być tą, która zostaje na miejscu. By wybić się z sentymentalnego nastroju i pozbyć napływających do oczu łez pogoniła służbę do pracy. Pani Percy otrzymała instrukcje na temat uczy oraz że posiadłość ma być wypucowana i przystrojona dostatnio. Ma zachwycić splendorem. Służba ma być czysta i uprzejma, i żadnego spoufalania się z gośćmi! I muzykanci mają być zamówieni z wyższej półki!
- Jeszcze trochę a zbankrutujemy przy tak wystawnym stylu życia.- mrukneła Bartolomea słysząc plany swej pani.- No chyba, że obrobimy jakoś gości z majątku. Najpierw banda pancia Condrada z tym blondwłosym wielkim rycerzykiem z przykrótkim mieczykiem… a teraz...hmmm.. kolejne darmozjady przyjadą.
- Condrad będzie się dokładał. Niech pani przygotuje wykaz kosztów od czasu ich przyjazdu. Przedstawię mu rachunek. Do utrzymania przyjezdnych też dołoży. Już ja się o to postaram. A widziała pani jak blondasek oberwał? - dodała z zadowoleniem Kathil przyglądając się ochmistrzyni.
- Więcej niż pani… widziałam, zanim założył swój garnek na paradę.- uśmiechnęła się wesoło pani Percy.
- I dobrze… - dodała mściwie bardka. - Ze mną też ma na pieńku. Zwrócił się do mnie koteczku. - Kathil zrobiła oburzona minę. Wiedziała, że pani Percy go nie lubi więc każda najmniejsza ujma na honorze jaśniepaństwa będzie traktowana jak krzywda osobista. Głupi rycerz, co podpada ochmistrzyni.
- Dostał specjalny dodatek do potrawki…. zabić to go nie zabije… ale jak czyści.- rzekła podstępnym tonem Percy.
Kathil spojrzała z uznaniem na Bartolomeę: - Prawdziwy skarb z pani, pani Percy. - powiedziała z całą powagą. Po czym udała się do swej komnaty by przygotować się na jutrzejszy wieczór panieński. Nie miała pojęcia co przygotować na prezent, więc w końcu stanęło na zleceniu dla kuchni by przygotowano pieczone kasztany w białej czekoladzie oraz butelkę słodkiego, mocnego wina. Nie znała rodziny, nie uznała zatem za konieczne by prześcigać się we wspaniałości prezentu. Potem kąpiel i ...pierwszy wieczór z Saskią.



Posłała służącą by przyprowadziła oficer, gdyż chciała się wcześniej położyć. Sama usiadła przed lustrem w delikatnej koszuli nocnej i zaczęła rozczesywać swe długie włosy. Czekała aż oficer się pojawi i słysząc jej kroki zaczęła nucić
leniwie i uspokajająco.
Saskia zjawiła się dość szybko w komnacie Wesalt, zamknęła za sobą drzwi i nie chcąc przeszkadzać usiadła przy nich splatając nogi. Przyglądała się nucącej bardce w milczeniu, zapewne nie chcąc jej w niczym przeszkadzać.
Kathil dokończyła piosenkę i splotła włosy w luźny warkocz. Wstał i spojrzała na oficer:
- Na pewno będzie ci wygodnie na podłodze, Saskio? - ruszając powoli do łoża - Przygotowanie materaca czy szezlongu nie jest kłopotu.
- Nie trzeba…- uśmiechnęła się Saskia ciepło.- Stąd wszystko widzę doskonale. Nadmiar wygód źle działa na czujność, a wszak powinnam się wprawiać w czujności.
- No dobrze, nie będę się spierać. Wiesz lepiej - Kathil odpowiedziała równie ciepłym uśmiechem - Możesz skorzystać z mej garderoby by się przebrać. Chyba,że nie chcesz. Wolna wola - zaśmiała się cichutko siadając na łóżku i nakładając nieco balsamu na dłonie. - Długo wiedziesz już tryb życia wojowniczki?
- Od urodzenia.- wyjaśniła półelfka odkładając kij na podłogę, podchodząc do szafy i otwierając ją na oścież. Obejrzała nocne stroje Kathil, ale chyba żaden nie przyciągnął jej uwagi. Zamiast tego rzekła.- Nie wiem czy powinnam się rozbierać… w końcu powinnam zachować gotowość, ale niech będzie.
Podeszła w końcu do niewielkiego nieużywanego praktycznie parawanu w rogu pokoju.
Wesalt ułożyła się na łożu i obserwowała oficer z lekkim uśmiechem.
- Od małego walczyłaś? Czy od małego byłaś wychowywana na wojowniczkę?
- Mniszkę… byłam, jestem mniszką wychowaną wedle tradycji pochodzących z Kara-Tur.- wyjaśniła rozbierając się zapewne, bo szaty były przewieszane przez parawan.
- Mniszką? Hmm a może w takim razie tobie powie coś taki styl walki jaki ostatnio miałam okazję widzieć - Kathil opisała półelfce walkę białowłosego włóczęgi. - Co myślisz? - chciała prowadzić niezobowiązującą rozmowę i oswoić Saskię ze sobą najpierw. Na pewno była nastawiona nieufnie przez Condrada, więc Kathil nie chciała robić nic czego mogłaby się spodziewać.
- Interesujące… ale musiałabym zobaczyć.- stwierdziła wychodząc zza parawanu, szczuplutka i naga pomijając przepaskę piersiową i biodrową wykonaną z białych pasów tkaniny. Widać nie lubiła nosić krępujących ruchy szat.- Możliwe że był szkolony przez mnichów, ale… alkohol nie łączy się z dyscypliną.
- Ciekawie to wyglądało. - uśmiechnęła się Kathil - Gotowa? Mogę gasić świecę?
- Oczywiście…- mruknęła półelfka wracając do swej pozycji przy drzwiach.
Kathil zgasiła świecę i przez dłuższą chwilę leżała bez słowa by w końcu znienacka zapytać:
- Śpisz?
- Medytuję.- odparła uprzejmie Saskia.- Czy coś cię martwi milady?
- Zastanawiam się, czy słyszałaś o Eldreth Veluuthra?
- Hmmm… tak. To bajka o złych elfach.- stwierdziła cicho Saskia.- Eldreth Veluuthra nie istnieją.
- Po co ktoś miałby wymyślać takie bajki?
- Z wielu powodów… choćby po to, by spalić parę elfów na stosie. Jak się nie ma dobrego wytłumaczenia powodu, to się takie robi.- stwierdziła spokojnym tonem Saskia.
Kathil zakręciła się wśród prześcieradeł pozwalając dźwiękom i ciemności robić swoje.
- Dobranoc, Saskio. I dziękuję, obrończyni ludzkości. - wymruczała cicho układając się do snu.
- Dobranoc…- mruknęła Saskia. Przez chwilę panowała cisza, a potem.. Kathil usłyszała bardzo ciche kroki, coraz bliżej i bliżej.
Udając, że zapada w sen uchyliła lekko jedno oko by sprawdzić co się dzieje i spod przymkniętej powieki obserwowała rozwój wypadków. Spięła się cała na wypadek, gdyby musiała się bronić.
Półelfka poprawiła kołdrę Kathil i przeszła się po pokoju, najwyraźniej nie tak senna jak Wesalt.
Bardka rozluźniła się nieco i wyrównała oddech udając sen. Wciąż ukradkiem obserwowała oficer, ciekawa co ta będzie robić.
Saskia zaś sięgnęła do szafy Wesalt i zaczęła wyciągać z niej kolejne koszulki nocne, te bardziej fikuśne, zwiewne, delikatne. Te nie przeznaczone do spania, ale do prowokowania kochanków do działania. Przymierzała przed lustrem przykładając je do ciała, nie przejmując się nocnym mrokiem. Jak wszystkie półelfy widziała nieco lepiej w ciemnościach niż ludzie.
Kathil udała, że we śnie się przewraca na bok. Tym samym chciała pokryć rodzący się jej na twarzy uśmiech. Mruknęła coś pod nosem jak śpiący człowiek i dalej pamiętając o spokojnym oddechu ułożyła się na boku by móc mieć lepsze baczenie na półelfkę.
Saskia na moment zamarła słysząc poruszenie, ale potem dalej przymierzała nocne szaty Kathil z zamyślonym wyrazem, przy niektórych przygryzając dolną wargę.
Wesalt zastanowiła się, czy Saskia wciąż czuje coś do Condrada. Ona sama nie mogłaby, nie wyobrażałaby sobie spędzać tyle czasu przy boku byłego kochanka. To byłoby … niewygodne. A ona nie lubiła braku wygody, szczególnie przy pracy. Ciekawa była, czy o Condradzie myśli półelfka przyglądając się swemu odbiciu w jej szatkach. W końcu poczuła, że sen ją zaczyna jednak morzyć. Zapamiętała by sprezentowac Saskii taką figlarną koszulkę. Może uda jej się ją nabyć przed wieczorkiem panieńskim.



Pobudka nadeszła nagle… Kathil nie wiedziała ile przespała nim została obudzona.
- Trójka rycerzy stoi na dziedzieńcu. Ich przywódca chce z tobą mówić pani, na osobności.- wyjaśniła Saskia.
- Jakieś oznaczenia? - spytała bardka z bijącym sercem siadając gwałtownie na łóżku.
- Żadnych.- zamyśliła się półelfka.- Wyglądają na twardych, chociaż trudno ocenić przy ich strojach. Z pewnością nie chcą, by to spotkanie było tajemnicą.
- Prowadź - Kathil wyskoczyła z łóżka i narzuciła na siebie spodnie i luźna koszulę. Nie miała czasu na ubieranie sukien. W butach schowała również jeden ze sztyletów. Wolała nie kusić licha.
Rycerze już zajęli pozycję przy drzwiach niedużego gabinetu czekając na Kathil. Naprzeciw rycerzy stał Logan i jego ludzie, ci najlepsi w takim bezpośrednim starciu. Obie strony spięte i gotowe do walki.
- Tylko ona… może wejść.- wyjaśnił jeden z rycerzy wskazując na Kathil. - Jest już oczekiwana w środku.
- Oczekiwana przez kogo dokładnie? - spytała chłodno bardka oceniając zbrojnych i starając się zachować spokój.
- Nie możemy powiedzieć. Za to możesz być pewna swego bezpieczeństwa.- wyjaśnił jeden z nich.
Kathil spojrzała na Logana:
- Jeśli nie wyjdę lub nie dam znać po pięciu minutach, wchodź. - ruszając powoli w kierunku drzwi. Żałowała teraz, że natura nie dała jej większego ciała jak na przykład jej najemniczce. Teraz mogłoby się przydać znacznie bardziej niż jej uroda. Otworzyła drzwi i weszła ostrożnie rozglądając się.
- Zamknij drzwi za sobą… proszę.- rzekł trzeci znajdujący się w środku rycerz, przeglądając książki w biblioteczce gabinetu.
- Widzę, że czujesz się wygodnie w mym domu. Kimkolwiek jesteś. - skomentowała Kathil zamykając drzwi jednak i podchodząc nieco bliżej - Raczysz wyjaśnić ten nagły najazd?
- Zachowaniem dyskrecji moja droga. Liczę że wymyślisz coś absurdalnego, dla każdego kto by raczył spytać.- rycerz zdjął hełm odsłaniając kobiece oblicze. Mirabeta potrząsnęła głową i palcami rozczesała włosy mrucząc klątwy wobec mężczyzny, który wymyślił hełm.- Bo przecież właśnie za dyskrecję przede wszystkim ci płacę, prawda?
- Pani? - Kathil była zaskoczona i nie próbowała tego ukrywać - Co takiego się stało, żeś sama przybyła? Grozi Ci coś? - spytała swej zleceniodawczyni.
- Oczywiście… W końcu nie bawiłabym się w te przebieranki, gdyby nic mi nie groziło.- odparła nieco sarkastycznie Mirabeta i potarła podstawę nosa.- Oczywiście słyszałaś plotki o śmierci Kendricka, być może nawet o jego fałszywym testamencie, którego nie da się podważyć, by zbyt wielu Selkirkom się on podoba w obecnej formie. Nieważne… to mój problem. Rzecz w tym, że…- odetchnęła głęboko.- … za tym może stać kler Shar. Co mi komplikuje sprawę, bo wielu moich agentów to albo kapłani, albo wyznawcy tej bogini. Rozumiesz moją sytuację?
- I jak ja pasuję do Twych planów w tej układance, milady? - spytała Kathil kiwając głową i wskazując kobiecie fotel. Sama zaś uderzyła dwukrotnie w drzwi dając Loganowi znak, że żyje i nie jest zagrożona.
- Mam pewien… problem do rozwiązania, dyskretny, niebezpieczny… za co jestem skłonna zapłacić odpowiednią sumkę. Należy wykraść listy przychodzące do naczelnego kapłana miejscowej świątyni Shar w stolicy. To bardzo niebezpieczna akcja… ale też możesz liczyć na mą hojność, jeśli ci się powiedzie.- stwierdziła Selkirk badawczo przyglądając się Kathil.
- Pierwsze me pytanie ile miałabym czasu na całą akcję? Czy chodzi o konkretne listy? Chodzi mi o to, czy listy te mają być od konkretnych osób czy wszystkie przychodzące listy z danego okresu?
- Dwa trzy ostatnie miesiące. Nalegałabym jak najszybciej, ale…- westchnęła Mirabeta.- Sama wiem jak szalony to pomysł, tym bardziej że musisz ograniczyć udział innych osób do minimum. Wyznawcy Pani Utraty to podstępna grupka, dlatego tak bardzo użyteczna.
- Wiadomo ile wyznawców liczy sobie ta “grupka”? I czy w grę również wchodzi wyśledzenie lokacji samej świątyni?
- Wsunęłam do tej książki jej adres.- rzekła Mirabeta wskazując na tomik poezji.- A co do wyznawców, kapłanów jest około dziesięciu… wyznawców… nie wiem.
Kathil szybko kalkulowała szanse i termin realizacji.
- Zakładając, że podejmę się tego zadania, milady… w zamian za nie, prosiłabym o przysługę. Czy to akceptowalna waluta zapłaty?
- Przysługę?- Mirabeta wyglądała na wielce zaskoczoną.- To trochę burzy twój wizerunek kobiety, która radzi sobie ze wszystkim… ale mów, jaka to przysługa?
- Pewnych rzeczy się nie przeskoczy, milady, choćby niewiadomo jak wysoko się skakało. W zamian za wykonanie zlecenia, Rada odda ziemie przejęte od rodu Vandyecków. - Kathil wiedziała, że żąda dużo, ale na szali również leżało wiele. - I odda je na nazwisko mego męża i moje. - spojrzała na Mirabetę.
- Rada kupiecka nie może się mieszać w sprawy ziemian, acz… z tego co wiem to prawnie ziemie Ingvara należą do jego syna, więc… to kwestia bardziej dla sądu niż dla mnie.- stwierdziła Mirabeta Selkirk.
- Nie chodzi mi o ziemie Ingvara. Lecz te, które zostały oddane w użytkowanie i w ręce Rady kupieckiej i jej przedstawicieli przez mego byłego męża i jego ojca, milady.
- To będzie trudne… bo szastał nimi na prawo i lewo.- zamyśliła się Mirabeta, splatając ręce razem.- Ale… zobaczę co da się w tej sprawie zrobić.
- A zatem ja zobaczę co da się zrobić w sprawie listów - Kathil lekko się uśmiechnęła do Mirabety. - milady. Czy mogę zaoferować napitek lub jadło skoro kończymy mowę o interesach?
- Nie… wybacz, że nachodzę cię po nocach. -rzekła zakładając hełm na głowę.- Nigdy mnie tu nie było, a ta rozmowa się nigdy nie zdarzyła.
- Oczywiście, milady.
Mirabeta założyła hełm i skinęła głową dodając.- Skontaktuję się z tobą w tej sprawie. Osobiście. Więc jeśliby ktokolwiek, nawet z pismem ode mnie się u ciebie o coś dopytywał… to wszystkiemu zaprzeczaj.
- Tak, milady. W sprawie poprzedniego zlecenia wyślę kolejny raport za parę dni.
Kathil odprowadziła Mirabetę do wyjścia z posiadłości po czym zamknęła się z Loganem w gabinecie. Wyciągnęła karteczkę z adresem z książki, zapamiętała adres i podarła na drobne kawałeczki by wrzucić je do ognia.
- Loganie, mam nowe zlecenie - stanęła blisko mężczyzny by móc z nim szeptać tak, aby nikt z podsłuchujących zza drzwi nie mógł ich usłyszeć.- Potrzebuję niepostrzeżona dostać się do świątyni Shar i zabrać stamtąd jedną rzecz. Jak najprędzej. Wolałabym to załatwić zanim przyjadą wujowie. Jaka jest twoja ocena na powodzenie w tak krótkim czasie? Od razu zaznaczam, że dłuższe oczekiwanie raczej niewiele zmieni, bo nie mamy jak wrzucić nikogo zaufanego do środka. Można jedynie próbować kogoś przekupić.
- Igrasz ze smokiem… dużym, potężnym i niebezpiecznym. Kapłanów Shar nie da się przekupić złotem.- mruknął Logan cicho.- Nie wiem czy… dobrze przemyślałaś swoją zgodę, ale napaść na świątynię Shar, to gruba sprawa. I nie da się tego załatwić szybko i bezpiecznie. Oby ci ofiarowali posąg w złocie i azyl. Zadzieranie z klerem Shar bywa niebezpieczne. Oni kolekcjonują tajemnice.
- Stawka jest spora - pokiwała Kathil - ale nagroda też. Czyli nie chcesz być w to mieszany? - dziewczyna spojrzała na Logana. - Zrozumiem jeśli taka jest twoja decyzja.
- Wolałbym żebyś sobie odpuściła.- mruknął Logan ponuro i pod długiej chwili rzekł w końcu.- Ktoś musi pilnować twego zadka, prawda?
- Może odpuszczę na tyle, by się przygotować przez przyjazdem wujów. - mruknęła Kathil - może uda się zebrać jakiś zwiad przez te pare dni. Oprócz tego, że wiem ilu jest kapłanów, nie wiadomo nic więcej. Tylko … kogo tam posłać… - Kathil popukała się w dolną wargę. - Przydałaby się gnomka… ona ciekawska i lubi wyzwania … ale ma ze sobą młodego… któryś z półelfów się nada?
- Jeśli się zgodzą na szafowanie swoim życiem w co wątpię. To nie jest wyzwanie Kathil, to jest igranie z ogniem.- mruknął Logan cicho.
- Dobrze, przemyślę to jeszcze. - Wesalt pokiwała głową - Zobaczę… zobaczę jeszcze jutro wieczorem. Spodziewam się jeszcze jednego zlecenia. Oszacuję, które ma większe szanse na powodzenie. Chociaż to kusi nagrodą. Bardzo. - mruknęła. - Ale z zakonami nie miałam większego kontaktu dotąd więc wierzę twej ocenie. - poklepała ramię Logana - Chodźmy spać.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 16:15   #58
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Zamyślona bardka wróciła do sypialni. Ułożyła się w łóżku ale galopujące myśli nie dawały usnąć. W końcu po cichu by nie budzić Saskii wstała by wypuścić posłańca do Ashki z prośbą o spotkanie przed wieczorem panieńskim.
Chciała odzyskać majątek, chciała odzyskać pozycję rodu. To wszystko byłoby na wyciągnięcie ręki, gdyby udało się jej wykonać zlecenie Mirabety. Jeśli nie… nie była pewna, czy jest gotowa umierać za kawałek ziemi…
Niestety… nie powiodło się jej to. Saskia przebudziła się, gdy tylko Wesalt wstała. Być może nawet nie spała w ogóle. Siedziała przy drzwiach w pozycji idealnej zapewne do medytowania. I wpatrywała się błyszczącym spojrzeniem w Wesalt.
- Przepraszam, że cię budzę - mruknęła ponuro bardka otwierając okno i wypuszczając gołębia.
- Nie masz za co milady.- odparła półelfka nie zmieniając pozycji i śledząc każdy ruch dziewczyny.- Wyglądasz na strapioną.
- Bo jestem… - Kathil nie zamierzała udawać, że jest przeciwnie - …nie martw się, nie będę wyskakiwać oknem. - zażartowała i popadała w zadumę.
Dziesięciu kapłanów, nieznana wielkość ukrytej świątyni, niewiadoma liczba wyznawców. To nie brzmiało jak coś z czym można sobie improwizować. Może wkraść się jako jeden z wyznawców? Ale to też wymaga wcześniejszych obserwacji. Na to trzeba czasu. Wróciła do łóżka bez konkretnej decyzji. Mirabeta albo miała wysokie o niej mniemanie albo… uważała ją za kogoś zbywalnego. Kathil raczej nie miała złudzeń i wybrała drugą opcję z odrobiną desperacji. Rozmowa z Ashką na pewno nie zaszkodzi.
- To dobrze… bo nie bardzo wiem jak mam pomóc w tej sytuacji. Gdybyś była mężczyzną, byłoby łatwiej.- zaśmiała się cicho Saskia.
- Hmm… nie widziałam, że mniszki zwykły kopać leżącego. - Kathil pokazała jej język - Cóż, pozostaje mi jedynie przeprosić za brak pewnych części ciała i za obecność innych. - uśmiechnęła się lekko, rozkojarzona.
- To nie było kopanie… tylko stwierdzenie faktu. Ty będąc żoną wiesz, że kto jeśli nie kobieta potrafi rozchmurzyć myśli swego… no, mężczyzny?- odparła spokojnym tonem Saskia.
- Nawet jeśli byłabyś zainteresowana kobietami, Saskio to i tak nie wiem czy by to pomogło rozwiązać powód mego strapienia. - westchnęła Kathil cicho z markotną minką siedząc na środku łóżka pośród rozrzuconej pościeli i bawiąc się rąbkiem koszuli nocnej.
- Zainteresowana kobietami? W zasadzie nigdy nie poświęcałam myśli tej kwestii.- odparła w odpowiedzi Saskia wyraźnie zamyślona.- I masz rację milady. Nie rozwiązałabym powodu strapienia mego pana. Nie byłoby to mą intencją. Raczej odciągnięcie ponurych myśli, by mógł wypocząć. Zamartwianie się bowiem niczego nie daje, niczemu nie służy i jest traceniem energii. Zwłaszcza zamartwianie się w porze służącej wypoczynkowi.
- Wiesz dobrze, że kobiety różnią się od mężczyzn. Wtedy gdy mężczyzna wyłącza rozum, kobiecy umysł pracuje. No… przynajmniej u części kobiet. - bardka wzruszyła ramionami - Ale też są inne różnice. Skoro nie poświęcałaś tym kwestiom myśli… to… ciężko to wytłumaczyć. - Kathil nadal siedziała na łóżku. Niewielka postać w dużej łożnicy. Zmartwiona mina i lekko rozczochrane włosy.
- Rozumiem doskonale i przepraszam że poruszyłam ten temat w ogóle.- odparła półelfka nadal siedząc pod drzwiami wpatrując się w bardkę. Uśmiechnęła się przepraszająco.- Niestety moi poprzedni panowie byli bez wyjątku mężczyznami. Więc nie mam doświadczenia potrzebnego, acz…- uśmiechnęła się lisio.- Czyż twoje myśli nie zeszły na inne rozważania?
- Nie masz za co przepraszać. - Wesalt odparła bez cienia urazy w głosie - Owszem zeszły. Sprawiły, że teraz zamartwiam się czym innym… - bardka opadła na łóżko faktycznie zastanawiając się co wypaplał Saskii Condrad i czy ta ostatnia próbuje ją testować.
- Czym mianowicie?- spytała półelfka przekrzywiając głowę na lewy bok i przyglądając się Wesalt.
- Tobą… - wymruczała Kathil, poprawiając poduszkę.
- Tooo bardzo mi pochlebia milady…- zachichotała Saskia i spojrzała w górę.- Ale nie powinnaś się mną martwić. W końcu jestem tu by pilnować twego bezpieczeństwa, byś nie musiała martwić się nocami.
- Co za szczęście… a pomyśleć, że mogłam dostać Devriee… - zachichotała Kathil.
- Jego lojalność trzeba wymuszać siłą. Już dawno zaprzedał swój rycerski honor niezaspokojonej ambicji.- odparła z pogardą Saskia.
- A Twoją? Czym Condrad zdobył twoją? - spytała znienacka Kathil.
- Condrad… sir Condrad jest lawiną, potężną lawiną. Można stanąć jej na drodze i zginąć, można wreszcie stać się jej częścią. Wybrałam to drugie i nie żałuję.- odpowiedziała Saskia.
- To … brzmi jak więcej niż lojalność. Kochasz go? - spytała Kathil miękko wiercąc powoli dziurę w temacie.
- Nie. Podziwiam, szanuję, jestem mu oddana… także ciałem, gdy tego potrzebuje. Ale to nie jest miłość.- wyjaśniła Saskia zamyślona.- Robię to co powinnam i pomagam memu panu, tak jak… tobie pani… w tej chwili.
- Nie jestem Twą panią… - zwróciła uwagę dziewczyna - … ale i tak dziękuję, że próbujesz.
- W tej chwili jesteś… i bynajmniej nie żałuję takiej odmiany losu.- wyjaśniła Saskia z uśmiechem przesuwając spojrzeniem po ciele Kathil.- Jesteś… intrygująca.
Kathil przez chwilę nic nie mówiła. Po czym po dłuższej chwili wyciągnęła dłoń do półelfki:
- Przytulisz mnie? - spytała cichutko.
Saskia podrapała się za uchem z zafrapowaną miną. Wstała i ruszyła do łóżka mówiąc.- Cóż… postaram się przytulić, tak jakbyś pani chciała być przytulona. Mogę spytać o coś… niedyskretnego i wręcz… bezczelnego.
Powoli wdrapała się na łóżko w pełni prezentując swą sylwetkę godną kociego drapieżnika.
- Możesz… - Kathil przesunęła się by zrobić jej miejsce i uniosła kołderkę. - Co cię tak intryguje?
Po czym powoli i delikatnie wtuliła się w Saskię … szukając pociechy, nie zaś ekscytacji.
- Czy te plotki o namiętności między tobą, a sir Condradem są prawdziwe?- Saskia objęła ją ostrożnie i przytuliła do siebie jak porcelanową figurkę.
Z jakiegoś powodu Kathil przypomniała sobie jak trzymała i tuliła ją Leonora. Zastanowiła się, czy wszystkie wojowniczki tak ją postrzegają.
- Plotki? Od kogo je słyszałaś? - wyszeptała obejmując Saskię lekko ramieniem.
- Od służby… dzisiaj słychać było dudnienie i głośne krzyki z twego pokoju pani.- uśmiechnęła się półelfka mocniej przyciągając bardkę i tuląc jej głowę do swym drobnych piersi.- Znam na tyle sir Condrada by domyśleć się reszty.
Kathil uśmiechnęła się lekko: - Cóż to mógł być mój mąż, żegnający się ze mną, nieprawdaż? Ale jeśli … martwisz się o brak uwagi ze strony Condrada… to… nie masz we mnie konkurencji.
- Nie martwię się… po prostu… wtedy wiedziałabym co nieco, na temat tego co lubisz pani. - odparła Saskia głaszcząc Kathil po włosach dłonią.- Bo wiem co kobiety lubią w sir Condradzie. Stanowczość, pasję i dzikość. I coś.. czym nie mogę niestety się poszczycić.
Wesalt roześmiała się głośno:
- Och Saskio, jesteś słodziutką dziewuszką - pacnęła półelfkę palcem po nosie podnosząc się na ramieniu - Ale ja wcale nie oczekuję byś zastępowała mi dzisiaj Ortusa czy Condrada. - pogładziła policzek półelfki czułym gestem - Nie wiem co naopowiadał Ci Condrad, ale nie zwykłam narzucać swej woli ludziom wokół. Nie martw się zatem. Potrzebowałam jedynie bliskości drugiej osoby. W każdej chwili możesz się odsunąć i wrócić na swą matę. Jeśli tylko tego chcesz.
- Nikt mnie nie nazywał dotąd słodziutką dziewuszką. W każdym razie nie bez utraty paru zębów chwilę potem. I bynajmniej nie martwię. Ja… lubię wyzwania. Pozwalają się sprawdzić w czymś nowym.- mruknęła Saskia mocniej tuląc Kathil.- I jestem tu po to by się tobą opiekować pani, więc nie przeszkadza mi spełnianie twych kaprysów. Nie można się doskonalić unikając przeszkód na swej drodze.
- Cóż, mam nadzieję, że nie wybijesz zębów mnie. - Kathil z uśmiechem popatrzyła na półelfkę - Nie mogłabym na przykład zrobić wtedy tego. - Uniosła dłoń Saski i lekko ucałowała nadgarstek po czym ukąsiła wrażliwą skórę, leciutko zaciskając ząbki. Odsunęła dłoń półelfki na poprzednie miejsce.
- Jeśli ci to poprawi humor możesz zrobić pani… co chcesz.- odparła Saskia wpatrując się w swój nadgarstek.- To było bardzo… przyjemne. Dziwne.
Ujęła swoją ręką nadgarstek Kathil i powoli z pietyzmem postąpiła identycznie. Lekki pocałunek, delikatne ukąszenie i ułożenie ręki Wesalt z powrotem na miejscu. Potem dodała.- Zakładam, że teraz twe myśli są bardziej spokojne i miłe?
- Widzę, że poprzedni zwierzchnicy cenili w Tobie posłuszeństwo. - stwierdziła Kathil, siadając na łóżku i wpatrując się w Saskię. Przypomniały się jej słowa Sharess, te o martyrkach w łóżnicy i sama skrzywiła się w duchu. Właśnie miała jedną w łożnicy. - Możesz wracać na matę. Dziękuję za pomoc. - nie miała dzisiaj cierpliwości ani nawet ochoty na reedukację oficer.
Ta jednak siadła i przez chwilę przyglądała się badawczo Kathil, wpatrywała się w jej oczy, przesuwała spojrzeniem po ciele. Analizowała jej mowę ciała. Nagle… popchnęła Kathil na plecy i stanęła na czworaka nad bardką, jej warkocz opadł końcówką na dekolt Wesalt i łaskotał jej skórę.
-Tak by zrobił sir Condrad… wziąłby to czego pragnie i sprawiłby tym faktem przyjemność. Ja… nie bardzo wiem czego ty pragniesz pani, mam mieszane uczucia. Ale… nie myśl że oddawałam, że oddaję swe ciało bez przyjemności. Nie każdy mógł mnie mieć.- mruknęła drapieżnym tonem głosu.- Z tobą jest ten kłopot, że… cóż… nie znam się za bardzo na uprzyjemnianiu innym kobietom nocy, no i… nie wiem czy chcesz, czy nie… bym spróbowała ci… odgonić złe myśli. - nachyliła się i cmoknęła szyję Kathil.- Jeśli chcesz… to mogę wrócić na matę.
Wesalt powoli splotła swe nogi z nogami półelfki leniwie przesuwając stopami po łydkach i pieszcząc spojrzeniem jej twarz po czym przeturlała półelfkę na plecy i usiadła na jej nogach przytrzymując ramiona Saskii wyciągnięte nad głową, mocno wciśnięte w materac:
- Saskio… - wymruczała z ustami nad ustami oficer -... a czego Ty chcesz? Czego Ty pragniesz?
Kobieta oddychała powoli wpatrując się w oczy Kathil z uśmiechem i wyzwaniem.- Zaspokojenia… ciekawości. To ciekawość sprawiła, że opuściłam klasztor i przemierzam świat. Tam już nic więcej nie mogłam odkryć poznać… ciekawość mnie pcha do przodu i… jest coś fascynującego w tobie. Bardzo.
Przesuwając ramiona Saskii i wyciągając przy tym jej ciało na długość, Kathil schwyciła nadgarstki jedną dłonią. Druga zaś powędrowała ku jej podbrzuszu. Wesalt obserwowała reakcję oficer z czułym uśmiechem:
- Dlatego… jesteś taka miła? - Kathil liznęła leciutko kącik ust półelfki gdy jej dłoń gwałtownie szarpała przepaskę biodrową. Po czym puściła półelfkę gdy wyczuła, że napręża ona ciało w odpowiedzi na atak. Zamiast kontynuować gwałtowne ruchy, przesunęła się ku stopom Saskii. Zostawiła kilkanaście drobnych pocałunków na stopach, kostkach, pnąc się ustami po łydce ku kolanom. Jej dłonie delikatnie błądziły po długich nogach półelfki powoli budząc pragnienia.
- Jestem… nie pewna… co zrobić…- wymruczała poddając się pieszczocie i uśmiechneła się zerkając na Kathil.- Ale uważaj… szybko się uczę i mogę… -na razie rozkoszowała się pocałunkami i dotykiem Kathil.- Zrobić to samo… stanowczo tylko, bez wahania… łamiąc opór.
- Boję się… - wymruczała bardka kąsając wewnętrzną stronę uda Saskii - … bardzo się… boję - całując delikatnie jej podbrzusze i brzuch. Dłonie pieściły biodra oficer i wąską talię, pnąc się ku wzgórzom piersi i… omijając je by powrócić tą samą drogą. Gdy usta Kathil znalazły się blisko twardniejących szczytów, lekko podmuchała na twardniejący pąk. Trąciła na próbę językiem.
- Zapamiętujesz? - wymruczała i potoczyła czubkiem języka wokół spiętego punkciku - Czy mam powtórzyć? - i powtórzyła pieszczotę na drugiej piersi. W przeciwieństwie do Condrada, podbijała ciało Saskii cierpliwością i czułymi pieszczotami, rozgrzewając również jej ciało i umysł, stawiając wyzwanie jej cierpliwości i ciekawości.
- Odwróć się na brzuch, dobrze? - wymruczała pieszcząc dłonią drobną pierś i smakując szyję Saskii.
- Może powinnaś się bać…- wymruczała Saskia kładąc się na brzuch wyraźnie rozpalona doznaniami i patrząc na Kathil spod półprzymkniętych oczu. Niczym przyczajony drapieżnik.- … jeśli nauczysz mnie brać co chcę… to… mogę tak czynić potem.
Uśmiech pojawił się na twarzy Kathil, gdy mocnym naciskiem dłoni zaczęła ugniatać dół pleców półelfki w leniwym masażu. Masażu, który zdecydowanie był przeznaczony do alkowy. Dłonie masując, ugniatając i pieszcząc przesunęły się w dół ku pośladkom Saskii i pogładziły ich kształt:
- Unieś pupcię… śliczna jest - Kathil ucałowała leciutko każdy z pośladków z czułością - śliczna pupcia słodziutkiej dziewuszki - podrażniła Wesalt.
Saskia zrobiła to co Kathil zaproponowała unosząc w górę krągłe pośladki.- Powinna być śliczna… trochę nad nią pracowałam. Nad biustem się nie dało.
- Jest idealny… bo jest twój… - z tymi słowami Kathil zanurzyła twarz między pośladkami Saskii miejscowiąc się pomiędzy jej nogami. Wodziła powolnymi liźnięciami po wejściu do jej kobiecości, trącając delikatnie i zachęcająco. Dłońmi pieściła delikatną skórę wnętrza ud powoli i stopniowo rozpalając Saskię jeszcze bardziej. Po chwili jej ciekawskie paluszki również zawędrowały na łono półelfki, by zniewalająco powoli zgłębiać się w jej wnętrzu.
Odpowiedzią na jej działania były ciche pomruki i jęki, wtulonej twarzą w poduszkę półelfki. Zaciskała ona dłonie na pościeli drżąc coraz bardziej i wyraźnie rozkoszując się działaniami Wesalt. Coraz bardziej rozpalona i coraz bliżej wybuchu namiętności.
Reakcje półelfki brzmiały zachęcająco, więc Kathil zdwoiła wysiłki, porzucając czułość na rzecz nieco bardziej zdecydowanych ruchów:
- Powiedz mi jak… wolisz? - wymruczała między nogami Saskii - w końcu… mam się bać… - ukąsiła leciutko wrażliwy punkcik palcami pieszcząc delikatne wnętrze oficer - chcę się… przygotować. - drażniła kobietę by sięgnąć ręką pod jej brzuchem i .. uszczypnąć sterczący szczyt jej piersi.
- Nie wiem… wszystko jest takie… przyjemne… -drżała coraz bardziej pod pieszczotami, aż w końcu wtuliła twarz w poduszkę, by wykrzyczeć swoją rozkosz.
- A więc to tak?- mruknęła unosząc nieco głowę i zerkając za siebie, na Wesalt.
Bardka wcale jednak z nią nie skończyła. Uklękła za Saskią i pomogła jej również uklęknąć. Szybkim ruchem zsunęła dłoń pomiędzy jej uda i kąsając szyję i ramię półelfki ponownie zaczęła rozpalać wejście do jej skarbu i wciąż napięty punkcik rozkoszy nad nim. Drugą dłonią podszczypywała i drażniła niewielką pierś półelfki.
- Mmmmhm… - odrzekła - dokładnie… tak - zacisnęła zęby na szyi Saskii zostawiając ślad namiętności. Nie przerywając i drażniąc jedynie przedsionek jej gniazdka miłości doprowadziła kobietę do kolejnej eksplozji. Dopiero wtedy pozwoliła jej opaść i przytuliła się ciasno do jej pleców, leniwymi ruchami uspokajając zdyszaną kochankę.
- To było intensywne.- westchnęła głośno Saskia łapiąc oddech szybko i wymruczała sięgając dłonią do jej pupy i podciągając koszulkę nocną. Musnęła dłonią pośladek mówiąc zaczepnie.- Nadal chcesz się tylko przytulać?
Kathil schowała uśmiech i mruknęła:
- Dzisiaj… tak. - i wcisnęła się mocniej w plecy Saskii.Wiedziała, że rozpali tym ciekawość oficer. Na to też liczyła.
- Cóż… nie mogę nic wymuszać… chyba że będę wiedziała, że tego chcesz milady.- mruczała Saskia głaszcząc pośladek Kathil leniwymi ruchami dłoni.- Jeśli jednak będę potrzebna, to moja mata jest bardzo bliziutko.
Wesalt zamknęła jej usta powolnym pocałunkiem, rozpalającym ponownie i ją i półelfkę. - Nie idź jeszcze. - wymruczała i sięgnęła po przykrycie opatulając je obie. Cmoknęła Saskię w ucho.
- Nie mam zamiaru… choć dla sprawiedliwości powinnam cię rozebrać.- mruknęła żartobliwie półelfka.
- Zgoda - uśmiechnęła się Kathil odsuwając się i pozwalając Saskii na chwilę eksploracji.
Półelfka śmiało sięgnęła więc po rąbki koszulki nocnej Wesalt i bez większych wahań podwijała ją, przy okazji muskając badawczo opuszkami palców jej skórę. Gdy zaś pozbyła się materiału. Zaborczo przytuliła do siebie Wesalt ocierając się biustem o jej biust i splatając się swymi nogami z jej nogami.
- No... i śpimy.- wymruczała cicho Saskia.
- Śpimy - zgodziła się sennie Kathil, dając się utulić z lekkim uśmiechem. Ach, gdybyż Condrad mógł je teraz zobaczyć…


Poranek zastał więc Kathil w miłych objęciach ciepłego kobiecego ciała, z głową wtulą małe, acz dumnie sterczące piersi Saskii. Ta już nie spała, za to leżała cicho przyglądając się Wesalt i delikatnie głaszcząc jej włosy.
- Dzień dobry… - wymruczała zaspanym głosem Kathil.
- Dzień dobry.- mruknęła Saskia bawiąc się puklami włosów Wesalt.- Nikt tu nie wejdzie, dopóki ja tu jestem, więc jeśli masz ochotę zjeść śniadanie to ja muszę wstać i przywołać służki.
- Nie jestem głodna… nie było posłańców? - Kathil uśmiechnęła się do Saskii i pogładziła jej policzek i przeciągnęła jak kocię, pozwalając się swemu ciału otrzeć kusząco o ciało oficer.
- O tak wczesnej porze… nie milady.- mruknęła Saskia uśmiechając się zmysłowo i muskając palcami ramiona i szyję Kathil.- Posłańcy raczej dotrą najwcześniej około południa.
- A ty już jadłaś? - bardka ucałowała lekko wnętrze dłoni Saskii - jeśli nie, możemy zjeść śniadanie w łóżku. Porozpieszczam cię i popsuję nieco twe “spanie na macie dobrze robi na ciało” - Kathil udawała twardy ton półelfki.
- Robi… te twarde mięśnie nie biorą się znikąd.- mruknęła Saskia prezentując swoje muskuły poprzez naprężenie prawej ręki w pozie stworzonej do podziwiania.- Przypominam też milady, że obie jesteśmy nagie. A od rozpieszczania, to też pewnie jestem tu ja… No i cieszę się, że twój humor wyraźnie się poprawił.
- Ja też mam twarde mięśnie, o, proszę - Kathil naprężyła swoje ramię z całą powagą. Może nie były one aż tak wyraziste, ale jednak widać było rzeźbę, zarys muskulatury. Smuklejszy i delikatniejszy niż ramię wojowniczej mniszki czy paladynki ale był. - A co do nagości, to od czego są szlafroki? - Wesalt zbyła machnięciem dłoni resztę argumentów.
- Szlafroki?- mruknęła Saskia pieszczotliwie wodząc dłonią po ramieniu Kathil i sprawdzając jak twarde ma mięśnie.- Jesteś bardziej zwinna niż silna, zresztą zauważyłam to wczoraj.
Fuknięcie i zadarty dumnie nosek były jedyną reakcją na nikczemne insynuacje Saskii.
- Tak? - Kathil zaczęła łaskotaniem wyciskać zmianę zdania z półelfki.- Jesteś pewna?
Saskia obróciła się przyciskając swym ciałem Kathil do łóżka i rozciągając jej ręce na boki z łatwością… Prawą nogę siłą wsunęła między uda Wesalt pocierając podbrzusze udem mimowolnie. Jej oddech przyspieszył, a w oczach pojawił się drapieżny błysk. -Jestem pewna milady. Nie jesteś może słabiutką damulką, ale też… masz swoje ograniczenia. Jak każdy z nas.
Kathil szarpnęła się w uścisku Saskii. Z razu lekko, potem mocniej szukając luki, którą mogłaby wykorzystać choć bez nadmiernego… entuzjazmu. W końcu wykorzystała zaskoczenie i pocałowała Saskię kąsając nieco jej dolną wargę. I ponownie spróbowała się szarpnąć. Nie udało się jej, akurat w walce wręcz i zapasach Saskia wydawała się o wiele bardziej doświadczoną… nawet pocałunek nie pomógł. Choć, Saskia rozsmakowała się w sytuacji i sama przycisnęła wargi do jej ust całując szarpiącą się bardkę zachłannie i drapieżnie.
- No dobrze - wymruczała Kathil łapiąc oddech po pocałunku - tym razem… pozwolę Ci wygrać. Nie myśl sobie, że tak będzie zawsze. - uniosła twarz by móc pocałować policzek i kącik ust półelfki.
- Mam cię puścić milady? Skłamię jeśli powiem, że twoje wijące się w potrzasku ciało nie sprawia mi przyjemności.- zaśmiała się cicho Saskia spoglądając wprost w jej oczy swymi niebieskimi oczami.- Ślicznie się pręży.
- A jak myślisz? - spytała cicho Kathil ocierając się lekko o ciało oficer i zaplatając nogi z długimi nogami półelfki. Przesunęła pieszczotliwie stopą po łydce Saskii.
- Nie wiem… to dla mnie nowość milady.- mruknęła Saskia pochylając głowę i smakując szyję i dekolt uwięzionej przez siebie Kathil. Jej język wił się po szyi i piersiach bardki, a udo Saskie ocierało gwałtowniej o podbrzusze jej pani.
- Wiesz… że właśnie spełnia się fantazja … Condrada? - Kathil wydyszała wyginając się w łuk. Wciąż nie była pewna Saskii więc próbowała sondować z różnych stron.
- Tooo… bardzo… zabawne, że myślisz o nim teraz pani.- zaśmiała się cicho Saskia delikatnie całując usta podstawę szyi bardki.- Fantazja? Hmm… nie jest pewna, czy… nie znam się na męskich fantazjach. Na czym ta polega… na tym, że jesteśmy… razem?
- Myślę o Tobie … - uśmiechnęła się Kathil - jesteś jego agentką wszak - pocałowała Saskię namiętnie - Zaś co do fantazji… tak, jesteśmy razem i razem zabiegamy o jego uwagę. - Kathil roześmiała się - że też żaden mężczyzna nie ma odwrotnych pragnień.
- Dwóch mężczyzn zabiegających o jedną kobietę… to raczej damska fantazja.- mruknęła Saskia i westchnęła dodając.- Teraz zamierzam puścić twe ręce, by bardziej zająć się twym ciałem… muszę cię związać, byś mi w tym nie przeszkadzała milady, czy może będziesz grzecznie pozwalać mi działać?
- To zależy od mężczyzn chyba… niektórzy lubią męskie towarzystwo. Może będę ….- dodała Kathil z frywolnym uśmiechem spoglądając na Saskię. - A ty? Jakie masz fantazje?
- Hmm… to trudne pytanie. Nie bardzo nad tym myślałam. Właściwie to nigdy.- Saskia puściła dłonie Kathil i zajęła się dłońmi piersiami bardki ściskając je razem po to by wygodniej było muskać językiem i wargami ich twardniejące szczyty.- Nie mam więc żadnych. Ale odczuwam przyjemność z obecnej chwili.
- Nigdy po nocach - Kathil powoli poruszała się pod dotykiem i ciałem Saskii - nie marzyłaś o czymś lub kimś?
- Chyba nie… oczywiście brało się czasem jakiegoś mężczyznę, gdy potrzeba robiła się dojmująca, lub… załatwiało się sprawy we własnym zakresie. - oficer mruczała pieszcząc ustami i krągłości Kathil ściskane i ugniatane drapieżnie. Bawiła się wręcz biustem kochanki.- Ale… nie… miałam marzeń na ten temat. Może to wina samodyscypliny?
- Może … a może po prostu nie miałaś z kim ćwiczyć tej strony - wydyszała Kathil. - Chcę zobaczyć… - poprosiła.
- Co zobaczyć?- spytała Saskia zaskoczona na moment odrywając się od pieszczot ciała Wesalt.
- Jak się pieścisz… - uśmiechnęła się bardka z rumieńcem na twarzy.
- Nie powinnam przypadkiem dokończyć pieszczot twego ciała?- westchnęła głośno Saskia, po czym spojrzała wprost w oczy bardki.- No dobrze… ale tylko raz? Rzadko to robię i muszę być zwykle w odpowiednim nastroju.
- A teraz nie jesteś? - Kathil zrobiła proszącą minkę - Poza tym… - uśmiechnęła się kokieteryjnie - … w zamian możesz mnie skrępować jeśli chcesz - dodała cichutko tak, by Saskia musiała się wysilić by usłyszeć.
- W nastroju do pieszczenia, ale twego ciała… jestem ciekawa czy dobrze zapamiętałam co mi robiłaś… i twych reakcji. Ale… niech ci będzie.. muszę się tylko wyplątać z twoich nóg.- zaśmiała się cicho Saskia.
- Proszę bardzo, mości oficer. - Kathil posłusznie wypuściła półelfkę ze uścisku swych ud i usiadła na łóżku przyglądając się Saskii.
Saskia usiadła naprzeciw Kathil, a jej stopa wylądowała na łonie bardki.
- Możesz patrzeć i mówić, ale nie możesz mnie dotykać, zrozumiano?- wyjaśniła i wpatrując się w ciało bardki, zaczęła lewą dłonią muskać swe piersi i szczypanie twarde od pożądania ich wierzchołki. Oddychała coraz szybciej wodząc palcami dłoni po swych udach i uśmiechała się nieśmiało.
- Dobrze… pani. - wymruczała cichutko Kathil przyglądając się z uśmiechem.
Saskia muskała delikatnie swój biust i uda nieśpiesznie, wpatrując się w Kathil i drżąc coraz bardziej. Nie spieszyła się jednak, jej palce błądziły po podbrzuszu omijając wrażliwe obszary jej ciała i bdując napięcie wręcz buzujące pod jej skórą.
-Trochę to trwa… -wyszeptała podczas swej zabawy, zapominając o stopie trzymającej bardkę na dystans i ocierającej się nerwowo o intymny obszar Kathil.
- Nie spieszy się, jest wcześnie…Jesteś piękna. - mruknęła bardka z uśmiechem przyglądając się poczynaniom kochanki.
- No… trochę piękna na pewno.- wymruczała Saskia nieco przymykając oczy i przygryzając wargę sięgnęła do wisienki na torcie swego ciała, bawiąc się raz kciukiem raz palcem wskazującym i sprawiając, że z jej zaciśniętych ust wyrywały się ciche jęki.
Bardka z ciekawością spoglądała na poczyniania coraz bardziej podekscytowanej oficer.
Zapamiętywała sekwencje, które zdawały się dawać jej najwięcej satysfakcji.
- O czym teraz myślisz? - spytała gdy z ust Saski wyrwał się głośniejszy jęk.
- Mmmyślę… nie… działam… pozwalam… insty..nktownie.. niemyślę. -wydyszała Saskia sięgając palcami w głąb, by sprawić sobie więcej rozkoszy na oczach Kathil.- Zpocz..ątku.. skupionaaa.. naaa tttobieee… teraz… dziaaał…- jej ciało się prężyło na oczach Kathil lewa dłoń drapieżnie masowała wypięte dumnie drobne piersi półeflki.- Gdy… się kocham, niemyślę.. odczuwam działam.
Kathil pochyliła się i leciutko dmuchnęła na palce stóp Saskii. Wiedziała, że wyrwie ją to z rytmu ale chciała przedłużyć jej dążenie do rozkoszy, by eksplozja potem była intensywniejsza.
Saskia otworzyła oczy i spojrzała podejrzliwie na Kathil nie przerywając zabawy swym ciałem, a potem zachichotała cicho.- Napraaa...wdę.. powinnaamm cię związać.
Wiła się niczym rozpalona pocałunkami niewidocznych kochanków, coraz bliższa spełnienia.
- A co jeśli bym powiedziała byś teraz przestała?- spytała cicho Kathil uśmiechając się drapieżnie.
Saskia otworzyła szerzej oczy i na chwilę zamarła zamyślona.- Nie wiem… To by było… wyzwanie.
- Więc przyjmujesz? - Kathil uśmiechnęła się szerzej.
- Cóż…- Saskia zacisnęła oczy i zęby i odsunęła dłonie od swego drżącego ciała.- Spróbuję… to… ciekawy.. eksperyment… potrze.. buję.. samokontroli.Tak.
- A co jeśli bym ci powiedziała… - Kathil ponownie dmuchnęła na stopę Saskii - … że nie możesz przeżyć rozkoszy dopóki ci nie pozwolę?
- Użyłabym medytacji, by wyciszyć pragnienia.- odparła cichutko Saskia nadal drżąc.. ale też próbując zapanować nad reakcjami swego ciała.- Gorzej, jeśliby mi się nie udało.
- Chcesz spróbować? - Kathil pochyliła się nad oficer trzymając się blisko jej ciała by mogła poczuć żar jej obecności, lecz nie dotykając jej zgodnie z obietnicą.
- Lubię wyzwania.- jej spojrzenie było gorączkowe. Nie dotknęła jednak Kathil, zamiast tego usiadła w pozie medytacyjnej na łóżku.- Jeśli jednak nie wytrzymam, mogę się stać… gwałtowna.
- Jeśli nie wytrzymasz… to ukarzę Cię na oczach Condrada. - Kathil wstała z łóżka by nałożyć na siebie powoli cieniutki i krótki szlafroczek.
- Hmmm… nie wiem czy powinnam ci na to pozwolić.- oddech Saskii się wyrównywał, gdy przymknęła oczy i skupiła na medytacji, od czasu do czasu zaciskając zęby.
- Dlaczego nie? Jeśli wytrzymasz to… co byś chciała za wygraną? - Kathil opłukała twarz i zaczęła nakładać balsam rozsiewając kuszącą woń perfum i pachnidełek.
- Hmmm… nie wiem. Co powinnam? I ile mam wytrzymać?- mruknęła Saskia drżąc i starając się skupić na medytacji.
- Do powrotu Condrada - szepnęła jej do ucha bardka. - Zawsze możesz się wycofać.
- Doprawdy?- zaśmiała się cicho Saskia.- Jeśli zdołam zdusić teraz żądze, to… potem już będzie łatwiej. Najtrudniejsze są pierwsze chwile i rozgrzane ciało. Potem… napięcie słabnie.
- A czy ja powiedziałam, że pozwolę napięciu opaść? - Kathil stanęła za siedzącą na łożu Saskią i niedbale potoczyła dłonią wokół jej postaci, nie dotykając jej, pozwalając powietrzu zawirować.
- Jestem doświadczoną mniszką… Potrafię zachować samokontrolę nad sobą, a skoro ty nie możesz mnie dotykać, to ja mam przewagę.- odparła z uśmiechem Saskia powoli odcinając się od otoczenia. Wyglądało na to, że wygrana Kathil wcale nie była pewna.
- A zatem nic ci nie stoi na przeszkodzie. Wybierz wygraną teraz. - dodała z uśmiechem bardka.
- Hmmm...odpłacę ci pięknym za nadobne. Przywiążę do łóżka… rozpalę tak jak ty rozpalałaś moje pragnienia i zostawię tak… będę się patrzyła. - rzekła z ironicznym uśmieszkiem Saskia.- I czekała, aż przekonasz mnie jakoś do ulżenia twemu losowi.
- Umowa stoi. A teraz idę na śniadanie. Chyba, że masz ochotę zjeść je razem tutaj?
- Potrzebuję kilka minut medytacji i ubrać się. Milady może jeść w szlafroku, ale nie twój cień. Muszę być gotowa do walki.- mruknęła cicho Saskia.
- Do podwójnej walki - Kathil pochyliła się i cmoknęła powietrze tuż przed ustami Saskii - a zatem do zobaczenia. - wymruczała zmysłowo.
- Wygram obie… milady.- mruknęła ponuro Saskia przygryzając wargę.
- Och moja droga … planuję więcej niż jedną walkę z tobą. - wyszeptała jej w odpowiedzi Kathil. Saskia uśmiechnęła się tylko łobuzersko w odpowiedzi.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 16:20   #59
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację

Ashka wiedziała, że Kathil przybyła do miasta kilka chwil po przekroczeniu przez Wesalt bram stolicy. Toteż czekała na rogu ulicy przez którą bardka przejeżdżała wraz ze swym wiernym inaczej “ochroniarzem” Yorrdachem, który przez całą drogę narzekał, że nie po to uczył się mrocznych zaklęć, by pilnować kobiecego tyłeczka, nieważne jak zgrabnego.
Kathil udawała, że nie dosłyszała narzekań i w zamian za to wypytywała o wyznawców Shar.
-Wyznawcy Shar? Są pewnie w mieście… każdy kto został jakoś zraniony czy wydaje mu się że został zraniony. Każdy poszukujący drogi na skróty do potęgi, każdy chcący pogrążyć się w słodkim zapomnieniu… lub każdy komu to wbiją do głowy, może być wyznawcą Pani Utraty.- zaczął swe wywody Yorrdach, gdy zbliżali się do czekającej na nich Ashki.- Często utajonym wyznawcą, bo oni lubują się w sekretach.
Kathil wysłuchała wywodu kiwając głową. Wyjaśniał on co nieco i wypełniał luki w jej niewiedzy. - Bardzo są mściwi?
- Shar to suka, ale z tych najgorszych rodzajów, bo inteligentna. Zaś z jej wyznawcami różnie bywa. Czasami tak, czasami nie… zależy czy są dość silni by się mścić.- odparł czarodziej drapiąc się za uchem.- Tak przynajmniej słyszałem, bo raczej nie obracam się w tych kręgach. Mam bardziej kłopoty z innymi bóstwami, między innymi z tym, którego wyznaje twoja przyjaciółka, paladynka.
- Widziałam pewne.. napięcie między wami. Ale cieszę się, że oboje umiecie jednak się porozumieć mimo podziałów. - Kathil pomachała Ashce i zeskoczyła z konia.
- Witaj… tęskniłaś?
- Nooo… troszeczkę. Działo się coś ciekawego na prowincji?- zapytała radośnie elfka ściskając Kathil przyjaźnie.
- O tak… Condrad wyjechał, Ortus wyjechał, za to wujowie przybywają. I mam zlecenie… - pochyliła się do ucha Ashki i wyszeptała cel zlecenia wprost do niego. - I co?
- Uuuu… to już nie jest wodzenie za nos głupich kupczyków i nadętych szlachcianek. Tu może być ostro.- odparła z uśmiechem Ashka.- I Logan ma rację… powinnaś brać pod uwagę tylko tym, którym ufasz bezgranicznie. To nie jest misja dla niesprawdzonych w boju pomocników.
- Cóż, Logan odradza. A Ty widzę, że wprost przeciwnie… sądząc po oczach i tym lisim uśmieszku.
Kathil spojrzała na maga i stwierdziła, że może jego opinia się przyda. Wytłumaczyła zadanie i spojrzała wyczekująco na swego wąsatego elegancika.
- Ech… no dobrze, łaskawie użyczę ci mej pomocy.- odparł Yorrdach udając, że tak naprawdę to w ogóle nie chce brać w tym udziału.
- Mhm… nie wiem jak się odpłacę… - uśmiechnęła się lekko dziewczyna - problem w tym, że nie mam żadnych informacji poza adresem, ilością kapłanów. I… to tyle. Twoje maluchy raczej na zwiad tam nie pójdą.
- No cóż…. emm… to prawda… poza tym nieumarli mają kłopoty z kapłanami.- przyznał się niechętnie Yorrdach.
- Ale nie rozmawiajmy o tym na środku ulicy.- stwierdziła cicho Ashka.
- Prowadź zatem…
Zatrzymali się w pierwszej napotkanej karczmie przy stoliku, gdzie po jednej stronie siedzieli Kathil z Yorrdachem, a po drugiej Ashka, która zaczęła opowiadać.- Kult Shar nie jest tu w Sembii zakazany i ogólnie kwitnie dość. W Ordulin jest duża świątynia Shar, całkowicie legalna i… ukryta gdzieś w mieście. Zapewne po to by wpływowym kupcom i szlachcicom dać wrażenie, że należą elitarnego kręgu. Pewnie więc chodzi o tą świątynię, poza tym jest kilka pomniejszych kapliczek do werbowania członków kultu spośród biedoty.-wyjaśniła z uśmiechem.- Odkrycie gdzie leży świątynia nie będzie, co w niej robią, kim są członkowie i tym podobne sprawy już mniej, bo czciciele shar kochają ciemność i tajemnice. A co do … twego… białowłosego wybranka, jest u komendant straży miasta… w jej domu.
- Od czasu rozróby? - zaśmiała się Kathil kręcąc lekko głową - Adres świątyni mam. Zastanawiam się jednak, czy nie lepiej zaczekać z wyprawą do czasu wyjazdu wujów. W tym czasie można by zrobić jakiś wywiad, albo choć poobserwować lokację i sprawdzić czy są jakieś zależności czasowe, albo zabezpieczenia i tak dalej. Ashka myślisz, że Twoje maluchy dałyby radę coś takiego obstawić? Chyba, że masz inne opcje. Nieco droższe. Chyba, że sama się tym zajmiesz?
- Podglądanie świątyni z zewnątrz problemu nie sprawi i taa…- zgodziła się Ashka.- Lepiej rozwiąż inne sprawy, zanim wbijesz kij w to mrowisko. A co do białowłosego to… rzeczywiście, z początku był areszt, a teraz jest dom Favetty Vosk. Nie wiem co on tam robi.-
- Może lepiej nie wiedzieć… na razie. Samo wypłynie prędzej czy później. Chociaż zakładam, że za niedługo zobaczymy go jako zastępce Favetty albo w podobnej roli.
Yorrdach, nie zasypiaj - bardka dała kuksańca magowi - potrzeba twej tęgiej głowy tutaj a Ty śpisz… - Kathil strzeliła foszka.
- Wątpię…- mruknęła Ashka wzruszając ramionami.- Brodacz nie wygląda na kogoś, komu da się założyć obrożę i go udomowić. Choć Favetta z pewnością tego próbuje.
- Nie śpię… ale jak słyszę o brodach, to tracę zainteresowanie. Jedyny właściwy zarost to wąsy, właściwie wypielęgnowane i przystrzyżone.- wyjaśnił mag.
Wesalt machnęła dłonią:
- Każdego da się udomowić… przynajmniej na czas jakiś. Pytanie tylko, czy wersja udomowiona to naprawdę ta właściwa? - spytała retorycznie. - A oprócz wąsów, coś na temat samej świątyni powiesz? - Kathil droczyła się z Yorrdachem całkowicie jawnie.
- Nie bardzo… Shar to religia bogaczy, co prawda kapłani bogini agitują wśród rozgoryczonych i załamanych biedaków, ale przede wszystkim bogaci kupcy ulegają podszeptom Shar.- wzruszyła ramionami elfka.- Świątynia jest duża, dobrze broniona i nie ocieka tak złotem jak przybytki Waukeen.
- Dobrze, nie ma co tracić czasu na wywody o wąsach lub ich braku. - mruknęła Kathil - Ashko zajmiesz się obserwacją zatem? Zobacz, czy może kręci się w okolicach ktoś kogo można by posądzić o … możliwość współpracy. Ktoś nowy, lub ktoś kto już jest wyznawcą od jakiegoś czasu ale nie końca jest w pełni przekonany. Słabe ogniwo. Można by pomyśleć o przystąpieniu do wyznawców, ale to zajmie zdecydowanie więcej czasu niż … wizyta. A czas tu się zdecydowanie liczy.
- Za wiele wymagasz… Takich rzeczy nie spostrzeżesz z poziomu ulicy.- stwierdziła krótko efka.
- Nie liczyłbym na takich nieprzekonanych do wiary osobników. Złe kulty wiążą nie tylko przez oddanie religijne, ale też przez szantaż i mieszanie w głowach.- dodał Yorrdach.- A Shar to jedna z bystrzejszych złych bogiń.
- Z poziomu ulicy słyszy się dużo plotek. Więc na chwilę obecną zobacz jaka jest rutyna, zabezpieczenia i straże i daj mi znać do … pojutrza. Wystarczy Ci czasu?
- Bystrzejszych, ale czy wszystkowiedzących? Zakon to ludzie w końcu…- Kathil nie była do końca przekonana.
- Być może… ale to też nie jest byle kult. Oni znają wiele tajemnic… oni lubują się w mroku. To jeden z tych kultów które lepiej brać na poważnie.- wyjaśnił Yorrdach, a Ashka dodała.- No.. dobra, ale nie licz na zbyt wiele. To nie jest świątynia takie jak inne.
- Nie traktuję ich niepoważnie. Ale od czegoś trzeba zacząć, prawda? Yorrdach a twoje kontakty nie mogą pomóc. Czy zraziłeś do siebie już wszystkich magów? - uśmiechnęła się do maga czule.
- Nie wiem doprawdy…- zamyślił się Yorrdach.- Problem z tym, że… wiesz co to jest Cienisty Splot?
- Nie mam pojęcia…. co to?
- Magowie używają Splotu w rzucaniu zaklęć, jest to osnowa rzeczywistości nad którą pieczę ma Mystra. W skrócie… bo cała sprawa jest zagmatwana, jak wszystko co związane z teorią magii. - zaczął wyjaśniać Yorrdach.- Mystra więc kontroluje magię, ale Shar stworzyła odbicie lustrzane odbicie Splotu istniejące pomiędzy Splotem a rzeczywistością. Coś bardzo interesujące i kuszącego… zwłaszcza dla mnie. Magia zupełnie niezależna od kaprysów Mystry, magia funkcjonująca tam gdzie zaklęcia zwykłe zawodzą. Magia… całkowicie niestety podporządkowana Shar… mająca też inne jakby to określić? Drobne niedogodności. Magia oficjalnie potępiana przez większość czarodziei i w zasadzie nieformalnie zakazana. Ci którzy ją praktykują, czynią to w tajemnicy więc… ciężko znaleźć magów oddanych Shar. Ja nie znam żadnego, choć przypuszczam, że w Ordulinie jest ich sporo.
Bardka wysłuchała wyjaśnien Yorrdacha.
- No dobrze, a jak takiego maga rozpoznać? Jest sposób?
- Oczywiście że się nie da. Jak jesteś czarownikiem parającym się zakazaną w sumie sztuką, to raczej starasz się nie rzucać w oczy, prawda? Są drobne niuanse w rzucaniu zaklęć, które.. znawca magii może zauważyć, ale przeciętny zjadacz chleba nie odróżni jednego maga od drugiego.- rzekł spokojnie nekromanta.- Przykro mi.
- No myślałam, raczej o tobie niż o zwykłym zjadaczu chleba. A czy paladynka mogłaby wyczuć różnice między dajmy na to tobą a takim magiem? Nie wiem po chociażby aurze? - Kathil zaczynała się czuć, że bije głową w mur. Jakoś musi się dać dostać do takiej świątyni. Przecież to w końcu świątynia a nie wyimaginowany bastion strzeżony przez olbrzymy i smoki.
- Wyczuwają ponoć zło. Dla niej ja jestem równie zły, co wyznawca Shar, czy Loviatar, czy każdy w którym według niej kryje się ciemność.- westchnął Yorrdach i pogłaskał po głowie Kathil-. Oj nie martw się tak bardzo. Po prostu dobrze się przygotuj, bo łatwo nie będzie.
- No od czegoś muszę zacząć przygotowania. - mruknęła dziewczyna. - Zacznijmy od podstaw. - spojrzała ponownie na Ashkę - a tę zostawię tobie i będę czekać na wieści. A teraz muszę znaleźć prezent dla cioteczki. Słyszałam o nowej pracowni kapeluszy - może uda się tam coś znaleźć. - Kathil uśmiechnęła się lekko. - Yorrdach chcesz iść ze mną czy spotykamy się jutro?
- To zależy gdzie chcesz iść?- spytał Yorrdach ostrożnie.
- No na zakupy… wybrać kapelusz dla Mei. Jeśli nie to chcę zakupić jej pieska. Ale piesek będzie ostatecznością. Myślę, że kapelusz jej się przyda bardziej. - Kathil zaśmiała się lekko.
- Zgoda…- odparł przesadnie teatralnym tonem.- Poświęcę się dla Mei. Potrzebujesz przecież kogoś z dobrym gustem.
- Ale ja niestety jestem zajęta więc musisz się zadowolić Yorrdachem.- wtrąciła Ashka psując mu patos.


Kathil zachichotała, zasłaniając usta dłonią i wstała by poprowadzić oburzonego maga do sklepiku z nakryciami głowy. Wiedziała dokładnie jakiego rodzaju kapelusik chciałaby dla Mei. Yorrdach pozwolił się porwać wiedząc, że nikt nie jest w stanie wygrać pyskówki z Ashką. Więc Wesalt pozwoliła mu honorowo dać nogi. No i lubił modę i krawców, zwłaszcza młodych i przystojnych pomocników krawieckich.
W sklepiku modystycznym takowych nie brakowało, bo i mężczyźni lubowali się we wszelakich nakryciach głowy. Kathil zagadując ostatnio rozdrażnionego maga zaciągnęła go zatem do części z męskimi cudeńkami i pozostawiła w rękach miłego, młodziutkiego czeladnika. Sama zaś zabrała mistrza i zaczęła wybrzydzać jemu.Chciała coś kobiecego, coś eleganckiego, coś co przyciąga uwagę ale dyskretnie, coś z odrobiną ekstrawagancji. Liście życzeń nie było końca a biedny mistrz dwoił się i troił pokazując swe arcydzieła. Kathil ciągle nie była przekonana.
Kolejne kapelusiki, kapelutki, kapelusze z szerokim rondem zaczęły powoli tworzyć dużą kupkę, a kapelusznikowi już zaczęło powoli brakować towaru do pokazania kapryśnej klientce. W końcu wyciągnął dwa ostatnie cudeńka.



Kathil kręcąc noskiem oglądała oba kapelusiki, próbując wyobrazić sobie w nich półelfkę.
- Mmmm…. może ten czarny… sama nie wiem….No dobrze - ostatecznie z ciężkim westchnieniem wybrała fikuśny czarny kapelutek - ten… tak.. wezmę ten...albo może jednak ten drugi….- dłoń Kathil zawisła kapryśnie - Nie, dobrze, ten czarny. Proszę zapakować, poczekam.
- Z przyjemnością baronesso.- szczerość biła z oblicza sprzedawcy i ulga. A gdy wyszedł zapakować odpowiednio sprzedany towar Yorrdach rzekł cicho.- Jesteś potworem baronesso, prawdziwym potworem.
I zaśmiał się cicho.
Kathil uśmiechnęła się lekko i niewinnie rozłożyła ręce:
- Każda kobieta staje się bestią w zakładzie kapeluszniczym. Oraz krawiecki. - uśmiechnęła się - i u szewca… lub też u modystki bielizny. - na twarzy dziewczyny wypłynął szeroki, marzycielski uśmiech. - Lub też u jubilera…. tak… jubiler bije wszystkich na głowę. Swoją drogą dawno nie otrzymałam żadnych błyskotek. Ciekawe czemu… - zrobiła dzióbek zastanawiając się nad powodem.
- Może to z powodu… męża? Błyskotki dostają zazwyczaj wolne damy. A poza tym… może zasugerujesz Condradowi, by coś ci kupił?- zapytał z uśmiechem Yorrdach.
- Czemu miałby? - spytała obojętnym tonem Kathil, która podczas oczekiwania na zakup, sama zaczęła przymierzać wybrane kapelusiki - Poza tym przypominam Ci, że Cristobal mnie klejnotami nie obsypywał. Raczej rachunkami do zapłaty. Zaś obecny mąż … cóż.
- Ma duże ziemie, zajęte przez rodzinę i spustoszone. Jest goły i wesoły… ale nie wyglądasz na niezadowoloną z tego ożenku. I zdecydowanie lubisz spędzać z nim czas… bardzo głośno.- odparł z uśmiechem Yorrdach.- A Jaegere?
- To nie jest wielbiciel. - Kathil uśmiechała się do lusterka i robiła minki mierząc kolejne nakrycia głowy. - Zdecydowanie brak mi wielbicieli. - zamarudziła kapryśnie. - Oraz brak nowych klejnotów, podkreślających mą urodę.
- Z pewnością taki kwiat jak ty potrafi zwabić wiele motyli, lecz te śliczne nie bywają bogate, zaś te bogate rzadko bywają śliczne.- odparł melancholijnie Yorrdach.
- Nie mam czasu na zwabianie tych bezużytecznych … - zmartwiła się nieco bardka - … które tylko potrafią gadać i nic więcej nie robić. Za mało czasu, mój drogi… za wiele do zrobienia. Ot i cała tajemnica. - Kathil zaczynała wpadać w lekką melancholię, która utulić mogłyby malutkie zakupy. Przypomniał się jej jednak rachunek za wizytę wujów i ze skrzywionymi usteczkami odłożyła kapelusik, który już już miała kazać pakować dla siebie.
- Ten drugi na mój koszt… Niech ktoś jednak rozpieści.- mruknął przyjacielsko Yorrdach i pogroził palcem.- Tylko ani słowa Loganowi i tej… Karriake, bo się pogniewam.
- Naprawdę? Dziękuję! - buzia Kathil rozpromieniła się i bardka rzuciła się na szyję magowi. Po czym odsunęła się podejrzliwie przyglądając się Yorrdachowi - A co oni mają do tego?
- Wolę, by żadne z nich nie wiedziało że mięknę… Aaaa… i Ashka też nie… jej też nic nie mów. Szczególnie jej. Najlepiej nie mów nikomu.- stwierdził stanowczo nekromanta.- Niech będzie od tajemniczego wielbiciela.
- Zgoda… będę używać tego prezentu i tajemniczego wielbiciaal jako przynęty. Może inni chwycą aluzję. - Kathil mrugnęła do maga i cmoknęła go w wypielęgnowany policzek.

- Jak długo jeszcze? - spytała głośniej kapryśnym głosem rozwydrzonej szlachcianki.
- Już już…- kapelusznik wrócił w końcu z pięknie zapakowanym kapeluszem i zgięty w połowie przepraszając za zbyt długie czekanie klientki.
- Ten też proszę. Odbiorę go jednak jutro, a najlepiej… proszę go dostarczyć do mej posiadłości z bilecikiem. - spojrzała na Yorrdacha. - Co ma być w bileciku?
- Nie jestem za dobry, jeśli chodzi o takie kwestie…- wzruszył ramionami nekromanta.- Zwykle mam przygotowane przemówienia życzące długiej agonii mym wrogom. Ale chyba się nie nadadzą, prawda?
- Nie w tym przypadku. Proszę na bileciku wpisać, “Baronesso Vandyeck-Vilgitz, bądź łaskawa przyjąć ten niewielki token mego uznania dla twej urody. Tajemniczy wielbiciel.”
Może być, prawda, mój drogi?
- Tak… brzmi dobrze.- stwierdził nekromanta.- Trochę sztywno, ale pewnie tak piszą szlachcice czy kupcy.
- Owszem - Kathil uiściła opłatę i zabrała pakunek by udać się ku zamtuzowi cioteczki.
A Yorrdach ruszył za nią po zapłaceniu za drugi kapelusz. Przy okazji spytał.- Będę ci jeszcze potrzebny?
- Nie, na razie nie. Ciężko mi też powiedzieć, kiedy skończy się przyjęcie. Przyjadę do Ciebie zatem i razem wrócimy do posiadłości?
- Lepiej się umówmy na spotkanie jutro rano. Mam parę miejsc do odwiedzenia… a nuż znajdę miłość mego życia, na tę noc przynajmniej.- odparł pół żartem mag.
- Dobrze a zatem do jutra i … życzę Ci powodzenia w szukaniu miłości. - Yorrdach zdecydowanie wiedział jak poprawiać jej humor. Nawzajem działali na siebie jak balsam. - Dziękuję - pomachała magowi dłonią i weszła bocznym wejściem do zamtuzu.
 
corax jest offline  
Stary 18-01-2016, 16:22   #60
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Tam zaś kazała prosić April, by móc przekazać jej podarunek dla cioteczki i przygotować się na przyjęcie. Blondynka zjawiła się od razu z naręczem sukni i dodatków, obwieszona nimi tak bardzo, że wyglądała jak chodzący zbiór falbanek.
- April, tutaj jest prezent - wyszeptała Kathil konspiracyjnym szeptem przekazując pudło z kapeluszem w ręce dziewczyny. - A teraz coś… dla mnie… coś pikantnego… to nie, nie toooo ….- odwróciła się w miejscu parę razy - nie. A może to….- przycisnęła króciutki gorsecik do tali i odrzuciła bez komentarza. W końcu wyciągnęła niewielki kostiumik z króciuteńką spódniczką i kusym żakiecikiem . - To! - wymruczała przytulając strój do siebie i przeglądając w lustrze. - April, ozdoby do tego. Pomożesz mi z fryzurą dobrze?
Kathil dopieszczała swój wygląd i kreację. Chciała zrobić wielkie wejście mimo, że na przyjęcie była proszona nieco tylnymi drzwiami.
- Tak jest.- stwierdziła z entuzjazmem blondynka ubrana w karminową suknię i z pewnością sama szykująca się domową wizytę.
- Wyglądasz uroczo, April. Nikt nie będzie Ci się w stanie oprzeć - stwierdziła Kathil z uśmiechem i poddała się końcowym zabiegom. Po czym zamówioną dorożką udała się pod adres na bileciku, upewniając się, że prezenty dla przyszłej panny młodej są należycie ulokowane.


Impreza panieńska, mimo że ekskluzywna i zamkniętymi drzwiami, okazała się nudną cukierkową zabawą, może dlatego że panna młoda miała siedemnaście lat i pewnie niewiele wiedzy na temat tego co ją czeka w noc poślubną. Nic więc dziwnego, że przyjęcie nie należało do szczególnie figlarnych. Z drugiej strony… Wesalt nie przyszła się tu bawić i wysłuchiwać ploteczek o osobach o których nie miała pojęcia. Dopisek na bileciku był tu wskazówką.“Błękitna Róża”. Należało więc podążyć za tą wskazówką. Z początku Kathil nie zauważyła żadnych róż, nie wspominając o błękitnych. Aż do… zwrócenia uwagi na suknię.
Suknia jaką nosiła jednak z kobiet trzymających się z boku całego haremu chichoczących rówieśniczek panny młodej, jak i dojrzałych kobiet skupionych bardziej na alkoholu i złośliwych ploteczkach kojarzyła się różą. No i była błękitna. I co ciekawe… sama kobieta, też wydawała się Kathil znajoma. Gdzieś ją już widziała.. Tylko gdzie?
Kathil zabrała dwa kieliszki szampana i podeszła do trzymającej się na uboczu kobiety. Z leciutkim uśmiechem wyciągnęła jeden kieliszek ku błękitnoodzianej samotniczce:
- Dzisiejszy wieczór nie powinien być raczej źródłem melancholii, pani. Może kieliszek szampana rozwieje nostalgię, wspaniałej Błękitnej Róży?
Kobieta nie odpowiedziała na słowa Wesalt, spoglądała szeroko otwartymi oczami na Kathil i starała się opanować zaskoczenie. W końcu jednak wydukała.- Bianca? Co ty tu robisz?
Kathil drgnęła zaskoczona mało co nie rozchlapując szampana.
- Sharess? - zaskoczenie sprawiło, że ledwo wydukała imię kochanki. - Miałam się spotkać z … - syknęła cicho - … szampana? - dodała z naciskiem i pociągnęła kobietę do osobnego pokoju. Zamknęła za sobą drzwi i odwróciła do kobiety.
- Miałam się spotkać z Błękitną Różą - wyciągnęła zza dekoltu bilecik i podała go Sharess.
- A ja …- Sharess sięgnęła po bilecik i obejrzała go.- Z baronessą Vandyeck. Coś tu… się pomieszało. Niedobrze. Skąd masz ten bilecik?
- Wszystko się zgadza… - mruknęła pod nosem Kathil - To… ja. - przyznała niechętnie.
- Acha… och!- Sharess przyłożyła dłonie do policzków wyraźnie zszokowana rewelacjami, które usłyszała.- No tak… to… bardzo… eeemmm… dziwaczna sytuacja, prawda? Bo tak jakby znamy już się od bardzo intymnej strony.
- A to ma jakiś wpływ na zlecenie od naszego … przełożonego? - spytała ostrożnie Kathil przyglądając się Sharess.
- Jeśli ty nic nie powiesz, ja też nic nie powiem.- wyciągnęła rękę do zgody.
- Dobrze - bardka uścisnęła dłoń agentki Miklosa - To… jak się oficjalnie do Ciebie zwracać? - lisi uśmieszek zabłąkał się na jej usta.
- Pani Lisandra Voltrie.- rzekła w odpowiedzi Lisandra dodając żartem- i nie uśmiechaj się tak podstępnie. Bo wciągnę wspólną noc jako część kontraktu i będziesz się miała z pyszna.
- Pragnę tylko zauważyć, droga Lisandro, że jesteś koneserką i nie bierzesz zabawek na więcej niż jeden raz. - Kathil uśmiechnęła się nieco szerzej - A skoro mowa o kontrakcie, to… podzielisz się szczegółami?
- Mogę złamać tą regułę. Już jedną dla ciebie złamałam.- Lisandra wydęła policzki naburmuszona z teatralną przesadą.- A wracając do tematu, ponoć ważne sprawy nie pozwalają ci opuszczać Sembii?
- Owszem… - zasmuciła się nieco dziewczyna - … czyś jest więc zastępstwem? - zaczęła obchodzić wolno Błękitną Różę wykorzystując swą skandalicznie kusą spódniczkę. Miała ona znaczną przewagę nad pyszną suknią byłej kochanki - łatwiej się w niej było poruszać.
- Jest prostsze zadanie dla ciebie moja droga. Niezbyt skomplikowane i w okolicy twojej posiadłości, z tego co wiem. Nazwisko Bikslin, nie powinno ci być obce, prawda?- odparła Lisandra bezczelnie rozbierając Kathil wzrokiem i wodząc spojrzeniem po jej wyeksponowanych prowokacyjnie długich nogach.
- Nie jest… - Kathil pokiwała głową - … o którego z Bikslinów chodzi dokładnie? - spytała bardka zza pleców Lisandry przyciszonym głosem.
- O żadnego… igrasz ze mną. - mruknęła Lisandra zerkając za siebie na bardkę.- Wiem, że to przyjęcie będzie nudne. Nie chcesz chyba, żebym zrobiła z ciebie swoją rozrywkę?
- O, dodaję jedynie pikanterii rozmowie o interesach. Więc kontynuuj proszę omawianie zlecenia - Kathil poprosiła cichutko wprost do ucha Voltrie.
- Jesteś niepoprawna, wiesz?- zaśmiała Lisandra i nachyliła do ucha Kathil, jednocześnie sięgając pod spódniczkę i paznokciami wodząc po pupie Kathil przez bieliznę.- Pewnie słyszałaś o tragedii rodowej sprzed bodajże 35 lat?
Owszem… słyszała… spłonęła im rodowa siedziba. Stare zamczysko, które potem porzucili przenosząc się do nowego dworku. Detali jednak nie znała.
- Mówisz o tym starym zamczysku, które spłonęło? - Kathil wtuliła leciutko twarz w szyję Lisandry by najlżejszym dotykiem warg muskać wrażliwą skórę kobiety.
- Mam… ochotę.. cię rozebrać… łobuzico.- zaśmiała się cicho Lisandra delikatnie drapiąc końcówkami paznokci pośladek Wesalt.- Albo dać klapsy na gołą pupę. Należy ci się kara za takie igranie ze mną.
Odetchnęła głęboko i dodała.- Ówczesny nestor rodu Vergil był rówieśnikiem zmarłego Kendricka. Zginął w pożarze, który strawił pół zamku… a z drugiej połowy… Bikslinowie uciekli w pośpiechu, by nigdy tam nie wrócić. I zostawili po sobie wiele rzeczy… w tym prywatną korespondencję Vergila Bisklina. Chcę ją mieć… jeśli jeszcze istnieje.
- Z tego co pamiętam, podobało ci się moje igranie z Tobą - Kathil wymruczała odpowiedź do ucha Lisandry - Czyli liczysz na to, że korespondencja przeleżała tam 35 lat? - Kathil lekko zmarszczyła brwi w zaskoczeniu - No dobrze… - poprawiła się i odsunęła od Róży - … czy jest coś o czym powinnam wiedzieć jeśli idzie o informacje dodatkowe? Znasz me stawki za takie usługi?
- Oczywiście że lubię takie igranie… ale nie wtedy, gdy wiem że na końcu obejdę się ze smakiem.- stwierdziła Lisandra rozkładając ręce na boki w geście rezygnacji.- I wiem… To strzał na ślepo. Korespondencja może już być tylko stertą pożółkłych papierów zniszczonych przez szczury, choć pewnie prywatna korespondencja Vergila Bisklina była dobrze zabezpieczona. Może się też okazać nic nie warta dla Miklosa. To strzał na ślepo, tym bardziej, że do końca nie wiadomo co się stało na zamku i sami Bisklinowie raczej unikają tego tematu. Więc… stawka standardowa za akcję i możesz zatrzymać dla siebie wszystko co znajdziesz ponadto i oczywiście jest kwestia dogadania się z samymi Bisklinami. Oni wiedzą najwięcej.
- To… będzie…. doprawdy ciekawe… - skrzywiła się Kathil pamiętając zastraszanie Condrada i jego plany co do Albarada- ...ewentualne koszty związane z negocjacjami z Bisklinami pokrywa Miklos, prawda? - dodała upewniającym się tonem.
- Zależy jakie to będą koszty.- stwierdziła pani Voltrie.- W razie wątpliwości, zawsze możemy się jakoś dogadać później.
- Do kiedy mam czas?
- Hmm… nie ma pośpiechu w tym przypadku. To misja poboczna, z którą Miklos nie wiąże wielkich nadziei. Ostatnio… sama rozumiesz. Słyszałaś plotki na mieście, prawda?- odparła wzdychając smętnie kobieta.
- Owszem słyszałam. - kiwnęła głową bardka - Ciężko ich nie słyszeć. Całe miasto wrze nimi. A czy Matteo jest cały? - spytała ciekawie.
- Niestety.. nawet nie przetrzepali mu skóry.- odparła Lisandra z kwaśnym uśmiechem.- Że też musiał się trafić ten białowłosy opój.
- Słyszałam, że gości u Favetty.... wiesz w jakim … charakterze?
- Cóż… łatwo zgadnąć, prawda? Nie zabrała go do siebie, dla przesłuchania prawda.- uśmiechnęła się ironicznie Lisandra i usiadła w niewielkim fotelu.- Nie wiem jaki inny powód, by trzymać tego demona, przy sobie. Bo z tego co słyszałam walczy jak czart. Favetta znalazła więc sobie czempiona. Czemu cię to tak interesuje?
- Och bez większych powodów. Widziałam jak walczył, ciekawy styl. - wzruszyła ramionami Kathil i przeszła by stanąć za fotelem Lisandry. Rozpoczęła delikatny masaż ramion i szyi - Wzbudził me zainteresowanie, ot i tyle. A Faveccie doprawdy… przyda się czempion. Każdy potrzebuje takiego od czasu do czasu. - dmuchnęła ciepłym powietrzem na kark kobiety.
- Siądź mi na kolanach.- wymruczała Lisandra rozkoszując się pieszczotami dłoni Wesalt.- Cóż… Oboje są siebie warci, to z pewnością. Ponoć interesowała się pewną baronessą Vandyeck, więc brodacz zdejmie jej spojrzenie z ciebie.
- Nie wiem czy zainteresowanie Favetty to nie zwykłe plotki, Lisandro. Aczkolwiek, jeśli to prawda, tym bardziej nie mogę narzekać na białowłosego… - ucałowała lekko płatek ucha brunetki - … a co zaś się tyczy rozkazów to… - lekko wplotła palce w misterną fryzurę Lisandry i delikatnie odgięła jej głowę by pochyliwszy się, pocałować jej usta. - … nie zawsze je wykonuję. - wyszeptała by kontynuować powolny i namiętny pocałunek.
- Mówiłam, że się droczysz … -zdążyła wymruczeć, nim pocałunek skupił całą jej uwagę. Pieściła te wargi Kathil smakując je powoli języczkiem i rozkoszując się ich miękkością.
- Czasem droczenie - wyszeptała bardka odsuwając się nieco - dodaje czaru i pikanterii. A ty lubisz i jedno i drugie… - pochyliła się ponownie do ucha agentki - … prawda, Sharessss - przeciągnęła nieco ostatnią sylabę i na koniec liznęła płatek ucha kobiety.
- Nie przeczę…- zachichotała dziewczęco Lisandra i odprężyła się, wpatrując się w pochyloną nad nią Wesalt.- A co ty lubisz… Bianco?
- Lubię być rozpieszczaną… jak każda kobieta - Kathil z uśmiechem pogłaskała policzek byłej kochanki - acz z czasem coraz mniej ku temu okazji. - zaśmiała się cicho.
- Na razie jednak to ty mnie rozpieszczasz…- przypomniała jej Lisandra i westchnęła dodając.- Cóż… przynajmniej nie zostałaś oszpecona tak jak ja.
- Oszpecona? - spytała Kathil - Ach… mówisz o bliźnie… - bardka zsunęła dłoń powolutku przez szyję, dekolt, brzuch by zatrzymać ją w okolicach blizny. Zatrzymała dłoń na niej. - Blizna sama w sobie to… blizna. Dla mnie była oznaką twej siły i woli życia. Nie oszpecenia. - ucałowała czule szyję Lisandry. - Komuś zaszłaś za skórę?
- Osyluthowi… to rodzaj czarta, a może demona. Prawie mnie zabił… wiem, że to nie wyczerpuje twojego pytania, ale… nie jest to temat, który omawia się w takiej chwili.- mruknęła Voltrie i wykorzystała nachylenie się Kathil, by opleść ramieniem jej kark i muskać pocałunkami jej szyję i podbródek.
- Dobrze… nie naciskam… może kiedyś mi opowiesz - mruczała cicho bardka delikatnie przez materiał sukni drażniąc biust Lisandry. - Z własnej woli.
- Może… ale to by oznaczało.- wymruczała Lisandra poddając się pieszczocie i jednocześnie wodząc językiem po szyi i podbródku Kathil.- Że masz ochotę na kolejne spotkania?
- Na pewno będzie co najmniej jedno, prawda, moja bogini? - Kathil pocierała leciutko policzkiem o policzek kobiety.
-To prawda…- zaśmiała się cicho Lisandra oddychając już szybciej i gwałtowniej.- Ale to wszystko to rozmowy o interesach. Gdzie tu miejsce na… przyjemność.
- Czyżbyś zaczynała się nużyć jednorazowymi zabawkami?
- Nie nużą mnie jednorazowe zabawki… Ale teraz sytuacja jest inna. Dla nich jestem Sharess, panią która bawi się ich ciałem zaspokajając swe pragnienie. Nasza sytuacja… jest trochę inna.- zamruczała Voltrie.
- Inna? Jak? - usta Kathil pieściły szyję kobiety, palce powoli torowały sobie drogę pod materiał opinający piersi Lisandry.
- Bo nie jesteś tylko ładnym obliczem… jesteś konkretną osobą teraz, baronesso… - wymruczała Voltrie kąsając delikatnie szyję, gdy dłonie Kathil wsunęły się pod dekolt masując miękkie piersi unoszące się w gwałtownym oddechu.
- Może po zakończonym zleceniu… spotkamy się na neutralnym gruncie? - spytała kusząco Kathil.
- Nie musimy czekać na zakończenie zlecenia na to.- wymruczała Lisandra prężąc się pod pieszczotą dłoni Wesalt.- W końcu… możemy spotykać prywatnie, poza zleceniami prawda? Nadało by to mniej podejrzliwości samym spotkaniom w interesach.
- Aż tak jesteś niecierpliwa? - zaśmiała się lekko Kathil. - Teraz obawiam się, że przez następne kilkanaście dni, będzie mi trudno znaleźć czas na przyjemności. - dodała z żalem słyszalnym w głosie.
- Przecież robisz wszystko abym była niecierpliwa, jednocześnie unikając moich dłoni.- zaśmiała się cicho Lisandra. I dodała.- Słyszałam o jakichś problemach w rodzinie Vandyeck, ale szczegółów nie znam.
- Problemach? - Kathil wyprostowała się nieco - Jakich problemach?
- Pośpieszny ślub, przybycie dawno zaginionego krewnego… ponoć czarnej owcy rodu. Takie ploteczki słyszałam.- mruknęła Lisandra i zerknęła na Kathil.- Ale nie powinnaś się przejmować… Złośliwe plotki to coś czego nie da się zwalczyć. Lepiej je ignorować.
- Ah… - Kathil uspokoiła się - … cóż… gorsze ploteczki biegały po mieście za życia poprzedniego męża. Ważne… że się o mnie mówi. - mrugnęła bezczelnie okiem do Lisandry.
- Zresztą prawda okazuje się bardziej smakowita, niż wydumane skandale, nieprawdaż?- mruknęła wesoło Lisandra.
- Dziękuję - Kathil dygnęła niczym naiwna gąska. - Z twych ust to wysokiej klasy komplement, moja droga Sharess. I honorem jest mieć taką … wielbicielkę.
- Czuję się więc.. doceniona jako wielbicielka.- zamruczała zmysłowo Lisandra.
- Lisandro… - Kathil podniosła kobietę z fotela i przytuliła zaborczo do siebie, obejmując mocno w pasie - … nie skończyłam z tobą. - uśmiechnęła się czule. - Ale teraz czas na mnie. Skontaktuję się, gdy będę wiedzieć więcej na temat zlecenia. A ty nie psuj sobie apetytu jednorazowymi zabawami. - wydęła nieco usteczka zerkając figlarnie na kochankę.
- To zależy… jak długo będę musiała czekać.- rzekła ze śmiechem pani Voltrie na pożegnanie.
- Kilka dni? To chyba niewiele skoro wiesz jaka nagroda oczekuje na końcu oczekiwań - Kathil cmoknęła ją lekko w policzek i uciekła z pomieszczenia puszczając buziaka przez drzwi.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172